Miałam nadzieję, że mój pan, Somniatis, nie będzie się gniewać za to że nie mogłam mu tego powiedzieć osobiście. Smutno mi troche było że nie zdołałam go obudzić, jednak był i tak już zmęczony po tych bombach. Rozciągnęłam się. Parę skłonów i byłam gotowa. Na ulicy panował lekki chłód. Spojrzałam na kałuże wody, która świeciła lekko swoim blaskiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wyglądałam jakoś dziwnie. Otworzyłam plecak i delikatnie i stanowczo wyciągnęłam moją kanapkę z salami, serem i masłem. Wypiłam własnoręczny sok z czerwonych jagód. Dodawał mi sił. Wszystko co czarne tak właśnie na mnie działało. Miałam szczęście że dzisiaj w nocy była pełnia księżyca. W głowie mi dudniło. Nie bałam się, gdyż wiedziałam, że gorzej być nie może. Zresztą, byłam już na wojnie. Było, noo... jak to na wojnie. Dużo huku i krwi. Tyle ofiar... Wysłałam do Terrora telepatyczną wiadomość, że ma się dzisiaj o północy zjawić pod mostem, w lekko zmniejszonej postaci (normalnie to on jest większy niż drapacze chmur w nowym jorku). Gdzie mogła być grupa szturmowa? Oczywiście niedaleko kopalni. A obok kopalni był przecież ogromny most! Wyruszyłam raźnym krokiem kiedy dostrzegł mnie policjant. Nienawidziłam kłamać, jednak wiedziałam, że nie mam wyjścia. Gruby sierżant podszedł do mnie.
- Ej! Ty! Co masz w plecaku!
Zaniemówiłam. Próbowałam się uspokoić.
- Chipsy, hamburgery i tak dalej. Wie pan, do kumpla idę na urodziny. - z fałszywym uśmieszkiem zaczęłam oddalać się powoli w stronę mostu.
Jednak facet to zauważył i odezwał się donośnie.
- Mogę zobaczyć, co trzymasz w ręce?
Pokazałam bez trudu i opierania się. To była tylko kanapka. Strażnik po krótkim czasie oddał mi ją do reki.
Facet zmrużył oczy, ale tylko westchną:
- Ehh, ta dzisiejsza młodzież! Za moich czasów chodziło się na urodziny o normalnej porze!
I odszedł. Do mostu nie było daleko. Z uśmiechem na twarzy wyruszyłam przed siebie do kopalni. Gdy miałam już skręcić zauważyłam błysk białego oka, bez źrenic czy tęczówek. Smok na początek mnie nie poznał. Wziął jednak głęboki wdech i swym perfekcyjnym węchem rozpoznał swoją panią:
- Jak miło!
- Nawzajem Teriosie!
- Teraz jestem Terror!
Westchnęłam. Smok zanim stał się przeklęty miał na imię Terios. Nadal jednak nie mogłam się przyzwyczaić ze nazwałam go Terror.
W jego oku pojawił się błysk mądrości. Zawsze to robił, aby mnie wnerwić!
- Narcyza już czeka na ładunek!
- Ehh... no dobrze. Obecnie za jakieś... hmm... pół godziny będę przeprowadzać atak. Mam więc jeszcze czas.
Ściągnęłam plecak z ramion. Wyjęłam ładunki. Ostrożnie zaczęłam przemieszczać się w stronę kotliny, w którym ukryła się grupa szturmowa. Była tam między innymi Ookaminoishi, Elizabeth, Chioge. Niektóre z jej grupy miały uderzyć na koniec np: Tyks czy Narcyza. Ookaminoishi miała lecieć ze mną niszczyć kopalnie. Narcyza potarła ręce:
- Nareszcie! Ładunki.
Inni siedzieli w milczeniu.Narcyza wzięła odemknie ładunki.
- To chyba wszystko. Możemy zacząć drugi etap.
Zmieniłam się w wilka.
- Odciąganie uwagi, czas zacząć! - z uśmiechem na twarzy wystartowałam.
***
Na początek było cicho. Aż za cicho. Przyprawiało mnie to o dreszcze.Westchnęłam:
- Ile jeszcze?
Cisza. Jak mnie to wnerwiało! Siedziałam. W każdej chwili gotowa do ataku. W ręce trzymałam miecz. Powoli zaczął mi ciążyć. Ręka mi zdrętwiała. Mixi siedziała w milczeniu, podobnie jak i Ookaminoishi. W pewnej chwili usłyszałam ryk smoka.
- Można zaczynać.
Wyskoczyłam z krzaków i wezwałam swoje sługi. Rozkazałam im atakował dolną część kopalni, podczas gdy ja wzniosłam się do lotu. Atakowałam to, co tylko dało się z powietrza. Terror zmienił się do zwykłem postaci. W głowie usłyszałam ten sam, wnerwiający głos:
- Ze mną jesteś skuteczniejsza! Pozwól tylko...
- NIE! Przysięgłam sobie, że nigdy więcej się z tobą nie połączę! NIGDY! Musisz wiecznie znosić karę, za opętanie mnie! I właśnie z tego powodu muszę dać ci pomieszkać w mojej skórze. Ale nigdy w życiu się z tobą nie połączę! NIENAWIDZĘ CIĘ!
- Zaraz się okaże...
Zaczęłam wić się z bólu. Wiedziałam, że nie mogę się jej poddać. Nawet jeżeli spróbuje siła. Zaczęłam powoli tracić panowanie nad prawą łapą. Zrobiła się czarna. Moje kły zaczęły się powoli powiększać. Z głowy zaczęły wić się rogi. Próbowałam zatrzymać przemianę. Bez skutku. Demonica odezwała się moimi już ustami:
- Sama mogę pozbawić cie kontroli!
- NIE! - z oczu zaczęły ciec mi krwawe łzy.
- Taka jesteś słaba jako dwunastolatka! Remen była głupcem! Dała się pokonać przez taki marny cień!
Skrzydła zmieniły mi się na czarne i do tego nietoperze. Wyglądałam jak diablica. W oczy wsiąkła mi krew.
- ZOSTAW MNIE!
Demon tylko się zaśmiał. Wiedział, że jako dwunastolatka nie jestem jeszcze odporna na opętanie. Dopiero brat mi pomógł. A może...
STRAŻNIK! NO TAK! Kiedy wyjęłam kanapkę, kazał mi ją pokazać i coś w niej grzebał. Czy to możliwe że SJEW jakimś cudem dowiedziało się o ataku? Miałam nadzieję ze plan wypadnie, mimo tego SJEW spodziewał się tylko ataku! Nie spodziewał się, że to tylko odciąganie uwagi. Przez zaciśnięte zęby wyszeptałam.
- Co... teeen... strażnik... mi... podał?
Demonica nie była zbyt uważna i powiedziała znów moimi ustami ze śmiechem na ustach.
- Ektoryzę, tłumi magię. Nie możesz używać jej do obrony.
-PRZYSIĘGŁAŚ, ŻE NIGDY NIE ZROBISZ KRZYWDY ŻYWIOŁAKOM ANI CAŁEJ ERADAS!
- Ale klątwa nie tyczyła wilków, ani ludzi w ich świecie.
Demonica zleciała na dół i zaczęła spustoszenie. Z jednej strony wyręczała mnie, z drugiej pewnie pokrzyżuje plany wilków. Niszczyła kopalnię i mordowała górników, znajdujących się w kopalni. Do kopalni wleciał jakiś wilk. Przez krew na twarzy nie widziałam co, to był za osobnik. Jednak szybko odfrunął. O ile się nie myliłam Ektoryza działa przez, jakieś półtorej godziny maximum, od kiedy zjadłam kanapkę minęło jakieś... 70 minut. Jeszcze tylko dwadzieścia. Jednak próbowałam odzyskać kontrolę nad ciałem. I nic! Bolało mnie ramię. I byłam wyczerpana. W ostatniej chwili próbowałam jeszcze się otrząsnąć. Finito. Po dwudziestu minutach Demonica rzekła:
- Niestety już muszę spadać.
- Wreszcie! Daj mi spokój!
- Jaka szkoda, że budynek się zawali.
- Czekaj co...?
Cisza. Demon opuścił moje ciało. Magia znów mnie chroniła. Jednak byłam wyczerpana i położyłam się na ziemi. Bolała mnie głowa. Kopalnia miała się zawalić, ale ja czekałam w milczeniu. Jednak po dłuższej chwili wstałam i pobiegłam do wyjścia. Szybko się meczę, ale też i szybko wracam do zdrowia. Miałam niewiarygodnie dużo szczęścia. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Budynek już się zawalał, a ja byłam na powierzchni. Terror podfruną do mnie. Był teraz w naturalnym rozmiarze.
- Widziałem, co się stało. W porządku?
- Jasne. Wszystko jak w najlepszym porządku - próbowałam się uśmiechać, ale to było dla mnie za duże wyzwanie.
- To wsiadaj. Lecimy jeszcze coś poniszczyć! - smok był wyraźnie uradowany.
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz