30 października 2017

Od Lorema cd. Camille

  Camille... dziewczynka... jej słowa coraz bardziej zdawały się tracić sens i Lorem zastanawiał się, czy nadal myśli racjonalnie. W normalnych warunkach nie wahałby się nad wykonaniem jej planu. W ciągu tego krótkiego czasu zdążył oswoić się z myślę, że dziewczyna jest sprawnym przywódcą, jednak teraz nie był pewien czy gdy przyjdzie co do czego będzie w stanie sobie poradzić. A sam obawiał się, że nie da rady uporać się z machiną. No i, co gorsza, przebywanie w tamtym laboratorium i na niego mogło sprowadzić obłęd. Mężczyzna nie był pewien, dlaczego Cam została dotknięta w ten osobliwy sposób przez urządzenie, a on nie. A mogło być tak dlatego, że on przebywał tam krócej lub... mógł być na to bardziej odporny. Jakby na to nie patrzeć, jego organizm był na prawdę silny.
  A z drugiej strony... jakie mieli inne wyjście? Francja. To słowo brzmiało dobrze w uszach Lorema, jednak bez sprawnej Camille i tak będzie miał problem z dogadaniem się po francusku. On ledwo mówił po angielsku! Westchnął, rozluźniając cały grzbiet i lecąc kilka centymetrów w dół. Spojrzał na grzebiącą nerwowo w torbie dziewczynkę. Dobrze widział, że coś niedobrego dzieje się z jej uczuciami. Jej ból stawał się bolesny wręcz dla niego, jednak nie miał pojęcia, jak sobie z tym radzić.
- Dobrze - zadecydował wreszcie nie wiedząc, co innego mógłby postanowić. Myślenie o wyłamywanie się spod rozkazów było dla niego raczej czymś nowym i nie do końca wiedział, co z nim zrobić.
  Jednak to słowo nie oderwało dziewczynki od jej rzeczy. Zdawała się go nie słyszeć, pogrążona we własnym wnętrzu. Lorem poczuł ukłucie w piersi. Wstał z posłania i nie zważając na protesty dziewczynki podniósł ją z łatwością i posadził na jej łóżku. Uklęknął przed dziewczynką i patrząc poważnie w malutkie oczka powiedział:
- Musisz się wyspać.
- Ale jest jeszcze wceśnie! - Nawet skarga Camille zabrzmiała bardziej dziecięco, niżby oboje chcieli.
- Jesteś zmęczona. - Głos Lorema stał się cichy i głęboki, przyjemny, jakby na granicy cichego pomruku. Położył jej dłoń na czole i delikatnie pchnął na posłanie.
  Gdy wstał dostrzegł, że faktycznie zasnęła. Ułożył ją w nieco wygodniejszej pozycji i przykrył kołderką. W tamtym momencie zrozumiał, że cokolwiek się nie stanie, już nigdy nie uwolni się od magii tej dziewczyny. Uśmiechnął się lekko ze smutkiem, po czym wyszedł z pokoju. Rozejrzy się trochę, żeby Cam mogła potem ułożyć plan włamania. Może uda mu się zdobyć jeszcze jakieś ciekawe informacje odnośnie obiektu? 
- What are you doing here? - zapytał stanowczy, męski głos. Lorem odwrócił się błyskawicznie, a jego dłoń mechanicznie sięgnęła do kieszonki, w której zwykle znajdowały się długopisy. Jednak żadnego tam nie znalazwszy wpatrzył się w wrogo wyglądającego żołnierza, uzbrojonego na dodatek w karabin. Najwyraźniej wartownik. Czyli jednak jakichś mają? Nieee... raczej był po prostu kimś z personelu. W końcu lotniskowiec powinien się roić od amerykanów. To i tak cud, że dotychczas nie trafili na nikogo podczas ich małych eskapad.
- Tojlet... - odpowiedział Lorem.
- Don't you have a helicopter for a while?
  Helikopter. Jasnowłosy dopiero teraz przypomniał sobie o zaoferowanym przez kapitana przelocie. Wygląda na to, że czas się skończył. Odwrócił się gwałtownie i pognał z powrotem do pokoju. Wojskowy coś za nim krzyknął, jednak Lorem nie rozumiał, a zresztą... to nie było już dłużej ważne. Musieli zająć się sprawą Camille teraz. Teraz albo nigdy.
(Camille? Kłopoty, kłopoty XD)

Od Camille cd. Calii

Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego obecnością Calii, bo drgnął lekko. Uśmiechnęłam się triumfująco mimo bólu.
-Daj mi chwilę - rzuciłam do Cal.
-Ja się nigdzie nie śpieszę. Ten pan też nie - wyszczerzyła zęby w uśmiechu i poprawiła chwyt.
-Odwróćcie się na chwilę - rzuciłam, a gdy to zrobili wyjęłam wcześniej przygotowany bandaż. Powstrzymując krzyk wyjęłam nóż z rany, lekko zsunęłam spodnie, zabandażowałam ranę najlepiej jak potrafiłam i nałożyłam dolną część garderoby z powrotem. Po czym ze złością rzuciłam nożem tak, by przeleciał obok boku naszego więźnia. Usłyszałam chichot Calii. Odwróciła się z najemnikiem i zapytała:
-Kogo próbowałaś zabić? Mnie czy jego?
-Jeszcze nie jestem pewna - zakpiłam - Ale śmierć was obojga byłaby mi na rękę. No cóż chłoptasiu - zbliżyłam się do mężczyzny - widzimy się za chwilę. Przeniosłam środek ciężkości na zranioną nogę, uniosłam drugą i z całej siły kopnęłam najemnika w brzuch. Zgiął się lekko, na tyle na ile pozwalał mu nóż Calii, i jęknął.
-Wiesz że ogłusza się poprzez uderzenie w głowę, a nie w splot słoneczny? - zapytała Ace sarkastycznie.
-Wiem - potwierdziłam - Jednak nie mogłam się powstrzymać.
-Obudziłeś się, szanowny książę? - zakpiłam, patrząc na przywiązanego do krzesła najemnika. Piwnica jednego z zatęchłych barów, wykupionych przeze mnie tej nocy była idealnym miejscem na przesłuchanie wszelakich gagatków i hultajów tego świata. Ustaliłam z Calią, że jako prawnik i jej pracodawca to ja będę przeprowadzać "rozmowę" z naszym opornym gościem.
-Jak się nazywasz? - zapytałam. Odpowiedziała mi cisza. - Proste pytanie, na rozruszanie. - znów cisza. - No dobrze, nie chcesz, to nie. - postanowiłam, że nie będę męczyć się z kretynem i skorzystam z mojej zdolności.
-Jak się nazywasz? - powtórzyłam pytanie - Mów.
-Alvar... Alvar di Monde - wyjąkał tak, jakby każde słowo wydobywało się z jego gardła siłą. Kto wie, może tak było.
-Świetnie - pogratulowałam - myślę, że jakoś sobie z tobą poradzimy.

(Calia? ;3 Przesłuchania ciąg dalszy. Tylko bez przemocy mi tutaj! Cam sobie poradzi z tym postrachem baru mlecznego ;D)

29 października 2017

Kiedy wszyscy są wariatami, nikt nie jest wariatem, czyli Lor, złoty chłopiec wpada na herbatę i poznaję wesołą ferajnę (Multiosobowość ♖)

Camille wyjęła z piekarnika pierwszą blachę ciasteczek, które zdążyły się już ładnie przypiec, gdy usłyszała wymianę zdań:
-Ciekawe jak wygląda ludzik, który zapala i gasi światło w lodówce? - pytaniu temu towarzyszył dźwięk otwierania i zamykania drzwiczek powyższego urządzenia.
-Nie ma tam żadnego ludzika kretynie - odezwał się kobiecy, zirytowany głos. - Chociaż mogę cię tam wsadzić i się przekonamy, kosmito.
-Nie! - krzyknął dziewczęcy głosik.
-Zamknij się mała - odparowała kobieta. Belcourt usłyszała płacz i po chwili tupotu poczuła, że do jej  nóg przyczepia się jakiś mały ciężarek.
-Co się stało, Ashley? - zapytała dziewczynki.
-Fennie jest dla mnie niemiła! I próbuje zamknąć w lodówce Cavie!
-Już tam idę - wtedy do kuchni wszedł czarnowłosy mężczyzna w długim płaszczu.Wyglądał trochę przerażająco. -Och, Zdrajco, świetnie, że jesteś - powitała go ciemnowłosa uśmiechem - Lorem przyjdzie za chwilę, mógłbyś wyjąć ciasteczka z piekarnika i wyłożyć na talerzyku?
-Jasne - odebrał ode niej blachę, a ona spojrzała w stronę Fennie, która wpycha Cavie do lodówki.
-Do cholery, co tu się dzieje! - krzyknęła - Lorem przychodzi za piętnaście minut, a wy tu odstawiacie jakieś cyry!
-Ale to Fenniee....
-Ale to ta kosmitka -zaczęły równocześnie się tłumaczyć.
-Zamknąć twarze i do salonu, bo was poćwiartuję. - Posłusznie ruszyły w stronę pomieszczenia, a za nimi w podskokach podążyła mała Ashley. Kobieta do lodówki to, co wywaliły te dwie wariatki, a resztę musiała wyrzucić. Zaczęła żałować decyzji o przekazaniu zadania Zdrajcy, bo po chwili usłyszała głupie tąpnięcie , a po podłodze posypały się ciastka. Blacha brzdęknęła o ziemię, a sam mężczyzna leżał plackiem na ziemi. Kobieta pomogła mu wstać, gdy zauważyła, że ten upadek przyczynił się do krwawienia z nosa Zdrajcy. Podała mu chusteczkę.
-Uważaj na siebie, dobrze? - poprosiła -Ja się tym zajmę. Idź do salonu, zaraz tam przyjdę - dodała.
-Przepraszam - wymamrotał skruszony czarnowłosy, a kobieta posłała mu pokrzepiający uśmiech.
-Spokojnie, nic się nie stało. Przypilnuj tamtych dziadów. - gdy Zdrajca wyszedł, kobieta posprzątała bałagan, który po nim został i wyjęła z otwartego piekarnika drugą blachę. Przełożyła ciastka na talerzyk i szybko nakryła stół na dwanaście miejsc, po czym poszła do salonu. Na kanapie siedział Andy wraz z Kate i Williamem, James i Evangeline zajęli podłokietniki, na oparciu położyła się Ash, fotel kłócący się Tyler i Fennie, Cavie siedziała przodem do ściany kiwając się lekko.
-Gdzie jest Zdrajca? - zapytała kobieta podejrzliwie. Zza kanapy wysunęła się niepewnie ręka a potem reszta czarnowłosego.
-Oni ciągle krzyczą - powiedział jękliwie, a Evangeline trzepnęła go ręką po głowie.
-Przesadzasz - parsknęła - Weź się w garść Zdrajco, bo oni cię tu zniszczą, a wiecznie cię chronić nie będę. - Zdrajca kiwnął głową, ale przysunął się bliżej przyjaciółki.
-Świetnie, że wszyscy tu jesteście - powiedziała Camille w końcu - Bo zamierzam wam coś ogłosić. Jak wiecie lub nie za kilka chwil przyjdzie tu Lorem. I chcę, żebyście....
-Tak, tak, tak - przerwała mi Fennie, przerywając również na chwilę swoją kłótnię z Tylerem -Bla, bla, bla. Wiemy, wiemy. Mamy zachowywać się normalnie.
-Tak - przytaknęła czarnowłosa. - Tak więc. Po kolei. Andy, Kate, Evangeline z wami zwykle nie ma problemów, James postaraj się nie bić innych laską po głowach, kiedy Lorem przyjdzie, dobrze? - niemowa skinął głową - William...
-Spokojnie, moja piękna. Zawsze będę ujmująco piękny i szarmancki, o ile nie spróbuje zabrać na ciebie ten... kmiot - to mówiąc ukląkł na kolano i pocałował Francuzkę w dłoń.
-William... Nie zachowuj się jak kretyn - mężczyzna wrócił na kanapę obrażony - Ashley... Metody średniowiecznych tortur nie są czymś, co powinno zajmować dziecko...
-Nie? - spytała smutno.
-Nie - odrzekła gospodyni twardo.
-Niech będzie. Przerzucę się na jednorożce! - krzyknęła ochoczo.
-Wspaniale - kobieta odetchnęła z ulgą -  Tyler, Fennie. Jedno przekleństwo, jeden żarcik i lądujecie za drzwiami. Czy to jasne? - oboje zasalutowali z sarkastycznymi minami. - Zdrajco... Będzie dobrze - pocieszyłam go. - Cavie? - dziewczyna nie zwracała na gospodynie uwagi, wciąż patrzyła w ścianę - Postaraj się mało odzywać. Tak będzie najlepiej. - w tym momencie wszyscy usłyszeli dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć - powiedziała Camille, jednak nie brzmiało to jak normalnie wypowiedziane zdanie, a jak groźba.
-Już się boję - rzucił Tyler, a kobieta przed wyjściem rzuciła mu mordercze spojrzenie. Po chwili wróciła z niebieskowłosym mężczyzną.
-Moi drodzy - zaczęła Camille - To są... Po kolei... Andy, Kate, William, James, Evangeline, Zdrajca, Ashley, James, Fennie i Cavie. Ludzie, to jest Lorem - mężczyzna pomachał nieśmiało w przestrzeń, zastanawiając się gorączkowo kogóżto ta szalona kobieta może mieć na myśli.
-Hej! - krzyknęła Ashley - Lubisz jednorożce? Bo ja tak! Mają fajne jelita! - Belcourt wysłała jej ostrzegawcze spojrzenie. Lorem nie zwrócił zupełnie uwagi napytanie Ash. Cam zrzuciła to na karb zestresowania, ale prawda była inna. Lorem po prostu nie widział w pokoju nikogo oprócz samej czarnowłosej i zastanawiał się gorączkowo co z tym fantem zrobić. Zdecydował, że będzie udawać, że nic się nie dzieje, ale jak najszybciej opuści ten szalony dom i zerwie kontakty z jeszcze bardziej szaloną gospodynią. Po chwili zajęli miejsce w jadalni. Camille rozlała herbatę to dwunastu filiżanek.
-Robiliśmy dzisiaj ciasteczka czekoladowe, częstuj się. - Lorem wyciągnął po jedno rękę i pochwycił je szybko, jakby bał się, że ktoś je zabierze albo że odleci.
-Do cholery, Tyler, Fennie! - krzyknęła nagle Camille, powodując, że Lorem omal nie wylał herbaty - Nie plujcie na siebie moją herbatą. Zdrajco! Nie mów, że zbiłeś filiżankę. Cavie, tego talerza się NIE JE. - uśmiechnęła się przepraszająco do Lorema, a ten odpowiedział jej słabym grymasem.
-Evangeline- jęknęła Camille nagle - nie możesz tak mówić o naszym gościu! Przepraszam za nich Lorem.
-Nic się nie stało - powiedział słabo, upijając łyka herbaty - Rozumiem, że potrafią nabroić.
-A żebyś wiedział... Wszystko w porządku? Słabo wyglądasz - zaniepokoiła się Camille.
-Jak niebieski, martwy glonojad - dodała Ashley - coś z pewnością jest nie tak - dodała. Za ten tekst zarobiła kolejną naganę słowną od Camille, a Lorem stawał się coraz bardziej biały.
-Co za debil - jęknęła Evangeline.
-A ja myślę, że on może myśli, że nie istniejemy - usłyszeli nagle głoś Cavie, która postanowiła opuścić salon i stała w drzwiach.
-Co za głupoty pleciesz! - krzyknęła Cam - To jak, Lor? - znów zwróciła uwagę na gościa, który stracił z twarzy wszystkie kolory. Drgała mu lekko powieka.
-Troszkę źle się czuje - powiedział słabo. - Lepiej wrócę do domu. Nie chcę was zarazić - jęknął.
-Och - zasmuciła się Cam - No trudno. Chodź, odprowadzę cię do drzwi. - Wstali i ruszyli w stronę wyjścia z domu przyjaciółki.
-No cóż - wyjąkał w końcu Lorem - Przykro mi, że tak wyszło. Pozdrów ferajnę ode mnie.
-Ash ich pozdrowi. Prawda, Ash? - kobieta poklepała powietrze obok swojego lewego biodra.
-Tak, tak. Pozdrów. To ja idę.
-Przyjdź jeszcze kiedyś!  - rzuciła jeszcze Camille. "Boże, uchroń mnie od takiej sytuacji" pomyślał Lorem, ale powiedział tylko:
-Tak, tak. Koniecznie

Od Camille cd. Darknessa

 -Skąd to wiesz? - zapytałam, ściskając komórkę w dłoni.
-To właśnie doniósł nam nasz szpieg. Takie są właśnie plany Silverlake'a - ostatnie słowo wypluł jakby było trucizną. Zaklęłam soczyście.
-Dzięki - rzuciłam w końcu - Wiesz coś jeszcze?
-Nie... Znaczy się... Jeżeli chodzi o nowego premiera to tyle.
-Ale? - dopytałam.
-Ale wciąż pozostaje kilka stronnictw po tej samej stronie barykady. SJEW i wilki - wcześniej piętnowani przez społeczeństwo zmiennokształtni byli niebezpieczeństwem. Teraz... byli naszą jedyną szansą.
Czekałam w umówionym miejscu. Tego dnia rano napisałam liścik do Argony. Miałam nadzieję, że potraktuje moją wiadomość poważnie i się pojawi. Odkąd zostałam przywódczynią mafii Pectis liczba moich obowiązków drastycznie się zwiększyła, dlatego zleciłam napisanie tej wiadomości podwładnemu. Okazało się jednak, że ten debil zapomniał mnie podpisać. I w ten oto sposób czekałam jak ta głupia na rogu dwóch ulic Areny Ósmej. W czarnej kurtce miałam mój pistolet, a w kieszeni spodni scyzoryk. Niewinnie trzymając rękę w kieszeni, mogłabym bez problemu wyciągnąć go i zadźgać potencjalnego napastnika. Jednak nie sądziłam by było to konieczne. Kilka minut po jedenastej w nocy ruch uliczny drastycznie się zmniejszył, a słońce już dawno zaszło, zaczął kropić deszcz.Dopiero wtedy na krańcu ulicy pojawił się mój potencjalny rozmówca. W miarę jak się zbliżał, mogłam z łatwością określić, że nie jest to Argona. Był to czarnowłosy mężczyzna po trzydziestce. Szczerze... mógłby być nawet przystojny, gdyby nie twarz, która mówiła "Zabiłem całą swoją rodzinę, a teraz pora na ciebie". No świetnie. Po prostu świetnie. Ja już znam takich typów. Boże, za co mnie tak pokarałeś?! No trudno. Muszę być twarda. Po tej decyzji ruszyłam w stronę mężczyzny.
-Spodziewałem się kogoś ładnego - powiedział, lustrując mnie wzrokiem, z uśmiechem kota, który dostał kubek śmietanki.
-A ja spodziewałam się Argony, więc tylko ja się tu rozczarowałam - uśmiechnęłam się słodko i wyciągnęłam dłoń w jego stronę - Mnie również jest miło pana poznać, panie...
-...

<Tyks? Weź się w garść i odpisz XD <3>

Od Calii cd. Argony

Kafejka była... nieprzyjemna. No weźcie, ludzie, jak już organizujecie tajne głosowanie, to moglibyście zrobić to w miejscu, gdzie nie śmierdzi zdechłymi myszami. Wydęłam policzki i zaczęłam stukać palcami w blat stolika. Rozejrzałam się, patrząc na twarze innych ludzi. Właściwie, nie było wiele do oglądania. Większość miała na sobie maski różnego rodzaju. Generalnie połowa wyglądała, jakby właśnie urwała się z karnawału w Wenecji, a druga połowa - z horroru o klaunach. Niecierpliwie spojrzałam na zegarek. Głosowanie powinno zacząć się trzy minuty temu. Najwyraźniej organizatorzy gustują w dramatycznych pauzach. Nagle obok mnie usiadła bardzo dobrze mi znana osoba. 
- Spóźniłeś się - oznajmiłam chłodno, w duchu jednak ciesząc się, że nie zostałam sama. 
- Dlatego oni się spóźniają - odparł Steve poważnie, nie patrząc mi w oczy. - Nie chcieli zacząć beze mnie. 
Parsknęłam śmiechem. Siedzieliśmy obok siebie, czekając na rozwój wydarzeń. Po chwili światła zgasły, uciszając zgromadzonych. Nic nie było widać, gdy nagle z głośników zaczął wydobywać się komunikat: "Witamy wszystkie szumowiny Ainelysnartu na tajnym głosowaniu!" - głosił syntezator mowy - "Liczymy, że pomożecie nam zmienić wyniki wyborów na... odpowiednie." Przełknęłam nerwowo ślinę i chwyciłam przyjaciela za rękę, mocno ją ściskając. Nienawidzę politycznych gierek. To moje najbardziej znienawidzone zlecenia. Polityka... to niebezpieczna działka. Tam kłamią i kręcą bardzo niebezpieczni i wpływowi ludzie. Jeden fałszywy ruch i możesz nie dożyć następnego dnia. "Nie przejmujcie się, kochani" - głos w głośnikach zmienił się na normalny. - "To nie jest jedyne głosowanie, a nas, organizatorów, nie ma tu z wami. Szpiedzy premiera, możecie już rzucać robotę. Nie uda wam się nas znaleźć" - oznajmił ktoś wesoło. - "Najemnicy, głosujcie w imieniu swoim i swoich najemców! Nie przewidujemy zagrożenia. Wasze głosy są bezpieczne. Wy jesteście bezpieczni. Na tyle, na ile być możecie." Po ostatnim zdaniu zapadła głucha cisza, a po chwili naprzeciwko tłumu pojawiły się dwa hologramy. Jeden przedstawiał premiera Leniniewskiego. Drugi - kandydata Silverlake'a. Nagle rozległ się strzał i pierwszy hologram zniknął na chwilę, po czym znowu się pojawił. 
- Jeden strzał to jeden głos - wyjaśnił Steve cicho. - Podliczają to pewnie jakimś algorytmem komputerowym, dlatego nikogo tu nie ma. To głosowanie może być również jedną wielką ściemą - powiedział nieprzekonany. 
- Ale nie jest - odparłam dobitnie. Mój przyjaciel zawahał się chwilę, ale zaraz skinął głową. Po kafejce rozchodziły się strzały, ale nikt nie przychodził interweniować. 
- Chyba trzeba strzelić - bardziej zapytałam niż oznajmiłam. 
- Inaczej będziemy się wyróżniać - przytaknął Steve, wyjmując pistolet. Ja zrobiłam to samo. Wyciągnęłam rękę i zamknęłam oczy, celując mniej więcej pośrodku hologramów. Niech się dzieje, co chce. A gdy już stąd wyjdę, zadzwonię do Argony. To nie na moje nerwy. 

(Argo? ^^ Dałaś mi scenę w pociągu, to masz scenę ze śmierdzącej kafejki ;D)

Od Calii cd. Camille

- Nudzę się - jęknęła Cam, po raz kolejny zmieniając pozycję. 
- Jeżeli jeszcze raz się poruszysz, zrzucę cię z tego dachu - zagroziłam. Było już ciemno, ale mogłam niemal wyczuć, że dziewczyna przewraca oczami. "Ostatni raz zabieram prawnika na akcję" - obiecałam sobie. 
- Długo jeszcze? - zapytała brunetka zbolałym głosem. 
- Tak - westchnęłam. - Przymknij się. 
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić - oburzyła się Cam. 
- Teraz akurat będę - oznajmiłam z rozbawieniem. Dziewczyna chyba chciała coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała, więc usłyszałam tylko ciche przekleństwo z jej strony. 
- Ręka mi zdrętwiała - szepnęła po chwili. 
- Nie waż mi się ruszyć - ostrzegłam. - Będzie cię widać. 
- Łatwo powiedzieć, jak ma się na sobie talizman niewidzialności - prychnęła Cam. Zamknęłam oczy i wymruczałam kilka niepochlebnych słów w stronę mafii Pectis. Czy tamci ludzie naprawdę nie umieją pracować? 
- Mogę chociaż zerknąć na zegarek? - zapytała obrażona brunetka. 
- Nie - warknęłam. - Zorientujesz się, jak coś się będzie działo. 
I rzeczywiście, po chwili na ulicy pojawił się mężczyzna, który zdecydowanie mógł być określony jako "podejrzany typ". 
- Widzisz? - podekscytowała się Cam. 
- Widzę - odparłam spokojnie. - Teraz tym bardziej się nie ruszaj. Zobaczymy, co zamierza zrobić. 
- Przecież to jasne, chyba us... 
- Zamknij się, Cam - przerwałam jej. O dziwo, zamilkła od razu. Facet pokręcił się po chodniku i rozejrzał po dachach. Zawiesił na nas wzrok, co niemal przyprawiło moje serce o palpitacje, w obawie o nieprzewidywalne ruchy Camille, ale mężczyzna chyba nie dostrzegł żadnego zagrożenia. Prawie odetchnęłam z ulgą. Ulica prawie pustoszała, ludzie szybko szli do domów, nie zwracając na nic uwagi. Dodatkowo zaczynało padać, więc wszyscy przyspieszali kroku. Tylko jedna osoba stała na chodniku, jakby czekając na jakiś sygnał. Bezwiednie przygryzłam wargę, obserwując rozwój wydarzeń. Czułam obok przyspieszony oddech Camille, ale po chwili przestałam się nim przejmować. Nagle facet spojrzał na zegarek i już wiedziałam, co to oznacza. Skupiłam się na fakturze dachu i, co dało się wywnioskować po minie mojej towarzyszki, zniknęłam. Zsuwałam się powoli po rynnie, gdy mężczyzna wyciągnął nóż i czekał na swoją ofiarę. Zeskoczyłam na chodnik i natychmiast wtopiłam się w tło. Na moją korzyść działało zepsute oświetlenie i późna pora. Na moją niekorzyść działała Cam, która właśnie próbowała powtórzyć wykonane przeze mnie czynności. Ze skutkiem niezłym, ale nie perfekcyjnym. Mężczyzna kierował się w stronę rozmawiającej przez telefon kobiety, zupełnie nieświadomy zagrożenia. Ofiara była tak zaaferowana opowieścią, że nawet nie zauważyła podchodzącego do niej osiłka. I wtedy stało się coś, czego obawiałam się najbardziej. Usłyszałam brzęk rynny i soczyste przekleństwo koleżanki. Skrzywiłam się, ledwo powstrzymując syk. Niestety, do mężczyzny również dobiegł dźwięk metalu. Zszokowany odwrócił się i automatycznie rzucił nożem. Nie trafiłby, gdyby Cam zorientowała się, co się dzieje ułamek sekundy wcześniej. A tak, ostrze wbiło się w jej udo, powodując krzyk bólu. Zaaferowana telefonem kobieta szybkim krokiem ulotniła się z ulicy. Przewróciłam oczami. Zawsze wszystko muszę robić sama. 
- Ty szmato! - oznajmiła brunetka z całkowitą powagą. - Przebiłeś mi nogę! 
W ostatniej chwili powstrzymałam parsknięcie śmiechem. 
- Zmieniłaś moje plany - odpowiedział mężczyzna z okrutnym uśmiechem. - Ale w sumie mogę zabić też ciebie. Żadna różnica. 
- A tylko spróbuj! - zagroziła Cam. - Zapłacisz szybciej, niż się tego spodziewasz. Nawet nie zdążysz zrobić kroku - oznajmiła spokojnie i na tyle głośno, bym na pewno usłyszała. Zrozumiałam, o co jej chodziło. 
- Och, czyżby? - zaśmiał się mężczyzna, wystawiając stopę, by zrobić krok. I wtedy doskoczyłam do niego jednym susem, wykorzystując moment, w którym łatwo mu było stracić równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, gdy przyłożyłam mu nóż do krtani. 
- Co? - zapytałam cicho, z pewną wesołością. - Nie spodziewałeś się, że można mieć niewidzialną koleżankę?

 (Cam? ;D Wyszło trochę przydługawe, ale przynajmniej zadanie wykonane XDD)

"Nie potrzeba już gwiazd – zgaście wszystkie – do końca; Zdejmijcie z nieba Księżyc i rozmontujcie słońce; Wylejcie wodę z morza, odbierzcie drzewom cień. Teraz już nigdy na nic nie przydadzą się" gdy on umarł, czyli cd. opowiadania o śmierci...

Siedem dni później, 11.11.2032 r.
 Czarnowłosa kobieta spojrzała w lustro i przejechała wzrokiem po postaci, która się w nim odbijała. Zerknęła na misternie uplecionego koka, jej wzrok prześlizgnął się po twarzy bez wyrazu. Nie chciała patrzeć postaci w oczy. Ponieważ te oczy budziły w niej przerażenie. Od tamtego wydarzenia unikała spojrzeń w nie. Niegdyś radosne iskierki rozświetlały oczy koloru burzliwego morza i nadawały jej wygląd psotliwego elfika. Wiecznie nieco rozbawionego, z dystansem do otaczającej rzeczywistości. Teraz nie było w nich nawet sztormu. Nawet burzę potrafiła przyćmić pustka, która ją ogarnęła. Nie było tam nic. Smutku, żalu, złości...  Niczego jak w czarnej dziurze. Nie pojawiło się w nich nic. Gdy zabierali ciało Eliasa. Nic. Gdy musiała zorganizować pogrzeb ukochanego, nic. Gdy zabijała ludzi, którzy przygotowywali zamach. Jeszcze większe nic. O tak, Camille nie była już tą samą osobą. Skorupa zwana ciałem, w której wcześniej czuła się dobrze i bezpiecznie, teraz była obca. Zamknęła się w sobie, mało mówiła, jeszcze mniej jadła i spała. Wzdrygnęła się po czym przeniosła wzrok na szyję, potem na długą, prostą suknię z rękawkami w kolorze głębokiej czerni czerni, żakiet i stopy odziane w botki na obcasie w tym samym kolorze. Gdy upewniła się, że wszystko jest gotowe, schwyciła czarną kopertówkę i wyszła po schodach. Na dworze było zimno, jak to w listopadzie, jednak nie obchodziło jej to zbytnio. Przez te kilka dni niezbyt wiele rzeczy ją obchodziło. Wsiadła do samochodu pod domem, który przyjechał zaledwie minutę wcześniej. 
-Witaj Władysławie - przywitała się z premierem, a on odpowiedział jej tym samym. Nawet jej głos jakby wyprany z uczuć przywodził na myśl wygasły wulkan. Usiadła na fotelu obok niego, chociaż miejsca dookoła były wolne. Wydaje się, że pomimo nieufności wobec świata i innych ludzi, jaką zwykle oboje emanowali, tego dnia oboje potrzebowali bliskości drugiego człowieka. Dlatego też zdecydowali, że zjawią się na pogrzebie razem. Jako najlepszy i jedyny przyjaciel i jeszcze premier oraz... No właśnie... Kim dla samego zmarłego była Belcourt. Znajomą, przyjaciółką, miłością? Kobieta chyba nigdy nie miała się tego dowiedzieć. Po jakimś czasie samochód zatrzymał się i oboje wysiedli przy  największym cmentarzu na Ainelysnart. Leniniewski zaofiarował kobiecie ramię, które przyjęła. Oboje ściskali swoje ręce bardziej niż to konieczne. Była to jedyna oznaka tego, że to, co jest w środku jeszcze nie umarło. Czucie ciepła ciała drugiej osoby... To trzymało ich na nogach, pozwalało udawać, że nie dali się złamać. Bo czymże jest śmierć dla premiera. Ha! Widzicie go! Oto on! Zabili mu przyjaciela i trzyma się całkiem dobrze! Oto nasz silny premier! Wszędzie było mnóstwo ludzi. Rozstępowali się na ich widok, szepcząc między sobą. W ten sposób dotarli do miejsca, gdzie miał zostać pochowany Elias Staliński. Mahoniowa trumna miała na sobie wiele kwiatów i wieńców. Gdy stanęli przy niej, Camille spojrzała na tłum. Dostrzegła resztę członków swojej mafii, ale także mnóstwo innych ludzi. Skinęła głową Chloe i kilku innym osobom, a potem postanowili, że powinni zacząć. Na początek głos zabrał premier, w ujmującej ciszy jego głos niósł się i słyszeli go ludzie nawet stojący bardzo daleko od niego. Gdy skończył spojrzał wyczekująco na swoją towarzyszkę. Chociaż wiedziała, że to nastąpi, to nie chciała tego.
-Jak powiedział mój przedmówca - zaczęła, starając się by jej głos brzmiał równie mocno i wyraźnie, co poprzednika - dziękujemy wam za przybycie tutaj. Jest to wyraz szacunku, nie tylko dla zmarłego, ale również dla nas. Elias... Był moim najlepszym przyjacielem - jej głos drgnął. - Kochałam go - to akurat było prawdą - Był taki młody, miał wiele życia przed sobą. Jednak nie da się cofnąć czasu. Możemy za to przemyśleć to, co się wydarzyło. I wynikają z tego dwa wnioski. Zawsze należy ufać swoim przyjaciołom. I po drugie. Żyjmy tak, by w momencie śmierci nie żałować. Eliasie - tym razem zwróciła się do niego bezpośrednio, jednak patrzyła gdzieś ponad trumnę, w przestrzeń - bracie, przyjacielu... Dziękujemy. - zamilkła, a grabarze wzięli się za swoją pracę. Spuścili trumnę do grobu na linach. Po wyciągnięciu ich zamknęli płytę na grobie i zabezpieczyli ją. Wtedy to po warzy Camille popłynęło kilka łez. Wyryły drogę na policzkach, skapnęły na chodnik. Potem nadszedł czas kondolencji. Zajęło im kilka godzin, by tłum zniknął. Jednak została jeszcze jedna sprawa.
-Chodź - powiedział cicho premier, ciągnąc lekko kobietę w stronę samochodu. - Musimy to zrobić dzisiaj. W moim gabinecie czeka notariusz.  - Belcourt kiwnęła głową i otarła łzy. Droga nie zajęła im długo. Najpierw do pomieszczenia wszedł Leniniewski, a gdy wyszedł po piętnastu minutach wyglądał na wycieńczonego.
-Wracaj do domu - powiedziała twardo Camille - Ja sobie poradzę. Naprawdę. - Premier musiał rzeczywiście być na skraju, bo nie kłócił się długo i odszedł. Wtedy kobieta weszła do pomieszczenia. Przy biurku siedział mężczyzna po trzydziestce, ani przystojny, ani brzydki. Ot, przeciętny. Wzrok natomiast przykuwała teczka na jego kolanach. Przywitał się z nią, a gdy usiadła na krześle naprzeciwko biurka, przeszedł do rzeczy:
-Zacznę prosto z mostu, jeśli mogę. Elias Staliński w swoim testamencie zapisał pani cały swój majątek.
-Wszystko?- spytała zszokowana Camille.
-Co do grosza. Spieniężyliśmy także na jego życzenie wszystkie ruchomości i nieruchomości. One również lądują na pani koncie. - kobieta potrzebował chwili, żeby uporządkować wiadomości. Dlaczego jej? To pytanie kołatało jej się w głowie, ale po chwili zrozumiała. Przecież Leniniewski jest premierem, dosłownie śpi na kasie. Innych przyjaciół nie miał, rodziny też... A więc. Była po prostu jedyną możliwością. Ta myśl trochę zabolała, jednak potem pojawiła się inna. Kod do sejfu Eliasa. 2306. 23.06. 23 czerwca. Jej data urodzenia. 
   Musiała wyglądać naprawdę źle, bo mężczyzna podał jej butelkę wody. Wzięła łyka, a on zaczął mówić dalej. 
-Jest jeszcze jedna rzecz. Prosił, by pani to przekazać - to mówiąc podał jej paczkę rozmiaru mniej więcej A5 zawiniętą w szary papier. Tutaj moja praca się kończy. Dziękuję za współpracę. Do widzenia - powiedział, po czym wyszedł. Camille chwilę trwała w zawieszeniu, po czym delikatnie odpakowała papier. Pod spodem była kolejna warstwa, tyle że biała. Zmartwił ją nieco wykaligrafowany czerwonym atramentem na środku napis "Ufam Ci, Belle". Drżącą ręką odpakowała papier, starając się jak najmniej go podrzeć i... aż dech jej zaparło w piersiach. W jej dłoniach leżało najpiękniejsze wydanie dzieł Shakespeare'a jakie kiedykolwiek widziała. Zasłoniła dłonią usta. Przejechała opuszkami palców po okładce i przewróciła ją. W środku napisane tym samym pismem dwie rzeczy. Łzy z powrotem pociekły mi po policzkach, jednak starałam się, by nie zamoczyły książki.
 "Im więcej się wie, tym częściej się milczy." Zawsze wydawało mi się, że za dużo już widziałem, żeby znów coś poczuć. I wtedy pojawiłaś się ty. Nie wiem, czy moje serce posiadało kiedyś  zdolność kochania... a może w ogóle jej nie potrafiło. Jednak potem moje uczucia do Ciebie przypominały mi najbardziej ten ogień, opisywany w starych książkach. Może to była miłość, sam nie wiem. Jednak byłaś mi bliska, bliższa nawet niż mój przyjaciel. Jednak zdałem sobie z tego sprawę chyba trochę za późno. Jednak powiem to teraz, niech to wyznanie umocni cię, a nie złamie: Kocham Cię, Belle. Na swój dziwny, pokręcony sposób zawsze będę. Na zawsze Twój, El
 A pod spodem: 
"Nie płacz, ser­duszko. Nie bój się. Nie poddawaj.
Prze­cież każdy może się potknąć.
Cichut­ko. Nie tęsknij za wczo­raj. Ufaj w dziś."

"Nie zawiodę cię, Eliasie" pomyślała Camille Belcourt "Nie dam się złamać"

Od Camille cd. Lorema "Zamiana na wiek dziecięcy" 4/7

Usiadłam koło Lorema. Mój uśmiech,  z którym mogłabym grać główną rolę w horrorze jako mały diabełek, poszerzył się.
-Myślę, ze powinniśmy pójść do raboratorium w noc i jakoś ogarnąć te masynę! Pokręcić korbeczkom, powciskać guziczki, moze coś zadziała! - Lorem chyba wątpił w niewątpliwą świetność mojego planu, bo spojrzał na mnie dziwnie, a mi mina zrzedła, bo irytowało mnie moje seplenienie. - Jak nie chcesz iść to nie! Poradzę sobie sama. Jestem dorosła! - zerwałam się i tupnęłam nóżką, podpierając łapki na biodrach.Foch, Loruś. Dziecięcy foch z przytupem i melodyjką. - Będę jak nidżuś!
-A nie "ninja"? - zapytał Lorem, a ja zmierzyłam go na wpół morderczym, na wpół płaczliwym spojrzeniem, a potem jęknęłam.
-Och zaaaaamiiilcz...  - miałam ochotę położyć się plackiem na ziemi i zacząć płakać z rozpaczy, która mnie ogarniała. O ile zamiana w dziecko na początku wydawała mi się dość zabawna i łatwa do odkręcenia, o tyle teraz wiedziałam, że nie zostało mi dużo czasu. Już zaczynałam się zachowywać w określony sposób, ciągle chciało mi się spać, a moja składnia ucierpiała na tej zmianie najbardziej. Zastanawiałam się, czy po całkowitej przemianie będę dalej posiadała swoje wspomnienia, czy już nie. Jednak to nie czas na takie przemyślenia i użalanie się nad sobą. - Dam ci trochę ciasu na decyzję. A na razie... -  Znów wdrapałam się na łóżko i nie mam pojęcia czemu lekko przytuliłam się do jego boku - Przykro mi... Kiedy się obudziłam, chciałam ci to powiedzieć, ale juź jakoś się potem to wsysko potoczyło i.... Naprawdę pseplasam. - Lorem wyglądał na dość zaszokowanego moim nagłym wyznaniem i otwartością, ale również na zmartwionego moim aktualnym stanem. Po chwili w bezruchu wyciągnął rękę powoli, jak w stronę płochliwego zwierzątka, i poklepał mnie po głowie. Nie wiedziałam czy mam się zdenerwować, czy cieszyć, że się nie obraził i nie zostawił mnie samej w takiej sytuacji. Nie mogłam się zdecydować więc po chwili trwania w zawieszeniu bez słowa wystrzeliłam jak z procy spod jego ręki i zabrałam się za bezcelowe przeglądanie mojego bagażu. Po chwili znalazłam coś, co sprawiło że znów zachciało mi się płakać i przez chwilę żałowałam, że tu jestem. Zdjęcie dorosłej mnie z Eliasem. Jednak po chwili schowałam je z powrotem do torby i odłożyłam sentymenty na bok. Nie cofnę czasu, a nawet jeśli, to nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam ochronić Lorema przed śmiercią. Dlatego tu jestem. I nawet strata pamięci i zamiana w dziecko będzie warta uratowania czyjegoś istnienia.
(Lor? Mój złoty chłopcze, szykujmy się na włamik ;D)

27 października 2017

Od Lorema cd. Camille

  Lorem pokiwał pusto głową i z wahaniem wyciągnął z kieszeni pozginaną i nieco pogniecioną kartkę, po czym podał ją Camille. Dziewczynka chwyciła ją łapczywie i zaczęła się wczytywać. A w miarę czytania jej nosek coraz bardziej się marszczył.
- Wiedziałaś, prawda? - mruknął Lorem, patrząc ponuro na twarz dziewczynki. 
  Camille spojrzała na niego znad kartki.
- Nie - zaprzeczyła.
  Jasnowłosy tylko pokiwał głową. Oczywiście, że mu nie powiedziała. Ta informacja była niezwykle cenna i dziewczyna nie mogła dzielić się nią z wrogiem. Szkoda tylko, że tak nierozważnie kazała mu zająć się tą właśnie machną.
- Piszą, że efekty uboczne trwały zazwyczaj do tygodnia... - mruknęła do siebie Camille, wracając do kartki - i że, o cholera. Do tygodnia musieli zabić napromieniowanego. Szkoda, że nie piszą czemu.
- Obłęd - wyjaśnił jasnowłosy. - Było w innych. Nie mogłem wszystkiego.
- W takim razie tym nie powinniśmy się martwić - powiedziała zdecydowanie Cam. - Nie dam się załatwić jakiemus oblendowi! - przy ostatnich słowach jej głos się zmienił i stał znacznie bardziej piskliwy, niż normalnie.
- Być może nie tu problem - zauważył Lorem, którego ta zmiana, z razu wydająca się nową możliwością rozwiązania ich problemów oraz na prawdę dobrą zabawą, zaczynała coraz bardziej niepokoić.
- Znalazles... ekhem. Znalazłeś coś o antidotum? Jakies-ś badania? Cokolwiek? - dopytywała dziewczynka z poważną minką. Jednak mężczyzna mógł na to jedynie pokręcić głową. 
- Nie radzą sobie - powiedział cicho.
- W takim razie sami musimy sobie poradzic z odtrutkom! - oznajmiła Camille, uderzając małą piąstką w małą, otwartą dłoń. - Włamiemy siem do raboratorium i zrobimy co w nasej mocy. A jesli nie uda siem tutaj, to spróbujemy we Francji. Musi byc jakis sposób i my go znajdziemy!
  Miała rację. Musiał być jakiś sposób. I faktycznie musieli go znaleźć. Jeśli w zwykłych przypadkach obiekty popadały w obłęd po tygodniu, więc Cam zapewne po tygodniu zamieni się w kompletne dziecko. Być może potem Lorem będzie w stanie nadal szukać dla niej antidotum, jednak nie jest zbadane, czy proces jest możliwy do odwrócenia i po jakim czasie.
- To nie proste.
- Wrenc pszeciwnie. - Camille wyszczerzyła się w złym uśmiechu małej demonicy.
  Schowała świstek papieru do kieszonki i usiadła koło Lorema. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco.
(Camille? XD Wreszcie. Wybacz, że tyle to trwało. Postaram się odłożyć moje życie trochę na bok i lepiej to ogarniać.)

Zakończenie eventu

  No cóż. Plany były ambitne, jednak niestety event okazał się zbyt skomplikowany, co oczywiście jest sygnałem dla mnie, by następnym razem zastanowić się nad czymś bardziej możliwym do rozwiązania xD.
  Wszystkim, którzy próbowali, chciałabym jednak przekazać jakąś nagrodę, skoro nie dokopali się do końca - trudno, jednak olbrzymim wysiłkiem było znalezienie nawet kilku.
  Proszę więc o wysłanie mi na pocztę na hw elementów kodu w odpowiedniej kolejności. W zależności od ich ilości i jakości zostanie potem przyznana nagroda.
 Na elementy kodu czekam do 1 Listopada.

~Lord Admin

26 października 2017

Od Argony cd. Calii

  Czarnowłosa podniosła oczy znad niewielkiego ekraniku telefonu na uciekające wstecz pola. Lubiła te sielskie krajobrazy Areny szóstej. Przynajmniej zazwyczaj.
  "Idź tam."
  Krótka wiadomość wciąż lśniła bladą poświatą na ekranie urządzenia, odbijając się w szybie i psując cały krajobraz. Argona bardzo chciała się tym zająć osobiście, jednak przenoszenie bazy pochłaniało całą jej uwagę. No i jeszcze sprawa zlecenia Leniniewskiego. Miała nie dopuścić do wybory Johna na premiera, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że pomimo najwyższego wysiłku nie zdołała zmienić sytuacji. Ponad połowa mieszkańców opowiadała się za amerykaninem. Tak na prawdę podziemne głosowanie mogło być jej szansą - lub gwoździem do trumny.
  Pociąg zaturkotał gwałtownie. Argona została wyrwana z zamyślenia. Ekran telefonu już dawno zgasł, więc włączyła go ponownie.
  "Informuj mnie na bieżąco o wszystkich postępach." - napisała i wysłała do Informatorki. Ponownie zgasiła ekran. Odłożyła urządzenie do kieszeni i ponownie spojrzała za okno. Bezwiednie splotła ręce na piersi i zaczęła tupać nogą. Siedzący z nią w przedziale starszy jegomość popatrzył na nią karcąco, jednak umknęło tu uwadze Alphy.
  Zagadnienie, kto może być sprawcą całego tego zamieszania z podziemnym głosowaniem od samego początku napawało ją niejaką grozą. Początkowo podejrzewała, że to może być tajemniczy szef ZUPA-y, jednak ostatecznie odrzuciła tą tezę jako zbyt nieprawdopodobną. On raczej nie zabawiał się takimi rzeczami. Mu zależało na Johnie Silverlake'u. Nie mógł to być też nikt z gangów. Chyba. Ktoś niezależny. A niezależny znaczy niebezpieczny.
  Telefon zabuczał dwa razy i zamilkł. Czatnowłosa wydobyła go z kieszeni i rzuciła okiem na wiadomość od Szafira.
  "Nie musisz mnie kontrolować. Wiem co robię. Dostaniesz informację, gdy będzie gotowa."
  "W takim razie poszukam kogoś innego, kto zajmie się tą sprawą."
  Wyślij.
  Chwila ciszy.
  Ciche buczenie.
  "To twój wybór. Jednak nie znajdziesz nikogo innego na czas."
  Co było prawdą. Tak samo jak to, że sama Calia miała małe szanse na dotarcie do celu przed zakończeniem głosowania.
  "Rób co mówię." - odpisała Argona, przez chwilę rozważając użycie Caps Locka. Odpowiedziała jej cisza, z delikatną sugestią wiązanki wyzwisk. Czarnowłosa była pewna, że Informatorka nie darzy jej zbytnią sympatią. Nic w sumie dziwnego. Alpha zadumała się, jak to jej się często zdarza, nad swoim snobizmem. I jak zawsze doszła do wniosku, że to nie jest coś, co łatwo jej będzie zmienić i co chce zmieniać. Lepiej, by tak właśnie ją postrzegano, jako Alphę Watahy, niż żeby miała się wydać mafiom słaba i niepoważna.
  "Mam trop. Kafejka internetowa "Urug'hai"."
  Raport był zwięzły, jednak pozwalał dziewczynie myśleć, że ma nad czymś kontrolę. Chociaż nad tą jedną, mało istotną sprawą - nad poczynaniami najemniczki.
(Calia? Fascynujące opowiadanie o jeździe pociągiem XD Powodzenia w poszukiwaniach. I sr że to tyle trwało. Nie mogłam wygrzebać czasu spod życia ;_; )

23 października 2017

Od Camille cd. Calii

-Masz rację - powiedziała Cal, kładąc dłonie na biodrach.
-Czyli musimy zaznaczyć to wszystko od drugiej strony.
  Gdy to zrobiłyśmy cała mapka zaczęła nam się zgadzać. Miejsca się pokrywały, a więc mogłyśmy ustalić, gdzie wydarzy się kolejna zbrodnia.  Był to zaułek ulicy Zielonej przy jednym z niszowych klubów. Niezbyt zachęcające miejsce, jeśli mam być  szczera.
-Dobra robota - pochwaliłam Cal. Uśmiechnęła się do mnie - Tylko musimy teraz dowiedzieć się daty tego przestępstwa...
-Myślę, że to akurat będzie proste - odparła. Wzięła do ręki kartkę z życiorysem Takamoto. - Hmmmm... Wynika z tego, że będzie miało miejsce - jej twarz pobladła, a ja już spodziewałam się odpowiedzi. - Dzisiaj. To się stanie dzisiaj.
-O cholera - mruknęłam, zerkając na zegarek - musimy się sprężać. Jeżeli odbędzie się ono o tej godzinie co reszta napaści, to mamy dokładnie dwie godziny, żeby się ogarnąć dostać tam i jeszcze ukryć. - Przez chwilę nie ruszałyśmy się z miejsca, po czym obie zaczęłyśmy latać jak przysłowiowe koty z pęcherzem, by przebrać się, znaleźć maski i nikaby, przygotować broń i wyjść z domu, co zajęło nam tylko pół godziny, Aż byłam z nas dumna. Postanowiłyśmy wziąć taksówkę. Do mojego samochodu był spory kawałek drogi, poza tym nie wiadomo było jeszcze jak sprawa się potoczy. Gdy znalazłyśmy się na miejscu, na samym początku rozejrzałyśmy się ostrożnie. Byłyśmy kilkadziesiąt minut wcześniej, jednak lepiej dmuchać na zimne. Po chwili postanowiłyśmy znaleźć sobie jakąś kryjówkę i tam czekać na rozwój wydarzeń. Podeszłam do rynny i lekko nią potrząsnęłam. Trzymała się mocno, a więc zaczęłam się po niej wspinać, układając nogi na wypustkach przy złączeniach. Ace na początku spojrzała na mnie jak na wariatkę, jednak potem w jej oczach zauważyłam błysk zrozumienia, a na jej ustach zagościł uśmiech godny kota z Cheshire. Obie ułożyłyśmy się płasko na dachu, dyskretnie obserwując zaułek i czekając, na to, co się wydarzy.

<Cal? Wiesz, co robić c;>

Od Somniatisa cd. Est

  Od momentu, kiedy TO się wydarzyło Somniatis poruszał się jak we mgle. Jego wzrok szwankował, nie chcąc pokazywać ani prawdy, ani rzeczywistości. Ciągle powracał do cieni, pojawiających się znikąd obok tej jasnej dziewczyny. Już samo to, że nie dopuszczano go do dziewczyny wytrącało go z równowagi. Czuł przerażającą, dojmującą bezsilność. Miotał się to tu, to tam, poszukując kogoś, kto mógłby zaprowadzić go do Est, jednak żelazne drzwi, za którymi zapewne została zamknięta Est w podziemiach tego laboratorium, tuż obok celi Nightmare'a, wciąż pozostawały dla niego zamknięte. 
  Premiera nie widział, odkąd WTEDY zabrał go helikopter, a samego czarnowłosego wpakowano do wojskowego vana transportowego, odciągając od, miotającej się wśród spowijających ją mroków, Est. Halszbiet również tam z nim była, jednak po przybyciu do laboratorium gdzieś zniknęła. Ta dziewczyna miała więcej koneksji, niż ktokolwiek inny z wilczym genem, kogo znał Atis. Mężczyźnie pozostawało więc jedynie czekać. Nieznośne, wypełnione bezczynnością oczekiwanie w tych kilku pomieszczeniach, do których otrzymał dostęp. Nędzne posiłki, które odbierał na stołówce tylko po to, by pogrzebać w nich widelcem i stały nadzór, jednego czy dwóch czujnych SJEWowców stały się jego codziennością.
  Wreszcie, któregoś z jednakowych dni, niczym duch zmaterializowała się przed nim Halszbiet. Wyglądała na rozradowaną i tryskającą energią, podczas gdy na twarzy Somniatisa widać było tylko zmęczenie, a rozburzone włosy przywodziły na myśl zastygłą ropę. Czarnowłosy grzebał leniwie w talerzu, na którym znajdowała się niezbyt smacznie wyglądająca papka z ziemniaków, mięsa i surówki.
- Będziesz mógł się zobaczyć z Est! - oznajmiła pogodnie. - Nie było łatwo, ale wychodziłam dla ciebie wiz... Co, nie cieszysz się?
  Na twarzy mężczyzny nie drgnął ani jeden mięsień.
- Skoro zmienili zdanie to pewnie coś ode mnie chcą. - Mówiąc to podniósł bystre, przenikliwe spojrzenie na Halszbiet i błyskawicznie chwycił ją za rękaw. Ta, próbując ją cofnąć odsłoniła gołą skórę i zimno z dłoni Somniatisa spłynęło na ciepłą skórę białowłosej.
- Nikt, kto próbował się nią zająć nie przeżył - odparła Halszbiet. - Ale z tego co wiem, jesteście blisko, więc pomyślałam, że może ty coś z niej wyciągniesz.
- Jestem wdzięczny za szczerość. - Atis uśmiechnął się słabo i puścił dziewczynę. Wstał. - Pozbędę się jedzenia i mnie do niej zaprowadzisz, dobrze?
- To było nie miłe - mruknęła, nico nadąsana białowłosa, rozcierając lekko zaczerwieniony nadgarstek.
- Wybacz, jestem trochę zmęczony - rzucił mężczyzna, oddalając się w kierunku kosza na odpadki.
***
- To tutaj? - spytał Somniatis stając przed masywnymi, stalowymi wrotami, zamykanymi przez skomplikowany mechanizm - niczym sejf. Halszbiet pokiwała głową, a strażnik, który im towarzyszył wpisał jakiś kod na niewielkiej klawiaturze, a gdy wrota zostały uchylone, zaprosił gestem czarnowłosego do środka.
  Gdy mężczyzna był już w środku, drzwi zamknęły się za jego plecami, zostawiając go sam na sam z Est i jej demonami.
  Dziewczynka nie poruszyła się, choć przecież musiała słyszeć, jak wszedł. Mechanizm nie należał do cichych. Na twarzy Atisa pojawił się ból. Co oni jej zrobili. Już wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz widział człowieka w takim stanie.
- Est, to ja... - powiedział podchodząc powoli do dziewczynki i kucając przy niej.
  Zdeformowane cienie, zatańczyły na ścianach, a czarnowłosy mógłby przysiąc, że słyszy, jak szepcą złośliwie między sobą. - Est... 
  Dotknął jej delikatnie, a białowłosa powoli, jakby wychodząc z letargu odwróciła się w jego kierunku. Zmęczona i wymizerowana twarz Somniatisa odbijająca się w jej oczach wydała się nagle zdrowa i wypoczęta, gdy mężczyzna spojrzał na jej wyniszczoną duszę. Kompletnie odjęło mu mowę. Jedno było pewne - moc, którą nosiła w sobie Est, przytłaczała dziewczynę, a on... czy była droga, by ją uleczyć? Czy był sposób, by ulżyć jej w cierpieniu?
- Tiss... - powiedziała słabym, zachrypniętym głosem. Te wszystkie dni, które Atis samotnie spędzał w laboratorium, ona jeszcze bardziej samotna spędzała tu, powoli tracąc energię na rzecz otulających ją cieni.
  Rozległ się szyderczy chichot, a w powietrzu zapłonęła kula czarnego ognia, by zaraz zgasnąć.
- Zaczekaj chwileczkę - szepnął do niej delikatnie mężczyzna, gładząc ją po policzku. Wstał i zebrał energię w zesztywniałych palcach.
  Pomieszczenie zaroiło się od niewielkich, błękitnych pieczęci, które z cichym skwierczeniem wypaliły w ścianach czarne symbole. Śmiechy demonów ucichły. Żadnemu demonowi nie jest do śmiechu, gdy zostanie złapany w pułapkę. Zewsząd rozległy się za to wściekłe, ale niegroźne syki. Potworny taniec został przerwany. Z cichym pyknięciem pojawiła się para czarnych kul, jednak to było coś, czemu Atis nie mógł zaradzić nie wiedząc, czym są.
- Nie powinieneś być... - wyszeptała Est, podnosząc się nieco.
  Czarnowłosy szybko ukląkł przed nią i stworzył w dłoni chusteczkę.
- Cicho, cicho... - zamruczał delikatnie, ocierając jej twarz z czarnej ropy. - Już wszystko dobrze, jestem przy tobie.
(Estu? ^^ Jak sytuacja dalej się rozwinie?)

20 października 2017

Ainelysnart voice
Z powodu złamania nogi przez Johna Silverlake'a, nie był on w stanie uczestniczyć w debacie i została ona odwołana. Do wyborów przystępujemy zatem mając na uwadze jedynie opinie, wygłoszone przez obu polityków w Wieży.
Panu Silverlake'owi życzymy szybkiego powrotu do zdrowia, a wszystkim naszym czytelnikom przypominamy o obywatelskim obowiązku wzięcia udziału w wyborach.
Życzymy miłego dnia.

16 października 2017

Od Camille cd. Lorema "Zamiana na wiek dziecięcy"3/7

-W takim razie idziemy - rzuciłam. Gdy wyszliśmy z naszej kajuty wykrzyknęłam bez zastanowienia:
-Weź mnie na barana! - Lorem spojrzał na mnie jak na wariatkę, a do mnie dopiero wtedy dotarło, co powiedziałam. - Cholera. Widać dziecięca część przejmuje nade mną górę. Musimy się spieszyć.
Lorem znów kiwnął głową. Ruszyłam przodem, przebierając szybko małymi nóżkami, gdy poczułam, jak ktoś złapał mnie w pasie. Moje stopy oderwały się od ziemi i po chwili siedziałam na ramieniu Impsuma, który wyglądał na dość rozbawionego. Zachichotałam i położyłam mu rączkę na głowie, starając się zachować równowagę. Po chwili weszliśmy do kantyny, gdzie była już większość załogi. Mężczyzna odstawił mnie na ziemię, a ja zaproszona przez gest kapitana usiadłam po jego prawej stronie. Przez chwilę prowadziliśmy wesołą pogawędkę. Gdy byliśmy mniej więcej w połowie śniadania Lorem, który musiał jeść ze dwa razy szybciej niż zwykle, gdyż już skończył swoją porcję, rzucił jakąś wymówką, po czym wyszedł. Na pożegnanie uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, po czym zwróciłam całą uwagę na kapitana. Najpierw zagadywałam go w sprawach zupełnie przyziemnych takich jak pogoda, jednak potem zeszliśmy na trudniejsze tematy.
-Why are you going to France, huh? - zapytał kapitan, a ja przybrałam smutną i zarazem poważną minę.
-You know, that my mother is ill, very ill. There is a special hospital with pharmaceuticals for her disease. Without it, she'll die - moja broda zatrzęsła się, a z oczu popłynęły mi łzy. Kapitan pocieszał mnie przez kolejne kilka dobrych minut, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Po tym czasie wyszłam ze stołówki za jego namową, co w gruncie rzeczy było mi bardzo na rękę. Byłam pewna, że Lorem już znalazł to, co znaleźć miał. I nie myliłam się. Gdy weszłam do kajuty, zauważyłam że siedzi on na swoim łóżku, więc ja także usadowiłam się na swoim.
-I jak? - spytałam - dowiedziałeś się czegoś?

(Loruś? Co tam, jak tam u kapitana? ;D)

15 października 2017

Od Calii cd. Argony

Wróciłam do domu wściekła. Ja naprawdę wszystko rozumiem i wiem, że jestem jednym z najlepszych informatorów Noctisu, ale nie pisałam się na osobistego szpiega Alphy Watahy. Plus jest taki, że przynajmniej sporo płaci. Z westchnieniem opadłam na kanapę i otworzyłam laptopa. Z mojego rękawa wydreptała zielona jaszczurka, patrząc na mnie pytająco.
— No co? — rzuciłam wyzywająco. — Przecież nie utrzymam tego mieszkania z pensji kelnerki.
Jaszczurka wystawiła do mnie język. Przewróciłam oczami.
— Zajmij się sobą — prychnęłam. — Z tego co zauważyłam, sąsiadka obok dostała ostatnio od kochanka nowy naszyjnik. Możesz spróbować go zgarnąć. Chyba że wyszłaś z wprawy — dodałam ironicznie. Lizzy wydała z siebie dziwny dźwięk i po chwili zniknęła w szparze pod drzwiami. Znów przewróciłam oczami. Ech, te jaszczurki... Wróciłam wzrokiem do otwartego laptopa i aż podskoczyłam, widząc na ekranie czarno-biały komunikat.
"Serdecznie zapraszamy wszystkich członków gangów, informatorów, płatnych zabójców i złodziei na tajne głosowanie! Jeżeli jesteście warci swojej ceny, to dobrze wiecie gdzie 🙂 Chodźcie, zobaczymy, czego uda wam się dowiedzieć... Zabawmy się! Przegracie, kochani, ale zawsze warto próbować 😉
Uszanowanko i do zobaczenia,
utajnieni tajni tajniacy ♥"
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Wiadomość była zaszyfrowana, jednak jeżeli ktoś siedział w tym środowisku już jakiś czas, z łatwością mógł ją odczytać. A skoro zaszyfrowali wiadomość, to najpewniej wysłali ją na wszystkie urządzenia mobilne na wyspie. Zwykli obywatele uznają ją po prostu za błąd systemu i zwyczajnie zresetują komputer. Przełknęłam głośno ślinę. Normalnie bym tam nie poszła, jestem dość neutralna politycznie, jakby to nie brzmiało. A jeżeli ktoś pogrywa z całą czarną stroną Ainelysnartu tak odważnie, to musi być bardzo wpływowy. A jednak wiedziałam, że muszę tam pójść. I już nawet nie chodziło o pieniądze. Pchała mnie tam wrodzona ciekawość. Wzięłam telefon i wystukałam SMS-a do Argony. "Dostałam zaproszenie na imprezę, która cię interesuje." Zaraz potem zadzwoniłam do Steve'a. Odebrał po drugim sygnale.
— Cal?
— Dostałeś? — zapytałam od razu.
— Tak — odparł załamany.
— Idziesz?
— Muszę — oznajmił, a ja wyczułam, że nie podoba mu się to prawie tak samo jak mnie. — Ty też — domyślił się.
— Aha — przytaknęłam z ironiczną radością. — Spotkamy się na miejscu? — zapytałam. Steve parsknął śmiechem.
— Jak zawsze — odpowiedział. — Do zobaczenia, Cal.
Rozłączyłam się i prawie natychmiast mój telefon zabrzęczał, oznajmiając przychodzący SMS. Dwa słowa od Argony. "Idź tam." Westchnęłam z rezygnacją. A chciałam dziś mieć wolne. 


(Argo? :3 The game is on XD)

Od Est cd. Somniatisa

Dziewczyna rozłożona na podłodze, wpatrywała się w sufit. Jej długie białe włosy, kiedyś sięgające aż do bioder, teraz zaledwie zakrywały jej ramiona. Odarta z szat, oraz z godności, nosiła na sobie parę białych spodni oraz bluzę, której rękawy były tak długie, że oplatały ciało dziewczyny, a na ich końcu wszystko zabezpieczał specjalny pas. Utrudniało to dziewczynie jakiekolwiek poruszanie się, czy oddychanie, a jej górne kończyny nie były już dla niej wyczuwalne. Cienie demonów tańczyły dookoła swojej właścicielki, oczekując jej powstania, jednak na marne. Jej nogi, zmęczone już od ciągłego biegania w kółko, poddały się kilka dni temu. Na początku próbowała się temu oprzeć, lecz bez skutku. Pokój o kolorze złamanej bieli, był szczelnie zamknięty, bez klamki, czy okna, bez wyjścia by wydostać się z złotej klatki, w której została zamknięta. Jak ptak motała się przez pierwsze dni, próbując znaleźć wyjście z pułapki lecz było ono nie możliwe. Nie było sensu walczyć, jeżeli nie ma żadnego sposobu by wygrać, powiedziała sobie białowłosa po dwudziestu razach uderzaniu całym swoim ciałem o ścianę, miejąc nadzieję, że w jakiś sposób przebije się przez cegły, które dzieliły ją od wolności. Po jej policzkach ponownie spłynęły szkarłatne łzy, gdy dziewczyna zaczęła krztusić się czarną wydzieliną, która co chwila wypełniała jej usta. Przechyliła głowę delikatnie i pozwoliła mazi swobodnie wypłynąć z jej ust wprost na podłogę. Głośne śmiechy cieni, rozległy się po pomieszczeniu. Najwyraźniej wydawało się im to zabawne, patrząc jak niedoszła zabójczyni umiera w mękach, przepowiednia zmartwychwstania się spełnia. Do teraz pamięta ostatnie słowa matki, kiedy kobieta umierała na rękach białowłosej. " Gdy z tych oczu pocieknie krew, a z ust poleje się maź czarna, twe serce przestanie bić, wtem przybędą demony, tańcem zajęte, by powitać powrót jedynego prawdziwego władcy.". To była ostatnie słowa jakie usłyszała od swej rodzicielki, gdy umierała w ruinach zamku. Dziewczyna nigdy nie czuła bicia swojego serca, jednak czy to oznaczało, że umarła? Nie była pewna, gdyż wciąż czuła ból, który przechodził przez jej ciało. Białowłosa zamknęła oczy i ze skupieniem starała się zobrazować jej ostatnie sceny wolności.
~~~~
Białowłosa wsiadła do samochodu w którym już od pewnego momentu czekał na nią premier oraz jej towarzysze rozpaczy. Mieli razem się udać... w sumie dziewczyna nie wiedziała już gdzie, jej pamięć była pustką a stres wyjadał ją od środka. Jeżeli zrobi choć jeden zły ruch, wszystko będzie stracone. Zastanawiała się, gdy samochód w tym czasie ruszył z miejsca. Cisza jak makiem zasiał zapanowała w pojeździe i nie było to czymś co zdziwiło dziewczynę.
- Tak więc... - zaczął Somniatis, lecz nie było mu dane tego dokończyć.
- Co z Nightmarem? - spytała młoda dama o imieniu Halszbiet, po czym uśmiechnęła się bezczelnie. Najwyraźniej sprawiło jej to frajdę, przerywając czarnowłosemu w połowie zdania.
- Zatrzymajmy konwersacje na później. To nie jest czas i miejsce. - odpowiedział spokojnym tonem Leniniewski, w tym samym czasie zerkając na białowłosą. Ona bez żadnych skrupułów spojrzała wprost na niego, próbując zgadnąć na czym polegał jego plan. Po co było to wszystko? Zapewne bawił się nimi jak kukiełkami, a oni postępowali tak jak on im zagra, co nie było dalekie od prawdy. Za pewnie chciał zdobyć więcej informacji o smoku. Nagle dziewczyna poczuła ukłucie w karku. Zdziwiona, podniosła dłoń i dotknęła się w miejscu bólu. Następnie spojrzała na jej powierzchnię, ku jej zaskoczeniu, po niej spływała ciecz ciemna jak głąb oceanu. Białowłosa szybko skierowała wzrok na premiera, którego twarz spowijał cwany uśmiech.
- Est? Wszystko w porządku? - usłyszała Somniatisa, lecz było już za późno...
~~~~
- Straciłam kontrolę nad mocą i zostałam oskarżona o zamach na premiera, po czym zostałam zamknięta tutaj. - Wymamrotała sama do siebie, wypluwając czarną ciecz z ust. Nie wiedziała już ile dni tu była, lub jaki wyraz twarzy miał czarnowłosy kiedy dziewczyna przemieniała się w demona. Nikt nie raczył się wejść do tego pokoju, kiedy zobaczyli cienie stworów spowijające się w rogach pomieszczenia, lub kule pokryte czarnym ogniem, które odbijały się od ścian pomieszczenia. Od tamtego momentu, nie potrafiła kontrolować anomalii dziejących się w jej pobliżu, nie było sensu już nawet próbować. Ona nie była już człowiekiem, była potworem, demonem, który zasługiwał tylko na śmierć, okrutny koniec, który da jej ojciec kiedy już ją odnajdzie. Prawdziwy król.
- To tutaj? - usłyszała głos zza ściany, jednak zignorowała go, być może był to kolejny śmiałek, który chciał podjąć się jej ''leczenia'' lub wyciągnięcia od niej informacji. Ciche szepty ucichły i wreszcie otworzyło się przejście, Est nawet nie reagując, dalej leżała na ziemi, wiedziała, że to jej koniec.
- Est, to ja...
(Somniatis? dokończ jakoś i wreszcie opowiadanie~~ i przepraszam za to jak się potoczyło ;A;)

12 października 2017

PRZEMOWY NA WIEŻY 12.10

*prowadzący wychodzi na podwyższenie, zbudowane na środku olbrzymiej, sześciokątnej sali, zajmującej niemal połowę 33 piętra Wieży*

Mili państwo!

*z entuzjazmem*

Serdecznie witam państwa na spotkaniu, na którym obaj kontrkandydaci na premiera Ainelysnart wygłoszą swoje przemowy, przedstawiając swój program wyborczy. Pierwszy wystąpi Władysław Leniniewski, jako przedstawiciel aktualnego rządy, a zaraz po nim John Silverlake - jego przeciwnik, przybyły z ameryki.

*Władysław Leniniewski powolnym krokiem wchodzi na scenę. Jego ubranie jest eleganckie jak zawsze, na ustach gości zbłąkany uśmiech. Mija prowadzącego i odsuwa podany mu przez niego mikrofon.*

Szanowni panowie, szanowne panie.
Wszyscy doskonale wiemy, w jakim celu tu się zgromadziliśmy. A zatem, nie przedłużając, przedstawiam swój program wyborczy.
Zacznę od określenia kierunku, w jakim mam zamiar dalej prowadzić społeczeństwo zorganizowanego przeze mnie kraju. Nasza siła tkwi w nauce i technologii. Już teraz z Areny 4 eksportujemy liczne zaawansowane technologicznie urządzenia, programy, machiny. W przyszłości ta gałąź przemysłu ma rozwinąć się jeszcze bardziej, wchłaniając część nieużytków z Dziewiątej w swoje tereny, a tym samym stopniowo poprawiając status bytu licznym obywatelom, którzy swoimi umiejętnościami nie zdołali się utrzymać w żadnej z pozostałych stref lub dysponują unikalnym talentem w innej dziedzinie.
Zamierzam również zmniejszyć nieco tereny przeznaczone pod uprawę i hodowlę, by tym samym, rozszerzyć zasięg dzielnicy rozrywki, do której, jak mniemam, większość z tu obecnych chętnie zapuszcza się wieczorami.

*Przez salę przeleciał pomruk wesołości.*

Przechodząc do kolejnej sprawy, niezwykle doceniam pomysł mojego kontrkandydata z budową lotniska samolotowego.

*Zawiesił głos.*

I żałuję, że sam nie byłem w stanie się go podjąć. Niestety, państwo, jak dotąd, nie posiadało wystarczającego funduszu, by utrzymywać aktualny status życia i jednocześnie lotnisko, które przypuszczalnie nie będzie najintensywniej eksploatowanym obiektem w najbliższej okolicy wyspy.
Zamiast tego zacząłem już przygotowania do stworzenia podziemnego systemu metra, który sprawnie połączyłby wszystkie dzielnice wyspy, jak dotąd silnie podzielone, w jedną całość, umożliwiając wygodne i szybkie podróżowanie oraz pracowanie poza areną zamieszkania.
Kolejnym tematem, który pragnę poruszyć nie jest bynajmniej sprawa dotychczasowych silnych podziałów, gdyż ten rozdział w organizacji wyspy można uznać za zamknięty. Ustrój, pozycja państwa na arenie międzynarodowej, wartość pieniądza. Wszystko to ustabilizowało się tylko i wyłączni dzięki stanowczym środkom, jakie podjąłem.
Tym, o czym tak na prawdę pragnę teraz powiedzieć, jest najbardziej kontrowersyjna sprawa, związana z moją osobą. Chodzi mianowicie o sztukę i ludzi ją uprawiających - artystów. Mój pogląd, na jej temat nie zmienił się. Prawo państwa zostało ustalone już przy jego powstaniu. Nikt nie był zmuszany do zamieszkania na wyspie, jednak wszyscy, przyjeżdżający na wyspę, zobowiązują się do przestrzegania ustalonych na niej reguł. Każdy kto je łamie, nie jest lepszy od złodzieja czy mordercy, nie ważne w jak pokojowy sposób prowadzi swoje działania.
To już wszystko, co miałem do powiedzenia. Dziękuję za uwagę.

*Leniniewski schodzi ze sceny równie powoli, jak na nią wszedł. Towarzyszą mu zdawkowe oklaski. Na scenę energicznym krokiem wychodzi John Silverlake, machając do zgromadzonych dłonią. Ubrany jest w niebieski garnitur, rozpięty na poły niedbale oraz luźny krawat w nie pasujące czerwone róże o zielonych łodyżkach na białym tle. Na ustach ma szeroki, lśniący uśmiech.*

Witam wszystkich zgromadzonych, nie zależnie od płci, wieku czy preferencji artystycznych.

*Kłania się nisko, choć w tym geście nie da się wyczuć ani szacunku, ani nawet powagi.*
*Szepcze do prowadzącego.*

Mógłby mi pan podać mikrofon. A, dziękuję.

*Ustawia wygodnie urządzenie przed ustami, niczym gwiazda popu.*

W kilu słowach. Nazywam się John Silverlake i urodziłem się w Stanach. Dorastając kraju freedom and equality czymś zdumiewającym okazał się dla mnie fakt, że nie wszędzie tak jest. Jako young boy przez wiele lat pracowałem w charity. Byłem zawsze tam, gdzie był problem. Tak jak jestem tu. Ludzie posiadają prawo do freedom. Czy zabranianie tworzenia sztuki nie narusza tego prawa? Czy to wogle może być legal?
Śmieszne wydaje mi się to i, że przy takim zakazie, allowed jest istnienie dzielnicy biedy w centrum miasta! Mój konkurent mówił o planach rozbudowy na te tereny, ale jak właściwie ktoś rozsądny mógł allow na powstanie takiego czarnego potwora w samym centrum miasta? Sądzę, że to place powinno zostać zrównane z posadzką, by uwolnić kraj od niepotrzebnego ciężaru.
Też sądzę, że port lotniczy nie jest tak weak pomysłem, jak zasugerował Pan Premier. Tourists nie przyjeżdżają na wyspę, bo nie każdy ma czas i odpowiednią kondycję, by travel przez statek. Samoloty umożliwią rozwój turystyki. Umożliwią szybszy handel i jestem sure, że zarobią na siebie.
Also, sprawa społecznego tabu, wilki. Jeśli zostanę premierem rozwiążę ten problem raz na always.
Głosujcie na mnie!
Lepszego wyboru nie dostaniecie.

*To mówiąc uśmiechnął się szeroko i puścił oko do zgromadzonych. Chciało się wręcz powiedzieć, że sugeruje "Zapanuje fast food i równość, ale z przewagą fast food." Mikrofon przejmuje od niego prowadzący, a sam Silverlake schodzi ze sceny przy akompaniamencie głośnych oklasków.*

Dziękujemy obu kandydatom za wystąpienie. A teraz wyniki sondaży. Aż 68% obywateli uważa, że John Silverlake powinien zostać premierem i tylko 31%, że powinien nim zostać Leniniewski. 1% oczywiście powstrzymał się od udziału w sondażu, co i tak uważamy za niezły wynik.
Dziękuję państwu za uwagę i widzimy się na debacie.
Życzę miłego dnia.

*Prowadzący schodzi ze sceny. Po raz ostatni rozbrzmiewają oklaski.*

10 października 2017

Od Argony cd. Calii

  W słuchawce zapadła chwila ciszy.
- Dostaniesz swoje pieniądze - oświadczyła wreszcie Alpha i rozłączyła się. Wydobyła zalegające pieniądze ze skrytki w ścianie i przeliczyła je. Więc cała ta sprawa z bronią okazała się fikcją, co? Chodzi po prostu o to, że Menthis pragnie zniszczyć pozostałe gangi, a zatem poszło o coś osobistego i nie mającego właściwie związku z wilkami. Czy w takim razie ma nadal powód, by współpracować z Calią? Przepraszam, z Szafirem? Argonie nadal coś nie grało, jednak wiedziała, że z tego źródła nie dowie się już więcej na ten temat. Była za to inna sprawa, którą należało się w bieżącej chwili zająć. Tajemniczy człowiek, który przysłał do niej list z informacją o tajnym głosowaniu. Kilku członków watahy już pracuje nad tym, by rozgryźć tą tajemnicę, jednak na razie ich działania nie przyniosły oczekiwanych skutków. Być może w Noctis wiedzą więcej? W każdym razie najpierw pieniądze, a potem może zadawać pytania. Tak działał ten gang.

- Twoje pieniądze - czarnowłosa przesunęła banknoty po ladzie. - Więc?
- Chcesz, abym dostarczyła ci dowody? - barmanka spojrzała na Alphę z ukosa, znad wycieranego kieliszka.
- Chcę, abyś sprawdziła dla mnie co innego - odparła dziewczyna. - Zapewne wiesz o tajnym głosowaniu? 
  Szafir nie odpowiedziała od razu, jednak ścierka w jej dłoniach zwolniła niemal niezauważalnie na sekundę. Skinęła głową.
- Interesuje mnie, kto jest jego autorem - oznajmiła czarnowłosa. - To musi być ktoś bardzo wpływowy, skoro uważa, że jest  w stanie pokierować losami głosowania.
(Calia? Masz swoją mamonę^^)

Od Lorema cd. Camille

  Gdy dziewczynka zniknęła w łazience, Lorem postanowił, że przeniesie rzeczy z sąsiedniej kajuty. I tak nie mógł przecież się położyć, zanim dziewczynka nie zwolni toalety. 
  Cały sprzęt, który posiadali, zebrał dość szybko, po czym spojrzał na łóżko, na którym przedtem spała duża Camille. Co jeśli nie uda im się przywrócić Cam normalnego wieku? Nie chciał tego przyznać sam przed sobą, jednak tak byłoby lepiej. Jako dziecko nie mogłaby przecież wrócić do Mafii i mogłaby pozostać z nim, pod nowym imieniem. Wszystko by się rozwiązało...
  Wyszedł z kajuty, by wejść akurat w momencie, w którym dziewczynka gramoliła się pod kołdrę. Bez słowa odłożył rzeczy na biurko, rzucając ukradkowe spojrzenie towarzyszce. Pomyślał o jej nagłej ucieczce wcześniej. Zdecydowanie miała swoje tajemnice, których nie chciała mu powierzyć. On też je miał, co jednak nie zmniejszało rodzącej się w nim ciekawości. 
  Wziął wreszcie rzeczy do przebrania i sam zniknął w łazience, skąd wyszedł kilka minut później już przebrany i gotowy do spania. Światło w pokoju było wciąż zapalone, jednak Camille pochrapywała cichutko na swojej pryczy. Była dzieckiem może od godziny, a już zaczynała wpadać w dziecięce nawyki. Mężczyzna zgasił światło, a chwilę później sam położył się na koi. Lotniskowiec kołysał się łagodnie, sprawiając, że żołądek podchodził Loremowi do gardła. Mężczyzna czuł, że tej nocy raczej nie będzie w stanie zmrużyć oka.

- Pośpiesz się, bo spóźnimy się na śniadanie! - Mała Camille podparła się pod boki i tupała w posadzkę mała stópką, podczas gdy półprzytomny ze zmęczenia Lorem miotał się po pomieszczeniu, próbują ogarnąć jako tako swój wygląd. - Założyłeś koszulę na odwrót! Ja, nie mogę, pokaż to. Normalnie jak z dzieckiem!
  Dziewczynka niemal zdarła z towarzysza górną część ubrania, obróciła i podała mu. 
- Tylko nie zgub po drodze guzika - zastrzegła widząc, z jak drżącymi palcami jasnowłosy gorączko zapina koszulę.
  Wreszcie, gdy oboje byli gotowi, opuścili kajutę.
- Idziemy razem do jadalni, a potem, gdy zacznę rozmawiać z kapitanem, wymkniesz się po ciuchu i... rozumiesz? - Cam pociągnęła mężczyznę w kierunku, w którym wydawało jej się, że jest mesa.
  Lorem pokiwał głową.
(Camille?)

6 października 2017

Od Calii cd. Argony


- Mam coś, co może cię zainteresować - powiedziałam, przytrzymując telefon przy uchu ramieniem.
- Mów - usłyszałam w słuchawce szorstki głos. Westchnęłam w duchu. Sposób bycia Alphy zdecydowanie zaczynał mnie już irytować.
- Ktoś z Menthis podrzucił Silverlake'owi plany do teczki - oznajmiłam, przeglądając przy tym zgromadzone przez siebie materiały. - Są tu jakieś liczby, strzałki, kółka. Nie wiem, nie znam się na tym, ale to nie dzieło Silverlake'a.
- Skąd ta pewność? - zapytała podejrzliwie Argona.
- Stąd, że Menthis zapomniał o jednym ważnym szczególe. Dokumenty Silverlake'a zawsze są w jakiś sposób oznaczone. A tu, no cóż, brak wszystkiego. Dobra kopia, ale nie idealna - wyjaśniłam. - Jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. Szkoda, że nie przyjrzałam się temu wcześniej - westchnęłam.
- A skąd pewność, że Menthis maczał w tym palce? - prychnęła Alpha.
- To organizacja, która otrzyma największe korzyści z likwidacji gangów - zauważyłam. - Poza tym, to właśnie tam mają największą liczbę naukowców. No i ta rzekoma broń, według planów, funkcjonuje dosyć podobnie, co ci superżołnierze, których produkowali przed tym, jak zamknęłaś portal - powiedziałam nonszalancko. Ze słuchawki dobiegł mnie cichy warkot. Czy wilki mają tematy tabu?
- Więc co teraz? - zapytała dziewczyna.
- Zasadniczo, średnio mnie to obchodzi - wzruszyłam ramieniem, choć brunetka nie mogła tego widzieć. - Wykonałam swoje zadanie, a ty nadal mi nie zapłaciłaś - zauważyłam.
- Zapłacę ci, gdy uznam to za stosowne - odparowała Argona.
- Nie zrobię niczego więcej, dopóki mi nie zapłacisz - oznajmiłam spokojnie. Umiem się kłócić o swoje. I nie po to zmarnowałam tyle czasu, by nie otrzymać za to nawet złamanego grosza.

(Argo? :3 Co z hajsem? XD)

Od Calii cd. Camille


— Mam jego życiorys! — wykrzyknęłam triumfalnie, wstając gwałtownie. Cam drgnęła lekko, zaskoczona moim nagłym wybuchem.
— Minęła niecała godzina — oznajmiła ze zdziwieniem — a ty już masz wszystko?
— Uruchomiłam swoje znajomości — machnęłam ręką lekceważąco. — No chodź — powiedziałam i podałam jej laptopa. Sama podeszłam do stojącej na środku salonu mapy przestępstw. — Czytaj — poprosiłam, odtykając czarny marker.
— Zaznaczaj wszystko — powiedziała Cam.
— Miejsca dotychczasowych zabójstw mamy na czerwono — oznajmiłam, kiwając powoli głową. — Miejsca związane z tym gościem będą na czarno.
— Okej — zgodziła się Cam. — To uważaj. — Urodził się w domu przy Camer Street w Arenie Czwartej.
— Czekaj — poprosiłam, przebiegając wzrokiem po mapie. Znalazłam podane miejsce i narysowałam tam czarną kropkę. — No dobra, dalej.
— Chodził do szkoły przy Placu Głównym w Pierwszej — przeczytała Cam i zatrzymała się, dając mi czas na zaznaczenie tego na mapie. — Studiował laboratorykę w Czwartej(?).
— Uniwersytet Nauk Ścisłych? — dopytałam, zawieszając marker nad powierzchnią mapy.
— Eee... Tak — odpowiedziała brunetka, a ja zaznaczyłam miejce i zmarszczyłam brwi.
— Nie zgadzają się — mruknęłam.
— Co? — zapytała ze zdziwieniem Cam.
— Miejsca z życiorysu nie pokrywają się z miejscami zabójstw — wyjaśniłam. — Może szukamy nie tam, gdzie trzeba — zamyśliłam się. Cam przygryzła wargę, patrząc to na mapę, to na wydrukowany życiorys.
— Czekaj, masz tam aleję Narcyzową? — zapytała w końcu.
— No mam — odpowiedziałam z lekkim zdziwieniem. — Ale o co chodzi?
— Zaczęłyśmy nie od tej strony — oznajmiła brunetka.
— Masz na myśli... — zaczęłam powoli, przykładając koncówkę markera do mapy.
— Że nasz Takamoto został zastrzelony właśnie na alei Narcyzowej 47.



(Cam? 😏 Wiem, wiem, strasznie długo to trwało, wybacz — szkoła ;-;)

4 października 2017

Tym razem będzie zupełnie poważnie, czyli o poprzedniku Fox, który zbiera swoje żniwo, depresji, "drwienia z blizn tego, kto nigdy nie doświadczył ran" oraz wiele innych (Zadanie [nie]specjalnie smutne)

-Do cholery, Belcourt! Gdzie jesteś? - głos premiera daleki był od zwykłego opanowania. Powiem więcej. Po raz pierwszy słyszałam, by był wytrącony z równowagi.
-Nnnnoo... - zająknęłam się, nieco zdziwiona jego postawą - przed szpitalem. Właśnie mnie wypuścili.
-A Elias?
-Nie wiem. Pewnie u siebie w biurze, mówił, że ma coś ważnego do zrobienia.
-Masz tam być za dziesięć minut. Koniecznie - powiedział zdenerwowany, po czym dodał coś, co brzmiało jak błaganie kogoś, kto jest naprawdę zdesperowany - Proszę. Za chwilę wyślę ci wszystko, czego się dowiedziałem.
-Tak jest - odrzekłam, ale premier zapewne tego nie usłyszał, bo się rozłączył. Dobra. To było dziwne. Jako że Staliński podstawił mi z powrotem mój samochód na szpitalny parking, to dojechanie w dziesięć minut do jego siedziby wydawało mi się dość realne. Wsiadłam do samochodu i, łamiąc wszelkie możliwe przepisy dotyczące prędkości lub bezpieczeństwa na drodze, mknęłam ulicami Ainelysnart. Widać, że mój trud się opłacił, bo byłam na parkingu kilka minut przed czasem, a jako że musiałam podejść jeszcze kawałek, to czas ten był wprost idealny. Idąc w stronę biura Stalińskiego, odpaliłam telefon i zerknęłam na zdjęcie, które wysłał mi premier. W miarę czytania krew dosłownie zamarzała mi w żyłach, a treść dokumentu  powodowała, że niemal biegłam.

Drogi(mamy nadzieję dużo otrzymać za pańską głowę) panie Premierze(spokojnie, już niedługo)!
   Mamy nadzieję, że przysporzyliśmy panu mnóstwa kłopotów naszym występkiem, bo Pan nam tak. Pański człowiek zamordował naszych dwóch zaufanych strzelców. Spokojnie, spokojnie, odbierzemy to, co się nam należy. Mamy nadzieję, że pod koniec będzie pan przerażony jak królik na nagonce. Otaczają pana nasi. Proszę się nie martwić. Nic panu nie zrobią. Na ten dowód poniżej ma pan datę swojej śmierci jako oznakę naszej dobrej woli. Dla ułatwienia naszej pracy najpierw pozbędziemy się pańskich przyjaciół, ministrów, wszystkich zaufanych.  Co pan na to, żeby się z nami umówić na pewien kompromis? Żartowaliśmy. I tak cię zabijemy. No to tak. Z góry gratulujemy ładnego nekrologu i epitafium.
Z wyrazami pogardy,
Nienazwani mordercy
P.S. Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył ran. Drwi ze śmierci ten, kto sam ją zadał.

 Pod spodem była również lista nazwisk, wraz z datami. Śmierć premiera miała mieć miejsce za dwa tygodnie, moja (och, jakże się wzruszyłam, że o mnie pomyśleli) dokładnie za tydzień, w międzyczasie ministrów i doradców Leniniewskiego. Na datę dzisiejszą również było coś zapisane. Puściłam się biegiem.
04.
Wpisałam kod do biura
11.
Otworzyłam drzwi.
2032 r.
Wbiegłam po schodach i rzuciłam się ku drzwiom do gabinetu Eliasa, ignorując sekretarkę, a właściwie jej brak.
To dzisiaj.
Otworzyłam drzwi bez pukania.
Śmierć Eliasa Stalińskiego.
Elias wstał, gdy tylko mnie zobaczył. 
-Co się stało, Camille?
-Szybko, musisz odejść w inne miejsce. Szybko. Zabiją cię. Błagam - mówiłam nieskładnie.
-Uspokój się. Co się stało. Wyjaśnij to powoli i spokojnie.
-Nie! - krzyknęłam i ruszyłam w jego stronę. Gdy byłam dosłownie kilkanaście centymetrów od niego, usłyszałam trzask szkła. Na twarzy Eliasa pojawił się wyraz zdziwienia, a na białej koszuli wykwitła czerwona plama. Upadł do tyłu, jednak, dzięki niewielkiej odległości między nami, udało mi się go złapać i ułożyć delikatnie na ziemi.
-Choleracholeracholeracholera - szeptałam, starając się zatamować krwawienie z rany na piersi. - Proszę, proszę. Błągam. Nie zostawiaj mnie, Eliasie. Nie możesz teraz umrzeć. Nie teraz.  - Krew ciekła mi między palcami. Tym razem nie była moja, czego bardzo żałowałam. Obraz lekko mi się zamazał, gdy z oczu wypłynęły mi łzy.
-Nie płacz - powiedział cicho Elias - Nowy przywódca Mafii Pectis nie może płakać z takich błahych powodów - dodał, za co miałam ochotę nim potrząsnąć.
-Nie mów tak. Wyjdziesz z tego - zapewniłam go gorliwie, co miało pocieszyć zarówno jego jak i mnie.
-Wszyscy tak mówią. Testament jest w skrytce, do której kodem jest 2306 - powiedział, a na jego twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. - Musisz uważać na Leniniewskiego. Będzie wściekły. Na mnie, na siebie, na wszystkich. I na ciebie też. Zdobądź jego zaufanie. On... jest samotny. Potrzebuje przyjaciela.
-Ty nim jesteś! - niemalże krzyknęłam. - Zadzwonię na pogotowie. Już wyciągałam rękę po telefon, gdy poczułam dłoń Eliasa na swojej.
-To nie ma sensu, wiesz? I tak umrę. I myślę, że już się z tym pogodziłem - zapewnił. Jednak w jego oczach widziałam strach. Elias Staliński bał się śmierci tak jak każdy inny człowiek.
-Na pewno pójdziesz do nieba. Tak myślę - wyznałam cicho.
-Wiesz, że to zakazane? Wiara i inne głupoty - zapytał, choć nie wyglądał na pewnego.
-Wiem. Jednak wiem również, że każdy w coś wierzy. Człowiek bez wiary jest pusty.
-Więc w co wierzysz? - zapytał ciszej niż wcześniej. Niemalże widziałam, jak uchodzi z niego życie. Jego ręka opadła z mojej dłoni. Pierś przestała się unosić i opadać.
-W miłość - odparłam - Wierzę w miłość. I kocham cię, Eliasie Staliński. - pochyliłam się nad nim, moje usta dotknęły jego chłodnych warg. Była to forma pożegnania, gdy jeszcze jakoś nad sobą panowałam. Potem przygarnęłam go do siebie, a z mojej piersi wydarł się szloch. Wtedy przez drzwi wszedł Leniniewski. Gdy tylko zobaczył mnie, całą we krwi, tulącą do siebie martwego Eliasa.... Jego twarz wykrzywił smutek, a potem wściekłość. Zaklął paskudnie, a potem skierował na mnie swój gniew. 
-A może to ty go zabiłaś, co?! - krzyknął. - Wiedziałaś, że otrzymałem waszą wiadomość i postanowiłaś załatwić to jak najszybciej, co?! - te słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Odłożyłam ciało mojego ukochanego na ziemię i wstałam.
-Ja?! Jak możesz?! Jesteś potworem. - wykrzyczałam, nie myśląc nawet, że obrażam premiera. - Ja?! - z moich ust wydarł się szaleńczy śmiech - Kochałam go! Kochałam go, pieprzony urzędasie!
-Kochałaś? Przez.... - uspokoił się trochę, wyglądając na naprawdę zbitego z pantałyku. - Przez ten cały czas?
-Zawsze.
-Byłaś wierna jemu, ale czy nie zdradzisz mnie przy pierwszej okazji? - odsunęłam  połę jego marynarki i wydarłam stamtąd broń. Naładowałam i przyłożyłam sobie do skroni. W gruncie rzeczy było mi już wszystko jedno. Śmierć byłaby mi bardzo na rękę.
-Mogę zginąć za ciebie, jeśli tego chcesz.
-Nie. Myślę, że to nie będzie konieczne. To nie twojej śmierci teraz potrzebuję. Ale pamiętaj. Nie ufam ci. Jeden zły ruch i sam cię zabiję - skinęłam głową. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, cień dawnego Władysława Leniniewskiego. Cień dawnego opanowanego premiera. - Świetnie. W takim razie nie mam innego wyboru. Mianuję cię nową przywódczynią Mafii Pectis. Służ mi wiernie, a wynagrodzę ci to. Zdradź mnie, a poniesiesz konsekwencje. Pracuj na chwałę swojej mafii i rządu. Gratuluję - teraz na jego twarzy zagościł smutek. Uścisnęłam wyciągniętą przez niego dłoń. Choć bez większego entuzjazmu. Słowa wypowiedziane przez premiera wbijały się w moje serce jak noże. Czyniły ze mnie wrak człowieka. Jednak nie mogłam zostawić mafii i Władysława samych. Nie tego chciałby Elias.
-Twoje pierwsze zadanie. Sprowadź morderców do sądu lub zabij ich. Nie mam nic przeciwko. 
-Jeśli... Wiesz... Chcesz się pożegnać, to... zostawię cię samego - powiedziałam, nie mogąc dłużej być w pokoju z... Eliasem
-Dziękuję. Myślę, że sobie poradzisz.

2 października 2017

Od Camille cd. Lorema "Zamiana na wiek dziecięcy 2/7"

Po pytaniu zapadła cisza. Lorem  chyba nie miał żadnego pomysłu, więc czekał, aż  ja coś wymyślę.
-Hmmmm... Uważam, że  - zaczęłam powoli - powinniśmy zacząć od kabury kapitana. Może tam natkniemy  się na jakiś trop. Dokumenty, karty medyczne pasażerów. Może gdzieś przydarzyło się coś podobnego - Lorem kiwnął głową. Skoro nie mamy lepszego pomysłu, to jest to nasze jedyne wyjście.
-Niby tak. Ale jak chcesz się dostać  do kajuty kapitana?
-Możemy odwrócić jego uwagę. Ja mogę to zrobić, bo jako dziecko jestem niesamowicie urocza i zbyt niewinna na oszustwo. W tym czasie ty przejrzysz jego rzeczy. Jednak myślę, ze powinniśmy zabrać się za to rano. Gdy będziemy jedli śniadanie wyjdziesz wcześniej, a ja zajmę go konwersacją
-I nic nie zjem, tak? - Lorem zrobił smutną minę. Zachichotałam.
-Jeżeli będziesz bardzo chciał, to coś dla ciebie przemycę. Myślę, że  nam się uda. Poza tym musimy jeszcze dziś przenieść swoje rzeczy do kajuty obok. Trzeba zachować pozory.
-Masz rację. Zajmę się tym.
-Dziękuję  - uśmiechnęłam się do niego. Poszłam do naszej nowej kajuty  i usiadłam na łóżku, tyłem do drzwi. Zaczęła mnie zastanawiać jedna kwestia, dlatego też odsunęłam  rękaw lewej ręki. Nie. Nie zniknęło. Nic nie zniknęło. Poczułam, ze pieką mnie oczy, Ale nie mogłam pozwolić sobie na łzy. Zwłaszcza że Lorem właśnie wszedł do kajuty karty z naszymi rzeczami.
-Co tam masz? - zapytał ciekawsko i pewnie na poły  żartobliwie. Błyskawicznie naciągnęłam rękaw z powrotem i wyprostowałam się jak struna.
-Nic - skłamałam  gładko. Zerwałam  się z łóżka i chwyciłam  potrzebne rzeczy. - Idę do łazienki  - rzuciłam, wychodząc szybko z pokoju. Nawet jeżeli Impsum coś odpowiedział, to tego nie usłyszałam.

(Lorek? ;3 Postanowiłam, że już pora zacząć układać puzzle Camille  ^^)

PIERWSZE WYBORY NA PREMIERA AINELYSNART!!!

Już wkrótce, bo 21 października, rozpocznie się powszechne głosowanie nad wyborem premiera dla Ainelysnart. Będzie ono trwało od 12:00 dnia 21.10.2032 do 16:00 dnia 25.10.2032. 
Jest to niezwykłe wydarzenie, gdyż odkąd w 2015 obecny premier, Władysław Leniniewski, przejął panowanie nad wyspą, aż dotąd nie ustępował ze swojego stanowiska. To będzie pierwsza okazja od 17 lat na zmianę przywódcy oraz panujących na wyspie zasad. 
Jak wiemy, premier Leniniewski wprowadził liczne silne zakazy, takie jak: zakaz uprawiania sztuki oraz jej posiadania na terenie całej wyspy, zakaz publicznego wyznawania religii oraz stawiania budynków użytku religijnego, zakaz poruszania się w nocy po godzinie 22. Do jego niechybnych zalet można jednak zaliczyć systematyczne zwalczanie niebezpiecznego gatunku wilkołaków, który zasiedlał pierwotnie tę wyspę, a który, mimo prób negocjacji, pozostaje wrogi ludziom. Również rozwój państwa przekroczył wszystkie najśmielsze oczekiwania. Nowoczesny przemysł, infrastruktura i rolnictwo zapewniają wysoki standard życia na prawie wszystkich Arenach oraz stawia kraj w czołówce krajów wysoko rozwiniętych. Armia, szkolona na Akatsuki, jest na najwyższym poziomie, a jej liczebność jest wystarczająca, by ochronić wyspę przed ewentualnym atakiem dowolnego z najbliższych państw. Władysław zainicjował również liczne badania naukowe, m. in. nad mikrowirusem, zdolnym leczyć choroby od wewnątrz, organicznymi kończynami zastępczymi czy usprawnieniem ludzkiego ciała.
Kontrkandydat Leniniewskiego, John Silverlake, obiecuje za to otwarcie się na rynek zagraniczny, turystykę oraz, co najważniejsze, kulturę i SZTUKĘ! Dokładnie. John Silverlake oferuje zlikwidowanie zakazu twórczości na terenie wsypy, jest również za zniesieniem zakazu religii, godziny policyjnej, choć jego stosunek do gatunku wilkołaków pozostaje dokładnie taki sam, jak jego przeciwnika. By pokazać, że jego obietnice nie są czcze, rozpoczął już budowę lotniska na pobliskiej wyspie. Lotnisko ma być luksusowe i nowoczesne, zaopatrzone we wszelkie, dostępne udogodnienia. Planowo, ma zostać wybudowany również podziemny tunel metra z Akatsuki na Utebo (wyspę z lotniskiem).

W dniu 12 października obaj kandydaci wygłoszą przemowy w Wieży. W tym dniu budynek ten zostanie otwarty dla wszystkich zainteresowanych.
Dnia 18 października odbędzie się publiczna debata obu kandydatów, również w Wieży.
Pozostaje nam tylko czekać na wyniki najświeższych sondażów.

1 października 2017

W imię Szanownego Premiera mogę nawet pójść na zakupy, czyli postrzelone pomysły Camille (nie)mogą skończyć się dobrze (Zadanie specjalne)

-Wiesz, że tylko ciebie mogę o to poprosić - powiedział Elias Staliński, największe przekleństwo i miłość mojego życia. - Twoja celność jest wspaniała, jesteś, zwinna i szybka. Ja w tym czasie będę musiał pilnować Władysława bezpośrednio. Zgadzasz się? - zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi cholernymi oczętami. I już było po mnie. Nie było innej możliwości.
-Zgadzam się. Ale proszę o szczegóły. - Lisio uśmiechnął się tryumfująco.
-Jutro rano ja, premier, kilka najbardziej zaufanych osób ze SJEWu, wystawcy i, oczywiście, ty lecimy samolotem do Francji. Odbywają się tam targi bronią. Powiem więcej. Największe na świecie targi bronią. Jeżeli byśmy się tam nie pojawili, nasze państwo będzie skończone. Pod wsględem militarnym. Jednak otrzymaliśmy niepokojącą wiadomość. Dotyczy ona zamachu. Ktoś podobno ma zamiar zamordować Leniniewskiego na tychże targach. Nie możemy tego zignorować, nawet jeśli okaże się to nieprawdą. I tu pojawiasz się ty. Masz wyeliminować zamachowca, lub zamachowców, jak najszybciej. Uzgodniłem wybór z premierem i go aprobuje. Jego życie leży w twoich rękach.
-Masz moje słowo, że zrobię co w mojej mocy, by wykonać zadanie. Jeśli nie...
-Zginiesz - wciął się Staliński. - Wtedy zabiją ciebie.
-W takim razie zginę - powiedziałam pewnie, choć w głębi duszy nie miałam takich planów.
-Poradzisz sobie Cam. Bądź na lotnisku jutro o dziesiątej.
-Dobrze - wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia z pomieszczenia, lecz zatrzymał mnie głos Stalińskiego:
-Camille... Uważaj na siebie. Nie daj się zabić.
-Nie martw się - powiedziałam, po czym dodałam dużo ciszej - nie dam cię zabić.
***
Wnętrze samolotu było... ekskluzywne. To bardzo dobre słowo.  Razem ze mną znajdowało się w nim piętnaście osób. Ja, premier z doradcą,  Elias, sześć osób ze SJEWu i pięciu wystawców. Gdy już wylecieliśmy w powietrze, mogłam wstać i zapoznać się z resztą towarzyszy. Kochałam latać samolotem, a w takich warunkach, podróż była jeszcze przyjemniejsza. Zerknęłam na swój strój. Wyglądałam niemal identycznie jak koledzy "ochroniarze". Ubrana byłam w luźne spodnie we wzór moro, na pasku wisiała kabura z bronią z tłumikiem i moim scyzorykiem (chociaż nie wiem, jak coś tak małego miałoby mi zapewnić bezpieczeństwo, na targach bronią), koszulka w czarnym kolorze miała na końcówkach rękawów (ubłagałam Stalińskiego by  były długie, a nie krótkie tak, jak u moich kolegów z jednostki) dwa bordowe paski. SJEWowcy ich nie mieli, ale czy miałam się z tego powodu czuć wyróżniona? Jakoś wątpię. Włosy związane w ciasny warkocz i czarne buty wojskowe dopełniały mój żołnierski wygląd. Brakowało tylko nieśmiertelnika i mogłabym ruszać na wojaczkę. Po chwili Elias, który rozmawiał z premierem, przywołał mnie gestem. Podeszłam do nich z głową wysoko uniesioną, starając się wyglądać pewnie, ale jednocześnie nie za pewnie.
-To właśnie o niej ci mówiłem, Władysławie - odezwał się Staliński, wskazując na mnie dłonią. Skłoniłam głowę w wyrazie szacunku.
-Jestem Camille Belcourt - przedstawiłam się - To zaszczyt poznać pana, panie premierze - ucałował moją dłoń i również się przedstawił, zupełnie niepotrzebnie jak na mój gust, jednak nie zamierzałam tego kwestionować.
-Jesteś pewien, że dokonałeś dobrej decyzji? Chodzi tutaj o życie.
-Jestem pewien. Ręczę za nią
-Świetnie - powiedział premier z czarującym uśmiechem, po czym znów zwrócił uwagę na moją skromną osobę.
-Skoro on pani ufa, pani Belcourt, to w takim razie ja również powierzam się pani umiejętnościom. Proszę mnie nie zawieść. - w słowach tych, wypowiedzianych dość pogodnym tonem, jakby mówił o dobrej pogodzie na dzień jutrzejszy, czaiła się groźba. Gdy ją wyczułam, mimowolnie zadrżałam, jednak szybko się opanowałam.
-Oczywiście, panie premierze. Nie zawiodę pana.
-Jeszcze zobaczymy, pani Belcourt. Jeszcze zobaczymy
***
Hala, która rozciągała się przede mną, robiła naprawdę imponujące wrażenie i to nie tylko na mnie; moi towarzysze również wyglądali na zachwyconych. No, może oprócz premiera. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, ten sam, który obserwowałam przez całą drogę do Francji. Nie dawał nic po sobie poznać. Całą przestrzeń zajmowały wszelakie wynalazki: bronie palne, nowoczesne tłumiki, ale także czołgi, drony i wiele wiele innych. Wyglądało to naprawdę wspaniale. Zerknęłam na swój bok, przy którym znajdowała się krótkofalówka, którą otrzymałam od Eliasa tuż przed wyjściem z samolotu. Miał taką samą.
-Rozejrzyj się - syknął do mnie cicho. - Ja pilnuję premiera. Skąd może strzelać snajper, by zastrzelić swój cel? - zapytał, choć byłam pewna, że zna odpowiedź na to pytanie.
-Z góry - odszepnęłam - nie może strzelać z tego samego poziomu co my, bo jest za duże ryzyko, że trafi kogoś innego. Wtedy odkryta zostanie jego kryjówka. Więc tylko jeden strzał oddany z góry.
-Musisz zdążyć zanim go odda.
-Zrobię, co mogę. - odeszłam od reszty moich towarzyszy. Na sam początek postanowiłam rozejrzeć się po hali. Mijałam wiele bardzo ciekawych rzeczy, ale to nie na tym się skupiłam. Wszędzie szukałam miejsca dla potencjalnego terrorysty. Niestety moja próba zakończyła się fiaskiem. Do czasu. Gdy dotarłam do końca pomieszczenia, zauważyłam drzwi, na których wisiała kartka z napisem: "Sala konferencyjna. Panel na oficjalne rozpoczęcie targów o siedemnastej." Rzeczywiście! Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że Elias coś mi o tym wspominał. Zaraz, zaraz. Siedemnasta? Zerknęłam na zegarek. To za piętnaście minut. Otworzyłam drzwi i wsunęłam się cichcem do sali, miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył. W pomieszczeniu, które przypominało ogromną oraz elegancką salę wykładową, panował półmrok. Listwy z diodami umieszczone na podłodze dawały nikłe, zimne i białe światło. Żyrandol z kryształami, co udało mi się zobaczyć po tym, jak odbijały światło, nie był zapalony. Rozejrzałam się dokładniej. Po obu stronach sali, na wysokości mniej więcej trzech metrów nad ziemią były niewielkie balkoniki. Dość dobrze zabudowana barierka nie dawała mi zobaczyć, czy coś jest po drugiej.... Właśnie! Niemalże krzyknęłam, gdy mnie olśniło. Przecież to idealne miejsce. Końcówka początkowej konferencji, wszyscy wstają z miejsc i... BANG! i po wszystkim. Zanim ktokolwiek ogarnie się, co się właśnie wydarzyło, sprawca zdąży zejść na dół, wmieszać się w zszokowany tłum. I po wszystkim. Mimowolnie wyobraziłam sobie czerwoną plamę, rozkwitającą na ubraniu premiera i aż się  wzdrygnęłam. Muszę działać szybko. Trzeba zakończyć tę sprawę, zanim zjawią się tu ludzie. Myślę, że zostało mi około ośmiu minut. Może pięciu? Odsunęłam się najbardziej jak mogłam od diod, by pozostać niezauważoną, gdyby ktoś zechciał jednak to ze mnie uczynić swój pierwszy cel. Podeszłam do obiecująco wyglądających drzwi po lewej stronie sali.  Moje przypuszczenia okazały się prawdziwe, bo przed sobą miałam kręcone schody z hebanową poręczą. Full professional.  Wdrapałam się po nich najciszej jak mogłam. Potem wszystko działo się za szybko. Zdecydowanie za szybko. Zobaczyłam niepokojący, czarny błysk metalu, a potem poczułam rozdzierający ból w okolicy brzucha, gdy przyłożyłam tam dłoń poczułam jak ciepła ciecz płynie mi między palcami. Żadnego dźwięku wystrzału. Nic. Tylko cisza. "Świszczą tylko kule dookoła, tej, która jest dla Ciebie, nie słychać." Wiedziałam, że nie mogę się poddać. uniosłam broń i wystrzeliłam. Przeciwnik upadł na ziemię, a wokół niego rozciągała się plama w kolorze czerwieni. Wtedy usłyszałam świst kuli, która minęła moje prawe ucho o milimetry i zapewne zostawiła dziurę w ścianie. Potem dostałam w lewe ramię, niemalże widziałam łamanie kości. Wtedy dopiero ujrzałam, że drugi mężczyzna strzela do mnie z drugiej strony sali, również z balkoniku. Ostatkiem sił podniosłam pistolet i ustawiłam go na barierce, bo lewa ręka była niesprawna. Bang! Prosto w głowę. Aż go odrzuciło do tyłu. Nie miałam jednak czasu, by cieszyć się zwycięstwem, bo poczułam, jak coś ciągnie mnie za postrzeloną rękę. Jak widać mój pierwszy przeciwnik był żywotny jak Rasputin. Błyskawicznie odwróciłam się. Mogłam zobaczyć jego twarz, bo światło zostało zapalone, a do sali zaczęli wlewać się ludzie. Z całej siły kopnęłam go moim glanem, podbitym metalową blaszką. Usłyszałam nieprzyjemny chrzęst skręconego karku. Jednak źle oceniłam swoje możliwości. Ból w brzuchu jeszcze bardziej się powiększył, aż mnie cofnęło. Przechyliłam się niebezpiecznie i runęłam przez barierkę w stronę ziemi. Lot trwał za krótko, jak na mój gust, a to, co było po nim, było jeszcze bardziej nieprzyjemne. Jednak warto było. Warto dla satysfakcji z wykonania zadania. Warto dla ciepłych i znajomych ramion Eliasa, który uniósł mnie delikatnie do góry i zaczął nieść, ale nie obchodziło mnie już gdzie. Ale warto przede wszystkim dla słów, wypowiedzianych ciepłym tonem:
-Nie zostawiaj mnie samego, Belle. Potrzebuję cię - Na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech, a obraz twarzy ukochanej osoby został zastąpiony nieprzeniknioną ciemnością.

/1338 słów












P.S. A i tak wszyscy wiemy, że Lisiu "potrzebuje jej" tylko czysto zawodowo  ;D Tak mało rąk do pracy, a tak dużo do zrobienia...