Mitsuki&Korso
Część pierwsza: "Show"
Uciekałam.
Wskoczyłam w jakąś boczną uliczkę z nadzieję, że ich zgubię. Nic z tego. Zostali w tyle, ale wciąż wiedzieli, gdzie mnie szukać. Wyleciałam na jakąś zaludnioną drogę i zaczęłam przepychać się między zdziwionymi ludźmi. Żaden nie okazywał niczego innego twarzy. Tylko ten niepokój, wywołany nieznanym.
Słyszałam ich za mną. Torowali sobie drogę wśród ludzi. Krzyk przerażonych owieczek.
Wskoczyłam na jakieś stoisko z biżuterią. Konstrukcja zachybotała się i zaczęła przechylać. Gdy wybiłam się z głównej żerdki, runęła, a ja wylądowałam na dachu małego budynku. Przebiegłam zwinnie po paru niskich sklepach i zeskoczyłam do znajomej uliczki. Wyprostowałam się i ustabilizowałam oddech. Spokojnie. Ruszyłam normalnym krokiem w stronę bocznego wejścia do herbaciarni. Gdy przechodziłam przez drzwi, usłyszałam zbliżające się krzyki. Cholera. Jakim cudem dalej za mną podążali?!
Weszłam do budynku. Powitał mnie przyjemny aromat herbaty i słodka woń szisz. Ruch dzisiaj był niewielki. W większości były to znajome twarze. Za ladą stała jakaś młodziutka nieznajoma, która najwidoczniej próbowała nieudolnie zgrywać typowego barmana, wiecznie wycierającego szklanki.
Co robić? Gdzie się skryć? W jakimś pokoju? Przecież wszystkie sprawdzą! Na górze? Tam jest zamknięte! Nie wiedziałam co robić. W desperacji wybrałam najgłupszą opcję. Przebiegłam przez główne pomieszczenie, wskoczyłam za ladę i przykucnęłam. Barmanka z przerażeniem upuściła szklankę. Zakryłam twarz przed pryskającym szkłem.
- Nie widziałaś mnie! - syknęłam, nie mając pojęcia co powiedzieć.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Ktoś zaklął. Usłyszałam kroki.
- Dz-dzień dobry! - wyjąkała dziewczyna - C-coś podać? W czymś pomóc?
To nie zabrzmiało dobrze. Głupia dziołcha.
- Gdzie ona jest? - warknął męski głos.
- K-kto?
- Nie udawaj idiotki! - poczułam jak ktoś uderzył w stół. Obok mnie roztrzaskała się kolejna szklanka - Gdzie. Ona. Jest. Nie każ mi powtarzać.
- Ja naprawdę nie wiem, o czym pan mówi!
Zobaczyłam, jak męska, potężna łapa chwyta barmankę za fraki.
Szurnęły krzesła. Ktoś coś krzyknął. Dziewczyna pisnęła.
Szurnęły krzesła. Ktoś coś krzyknął. Dziewczyna pisnęła.
- Siadać! - rozkazał inny męski głos - Siadać, bo was wszystkich...
- Proszę mnie zostawić!
- Słuchaj no, gówniaro...
- Puść ją.
Znajomy głos przetoczył się przez całą herbaciarnią. Zaskrzypiały schody. Wszyscy ucichli.
- Powiedziałem "puść ją".
Ręka usłuchała. Dziewczyna cofnęła się. Na jej twarzy widniał nie strach, a niepokój.
Osoba po drugiej stronie lady odsunęła się od niej.
- Już to przerabialiśmy - odezwał się nowo przybyły - Ile razy mam wam powtarzać, że mam odpowiednie pozwolenia na tytoń? Może to trudno sobie wyobrazić, ale dokumenty, które uprawniają mnie do prowadzenia tego interesu nie mają terminu ważności miary paru dni. Sprawdzanie mnie co tydzień nic wam nie przyniesie.
- Nie po to tu jesteśmy. Przyszliśmy po dziewczynę.
Koniec. Tego nie mógł wiedzieć. Już po mnie.
Przez chwilę panowała cisza. Nawet nerwowy oddech barmanki umilkł. W końcu on przemówił.
- Zboczeńcy.
Parę osób parsknęło.
- Co?! - zdumiał się policjant - O czym ty...
- Myślicie, że jak jesteście w mundurach, to wam wszystko wolno? Myślicie, że poza zasięgiem miejskich tłumów możecie sobie bezkarnie hulać? Nie u mnie. Dotknij jej jeszcze raz, a przysięgam, że przetrącę ci tą rękę.
- Czy ty mi grozisz?
- Ostrzegam cię. A spróbuj mnie zgłosić na komendę, to pozwę cię o molestowanie.
- Molestowanie? O czym ty mówisz?! - głos był coraz bardziej nerwowy.
- Dziewięć osób, nie licząc mnie, widziało jak napastowałeś tą dziewczynę. W naszym państwie, grozi za to kara więzienia do lat trzech, a dodatkowo wyleją cię z roboty za pohańbienie munduru. Jesteś pewien, że tego chcesz.
Ktoś zaczął się cicho śmiać, lecz szybko zamilkł. Policjant próbował coś wydukać, ale zaniemówił.
Odezwał się za to jego partner:
- Sprytnie się bronisz, Korso. Ale wiesz dobrze, o co nam chodzi. Goniliśmy dziewczynę, która złamała prawo. Nasz trop zakończył się w tej uliczce.
- To ciekawe.
- Istotnie. Dlatego właśnie tu jesteśmy.
- To ciekawe, bo ja siedziałem właśnie na balkonie, skąd miałem doskonały widok na tą drogę. Na żwirze widać doskonale ślady waszych wojskowych butów. Innych zaś tam nie widzę.
- Łżesz.
- Sprawdź.
Usłyszałam kroki. Chwilę później skrzyp otwieranych drzwi. Zaraz potem przekleństwo.
- I jak tam? Znalazłeś coś nowego?
Drzwi trzasnęły.
- To jakaś manipulacja! - odezwał się znowu mężczyzna będący blisko lady - Gdzie ślady tych wszystkich, którzy tu siedzą?!
- Nigdzie. Oni weszli głównym wejściem, a tam jest już brukowana droga.
Policjanci zamilkli. Gdybym wciąż nie znajdowała się w tak niebezpiecznej sytuacji, pewnie wybuchłabym śmiechem. Mój obrońca przemówił znowu łagodnym głosem.
- Widzieliście, jak tutaj wbiegała?
- Sugerujesz, że kła...
- Widzieliście? - podkreślił mocniej.
Coś było w tym głosie. Coś, co swoją łagodnością bardzo niepokoiło.
- Nie - powiedział w końcu drugi funkcjonariusz - Przypuszczaliśmy tylko, że to tutaj uciekła.
- Tak więc... jeśli nic nie zamawiacie, możecie przestać niepokoić moich klientów oraz moją pracownicę?
- W porządku. Wybacz za najście. Chodź - zwrócił się do swojego towarzysza - Musimy przeszukać inne budynki.
Drzwi ponownie skrzypnęły i policjant wyszedł. Drugi wahał się chwilę, ale podążył za nim. Na odchodne rzucił tylko:
- W zamian za to całe zamieszanie powinienem był przynajmniej zamacać...
Gdy kroki ucichły, mężczyzna odezwał się ponownie.
- Sprawdź, czy poszli.
- Zniknęli za rogiem! - zawołał radośnie jakiś młodzieniec.
Na to hasło wszyscy jak jeden mąż wybuchnęli śmiechem.
- Aleś ich załatwił!
- Widzieliście ich miny? Jak niepyszni!
- A ten osiłek? Nie wiedział, gdzie wzrok podziać!
- Dziękuję - zaśmiał się - Przepraszam, że ci niemili panowie przeszkodzili wam w rozkoszowaniu się naszymi wyrobami. A teraz... Drake, byłbyś uprzejmy stanąć na czatach przy głównym wejściu? Dziękuję. A teraz, mogę zobaczyć, kto jest dzisiaj naszym gościem specjalnym?
Barmanka zachichotała i podała mi rękę, żebym wstała. Podniosłam się zza kontuaru.
- Panie i panowie, tej niewieście zawdzięczamy nasz dzisiejszy ubaw. Brawa dla niej.
Goście zaczęli bić brawo. Nie wiedziałam za bardzo co robić. Cały Korso. Jak się wkręci, to zaczyna robić show.
Gdy oklaski ucichły i goście wrócili do rozmów między sobą, schyliłam się i zaczęłam zbierać szkło, które, jak nie patrzeć, zostało rozbite z mojej winy. Zaraz jednak powstrzymał mnie:
- Zostaw. Chodź na górę. Musimy porozmawiać.
Usłuchałam i skierowałam się schodami na piętro. Przepuścił mnie w drzwiach i nim je zamknął, zawołał jeszcze:
- Mam nadzieję, że każdy z was pamięta zasady! Nigdy jej nie widzieliście!
Zamknął drzwi i przekręcił klucz.
(ciąg dalszy u Korso)
- Czy ty mi grozisz?
- Ostrzegam cię. A spróbuj mnie zgłosić na komendę, to pozwę cię o molestowanie.
- Molestowanie? O czym ty mówisz?! - głos był coraz bardziej nerwowy.
- Dziewięć osób, nie licząc mnie, widziało jak napastowałeś tą dziewczynę. W naszym państwie, grozi za to kara więzienia do lat trzech, a dodatkowo wyleją cię z roboty za pohańbienie munduru. Jesteś pewien, że tego chcesz.
Ktoś zaczął się cicho śmiać, lecz szybko zamilkł. Policjant próbował coś wydukać, ale zaniemówił.
Odezwał się za to jego partner:
- Sprytnie się bronisz, Korso. Ale wiesz dobrze, o co nam chodzi. Goniliśmy dziewczynę, która złamała prawo. Nasz trop zakończył się w tej uliczce.
- To ciekawe.
- Istotnie. Dlatego właśnie tu jesteśmy.
- To ciekawe, bo ja siedziałem właśnie na balkonie, skąd miałem doskonały widok na tą drogę. Na żwirze widać doskonale ślady waszych wojskowych butów. Innych zaś tam nie widzę.
- Łżesz.
- Sprawdź.
Usłyszałam kroki. Chwilę później skrzyp otwieranych drzwi. Zaraz potem przekleństwo.
- I jak tam? Znalazłeś coś nowego?
Drzwi trzasnęły.
- To jakaś manipulacja! - odezwał się znowu mężczyzna będący blisko lady - Gdzie ślady tych wszystkich, którzy tu siedzą?!
- Nigdzie. Oni weszli głównym wejściem, a tam jest już brukowana droga.
Policjanci zamilkli. Gdybym wciąż nie znajdowała się w tak niebezpiecznej sytuacji, pewnie wybuchłabym śmiechem. Mój obrońca przemówił znowu łagodnym głosem.
- Widzieliście, jak tutaj wbiegała?
- Sugerujesz, że kła...
- Widzieliście? - podkreślił mocniej.
Coś było w tym głosie. Coś, co swoją łagodnością bardzo niepokoiło.
- Nie - powiedział w końcu drugi funkcjonariusz - Przypuszczaliśmy tylko, że to tutaj uciekła.
- Tak więc... jeśli nic nie zamawiacie, możecie przestać niepokoić moich klientów oraz moją pracownicę?
- W porządku. Wybacz za najście. Chodź - zwrócił się do swojego towarzysza - Musimy przeszukać inne budynki.
Drzwi ponownie skrzypnęły i policjant wyszedł. Drugi wahał się chwilę, ale podążył za nim. Na odchodne rzucił tylko:
- W zamian za to całe zamieszanie powinienem był przynajmniej zamacać...
Gdy kroki ucichły, mężczyzna odezwał się ponownie.
- Sprawdź, czy poszli.
- Zniknęli za rogiem! - zawołał radośnie jakiś młodzieniec.
Na to hasło wszyscy jak jeden mąż wybuchnęli śmiechem.
- Aleś ich załatwił!
- Widzieliście ich miny? Jak niepyszni!
- A ten osiłek? Nie wiedział, gdzie wzrok podziać!
- Dziękuję - zaśmiał się - Przepraszam, że ci niemili panowie przeszkodzili wam w rozkoszowaniu się naszymi wyrobami. A teraz... Drake, byłbyś uprzejmy stanąć na czatach przy głównym wejściu? Dziękuję. A teraz, mogę zobaczyć, kto jest dzisiaj naszym gościem specjalnym?
Barmanka zachichotała i podała mi rękę, żebym wstała. Podniosłam się zza kontuaru.
- Panie i panowie, tej niewieście zawdzięczamy nasz dzisiejszy ubaw. Brawa dla niej.
Goście zaczęli bić brawo. Nie wiedziałam za bardzo co robić. Cały Korso. Jak się wkręci, to zaczyna robić show.
Gdy oklaski ucichły i goście wrócili do rozmów między sobą, schyliłam się i zaczęłam zbierać szkło, które, jak nie patrzeć, zostało rozbite z mojej winy. Zaraz jednak powstrzymał mnie:
- Zostaw. Chodź na górę. Musimy porozmawiać.
Usłuchałam i skierowałam się schodami na piętro. Przepuścił mnie w drzwiach i nim je zamknął, zawołał jeszcze:
- Mam nadzieję, że każdy z was pamięta zasady! Nigdy jej nie widzieliście!
Zamknął drzwi i przekręcił klucz.
(ciąg dalszy u Korso)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz