30 marca 2016

Od Argony - Noc Hypnosa

Wiecie co zawsze jest najgorsze? To uczucie, gdy przeżywasz właśnie najwspanialszą przygodę w twoim życiu i nagle… przypomina ci się, że w podziemiach głównej kryjówki WKNu, mieszczącej się pod Willą Mixi czekają na ciebie ONE. Najczarniejsze koszmary, odbierające wszelką nadzieję na n…
- Argo, zjedz snickersa, bo odpływasz. – Ktoś podsuwa mi pod nos popularny baton. Spoglądam na niego nieco mętnym wzrokiem. Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie właściwie jestem. Ani gdzie być powinnam. Wyciągam dłoń i chwytam smakołyk, przenosząc wzrok z niego, na mojego dobroczyńcę. Jest nim nieznana mi dotąd dziewczyna o dość przymulonym wyrazie twarzy, której głowę, niczym aureola, otaczają ciemnobrązowe loczki. Mrugam i gwałtownie chwytam powietrze. 
- Znów myślałam o tej stercie papierów na moim biurku – mruknęłam niepewnie. Dziewczyna kiwnęła głową i zwróciła wzrok przed siebie. Dopiero w tym momencie uderzyła mnie fala dźwięków z otaczającego mnie świata. Jakaś niska, ruda dziewczyna, gestykulując żywo opowiada o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Wpatruje się w nią pół tuzina ludzi, nastolatków, siedzących w kręgu ustawionym z ławek w jakichś… katakumbach pod kościołem? Rozglądam się dokoła, zauważając wzory, przedstawiające dziwne symbole, z których pewna byłam znaczenia tylko jednego. Powtarzający się wszędzie krzyż oznaczał śmierć. Wypuściłam głośniej powietrze, co najwyraźniej zaniepokoiło siedzącego koło mnie ciemnego blondyna.
- Foxu, wszystko w porządku? – spytał, przyglądając się mi.
- T… - chciałam zacząć, jednak spojrzenie niskiej opowiadającej powstrzymało mnie od mówienia i wprawiło w zakłopotanie. Jeszcze przez kilka minut siedziałam spięta w gronie nieznajomych, po czym odbyło się ceremonialne pożegnanie (nie obyło się bez podejrzliwego spojrzenia tego chłopaka, którego zmartwiło moje westchnienie, gdy nie wiedziałam, w jaki sposób postępować) i ruszyłam do schodów, które wydały mi się jedyną drogą na wolność.
- Foxu? Wracamy razem? – spytał blondyn, doganiając mnie u podnóża pierwszego stopnia. Zawahałam się, jednak nie miałam żadnego powodu, żeby mu odmówić, więc razem wyszliśmy z tego ponurego miejsca… w jeszcze bardziej ponury świat na zewnątrz. Niebo było zasnute chmurami, wszystkie ulice puste. Na żadnym drzewie nie dostrzegłam choćby pąka, a trawa wydawała się dziwnie wyblakła. Gdzieś na granicy widzialności wychwyciłam ruch czarnej postaci w cylindrze, zgiętej w kpiącym ukłonie, jednak gdy spojrzałam w tamtym kierunku, obracając się gwałtownie… jej już nie było.
- Na pewno wszystko ok.? Dziwnie się zachowujesz… - powiedział chłopak za moimi plecami, jego głos był jeszcze bardziej zaniepokojony, niż uprzednio.
- Wszystko dobrze – mruknęłam i odwróciłam się do niego, by pozwolić się odprowadzić do domu, którego położenia nie znałam… jednak go już tam nie było. Byłam sama w niesamowicie pustym świecie. Uczucie samotności… nagłej straty… pustki. Zawróciłam w kierunku drzwi, z których właśnie wyszłam. Pokonałam schody i wpadłam w jedwabiście czarną pustkę. Moje kroki odbiły się nieograniczanym przez nic echem. Drzwi, prowadzące do świata, z którego właśnie wyszłam należały już do przeszłości. Tak dobrze znałam to miejsce… choć nie zapuszczałam się tu od tak dawna. Nigdy wcześniej też nie byłam tu sama. Nigdy… 
- Anthitei? – Echo niesie mój głos w nieskończoność. Nie trzeba być geniuszem, by się zorientować, że go tu nie ma. Gdzieś na dnie mojej świadomości pojawiają się wspomnienia, związane z tym miejscem. Opadam na twardą, gładką powierzchnię i wyciągam dłoń przed siebie. Gdzieś tu jest woda… moje palce burzą perfekcyjną czerń przede mną. Pojedyncze koło rozchodzi się po akwenie. W nieskończoność. Nachylam się nad taflą, a gdy się uspokaja, widzę w niej odbicie jasnej, choć nie bladej, skóry i tych kryształowych oczu…
- A więc tego pragniesz… - Dziewczyna w odbiciu uśmiecha się uroczo. Jej głos jest niczym dźwięk kropli, uderzającej w taflę wody.
- Czego…? – Dłoń Arii mąci wodę, nie po tej, a po tamtej stronie. Znów pozostaję sama. Opadam do tyłu, na plecy i spoglądam w nic. Spoglądam w nie, a ono spogląda we mnie. Tak naprawdę, gdy samotność towarzyszy ci zbyt długo uświadamiasz sobie, że jest twoim najlepszym przyjacielem. Ale co ja mogę o tym wiedzieć? Rodzice, Anthitei, Draken, Mixi, Akuma, Korso, Rori… a jednak czuję ją w sobie. Czuję na jawie, a teraz spoglądam w nią. – To moja wiara podtrzymuje cię tutaj, czyż nie?
Popadam w melancholijny nastrój.  W takich miejscach można oszaleć. Błądzę świadomością dokoła. Ale nie mogę zabłądzić. Nie w miejscu, które jest tutaj. Wszędzie jest tutaj. Możliwości umysłu są niezmierzone. Czyjeś oczy spoglądają na mnie z powątpiewaniem. Czuje je w swojej piersi, choć nic nie wskazuje na jakiekolwiek zaburzenie. Wyciągam rękę do góry.
- Jeśli chcesz, zamieńmy się – krzyczę. – Tego właśnie chcesz, prawda? Podoba ci się życie pełne napięcia, niepewności, bólu, akcji. Pokazałaś mi tamto. Spokojne i miłe, wmawiasz, że tego właśnie pragnę. Ale nie przewidziałaś jednego. A może wiedziałaś od początku?
***
Miękko… Powoli, z trudem rozwarłam powieki. Przed moimi oczami z białej mgły wyłania się coś biało- czarnego. Po chwili akomodacji mój mózg stwierdza, że jest to gęsto zapisana kartka papieru. Po kilku sekundach wychwytuję kolejną i jeszcze jedną. Powoli, bardzo powoli, dochodzi do mnie, gdzie jestem. Czy wspominałam już o najczarniejszym koszmarze, odbierającym wszelką nadzieję na nadejście jutra? Oto pojawia się on, ilekroć otworzę oczy… Nieprzejrzane dokumenty…

29 marca 2016

od Anthony'ego - Noc Hypnosa

Kropla leniwie zsuwa się po szybie. Anthony obserwuje ją uważnie, kiedy łączy się z innymi i dociera aż do krawędzi okna. Chłopiec siedzi przy stole, opierając brodę na wyciągniętych rękach. Przed nim leżą rozwalone raporty. Zwykle wszystkimi formalnościami zajmował się Kevin, ale tym razem, lokaj nalegał, żeby zajął się tym osobiście. 
Ciszę rozrywa przeciągłe westchnięcie. Anthony ma wrażenie, że jego powieki są z ołowiu. Raz po raz przymyka oczy, po czym nagle otwiera je szeroko, przypominając sobie o obowiązkach. Sam nie jest pewny, czy to nudne zajęcie tak na niego działa, czy okropna aura. 
Jego głowa jakby sama osuwa się na blat. Kątem oka widzi stojącą obok krzesła postać skrytą w cieniu. Dostrzega cylinder i cyniczny uśmiech. Potem zapada ciemność. Jeszcze przelatuje mu przez głowę myśl; że to dziwne, bo przecież Kevin nie nosi takich śmiesznych czapek. 
***
Stoi w wielkiej sali, na kamiennej posadzce. Pod ścianami, tworzącymi kopułę parę metrów wyżej, ustawione są zastawione stoły, a na wprost chłopca znajduje się podwyższenie, na którym ktoś porozstawiał instrumenty. Wysoko w górze wisi ogromny, złoty żyrandol. I chociaż mogłoby się zdawać, że zaraz do środka wleje się tłum gości, pomieszczenie pozostaje puste. 
Anthony rozpoznaje to miejsce, chociaż nie był w nim od bardzo, bardzo dawna. To sala balowa w jego dawnej rezydencji, nieużywana od śmierci jego matki, tak więc wszystko powinna pokrywać gruba warstwa kurzu, jednak było inaczej. Podłoga i zastawa lśnią jak świeżo wypolerowane, a w powietrzu nie unosi się zapach stęchlizny. 
Nagle zdobione drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpada grupa... nie, to nie są ludzie, raczej ich cienie lub ciemne sylwetki. Chłopiec odsuwa się w bok, chcąc uniknąć stratowania, jednak wirujące postaci przenikają przez niego, pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód. 
Rozbrzmiewa muzyka. Instrumenty grają same lub poruszane niewidzialnymi palcami. 
Anthony ostrożnie wygląda na korytarz, jednak w miejscu, gdzie powinien być przestronny hol, jest wyłącznie bezkresna ciemność, nie da się dostrzec nawet ścian, a młodzieniec ma paskudne wrażenie, że ich tam nie ma. Na skraju pola widzenia coś się porusza. Jakiś ogromny kształt. To, co niegdyś było pomieszczeniem, teraz przywodzi na myśl...
- Och, błagam, tylko nie to. - wyrywa mu się bezwiednie. Chłopiec odwraca się i rusza biegiem przez salę, nie zdając sobie nawet sprawy, że muzyka ucichła, a tancerze gdzieś zniknęli. 
Po głowie Anthony'ego tłucze się jedna myśl: uciekać. Jednak jego kroki wydają się powolne i niezdarne, jakby biegł w wodzie, a podest zamiast przybliżać - oddala się. 
Nagle coś mokrego łapie go za kostki i młody Branch upada na twarz. Podnosi się na łokciach, ale w tym samym momencie ucisk zacieśnia się i jakaś niewidzialna siła ciągnie chłopca wprost w ciemność. 
Wpada do wody. Niezliczone pary rąk czepiają się jego ubrań i kończyn. Anthony wyrywa się, ale bezskutecznie. Może jedynie patrzeć na zamykający się nad nim nieprzebrany przestwór.
Im ciemniej się robiło, tym częściej chłopiec dostrzegał ogromne istoty czające się na skraju świadomości. Obserwują go i chłopiec mógłby przysiąc, że ich twarze wykrzywia pogardliwy uśmiech. Nagle uświadamia sobie, że je zna. Rozpoznaje jasne oczy swojej matki, puste spojrzenie ojca, przyjazną twarz Kevina, srebrno-błękitne włosy...
Czyjeś ręce zaciskają mu się na szyi. Młodzieniec wpada w panikę. Szarpie się i kopie, ale nacisk staje się mocniejszy. Chce krzyknąć, ale do ust wdziera się lodowata woda.
Anthony otwiera oczy, gwałtownie kaszląc. Rozgląda się dookoła niepewnie. Jest w swoim mieszkaniu, przed nim leżą sterty papierów. Obok na tacce, ktoś położył pączka i gorącą czekoladę, która dawno wystygła. 
Chłopiec podwija nogi i wpatruje się pustym wzrokiem w smakołyk. 
Kropla leniwie zsuwa się po szybie.

Od Narcyzy - Noc Hypnosa

Sprawdziłam jeszcze dane personalne mojego najnowszego celu, popijając kawę z dużego kubka, po czym zgasiłam komputer, wzięłam kocyk i rzuciłam się na kanapę. Włączyłam telewizję w nadziei, że coś ciekawego będzie leciało o tej porze, jednak po „Głazobombach” i „Morderczej oponie” zrezygnowałam i nadymając policzki z niezadowolenia rzuciłam niedbale pilot na stolik i wzięłam jeszcze łyk kawy. Kanał, na którym pozostawiłam włączony telewizor emitował tylko i wyłącznie kiepskie komedie, więc miałam nadzieję, że przynajmniej dobrze się będzie przy nim spało. Odstawiłam kawę na stolik i zakopałam się mocniej w koc. Zwykli ludzie po kawie nie mogą zasnąć – przemknęło mi przez myśl, chwilę przed tym, zanim zapadłam się  w mętną toń snu kofeinowego.
***
Znajduję się na soczysto-zielonej polanie. Znacznie bardziej zielonej, niż jakakolwiek, którą kiedykolwiek w życiu widziałam. Na jej skraju płynie turkusowy strumień, a przy nim… Przecieram rękami oczy, nie dowierzając widokowi. Powoli ruszam do różowo-białej wadery, wpatrującej się w swoje odbicie.
- Avril… - szepczę, a w oczach stają mi łzy. – Avv…
Stoję w samym środku ponurego, czarno-szarego krajobrazu pustkowi. Rozglądam się, jednak wszędzie dokoła mnie ciągnie się dokładnie ta sama równina. Masywny czarny wilk przechadzający się po chrzęszczących cicho kwiatach asfodeli przyciąga mój wzrok. W pierwszej chwili go nie rozpoznaję, jednak moje serce zaczyna bić szybciej. Z nadzieją. Z nadzieją, którą jednak tłamszę w sobie. Odwracam się, zaciskając dłonie w pięści. „Głupia! Widziałaś, co stało się przed chwilą? Gdy tylko zwrócisz się do NIEGO, on również zniknie!”
- Wszystko w porządku, Szary Kwiecie? – Głos za moimi plecami… tak znajomy, a jednak brzmiący tak obco… już prawie zapomniałam… prawie pogodziłam się z tą stratą. Wszystko szło ku dobremu, a teraz on… Niepewnie odwracam się. Bardzo powoli, jakby to mogło cokolwiek zmienić. 
Ale nikogo tam nie ma. Basior, który przed chwilą tam stał po prostu zniknął. Moja siostra, mój ukochany… tylu starych przyjaciół. Wszyscy znikają… W jednej sekundzie są, w drugiej…
Niespodziewanie coś chwyta mnie za kostkę. Instynktownie próbuję odskoczyć, jednak to coś trzyma mocno. Spoglądam w dół, prosto w pysk Clary…
~ Jak mogłaś mnie zabić?! – wrzasnęła, nie puszczając mojej kostki, ni to ludzką, ni to wilczą dłonią. ~ Byłam młoda, szczęśliwa! Miałam małą córkę!
-  To nie ja cię zabiłam – krzyczę z irytacją, jednocześnie czując nieprzyjemny ucisk w żołądku i próbując się wyrwać. – To był przepadek!
~ To wszystko była twoja wina! To, że nie żyję, to że moja córka zginęła, to, że zginął twój u…
W tym momencie moja noga trafia w jej głowę, a dłoń zwalnia uścisk. Odskakuję, tylko po to, by stanąć pyskiem w pysk z czerwono-fioletowym basiorem, bez jednego oka i olbrzymią raną, biegnącą przez całą długość jego szyi.
~ To ty mnie zabiaś? Ty?! ~ warczy, przybliżając swój pysk do mojego. ~ Wiedziałem! Od początku wiedziałem, że jesteś tylko sprzedajną dziwką!
- Ja… - zaczynam, chcąc się bronić, jednak nie znajduję słów usprawiedliwienia. – Ja…
~ Byłem dobrym wilkiem. Miałem kochającą żonę, parę szczeniąt, Lile i Otaisa, jedno 1,5 miesiąca, drugie roczne. Jak myślisz, jak one…
Jednak nie dane mu było dokończyć, bo kolejne wyjące, warczące i jęczące wilki tłoczą się już wokół mnie, wywrzaskując swoje krzywdy. Chwytają mnie za łapy, pchają, obracają w swoim kierunku i cały czas napierają ze wszystkich stron…
Wycofuję się, póki mogę, jednak wkrótce opieram się o zimny, kamienny mór, którego wcześniej nie widziałam. Kulę się przed nim i zakrywam uszy łapami, nie chcąc słuchać żalów mar.
- Odejdźcie, odejdźcie, odejdźcie… - powtarzam tylko w kółko, jak mantrę. Łzy z moich oczu wsiąkają w lepki grunt. Zaciskam mocno powieki.
Nagle wszystko cichnie. Powoli podnoszę głowę, by stwierdzić, je w wciąż włączonym telewizorze nadawany jest właśnie program informacyjny o wojnie w Afganistanie…

28 marca 2016

Od Ryu - Noc Hypnosa

  Siedzę przy barze z głową podpartą na dłoniach. Powieki mi opadają, ale usilnie staram się nie zasnąć. Może to wina tego, że spałem tylko pół godziny, a może to te drinki tak na mnie działają...? Nieważne, ważne jest to, że nie mogę pozwolić sobie na sen, bo mogę przegapić coś ważnego. Organizm, jednak nie chce słuchać moich błagań i oczy mi się zamykają.
  Otwieram oczy i po chwili moje stopy dotykają twardego podłoża. Nie widzę nic oprócz otaczającej mnie ze wszystkich stron ciemności. Po chwili wszystko rozjaśnia się i jestem w jakimś parku. Jest lato, ptaszki śpiewają, a ja siedzę na ławce. Dostrzegam jakąś dziewczynę obok mnie. Jest drobna, o elfiej urodzie, ubrana w sukienkę w biało-czarne paski i kapelusz, spod którego na ramiona spływają jej blond włosy.
- Co się tak na mnie patrzysz? - śmieje się.
  Najwyraźniej się znamy, tylko skąd...? Próbuję sobie to przypomnieć, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Jedynymi osobami płci żeńskiej, jakie zdążyłem poznać po utracie pamięci były June i Adrienne, ale żadna z nich nie miała blond włosów. 
- Halo? - zapytała dalej się uśmiechając.
- Ach, wybacz... Mogłabyś mi tylko przypomnieć jak się tu znaleźliśmy?
- Nie pamiętasz? Och, to pewnie wina tego upału! Chodźmy szybko do cienia, bo może dostałeś udaru!
  Kiedy wstała okazała się jeszcze niższa, bo choć może jest to wina mojego pokaźnego wzrostu, ale sięgała mi nieco poniżej ramienia.
  Ruszyliśmy w kierunku pobliskiej kawiarenki, była ona wypełniona ludźmi w eleganckich garniturach czy uniformach z naszywkami loga firmy, w której pracowali. Wszyscy mieli przed sobą laptopy lub tablety w dłoni i coś na nich pisali. Dziewczyna zajęła wolny stolik w kącie sali i zamówiła nam po butelce wody.
- Dobrze się czujesz? - zapytała.
- Tak, tylko nie bardzo pamiętam...
- Co?
- Wszystko. Nie wiem jak się tu znalazłem, nie wiem kim jesteś, nie wiem nawet gdzie jestem - przeczesałem dłonią włosy i zdziwiłem się, bo okazało się, że są krótkie. - Nie wiem też na przykład co się stało z moimi włosami.
- Och, drogi... - po tym usłyszałem pisk, jaki słyszało się w telewizji, kiedy cenzurowali jakieś słowo. - Nazywam się... - znów pisk. - I przyszliśmy do tego parku omówić naszą przyszłość.
- Jaką przyszłość? I dlaczego naszą?
- Czyli nie pamiętasz niczego... - widać było, że jest przerażona i zmartwiona. - Wszystko zaczęło się...
  W tym momencie obraz zaczął mi się rozmazywać, aż zniknął zupełnie. Znowu byłem w tym ciemnym pomieszczeniu. Ta dziewczyna właśnie miała mi wytłumaczyć, co tu się dzieje, a to mnie tak po prostu przeniosło! Znowu zaczęło się rozjaśniać. Tym razem wylądowałem na klifie. Siedziałem na samym jego skraju z nogami zwisającymi w przepaść. Obok mnie siedziała ta sama dziewczyna, co ostatnio, ale teraz opierała głowę na moim ramieniu.
- Zawsze marzyłam, żeby przeżyć taką chwilę. Niczym z jakiegoś marnego romansu, a jednak jest tak wspaniale! - mruknęła.
„Jak z romansu“?! Czy my jesteśmy parą?! Co tu się dzieje i dlaczego ja jestem z dziewczyną, której w ogóle nie znam?!
  Mój wzrok pada na ramię, o które jest oparta blondynka i dostrzegam, że nie ma na nim mojego tatuażu. Czyli albo po prostu nie jestem sobą, albo... to są wspomnienia z przeszłości!
  W momencie, w którym sobie to uświadamiam sceneria znów się zmienia. Jestem w jakimś pomieszczeniu, jest bardzo głośno, a ja siedzę na barowym stołku z głową na stole. 
Obudziłem się.

Od Lorema - Noc Hypnosa

Praca w bibliotece nie jest specjalnie wymagająca. Przez większość dnia panuje tu spokój i wręcz niespotykana cisza. Wykonawszy wszystkie swoje obowiązki udałem się na zaplecze. Przysiadłem na chwilę na jednym z krzeseł przed niewielkim stolikiem. Byłem zmęczony. Nie samą robotą, lecz wydarzeniami ostatnich dni. Mały wampirek energetyczny pożerał całą moją pozostałą po wyjściu z biblioteki energię. Później wracałem do domu, na skutek czego później siadałem do pisania i siedziałem do późna z długopisem i białym papierem obawiając się, że kogoś zaniepokoi palące się do późna światło w domu samotnego mężczyzny.
Oparłem się wygodniej i odchyliłem lekko na tylnich nogach. Powieki mi się kleiły i czułem, że nie sposób się temu dłużej przeciwstawiać. Tylko kilka minut i będę mógł wracać do pracy. Zamrugałem jeszcze kilka razy powoli, po czym opadłem w lepką, czarną ciecz.
***
Stoję na twardej powierzchni, choć przed moimi oczyma nie ma nic. Pamiętam, że jeszcze przed chwilą byłem na zapleczu. Wykończony. Teraz zmęczenie zniknęło całkowicie, ni pozostawiając po sobie najmniejszego cienia. Robię krok do przodu. Przede mną przez chwilę majaczy ciemna postać w cylindrze, kłaniająca się z kpiącym uśmiechem. Przez chwilę, zaledwie chwilę. Świat staje w ogniu. Czerwone płomienie liżące białe kolumny odbijają się w moich oczach. Robię krok do tyłu, przewracam się o coś miękkiego. Zaczynam dyszeć, wpatrzony w szalejące płomienie. Piękne mozaiki, Zeus uwodzący nimfę Kallisto. Hypnos, razem ze swoim bratem Tanatosem pochyleni nad ciałem człowieka. Olbrzymi kraken, chwytający statek w swe objęcia. Dach zaczyna się chwiać, jedna z kolumn podtrzymujących strop upada z głuchym łomotem. Kulę się, chowając głowę w dłoniach. Oczekuję na ból, który jednak nie nachodzi. Ostrożnie podnoszę głowę. Piękna, smukła… złamana w kilku miejscach. Ledwie kilka centymetrów ode mnie. Wypływa spod niej czerwona ciecz. O co się…? Wzbiera we mnie niemy szloch. Oczy nawet nazbyt suche.
- Loremie! – krzyk kobiety, zawraca moją uwagę na sadzawkę na środku atrium. Na wpół przeźroczysta, smukła, turkusowa, o lekko zielonkawych i skąpych szatach rzuca się w moim kierunku. Wyciągam do niej rękę w nadziei.
Przebiega koło mnie i łapie w ramiona dziecko, siedzące po drugiej stronie kolumny. Z jej ciała unoszą się kłęby pary. Dopiero teraz to zauważam. Teraz… po tylu latach. Z niejakim trudem wstaję, a pożar rozmywa się, ustępując ciemnemu sklepieniu kopalni. Poprawiam obrożę, która nieprzyjemnie uciska szyję. Ciężar kilofa w rękach. Świst i uderzenie w grzbiet. Krzyczę i padam na ziemię. Kolejne świsty i siarczyste przekleństwa. 
- Wstawaj skurwysynu! Wracaj do pracy! 
Kulę się, a czyjeś ręce podrywają mnie do pionu. Twardy kopniak popycha na ścianę. Opieram się o nią głową. Kilof w prawej ręce. Wyprężam grzbiet i z siłą desperacji i obrotu rzucam go w kierunku oprawcy. Jęk. Krew. Zaskoczenie w oczach. Moja szansa! Biegnę, wyciągając po drodze broń. Inni patrzą na mnie pustymi oczodołami. Tylko skóra na kościach. Nigdy, nigdy, nigdy! 
- Dobry jesteś. – Klepie mnie po ramieniu. Pomieszczenie jest eleganckie. Mężczyzna z cygarem w ustach ubrany wytwornie. – Pieprzony długopis! Trzech moich ludzi zabiłeś pieprzonym długopisem!
Obraca mnie gwałtownie w swoim kierunku. Jego napuchnięta, rubaszna twarz, olbrzymie usta i nos szczura. Ten uśmiech. Równie nieszczery, co paskudny. Smród wody kolońskiej.
- Nie będziesz pracował dłużej w kopani – oznajmia. – Mam dla ciebie coś lepszego. Oczywiście, następnym razem nie zawaham się.
Jego paskudna, tłusta dłoń na mojej szyi. Chwyta obrożę i przyciąga do siebie, w dół. Duszę się. Osuwam się w dół, a gdy znajduję się na jego poziomie, odpycha mnie do tyłu. Robię dwa chwiejne kroki, chwytając oddech i uderzam o kamienną ścianę celi.
- Mam nadzieję, że zgnijesz w pierdlu, sukinsynu – warczy postawny mężczyzna, w niebieskim stroju, zatrzaskując kraty.
Oddycham głęboko. „Nie chcę…”. Myśli nie mogą przebić się przez usta. I tak nikt nie słucha… nikt… 
- Nie musisz dłużej się obawiać. – Miękki dotyk dłoni na mojej opuszczonej głowie. Wpatruję się w swoje buty. Napawa mnie niepewnością, strachem. Nie mogę wykrztusić nawet słowa. – Długopis, powiadasz?
Podnoszę głowę, by ujrzeć, że stoi do mnie tyłem. To moja szansa. Zauważam biurko, leżące na nim przyrządy. Tak, długopis. Dopadam go w jednym skoku, a w drugim, przykładam mu do szyi. Jego twarz nie utraciła pogodnego wyrazu. Przygniatam go kolanem do ziemi. Zabiję go i ucieknę. Zabiję i ucieknę. Przyciskam mocniej długopis do tętnicy szyjnej. Jego puste oczy.
- Jeśli naprawdę tego chcesz… - Zamyka je. Odchyla się lekko do tyłu. Cel jest tak wspaniale widoczny. Waham się, ucisk staje się lżejszy. Tylko sekunda. Plastik przełamuje się na pół i odlatuje na boki po podłodze. Twardy parkiet naciska na moją twarz. Wściekłość, zza której czerwonej zasłony nie widzę nic.
Ucisk znika, kroki się oddalają.
- Wiesz do czego służy długopis? – Podnoszę się z trudem i spoglądam na niego z nienawiścią. Wyciąga coś z klapy marynarki i rzuca w moim kierunku. Podłużny przedmiot upada na ziemię. – Możesz nim opowiadać historię. Czy nie tego pragniesz?
Spoglądam na samotny przedmiot. Piękny. Delikatnie rzeźbiony, prosty, inkrustowany metalem. Schylam się, by go podnieść, a gdy unoszę głowę.
***
- Lorem? Wszystko w porządku? – Blada twarzyczka skrzata wygląda na zaniepokojoną. Przez chwilę nie mogę sobie przypomnieć, gdzie właściwie jestem i toczę oszołomionym spojrzeniem po pomieszczeniu. – Zbladłeś bardzo. Spadłeś z krzesła, potem coś mamrotałeś. Masz gorączkę? Nie mogli cię dobudzić. Już chcieli zawozić cię do szpitala…
- W porządku – wykrztusiłem, zmuszając się do uśmiech. – W porządku…

27 marca 2016

Od. Tiffany - Noc Hypnosa

Tiffany była wycieńczona. Nogi bolały ją jak cholera, a oczy same jej się zamykały. Chwiała się i zataczała jak pijana. Marzyła tylko o jednym. Ciepłym łóżku.  Dzień powoli ustępował nocy. Nie było jeszcze nawet tak późno. Dziewczyna oddychała głęboko. Gdy zauważyła pracownię, przyśpieszyła kroku. Biegi. Że też jej się zachciało biegać! Po kilku sekundach dziewczyna stanęła już przy drzwiach. Westchnęła i wparowała po chwili do domu. Zdjęła tylko buty. O kurtce nie pomyślała. Po prostu chciała dostać się już do sypialni. Gdy tylko weszła do pokoju, położyła się na łóżku. Nagle sobie przypomniała. Miała się iść przebrać! No jasne! Ale... nie teraz. Nie w tej chwili. Zamknęła oczy. "To tylko minuta!" - mruknęła cicho do siebie.  
***
Czarnowłosa otworzyła oczy. Pierwsze co zauważyła: otchłań. Czarna otchłań pod jej stopami. Zamierzała krzyknąć, jednak coś ją od tego powstrzymało. Odwróciła wzrok od przepaści. Nawet nie poczuła, jak spada. Obok niej stanął jakiś mężczyzna. Nieznajomy nosił melonik. Dziewczyna już miała coś powiedzieć, kiedy ów mężczyzna odwrócił się do niej plecami i zniknął. Obok Tytani pojawił się smok. Poczuła jego ciepły oddech. Terror. Odwróciła się. Tak, to był jej smok. Próbowała go dotknąć, ale smok tylko odwrócił głowę, mruknął coś niezrozumiałego i odleciał. Wyglądało to tak, jakby czuł niechęć do właścicielki. Tiffany nie wiedziała dlaczego, ale wściekła się na smoka i wrzasnęła: A
- ZDRAJCO!!!
Ale smok zdołał już zniknąć. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. To był tylko sen! Terror nigdy by... Sen natychmiastowo się zmienił. Była na polanie. Na polanie siedziała samotnie dziewczynka. Miała nienaturalnie bladą cerę. Oczy były fioletowe, a włosy czarne jak węgiel. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie i odwróciła w stronę Tytanii. Tiffany chciała dotknąć dziewczynkę, ale natrafiła na szkło. W tym samym czasie czarnowłosa wykonała ten sam gest. Lustro. To było lustro. Chociaż, trochę nietypowe. Za odbiciem Tytanii pojawiła się jakaś postać. Demon. Potwór wyciągnął nóż i dźgnął dziewczynkę w brzuch. 
- To nie mogę być ja! - mruknęła cicho Tiffany.
Później stanęła na cmentarzu. Dobrze pamiętała ten cmentarz. Obejrzała się za siebie. Na jednym z nagrobków siedział czarnowłosy mężczyzna. Jedno oko było całkowicie czarne z wąską, czerwoną źrenicą. Drugie było z niebieską tęczówką. Typowe, jak dla zwykłego człowieka.  Tiffany dobrze wiedziała, kim jest ta osoba. 
- Witaj pośród umarłych! - mruknął Darkness i uśmiechnął się do dziewczyny szeroko.  
Tiffany zdezorientowana cofnęła się. Ona żyła! Oddychała! Nagle dziewczyna natrafiła na czyjś nagrobek i potknęła się. Spojrzała z przerażeniem na Darknessa, a mężczyzna wskazał na pobliski grób swoim sierpem. Dziewczyna zerknęła na wskazane miejsce. Na nagrobku widniało jej imię, jej nazwisko, jej data urodzenia oraz data śmierci. Wściekła nastolatka chwyciła pobliski kamień i rzuciła nim w mężczyznę. Ten zwinnie ominął pocisk. Wściekła Tiffany ukryła twarz w dłoniach. Wiedziała, że za chwilę polecą łzy. Ona to czuła. Spojrzała na mężczyznę, który podał jej rękę. Dziewczyna zdołała ją odepchnąć i wysyczała: 
- Nie jessstem martwa! 
Darkness tylko się roześmiał, po czym zniknął i pojawił się za plecami dziewczyny. Dotknął ją. Tytania był przerażona. Cała drżała. Jej koszmar. Po policzku spłynęły jej łzy, a kiedy mężczyzna przyłożył jej kosę do gardła, dziewczyna wreszcie się obudziła. Zdezorientowana zdjęła kurtkę. Spojrzała na zegarek. Spała niecałe półtorej godziny. Zakryła twarz w dłoniach. Do pokoju wszedł Somniatis i spojrzał z zaciekawieniem na dziewczynę. Ta tylko skłamała, że wszystko w porządku i mężczyzna wyszedł z pokoju, zostawiając dziewczynę. Samą. 

Od Charlotte - Noc Hypnosa

Ten dzień był cholernie męczący. Cały poranek biegania po mieście w poszukiwaniach jakichś studencików! Widocznie większość z nich postanowiła się wreszcie wziąć za naukę... Ale dlaczego przy tym pozbawili mnie możliwości zarobku? Ja rozumiem czasy, są ciężkie, nikt nie ma przy sobie pieniędzy itd. Ale ludzie! Żeby nie znaleźć choćby pięćdziesięciu złotych na porządny koc? Porażka życiowa... I tak najdziwniejszym zdarzeniem było spotkanie małej dziewczynki rozdającej kapelusze. Nie wzięłam żadnego z nich od niej, ale zabrałam jej jedną z wizytówek. Pisało na nich, że to najlepszy sposób na poznanie odpowiedzi na swoje pytania...
- Ciekawe czy działa jak magiczna kula? - zaśmiałam się w myślach. Świat z każdym dniem robi się coraz dziwniejszy...
Spojrzałam na swój pokój. Zachodzące słońce sprawiło, że jego barwy stały się cieplejsze niż zazwyczaj. Duże łóżko, stojące z lewej strony, wydawało się bardziej zachęcające niż zazwyczaj.
- Może utnę sobie małą drzemkę? - pomyślałam, podchodząc do posłania. Owinęłam się szczelnie podziurawionym przez mole, szarym kocem i ułożyłam wygodnie na materacu. Oczy same mi się zamknęły. Dawno nie byłam, aż tak zmęczona...
Natychmiast pochłonęła mnie ciemność, lecz nie tak jak zazwyczaj zatykając mi miękką watą uszy i oczy. Ta była cięższa i bardziej lepka. Jak szlam...
Nagle przede mną pojawiła się jakaś dziwna kobieta. Ubrana była w długi, czarny płaszcz i wysoki cylinder. Ukłoniła się przede mną, nie przestając się uśmiechać i patrzeć mi prosto w oczy. Była przerażająca. Jej oczy barwiły się na czerwony kolor, im dłużej w nie patrzyłam. Szybko odwróciłam wzrok od postaci. Miałam wrażenie, że z każdą minutą wdziera się głębiej w moją duszę, chcąc dokładniej poznać przyczynę, dla której tu jestem. Skąd miałam to wiedzieć?
- Dlaczego tu przyszłaś? - zapytała w pewnym momencie, podchodząc w moją stronę tanecznym krokiem.
- Dlaczego miałoby mnie tu nie być? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nigdy tu w końcu nie przychodzisz - zauważyła słusznie, zdejmując z głowy cylinder i podając go mnie. Obejrzałam go z każdej strony, po czym włożyłam na własną głowę.
- Dlaczego w ogóle istniejesz? - zapytała w pewnym momencie krwistowłosa dziewczyna.
- A czym jest istnienie? - spodobała mi się ta gra. Nie musiałeś odpowiadać. Wystarczy, że znałeś pytanie, na które chciałbyś, by tobie odpowiedziano. Tajemnicza postać się zamyśliła. Usiadła na podłodze i podparła swą głowę bladymi rękoma. Po dłużej chwili z powrotem wstała, po czym pociągnęła mnie za rękaw.
- Chodź, to pokażę ci, czym jest.
Poszłam za nią. Nadal otaczała mnie ciemność, ale o dziwo słyszałam ciągle miarowe kapanie wody. Gdzie znajdowało się jej źródło? Obróciłam się wokół własnej osi. Nadal nic nie widziałam. Mogłam tylko iść za moją przewodniczką. Przyjrzałam się jej dokładniej. Jej czerwone włosy niesamowicie kontrastowały z białą jak papier cerą i czarnym płaszczem, spod którego wystawała koronkowa sukienka. Na stopach założone miała czarne glany i biało-czerwone podkolanówki. Wyglądała równocześnie uroczo i zdradziecko.
Nagle stanęła z prawej strony i pociągnęła za jakiś złoty sznureczek. Odsunęła w ten sposób wielką otaczającą nas kotarę. Znajdowaliśmy się w dziwnej sali. Podłoga była pokryta na przemian czarnymi i białymi kafelkami, tworzącymi szachownice. Na jej środku znajdował się duży, puchaty dywan. Ściany pomalowano na niebiesko. Pomieszczenie o dziwo nie miało sufitu. Co nie znaczy, że on nie istniał. Był po prostu przeszklony. Chodzili po nim ludzie...
- Co oni tam robią? - zapytałam, siadając koło przewodniczki na dywanie spoglądającej do góry.
- Chyba sami do końca nie wiedzą - stwierdziła, kładąc się na dywanie - Pytałaś, czym jest istnienie? Ci ludzie uważają, że właśnie tym.
Spojrzałam jeszcze raz na biegnące w różne strony osoby. Jedne były wysoki, inne niskie, grube, chude, białe, czarne, żółte... Moją uwagę przykuły jednak inne postacie. Małe ciemne gargulce chodzące pomiędzy nimi.
- Czym one są?
- Grzechami - odpowiedziała czerwonowłosa z uśmiechem. Nagle się zaśmiała i stwierdziła -Jesteście tacy dziwni! - śmiała się jeszcze głośniej kulając się po dywanie w tą i z powrotem - Pragniecie zaistnieć! Ale sami tworzycie sobie przeszkody, by czegoś dokonać! To takie śmieszne!
- Niektórzy nie mają wyboru... - wyszeptałam, patrząc na nią i myśląc o mnie. Ja w końcu też nie mogłam zdecydować co będę robiła w życiu. Nie miałam innej drogi.
- To prawda - potwierdziła, poważniejąc - A co z tymi, którzy myślą, że go nie mają? A zapomniałam! Masz pozdrowienia od Hypnosa!
Nagle na moich oczach postać zaczęła się marszczyć. Włosy zlewały się na przemian z cerą i zresztą ciała. Patrzyłam zdziwiona na roztapiającą się dziewczynę. Poczułam czekoladę.
- Co tu się dzieje? - wyszeptałam zdziwiona. Nagle sala również zaczęła przemieniać się w gęstą ciecz. O co chodzi?! Próbowałam wstać z ziemi, ale nie mogłam. Zatapiałam się w szarej już podłodze. Spojrzałam w górę, na istnienie. Ludzie nie zwrócili na mnie uwagi. Nadal chodzili w tą i z powrotem. Niecne małe gargulce zaczęły się tylko uśmiechać do mnie okrutnie.

***

Wstałam gwałtownie z łóżka. Byłam cała pokryta potem. To był jakiś koszmar. Już dobrze. To tylko zły sen... Zerknęłam na biurko dziwnie połyskujące w porannych promieniach słońca. Musiałam przespać cały dzień! Podeszłam do mebla i oparłam się o jego blat. Nagle zrobiło mi się słabo. Na biurku leżał cylinder wraz z małą wizytówką: Noc Hypnosa to niezapomniane wrażenia! Zapraszamy do uczestnictwa w następnej sesji za parę dni!
- No chyba sobie żartujecie - mruknęłam pod nosem, po czym wyrzuciłam kapelusz wraz z karteczką za okno.
Kiedy po paru minutach wyszłam z domu, cylindra już nie było. Widocznie ktoś się nim dobrze zaopiekował...

25 marca 2016

Od Roriego cd. Argony

Skąd wie, że jestem Szajbusem. Przyznam przeszły mnie ciarki jak ponownie usłyszałem swoją ksywkę. Skąd ją znała? Skąd zna mnie? Raczej po prostu z pracy, by tego nie wyniosła.
- Co ci to przeszkadza? To ja się truje nie ty - mruknąłem w dość posępnym nastroju
- Proszę cię - wyjęła papierosa i zdeptała go na ziemi - Nie zmieniaj tematu i opowiadaj
- Przecież słyszałaś - zacząłem robić ruchy jakbym głaskał swoje niewidzialne uszy wilka - Masz dobry słuch
- Ale... Mógł byś się nie wygłupiać? - powiedziała poważnie - Co jej odpowiedziałeś?
- Aleś ty wścibska - uśmiechnąłem się półgębkiem i oparłem się ręką o ścianę - Skoro tak bardzo cię to interesuje to powiedziałem jej cytuję "Prędzej zacznę o siebie dbać i stanę się egoistyczną świnią, niż ją zdradzę. Za nią pójdę wszędzie i obronie ją własnym ciałem nie ważne jakie będą konsekwencje. A teraz się wynoś Piętno, bo dzisiaj jestem przygotowany i skręcę ci kark" - uśmiechnąłem się widząc lekkie zakłopotanie na twarzy dziewczyny - I co Argo? Jesteś zadowolona z odpowiedzi? Nie tego się spodziewałaś? - odwróciła wzrok
- A ona?
- Odpowiedziała cytuję "To się okaże po której stronie będziesz. Jeśli wybierzesz źle będziesz cierpiał Szajbusie. I to bardzo" - A teraz jesteś w pełni usatysfakcjonowana?
- Może nie tak powinieneś sformułować pierwsze zdanie, ale już przepadło - wystawiła mi język
- Właśnie, miałem cię spytać. Co mnie tak wszystko boli? - dziewczyna odwróciła głowę i przetarła dłonie
- Ładny mamy dzień prawda? - zmieniła temat lekko żartobliwym tonem
- Argo? - naciskałem
- Po pijaku wyskoczyłeś na mnie z nożem i nie wiedziałam, że to ty więc dostałeś z kopniaka. I rozwaliłeś sobą drzwi. I spadłeś po schodach - wyszczerzyła się w uśmiechu - Potem chciałeś się podnieść i ściągnąłeś na siebie półki z alkoholem. Takie nic. Ale żyjesz więc możemy już kontynuować naszą jakże wspaniałą i emocjonującą misję?
- Taaaaak - mruknąłem rozcierając głowę i ponownie wpisałem współrzędne do GPS'a - Więc Kaśka mówi, że to w tamtą stronę - wskazałem w nieokreślonym kierunku - Po prostu się przejedziemy autobusem na odpowiednią arenę.
- Dobry pomysł - zaśmiała się po czym pociągnęła mnie za rękaw do wyjścia z zaułka
Drogę na przystanek autobusowy przebyłem w całkowitym zamyśleniu. Nawet prawie wlazłem pod rozpędzony samochód, ale to tylko szczegół.
- Rori, co z tobą? - zapytała moja towarzyszka, gdy czekaliśmy na nasz środek transportu
- Nic - wzruszyłem ramionami
- Taaa, a ja umiem latać - zakpiła
- A nie? - uśmiechnąłem się - To nasz, chcesz jakiś telefon z muzyką? - Dziewczyna kiwnęła głową, a w jej tylnej kieszeni spodni wymyślił się dotykowy jakiś tam najnowszy wymieniony wcześniej przedmiot z zestawem słuchawek - Sprawdź swoje tyły - wyszczerzyłem się i dostałem z pięści w ramie - A to za co?
- Mogłeś mi go podać - mruknęła i weszła do pojazdu, zajęła nam pierwsze lepsze miejsce i już po chwili zmierzaliśmy na odpowiednią arenę

-Na miejscu, niedaleko wejścia do kopalni-

- Jesteś pewna, że chcesz tam wchodzić?- spytałem lekko zmartwiony po tym jak w autobusie przez myśli przeleciały mi same najczarniejsze scenariusze tego co się może stać w jaskini.
- Tak, wyluzuj nic się nam nie stanie.
- O siebie się nie martwię. Na tym mi najmniej zależy - mruknąłem cicho, a dziewczyna spojrzała na mnie karcąco
- Wchodzimy tam, znajdujemy co trzeba i się wynosimy zanim cokolwiek się zawali i tak dalej- pocieszała
- Dzięki, uspokoiłaś mnie tym zawalaniem się - uśmiechnąłem się krzywo i ruszyłem jako pierwszy - Mam tylko wielką nadzieję, że nie spotkamy tu rudej. Ani nic się nie zawali. Ani się nie zgubimy. Ani to nie będzie żadna... - w tym momencie usłyszeliśmy wybuch, a za nami zasypało się przejście - ... zasadzka. No pięknie - mruknąłem

(Argona? Wybacz mi tą okropną ciszę :( )

Od Roriego cd. Tyks

Siedziałem na kanapie w salonie i oglądałem telewizję. A raczej usiłowałem, bo chęć zapalenia ciągle nie dawała mi spokoju. Paczka fajek leżała na stoliku koło mnie i aż kusiła samą sobą. Dopiero skończyłem wietrzyć wszystkie pokoje, więc nie będę z powrotem smrodził. Jeśli dzięki temu Tyks będzie siedzieć bezpiecznie tu... Właśnie gdzie ona jest? Zerknąłem na cyfrowy zegarek na ręce. Określony czas już jej minął, więc gdzie ona się podziewa. Dobra, może za bardzo się spinam i ogólnie zbyt mało jej ufam. A może po prostu tak mi zależy na jej bezpieczeństwie? Sam nie wiem. Wyciągnąłem się ponownie na siedzeniu i zamknąłem oczy, aby nie patrzeć na papierosy. Miałem do wyboru albo znowu zapalić, albo wyjść i ją szukać. Najlepiej zrobić z sobą coś przydatnego. Podniosłem się i idąc w stronę drzwi wyjściowych zgarnąłem papierosy. Najlepiej łączyć przyjemne z pożytecznym. Ledwo stanąłem przed hotelem i już odpaliłem papierosa. Z nieukrywanym zadowoleniem zaciągnąłem się porządnie i puściłem kilka kółek z dymu. Rozejrzałem się po okolicy i westchnąłem ciężko. Gdzie ona polazła? Z rękoma w kieszeniach skierowałem się w losowo wybranym przeze mnie kierunku. Szedłem podejrzanie mało ruchliwymi jak na tą arenę ulicami i rozglądałem się uważnie. Lipa, nic stąd nie wypatrzę. Podrapałem się po karku i spojrzałem w niebo na którym powoli pojawiały się gwiazdy. I w tedy na coś wpadłem. Może spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Wskoczyłem na jakiś śmietnik i potem wdrapałem się na rusztowanie. Jak dobrze, że akurat remontowali ten blok. Po dłuższej chwili już byłem na dachu. No i świetnie, to teraz wystarczy patrzeć pod nogi i będzie git. Przeskakiwałem po kominach, i robiłem sobie kładki, aby przemieszczać się z dachu na dach. Co chwila wychylałem się, żeby spojrzeć na ulice i uliczki praktycznie pod moimi stopami.
- No dalej, gdzie jesteś? - mruknąłem do siebie i wyciągnąłem kolejnego papierosa - Zaraz coś mnie trafi. Przynajmniej dobrze, że zrobiło się ciemno, nikt nie zobaczy wariata skaczącego po budynkach. Nie, chwila, poprawka, nie dobrze. Wolał bym, żeby było jasno, bezpiecznie, bo to co inni sobie myślą mnie nie interrex. No gdzie się podziewasz - warknąłem sam do siebie
Robiło się coraz ciemniej, a gdy noc osiągnęła pełnię czerni i na nieboskłonie pojawiły się wszystkie gwiazdy, straciłem wszelką nadzieję. Siedziałem na krawędzi jakiegoś clubu dyskotekowego i próbowałem słuchać muzyki. Nie wychodziło mi. A może nie powinienem jej tak pilnować. W końcu jest dorosła i jest wilkowata. Może właśnie o to się pogniewała i postanowiła nie wracać do hotelu. Ale ze mnie idiota, że tak jej pilnowałem. Sam bym się wyniósł od kogoś, kto ciągle mnie pilnuje jak by był moim ojcem. Idiota. Nagle kontem oka zobaczyłem uliczkę obok trzy przebiegające postacie. Ktoś tam ma problem.
- Mam cię
Błyskawicznie podniosłem się na równe nogi i przeskoczyłem po metalowym szyldzie na sąsiedni dach. Zaczęło padać, bo przecież inaczej nie mogło być. Najszybciej jak tylko potrafiłem przemieszczałem się w stronę, gdzie przed chwilą przemknęły tajemnicze postacie. Biegłem na skraju dachu jak taki skrytobójca, albo złodziej. Czyli jak za starych czasów. Nie o tym teraz. Skup się! Zobaczyłem jak jednego z naszych goni jakiś przygłup w kapturze. A tym wilkiem był nie kto inny, a Tyks. Wiedziałem. Ja to mam nosa do kłopotów. Zatrzymałem się tuż przy krawędzi i zorientowałem się, że moja towarzyszka jest w potrzasku. Ślepek uliczce. I podchodził do niej gość z nożem. Ale chwila ich nie było dwóch? Nie ważne. 
- O nie. Wara ci od niej - mruknąłem i już miałem skoczyć na napastnika, gdy dostałem czymś w tył głowy
Zachwiałem się, a świat zawirował. Chyba znalazłem tego brakującego. Straciłem równowagę i wylądowałem na plecach. Dopadł mnie młody, bo na pewno nie starszy ode mnie chłopak z nożem. Złapał mnie za gardło i wychylił połowę mojego tułowia poza krawędź dachu. Wróg dwoił mi się w oczach, co mnie bardzo irytowało. Chociaż ten gniew przyćmił pulsujący ból z tyłu głowy.
- Złaź - warknąłem, a tam ten się zaśmiał
- A może lepiej ty? - odsunął się i kopnął mnie w bok
Spadłem wprost pod łapy wilczycy
- Cześć piękna, wybacz spóźnienie - odkaszlnąłem i podniosłem się macając po tyle głowy - Twój książę się tymi amatorami zajmie i wracamy
- Nie tak prędko - spojrzałem przed siebie i aż zrobiło mi się ciemno. Poczułem ostry ból pod żebrami, spojrzałem w dół i zobaczyłem nóż wbity, aż po rękojeść w mój tułów
- To są jakieś jaja? - zamrugałem parę razy i usłyszałem za sobą skomlenie, odwróciłem się jak na komendę i wyciągnąłem ten kawałek metalu z siebie. Zobaczyłem moją towarzyszkę z rozciętą łapą. Zaś dałem ciała. Idioci. Pomimo czarnych plamek latających mi przed oczami rzuciłem się na chłopaka bliżej wilczycy i przygwoździłem go do ściany.
- Łapy od niej precz, śmieciu - podciąłem mu gardło i dostałem czymś w zgięcie nóg. Wylądowałem na ziemi, a przede mną stanął drugi i już ostatni chłopak. Celował do mnie z pistoletu, a ręce mu się tak trzęsły, że nie wiem jak dawał radę go trzymać - Kretyn - mruknąłem i podciąłem go. Upuścił broń, a ja wyciągnąłem zza paska swój karambit - Zdychaj - porozcinałem mu całą klatkę piersiową i odciąłem język, po co ma się drzeć. Zostawiłem go, żeby się wykrwawił i podczołgałem się do wilkowatej. Rzuciłem w obu chłopaków dezintegrującymi kulkami i wziąłem wilczycę na ręce
- Trzymaj się, zaraz cię zaniosę do szpi... - oparłem się plecami o ścianę i na chwilę musiałem zamknąć oczy - W sumie to zajmę się tobą u nas w pokoju. Odsunąłem się od ściany i poczłapałem ciemnymi uliczkami w stronę naszego hotelu. Przed jego drzwiami wymyśliłem piłkę dymną. Tak piłkę. Otworzyłem drzwi i kopnąłem ją na środek holu. Okrągły przedmiot eksplodował, a pokój wypełniony został dymem. Wdrapałem się po schodach na nasze piętro i położyłem krwawiącą kobietę na kanapie. Tak kobietę. Tyks w połowie schodów, do końca tracąc siły, chyba podświadomie się zmieniła. Jednym kopniakiem odsunąłem stolik do kawy pod ścianę i ukląkłem koło rannej. Obejrzałem ranę ciągnącą się od ramienia do łokcia i z ulgą stwierdziłem, że przecięcie nie jest zbyt głębokie. A przynajmniej nie tak głębokie jak ostatnio. Skarciłem się pod nosem i już miałem zacząć sklejać rękę dziewczyny, ale się zawahałem. Jak bym się pomylił, jej ręka nie była by w pełni sprawna, mogła by dostać wysoką temperaturę i mieć zakażenie które rozlazło by się na cały organizm. To ten optymistyczny scenariusz. Ale mniejsza o to. Wymyśliłem wszystkie potrzebne rzeczy do załatania rany i postawienia jej na nogi. Oczyściłem rozcięcie, podałem leki znieczulające i dużo by gadać. Koniec końców kobieta leżała u siebie w łóżku, ogarnąłem mniej więcej miejsce pracy czyli w tym przypadku kanapę i podłogę. Narzędzia umyłem i odkaziłem bla bla w łazience. Ściągnąłem z siebie koszulkę i zabandażowałem sobie klatkę piersiową. Nałożyłem byle jaki podkoszulek i zwinąłem się pod kanapą. Rwący ból nie dawał mi nawet się na nią wdrapać. Rano się sobą zajmę. Teraz jestem taki padnięty.

(Tyks? Wybacz, że tak długo i bez słowa wyjaśnienia, ale uciekła mi się wena i musiałem ją odszukać xd)

Od Roriego - Noc Hypnosa

Nie do wiary jak można być padniętym po w sumie kilku tygodniach ukrywania się pod przykrywką. Harówy co nie miara, że też musiała mi się dostać posadka stróża prawa. Ja i prawo. Phi. Sam bym na siebie splunął, ale muszę ten mundur oddać. Otworzyłem drzwi małej i marnie wyglądającej kawalerki. Nawet Rita nie wie gdzie jestem. Wyjechałem z miasta. Czemu? Musiałem od tego wszystkiego odpocząć, w Ainelysnart zostawiłem wszystkich dla których jeszcze się do końca nie stoczyłem. Ten fakt przyprawia mnie o mdłości za każdym razem gdy otwieram oczy lub patrze w lustro. A może to ja tak na siebie działam? Potrząsnąłem głową i skierowałem się do lodówki. Wyciągnąłem kilka swoich ulubionych piw, rozsiadłem się na kanapie i odpaliłem mały zakurzony telewizor. Urządzenie grało tak cicho, że gdybym nie był wilkiem pewnie bym nie słyszał co się dzieje. Ustawiłem, że odbiera wiadomości z miasta gdzie została Rita, Tyks i Argona. Potrząsnąłem głową, otworzyłem zębem butelkę i odpaliłem papierosa. Telewizor nie powiedział nic o jakichkolwiek zamachach, morderstwach, kradzieżach czy poprzestawianych/wybrakowanych danych. Co oznaczało, że albo WKN zaczął działać bardziej skrycie, albo nic nie robią. Lub ich pozabi... nie dokończę. Chce móc jeszcze się przespać. Opróżniłem butelkę, a potem jeszcze kilka następnych i padłem. Nawet nie chciało mi się rozbierać, albo nie byłem w stanie. Nie ważne. Ledwo zamknąłem oczy i otoczyła mnie głęboka czerń. Chwilę po tym ubłagany stan nicości nieco się zmienił. Znalazłem się w ciemnym i dusznym pomieszczeniu, gdzie nie gdzie walał się gruz, potłuczone szkło i łuski z karabinów. Przede mną pojawiła się wyrwa w ścianie, a może od początku tam była? W pomieszczeniu nagle zrobiło się jaśniej. Na ziemi przy dziurze leżała na brzuchu osoba ubrana w wojskowy mundur i z kapturem naciągniętym na głowę. Zbliżyłem się do postaci i zobaczyłem wystające blond włosy spod kaptura. Przypominał mi kogoś ten osobnik, ale nie wiem kogo. Chłopak celował przez lunetę karabinu snajperskiego, z nieukrywanym zainteresowaniem. Spojrzałem w stronę w którą patrzył chłopak i zobaczyłem nastolatka wychodzącego z ciemnej uliczki. Czarnowłosy nastolatek zatrzymał się przed osobą w czarnym płaszczu i równie czarnym nakryciu głowy. Osobnik ukłonił się nie w stronę małoletniego, a w naszą stronę. Pociągnąłem za spust. Nawet nie drgnęła mi powieka. Trafiłem w samo serce. To było jeszcze dziecko. Młodziak miał może 11 lat. Miał całe życie przed sobą. A teraz? Osuwał się plecami po ścianie i patrzył w przestrzeń wzrokiem krowy która próbuje wyjść z bagna. Zostawiał po sobie krwawe ślady. Chwilę po tym do pomieszczenia wbiegł również żołnierz... a raczej pani kapitan. Miała krótko ścięte blond włosy i lekko przybrudzony mundur. Gdy zobaczyła mnie na podłodze i to, że właśnie przeładowywałem karabin po oddanym strzale zamarła. Zatrzymała się w pół kroku i patrzyła prosto na mnie. Nic nie rozumiejąc odwróciłem się na plecy i z uśmiechem poinformowałem przełożoną "Misja zakończona powodzeniem, pani kapitan ". Nagle usłyszałem krzyk, spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem postać dziewczyny, klęczącą obok zastrzelonego chłopaka. Zaczęła płakać i wyklinać cały świat. A w szczególności siebie. Spojrzałem zdezorientowany na towarzyszkę broni. Była ode mnie starsza o prawie 9 lat, przyklękła koło mnie i powiedziała to tak cicho, tak zimno jak nigdy "Kornik, to nie on" Widząc to w jakim szoku byłem dodała delikatniej "Kazali ci zabić nie tego co trzeba". Po tych słowach pogładziła mnie po ramieniu i zostawiła w totalnej rozsypce. Przed oczami przeleciało mi kilka chwil w wojsku, a potem znów ten sam chłopak. Tym razem z trochę mniejszą spluwą. Stał przed drzwiami w zniszczonej kamienicy i opierał się o barierkę. Koło niego stało dwóch podobnych napakowanych i wytatuowanych chłopaków o barwnych włosach. Drzwi przed którymi właśnie stali uchyliły się, a w nich stanął mężczyzna po sześćdziesiątce. Blondyn kopnął w drzwi, aż poleciały drzazgi, a mężczyzna wylądował na ziemi. Rozkładając zdobionym scyzoryk podszedł do leżącego, złapał go za koszulkę i szarpnął do góry. Uderzył jego plecami o ścianę i przyłożył nóż do jego gardła. Wysyczał przez zęby zdania pełne pogardy i furii "Miałeś płacić za ochronę. Jak już robisz z kimś, nie byle kim interes musisz się wywiązywać z obowiązków. A twoim piep*zonym obowiązkiem jest płacić naszemu szefowi. Czaisz? No, a teraz gdzie forsa?". Starszy mężczyzna nic nie powiedział tylko zmierzył blondyna wzrokiem. Jego głos drżał, ale pomimo tego zaczął mówić "Dzieciaku, jesteś jeszcze młody i głupi, masz całe życie przed sobą. Nie marnuj go, bo jakiś inny typ z pod ciemnej gwiazdy cię zastrasza". Blondyn coraz bardziej pochłaniany gniewem rzucił swoją ofiarę o ziemię i warkną "Pytałem gdzie masz tą forsę! Chłopaki poszukajcie jej, a ja się nim zajmę". Bandyci zaczęli przewracać całe mieszkanie do góry nogami, a ich dowodzący katował i poniżał bezbronnego. "Pytam ostatni raz i masz ostatnią szansę odpowiedzieć: gdzie trzymasz kasę?" Siwiejący człowiek wskazał na swoje łóżko "Pod materacem" wychrypiał słabo. "Widzisz, nie było tak trudno". Zaśmiałem się i podciąłem mu krtań. Teraz nie powie już nic. Jeszcze przez chwilę patrzyłem jak się zwija w kałuży krwi i wyszedłem odpalając papierosa. Może przeżyję kolejny dzień - przemknęło mi przez myśl. Szybka zmiana scenerii i stałem koło okna, zapatrzony w deszczowy krajobraz. Koło biurka siedział ten sam blondyn, co zastrzelił tamtego dzieciaka. Nienawidziłem go za to. Zapatrzony był przed siebie, a po chwili do prawie pustego pokoju weszła brązowowłosa dziewczyna. Przytuliła go do tyłu i wyszeptała prawie nie słyszalnie "Znowu to robisz?". Chłopak obejrzał się na kobietę, z pytającym wzrokiem. "Znowu to rozkopujesz i się zadręczasz". Blondyn ściągnął brwi i ponownie zaczął się wpatrywać przed siebie. "Miałeś w końcu zagospodarować ten pokój. Dodam twój pokój. Przypominam ci o tym już prawie 4 miesiące". Blondyn wzruszył ramionami i po dłuższej chwili wreszcie się odezwał. Głosem tak twardym i pełnym oskarżeń, a jednocześnie tak spokojnym i cichym "Nie musisz mi tego powtarzać. To nic nie da". Uśmiechnął się i wstał od biurka. Podszedł do okna. Stał tak blisko mnie. I dopiero teraz się zorientowałem, dlaczego tak bardzo go nienawidziłem. Nienawidziłem siebie. A tym blondynem, najgorszym śmieciem byłem ja.
***
Obudziłem się w jeszcze gorszym stanie psychicznym, niż zanim wróciłem do kawalerki. Zadzwonił telefon. Odebrałem. Głos w słuchawce był łagodny i taki pełen radości. Tak dziwnie brzmiał, po tym... tym wszystkim.
- Roriś, braciszku wracaj do domu. Był u mnie twój kolega i powiedział, że możesz wracać. Super, nie? - zapiszczała Rita
- Tak - zachrypiałem - Jasne
- Coś się stało? - zmartwiła się
- Nie ja tylko... miałem kiepski sen. Już się pakuję, za niedługo będę - usiadłem i przetarłem twarz.
- Okej to ja czekam. Kocham cię - i zakończyła rozmowę.
To był naprawdę dziwny sen.

Od Dragonixy - Noc Hypnosa

Ostatnie wydarzenia wycisnęły ze mnie całą energię. Znalazłam jedną ze swoich nor pod krzewem i tam w wilczej postaci się umościłam wygodnie równocześnie uważając, czy nikt mnie nie zauważył. Nie miałam już siły na nic innego, więc padłam bezwładnie i momentalnie zasnęłam.
Otaczała mnie ciemność, która wydawała się dziwnie lepka i niezbyt przyjemna... Zdziwiło mnie to zjawisko, nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałam. Nie trwało to jednak długo. Po chwili stanęłam na twardym gruncie w ludzkiej formie (instynkt podpowiadał mi ją przybrać) i miałam wrażenie, że nie do końca śnię... Mimo że spałam. Ciemność stopniowo jaśniała ukazując las, którego drzewa były z kamienia, a liście z ziemi, za to ziemia była cała w chropowatej korze i "kamieniach" z żywych liści. Układ i kształt pni przypominał mi coś... Czyżby mój rodzinny las? Na przeciwko mnie stała jednak pewna tajemnicza postać... Męska postać, która odziana była w czarny płaszcz, a na głowie nosiła cylinder. Nie byłam w stanie dostrzec jego oczu, ponieważ zacieniało je rondo kapelusza. Co było niepokojące, uśmiechał się tak, jakby planował coś niedobrego... Zrobiłam krok ku niemu, a ten ukłonił się kpiąco i jego ciało rozsypało się na setki kruków, których ciała były struktury gałki ocznej, a oczy struktury pierza, dziób i nogi również zamieniły się materiałem.
Ruszyłam kawałek przez las i co chwila coś migało mi przed oczami... Mianowicie znajomy wrogi pysk Throgalla, jednak wywrócony na lewą stronę. Cienie uderzały mnie nieprzyjemnie swoją lepką postacią, jakby umaczały mnie co chwila we krwi... Przebiegłam kawałek dalej i nagle się zatrzymałam na widok swoich martwych rodziców. Zakryłam usta ręką i cofnęłam się dwa kroki... Już byłam pewna, że to mój rodzinny las. Przezroczyste muchy z czarnymi błyszczącymi skrzydełkami objadały gnijące ciała mojej matki i ojca, a krew rozlewała się dookoła, jakby była jeszcze świeża... Drzewa zdawały się absorbować tą krew i przybierały czerwony kolor. Jak najszybciej chciałam wybudzić się z tego snu, ale nie byłam w stanie!
- Otwórz oczy! Obudź się, Draga! - wydzierałam się do siebie szarpiąc się za włosy.
Mimo prób obudzenia się wciąż raziły mnie te okrutne obrazy mojej przeszłości, stałam jak sparaliżowana i płakałam... O dziwo normalnymi łzami. Nie zwracałam na to jednak szczególnej uwagi, chciałam tylko uciec, ale nie mogłam... Nagle przy ciałach pojawiła się postać w płaszczu, dalej się uśmiechając. Doprowadziło mnie to do furii.
- Jak możesz śmiać się nad ich ciałami! - wypaliłam i rzuciłam się na niego z kłami, lecz znowu rozwiał się w te przedziwne ptaki. Za nimi poleciały spłoszone muchy... Odprowadziłam je wzrokiem, po czym spojrzałam na swoich rodziców, a ci spojrzeli na mnie przekrwionymi oczami bez powiek. Odrzuciło mnie to potwornie, na tyle, że wpadłam na coś... Odwróciłam się, a tu stał Throgall! Bez głowy, cały przegniły, z wyeksponowanymi żebrami i innymi kośćmi, a jego skóra była wywrócona na lewą stronę... Z jego wnętrza mogłam dostrzec czarne futro. Wrzasnęłam i uciekłam stamtąd wreszcie, machając w panice skrzydłami. Dławiłam się łzami, śliną i krwią... Nagle wpadłam na kogoś... Greg? To był on! Stał wryty w ziemię, jakby był z kamienia, patrzył w dal pustym wzrokiem... Mimo to wtuliłam się w jego zimne ciało i wypłakałam w martwe ramię...
- Greg... Błagam, pomóż mi... Wyciągnij mnie stąd! - wyrzęziłam, ale on milczał. - Greg, błagam!
Otworzyłam oczy i zauważyłam, że jego bok ma nieregularny kształt... Miał połamane żebra. Nie miał prawa żyć. Ślepia rozwarły mi się z przerażenia, a oddech mi przyśpieszył. Puściłam go i odskoczyłam do tyłu, gdy okazało się, że zaczął się spopielać. Moja sierść była cała szara i brudna od popiołu... W końcu po moim ukochanym pozostała tylko sterta opalonych kości. Myślałam, że zemdleję... Choć bardzo tego nie chciałam, zwymiotowałam na ziemię. Poza płynną krwią z żółcią, czułam jak coś jeszcze wydobywało mi się przez gardło... To coś na pewno żyło. Cofnęło mnie po raz kolejny, tylko że tym razem była to sterta białych larw zmieszana z krwią. Za trzecim razem coś podłużnego stanęło mi znowu w gardle... Wyciągnęłam to łapą i już mi się nie podobało, jak mocno się to wije... Kilkoma śliskimi pociągnięciami udało mi się wyciągnąć tasiemca, którego czułam wcześniej na długości całego przełyku, a nawet żołądka. Kaszlałam jeszcze przez chwilę, a z oczu leciały mi łzy... Miałam ochotę wymiotować jeszcze, ale już nie miałam czym.
Bucząc i szlochając ruszyłam wycieńczona przed siebie przez kolejne pomieszczenia mojego umysłu... Bez przerwy miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. W trakcie słyszałam czyjeś głosy, z początku niewyraźnie, potem udało mi się wychwycić kilka słów: ".... pomocy... przepraszam... ... nie odchodź... ...... ...nie zostawiaj mnie samej.... .... ... ja chcę jeszcze żyć!....". Postawiłam uszy i zaczęłam się rozglądać po rozległym kamienistym terenie, aż zauważyłam małą siebie, jeszcze z opierzonymi skrzydełkami, płaczącą... Chciałam do niej podejść, ale im bardziej szłam w jej stronę, tym dłuższa wydawała się droga. Zaczęłam wreszcie biec, lecz na nic się to nie zdało...
- Zaraz będę przy tobie, proszę, zacznij biec w moją stronę! - zawołałam, a ona mnie usłyszała wyraźnie. Zaczęła biec... Spowodowało to nagłe skrócenie drogi i doszło do zderzenia między nami, lecz bardziej właściwie przeleciałyśmy przez siebie. Odwróciłam się, by na nią spojrzeć, a ona była już dorosła. O dziwo wydawała się dziwnie duża wobec mnie... W sumie jednak nic dziwnego. W końcu teraz to ja byłam szczeniakiem.
Dorosła ja patrzyła na mnie z góry dziwnie nienawistnym wzrokiem. Chciałam spytać, o co chodzi, czy wszystko gra, lecz zanim wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowo, ona wyszczerzyła na mnie gniewnie kły.
- Spójrz do czego doprowadziłaś... - warknęła przeciągle i zawistnie. - Całe moje życie stało się przez ciebie ruiną! Czemu byłaś taka głupia... Ty ofiaro losu! Mała tępa szmato! Gdybyś tylko kiedykolwiek słuchała porad starszych, do niczego złego by nie doszło!
Skuliłam się słysząc te słowa. Czemu wszystko musi dotyczyć błędów z mojej przeszłości? Dlaczego ja wciąż śnię? Błagam, obudźcie mnie! Ja nie chcę tu być! Ja nie chcę... Nie chcę żyć! Nie powinnam żyć! Nie zasługuję... Nie mam prawa żyć! Proszę... Zabijcie mnie! ZABIJCIE MNIE!!!

...

Otworzyłam oczy cała zdyszana. Rozejrzałam się wokół siebie i zdałam sobie sprawę, że jestem w swojej norze. Ziemia była ziemią, wszystko było takiej struktury jakiej być powinno... Czyli to już chyba po wszystkim. Odetchnęłam głęboko i marzyłam tylko o tym, by wymazać sobie pamięć po tym wszystkim, uspokoić się i coś zjeść...

23 marca 2016

Od Charlotte cd. Ashury

Źle się z tym czułam, że Ashura za mnie zapłaciła. Ja rozumiem, czasami kradnę kasę, ale nie lubiłam u nikogo zaciągać długów. Sama świadomość, że jestem komuś coś winna zawsze dla mnie była wyniszczająca.
Teraz kiedy stałam na zimnym dworze i obserwowałam okolicę wraz z białowłosą, zastanawiałam się jak, mogę spłacić kolejny dług. Może jej to zwrócę w ratach? Przypomniałam sobie o liście rzeczy pilnie potrzebnych mi do kupienia, która leży w mojej sypialni znajdującej się daleko stąd. Skoro nie było mnie stać nawet na nowy koc, jak miałam oddać pieniądze dziewczynie? Jeśli zwiększę liczbę kradzieży, władze zaczną ingerować, a wtedy pożegnam się z moją pracą. A może uda mi się jakoś to obejść? Gdybym sprzedała tę niepotrzebną lodówkę, stojącą w moim mieszkanku...
Nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Przestraszyłam się nie na żarty, ponieważ był to ten przystojny kelner, który chwilę temu obsługiwał nas w kafejce.
- Czy coś się stało? - zapytałam zdziwiona, ale i lekko przestraszona.
- Mogę wiedzieć, skąd to wzięłyście? - zapytał mnie, pokazując gruby portfel, który godzinkę temu komuś zwinęłam.
- Jest mojego ojca - powiedziałam spokojnie. Od zawsze byłam dobrą aktorką! Może to sprawa mojego nauczyciela?
Przystojny chłopak chyba nie do końca był przekonany moimi tłumaczeniami. Otworzył portfel i wyjął z niego jakiś dokument osobisty, ze zdjęciem właściciela portfela. Dlaczego go zgubiłam? Przysięgam, że zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu!
- Twoim ojcem jest zastępca prezydenta miasta? - zapytał powątpiewając - Przecież on nie ma dzieci...
W tym momencie pochwyciłam rękę Ashury, po czym zaczęłam uciekać, co sił w nogach. Jeśli on nas złapie, to na bank trafimy do najgorszego z możliwych więzień w tym kraju, a z białowłosą raczej nie uda mi się z takiego uciec.
Biegłyśmy w stronę metra. Nagle obraz stacji zniknął mi sprzed oczu. Teraz stałam wewnątrz pociągu, zmierzającego w kierunku mojego domu.
- Co się stało? - zapytałam zdziwiona stojącą niedaleko mnie uśmiechniętą dziewczynę.
- A taki mały trik - powiedziała roześmiana, siadając na miejscu niedaleko okna -To gdzie jedziemy? - zapytała po chwili wpatrywania się w krajobraz znajdujący się za szybą. Dawne widoki budynków, zastąpiły kolorowe i błyszczące się banery, jak i plakaty znanych produktów, czy też osobistości. Tak... w Arenie 8 zdecydowanie zabawa trwa całą noc i pół dnia.
- Nie wiem - powiedziałam szczerze -Jeśli pójdziesz ze mną, to oddam ci za kawę. W domu mam parę zachomikowanych groszy na czarną godzinę. Poza tym tam nie będą nas na razie szukać.

(Ashura? Nie martw się weną, zawsze powraca ze zdwojoną siłą ;-) )

21 marca 2016

Od Somniatisa - Noc Hypnosa

  Więc jestem. Stoję na unoszącej się w przestrzeni skale, przypominającej nieco oderwany od ziemi fragment lądu. Wokół mnie wszędzie polatują podobne nagie platformy. Panuje tu cisza, dryfujące powoli wyspy pozostają w niezaburzonej niczym harmonii. Nie przeszkadzają sobie. Mijają się, czasem o milimetry.
Zastanawiam się, co to za miejsce i czemu tu jestem. Jak przez mgłę pamiętam, co robiłem wcześniej. Wszedłem do warsztatu. Tiffani obsługiwała właśnie jakiegoś klienta. Zaraz miała zamknąć sklep. Najwyraźniej pozostawiłem to w jej rękach i skierowałem się na zaplecze… a teraz jestem tu. Zgrabnie przeskakują na platformę, która właśnie mija miejsce mojego aktualnego pobytu. Dryfuje dalej, jednak nie ma tu nic. Nic wartego zauważenia. Wszystko takie szare. Takie puste. Przysiadam na krawędzi skały i zwieszam nogi. Przede mną rozciąga się niezmierzona przestrzeń. Czuję się tak samotny. Nie ma tutaj celu, do którego mógłbym zmierzać. W gruncie rzeczy, gdziekolwiek nie pójdę wszystko wygląda tak samo. Zimno.
  Jak długo już dryfuję? Zatraciłem poczucie czasu. Przez chwilę na jednej z wysepek zamajaczył mi znak, jaki często można ujrzeć na rozstajach dróg. Jednak ten był stary. Zniszczony. Mocno naddarte zębem czasu tabliczki ze strzałkami wskazywały smętnie w dół. „Nadzieja”. „Miłość”. „Sława”. „Bogactwo”.  Wyjrzałem poza krawędź, jednak i tam krajobraz wyglądał identycznie. A dalej tonął w ciemności. Uśmiechnąłem się do siebie, bo do kogo? W drogowskazie brakowało jeszcze pętli szubienicznej. 
W którymś momencie zdaje mi się, że widzę gdzieś w oddali kontur czarnej postaci. Tylko przez chwilę w niekończącej się wieczności. Wstaję i z rezygnacją robię krok na przód. Grunt umyka spod mych stóp. Spadam, między ponurymi platformami gołej skały, spadam w mrok, nie tak głęboki. Nie… nie powinienem nazywać go prawdziwym mrokiem. Bardziej przypominał ciemną, lepką, szarą mgłę. Nabieram pędu i zamykam oczy. Podświadomie czuję zbliżający się grunt.
Uderzenie jest twarde. Leżę jak śmieć, bez motywacji, by podnieść się z tego miejsca. Mogę tak pozostać. Pozostać, aż wieczność przeminie lub bogowie ulitują się nad biednym stworzeniem i każą strącić z tej półki do czeluści Tartaru. Czuję, że nawet tam byłoby lepiej, niż w tej niekończącej się monotonii.
- Panie, czy mogę coś powiedzieć?
Odwracam głowę nieznacznie i spoglądam na małą dziewczynkę o czarnych włosach i szafirowych oczach. Jej ubranie jest proste, żeby nie powiedzieć… biedne. Kuca przy mnie i dotyka delikatnie mojego policzka. Szmaragdowe oczy… Nie mogę oderwać od nich spojrzenia. Mój świat jest szary. Wyblakły. Boję się mrugnąć, by nie znikły jak mara senna o poranku. 
Dziewczynka nagle wstaje, jakby usłyszała czyjś głos. Spogląda w dal.
- Nie odchodź… - szepczę, niemal bezgłośnie, jednak ona nawet na mnie nie spogląda. Próbuję się podnieść, lecz obolałe mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Czarnowłosa rusza biegiem w kierunku platformy, dryfującej właśnie koło nas i przeskakuje na nią, potem na następną. Jeszcze przez jakiś czas jestem w stanie dostrzec jej kształt, oddalający się ode mnie. Znikający z mojego świata.
Z wysiłkiem obracam się na plecy. Gdyby w moich oczach były jeszcze łzy, zapewne leżałbym teraz w kałuży. Niestety, z zadziwiająco suchymi oczyma leżałem pośród pustki, wpatrzony w dryfujące skały.
Ciemna sylwetka w cylindrze pochyla się nade mną. Przysłania mi widok. Patrzy.

Obudziłem się we własnym, twardym łóżku. Olbrzymie uczucie straty i osamotnienia popchnęło mnie do wstania. Po omacku odszukałem drzwi i wypadłem na wąski korytarz. Pokonałem go jednym susem i delikatnie uchyliłem sąsiednie drzwi. Czarnowłosa kobieta spała spokojnie, oddychając cicho. Była tam. Poczułem się, jakby wielki ciężar, leżący na moim sercu nagle zniknął. Odetchnąłem z ulgą i cichutko zamknąłem pokój. Uspokojony ruszyłem do warsztatu, by nieco popracować nad kolejnym zegarem.

19 marca 2016

Od Tyks cd. Est

- Est.. nie możesz od tak... - nie zdążyłam jej tego powiedzieć. 
Wadera po chwili zniknęła mi z oczu. Postanowiłam pójść po brata. Tak, jak mi wadera kazała. przemieniłam się znowu w wilka i pobiegłam w stronę chłopaka. To, co zobaczyłam... Do oczu napłynęły mi łzy. Awery leżał w wilczej formie na zakrwawionej skale.  Futro wilka było szkarłatne od krwi. Podeszłam do niego i obwąchałam. Nie oddychał. Nie ruszał się. Nie żył. Wpadłam w furię. Żądałam zemsty! Krwawej zemsty!! Miałam ochotę udusić Nighmare'a i wbić swój sztylet w jego smoczy zad! Spoglądałam na ciało basiora, mając nadzieję, że choćby się ruszy... Nic takiego się nie stało. Obwąchałam go jeszcze raz, ale tym razem bardziej dokładnie. Zgon nastąpił chyba trzydzieści minut temu. Usiadłam obok brata i zaczęłam rozpaczliwie wyć. Swoim zachowaniem chciałam wkurzyć Nighmare'a, aby smok pojawił się obok mnie i zaatakował. Miałam w dupie, czy mnie zamorduje, czy ja zamorduje jego. To było w tej chwili nie ważne. Zabił mi brata, a ja chciałam się zemścić. Nie pozwoliłabym Est zginąć. Była to jedyna osoba na której mi obecnie zależało. jeżeli ona  zginie, ja bym sobie tego w życiu nie wybaczyła! A co by na to powiedziała jej siostra? Albo siostrzenica? Obwiniły by mnie o śmierć Est i miałabym wyrzuty sumienia. W końcu przestałam się użalać. Wstałam i powiedziałam:
- Nienawidzę cię Nighmare! I przysięgam, odpowiesz mi za śmierć brata!
Po tych słowach poszłam poszukać Est. Spojrzałam jeszcze raz na zabitego basiora w nadziei, że nie umarł. Że zaraz wstanie i pobiegnie do mnie. Ale tak się nie stało.  Łzy znowu napłynęły mi do oczu. Skoczyłam. Był to nie długi skok. Raczej na metr, nie dalej. Ale na rozciągnięcie idealny....
(Est? Tak, musiałam go uśmiercić .-. Wybacz mi, ale ostatnio pogarsza mi się wena i mam mało czasu, tym bardziej, że pracuję nad blogiem i mogę być słabo aktywna na innych watahach...)

Dawno nie było...

  Gdy tak siedzisz w swoim biurze, już któryś dzień z rzędu i spoglądasz w papiery... Raporty, podania o członkostwo, kartoteki, zgodny, umowy, traktaty, kontrakty, listy od dyplomatów podziemia, informacje od artystów... Opierasz się wygodniej na swoim fotelu obitym w czarną skórę i odchylasz głowę do tyłu. Wpatrujesz się w sufit, bo wiesz, że jeśli na chwilę zamkniesz oczy, to gdy ponownie je otworzysz przed sobą ujrzysz dwa razy tyle makulatury, co już teraz się tu znajduje.
  Nie myślisz wtedy o tym, że inni pewnie mają tyle samo pracy co ty, być może nawet więcej. Wracasz do swojej poprzedniej pozycji i czubkami palców zaczynasz uchylać raporty. Marszczysz czoło, gdy twoje palce dotykają biurka. Tak nie powinno być, ktoś chyba zaniedbuje swoje obowiązki członkowskie. Pochylasz się pilniej i dokładniej przeglądasz papiery. Ku swojemu niedowierzaniu uświadamiasz sobie, że w tym miesiącu tylko 13 osób je sporządziło, wliczając ciebie, na 42 członków WKNu.

Ostatnio na Watasze zrobiło się dość cicho, co jest dla mnie znakiem, że nastał czas na czystkę generalną. Warunki przetrwania? Wprowadzę was w sytuację, w której się znaleźliście, a wy musice napisać opowiadanie o jej rozwiązaniu. Opowiadanie musi zawierać przynajmniej 500 słów, inaczej nie zostanie uznane. To samo tyczy się opowiadań zawierających nadmierną ilość błędów wszelkiego rodzaju. Jeśli jedna osoba posiada kilka postaci to może zrobić dla nich wspólne opowiadanie, jednak wtedy liczba słów powinna być pomnożona przez liczbę postaci. Opowiadanie może być w formie wymiany tekstów między dwiema postaciami (tak zwanego w naszych stronach rpg), wtedy analogicznie do poprzedniego przykładu powinna wzrosnąć liczba słów oraz ja dostaję gotowe, opracowane opowiadanie do wstawienia. Na opowiadania czekam dokładnie do 9.04.2016. Po upływie tego terminu wszyscy, którzy nie napiszą opowiadania nieodwracalnie zginą. Spośród pozostałych prac poprzez głosowanie zostanie wyłoniona najlepsza, a zwycięzca będzie mógł poprosić o dowolne ulepszenie swojej postaci.

Proszę o zatytułowanie opowiadania "Od [imię wilka] - Noc Hypnosa"
"Zmęczony po całym dniu poza domem padasz na swoje posłanie, nie ściągając nawet ubrania. Choć przemknęło ci to przez myśl, jednak nie masz siły tego zrobić. Zamykasz oczy natychmiast zapadasz w lepką ciemność.
Jednak nie na długo. Twoje stopy natrafiają na twardą powierzchnię i zatrzymujesz się nie do końca po tamtej, ale jednocześnie nie po tej stronie. Jednak zdecydowanie jesteś w swoim umyśle. Ciemność powoli zaczyna się rozwiewać, ustępując miejsca przedziwnej scenerii. Postać w czarnym płaszczu, o oczach skrytych pod czarnym cylindrem uśmiecha się i kłania kpiąco. Zostajesz sam ze swoim umysłem..."

17 marca 2016

Od Ashury cd. Charlotte

Oparłam się wygodnie na krześle. Bujnęłam się lekko w tył. Nie żeby bardzo przeszkadzało mi siedzenie tutaj, ale nie miałam bladego pojęcia o czym porozmawiać z dziewczyną naprzeciwko mnie. Nawet nie znałam jej imienia.
- Jak się nazywasz? – zapytałam udając zaciekawienie i przerywając w ten sposób panującą między nami ciszę. 
Dziewczyna wpatrzona w wystawę kawiarni odwróciła nagle głowę zaskoczona moim pytaniem. No tak, ona była złodziejem, ja chciałam tylko odzyskać skradzione pieniądze, to mogło wydawać się dziwne, że ofiara kradzieży chce normalnie rozmawiać z złodziejaszkiem. 
- Charlotte – powiedziała po chwili dziewczyna.
- Ashura – odpowiedziałam podając jej dłoń, którą następnie niepewnie potrząsnęła. 
Do stolika podszedł kelner – wysoki blondyn o ciepłym uśmiechu. Musiałam przyznać, że wygląda uroczo. Postawił na naszym stoliku tackę z dwiema kawami mrożonymi i oddalił się. Wzięłam do ręki filiżankę i upiłam łyk napoju. Smakowała dużo lepiej niż jakieś śmierdzące coś co nawet nie mogłam nazwać kawą z mojego w ciul drogiego zestawu dzbanków i jakichś podgrzewaczy. Kosztował mnie on fortunę a i tak kawa w nim przygotowana przyprawiała o mdłości. 
- To… co teraz? – zapytała niepewnie Charlotte.
Wzruszyłam ramionami, sama nie wiedziałam. Zawsze mogłyśmy tak tu siedzieć i popijać kawę. Ta jednak szybko się skończyła. Poprosiłam kelnera o rachunek – tym razem przylazł jakiś obleśny grubas w ubrudzonym fartuchu. Spojrzałam na rachunek, a następnie na Charlotte, która wierciła się na miejscu kątem oka spoglądając na mnie i cenę za napoje. Machnęłam ręką.
- Ja zapłacę – uspokoiłam dziewczynę. 
Odliczyłam określoną sumę i wręczyłam grubemu kelnerowi, któremu na sam widok pieniędzy zaświeciły się oczy. Otworzyłam drzwi, do kawiarni wdarł się podmuch zimnego wiatru. Opuściłyśmy lokal i stanęłyśmy przed nim.
(Przepraszam, ze tak długo i takie krótkie opo, ale wena mi umarła i nie chce zmartwychwstać)

13 marca 2016

Od Misao cd. Tiffany

- Zabieraj ode mnie ten śmierdzący pysk Jaszczurko!! - Skrzywiłam się.
- Uważaj sobie. - Syknął ostrzegawczo. W jego głosie nie wyczułam wściekłość, jedynie lekkie znudzenie. 
- Błagam cię. - Zadrwiłam. - Potężniejsi od ciebie już mi grozili. Zgadniesz gdzie teraz są? - Smok wydał z siebie ostrzegawczy warkot przy czym lekko uniósł górną wargę odsłaniając białe kły. - Zgadłeś. - Mój głos przybrał złowrogą barwę. - Gryzą ziemię  od spodu. A teraz może wyjaśnisz nam co to miało być? - Przeniosła wzrok na Tiffany. 
- Nic co by cię mogło interesować. - Odparła dziewczyna. Podeszła do swego stwora i  szepnęła mu coś na tyle zabawnego, że oboje zaczęli chichotać ( o ile u smoków można tak to nazwać). 
- Och doprawdy? Niech pomyślę; czerwone oczy, wściekły atak na towarzyszy niedoli hmm... wścieklizna? 
- Zamknij pysk ty wredna suko! - Oczy Tiffany rozbłysły ze wściekłości a jej smok wydał z siebie wściekły warkot i skoczył w moją stronę unosząc jedną z łap, by zadać nią cios. Zareagowałam natychmiast. Przesunęłam dłonią po kolczyku, aby uwolnić zapas energii po czym skącętrowałam wzrok na pędzącym w moją stronę stworze. Bestia zawoła z bólu i padła na ziemię. Usiłowała odczołgać się na bok, powarkując i kłapiąc zębami jakby liczył, że natrafi na źródło bólu i je zniszczy. Stwór był spory, wiec udało mi się utrzymać go w cierpieniu tylko kilka sekund, ale to wystarczyło, aby przynajmniej na dziś wybił sobie wściekłe ataki na mnie z głowy. Jednak Tiffany nie zamierzała uczyć się na błędach Jaszczurki. Poczułam jak po mojej skórze poruszają się lodowate macki. Niemal natychmiast gęsią skórkę pojawiła się na rękach, a przed oczami zaczęły przewijać mi się niepokojące wizję. ,, Strach" pomyślałam nagle. ,,Dobrze. Bardzo dobrze".
- Nie jesteś pierwszą osobą emanującą strachem jaką znam. Przyzwyczaiłam się. - Odetchnęłam głęboko. Wiele lat zajęła mi nauka blokowania uczuć, nawet tych narzuconych. Nasze emocje mogą być przydatne, ale te które nam szkodzą należy zabić zanim się rozwinął. 
Nagle potężny cios w w lewy policzek przerwał mój wewnętrzny monolog. Siła z jaką Tiffany dała mi w twarz dosłownie powaliła mnie na ziemię. Usłyszałam za sobą pisk Rue. ,,Zamknij się." Zaklinałam ją w myślach. Powoli zaczęłam zbierać się z ziemi. Nic nie słyszałam na lewe ucho, a policzek mi płoną. Przesunęłam ręką po szczęce i ustach. Zęby miałam nienaruszone, ale podczas upadku musiałam przegryźć sobie wargę lub język bo w ustach czułam metaliczny smak krwi. Tiffany posłała mi triumfalny uśmiech.
- Pożałujesz te...
- Wystarczy! - Somniatis był naprawdę zły. Mięśnie jego ramion drżały a szczękę miał mocno zaciśniętą. - Mam dość walk, kłótni, bezsensownych sprzeczek i ciągłego obrażania się nawzajem...
- Czemu mówisz to do mnie...? - Warknęłam, bo przez całą swoją wypowiedź wpatrywał się we mnie z rządzą mordu w oczach, ale zbył moje pytanie machnięciem ręki.
- Dość! - Syknął. - Wynoszę się stąd teraz. Ktoś idzie ze mną?
- Ja. 
- Rue, pozwolisz, że o tym czy stąd wyjdziemy czy nie zadecyduję ja? 
- Chcesz tu zostać? - W oczach Rue dostrzegłam autentyczny strach.
- Nie głupia, oczywiście że nie. Ja i Rue idziemy z tobą. - Rzuciłam gładko do Somniatisa. Tiffany spojrzała na mnie z politowaniem, a mężczyzna był już tak zły, że dosłownie zgrzytał zębami. Miałam ochotę się zaśmiać. Moje zachowanie konkretnie go wnerwiało. Somniatis odetchnął głęboko i spojrzał na stojąca obok smoka dziewczynę. Tiffany gładziła szyję Jaszczurki, jednocześnie unikając spojrzenie mężczyzny.
- Lecisz z nim, prawda? - Zapytał głosem wypranym z emocji.
(Tiffany, Somniatis?)

Od Dragonixy cd. Sini

Po tych wszystkich lodowatych dreszczach, które mnie przechodziły wcześniej zanim zagoiłam ranę Bezimiennej, jej ciepły uścisk był niemal zbawienny. W pierwszej chwili nie czułam nic, lecz wreszcie dopadła mnie fala emocji, które skumulowały się we mnie tak potężnie, że nie mogłam się opanować... Płakałam jak szczenię.
- Myślałam, że cię stracę! - wyrzęziłam. - Wszystkich traciłam!...
Dalej przytulałyśmy się bez słowa, wypłakując z siebie całe cierpienie. Trwało to może tylko dziesięć minut, a może kilka setek lat... Nie mam pojęcia. Ale nie chciałam, żeby moje życie kontynuowało w tamtej chwili. Czas się zatrzymał, choć zdawał się dłużyć niemiłosiernie... Wreszcie jednak postanowiłyśmy wziąć się w garść. Otarłam ręką łzy i spojrzałam w stronę drzwi, przez które podglądała nas wystraszona po kraniec możliwości Samanta. Wyglądała tak, jakby ktoś zdjął jej właśnie skórę, odsączył ją z krwi i kolorytu, a następnie nałożył ją z powrotem, pozostawiając tylko traumę po owym zabiegu.
Razem z Bez podniosłyśmy się i spojrzałyśmy w jej stronę. Ta z piskiem uciekła znowu tam, gdzie miała siedzieć i się stamtąd nie ruszać. Zerknęłam na Bez i pociągnęłam nosem.
- Co z nią robimy? - spytałam. Głos jeszcze lekko mi się łamał, ale było już lepiej.
- Nie wiem do końca - stwierdziła. - Możemy ją tu trzymać, ale jej ojciec się w końcu skapnie, że coś jest nie tak i nie wraca do domu. Z drugiej strony, jak ją puścimy to się wypapla o tym, że jesteśmy wilkami.
Zastanowiłam się.
- Na dobrą sprawę lepiej będzie dla nas jak ją tu przetrzymamy. Z drugiej strony... Kto by jej uwierzył, że dziewczyna z jej sąsiedztwa nosi wilczą skórę?
Bez prychnęła tylko.
- Przydałoby się wymazać jej pamięć...
- Znasz kogoś takiego?
- Na pewno ktoś z naszej watahy ma taką umiejętność.
- Pytanie, kto...
- Sprawdźmy - ruszyła w stronę sali treningowej. - Zabierzemy ją do jednej z siedzib i popytamy.
Zgarnianie niesfornej ludzkiej istoty zajęło nam chyba wieczność, lecz po paru groźbach uspokoiła się w miarę i ruszyłyśmy z nią do Areny 2, gdzie mieściło się House of Sun - dom Mixi. Po przywitaniu Bety i wyjaśnieniu jej sytuacji, zaprowadziła nas do Awery'ego, który posiadał moc usuwania pamięci. Poprosiłyśmy go, żeby wymazał odpowiednie chwile z pamięci Samanty, a kiedy było już po wszystkim, straciła przytomność. Mixi pomogła nam przewieźć ciało dziewczyny z powrotem do Areny 6, gdzie mieściło się gospodarstwo. Podziękowałyśmy wilczycy, która odjechała z powrotem do swojego mieszkania, a następnie wniosłyśmy dziewczynę do mieszkania i położyłyśmy ją na kanapie z nadzieją, że moc basiora zadziałała i nie będziemy musiały się bać, że coś rozpowie... Same postanowiłyśmy odpocząć po ciężkich wydarzeniach tego dnia, zjadłyśmy i napiłyśmy się czegoś, po czym ja zajęłam miejsce na podłodze, a Bezimienna w swoim łóżku i zdrzemnęłyśmy się...

(Sini? Sorki za tamto, chciałam wprowadzić troszkę akcji i dramatu :c Ale za to jednak żyjesz! default smiley :d)

12 marca 2016

Od Lorema cd. Anthony'ego

- Nie masz jeszcze pracy? - zapytałem, unosząc brwi do góry.
  Anthony tylko machnął na to ręką i wyprowadził mnie z biblioteki. Zaprowadził mnie do niezbyt oddalonej od naszego miejsca pracy, niewielkiej, acz przytulnej kawiarni. Usiedliśmy przy oknie, na końcu pomieszczenia. Chłopak nawet nie zaglądnął w kartę, tylko podbiegł do kontuaru, by po chwili wrócić z chwiejącymi się na jego rękach 6 talerzykami z pączkami. Ostrożnie zsunął je na stoliczek i opadł na swoje krzesło z takim entuzjazmem, że aż wykałaczki w pojemniczku podskoczyły.
- Częstuj się. - Jego szczęśliwą minę najlepiej opisywała popularna emotikmona animeradości.
  Wziąłem jednego pączka i przyjrzałem mu się. Był inny, niż te, które ostatnio przynosił chłopak. Czyżby chodził zwykle do jeszcze innej cukierni...?
- Zatem Watsonie - zaczął rozradowany Skrzat, z okruchami pączka na ustach. Nawet nie zauważyłem, kiedy wsunął pierwsze dwa... - Co sądzisz o tej sprawie?
- Nie znałem go - powiedziałem niepewnie. Moja introwersja została właśnie wystawiona na poważną próbę. Miałem... miałem opowiedzieć chłopakowi moje spostrzeżenia. Przełknąłem ślinę i z zakłopotaniem podrapałem się po prawym policzku, sprawiając, że kilka okruszków łuszczącej się skóry spadło na stolik.
- Ja też nie - powiedział Anthony. - Nie był więc za naszej kadencji pracownikiem biblioteki. Możemy wypytać pozostałych, czy pracował w niej ktoś taki, ale szcz...
  Poruszałem przecząco głową, po czym utkwiłem spojrzenie w chłopcu, jakby chcąc przekazać mu wiadomość telepatycznie. Wreszcie westchnąłem.
- Nie pracował tam... - a po namyśle dodałem: - Musiał być klientem.
- Skoro tak mówisz to nam zaoszczędzi sporo roboty! - Skrzat chwycił własnie talerzyki i odniósł do okienka ze zwrotem naczyń, by przynieść nowe, pełne. - W takim razie trzeba będzie przejrzeć dane osób, posiadających karty biblioteczne. Potem możemy pogadać z jego krewnymi i...!
  Chłopak z entuzjazmem snuł wizje wydarzeń, jednak na chwilę się wyłączyłem i zacząłem grzebać w kieszeniach. Anthony zainteresował się tym, dopiero w momencie, w którym położyłem znalezisko na stoliku. Skrawek, wyrwany z książki, zapisany dość drobnym drukiem, nieco wyblakły.
- Stara - oznajmiłem. - Prawdziwa książka.
(Anthony?) 

Od Argony cd. Korso

  Z tych samych drzwi, do których przed chwilą wpadł Doctor, teraz spokojnym krokiem, jakby był własnie tam, gdzie miał być, wyszedł Korso. Na jego ustach gościło coś na kształt uśmiechu. Minął mnie, a ja powiodłam za nim wzrokiem. Weszłam do pomieszczenia, które właśnie opuścił, by ujrzeć wielką, lodową ścianę, odgradzającą mnie od pary wilków. Bez wahania wzbudziłam cienie, które pomknęły środkiem lodu i rozsadziły go na wszystkie strony, by ukazać Doctora, trzymającego dziwny, świecący mechanizm w pysku nieruchomo, kilka centymetrów nad powierzchnią ziemi. Hoinkas przeskoczył obok mnie i uderzył w ścianę.
- Coś się stało? - spytałam cicho, z ledwie dosłyszalną  troską.
- Koozo soo oala - powiedział brązowy basior, próbując pozbyć się z pyska podłużnego przedmiotu.
  Spojrzałam pytająco, na zbierającego się z podłogi biało-czarnego basiora.
- Mówi, że Kroso coś odwala - powiedział ponuro. - Nie temu Korso, tamtemu.
  Dopiero w tym momencie zwróciłam uwagę na stojącego kawałek za Doctorem wilka, który wyglądał kropka w kropkę jak ten, który właśnie mnie minął.
- W tym wszechświecie Korso żyje - odgadłam.
  Hoinkas skinął powoli głową. Doctor wypluł wreszcie mechanizm i skoczył w kierunku wyjścia.
- Na co czekacie?! - krzyknął do nas. - Trzeba go jak najszybciej złapać i przenieść do TARDIS! I wszyscy musimy wrócić na wojnę!
- Po co, jak chce iść, niech idzie - wzruszyłam ramionami.
- Jeśli nie poślemy go w jego czasy to cały wszechświat może ulec destrukcji - powiedział, dotąd cichy War Korso.
- To na co czekamy... - mruknęłam i za Doctorem wybiegliśmy na korytarz. Doctor prowadził, bez wahania klucząc po raczej nieznanym mu ośrodku. Mijaliśmy rządy mieszkań, wepchnęliśmy się jakoś do windy błyskawicznej, nie przewidującej chyba miejsca na więcej niż 3 pasażerów, i dostaliśmy się na parter. Niedaleko wejścia natknęliśmy się na Ernę, która kierowała się właśnie... gdzieś. Które gdzieś zwykle w przypadku Alphy oznaczało miękkie, zawalone papierami biurko we własnym biurze.
  Zatrzymała nas.
- Co się stało? Czemu tak pędzicie? - powiodła po nas zmęczonym spojrzeniem.
- Mamy mało czasu na tłumaczenie! Jeśli natychmiast nie złapiemy Korso, to przez spotkanie Korso z Korso Korso zaburzona już czasoprzestrzeń zostanie uszkodzona na dobre i rozerwana przez samą siebie, zatem jeśli chcemy żyć, to musimy odstawić Korso do przeszłości. - Wszystko to powiedział na jednym wydechu w tempie, przy którym nawet światło na linii mety ściągało czapkę i z wściekłością ciskało o ziemię.
- Uhm... - Erna nie zdążyła powiedzieć niczego więcej, bo basior wyminął ją i powiódł nas ku wyjściu.
- Ona mogła nam pomóc! - krzyknęłam do brązowego wilka. A ten zatrzymał się gwałtownie, przez co wszyscy niemal na niego wpadliśmy.
- Masz rację - oznajmił i zawrócił w miejscu, po czym podbiegł do Erny. Zaczął gestykulować łapą i coś krzyczeć z takim entuzjazmem, że nie mogłam się skupić na samej jego osobie.
- Nie stój tak - warknął Hoinkas. - Niech mądrala układa się z Alphą, a my możemy robić to, w czym jesteśmy dobrzy.
(Korso? Tak właściwie to rzadko już używam czerwonej czcionki... ale dla ciebie zawsze :*)

Od Narcyzy cd. Chizuru

  Machnęłam ręką na chłopaka i raptownie zerwałam się do biegu, pozostawiając zaskoczonego blondyna za plecami. Oczywiście jego zaskoczenie nie trwało długo. Takie osoby nigdy nie są zaskoczone dłużej niż kilka sekund, jednak to wystarczyło, bym nieco oddaliła się od blondyna.
- Zaczekaj! - krzyknął za mną. - Chwaście!
- Stój! - krzyknął ktoś jeszcze dalej, za nim. - Stój, bo strzelam!
  Obejrzałam się przez ramię i zaklęłam paskudnie.
- Psia krew! - Nasze małe "przekomarzanki" zostały zauważone i mylnie... no, niezbyt mylnie. Raczej dość poprawnie. A tak właściwie to całkiem poprawnie zinterpretowane przez miejskich pilnowaczy porządku. A nie łączyły nas zbytnio więzy głębokiej przyjaźni, mimo że kilka razy pracowałam dla nich, pozbywając się niekorzystnych dla nich świadków, czy zeznając przeciwko komuś, kto był naszym wspólnym wrogiem.
  Skręciłam w pierwszą-lepszą boczną uliczkę, która okazała się boczną ślepą uliczką. Wprost fantastycznie! Wskoczyłam na pokrywę stojącego na końcu kosza na śmieci. W ślepą uliczkę, zaraz za mną wpadł Chizuru. Rozejrzałam się po ścianie i zauważyłam okno, nieco poza zasięgiem moich dłoni. Odgłosy pościgu były coraz bliżej.
- Szybko! Podsadzę cię, a ty mnie wciągniesz! - krzyknęłam do chłopaka, a ten bez wahania skorzystał z mojej propozycji. Wskoczył na moje plecy, wybił okno i z niejakim trudem wciągnął się do wnętrza mieszkania. 
 Wyciągnęłam do niego ręce, by mógł mnie podciągnąć.
- Przenocujesz mnie? - spytał, z wielkim rogalem na twarzy. Przewróciłam oczami, jednak pościg był coraz bliżej. - To jak?
- Dobra - mruknęłam, a blondyn podał mi rękę. Chwyciłam ją mocno, niemal zrzucając dzieciaka na dół, po czym wskoczyłam do mieszkania.
  Obrzuciłam spojrzeniem wybite okno. Nie mogło być wątpliwości, co do tego, którędy uciekliśmy.
- Do klatki schodowej! - krzyknęłam, odpychając chłopaka na bok i gnając przez puste mieszkanie. Zawył alarm.
(Chizuru?)