30 sierpnia 2016

Od Lorema cd. Rue

Rue przyjęła podane przeze mnie chusteczki i schowała w nich twarz. Przez chwilę czekałem, wsparty na oparciu krzesła, aż dziewczyna się uspokoi. Gdy wreszcie przestała chlipać i zza białej zasłony wyłoniły się zaczerwienione oczy, położyłem na stoliku długopis i kartkę. Brunetka spojrzała na nie, nic nie rozumiejąc.
- Opisz ją – zachęciłem dziewczynę. – Włosy. Oczy. Wszystko. Śmiało.
Rue chwyciła powoli zaoferowany przeze mnie pisak i zaczęła powoli skrobać po kartce, a gdy mi ją oddała lista nie wyglądała imponująco. Różowe włosy, błękitne oczy, ciemny strój, strzykawka, cała we krwi. Położyłem kartonik na stoliku i odchyliłem się lekko na krześle. Różowe włosy.
- Gdzie? – spytałem.
- Arena 2… w moim dawnym domu… - Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Może nieco zbyt gwałtownie opadłem na posadzkę, dopiłem rosół i wstałem. Spojrzałem wyczekująco na towarzyszkę.
- Chcesz tam iść…? – spytała. – To nie ma sensu. Nie pozostawiła po sobie żadnych śladów.
- Równie dobrze tam możemy zacząć – oznajmiłem poważnie. Wyciągnąłem dłoń do dziewczyny. – Idziemy?
Po sekundzie wahania pokiwała głową i podała mi rękę. Pomogłem jej wstać i nie puszczając wyprowadziłem z knajpy w zimny wieczór. Dopiero tam Rue wyswobodziła swoją dłoń z mojego uścisku, nieco zmieszana. Zacisnęła wargi i uniosła pewnie głowę, choć wszystkie moje zmysły krzyczały z bólu, towarzyszącego jej rozpaczy.
- To tędy – wskazała na ulicę na prawo. – Jak się pośpieszymy i przemkniemy przez patrole na granicy to może nawet zdążymy na nocny autobus.
Skinąłem głową i ruszyliśmy razem w kierunku wskazanym przez dziewczynę. Byłem pod wrażeniem szybkości, z jaką chodziła. Zwykle mało kto jest w stanie dotrzymać mi kroku z racji mojego wzrostu, jednak jej determinacja najwyraźniej pchała ja do przodu. Gdy naszym oczom ukazało się przejście graniczne, na chwilę weszliśmy w boczną uliczkę.
- Jak zamierzasz się przedostać? – spytała dziewczyna. – Przecież o tej porze jest znacznie więcej patroli!
- Zaufaj mi – powiedziałem, uśmiechając się lekko. Rue patrzyła na mnie niepewnie, jednak gdy wyszedłem z bocznej uliczki i ruszyłem prosto na strażników, podążyła za mną.
Gdy byliśmy kilka metrów przed bramą, stojący obok strażnik zareagował, wychodząc ze swojej budki na nasze spotkanie. Na szyi miał przewieszony karabin, a za paskiem pistolet. Jego mina zdecydowanie nie była przyjazna.
- Czego tu chcecie?! Nie wolno poruszać się pomiędzy dzielnicami! – warknął.
- Jednak chcieliśmy tylko przejść – powiedziałem, a moja towarzyszka spojrzała na mnie z niepokojem. To prawda, że w tym momencie musiało to brzmieć naprawdę głupio.
- Co?! Głuchy jesteś? – ponownie warknął żołnierz, odbezpieczając karabin. – NIE MA PRZEJŚCIA.
- Przecież widzę, że jest – odparłem. – A my chcemy z niego skorzystać.
Żołnierz spuścił dłoń z broni. 
- Skorzystać? Z przejścia tak? Jesteście z Komisji Rewizyjnej SJEWu? – Mężczyzna skrzywił się. – Zrozumcie. Mam rozkazy.
- My również – powiedziałem, robiąc kolejnych kilka kroków w jego kierunku. – Otworzysz nam?
Mężczyzna westchnął i podszedł do bramy. Chwilę majstrował przy zamku, po czym otworzyła się lekko.
- Dziękujemy. – Uśmiechnąłem się, przechodząc koło niego, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Dziewczynka przemknęła za mną na ulice Areny 2. Przez dobrą chwilę milczeliśmy.
- Jak to zrobiłeś? – spytała.
- Dar przekonywania – mruknąłem, nie patrząc na dziewczynę. – Gdzie teraz?
- Przystanek jest tam. – Brunetka wskazała białą wiatę kawałek od nas. Skierowaliśmy tam swoje kroki i stanęliśmy w jej cieniu. Wyjąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem godzinę.
- Nasz autobus – oznajmiła niespodziewanie Rue, wskazując żółty kształt. Chwilę później wsiedliśmy do środka, a dziewczyna kupiła nam bilety, nie zwracając uwagi na moje protesty. Gdy już zajęliśmy miejsca na końcu pojazdu zacząłem się rozglądać.
- Nigdy nie jechałem autobusem – przyznałem po chwili.
(Rue?) 
File:Patch chroniko.gif

28 sierpnia 2016

Od Rue cd. Lorem

- W porządku? – Zapytał, siadając lekko na krześle.
- Tak. – Odparła nieco zbyt gwałtownie.
- Coś ci nie wierzę. – Pochylił się nieco w jej stronę i ściszył głos. – Coś nie daje ci spokoju i nie sądzę, aby był to SJEW.
- Serio uważasz, że będę ci się spowiadać. – Głos jej drżał. Powoli docierało do niej, że to co planuje, zemsta na morderczyni jej przyjaciółki, od początku idzie źle. Nie miała nawet pojęci, jak nazywała się ta kobieta, jak zamierzała ją zatem wytropić i stanąć z nią do walki nie wiedząc nawet jakie posiada umiejętności. 
- Może mógłbym ci pomóc, jestem w końcu z podziemia. 
- Czyli tak po prostu wydałbyś mi każdego o kogo bym zapytała?
- Sądząc po tym jak niewiele wiesz o podziemiu nie sądzę, abym miał wydawać ci kogoś szczególnie dla mnie wartościowego.
Zawahała się. Bez pomocy raczej nie posunie się ani o krok. Pora zagrać w otwarte karty, przynajmniej na razie.
- Szukam kobiety, która... - poczuła, jak drga jej dolna warga, nie była w stanie powstrzymać cichego szlochu – …która zabiła moją przyjaciółkę.
Skryba zmrużył oczy i już miał coś powiedzieć, gdy na stoliku przed nimi wylądowała tacka z filiżanką czarnej kawy i parująca miska niezbyt apetycznie wyglądającego rosołu. Oba naczynia nosiły ślady częstego używania a sądząc po pokrywających je smugach, nikt specjalnie nie przejmował się ich dokładnym umyciem. 
- Jesteście tu zaledwie parę minut a już udało ci się doprowadzić dziewczynę do łez. – Hukną barman szczerząc do nich zęby. Rue odwróciła wzrok, a Skryba spojrzał na mężczyznę ostro. Barman pokręcił głową i odszedł mamrocząc coś o fatalnym poczuciu humoru. Skryba odczekał chwilę i spojrzał na Rue ze współczuciem. Dziewczyna otarła rękawem mokre policzki.
- Nie rozumiem nawet dlaczego to zrobiła. – Chlipnęła cicho. Z jej ust wypłynął potok słów, którego nie umiała już powstrzymać. – Obudziło mnie ukłucie w szyję… powieki miałam ciężkie, ale jakoś udało mi się otworzyć oczy, widziałam jak ta kobieta.. – głos znów jej się załamał – jak ta kobieta zabija Misao. Nic nie mogłam zrobić, tylko patrzeć jak Misao… - Łzy zalały jej twarz. Skryba pochylił się do sąsiedniego stolika, aby zabrać z niego kilka chusteczek i podał je. 
(Lorem?)

27 sierpnia 2016

Od. Tiffany c.d Ryu, Argona


Czułam się mocno zakłopotana w obecności członka gangu. Nigdy specjalnie nie interesowałam się sprawami dziejącymi się poza areną, na której mieszkałam z moim opiekunem. Bo po co? Wojny gangów nie należały do moich interesów. Będę jednak szczera - ślęczenie nad zegarkami było tak mocno interesujące, jak oglądanie opery mydlanej lub słuchania reklam w radiu. To państwo było takie...dziwne. Zakazano czytać, słuchać muzyki..nic tylko sie buntować. Viper chyba miał rację. Lepiej byłoby dla mnie, gdybym znalazła sie znowu na Erdas. Może tam byłoby coś bardziej interesującego do roboty, niż całodobowe siedzenie w domu i pomaganie zegarmistrzowi. Wpatrywałam się spokojnie w moją Alphę, która była wyraźnie zajęta rozmową z panem Ryu. Ryu...co to właściwie za imię?! Pewnie japońskie. Albo koreańskie. Nie byłam na sto procent pewna. Kiedy tylko Argona spojrzała na mnie, ja pochyliłam głowę. Nie chciałam, żeby widziała mnie zniecierpliwioną, bo pewnie wzięłaby mnie za jakąś nieznośną małolatę. W sumie, chyba właśnie nią byłam. Mężczyzna spojrzał na mnie i jakby od niechcenia spytał się mnie:
- Chcesz coś do picia, albo jedzenia?
Sama nie wiem czemu, ale bardzo spodobał mi się ten pomysł. Cóż, nie najadłam się tymi kanapkami u Argony, a odkąd zjadłam ostatnią z nich minęły chyba ponad trzy godziny. Albo i więcej.
- Mirindę. Albo Fantę. Może też być jaka kolwiek oranżada.
Mężczyzna wstał i podszedł do barmana, po czym zapytał się o mój ulubiony napój. Pech chciał, żeby przyniósł colę. Nie przepadam za colą, ale lepsze to, niż zwykła woda. Zaczęłam łapczywie pić. Po chwili jednak podszedł do nas jakiś napakowany facet i powiedział do pana Ryu:
- Szef chce was widzieć.
Z niechęcią odstawiłam colę i wstałam. Wraz z Argoną i młodym facetem poszliśmy znowu w stronę biura szefa. Biuro jak biuro, tyle że było całkiem duże. Dziwiłam się, że było w miarę zadbane. Ja osobiście wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej. Coś w stylu zniszczonego salonu. Przypominało mi to jednak bardziej biuro dyrektora szkoły. Ale to nie pomieszczenie było w tym momencie najważniejsze. Za biurkiem był fotel, a w fotelu siedział mężczyzna. Spojrzał na Argonę i uśmiechnął się złośliwie. Chyba wiedział, z kim ma do czynienia.

<Argono? Ryuu? Ponad dwa miesiące spóźnienia z mojej strony. Cóż, wakacje potrafią rozleniwić nawet mnie XP. Jeżeli napisałam coś durnego (a często mi się to na tym blogu zdarza),na przykład, że na wyspie nie ma coli, to proszę o wybaczenie!>

18 sierpnia 2016

Od Somniatisa cd. Dragonixy

Wystarczyło rzucić okiem na waderę by stwierdzić, że jest na skraju wytrzymałości psychicznej. Somniatis się, patrząc z ukosa na waderę.
- Dragonixo, musimy się pośpieszyć – powiedział zbyt głośno i zbyt wyraźniej, jak na swój gust. Ciemność łapczywie pochłonęła jego słowa.
- Nigdzie nie pójdę, póki mi tego nie wyjaśnisz! – krzyknęła, w oczach stanęły jej łzy.  Basior poczuł się paskudnie, jak kłamca, jak kat, jak morderca. Wrócił do wadery i obchodząc ją na około stanął tuż koło niej. Delikatnie przytulił do niej głowę, kładąc uszy po sobie.
- Dragonixo, to naprawdę nie jest najlepszy moment – mruknął cichym, głębokim głosem. – Musimy ruszać. Są coraz bliżej, tropią nas. Wpadliśmy w tą samą pułapkę co oni.
- Somniatise… - szepnęła, nadal roztrzęsiona. – Czy to tak trudno powiedzieć, kto?
- Duchy poległych na Olimpie. Teraz chodźmy. – Pchnął łbem zdecydowanie waderę do przodu. Ta ruszyła, choć niechętnie. Znów w ciemny las. Znów w tą lepką, nieprzyjemną, ciężką…  - To, co nas więzi, jest starsze od bogów. Wiesz, skąd się wzięli? Bogowie nie są wieczni, przed nimi były znacznie potężniejsze i straszliwsze istoty. – Idąc u boku wadery, szary wilk rozglądał się czujnie na boki, jednocześnie pilnując, by jego ton nadal był głęboki i kojący. Jakby opowiadał bajkę dziecku. Nie mógł przecież okazać cienia niepokoju, bo wtedy to będzie dla nich koniec. Ta ciemność ich pochłonie.
- Mnemosyne, tytanida pamięci – mówił dalej spokojnie. – Oczywiście, nie robi tego umyślnie, jednak to w jej pułapce utknęły te nieszczęsne wilki i ludzie. Na zawsze w momencie, w którym zostali porzuceni przez tych, których Argona sprowadziła z góry. Zostawieni na pewną śmierć. Oni i ich opiekun, który nie mógł zaznać śmierci. Na Olimpie po wieczność. – Maszerowali szybko przez las, jednak Atis czuł, że wyjście cały czas mu umyka. Zgubione w odmętach ich własnych wspomnień. Jakby po namyśle dodał jeszcze. – Ja też mogłem stać się jednym z nich.
Między wilkami zapadłą krępująca cisza.
- Znów ta skała – powiedziała bez entuzjazmu Drago. – Jaki sens ma iść dalej, skoro to do nikąd nie prowadzi?
- Póki pozostajemy w pętli oni również muszą być posłuszni jej zasadą – odparł basior, prowadząc towarzyszkę ponownie w las z determinacją, której naprawdę nie odczuwał. – Gdybyśmy zdecydowali się podążać tą samą drogą przez cały czas, nie spotkalibyśmy się nigdy, bo zawsze, gdy już byliby za nami, powracalibyśmy do początku. To oczywiście niemożliwe. Musimy szukać drogi wyjścia. Wiem, że gdzieś tu jest. Widzę ją. Wkrótce uda nam się wydostać.
- Somniatisie… wtedy też mówiłaś, że wiesz, gdzie idziesz. – Wadera nie płakała, jednak nadal była bardzo zdenerwowana. Słowa basiora najwyraźniej nie poprawiły jej nastroju, a wręcz przeciwnie. Wolałaby chyba nie znać prawdy i mieć nadzieję, że to tylko sen, jak tamtej nocy.
- Wiem, gdzie idę. To droga nie jest tego pewna – odpowiedział filozoficznie. Wadera nagle zniknęła z pod jego boku. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Wilczyca leżała pod tym felernym głazem, z pyskiem opartym na łapach.
- Nie możemy przez wieczność iść – powiedziała, patrząc błagalnym wzrokiem na towarzysza. Zaczekajmy tu. Przecież nie może być tak źle. Jeśli spotkamy naszych, możemy im wytłumaczyć…
- Nic im nie wytłumaczysz – z nagłym błyskiem szaleństwa w oczach basior doskoczył do towarzyszki, zbliżając swój pysk, do jej pyska. Aż się wzdrygnęła. – To potwory bez uczuć, których pamięć skupiła się na najsilniejszej emocji. Nienawiść. Nienawiść do ludzi, którzy zniszczyli ich raj. Nienawiść do bogów, którzy opuścili ich, gdy byli najbardziej potrzebni. – Basior cofnął się i zaczął chodzić w kółko. Jego słowa stawały się coraz głośniejsze i coraz szybsze. –  A wreszcie nienawiść! Do wilków, które mogły opuścić to przeklęte miejsce.  – Samniatis zatrzymał się w pół kroku, jakby wszedł na niewidzialną ścianę. Zamilkł. Tylko jego uszy lekko drgnęły. A obłęd zniknął z oczu. – Są coraz bliżej – oznajmił rzeczowo.
- Nie powinno was tu być. – Szczęknęły stalowe mięśnie i srebrny kształt pojawił się na skraju cienia. Złote oczy świeciły w ciemności. – To nie miejsce dla wilków. Nie dla żywych.
(Dragonixa? No to się załapałaś na pogawędkę z psycholem XD A btw, polecam Postacie, NPC z WKNu :P)

Od Dragonixy cd. Somniatisa

Spięta ową sytuacją przełknęłam ślinę. W powietrzu była niepokojąca atmosfera... Mimo tak mile spędzonego tu czasu, miałam ochotę teraz stąd uciekać jak najdalej.
- Czy znasz drogę wyjścia? - spytałam wilka.
Atis przytaknął.
- Nie będzie to łatwe, ale może nam się udać - stwierdził. - Chodź za mną.
Ruszyliśmy w zupełnie innym kierunku na pełnej prędkości. Nie byłam w stanie tak naprawdę stwierdzić, gdzie się znajdowałam... Mój umysł stracił zupełnie doprowadzoną niegdyś do perfekcji orientację w terenie. W dodatku ciemność była tak okalająca i tak gęsta, że nie byłam w stanie prawie widzieć co mam metr przed sobą, a jedyne co mi migało przed oczami to czubek ogona towarzysza. Z czymś mi się za to kojarzyła... i to z czymś bardzo nieprzyjemnym. Wiedziałam nawet z czym, i to doskonale - noc Hypnosa.
- Somniatisie... Zaczynam się bać! - zawołałam. - Miałam ostatnio koszmar, gdzie z początku spowiła mnie właśnie taka ciemność, a potem zaczęły się w nim dziać dziwne rzeczy. Myślisz, że to mogła być senna przestroga?
Basior zwolnił trochę biegu, aby być obok mnie.
- Nie nawiązuje to na pewno do twojego snu - odpowiedział mi. - Ten sen już był przestrogą przed napadnięciem na House of Sun przez jednostki SJEWu i słyszałem, że taką ciemnością zaczynał się każdy sen każdego z nas. Stał za tym Hypnos, a to nie jego magia tutaj panuje.
- Więc czyja? Co tu się dzieje? - domagałam się odpowiedzi, lecz on nie chciał mi jej udzielić. To było irytujące...
Biegliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż wreszcie się musiałam zatrzymać ze zmęczenia. Oparłam się o głaz... Zaraz. Znowu ten sam!
- Atis, to znów ten głaz! - zawołałam zażenowana.
Towarzysz podszedł do mnie i spojrzał na kamol. Nagle zastrzygł uszami i zaczął się nerwowo rozglądać.
- Musimy iść dalej... - mruknął i już miał ruszać, lecz tupnęłam nogą.
- Najpierw mi wytłumacz wreszcie, co się tu dzieje! Cały czas milczysz na ten temat i nie chcesz mi niczego wyjaśniać, nie wiem przez to czego się spodziewać! - wybuchłam. - Czyja magia wisi w powietrzu? Co nam grozi? Błagam cię, odpowiedz wreszcie!
Myślałam, że zaraz się popłaczę ze stresu.

(Somniatis?)

14 sierpnia 2016

Od Lorema cd. Rue

Podszedłem do dziewczyny.
- Na pewno chcesz iść… sama? – spytałem. Po tym, co się niedawno wydarzyło, jak praktycznie wciągnąłem dziewczynę… nadnaturalną jak ja, w ucieczkę przed SJEWem… nie chciałem, by teraz coś jej się stało.
- Nic mi nie będzie – powiedziała, robiąc pewną siebie minę. A przynajmniej taki był zamysł, bo emocje,  jakie nią targały zdecydowanie daleko miały do pewności siebie. Wszystko odbijało się w oczach.
- Mam trochę czasu… - Podrapałem się z zakłopotaniem po policzku. – Jeśli nie masz nic przeciwko…
- Nie mam. – Rue skinęła głową, a w tym ruchu widać było dużą ulgę. – Chodźmy.
Poszła przodem, prosto do drzwi frontowych. Zawahała się tylko na ułamek sekundy i weszła do środka. Zszedłem za dziewczyną w półmrok schodów, prowadzących do knajpy. Za nią skręciłem w lewo, w obskurny, betonowy korytarz i podszedłem do czarnych drzwi. Znaleźliśmy się w środku. Wnętrze wyglądało dość typowo, jak na takie miejsce. Wydziarani siedzieli przy barze, popijając jakiś trunek, a typy, wyglądające dość ciemno, jak nastolatki w dresach, śmiały się rubasznie przy stolikach. Lub siedziały w milczeniu. I ci byli najgorsi. Dobrze było wiedzieć, że większość z nich należy do Podziemia.
- Tam. – Wskazałem dziewczynie wolny stolik. Podeszliśmy do niego i zajęliśmy miejsca. Dziewczyna już wstawała, by coś sobie zamówić, jednak ją przytrzymałem. – Co chcesz?
Rue wyglądała na zdziwioną. I nic dziwnego, nieznajomi zwykle nie fundują dziewczynom kolacji. Chyba, że mają jakieś podejrzane intencje. Zakłopotałem się.
- To nic takiego – powiedziałem, drapiąc się po karku.
- Jakąś kawę… lub coś takiego – dopowiedziała po namyśle. Podszedłem do lady. Obrzuciłem stojące za barem trunki bacznym spojrzeniem. Żaden z nich jednak nie chciał wyglądać na kawę.
- Co podać, Skrybo? – spytał barman, z krzywym uśmiechem zbira. – Wisky? Piwo? A może… rosół?
- Rosół… - odpowiedział bezbarwnie. – I kawę.
- Kawa do rosołu? Kawa w mojej knajpie? – Barman roześmiał się. – Za kogo ty mnie uważasz?
- Za kogoś, kto to przyniesie – odpowiedziałem spokojnie, z przekonaniem.
- Tak, tak…
Położyłem na ladzie zwitek euro Akatsuki i wróciłem do stolika. Rue aż podskoczyła, gdy szurnąłem mocniej krzesłem. Najwyraźniej wyrwałem ją z rozmyślań.
(Rue? A to a propos okaleczania Narcyzy xP Tak, wim, jestem sadystą :3: )

Od Rue cd. Lorem

Ja już nie mam domu, pomyślała Rue i to właśnie ta myśl uderzyła ją najmocniej. Teraz szukała zemsty, ale jak znaleźć kogoś, kogo widziało się w zamroczenie przez kilka sekund. 
- Coś się stało?  - Skryba rozejrzał się nerwowo jakby spodziewał się ataku.
Rue pokręciła głową.
- Nie, w porządku. Nie musisz mnie odprowadzać, nie chce mi się jeszcze wracać do domu. - Starała się aby jej głos nie drżał, ale Skryba spojrzał na nią dziwnie, więc domyśliła się, że jej to nie wyszło.
- I co, będziesz tu tak stała?
- Nie no, pójdę gdzieś może do jakiejś kawiarni...- Rozejrzała się niepewnie licząc, że ujrzy przed sobą elegancką kawiarenkę z przytulnym, ciepłym wnętrzem, w którym mogłaby się zaszyć. Nic z tego.
- Ty wiesz wogule gdzie my jesteśmy? 
- Dzielnicy nie kojarzę, ale dam sobie radę, także luz. 
- No tak. Jeśli chcesz to pokażę Ci jedną knajpę, a z niej powinnaś już bez problemu trafić tam skąd przyszliśmy. - Jego głos brzmiał dziwnie, Rue nie mogła jednak wychwycić czym była ta zmiana.
- Okey. - Odparła cicho. Skryba odwrócił się gwałtownie i ruszył w jedną z bocznych uliczek. Rue wepchnęła ręce do kieszenie szarej bluzy i ruszyła za nim. Robiło się chłodno, przeszedł ją dreszcz, ale nie przejęła się tym. Misao ignorowałaby dyskąfort, szłaby dalej dumna, niewzruszona. Po około 10 minutach szybkiego marszu Skryba zatrzymał się. Rue rozejrzała się, kojarzyła tą okolicę, charakterystyczny w niej był niewielki supermarket upchnięty między starymi blokami, który ze swoimi jaskrawymi ścianami, obklejonymi kolorowymi reklamami produktów, zupełnie nie wpisywał się w ponury charakter okolicy. 
- Tam na rogu tego budynku są schody do piwnic, skręcasz na lewo, w wąski korytarz i idziesz do czarnych drzwi...
Chyba chciał coś jeszcze dodać, gdy na schodach, które wskazywał, coś się poruszyło. Po chwili na ulicę wytoczyła się grupa mężczyzn, jęczeli coś i śmiali się głupio.
Rue zbladła. Spojrzała na Skrybę niepewnie. On też nie wyglądał na zachwyconego tym widokiem. Misao by się nie bała, pomyślała Rue. Odetchnęła cicho i mimo, że każdy nerw jej ciała protestował postąpiła krok do przodu.
- Dzięki. To do zobaczenia.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale powstrzymała się. Nie miała wyboru.
- Poczekaj. - Usłyszała za sobą głos Skryby.  Odwróciła się gwałtownie. 
(Lorem?)

Od Tyks c.d Rori "Przemiana".

Dziewczyna powoli otworzyła oczy. Znajdowała się w jakiejś szklanej celi. Drzwi i ściany były przeźroczyste, a Tyks miała na sobie jakieś dziwne, białe ubranie. Dziwne było to, że cela nie była przeznaczona dla wilków. Czyżby ludzie byli na tyle tępi, że pomylili ją z człowiekiem?! Było to dziwne, tym bardziej, że była rozpoznawalna wśród pracowników SJEWu. Tyksona nigdy nie ukrywała swojej wilczej natury i miała przydupasów premiera daleko w nosie. Nie obchodziło ją to, że ktoś może odkryć jej sekret. A może ta "szklana trumna" była tylko jakimś podstępem? Może ludzie chcieli, aby dziewczyna się stąd wydostała i doprowadziła ich do siedziby watahy? Wszczepili jej coś, czy może mają za nią wysłać szpiega? Dziewczyna nieśmiało podeszła do szyby, jakby bała się, że ta zaraz się rozpuści, lub porazi Tyksonę prądem. Tak się jednak nie stało. Spojrzała na swoje odbicie. Było...inne. Miała teraz czarne, krótkie włosy i zielone oczy. Przeczesała włosy ręką, aby sprawdzić, czy nie była to tylko iluzja. Była teraz zupełnie inną kobietą. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Odeszła od szyby i skuliła się w kącie. Do oczu napłynęły jej łzy. Co teraz z nią będzie? Podniosła głowę. Do jej więzienia ktoś wszedł. Był to mężczyzna, ubrany jak wojskowy. Tyksona zaczęła cicho warczeć. Wstała. Ogarnęła ją furia. Zacisnęła pięści i już miała zaatakować, kiedy postać wyciągnęła paralizator. Tyks więc odpuściła i trochę się rozluźniła. Nie chciała zostać kopnięta prądem przez jakąś cholerną ludzką zabaweczkę do dręczenia wilków. Mężczyzna brutalnie pociągnął ją za rękę i "wyrzucił" z celi. Nie spodobało się to dziewczynie.  Poczuła na szyi zimną, metalową spluwę. Ruszyła więc do przodu, a nieznajomy co chwilę ją poganiał, grożąc swoją zabawką.  Zaprowadził ją do ciemnego pomieszczenia. Tyksona straciła orientację. Zaczęło kręcić się jej w głowie. Upadła na kolana. Pojawił się dym. Ogień, czy może kolejna sztuczka? Nic z tych rzeczy. To była trucizna. Ilekroć Tyks nawdychała się dymu, zaczynało jej się kręcić w głowie coraz bardziej. W końcu straciła przytomność.
***
Kiedy się obudziła, miała związane ręce, nogi i zakneblowane usta. Jej czarne włosy opadały dziewczynie na nos, łaskocząc ją przy tym i drażniąc. "Nienawidzę długich grzywek" - pomyślała Tyks i zaczęła szaleńczo wymachiwać głową, aby "poprawić" kosmyk. Kilka metrów za przed nią siedział związany, umięśniony mężczyzna. Właściwie brunet, który, jak było widać, źle zafarbował sobie włosy na blond. Jej towarzysz. Rori. Chłopak spojrzał na nią, jakby pierwszy raz ujrzał Tyksonę na oczy. Nie było w tym nic dziwnego. Teraz dziewczyna zmieniła, jakimś cudem, swój wygląd o sto osiemdziesiąt stopni.  Gdyby chłopak jej nie poznał i nie zacząłby gadać,  dziewczynę czekałaby okropna męka, a w najgorszym przypadku: śmierć. Do Roriego podeszła jakaś kobieta. Tyks nie była w stanie zrozumieć, co mówi. Utrudniała to szyba, która oddzielała chłopaka od jego towarzyszki.  Blondyn siedział w jakimś pomieszczeniu z lekka przypominające łazienkę. Tylko bez kibla, lustra, wanny i umywalki.  W pomieszczeniu tym było bardzo jasno. Tyks zaś była w pomieszczeniu z czarnymi ścianami i metalową podłogą, bez światła. Podszedł do niej jakiś...genetyk? Lekarz? Trudno było to określić. Nosił biały fartuch i rękawiczki. Brutalnie zdjął knebel z twarzy dziewczyny. A raczej: odkleił. Nie była to, co prawda, typowa tortura, ale bolało jak diabli i dziewczyna krzyknęła. Przynajmniej miała pewność, że usta ma jeszcze całe. Kiedy ból przestał jej tak bardzo doskwierać, dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie do obcego i warknęła:
- Dziękuję za darmową, aczkolwiek nieprzyjemną depilację. Powinni pana zapisać do salonu kosmetycznego.
Za tą uwagę dziewczyna została mocno uderzona "z liścia". To tylko bardziej rozwścieczyło Tyks, która zaczęła rzucać na prawo i lewo przekleństwami oraz tekstami typu: "TY DURNY DAMSKI BOKSERZE!!! TWOJA STARA RODZIŁA CIĘ W KARTONIE PO BUTACH Z NIKE!!!". Tym razem  jednak dziewczyna niczym nie oberwała. Doktorek pewnie wiedział, że im bardziej zaczyna ją dręczyć, tym bardziej dziewczyna zacznie się wydzierać. Poza tym, słodko marszczyła nosek i rzucała komicznymi ripostami. Po chwili jednak dziewczyna była już całkowicie wykończona tym darciem się. Najgorsze miało dopiero nadejść. Mężczyzna wstrzyknął coś w szyję dziewczynie. Na początku Tyks nic nie czuła. Żadnych zmian, zupełnie nic. Nagle jednak  dziewczyna zwróciła swój ostatni posiłek. Brzuch zaczynał ją coraz bardziej boleć. Czuła się tak, jakby zaraz jej organy wewnętrzne miały eksplodować. Znowu zwymiotowała, ale tym razem jakąś białą mazią. Swoje długie paznokcie wbiła w swój nadgarstek, aby tylko odciąć się od bólu brzucha. W miejscu, gdzie wbiła paznokcie, zaczęła lać się krew. Kolejne ukłucie. Ból brzucha ustał. Dziewczyna jednak zaczęła się dusić. Nie potrafiła złapać oddechu. Wierciła się, myśląc, że przywróci to jej dostęp do tlenu. Duszności ustały. Był to dopiero początek, a dziewczyna już czuła się wyczerpana. Spojrzała na szybę, w której widziała swojego towarzysza. Chłopak wyglądał na oburzonego tym, co przed chwilą spotkało Tyks. "Nie poznaje mnie" - pomyślała dziewczyna i poczuła coś mokrego na policzku. Była to jej łza. Dziewczyna próbowała użyć jej starej mocy, teleportacji, ale nie mogła. Zaczęła więc mruczeć coś po łacinie. Kołysankę. Kiedy jednak doszła do słowa "zaśnij", usłyszała dziwny dźwięk. Odwróciła się. Jej kat leżał nieprzytomny na zimnej podłodze. Uśmiechnęła się. A więc tak to działa. Łacina. Proste czasowniki. Dziewczyna szybko pojęła swoją nową moc. Przez chwilę, kiedy teleportacja nie zadziałała, była pewna, że jakimś cudem odebrano jej moce i stała się śmiertelnikiem. Był to jednak błąd. Moce również uległy przekształceniu.  Spojrzała na swoje ręce i mruknęła cicho "rozwiąż". Sznur pękł, a dziewczyna miała wolne ręce. Kobieta za szybą wyglądała na przerażoną. Wybiegła z sali. Tyks szybko rozwiązała też nogi i wstała. Podbiegła do szyby i warknęła do Roriego:
- Wyciągnę cię. - po czym znowu mruknęła cicho coś po łacinie, ale szyba nie pękła.
- Tyks, nie dasz rady. - chłopak po tej całej akcji najwidoczniej ją rozpoznał. - To antymagiczne.
Po chwili do pomieszczenia dziewczyny ktoś wszedł. A raczej kilkadziesiąt ktosiów.
(Rori? Przedstawiam ci nową generację Tyks! Przepraszam cię, że tak długo musiałeś czekać.)

Wygnanie cz.4 - Anthony

Na liście pozostało już tylko nazwisko Anthony’ego. Bogaty dzieciak, mieszkający na Arenie 1. Narcyza jakoś nie pamiętała, by specjalnie często spotykał się z innymi wilkami. Raczej trzymał się ludzkiego towarzystwa. Co o nim pisało? Przynależenie do ZUPA’y. To jeszcze nie taki zły zarzut, jednak od ostatniego spotkania Argony z Leniniewskim nie można ufać artystą. Trzeba będzie zmusić Anthony’ego, żeby się określił. Oni czy my.
Zabójczyni wydostała się na ulicę i niemal od razu zanurkowała w krzaki. Koło domu przejechał radiowóz policyjny. Było blisko – pomyślała. Odliczyła jeszcze do 200, nim wyszła z ukrycia i zaczęła przemieszczać się w kierunku domowej Areny. Czasu pozostawało coraz mniej. Mimo szybkiego rozprawienia się z Damonem już w połowie drogi do Areny 2 niebo zaczęło się rozjaśniać, co oznaczało, że dochodzi 5 rano. Miała ledwie 2 godziny na załatwienie ostatniej sprawy, ogarnięcie się i powrót do pracy. Oczywiście, mogła to zrobić na przykład jutro, jednak chciała już zamknąć ten temat.
Jednak mimo wszystko odetchnęła, gdy dostała się do strefy bogaczy. Podczas przemarszu przez główny dystrykt kilkanaście razy na styk udało jej się umknąć policji. Musiano zwiększyć liczbę patroli po akcji w domu Miris w nadziei, że złapią kolejnego wilka. Ale nie. Szary Kwiat nie zamierzała dać się tak łatwo pojmać. Szczególnie wtedy, gdy ma robotę.
Do wieżowca, w którym mieszkał cel dojechała standardowo 187, który tym razem nie kazał na siebie czekać. A budynek był imponujący. Oszklony i niemal niknący w chmurach. Przybierając niematerialną formę dziewczyna przefrunęła przez hall, do windy, dalej w górę jej szybem, prosto na właściwe piętro. Na chwilę zatrzymała się przed drzwiami wejściowymi, które same w sobie wyglądały wyjątkowo luksusowo. Czy to możliwe, że chłopak, mieszkający w centrum miasta będzie miał jakiegoś zwierza w przedpokoju? Może lepiej będzie nie ryzykować. 
Dziewczyna, miast przez drzwi Anthony’ego, wniknęła przez sąsiednie, do innego luksusowego apartamentu. Dopiero stamtąd bardzo ostrożnie przeniknęła do mieszkania celu. I znalazła się w obszernym salonie. Było w nim ciemno, jednak migająca z boku czerwona kontrolka mówiła i czujnym działaniu kamery. Nie zmieniając formy Narcyza odszukała pokój dzieciaka. On również był całkiem spory i urządzony w typowym, eleganckim stylu. Sam Anthony spał sobie smacznie, rozwalony na całym, dwuosobowym łożu z baldachimem. Narcyzie zdało się, że kiedyś go spotkała… ah tak. Razem uciekali z Haus of Sun. Podeszła powoli do łóżka i usiała na jego skraju. Wyciągnęła nóż i koniuszek ostrza przystawiła do szyi chłopaka. Potrząsnęła nim delikatnie.
Anthony otworzył gwałtownie oczy i usiadł, niemal nabijając się na nóż. Miał dużo szczęścia, że zabójczyni była przygotowana na taką reakcję i nieco odsunęła broń od gardła. Jednak teraz celowała dokładnie w tętnicę szyjną.
- Bądź cicho, inaczej pożegnasz się z życiem – powiedziała zimnym, cichym głosem.
- Narcyza – Anthony uśmiechnął się promiennie. Wcale nie zniżył głosu, aż dziewczyna przycisnęła nóż mocniej do jego gardzieli, co najwyraźniej nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, bo kontynuował równie głośno. – Dawno się nie widzieliśmy.
- Ciszej – warknęła różowo włosa, a z szyi dzieciaka pociekła stróżka krwi. – Nie jestem tu dla zabawy.
- Jak to nie. – Chłopak dalej się uśmiechał.
- Anthony, ostatnimi czasy zadajesz się z ZUPA’ą – bardziej stwierdziła, niż spytała Narcyza. – Nasze stosunki są niepewne i dalsze spoufalanie się z nimi zostanie potraktowane jako zdrada.
- Nie byli przecież negatywnie nastawieni do wilków – stwierdził.
- Anthony. Musisz się określić. Jesteś z nami, czy z nimi?
- Mam przyjaciela… nazywa się Lorem. Nie wiem, po czyjej jest stronie… jednak chcę móc dalej z nim przebywać. – Chłopak zrobił poważną minę, a Narcyza cofnęła nóż od jego gardła.
- Lorem Impsum jest członkiem Podziemia – stwierdziła, wstając. – Oficjalnie nie jesteś już członkiem Watahy Krwawej Nocy. Możesz robić co chcesz. Ciesz się. Zbyt wiele razem przeszliśmy, bym teraz skróciła cię o głowę.
Anthony tylko uśmiechnął się sennie i opadł na posłanie. Cała ta nocna rozmowa byłaby dla niego zapewne tylko snem, gdyby nie znalazł na swej szyi rano śladu po cięciu nożem.
Narcyza zaś wpadła do pracy ledwie kilka sekund przed czasem. Zmęczona i nie do końca przytomna, jednak nieco odświeżona. Zaczynał się kolejny, zwyczajny dzień.

13 sierpnia 2016

Wygnanie cz.3 - Damon

Narcyza wstała ciężko z dna kanału. Zdążyła już złapać oddech i nieco podleczyć kikut dłoni i najwyższy czas, by ruszać, nadszedł. Szła powoli. Jej następnym celem miał być Damon. Oskarżony o sympatyzowanie z Mafią Etis oraz udział w handlu niewolnikami. Coś takiego w naszej watasze… ludzkość psuje ten świat. Ten świat i przyzwoite wilki.
Chłopak mieszkał na tej samej Arenie, co poprzedni cel Szarego Kwiata, więc podróż nie powinna zająć zbyt wiele czasu. Choć utrudniały go nieco patrole… i fakt, że SJEW wiedział, gdzie mniej więcej dziewczyna może przebywać. Będzie musiała być ostrożna. Jeśli ponownie użyją tego czegoś, co blokowało moce… Wzdrygnęła się. To może być koniec. Mogą zrobić z nią to samo, co zrobili z Miris.
Przemieszczanie się kanałami nie było najwygodniejszą metodą, jednak dziewczyna postanowiła nie wychodzić na powierzchnię, póki nie będzie to niezbędnie konieczne. Niestety w okolicy domu celu rury ściekowe były zbyt małe i ciasne, by się nimi przeciskać. Dlatego kilka przecznic wcześniej zmuszona była wyjść na ulicę. Było cicho, a księżyc skrył się za chmurami. Przemykając się od cienia do cienia, zabójczyni dotarła do celu. Dla pewności przystanęła chwilę i zaczęła nasłuchiwać oraz wąchać. Znajomy, wilczy zapach… i coś jeszcze. Ale nie człowiek. Odetchnęła z ulgą. Przemieniła się w ducha i podpłynęła do drzwi frontowych. Hall był umeblowany skromnie, lecz przytulnie. A w rogu stał wielki kojec, w którym spokojnie chrapał niewielki, czarny smok.
Narcyza błyskawicznie wyleciała z mieszkania, a Szczerbatek uniósł łeb, zaniepokojony dziwnym uczuciem chłodu. Wstał i rozejrzał się, jednak nie udało mu się zidentyfikować źródła zimna. Zmartwiony poszedł do swojego pana, który spał w najlepsze na górnym piętrze. Smok wepchał swój wielki łeb pod rękę śpiącego Damona i zaczął go trącać. A gdy to nie pomogło, lizać po twarzy.
- Już dość, dość… - mruknął chłopak, otwierając oczy i głaszcząc towarzysza. – O co chodzi?
„Coś poczułem… jakby zimno. Mam przeczucie, że coś złego się wydarzy.”
 - I tylko dlatego mnie budzisz? – Damon skrzywił się lekko. – Widziałeś coś, słyszałeś?
„Nie…” przyznał smok. „ Ale jestem pewny… no może…”
- Pewnie ci się przyśniło – zbagatelizował chłopak. – Po ostatnich wydarzeniach zaczynasz mieć schizy.
Smok pokiwał głową. Faktycznie, nie czuł się dobrze pomagając przy tym, co robił jego pan. Ale co począć…?
Nagle coś uderzyło go z dużą siłą w głowę i zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Upadł na twardą posadzkę, a ostatnim, co widział, były spływające do ziemi, różowe włosy…
Których właścicielka już doskoczyła do swojego celu, z nożem dobytym w lewej ręce. Przystawiła go do gardła zaspanemu dzieciakowi i szybko poderżnęła gardło. Nie zdążył nawet jęknąć, gdy już był martwy. Krew powoli wsiąkała w poduszkę. Narcyza odwróciła się od zwłok i przyjrzała wielkiemu cielsku smoka. Jak ktoś to tu znajdzie to oddadzą go SJEWowi na badania. Skrzywiła się na tą wizję. Kucnęła przy gadzie i wepchnęła go pod łóżko, po czym spuściła gładko kołdrę na boki tak, by zakrywała stwora. Powinien się obudzić, zanim ktoś zdecyduje się to ruszyć i będzie miał szansę uciec. Dziewczyna chciała otrzepać dłonie, jednak jej lewa ręka zderzyła się z powietrzem. Popatrzyła smutno na kikut. Walka wymaga ofiar. Na szczęście to już niemal koniec…

11 sierpnia 2016

Wyganie cz.2 - Miris

Narcyza wyciągnęła z kieszeni niewielki zwitek czarnego papieru, na którym białym korektorem wypisane były imiona. Szybkim ruchem oderwała pierwsze na liście i odczytała kolejne. Miris San. Schowała karteczkę do kieszeni. Gdzie ostatnio widziano dziewczynę? Nie mogła sobie przypomnieć… zapewne było to przed masakrą w Haus of Sun. Niedobrze. Kroki same zaprowadziły dziewczynę do parku. Jaki jest grzech tej wadery? Zabójczyni usiadła na ławce, poza zasięgiem światła latarni. W raporcie jednego ze szpiegów mowa była o współpracy z SJEW-em. Gdzie wtedy przebywała? Zdaje się, że wynajmowała mieszkanie, niedaleko Wieży. To na sąsiedniej Arenie. Narcyza westchnęła i wstała, by udać się na przystanek autobusowy. Robiło się coraz później, a następnego poranka musiała się stawić w pracy. 
Już na miejscu obejrzała dokładnie rozkład jazdy i widząc, że w najbliższym czasie nic nie jedzie w właściwym kierunku usiadła na ławce. Nastawiła budzik w zegarku i zamknęła oczy. Tylko chwila odpoczynku… *biip* *biip* *bii…
Narcyza z niechęcią otworzyła oczy. Przecież dopiero co je zamknęła. Jednak zegarek wskazywał już właściwą godzinę. 1:05. Jęknęła i rozciągnęła się, wstając i wyjmując bilet miesięczny. Kilka chwilę później zza zakrętu wypadł demoniczny autobus. Jego jarząca się czerwonymi tablica z numerem głosiła 1. 8. 7. Zatrzymał się z piskiem obok przed dziewczyną i drzwi otworzyły się z donośnym sykiem sprężonego powietrza. Niewzruszona pokazem różowo włosa weszła do środka, pokazując kierowcy kartę przejazdową. Nie było tego nawet gdzie skasować. Podstarzały mężczyzna spojrzał na nią nieufnie, po czym dał znak, żeby wsiadała. Szary Kwiat nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś pokazał mu kartę promocyjną z PizzaHutu, a on wpuścił go do środka.
Demoniczne 187 ruszyło z piskiem opon, aż dziewczyna musiała chwycić się zwisającej z sufitu rączki. Autobusem trzęsło na wszystkie strony, a żarówka na środku najwyraźniej dogorywała. Mimo to Zabójczyni lubiła ten pojazd za jego… klimat. Mogłaby tu kogoś zabić, rozmazać krew po ścianach, a ciało zostawić na siedzeniu, a i tak nikt by się nie zainteresował. 
Pojazd ponownie stanął (niemal w miejscu) i rozwarł wszystkie swoje drzwi, choć na przystanku nie było nikogo. Kierowca widząc, że nie śpieszno mi wysiada ć ruszył w dalszą drogę. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilku kronie, nim dotarł na mój przystanek. Bez zastanowienia wyskoczyłam z wnętrzności demona na twardy bruk. Ah, spokojne obrzeża Areny 2. Dziewczyna przybrała formę ducha i spokojnie podryfował w kierunku granicy dystryktu. Zabezpieczenia przejścia były całkiem solidne, żołnierze krążyli co kilka chwil, tam i z powrotem, uzbrojeni i z psami na smyczach. Gdy Narcyza mijała jednego z wartowników, jego pies zareagował instynktownie na jej obecność i zaczął warczeć. Dziewczyna zatrzymała się w powietrzu i warknęła na głupiego kundla, by się uciszył, co przyniosło tylko odwrotny skutek. Pies zaczął ujadać jak opętany i duch czmychnęła na drugą stronę.
Przemieszczanie się po Arenie 1 w nocy było znacznie bardziej uciążliwe, niż po drugiej. Patrole były bardziej gęste, no i o żadnym autobusie-widmo nie było mowy. Biegnąc bocznymi uliczkami, nieraz przemieniając się w ducha i przenikając przez mieszkania niemal czułam na sobie wzrok miejskich służb porządkowych. Miałam jednak dość wprawy, by nie wpaść im w oczy i bezpiecznie dotrzeć do celu. Stanęłam przed drzwiami mieszkania, które ostatnio wynajmowała Miris. Przeniknęłam przez nie do niewielkiego hallu, z którego odchodziły tylko 3 drzwi – zapewne do łazienki, kuchni i sypialni. Wybrałam te z prawej i znalazłam się w niewielkim saloniku. Na kanapie ktoś spał. Podeszłam do białowłosej postaci. Spała twardo. Nie wyglądała na taką, która zadawałaby się z SJEW-em. Ale nikt nie wygląda. Narcyza zmaterializowała się nad dziewczynką i wyciągnęła strzykawkę z trucizną. Jednak nim zdążyła przyłożyć ją do ciała mała dłoń białowłosej zatrzymała ją w połowie ruchu.
Zabójczyni odskoczyła, upuszczając strzykawkę i próbując wyrwać rękę z uścisku. Jednak ten ani drgnął. Białowłosa, nie puszczając dłoni różowowłosej usiadła na kanapie i przetarła oczy ręką. A gdy spojrzała na Narcyzę, ta syknęła. Białka dziewczyny były przekrwione, a prawy policzek pulsował tysiącem żył, pokrywających jej twarz. Uśmiechnęła się.
- Oh Narcyza. Pewnie przyszłaś mnie pocieszyć. Niepotrzebnie, ktoś już to zrobił.
Zabójczyni z dużą siłą rozsadziła dłoń, ochlapując krwią dziewczynę. Ciemne macki, które pojawiły się w miejscu kończyny szybko pożarły resztki i zniknęły. Różowowłosa cofnęła się o kilka kroków, a Miris wstała. Nie miała na sobie ubrania, tak że dokładnie było widać fragmenty skóry, pokryte siatkami żył. Wszystko to pulsowało, a ośrodkiem tego… była dziura w piersi, ukazująca serce.
- Zostałaś oskarżona o współpracę z SJEW-em… z rozkazu Alphy Watahy Krwawej Nocy skazuję cię na wygnanie i… - Narcyza się zawahała.
- Narcyzo, jak chcesz, mogę ci go przedstawić. Ci panowie powiedzieli, że chętnie cię z nim zapoznają.
Ci panowie…? – Szary Kwiat obruciła się gwałtownie, by spojrzeć prosto w lufę karabinu. Rzuciła się w kierunku okna, po drodze zmieniając się w ducha. A przynajmniej próbując, bo przemiana nie nadeszła. Swoim ciałem rozbiła szybę i wyleciała na ulicę. Upadek byłby twardy, jednak kilka centymetrów nad ziemią jej ciało utraciła materialność i dziewczyna znalazła się w kanale.
Usiadła na dnie, dysząc ciężko od nadmiaru adrenaliny. Więc to nie była zwykła współpraca… zrobili z niej Code:W. Kiedy…? Od dawna jej nie widzieliśmy, jednak… trzeba było bardziej uważać. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy ktoś… „ktoś już to zrobił” i „Narcyzo, pewnie przyszłaś mnie pocieszyć” To musiało być wtedy. Po upadku Domu Słońca. Pamiętam, jak płakała. Mixi do niej podeszła, ale sama była w jeszcze gorszym stanie. A potem dziewczyna została sama. Nikt jej nie pocieszył. Więc zrobił to on. Władyslaw Leniniewski. Narcyza zacisnęła rękę w pięść. Kiedyś go dorwę. Kiedyś… a na razie rozprawię się z pozostałymi.

Od Ashury cd. Erny

Gdy Erna poszła na górę, zostałam sama w kuchni. Wzięłam do ręki kolejną kanapkę. Jedzenie mnie uspokajało. Zajmowałam się wtedy czymś innym niż rozmyślanie. Może na taką nie wyglądałam, ale byłam dość zestresowana. Udawało mi się to jakoś ukryć, ale gdy tylko Erna wyszła, mój entuzjazm poszedł w cholerę. Dopiłam resztę herbaty i odstawiłam naczynia do zlewu. Może nie znałam dokładnie innych członków watahy, jednak mimo wszystko miałam nadzieję, że jak najwięcej z nich przeżyło. Cóż, w kupie siła. Na pewno ja i Erna byłyśmy w pełni żywe, może nieco poharatane, a szczególnie Erna, jednak wiąż nie byłyśmy trupami. Argona oraz Mixi łatwo by się nie dały, raczej obie jakoś uciekły. To cztery. Szczerze mówiąc to oprócz ich dwóch znałam tylko Charlotte i Vincenta, więc miałam nadzieje, że i oni uszli z życiem. Jednak póki co nie miałam jak tego sprawdzić. Wolałam siedzieć zabunkrowana w ciepłym domku i wystrzelać cały magazynek w swojej obronie. Przeczesując sterczące włosy, wspięłam się po schodach na górę. Minęłam pokój, w którym miała być Erna i powlokłam się do swojej sypialni. Szybko przebrałam się w piżamę i zgasiłam światło. Wskoczyłam do łóżka i nakryłam się po nos kołdrą. Byłam strasznie zmęczona wydarzeniami z minionego dnia, jednocześnie natłok myśli uniemożliwiał mi zaśnięcie. Przewracałam się z boku na bok i wierciłam szukając najwygodniejszej pozycji. Co chwila zrzucałam z siebie kołdrę, która często spadała potem na podłogę, lub odrzucałam poduszkę na drugi koniec łóżka, by po kilku minutach znów oprzeć na niej głowę. Wreszcie jednak, po około godzinie kręcenia się bez sensu, udało mi się zasnąć. Zwieńczeniem tego dnia mogły być jeszcze nocne koszmary, jednak na szczęście mnie to ominęło. Mimo to nie spałam zbyt dobrze. Kilkakrotnie budziłam się i znów nie mogłam zmrużyć oka. Gdy po raz kolejny obudziłam się około czwartej nad ranem, uznałam, że nie warto dalej się męczyć. Dodatkowo uświadomiłam sobie, że zeszłego wieczoru nie wzięłam prysznicu, skutkiem czego dzisiaj mój stan czystości nie był oszałamiający. Stąpając jak najciszej, by nie obudzić Erny, która równie dobrze też mogła już nie spać, poszłam do łazienki. Wzięłam szybki, zimny prysznic, by nieco się pobudzić. W kuchni zaparzyłam sobie mocnej kawy i łyk po łyku zaczęłam opróżniać kubek. W drugiej ręce trzymałam jakąś starą gazetę otwartą na jakimś nudnym artykule, który zaczęłam czytać jedynie, by zabić nudę. 
(Ernaaa? Trochę musiałaś czekać, przepraszam)

9 sierpnia 2016

Od Somniatisa cd. Est

Mężczyzna wstał od na w pół rozkręconego zegara i podszedł do dziewczyny.
- Wyglądasz naprawdę marnie. Proszę, wejdź na zaplecze. – Nie czekając na odpowiedź dziewczyny chwycił ją za rękę i pociągnął na tyły zakładu. – Możesz skorzystać z prysznica, powinna być jeszcze ciepła woda. Na końcu korytarza. Przygotuję ci jakieś ubrania na zmianę i coś ciepłego do jedzenia.
- Somniatisie…
- Porozmawiamy jak się nieco odświeżysz, dobrze? – spytał, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Ta zaczerwieniła się nieco i skinęła głową. Czarnowosy puścił jej rękę i skręcił do pokoju swojej wychowanicy. Czuł się trochę nieswojo, wchodząc do pokoju dziewczynki bez wiedzy i zgody właścicielki, jednak sytuacja to usprawiedliwiała. A zresztą… Tiffany tu nie było… nie było już od dobrych kilku dni. Poczuł ucisk w żołądku, jednak przegnał to uczucie. Podszedł do szafy i wybrał z niej jakiś podkoszulek, bluzę i spodnie… po czym z przykrością stwierdził, że będą raczej za małe na Est. Westchnął. Z łazienki dobiegł dźwięk odkręcanego prysznica. Atis odłożył ubrania na miejsce, zabierając jedynie bieliznę w nadziei, że dziewczyna jakoś się wciśnie, i poszedł poszukać czegoś u siebie. Wybrał najmniejszą bluzę oraz spodnie jakie znalazł i ruszył ku łazience. Zapukał delikatnie w drzwi.
- Zajęte! – odkrzyknęła automatyczny dziewczyna.
- Przyniosłem ci ubrania na zmianę – krzyknął Somniatis. – Kładę je pod drzwiami. Jak skończysz się ubierać czekam w kuchni!
Czarnowłosy nie był nigdy jakimś specjalnie dobrym kucharzem, jednak był całkiem dumny z postępów, jakie poczynił ostatnimi czasy. W końcu nie można dziecka karmić samymi zupkami chińskimi. Pora była już dość późna, więc zdecydował się na parówki, odgrzewane na patelni z serem żółtym. Postawił wodę na herbatę przygotował kubki. Gdy jedzenie zaczynało powoli dochodzić do pomieszczenia weszła Est, wyglądająca teraz zdecydowanie lepiej. Wycierała mokre włosy. Bluza była na nią dużo za duża, a spodnie musiała zawinąć kilka razy, ale nie wyglądała na zbytnio przejętą.
- Co gotujesz? – spytała. – Ładnie pachnie…
- Nic specjalnego… to tylko parówki. – Mężczyzna przerzucił gotowe mięso na teleżek i podał dziewczynie. – Smacznego.
- Wyglądają na prawdę apetycznie... ale ja jestem wegetarianką - powiedziała Est, uśmiechając się przepraszająco. Mężczyzna sposępniał trochę i wziął od niej jedzenie.
- Cóż, mówi się trudno. Poczekaj chwilkę. - Odwrócił się od towarzyszki i skupił na wyglądzie sałatki. Już po chwili pieczęć zniknęła z blatu, a czarnowłosy podał Est gotowe danie. Dziewczyna spojrzała nieufnie na zieloną potrawkę.
- To na pewno jadalna trawa? - spytała.
- Ty mi to powiedz - zakłopotał się nieco czarnowłosy. - Raczej tak. - Dziewczyna pokiwała głową.
- Nie masz czegoś, na czym moglibyśmy usiąść? – spytała. – Musze z tobą porozmawiać.
- Poczekaj chwilę. – Wokół ich stóp zajarzyła się pieczęć, by już po chwili wyłoniły się z niej dwa stołki z oparciem, przypominające nieco te, na których pijaki siedzą przy barze. – Usiądź proszę. Naleję jeszcze herbaty i zamieniam się w słuch.
Dziewczyna wykonała polecenie i zaczęła łapczywie jeść swoją porcję, która chyba okazała się jadalna, gdy tymczasem Atis zalał dzbanek z herbatą wrzącą wodą. Gdy usiadł naprzeciw białowłosej z kubkiem w dłoni, ta zdążyła się już uporać z kolacją. Odstawiła talerzyk na blat.
- Somniatisie, SJEW mnie ściga, dlatego chciałam cię prosić o nocleg. Nie wiedziałam, do kogo innego mogłabym się z tym zwrócić, więc… przyszłam tu. – Czarnowłosy pokiwał ze zrozumieniem głową. 
- Nie mam nic przeciwko. Czy to wszystko? – spytał. Bo wydaje mi się, że nie – pomyślał.
- Nie. – Pokręciła przecząco głową. – Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę. Potrzebuję pomocy. Nightmare… oh to długa historia. W każdym razie uważam, że wpadł w ręce SJEWu i musimy im go odebrać. Bo może nam bardzo zaszkodzić.
- Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona to chciałbym usłyszeć tą „długą historię” – poprosił Somniatis. – Nie mogę ci pomóc, póki nie będę miał pełnego obrazu sytuacji.
(Est?)

Od Somniatisa cd. Dragonixy

- Tak naprawdę to nie wiem. – Somniatis uśmiechnął się lekko. Był nieco zmęczony emocjami, którym dał się ponieść. Jednak był szczęśliwy. Mógł na chwilę zapomnieć o wszystkich troskach, które go trapiły w ostatnich dniach. – Po prostu bądźmy.
Wadera nie odpowiedziała. Leżała, wpatrzona w niebo, na którym promienie słoneczne ustępowały powoli mrokowi nocy.
- Widzę pierwszą gwiazdę… - szepnęła podnieconym głosem. – Odkąd tu jestem nie widziałam zbyt wielu.
Basior opadł na bok i z niejakim trudem obrócił się na plecy. Rzeczywiście, nad nimi, niczym pojedynczy klejnot, błyszczący wśród morskiej toni, jaśniał mały punkcik.
- Zaraz będzie ich więcej – oznajmił, również szeptem. – Tutaj wpływ ludzi nie sięga.
Wadera wyglądała na tak uradowaną, że nie miał serca jej powiedzieć, że muszą się zbierać. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że nie zostaną zauważeni… przez nic.
- Spójrz, o tam! To przypomina jelenia! – roześmiała się Dragonixa. Ciemnowłosy spojrzał na nią z rozbawieniem.
- To wielka niedźwiedzica, nie jeleń.
- Nie prawda. To zdecydowanie jeleń. A obok niego łania, nie widzisz? – towarzyszka obróciła w jego stronę głowę. Atis spojrzał w jej oczy i spytał:
- A więc tak były nazywane w twojej poprzedniej watasze, tak? – Basior spojrzał w szkarłatne oczy towarzyszki. Odbijały się w nich tysiące gwiazd, które powoli wylegały na niebo oraz jasny blask czegoś, co stało za Somniatisem.
Ciemnowłosy poderwał się błyskawicznie z ziemi, jednak w miejscu, w którym przed chwilą, jak mu się zdawało, była jaśniejąca postać, nie było nikogo.
- Coś się stało? – spytała lekko zaniepokojona Drag. Wilk spojrzał na nią mętnym spojrzeniem.
- Nic specjalnego – mruknął. – Jednak myślę, że powinniśmy się już zbierać.
- Dlaczego? Coś zobaczyłeś? – Nie dawała za wygraną wadera. Obróciła się na bok i wstała.
- Mówiłem, że to miejsce jest niebezpieczne – odpowiedział  wymijająco basior, unikając wzroku towarzyszki. – Nie powinniśmy pozostawać tu na noc.
Dragonixa westchnęła, ale zgodziła się na powrót. Ruszyliśmy w kierunku, z którego przybiegliśmy. Zmrok zapadał coraz szybciej, pomiędzy drzewami zaległa nieprzenikniona ciemność.
- Nie wydaje ci się, że mijaliśmy już ten głaz? – szeptem spytała w pewnym momencie wadera.
- Wydaje mi się – równie cicho odpowiedział Atis. – Wydaje mi się też, że jednak to nie jest ten sam głaz.
Basior podszedł do niego i zarysował go pazurem. Odsunął się o krok, podziwiając swoje dzieło.
- Jak to, że nie jest ten sam, skoro go mijaliśmy? – Dragonixa zmarszczyła brwi.
- Ma inną naturę. – Wilk z powagą dotknął swojego szafirowego oka. – Chodźmy dalej.
Ciemnowłosy robił się coraz bardziej niespokojny. Im dłużej szli, tym las stawał się dziwniejszy. Bardziej powyginany i nienaturalny, a warto tu wspomnieć, że niezwykle rzadko istoty nie posiadające świadomości przybierały podobne kształty. W powietrzu unosiła się magia. Miała kolor… gorzki i gryzący.
- Spójrz – wilczyca wyrwała towarzysza z ponurych myśli. – Nie ma ani śladu po zadrapaniu.
Somniatis skinął głową. Nadal nie miał pojęcia, co to może oznaczać, jednak jedno było pewne.
- Nie wydostaniemy się stąd tak łatwo – westchnął.
(Dragonixa? Trochu dreszczyku, a tak uroczo było XD)

Od Tomi cd. Ookami

Czyli ta pani tez jest wilkiem? Ciągle zadawałam te pytanie w głowie. Ciągle siedziała na huśtawce, wyglądała na zrelaksowaną. Ale Kazuma chyba nie był zadowolony. A potem tamta pani cała ubrana na czarno odpowiedziała na "prośby" Kazumy. 
- Jeśli masz chore gardło, to apteka jest dwie ulice stąd!- powiedziała to z możliwie, że z nienawiścią. Powiem szczerze, że trochę przestraszyłam się "tego" strasznego głosu. Kazuma jedynie co to burkną ironicznie pod nosem. Potem dodałam w trosce o Kazume.
- Wie pani! To było niegrzeczne, bardzo niegrzeczne. Mój opiekun chciał tylko poprosić, żeby pani zeszła. - odpowiedziałam lekko zdenerwowana na widok twarzy tamtej pani. To było niemożliwe, żeby taka pani śpiewała a raczej nuciła takie ładnie piosenki. Popatrzyłam na jej twarz zauważyłam, że ma czarne włosy. I coś chyba jeszcze ukrywała, ale co? Po chwili mój towarzysz zasłonił mnie ręką i zasłonił mnie. Rzadko to robi, chyba że ktoś mógłby nam zagrażać! Czuliśmy od niej wilka. Ale ja chyba... Chyba czułam od niej coś jeszcze. Przez ten czas tamta pani i Kazuma dyskutowali. Głośno. Dyskutowali. Na cały plac, tak, że ludzie się na nas patrzyli. Ale im chyba to nie przeszkadzało?! Od razu chwyciłam rękę towarzysza. Ludzkie spojrzenia wydawały się takie, takie bez duszy. Może oni ich nie mają? Kazuma popatrzył mi się w oczy. Popatrzył się z na tamtych ludzi. Potem cicho coś dodał.
- Zrób przysługę nie dla mnie ale dla tej samej rasy i zejdź do cholery z tej huśtawki!
- Zamknij się! I mów jeszcze głośniej to. - Kobieta nie dokończyła. Kazuma się chyba uspokoił. Nie słyszałam ich rozmowy ale nastała między ich dwójką nędzna cisza. Potem tamta pani chyba chciała odpuścić ale. Się myliłam. Poprawiła włosy i groźnie dodała.
(Ookami? Weny brak jak widać, ale mam nadzieje, że spróbujesz dopracować?)

8 sierpnia 2016

Od Ookaminoishi cd. Tomi

Szłam powoli ulicami Areny 1. Znowu. Towarzyszył mi tylko szum samochodów, mdłe światło latarni ulicznych, cichutkie szepty cieni i chrapanie Ishi. Westchnęłam cicho i przygarbiłam się jeszcze bardziej, uważnie lustrując otoczenie. Nie widząc nic ciekawego ani żadnego zagrożenia ponownie skierowałam wzrok na chodnik. Kiedy podniosłam go z powrotem, ujrzałam przed sobą plac zabaw. Gdzież to mnie nogi znów poniosły…
Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po nim uważnie. Tak jak się spodziewałam, nocą był opustoszały, a jedynymi śladami ludzkiej obecności na nim były rozrzucone miejscami śmieci i świeże odciski małych i większych butów. Wzrokiem wyhaczyłam huśtawkę i żwawo do niej podeszłam, tak jakby zaraz miała wstać i uciec. Pokręciłam tylko głową na swoje myśli i usiadłam na desce huśtawki, która cicho zaskrzypiała pod nagłym naporem.
Oparłam policzek o zimny, metalowy łańcuch i spojrzałam w niebo. Jedyne co było widoczne, to ogromna, ciemna przestrzeń i rogal księżyca świecący bladym światłem. Żadnych gwiazd. Ponownie westchnęłam i przymknęłam oczy, rozkoszując się lekkim wiaterkiem poruszającym kosmyki moich ciemnych włosów. Lekko odepchnęłam nogi od ziemi, próbując delikatnie się rozbujać. Łańcuchy ponownie zaskrzypiały, jakby protestując takiemu okrutnemu traktowaniu, budzeniu ich w środku nocy.
Skrzywiłam się. Nie lubiłam tego, jak ludzie, wilki i inne istoty wywyższały dzień nad noc, nie potrafiąc dostrzec piękna i cudów nocnego firmamentu. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili też nie potrafiłam niektórych dostrzec, gdyż skutecznie skrywane były przez sztuczne światło lamp i unoszący się w powietrzu smog i dym.
Nie mam pojęcia, jak długo siedziałam tam i się bujałam. W pewnym momencie usłyszałam ciche świergotanie ptaków, a światło zaczęło drażnić moje oczy pod powiekami. Gwałtownie je otworzyłam i nerwowo rozejrzałam się dookoła. Odetchnęłam z ulgą widząc, że dookoła nadal jest pusto. Naciągnęłam kaptur na głowę aby ukryć rogi, których iluzja nie była wstanie skrywać od momentu, gdy słońce wschodzi aż do jego zachodu. Nie miałam jednak ochoty jeszcze wstawać, więc ponownie przybrałam pozycję, w której przesiedziałam tu pół nocy i zaczęłam cicho nucić różne piosenki i melodie jakie tylko przyszły mi do głowy.
Miasto powoli wracało do życia, tym samym na plac zabaw przychodziło coraz więcej dzieci wraz z ich opiekunami. Nie przejmując się nimi, nadal siedziałam na swoim miejscu. A jeśli ktoś chciał się pobujać, to miał problem. Nucąc kolejną kołysankę nagle poczułam coś innego od tych wszystkich ludzi. Chwilę zbierałam myśli, dopóki to do mnie dotarło. Wilczy gen! Nie zmieniając pozycji ani nie przerywając podśpiewywania pod nosem uważnie rozejrzałam się po obecnych tu ludziach. Wzrok mój przykuła mała, brązowowłosa dziewczynka, która szła w towarzystwie wyższego mężczyzny. SJEW? Nie, on też człowiekiem nie był, tego byłam pewna. Dziecko skierowało się w moją stronę, jednak jej towarzysz zagrodził jej drogę. Zmarszczyłam brwi. Naprawdę jestem taka brzydka? Będę musiała się spytać Hikaru. Dziewczynka uparcie jednak dążyła w moją stronę, więc mężczyzna, najwyraźniej poddając się, podążył za nią, jednak w bezpiecznej odległości tak, aby był w stanie interweniować, gdybym ją zaatakowała. Jakbym nie miała ciekawszych rzeczy do roboty.
Teoretycznie rzecz biorąc, atak na miejsca, gdzie czas spędzają dzieci, mógłby być korzystny dla WKN. Ludzie byliby pozbawieni kolejnego pokolenia, zestarzeliby się i umarli. Tylko że inni zapewne się nie zgodzą, bo dzieci są niewinne i nic złego nie zrobiły. Ha ha. Zobaczymy co powiedzą, kiedy kolejny członek zginie z rąk już-nie-dzieci za parę lat.
Jako iż głowę nadal miałam nieco opuszczoną, kiedy dziewczynka i jej opiekun do mnie podeszli, widziałam tylko ich obuwie. Dziecko na nogach miało pomarańczowe, błyszczące pantofelki, a mężczyzna czarne lakierki. Czyli burżuje. Wzdrygnęłam się w myślach. Jak ja ich nie cierpię. Nie żeby w Arenie 1 brakowało takich jak oni.
Kołysanka zbliżała się do końca, a obiekt mojego zainteresowania stanął przede mną, zapewne wlepiając we mnie oczy. Zignorowałam ją i rozsiadłam się jeszcze wygodniej.
- Ykhm – towarzysz dziewczynki chrząknął znacząco. Jako iż nie zamierzałam ustępować z miejsca nie poruszyłam się nawet o milimetr. – Ykhm.
Podniosłam głowę nie zwracając uwagi na dziecko i skierowałam wzrok na dorosłego. W połowie ostatniego refrenu przestałam nucić. – Czego? – warknęłam zirytowana, że ktoś mi przerywa. – Jeśli masz chore gardło, to apteka jest dwie ulice dalej.
(Tomi?)

6 sierpnia 2016

Od Lorema cd. Rue

Zatrzymałem się gwałtownie. Poczułem, jak dziewczyna na mnie wpada od tyłu, zaskoczona.
- Zabiłem kilkoro – powiedziałem cicho. Odwracając się powoli do brunetki i opierając ciężko o ścianę. Dalej nie czułem się najlepiej. Poluzowałem nieco kołnierz od koszuli. – Napad szału. Ledwie się wymknąłem.… - zawahałem się, jednak nie wyczuwałem w dziewczynie fałszu. Nie powinna mnie zdradzić. - Ale teraz działam w ZUPA’ie.
- w ZUPA’ie? – zdziwiła się dziewczyna. – Ja myślałam… - I zamilkła.
Poczułem jej zmieszanie, drobny przestrach. Była nadnaturalną, ale czy kimś jeszcze? Wzruszyłem ramionami.
- Jeden z podziemia mi pomógł. Chodźmy dalej. – Ruszyłem powoli w głąb korytarza. Przynajmniej dowiedziałem się jednego. Dziewczyna nie należy do podziemia artystycznego. Kim więc jest, że tak zbladła na widok SJEW’u?  - A ty?
- Ja… - Też nie wyglądała na specjalnie chętną do mówienia, jednak chyba poczuła mi się winna rekompensatę. Wyprostowała się dumnie. – Jestem członkiem WKN’u.
Kiwnąłem głowa. Tak, to faktycznie było do przewidzenia. WKN… do niedawna jeszcze zaprosiłbym ją na herbatę do którejś z kawiarni, teraz nie byłem pewny na czym stoimy. Zbyt wiele się ostatnio działo.
Dotarliśmy wreszcie do końca tunelu. Przez ciasny otwór uchylanej kratki ściekowej wyczołgałem się na chodnik, w którejś z dzielnic leżących bardziej na uboczu, po czym pomogłem wyjść towarzyszce.
Słońce chyliło się już w kierunku horyzontu, oświetlając całą okolicę delikatnym złotem, choć było jeszcze sporo czasu do zachodu. Nikogo nie było na zewnątrz. Jakaś starsza pani pośpiesznie zasunęła zasłony w oknach.
- Skryba – przedstawiłem się, smakując słodką woń tego krajobrazu.
- Co? – Dziewczyna chyba nie zrozumiała, bo rozejrzała się, jakby spodziewała się ujrzeć niskiego, brzuchatego mężczyznę w habicie z piórem w ręku.
- Ja. – Wskazałem na siebie.
- Ah… Rue – wyciągnęła dynamicznie, lecz jednocześnie niepewnie dłoń w moim kierunku. Czułem, że dalej czuje się nieswojo w moim towarzystwie. Uścisnąłem ją.
- Odprowadzić cię? – zaproponowałem, nie mając w sumie żadnego innego pomysłu, co ze sobą zrobić. Do domu wrócić nie mogłem, a dopóki towarzyszyła mi brunetka nie mogłem zaszyć się w podziemiu.
(Rue? Wybacz, że odpis nie powala po tak długim oczekiwaniu)

Od Argony cd. Rori'ego

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu ukrytych ochroniarzy i ku mojemu skrajnemu zdziwieniu… nie znalazłam ich. Albo byli tak dobrze zakamuflowani, albo…
- Jesteśmy tu sami – odezwał się Władysław Leniniewski, odwracając się powoli w moim kierunku. Słyszałam wiele legend o nim, jednak chyba nikt tak naprawdę nie widział go z tak bliska, bo rzeczywistość przerastała wymysły. Wysoki… choć nie nazbyt. Szczupły, lecz nie wychudzony. I niesamowicie przystojny. Gładko zaczesane blond włosy, okalającej delikatną, kremową cerę. I te oczy. Nie mogłam odwrócić spojrzenia od szarej otchłani, która wciągała mnie coraz głębiej w odmęty lodowatego piekła. – Pani Argona Ryuketsu, „Alpha” Watahy Krwawej Nocy oraz dawna panie Doktor w moich laboratoriach. Wydaje mi się, że spotykamy się po raz pierwszy. – Ruszył powoli w moim kierunku. Instynkt nakazywał mi cofnąć się, uciekać! Byle dalej od tego człowieka! Tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymałam pierwsze odruchy i wyprostowałam się dumnie, starając się przywołać do oczu cała siłę, którą mogłabym przeciwstawić jego mocy.
- Pan Władysłam Leniniewski, premier Ainelysnart i zwierzchnik SJEW-u – odpowiedziałam, mam nadzieję, w tym samym tonie. – I owszem. Nie mieliśmy wcześniej przyjemności. – Wyciągnęłam brudną dłoń w kierunku mężczyzny.
Blondyn nie zawahał się ani przez sekundę. Uścisnął ją delikatnie. Gdy ją cofał zauważyłam, że na białej rękawiczce zostały czarne ślady. I dobrze mu tak – pomyślałam z przekorą.
- Podejdźmy bliżej barierki, jeśli nie ma pani nic przeciwko – zaproponował, zachęcającym gestem wskazując na koniec tarasu. Musiałam zrobić podejrzliwa minę, bo dodał: - Gdybym chciał cię zabić jest wiele pewniejszych sposobów.
- Czemu miałabym myśleć, że chce pan mnie zabić? – spytałam lekceważąco, ruszając w kierunku barierki. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, jednak byłam pewna, że się uśmiechnął. Oparłam dłonie na zimnym metalu i spojrzałam na jasne światła miasta, gdzieś w dole. Wieża jest naprawdę wysoka. Gdzieś tam jest Rori. 
Premier stanął obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby podziwiając widoki. Umyślnie trzymał mnie w niepewności. Mogłabym go teraz zabić… - uświadomiłam sobie, patrząc kątem oka na spokojnego blondyna. Czy ma broń? Czy spodziewa się ataku? Przesunęłam się delikatnie w jego kierunku. Nie poruszył się, jednak jego źrenice drgnęły niemal niezauważalnie. Jakkolwiek bezbronnie by wyglądał nadal jest niebezpieczny.
Nie mogę go zabić – przypomniałam sobie. Zacisnęłam zęby.
-  Bardzo rozsądnie – stwierdził Leniniewski, nie odwracając oczu od widoku przed sobą. – Nie usłyszałaś jeszcze, co chcę pani zaoferować.
- Zaoferować? – Miałam nadzieję, że w moim głosie zabrzmiała kpina, nie przerażenie. – Może pracę dla pana? Proszę mi wybaczyć, jednak nie jestem już naukowcem.
- Cóż, wspaniale byłoby mieć panią z powrotem w moim laboratorium, szczególnie odkąd mamy w nim TO. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. – Ale nie. Nie o to chodzi. Chodzi mi raczej o nasz wspólny interes.
- Nie przypominam sobie.
- Hm. – Uśmiechnął się szerzej. – Zatem pani szpiedzy nic pani nie powiedzieli?
Zamilkłam, patrząc nieufnie na premiera. Nie powiedzieli. Ostatnio wogle nie działają jak powinni.
- O czym? – spytałam. Gdzieś z dołu dobiegł głośny huk. Coś małego świsnęło koło mojego ucha. Telepatyczny głos nawoływał mnie na wszystkich falach. Uniosłam głowę. „Argono, Rori idzie po ciebie! Szybko!”. Zrobiłam ruch w tył, jednak czyjaś stalowa ręka mnie zatrzymała. Spojrzałam na mojego rozmówcę.
- Proponuje, byśmy na razie zignorowali wyczyny pani znajomego i zajęli się naszymi sprawami – powiedział spokojnie. Otworzyłam usta, by rzucić jakąś ciętą ripostę, jednak nic nie przyszło mi na myśl. Zamiast tego skinęłam głowa.
- Więc co to za „nasze sprawy”? – z dołu rozległ się kolejny wybuch.
- Z Ameryki przyjechał niedawno niejaki John Silverlake. Polityk – zaczął. – Wielki sympatyk sztuki. Do tego posiada bardzo dobrą opinię społeczną i duże poparcie wśród ludzi z tamtych regionów. No i jest nowy. Nikt nie ma żadnego powodu, by na niego narzekać.
- I co z tej racj? – spytałam, już domyślając się, do czego premier zmierza.
- Ma zamiar kandydować.
- I chcesz, żebyśmy mu przeszkodzili? – Uniosłam pytająco brew. – Niby czemu mamy na to przystać? Jesteśmy z ZUPA’ą w sojuszu.
- Nie jesteście. ZUPA zamierza was wystawić. Sam John Silverlake postawił im taki warunek współpracy. On nienawidzi wilków.
- Zupełnie tak, jak jeden z tu obecnych.
- Oh, nie mam nic przeciwko wilkom. Jednak ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. Ja tylko przychylam się do ich woli. A z innej beczki. Jak się czuje Mixi. Mixi Hidaeki, twoja mała siostrzyczka. Dalej jest prezenterkom w telewizji? A jak się ma stary Korso? Jego herbaciarnia dalej funkcjonuje tak dobrze, jak przed nalotem? No i ten dzieciak, Vincent. Udało mu się ze wszystkiego wyłgać, nieprawdaż?
- To groźba?
- Nie, skądże znowu. Chcę tylko wiedzieć, jak się mają pani najbliżsi współpracownicy. 
- Jakie dokładnie miałyby być warunki współpracy?
- Bardzo proste. Zajmiecie się dla mnie Johnem Silverlake’iem, ja zrzucę winę za jego… zniknięcie na was i dam wam miesiąc na zmianę tożsamości oraz reorganizacje podziemia. Do tego czasu agenci SJEW-u będę mieć rozkaz udzielić wam każdej pomocy, jaką zażądacie. Oczywiście w rozsądnych granicach błędu.
- Nie mogę decydować za moją Watahę – odparłam, zdobywając się na spojrzenie mężczyźnie prosto w oczy. Huki i hałasy na niższych piętrach stawały się coraz bliższe. – Potrzebuję czasu.
- Wataha to pani. Gdy pani nagle zniknęła to byłby ich koniec.
- Wataha to moje wilki. Gdyby wszyscy zginęli, dalsza walka straciłaby sens. – Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.
Chłodny powiew powietrza owiał moją twarz i za barierką pojawiło się masywne cielsko Drakena w jego pełnej postaci. W tym samym momencie z drzwi za plecami premiera wyskoczyła grupa ubranych na czarno przedstawicieli SJEW-u.
- A teraz wybaczy pan, jednak muszę już lecieć. - Wspięłam się na barierkę i skoczyłam na łukowaty grzbiet smoka. Obróciłam się jeszcze w kierunku Leniniewskiego. Lufy jego podwładnych wcelowane były we mnie, a on się uśmiechał.
- Zaprawdę, miło się robi z panią interesy – powiedział.
- Jeszcze niczego nie postanowiłam, niech pan nie będzie taki pewny.
- Ognia! – wrzasnął któryś z żołnierzy i grad kul pognał w moim kierunku.
Opadłam na grzbiet towarzysza, który błyskawicznie zanurkował w światła miasta. 
„Co z Rorim?” zapytałam w myślach smoka.
(Rori? No właśnie, co z tobą?^^ bo ruszyłabym na ratunek, ale nie wiem, gdzie XD)

Od Tomi cd. Rin

Kiedy skończyłam machać tamtej pani od razu wykonałam 4 "skoki" do przodu czyli jakieś 8 metrów dalej. Zeszłam na ziemię i złapałam mego towarzysza za rączkę. Zaczęłam radośnie podskakiwać.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytał łagodnie mężczyzna, a raczej smok i kot, w każdym bądź razie mój towarzysz. Po chwili pisnęłam
- Bo mam sekret, hihi. - odpowiedziałam przymrużając oczy od popołudniowego słońca. 
- Pewnie znając życie i tak mi nie powiesz, prawda? - dodał normalnym głosem. Jedynie co zrobiłam to kiwnęłam głową. Spacerując po arenie widzieliśmy różne sklepy, budynki i zoo. Strasznie chciałam tam pójść, ale Kazuma by się nigdy nie zgodził. Byliśmy prawie na naszym osiedlu. Ale zauważyłam sklep maskowy. Były tam również stroje i różne akcesoria np. doczepiane skrzydła, korony itp. Jednak najbardziej przykuła mnie biała maska z czarno-czerwonym wzorem przypominającywilka albo kojota. Bardzo uważnie się jej przyglądałam. Chyba coś mi przypominała.
- Tomi? Coś się stało?!?- towarzysz zaczął ją wypytywać. Ale twarz dziewczynki była ciągle skierowana na tamtą maskę. Dawny uśmiech zniknął całkowicie z jej twarzy, zastał teraz tylko smutny wyraz twarzy i lekkie kropelki łez w oczach małolaty. Towarzysz od razu zrozumiał co się stało. Maska była trochę podobna do twarzy jej matki. Po chwili zapytała patrząc jedynie na swoje buty.
- Mógłbyś kupić mi tę maskę? - ona powstrzymywała łzy. Towarzysz skiną głową i poszedł sam do sklepu. Po chwili przyszedł do dziewczynki. 
- Proszę! Śmiało, możesz ją teraz nałożyć? - zaczął lekko zdenerwowany towarzysz. Tomi wolno przyłożyła maskę do twarzy. Idealnie pasowała do jej maleńkiej głowy. Poprawiła trochę ją z tyłu. Czuła się dumnie. Sama nie wiedziała jak się wtedy czuła. Pomrugała oczami i zapytała tym razem weselsza.
- I jak? - zapytała lekko zawstydzona. 
- Wyglądasz bardzo ładnie, a teraz już wróćmy do domu.
Kiwnęłam głową i zaczęliśmy iść w kierunku naszego mieszkania. Nagle zauważyłam panią czerowono-różowe oczka. Zaczęłam do niej machać. Ta chyba mnie nie poznała. Szliśmy do domu bez rozmów. Było dość niezręcznie. Po chwili usłyszałam głos. Chyba inni ludzie go nie słyszeli. Szli jakby nie wzruszeni. My natomiast słyszeliśmy. Słyszeliśmy wilka.
(Ktoś chętny?)

5 sierpnia 2016

Wygnanie - cz.1 Misao

Narcyza skończyła pracę w restauracji. Odwiesiła kluczyk do szafki w portierni i ruszyła zabijać zdrajców. Nie. Serio. Nie przesadzam. Do czujnych uszu Dowódczyni Zabójców doszły słuchy o wilkach nadto spoufalających się z przeciwnikami Watahy. Co prawda informacje, docierające w taki sposób nigdy nie są pewne, jednak kobieta uważała, że jeśli w gazetach nie pisali o konkretnych wilkach, jako sprawcach jakichś zamieszek to znaczyło, że są potencjalnie podejrzani. To niesamowite, jak prasa skutecznie działa. Nieraz jesteś sam, na pustym polu, o północy, a następnego dnia czytasz o sobie w gazecie. Najwyraźniej reporterzy wyjeżdżają do Japonii przechodzić szkołę ninja.
Rozważania dziewczyny przerwała nagła świadomość, że jest blisko. Często wyznaczała sobie cel i jej podświadomość sama ją do niego prowadziła. Tak było i tym razem. Narcyza stała centralnie naprzeciwko pięknej willi z mlecznymi kolumienkami przy wejściu. Kto tu miał być? Ah tak. Misao. Ruszając w kierunku frontowych drzwi sylwetka kobiety rozmyła się i przybrała postać niewidoczną dla większości stworzeń. Stała się duchem. Przeniknęła przez wrota do wielkiego hallu, a z niego rozpoczęła sumienne przeszukiwanie domu. Najwyraźniej nie było tu zbyt wielu domowników, a jej cel siedział w swoim pokoju z jakąś koleżanką. Szary kwiat zmaterializowała się w sąsiednim pokoju i usiadła przy ścianie, zamykając oczy. Starała sobie przypomnieć, kim była owa druga osoba. Rue! No tak. Wierna towarzyszka Misao. Również członkini watahy. Jak zareaguje na wieść, że jej najbliższa osoba została wyklęta przez WKN? Raczej nie najlepiej. Kobieta poszperała w kieszeniach i wyjęła kilka małych strzykawek. W jednej z nich jest płyn usypiający. Z roztargnieniem zaczęła obracać je w palcach. Musi zaczekać, aż dziewczyny położą się spać. Potem to zrobi.
Pomyślała o Misao. Była dobrym członkiem. Nigdy niczym nie podpadła. Właściwie… cóż za szkoda, że zbłądziła na niewłaściwą drogę. Z tego, co Narcyza zdołała się dowiedzieć wynikało, że czarnowłosa załatwiała jakieś sprawy z Gangiem Menthis, a nawet angażowała się w polowania na ludzi. Oczywiście wieść niosła również, że jakoby miała zostać następczynią szefa gangu, jednak w to kobieta nie wierzyła.
Zapadał zmrok, a dźwięki z sąsiedniego pokoju cichły. Różowowłosa wkroczyła do akcji. Jako duch przepłynęła przez ścianę, by przybrać ludzką formę nad śpiącą Rue. Wyjęła strzykawkę i ostrożnie, by jej nie obudzić, wycisnęła jej zawartość do żył na szyi dziewczyny. Coś się poruszyło za jej plecami i Zabójczyni odskoczyła. W samą porę, bo krótki nóż wbił się tam, gdzie przed chwilą stała. Misao siedziała na posłaniu, w czarnych włosach spływających z ramią i gniewną miną na twarzy.
- Co ty robisz Rue? – syknęła, wstając. W jej ręku błysnęły kolejne ostrza.
- Nie chciałam, by nam przeszkadzała. – Kobieta spojrzała z wyższością na czarnowłosą. – Misao, zostałaś oskarżona o zdradę watahy, zadawanie się z Gangiem Menthis i nielegalne polowania na cywili. Twój wyrok śmierci został już podpisany.
Wokół rąk oskarżonej buchnął ciepły płomień.
- I tak WKN mi się odwdzięcza za współpracę? – syknęła niedowierzająco. – Za te wszystkie wspólne chwile?
Szary Kwiat wykorzystała chwilę nieuwagi dziewczyny, by posłać w jej kierunku nóż. Ta zgrabnie go uniknęła, jednak dało to czas Zabójczyni na zbliżenie się do przeciwniczki i przystawienie pistoletu do czoła. Huk był cichy, tłumik spełnił swoje powołanie idealnie. Dziewczyna z wyrazem zdziwienia na twarzy upadła na posadzkę. Z rany sączyła się powoli krew. Różowowłosa patrzyła jeszcze na nią chwilę, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Kto jest następny?