4 kwietnia 2020

Od Calii cd. Argony

Ustaliłyśmy z Argoną, że w czasie, gdy ona będzie wykorzystywać swoje źródła na dojście do kogoś, kto mógłby nam pomóc, ja przejrzę notatnik zabrany z domu dziennikarza. Zadanie długie, żmudne i niemiłosiernie nudne. Gość miał obsesję na punkcie tej aktorki jeszcze przed tym całym incydentem z kostiumem. Przychodził na plan, notował jej działania, prowadził obserwacje, by na tydzień przed jej śmiercią całkowicie zaprzestać notatek i wrócić do nich dopiero w dniu zabójstwa. Zupełnie jakby wiedział, co miało się stać. I tak począwszy od czytania, co Kero jadła na lunch na planie „Obłudy” na początku zdjęć do filmu, skończyłam na czytaniu o tym, jakie ślady na jej szyi pozostawiły po sobie paski od kostiumu. Odstawiłam z obrzydzeniem szklankę z lemoniadą. Nasz dziennikarz naprawdę lubił szczegóły. Na końcu notatnika znalazłam kopertę z kilkoma zdjęciami. Przejrzałam wszystkie, jednak to tylko wzmogło moje obrzydzenie. Wcale nie dziwiłam się, że nikt nie chciał ich puścić do gazety publicznej. Westchnęłam, zamykając dziennik. Właściwie jedyne, co wydało mi się podejrzane to to, że obserwował Kero praktycznie od początku i przestał chwilę przed zabójstwem. Potem traktował tę sprawę jako zwykłą sensację do opisania. Wstałam, żeby przejść się po mieszkaniu. Skoro jego gosposia zabijała, co miało z tym wspólnego obserwowanie Kero? A może to on zabijał, szukając sensacji, o których mógłby pisać? Dzięki takim artykułom zdobywa się uznanie, zresztą widziałam jego dom, nie utrzymałby takiego ze zwykłej, marnej pensji dziennikarzyny. Potrzebował sensacji, to było pewne. Albo miał jakieś drugie, mniej legalne zajęcie. Coś na ten temat wiedziałam. Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu.
– Halo?
W słuchawce rozległ się głos Argony.
– Chyba znalazłam kogoś, kto pomoże nam zakończyć tę wątpliwie przyjemną współpracę.
Uniosłam brwi.
– Chyba? Bo wolałabym, żeby skończyła się jak najszybciej.
Alpha chwilę się nie odzywała.
– Po prostu przyjedź.  
(Argo?)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia wzruszyła ramionami.
– Ta, no, moja mama trochę malowała i chyba zostało w genach. To odprężające.
James dłuższą chwilę się nie odzywał, ale, ku zdziwieniu kobiety, nie była to niezręczna cisza.
– Więc jesteś z tych ludzi, którzy stoją i godzinę zachwycają się czarną kropką na środku pustego płótna? – zapytał bez żadnych emocji, a Lucia mimowolnie odnotowała, że to chyba najdłuższe pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedział w jej stronę. Skrzywiła się.
– Ach tak, sztuka nowoczesna – powiedziała z pogardą. – Trzeba umieć odróżnić prawdziwą sztukę od ludzi, którzy chcą tylko zdobyć pieniądze. Abstrakcję też trzeba umieć malować, nie wystarczy kilka bezmyślnych machnięć pędzlem. Kojarzysz Picassa? – zapytała, choć nie czekała na odpowiedź. – Mimo że osobiście nie jestem wielką fanką abstrakcji, umiem docenić wielkich malarzy, a trzeba mu to przyznać – był wielkim malarzem. To, co niektórzy robią teraz, to zwykłe oszustwo.
Kolejna chwila ciszy, przerywanej tylko odgłosami burzy.
– Sztuka była zakazana – oznajmił nagle Von Alwas. Lucia spojrzała na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
– Cóż, teraz już nie jest, więc nie widzę powodu, żeby o niej nie mówić. Jak byłam jeszcze we Włoszech, to nigdy nie nakładało się ograniczeń na sztukę.
Von Alwas skinął głową, nie spuszczając oczu z drogi. Jechali jeszcze chwilę, aż w końcu zatrzymał się przed jej domem.
– Dzięki za podwózkę. – mruknęła, odpinając pas. Otworzyła drzwi i wystawiła już nogi na zewnątrz, gdy James odezwał się po raz kolejny.
– Ten... wspólnik, jak go nazwałaś, mimo całego swojego zamiłowania do sztuki, jest bardziej fanem dawnej władzy. Raczej nie dogadałabyś się z nim na wspomnianym wspólnym obiedzie.
Parfavro uniosła brwi, ale już nic nie powiedziała, tylko wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi. 
(James?)

Od Calii cd. Camille

Czas ustalić listę gości! – zawołałam radośnie, usadawiając się na kanapie z kartką i długopisem. Camille popatrzyła na mnie spode łba, łyżką mordując przygotowaną przeze mnie zupę. Odkąd zdecydowałyśmy się na tematyczną imprezę, przygotowania pochłaniały nam sporo czasu wolnego i przenosiły się z mojego mieszkania do domu Cam i odwrotnie, w zależności od tego, kto akurat miał coś do załatwienia na mieście lub mógł wcześniej wrócić. Zwykle ja przyjeżdżałam do przyjaciółki po zajęciach, a ona do mnie, gdy akurat miałam dzień wolny po nocce i brak ochoty na wychodzenie gdziekolwiek. Tym razem jednak przywitałam Słowika w porze obiadu, bez zapowiedzi i wyjątkowo wkurzoną. Udało mi się ustalić, że wracała właśnie z jakiegoś supertajnego-o-którym-mam-nie-wiedzieć spotkania i nie wszystko poszło po jej myśli. Stwierdziłam więc, że jest to idealny moment na najbardziej ryzykowny punkt całych naszych przygotowań.
– Żadnych znajomych z Noctis – burknęła Camille, wracając do zupy.
– Aha, czyli żadnych moich znajomych, świetnie – odpowiedziałam z ironiczną wesołością.
– Masz znajomych z pracy.
– Racja. A co ze Stevem? On jest w Noctis, tak chciałam tylko przypomnieć.
Camille wzruszyła ramionami.
– Bez niego się chyba nie obejdzie. Poza tym, nie traktuję go jak kogoś z Noctisu.
Przewróciłam oczami, wpisując go na listę gości.
– Dobra, czyli moi znajomi z pracy. Ale tylko ci, których lubię – mruknęłam, dopisując parę innych imion. – Mamy siedem osób. Na upartego osiem.
– Znajomi ze studiów?
– Większość jest nudna. Jak już to mogłabym zaprosić jedną.
– To zaproś.
– Okej, w takim razie teraz twoi goście. Tylko żadnych sztywniaków z Pectisu.
Cam odmruknęła coś niezrozumiałego. Patrzyłam na nią z wyczekiwaniem, aż w końcu pokręciła głową.
– Muszę to przemyśleć, a teraz jestem na to zbyt wkurzona. Dopiszę resztę potem.
– Och, okej. A Fionna mam wpisać za ciebie? – zapytałam z miną niewiniątka. Oczy Camille pociemniały gniewem.

– Ace, ty mnie już bardziej dzisiaj nie denerwuj. Wydaje mi się, że coś już na ten temat ustaliłyśmy.
– Och, czyli nic się nie zmieniło? – zapytałam z udawanym zdziwieniem. Camille tylko spojrzała na mnie morderczym wzrokiem. Ja natomiast, wciąż z miną niewiniątka, dopisałam w myślach na listę pewnego rudowłosego Irlandczyka o imieniu Fionn i nazwisku O'Reilly. 
(Cam?)

1 kwietnia 2020

Od Camille cd. Akiro do Argony

        Ta rozprawa była żartem. — warknęła Camille, wchodząc bez pukania, czy nawet slowa przywitania do gabinetu Argony. — Nie wiem, kto to załatwił, ale brakuje mu chyba nieco finezji. "Bezkres wód" dobre sobie — parsknęła, stając naprzeciwko Alfy, która patrzyła na nią swoim charakterystycznym, uprzejmie zirytowanym, nieco znudzonym spojrzeniem.
— Chciałabyś może wyjaśnić mi, o czym tak właściwie mówisz?
— O rozprawie naszego ukochanego sabotażysty, w której miałam wątpliwą przyjemność uczestniczyć. — odparła Belcourt, uspokajając się nieco, za to Ryuketsu zdawała się być coraz mniej zachwycona przebiegiem tego spotkania. — Jako że oficjalnie jestem prawnikiem, mogłam przebywać na sali sądowej — rozpoczęła opowieść. — Chłopak oczywiście kłamał jak z nut, a kiedy został skazany, zaczął coś pieprzyć, że chętnie umrze, patrząc w kierunku bezkresu wód. Podał dokładne miejsce. A sędzia — przerwała na chwilę na szoczystą wiązankę, składającą się głównie z nieprzyjaznych mężczyźnie epitetów. — Powiedział, że nie widzi problemu. Nie. Widzi. Problemu — rzuciła, jakby sama nie mogła w to uwierzyć. — Co za żałosny osobnik.
— Do czego pijesz, tak konkretnie? — spytała kobieta, wskazując jej dłonią miejsce, a Szefowa Mafii Pectis usiadła na nim.
— Nie przeprowadza się kar śmierci tam, gdzie tylko więzień sobie tego zażyczy. Nie tak działa prawo. Śmierć ma być jak najbardziej humanitarna, przeprowadzona w konkretnych, ściśle wyznaczonych warunkach. — tłumaczyła. — Nikt nie zgodziłby się na zrobienie tego na klifie nad oceanem. Nawet jeśli przyjmiemy taką ewentualność, zazwyczaj ktoś z rodziny lub znajomych zabiera ciało i urządza pogrzeb. A nic takiego nie miało miejsca.
 Camille do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, że ktoś o tak jasnej skórze może jeszcze zblednąc. Argona pokiwała głową, po czym wzruszyła ramionami.
— Obie spodziewałyśmy się chyba, że ten mały karaluch nie umrze, kiedy miał taką możliwość, prawda? — Camille odpowiedziała jej skinieniem.
— Trzeba było załatwić sprawę samodzielnie — rzuciła, szczerząc zęby niczym jakieś dzikie zwierzę. — Jeśli Ori żyje, jeśli jednak nie zginął po procesie, co właściwie mamy z tym zrobić?
— My? — dopytała powątpiewająco Alfa, na co Camille przewróciła oczami, uśmiechając się lekko na zdystansowanie kobiety, po czym machnęła ręką.
— My. Nie ma sensu, by któraś z nas zajmowała się tym sama. Lepiej załatwić sprawę po cichu, szybko. Zwłaszcza że dotyczy nas obu. Był częścią twojej organizacji. Mnie z kolei rozwalił Wieżę w drobny mak, utrzymując, że zrobił do pod dowóddztwem Leniniewskiego, w co zdaje się wierzyć. Pozostaje tylko zdecydować, co z nim zrobimy.
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

      Lwica zmarszczyła nos, niemal jak domowa kotka, patrząc jak filozof błędnie uznaje próby krzyku za dobry pomysł. Nie znała jeszcze do końca swojego towarzysza, a każde próby przypomnienia sobie czegoś więcej kończyły się jej irytacją. Jednak nie zdawało jej się, by Impsum zwykł bić ludzi. Wiedział oczywiście jak to się robi, po prostu, sama nie wiedziała czemu, nie kojarzył jej się z tą czynnością. Przynajmniej ustalił jedno. A bardziej upewnił się. Mężczyzna, w przeciwieństwie do innych w tym dziwnym miejscu, zdawał sobie sprawę z ich obecności. Camille nie wiedziała, od czego to zależało, jednak nie interesowało jej to w tamtym momencie. Dużo ważniejsze było to, co mogli jeszcze wyciągnąć od dziwnego filozofa. Warknęła cicho, jakby nieco zrezygnowana, po czym płynnnym ruchem stanęła na dwóch łapach, a jej kształty zmieniły się, futro zniknęło, a prawniczka przeciągnęła się, krzywiąc lekko.
— Może ja to zrobię? — zaproponowała uprzejmie, podchodząc bliżej, a mężczyzna zrobił jej miejsce obok siebie.
— Proszę bardzo — odparł, wciąż przytrzymując twarz filozofa. Zdawało jej się, jakby znała go na tyle, że wiedziała o niektórych jego zachowaniach, czy tikach, mogła go wyczuwać. Nie, to idiotyczne, prawda? Pochyliła się nad filozofem z delikatnym, ciepłym uśmiechem, za którym czaiła się figlarna nuta.
— Sicut hoc tempore lacrimantibus creationem. Statim prohibere. (To nie pora na darcie się jak nieboskie stworzenie. Natychmiast przestań.) — odezwała się do niego łagodnie, jednak jej słowa zabrzmiały bardziej niż przekonywująco, choć nieszczególnie były prośbę. — Możesz go puścić, Loremie. Będzie cicho. — uniosła na niego wzrok, napotykając powątpiewające spojrzenie. — Naprawdę. — Po chwili niebieskowłosy zabrał rękę z twarzy filozofa, a ten mimo że wciąż wpatrywał się w nich przestraszonym spojrzeniem, to nie pisnął ani słówkiem.
— Dobrze, bardzo dobrze — mruknęła Belcourt, jakby do siebie, po czym poklepała mężczyznę po ramieniu, niemal w przyjacielskim geście. — Quare qui possum non videt nos? (Dlaczego ludzie nas nie widzą?)Responsum! (Odpowiadaj.) — dodała po chwili, widząc jak mężczyzna się opiera, nie chcąc mówić, czy też może nie znając odpowiedzi na zadane mu pytanie.
— Im 'non certus. Sed puto quod haec sit ex cogitandi quaedam via. ... Non hinc, non est hoc? ... maybe suae defensionem mechanism, quod sicut sensus, et tu non esses, ut te jacere conscientiam glorietur. (Nie jestem pewien. Ale sądzę, że może to być spowodowane pewnym sposobem myślenia. Wy... nie jesteście stąd, czyż nie? może ich... mechanizm obronny to wyczuwa i po prostu nie przyjmują waszego istnienia do swojej świadomości.) — odpowiedział filozof, a pierścień Camille nie pozwolił wyczuć jej ani prawdy, ani kłamstwa, co przyjęła za wahanie lub przyjęcie własnej niewiedzy.
— No, przynajmniej tyle wiemy — zerknęła na Lorema z nieco dziwną miną. — Jak sądzisz, o co powinniśmy go jeszcze zapytać? — oczywiście sama miała jeszcze kilka mniej lub bardziej inteligentnych propozycji, jednak uznała, że to właśnie on lepiej zna się na temacie i może poprowadzić ich mały "wywiad" w dobrym kierunku.
(Lorem?)