22 lutego 2015

Od Ketsurui'ego cd. Allasner - Rozkaz


  Wyszedłem z jaskini. Na moim ramieniu siedział niewielki, czarny słowik. Przelotnie spojrzałem na trójgłową waderę i uśmiechnąłem się lekko. Ona też skrywała pewne tajemnice. Jednak nie był to teraz dobry czas do rozmyślań. Otrzymałem rozkaz od mojego Pana, które zmieniał wszystko.
- Allasner, czy moglibyście pójść ze mną? - zapytałem spokojnie, głosem pozbawionym uczuć.
- Dokąd? - zapytała jedna z głów. Wciąż nie mogłem zapamiętać ich imion. Zresztą to nieistotne.
- Przejść się, chcę z wami porozmawiać. - Przeniosłem wzrok na księżyc w pełni. - To piękna noc.
  Cerber wstał i ruszyliśmy ramię w ramię w las. Przez chwilę nie odzywałem się, jednak czując na sobie baczne spojrzenie Alli postanowiłem wyjawić jej powód naszej przechadzki.
- Otrzymałem rozkaz, dotyczący ciebie - powiedziałem. 
- Jaki on jest? Coś mam zrobić? - Wadera uniosła wszystkie 6 brwi.
- Nie. Nie chodzi o to co masz zrobić. - Przystanąłem i zacząłem uważnie odwijać bandaż. - Tylko o to co ja mam zrobić. Z tobą.
- Co masz na myśli? - Alla spięła się, jej oczy wpatrzone były czujnie w białą tkaninę.
- Rozkazano mi - bandaż opadł na ziemię - zabić cię.
  W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Krwawe węże skoczyły do szyi cerbera, poczułem jak zostaję odrzucony do tyłu i uderzam w coś, w oddali lis wydał z siebie przeciągły krzyk. I było po wszystkim. Alla upadła z łomotem na ziemię. Bez życia. Ja zaś poniosłem się, choć bardzo obolały, i ruszyłem w dalszą drogę. Nie powiedziałem waderze całej prawdy. Teraz przyszedł czas na drugą część rozkazu. Była dla mnie szokiem i w pierwszej chwili napełniła zgrozą. Jestem tak na prawdę tchórzem, kryjącym się za kłamstwami i udającym kogoś innego. Idąc w blasku pełnego księżyca stopniowo zrzucałem z siebie przybrane maski, aż pozostałem tam ja sam. Zaledwie mały wilczek, bojący się ciemności, ale lubujący w cierpieniu. Okrutny i bezlitosny, nie dbający o nikogo ani o nic, jednak pragnący miłości i uznania. Pragnący pomocy.
  Otrzymałem ją wtedy... ale teraz wyraźnie ujrzałem jaki byłem naiwny sądząc, że ten stan potrwa wiecznie. Nie rozumiałem powodu tak nagłego rozkazu. Nie chciałem zrozumieć, że moja klepsydra już dawno leży rozbita na podłodze.
  Dopiero teraz zauważyłem, że pozostawiłem bandaż przy martwej towarzyszce. Krew swobodnie wypływała z dziury, plamiąc ziemię. Niech płynie... to nie ma już znaczenia.
   Szedłem tak jeszcze długo, czując jak stopniowo opadam z sił. Wreszcie opuściły mnie całkowicie. Początkowo chciałem utopić się w rzece Styks, teraz jednak zrozumiałem, że nie starczy mi na to sił.
  Tu umrę.
  Przystanąłem i pozwoliłem całej, pozostałej krwi wypłynąć. Pozwoliłem, by wsiąkła w ziemię, czując paraliżujące osłabienie. To takie proste. Tyle razy patrzyłem jak umierają inni, a teraz godziłem się z własnym losem. Upadłem. Moje oczy zaczęła zasnuwać czarna mgła, a ostatnią rzeczą, jaką ujrzałem był kontur białego wilka, który zmierzał w moją stronę, a którego oczy jarzyły się czerwienią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz