25 października 2016

Od Somniatisa cd. Est

- Dlaczego? – spytał cicho, łapiąc spojrzeniem różnobarwnych oczu, wzrok dziewczyny. 
- Co? – spytała, roztrzęsiona. Po jej policzkach, mimo jej woli spływały strumienie łez. A jej zaczerwienione od płaczu oczy zwróciły się na Somniatisa, jakby nie do końca rozumiejąc.
- Dlaczego uważasz, że jesteś żałosna? – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dlatego, że… - zaczęła, ale mężczyzna gwałtownie jej przerwał, podrywając się z miejsca i chwytając za ramiona. 
- Dlatego, że znosiłaś tortury, głód, obelgi, gwałty. – Z początku mówił cicho, jednak z każdym słowem siła jego głosu rosła. – Dlatego, że opierałaś się na jedynej osobie, która okazywała ci cień sympatii. Dlatego, że zostałaś przez tą osobę zdradzona, że próbowałaś uratować przyjaciół, a nawet uratowałaś jedno z nich. A może dlatego, że po porażce zebrałaś w sobie całą determinację i wyruszyłaś na poszukiwania zaginionego potwora? Niby to czyni cię żałosną? Żałosne byłoby, gdybyś się ukryła i użalała nad swoim losem. Ale ty przecież się nie ukrywasz. Siedzisz tu, przede mną, prosząc o pomoc w sytuacji, która przerasta samą ciebie. Mnie też przerasta, jednak nie nas razem. – Zamilkł na chwilę. Uspokoił się nieco i kontynuował już ciszej: - Est. Każdy popełnia błędy. Ważniejsze, mniej ważne. Czasu nie da się cofnąć. Możemy sobie jedynie radzić z ich konsekwencjami. Razem uporamy się z Nightmarem. Odbijemy go z rąk SJEWu i… zrobimy z nim co zechcesz.
Dziewczyna patrzyła oszołomiona na czarnowłosego. Łzy na jej policzkach zastygły w połowie drogi do upadku. Somniatis dopiero teraz zreflektował się i puścił dziewczynę, jednocześnie odsuwając się od niej i wyciągając staromodną, płócienna chusteczkę z kieszeni. Świeżo wytworzoną, przy pomocy magicznej pieczęci, jednak o tym nikt nie musiał wiedzieć. Podał ją Est, by otarła łzy. Odwrócił wzrok zmieszany. Białowłosa delikatnie wzięła od niego materiał i przetarła nim twarz, również nieco zmieszana. W pokoiku panowała krępująca cisza. Padło zbyt wiele pełnych emocji słów, oboje, jeszcze przed chwila nieznajomi, za szeroko otworzyli swoje serca.
- A teraz lepiej odpocznij – powiedział cicho. – Choć, pokażę ci twój pokój.
Podszedł do framugi i spojrzał wyczekująco na towarzyszkę. Ta powoli wstała ze swojego miejsca i podążyła za czarnowłosym do jego pokoju. Atis wręczył jej świeżą pościel i zostawił samą w pomieszczeniu, nie czekając, aż zaprotestuje. Sam udał się do warsztatu. Musiał w ciszy przemyśleć wszystko, czego się dowiedział. A dowiedział się całkiem sporo. O Est, nie jej smoku. Jednak obie sprawy były ze sobą ściśle powiązane. Usiadł na krześle w warsztacie i przyciągnął do siebie poważnie uszkodzony zegarek na rękę. Niewielka pieczęć rozbłysła zielenią, a po kilku sekundach nad nią pojawiły się żółte pieczęcie, zajmujące się poszczególnymi częściami zegarka, unoszącymi się nad nimi. 
Nightmare. Jedyny towarzysz przez większość życia. Zdrajca. Potężny smok. W łapach SJEWu. I żadnych wieści od ZUPA’y. Już jakiś czas temu kompletnie zerwali kontakt. Somniatis zaczynał się obawiać, czy coś się nie stało. A jeśli pogłoski o zerwaniu stosunków są prawdą? Od dawna nie otrzymał nowych dzieł do sprzedaży. Panowała cisza. Ten jej specyficzny rodzaj, który zwiastuje gwałtowną burzę. Burzę z piorunami. 
Coś szczęknęło. Mężczyzna spuścił wzrok na zepsuty mechanizm. Pieczęcie zgasły, a wyglądający na nienaruszony przedmiot leżał spokojnie przed nim. Mechanik odwrócił głowę w kierunku działających, naściennych zegarów. Około 1/3 z nich wskazywało północ. Reszta nie mogła zgodzić się ze sobą. A więc już dwunasta… czarnowłosy pokiwał do siebie głową i wyciągnął spod lady projekt ładunków wybuchowych, nad którymi właśnie pracował. Musiał jeszcze udoskonalić mechanizm samonaprowadzający…

- Tym razem pamiętałem o tym, że nie jesz mięsa – powiedział, gdy zaspana Est weszła do kuchni. – Jajecznica na pomidorach. 100% wegetariańskie… mam nadzieję, że nie jesteś weganką.
- Może być… - odpowiedziała siadając. Atis nałożył jej na talerz pokaźną porcję, po czym z własną usiadł naprzeciw. Tej nocy nie zmrużył oka, jednak był wyjątkowo rześki i wypoczęty. Jedynym, co mogłoby go zdradzić, były cienie pod oczyma. Które zresztą nie były niczym nowym w jego wizerunku.
- Jak ci się spało? – spytał, pomiędzy kęsami jajecznicy.
- Niezbyt dobrze – wyznała. – Nie mogłam przestać myśleć o… o tym co się ostatnio stało.
Czarnowłosy pokiwał głową ze zrozumieniem. 
- Dużo myślałem o naszej sytuacji i doszedłem do wniosku, że zanim cokolwiek zrobimy, trzeba zasięgnąć języka na mieście. Gangi, ZUPA, Mafie… może jakieś pomniejsze stowarzyszenia naukowe coś wiedzą? Sami nie jesteśmy w stanie zbyt dużo zrobić. Nie z tymi informacjami, które posiadasz. Musimy wiedzieć, gdzie on jest.
(Est?)

19 października 2016

Od Argony cd. Halszbiet

- Coś nie tak? - zaglądnęłam przez otwarte drzwi do pokoju, z którego dobiegły mnie krzyki. Wewnątrz zobaczyłam Hikaru i Ookami, skupionych na czymś przed nimi, co niestety zasłaniali mi swoim ciałem. Ciemnowłosy odwrócił głowę w moim kierunku. Był ewidentnie poirytowany.
- Sama zobacz! - rzucił i odsunął się trochę na bok. Moim oczom ukazała się białowłosa dziewczynka, beztrosko siedząca na stole i wymachująca nogami. Skrzywiłam się z niesmakiem. Jesteśmy tu zaledwie od kilku dni, a już zdecydowanie zbyt dużo osób wie o tej bazie. Myślę, że jak najszybciej trzeba pomyśleć o jakimś zastępstwie, bo to wszystko niebawem się rypsnie. Z wielkim hukiem, jeśli tego nie powstrzymamy.
- Czego chce? - spytałam maga, nie patrząc na przybyszkę.
- Chce wymiany informacji - odpowiedział Hikaru, rzucając niespokojne spojrzenia nieznajomej, która dalej była na muszce czarnowłosej.
- Czego konkretnie od nas chce? - dopytywałam dalej, kompletnie ignorując białowłosą.
- Położenia Est i czegoś o nas... w zamian oferuje informacje z zakresu badań ludzi...
- O badaniach ludzi wiemy raczej sporo, wątpię, by miała dla nas coś pożytecznego. Czemu od razu się jej nie pozbyliście? - Westchnęłam, kręcąc z politowaniem głową. - Wróćcie do swoich spraw, sama się nią zajmę.
  Hikaru spojrzał na mnie niepewnie, jednak po chwili razem z Ookami się wycofali. Czarnowłosa po drodze wręczyła mi pistolet bez słowa. Drzwi trzasnęły cicho. W pokoju zaległa cisza. Wyłusknęłam magazynek i sprawdziłam liczbę pocisków, jakby od niechcenia, po czym przypięłam gana do paska. Sięgnęłam dłonią do kieszeni, by wyciągnąć z niej kolorowe pastylki.
- Dropsa? - zaproponowałam białowłosej.
- Nie dzięki. - Białowłosa wydała się trochę naburmuszona. Czyżby ignorowanie jej ją dotknęło? Oparłam się o ścianę i wrzuciłam do ust na raz dwa cukierki. 
- Nie przedstawiłam się jeszcze. Jakież to niegrzeczne z mojej strony, jednak chyba takiej osoby jak ty maniery za bardzo nie obchodzą. - Obrzuciłam ją pełnym pogardy spojrzeniem. Byłam ciekawa, czy da się sprowokować. - Jestem Argona Ryuketsu, Alphą Watahy Krwawej Nocy. Alphą, czyli przywódcą wilczej watahy. Twoje imię?
(Halszbiet? Wybacz, że nie jest zbyt długie, jednak nie chcę dawać za ciebie odpowiedzi, póki nie znam zbyt dobrze twojej postaci. A i nie przejmuj się Argo, ona tylko cię testuje^^)

18 października 2016

Od Panicza cd. Tyksony

  Panicz oddalił się od swojego ochroniarza tylko na chwilę, nagle zaciekawiony zamieszaniem wokół jakiegoś sklepu. Salon makijażu? Przepchnął się niezauważony przez tłum, mimo że zadzierał głowę do góry i rozpychał się na boki. Jego oczom ukazała się scena, w której dwóch pracowników SJEWu z karabinami gotowymi do strzału, prowadziło cały personel do opancerzonej ciężarówki. Wśród ludzi dzieciak wyczuł znajomy zapach, którego źródłem najwyraźniej była czarnowłosa dziewczyna. Trzymała ręce na karku, a jej usta były zaciśnięte w wąską szparkę. Panicz patrzył jak drzwi pojazdu zamykają się, więżąc wilczycę w środku.
  Tłum wokół niego powoli zaczynał rzednąć. Dzieciak stał tam jeszcze chwilę, po czym skierował się z powrotem do miejsca, w którym stał jego człowiek. A w każdym razie tak mu się wydawało. Kilka minut później już wiedział, że obrał zły kierunek. Westchnął i wyjął telefon z kieszeni, jednak okazało się, że nie ma zasięgu. A łączność z ruterem jest zakłócana przez coś. Najwyraźniej SJEW tymczasowo zablokował wszelką transmisję danych. Próba powrotu tą samą drogą spaliła na panewce. Dla Panicza wszystkie ulice wyglądały tak samo, bez znaczenia. Miał ludzi od pilnowania, by prowadziły do jego celu. Ale teraz tych ludzi nie było w pobliżu. Był kompletnie sam. Bez grosza przy duszy. W tłumie ludzi, którymi gardził. Gdzieś w mieście, na Arenie 1. A planował być tu tylko przez chwilę. Przejrzeć najnowszą dostawę herbaty, uzupełnić zapasy, może zakupić coś nowego. Był na siebie zły, że tak głupio zepsuł sobie dzień. 
  Tak na prawdę wystarczyłoby poczekać, aż zakłócanie zostanie wyłączone, jednak Panicz już zdążył znudzić się miastem i z chwili na chwilę jego nastrój się pogarszał. Nie wiedział, ile potrwa przerwa w transmisji, jednak już wydawało mu się, że trwa ona wieki.
  Wtem jego uwagę przykuła rozglądająca się wokół osoba. Poczuł jej zapach. Dziewczyna była wilkiem. Ona też najwyraźniej go wyczuła, bo obróciła się centralnie przodem do dzieciaka. Normalnie nie poświęciłby jej zbyt wiele uwagi. Wyglądała przeciętnie, jak tysiące ludzi w tym mieście, jednak teraz... no i miała gen. To czyniło ją bardziej interesującą.
  Panicz ruszył w jej kierunku, by zatrzymać się dwa metry od niej.
- Ej, ty - powiedział wyniosłym tonem, patrząc na dziewczynę z góry. - Pójdziesz teraz ze mną w jakieś interesujące miejsce.
(Tyksuś? Przedstawiam ci mojego oficjalnego, uniwersalnego, czystkowego killera^^ W pierwotnym wydaniu - Konfa xD)

17 października 2016

"Król zawsze wykorzystuje pionki...

...aby przetrwać. 
Nieważne jak wysoka będzie góra zwłok, 
na której stoi tron...
On nie może polec. 
Jeśli król upadnie gra się skończy."
Imię i Nazwisko: Kameron Rowan Wright hrabia Chershire
Przynależność: Wszędzie i nigdzie. Jest po tej stronie, która w danej chwili wyda mu się ciekawsza.
Pseudonim: Praktycznie nie używa swojego prawdziwego imienia, bo uważa, że jest zbyt epickie dla zwykłych śmiertelników. Zamiast tego każe się nazywać Paniczem. Nie toleruje niczego innego. (jest niezwykle wrażliwy na tym punkcie).
Płeć: Uhm... nikt właściwie nie jest w stanie stwierdzić. Nawet on sam, choć mówi o sobie w męskiej formie. ?
Orientacja: aseksualny ✗
Wiek: 11 lat
Żywioł: Nekro, Umysł
Cechy charakteru: Panicz, jak łatwo wywnioskować już nawet ze wcześniejszych punktów, jest osobą wyniosłą i dumną. Uważa się za lepszego od wszystkich innych, za nadczłowieka. Niezwykle trudno się do niego zbliżyć. Trzyma wszystkich na dystans. Każdego zmusza do spełniania swoich zachcianek, przy tym, gdy coś jest nie po jego myśl, potrafi grozić delikwentowi masywnym tasakiem, który zawsze nosi przy sobie. Nienawidzi nudy i spokoju. Przy tym szybko traci zainteresowanie. Dlatego też, gdy coś się dzieje to prawdopodobieństwo, że Panicz pojawi się na miejscu, wynosi niemal sto procent. Rzadko miesza się w rozgrywkę, chyba że stwierdzi, że dzięki temu będzie bardziej interesująca. Zazwyczaj tylko obserwuje, przynosząc ze sobą popcorn lub coś słodkiego. Albo mięso. Dzieciak nie jest w stanie przeżyć jednego dnia bez mięsa, a jeśli mu go brakuje staje się jeszcze bardziej rozwydrzony i marudny, niż zazwyczaj.
Jeśli chodzi o relację z ludźmi, to nawet jeśli ktoś zainteresuje go do tego stopnia, że przestanie go lekceważyć to nigdy nie może być pewny, kiedy Panicz po prostu to zainteresowanie straci. Albo stwierdzi, że ma danej osoby dość.
Przy tym wszystkim, wskazującym ewidentnie na wychowanego w luksusie, mającego wszystko co zapragnie panicza, posiada on swoją jeszcze czarniejszą stronę. Jest lodowaty, jak samo serce Urana i bezlitosny. Nigdy nikomu nie pomaga, jest skrajnym egotykiem. Za nikogo nie oddałby życia, nie wyciągnąłby dłoni do leżącego. Wręcz przeciwnie, przeszedłby po nim. Nie waha się pozbyć tych, którzy niepotrzebnie wejdą mu w drogę. Nie waha się pozbawić ludzi wszystkiego, co mają. Uważa, że skoro doprowadzili do takiego stanu to ich wina.
Panicz jest homofobem, rasistą, antyteistą, ksenofobem. I ogólnie... nienawidzi ludzi. Przy tym cierpi na monofobię. Czasami, w samotności, płacze, jednak tą sztukę opanował do tego stopnia, że jeszcze nigdy nikt go nie widział, jak to robi. A nikomu nie zwierza się ze swoich uczuć.
Aparycja: Panicz jest przeciętnego wzrostu, jak na swój wiek. Ma 137 centymetrów wzrostu i waży zdecydowanie poniżej prawidłowej masy, bo tylko 30 kilogramów. Jest bardzo szczupły, jednak nie wygląda na wychudzonego, czy zaniedbanego. Wręcz przeciwnie. Wygląda niezwykle zdrowo, jeśli nie liczyć bladego odcienia skóry. Jego włosy są krótkie i czarne, za wyjątkiem opadającej na lewe oko grzywki, która ukazuje nam całą skalę barw tęczy. Jeśli chodzi o oczy to jego prawa tęczówka jest tak samo barwna jak grzywka, zaś lewa... całkowicie czarna. Podobnie jak całe lewe białko. Wygląda to dość upiornie, więc zwykle dzieciak zakrywa oko grzywką. Ubiera się w koszule, z długim rękawem, podwiniętym do łokci, o stonowanych barwach. Najchętniej w białą z jasnobrązową kratą. Do tego niezależnie od pory roku, doprowadzając swoim uporem służbę do obłędu, nosi czarne, krótkie spodenki z szelkami, które luźno zwiszają po jego bokach. Nie zdarzyło się jeszcze, by Panicz miał na sobie dwa te same buty, a jego ulubionym połączeniem obuwia jest długi glan, 15-dziurkowy lub 20-dziurkowy, szczelnie zawiazany oraz niebieski trampek, konwers - wiecznie rozwiązany. Do tego na obu nogach ma długie skarpety, z których ta do trampka już po kilku krokach się zwija, a dzieciak raczej jej nie poprawia. Na swojej lewej ręce nosi czarną, skórzaną rękawiczkę motorową. Jeśli chodzi o dziwactwa Panicza, to nosi on na szyi, jak szalik, światełka hoinkowe oraz masywny tasak na plecach.
W swojej drugiej formie jest bardziej wilkołakiem, niż wilkiem. Nie jest zbyt duży, cały czarny, jeśli nie liczyć barwnej grzywki. Jego sierść jest niezwykle puszysta i bujna, błyszcząca, zadbana. Na swoim puszystym ogon, ma tęczowy pasek. A jego lewa łapa wyposażona jest w krótką barwną skarpetkę. Również w tej formie nosi swoje światełka hoinkowe.
Praca: Czasem zabawia się w informatora lub zabójcę, jednak zwykle pozwala, by to inni pracowali za niego.
Stanowisko: brak
Historia: Historia Panicza? Nie jest czymś spektakularnym. Urodzony w bogatej, angielskiej rodzinie. Zawsze miał, czego chciał. Młody geniusz, nauczany w domu i izolowany od świata zewnętrznego, z powodu słabego zdrowia. Gdy miał 4 lata, miał poważne problemu z sercem i musiał pozostawać pod stałym nadzorem lekarskim. Już rok później trafił do słynnego szpitala na Akatsuki, na poważną operację. Operację przeszczepu serca. Los chciał, że dawcą był posiadacz wilczego genu, a wraz z otrzymaniem organu, Panicz otrzymał fragmenty genu. Który okazał się kompatybilny z jego kodem genetycznym. Od tego czasu wyzdrowiał i niemal przestał chorować. Rodzice byli z tego powodu szczęśliwi. Nigdy się nie dowiedzieli, czym ich syn się stał. Nie było ich przy nim, gdy napady genu były najostrzejsze. Choć była taka jedna osoba, która wspierała Panicza. Jeden z jego służących pomógł mu przetrwać bolesne i agresywne przemiany, nieco opanować moc. Szkoda tylko, że gdy dzieciak miał 7 lat agenci SJEWu wykryli u niego wilczy gen i zabrali ze sobą. A ostatnie słowa, jakie Panicz usłyszał od prawdopodobnie jedynej, bliskiej sobie osoby tak poważnie go zraniły, że od tego czasu nie pozwala sobie na spoufalanie się z ludźmi. Od tego czasu też jego przesycony złymi cechami charakter utrwalił się bezpowrotnie.
Moce:
  • Przywoływanie - pozwala na przyzwanie z Hadesu stworzeń niskiego poziomu oraz kontrolowanie ich
  • Oko duszy - Możliwość rozmawiania z duchami, widzenia ich, a nawet nawiązywanie z nimi fizycznego kontaktu. Ta umiejętność jest powiązana z jego lewym, czarnym okiem.
  • Poznanie - daje pełniejszy wgląd w anatomię przeciwnika. Dzięki temu Panicz widzi wszystkie słabe elementy budowy, cechy fizyczne, delikatne miejsca, punkty witalne oraz wnętrzności. Umożliwia mu to jego prawe oko.
  • Władza nad żywiołem umysłu - która umożliwia mu wpływanie na wolę innych, manipulowanie nimi, zgodnie z własnymi zachciankami, sterowanie emocjami oraz zaglądanie innym do umysłów.
Umiejętności i zainteresowania: Panicz nie jest zbyt silny, jednak jest mały, lekki i szybki. Jest też niezwykle inteligenty, jak na swój wiek, co bywa dość... upiorne. Dziecko, które bez zawahania poda ci, ile wynosi pierwiastek z osiemnastu.
Posiada dużą wprawę w obsługiwaniu przyrządów kuchennych, a w szczególności tasaka i tłuczka do mięsa. Oraz wykałaczek. Rzeźbionych wykałaczek. Przez niego, własnoręcznie. Stały się one wręcz jego znakiem rozpoznawczym.
Kocha Herbatę. Interesuje się jej różnymi odmianami, smakami, sposobami upraw i zbiorów. W swoim domu posiada oddzielną piwniczkę, po brzegi wypełnioną sprowadzaną z różnych krajów Herbatą.
Do tego już od całkowitego szkraba zastanawiało go, "Jak to działa". Każdą rzecz rozkładał na czynniki pierwsze, by złożyć ponownie. Zaczęło się niewinnie. Od plastikowych zabawek, pluszowych misiów. Później były owady, żaby, koty, psy... obecnie jednak tym, co interesuje go najbardziej, jest człowiek. Na najniższym piętrze trzyma autentyczne, powleczone specjalnym rodzajem kleju, elementy ludzkiego ciała. Od kości, przez narządy wewnętrzne i mięśnie, do skóry.
Partner: też mi coś!
Zauroczony w: Samym sobie. To piękna, platoniczna, nieodwzajemniona miłość.
Rodzina: Ojciec jest dyrektorem w dużej firmie w Londynie, matka nie żyje. Jego starszy brat, którego nazywa po prostu "N" studiuje na Oxfordzie, a starsza siostra, Wiktoria, jest światowej klasy aktorką i mieszka w Szwecji.
Przedmioty: Ukochany, olbrzymi tasak o imieniu... Tasak. Kreatywność Panicza pod tym względem nie powala. 
Talizman: Wspomniane wcześniej światełka hoinkowe, które nosi na szyi, a których jedyną i podstawową własciwością jest pochłanianie fragmentów dusz zabitych przeciwników, dzięki którym świecią na kolorowo przez pewien czas. Zapełnienie wszystkich światełek pozwala Paniczowi na powołanie do życia własnego ducha. Ducha do jednego zadania, który po jego wykonaniu znika. A jeśli zadanie nie określa limitów, będzie je robił do całkowitego wyblaknięcia swojej egzystencji.
Miejsce zamieszkania: Arena 2, dzielnica Celi Amongtosum. Posiada tam sporą rezydencję, zbudowaną w stylu wiktoriańskim, z dostępem do morza, niewielkim molo i lotniskiem helikopterów na dachu. Całość otacza schludny ogród oraz wysoki mur. Wewnątrz dom również urządzony jest dość staromodnie, choć w jego zakamarkach można znaleźć wiele nowoczesnych gadżetów, starannie ukrytych pod iluzją antyku.
Ciekawostki:
  • #silnie uzależniony od herbaty
  • Jest trochę nieżyciowy. Gdziekolwiek się nie udaje, ktoś podąża razem z nim. Podwozi go, prowadzi, załatwia za niego wszystkie sprawy. Sam nie miałby szans przeżyć w wielkim mieście. 
  • Nie lubi być odcięty od internetu. Zawsze gdzieś przy sobie ma telefon oraz ruter z wi-fi. I power-bank. Kilka power-banków... i kilka baterii na zmianę na wszelki wypadek. Czasem nawet drugi telefon.
  • Aż trudno uwieżyć, z jaką łatwością przychodzi dzieciakowi zdobywanie informacji. Gdyby kiedykolwiek nauczył się choć trochę lepiej poruszać po szachownicy, zwanej realnym życiem, zamiast sterować nią z poza pulpitu, mógłby zostać największym informatorem w dziejach Akatsuki. A jednak to się nigdy nie wydarzy. Samemu Paniczowi brakowałoby determinacji, by porzucić wygodne życie i wkroczyć na tą niepewną ścieżkę.
  • Jest leworęczny
Towarzysz: posiada zwierzątko domowe, królika imieniem Tofisia, jednak nie jestem pewna, czy można nazwać ich towarzyszami
Kontakt: ketsurui
Żetony: 4§
Poziom 1
0

16 października 2016

Od Roriego cd. Argony

*Rori*

Byłem w moim domu, w kuchni pośrodku rodziców i braci. Siedziałem na honorowym miejscu przy stole, koło mnie stali i śpiewali wszyscy zebrani, obchodziliśmy jakieś święto. Urodziny. Czyje? Patrzyłem z zachwytem na tort w kolorach leśnego kamo, na którym napisane było "Wszystkiego najlepszego Rori!". Moje? Zdmuchnąłem świeczki, nie pamiętam o co poprosiłem, mama ucałowała mnie w policzek, tato zaczął kroić tort, a bracia siadali po obu moich stronach. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, panowała naprawdę miła i ciepła atmosfera. Za oknem padał śnieg i było zimno, w domu zaś - gorąco, a zarazem przyjemnie. Przed sobą coś zobaczyłem, w ciemnym pomieszczeniu - salonie - mignęła para czerwonych, jarzących się oczu. Stała tam jakaś postać i patrzyła prosto na mnie, świdrując mnie wzrokiem na wylot i przyprawiając o ból głowy. Potem wszystko podziało się tak szybko. Owa postać wyskoczyła z ciemnego pokoju, przemknęła koło mnie i wybiegła na dwór zostawiając drzwi otwarte na oścież. Serce mi biło jak oszalałe, w oczach pojawiły się łzy, i zaczęło mi brakować powietrza. Było mi tak ciężko na klatce piersiowej, dusiłem się.

***

Zerwałem się do pozycji siedzącej, chwilę mi zajęło zanim ogarnąłem gdzie jestem. Uspokoiłem oddech i spojrzałem na czarnego wilka, który chwilę później zmienił się w Argonę. Usiadła naprzeciwko mnie, patrzyłem na nią nie wiedząc co robić, co powiedzieć.
- Co? - spytała przerywając panującą ciszę, a ja wzruszyłem tylko ramionami. Wstałem z łóżka i trochę zakręciło mi się w głowie, starałem się nie dać po sobie poznać, że dalej jestem potwornie zmęczony. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem schodami na dół, za sobą już słyszałem kroki.
- Rori gdzie idziesz? - spytała Rita, stanąłem na jednym ze stopni i odwróciłem się do siostry
- Poprosić o kawę - uśmiechnąłem się sennie i znowu zacząłem schodzić
- Idź z nim, ale jeśli znowu coś się mu stanie... - groziła Rita
- Spokój - rzuciłem od niechcenia przez ramię, chwilę później już stałem przy ladzie - Witaj Mortimerze, mógłbyś zrobić mi trzy kawy? - po chwili namysłu jednak dodałem - Dwie i jedną herbatę... em... czarną?
- Jasne - kiwnął głową - A jak się czujesz? - powiedział cicho, nastawiając wodę i szykując kubki
- Żyję, to chyba jest dobre samo w sobie. Nieprawdaż? - skinął mi, a kiedy zalewał kubki wrzącą wodą podrapałem się po karku tak, że aż zapiekło.
Chwilę później w mojej głowie odezwała się Rita "Co się dzieje? Znowu w coś się wpakowałeś?! Dopiero się obudziłeś!" "Młoda, spokojnie. Chodziło mi raczej o to żebyś się do mnie kopsnęła" - odpowiedziałem jej w myślach. Teleportowała się do mnie, a Argona właśnie do nas dochodziła. No tak, dziewczyna pojawiająca się znikąd na pewno zwróciła uwagę ludzi. Rozejrzałem się i nikogo nie zobaczyłem. Szczęście - odetchnąłem
- Nie powinieneś tego tak używać - warknęła Rita
- Czego? - spytała alfa
- Niczego - odpowiedziałem - Proszę, twoja kawa - uśmiechnąłem się podając siostrze napój, a z herbatą zwróciłem się do Argo - A to dla ciebie - wziąłem mój kubek i upiłem łyka - No Ricia, zmykaj. Idę pogadać z Argo i nawet nie rób takiej miny. Łap - rzuciłem jej kłębek wełny - pobaw się - wystawiłem jej język, kiwnąłem do czarnowłosej głową, na znak żeby za mną poszła.
Wyszliśmy na dziedziniec i usiedliśmy na ławce stojącej kawałek od wejścia do gospody. Było trochę chłodno, ale widok zamglonych drzew, drogi i krzewów był piękny, spokojny.
- Chciałem spytać, ale chyba znam odpowiedź. No bo skoro jeszcze tu jesteśmy, to wnioskuję, że musiałaś się zgodzić na propozycję Mortimera.
- Tak. Porozmawialiśmy, zgodziłam się na jego warunki, a on powiedział jakie pokoje możemy zająć - kiwałem ze zrozumieniem głową
- Czekaj jakie warunki? - mruknąłem próbując sobie przypomnieć czy w naszej rozmowie mówił coś o jakichś warunkach.
- Ochrona w zamian za miejsce do spania - powiedziała
- Przed SJEW'em - westchnąłem
- Nie. Przed gangami - odpowiedziała, a ja z trudem powstrzymałem śmiech.
- Gangi w porównaniu ze SJEW'em to pikuś. Eh... To co, kończymy i idziemy zwiedzać naszą nową główną bazę?
- Dobra - zgodziła się
Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas gadając, a kiedy zorientowaliśmy się, że skończyły nam się napoje ruszyliśmy do gospody. Już się trochę rozbudziłem, ale dalej miałem mieszane uczucia.

*Sora*

Dziś w nocy było czyste niebo, żadnej gwiazdy, tylko księżyc tak samotny jak ja kiedyś. Dlaczego zawsze przy takiej pogodzie mi się to przypomina? - wspominałem bezsenną nockę. Siedziałem w ciemnym salonie i mogłem tylko patrzeć jak MOI rodzice i MOI bracia świętują urodziny tego podrzutka. Siedziałem na kanapie w czapeczce urodzinowej i trzymałem za łapkę mojego ukochanego misia. Od kiedy, pojawił się ten dzieciak, spadłem na drugi plan, a czasami jakby o mnie całkiem zapominano. Na przykład dzisiaj, wszyscy skakali dookoła tego blond-szczeniaka, bo dzisiaj był jego dzień. Ja też miałem urodziny, ale przez to, że urodziłem się z Wilczym Genem zostałem odstawiony na boczny tor. Dzisiaj miarka się przebrała, już od jakiegoś czasu miałem dość. Chciałem, żeby ktoś zwracał na mnie uwagę, chciałem uciec. Wstałem i podszedłem kawałek w ich stronę. Gniew coraz bardziej we mnie wzbierał, krew w moich żyłach wrzała. Posadziłem misia przy ścianie i pogłaskałem go po główce, już wcześniej rozmawiałem z nim o moim odejściu, ale mimo to dalej był smutny. Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczkami przepełnionymi żalem i współczuciem. Ściągnąłem czapeczkę i rzuciłem ją na podłogę. Patrzyłem prosto na niego, jak siedział przy stole i rozmawiał z MOJĄ rodziną. Chciałem mu coś zrobić, chciałem, żeby poczuł mój ból, żeby cierpiał tak jak ja. Nie rozumiałem dlaczego przez to, że ja mam Gen jestem gorszy od niego. Przeszywałem go wzrokiem, a ON mnie zauważył. Patrzył na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, żebyś tylko wiedział co wtedy przeżywałem. Poczułem, że się zmieniam i nie umiałem tego powstrzymać. Musiałem uciec, chciałem uciec. Ruszyłem biegiem w stronę blondyna i przebiegłem po stole, ledwo otworzyłem drzwi. Wybiegłem w ziąb, zrobiłem tylko kilka kroków na śniegu i już zmieniłem się w wilka. Biegłem przed siebie nie wiedziałem gdzie, byle jak najdalej od tego domu. Od tych ludzi, od NIEGO. Przysiągłem się zemścić na blondynie, powtarzając słowa "Przyjdzie dzień w którym cię zabije, Rori." Z zamyślenia wyrwał mnie telefon dzwoniący na biurku. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił nie kto inny jak Lara, westchnąłem i odrzuciłem połączenie. Spojrzałem na moje miejsce pracy zawalone papierami, które miałem przejrzeć. Wysłała mi wiadomość, że mam odebrać. Zadzwoniła ponownie, tym razem zrobiłem co kazała.
- Już po czternastej, miałeś do mnie zadzwonić rano. Czemu nie odbierasz, to już czwarte połączenie! - krzyczała - Myślałam, że znowu ucinasz sobie pogawędkę z Leniniewskim.
- Wiesz, że go nie lubię, a on mnie. Nie gadałem z nim ostatnio. Słuchaj Lara wychodzę, nie musisz się martwić idę się przejść, poobserwować miasto - skłamałem i usłyszałem westchnięcie w słuchawce.
- Tak czy inaczej uważaj i bez zmiany w wilka - ostrzegała
- Wiesz, że tego nienawidzę - warknąłem i się rozłączyłem. Przetarłem zaspane oczy, uporządkowałem papiery i wstałem. Odstawiłem kubek po herbacie do zlewu i założyłem moją kurtkę bez prawego rękawa. Wziąłem trochę pieniędzy i wyszedłem z apartamentu. Zamknąłem drzwi na klucz i naciągnąłem kaptur na głowę.
- Muszę się napić - mruknąłem sam do siebie i ruszyłem.

*Rori*

Siedziałem okrakiem na ladzie, Argona siedziała na stołku barowym, a Rita? Rita stała przede mną i przytulała mnie mocno. Rozmawiałem z Argo i Mortimerem, piliśmy piwo. Dzisiaj nie było nikogo w gospodzie, po moich długich namowach alfa wreszcie się zgodziła, żebyśmy chociaż przez jeden dzień odpoczęli, porozmawiali na jakieś normalne tematy, pośmiali się. Gdy byłem już "lekko" podchmielony ktoś wszedł. Jakaś postać w kapturze. Wybuchnąłem głośnym śmiechem, a postać stanęła jak wryta. Patrzyła na nas, na mnie, dopiero teraz przez alkohol uderzający do głowy dotarło, że jest coś nie tak. Zapanowała cisza.
- Coś podać? - spytał Mortimer
- Wilka na miejscu - warknął znajomy głos, a postać zaczęła zmierzać w naszą stronę, cho*era. Czemu akurat teraz? Odsunąłem od siebie Ritę i zszedłem z lady, stanąłem przed Argoną, a przeciwnik ściągnął kaptur. Sora? Czy jak mu tam było.
- Nie dzisiaj SJEW'owcu - zaśmiałem się i wyciągnąłem zza paska mój karambit - Jakbyś nie zauważył świętujemy - mruknąłem i się lekko zachwiałem.
- Jakbyś nie zauważył, nie interesuje mnie to - białowłosy też wyciągnął nóż
- Arguś, idź sobie. Mortimer, ty też - nie odrywałem wzroku od zielonookiego
- Nie - czarnowłosa zaprotestowała
- Rita - warknąłem, siostra wiedziała co ma zrobić. Złapała alfę i właściciela gospody za ramiona i teleportowali się
- Najpierw wytrzeźwiej, bo będzie za łatwo - błysnął zębami w psychopatycznym uśmiechu
- Wal się, poradzę sobie bez twoich złotych rad - mruknąłem i skoczyłem na niego. Zamachnąłem się, ale tylko rozdarłem mu kurtkę na ramieniu, bo zrobił unik.
- Zawszony kundlu - kopnął mnie w klatkę piersiową, uderzyłem plecami o ladę. Podszedł i ściągnął mi na głowę wiaderko z wodą i lodem, stojące na blacie. Od razu wróciła jasność rozumu. Wstałem, a chłopak się odsunął.
- W co ty pogrywasz? - zdziwiłem się - Mogłeś mnie zabić już parę razy, jesteś idiotą?
- Mówiłem, nie lubię łatwych zwycięstw - tym razem on się zamachną, odskoczyłem do tyłu i usłyszałem kroki na schodach. Spojrzałem tam i zobaczyłem Argonę biegnącą w moją stronę, a za nią Ritę.
- Co ona tu robi?! - wróciłem wzrokiem do Sory
- Nie mogłam jej zatrzymać - tłumaczyła się młoda
- Argo zabieraj się stąd! - krzyknąłem
- Nie będziesz znowu przeze mnie ranny - protestowała, wymyśliłem odłamkowy i rzuciłem chłopakowi pod nogi. Przewróciłem stół i wciągnąłem alfę za osłonę. Granat wybuchł, wyjrzałem za białowłosym, ale go nie znalazłem
- Nie możesz walczyć - przypominałem poirytowanym głosem
- Coś wymyślę
- Nie! Jeśli coś ci się stanie... - rozciąłem nożem skórę na przedramieniu
"Rita, zabierz mnie i tego dupka z dala od gospody! " - warknąłem w myślach i wyskoczyłem zza osłony. Wbiegłem w SJEW'owca i wylądowaliśmy na ziemi. W ułamku jednej sekundy Rita pojawiła się koło nas, a już w drugiej leżeliśmy na trawie na jakiejś łące w środku lasu. Odskoczyliśmy od siebie, próbowałem znaleźć w trawie mój nóż, kątem oka zauważyłem, że Sora robi to samo. Pięknie musiał zostać w gospodzie.
- Rori! - powiedział pewny siebie - Niech to będzie czysta walka - pokazał, że nie ma broni
- Nie boisz się porażki, to dobrze - powiedziałem z udawaną satysfakcją
- Ja nie przegrywam - ruszył w moją stronę i chwilę potem wyprowadził cios
Zablokowałem go i sprzedałem mu szybką kontrę, której uniknął. Jest szybki, dobrze będzie zabawnie. Znowu zaatakował, zrobiłem unik i chciałem go podciąć, ale on zrobił to pierwszy. Przetoczyłem się w tył, przez bark i wstałem na równe nogi.
- Ha! Nie spodziewałeś się tego - byłem pewny zwycięstwa
- Spodziewałem - odpowiedział równie pewny siebie i doskoczył do mnie, zablokowałem twarz, ale trafił mnie w brzuch. Zatoczyłem się lekko - A ty się tego spodziewałeś? - zarechotał
- Tak, pozwoliłem ci na to - skłamałem płynnie - Czego ty ode mnie chcesz? - Zaszarżował, lecz tym razem ja byłem lepszy, kopnąłem go kolanem w żebra. Zatoczył się.
- Zemsty - odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie i zanim cokolwiek zdążył zrobić podciąłem go i wylądował na ściółce.
- Gościu jakiej zemsty? Nie przypominam sobie, żebym przez 213 lat cię widział - kopnął mnie w kolana, nogi mi się ugięły i teraz to ja leżałem. Wstał.
- Nie pamiętasz - stwierdził
- Skąd mnie znasz? - od turlałem się i podniosłem.
- Jestem twoim bratem - powiedział i prawym sierpowym trafił mnie w splot słoneczny, straciłem oddech. Zakaszlałem.
- Co? - zamachnąłem się, a białowłosy zrobił unik
- Sora Amancori - ukłonił się i wyprowadził cios, zablokowałem go przedramieniem
- Nie p*prz! - warknąłem
- Nie zamierzam - zasypał mnie gradem ciosów, nie wszystkie udało mi się zablokować, rozwalił mi dolną wargę
- Miałem dwóch braci, ojca i matkę. Nie przypominam sobie żadnego tlenionego smarkacza - kopnąłem go w brzuch, a gdy chłopak się zgiął poprawiłem jeszcze z łokcia w plecy
- Byłeś podrzutkiem, a ja jestem od ciebie starszy - wydyszał, i powalił mnie na ziemię po czym założył duszenie. Z trudem się wyswobodziłem i prawym prostym trafiłem go w twarz, rozcinając mu łuk brwiowy. Wstałem i poczekałem, aż on się podniesie.
- Jak to możliwe, że cię nie pamiętam? - spytałem i odsunąłem się. Kręciło mi się w głowie od jego duszenia.
- Byłeś mały i niewiele kumaty. Jak widać do tej pory zmieniło się tylko to, że urosłeś - wymyśliłem dwa noże i jeden rzuciłem w drzewo po jego prawej stronie
- Kończmy to - mruknąłem - mam cię dość
- Masz rację, pogadaliśmy czas to zakończyć. Tu i teraz. Nie wiesz ile na to czekałem - wyjął nóż z drzewa i stanął w pozycji do walki.
- Ale co to do mnie masz?! - krzyknąłem, a chłopak natarł na mnie, odbiłem jego nóż swoim i tak parę razy
- Od kiedy się pojawiłeś bardziej zajmowali się tobą niż mną - warknął i próbował mnie dźgnąć w brzuch, ale odskoczyłem - Jako jedyny urodziłem się z Wilczym Genem
- Czekaj, co? Też jesteś wilkowatym? - zdziwiłem się, białowłosy wkurzony nie na żarty znowu zaatakował, a ja znów się obroniłem
- Zanim się pojawiłeś, jakoś się mną zajmowali, było im ciężko żyć z odmieńcem. Za to ty byłeś świętym, ich darem od Boga, byłeś czysty. Od razu cię pokochali, a mnie olali! Przestań się bronić i umieraj! - wrzasnął i kopnął w moją rękę, nóż z niej wyleciał. Zielonooki powalił mnie i z nożem przyciśniętym do krtani wpatrywał się we mnie wściekle, oboje dyszeliśmy - To była twoja wina! Znienawidziłem ich przez ciebie. Swoją rodzinę. Gdybyś się nie pojawił... nie uciekł bym tamtego wieczoru - Przypomniałem sobie mój dzisiejszy sen, to był on? Stał tam z krwisto czerwonymi oczami wściekły przeze mnie. Z całej siły przywaliłem mu w prawą skroń, zrzuciłem go z siebie
- Jesteś idiotą! - warknąłem na niego - Byłem dzieckiem, to nie moja wina - zabrałem mu nóż i wyrzuciłem gdzieś w trawę - Jeszcze się pokaleczysz. Poza tym po twoim odejściu nie było kolorowo - spoważniałem - Ojciec umarł, bracia się nade mną znęcali, a matka miała to gdzieś - ściągnąłem rękawiczkę i pokazałem mu blizny - Zobacz do czego zdolni byli nasi bracia - prychnąłem, a po chwili znów ją założyłem. Położyłem się na plecach i patrzyłem w niebo.
- Myślisz, że to coś zmienia? I tak cię kiedyś zabiję - powiedział zadziornie
- Nie poddam się bez walki - odpowiedziałem w ten sam sposób, chłopak się podniósł i zaczął powoli odchodzić - A ty gdzie?
- Do siebie. Lara zacznie się martwić, zachowuje się jak moja matka - mruknął niezadowolony - Nie musicie się znowu przenosić. Zostańcie w tej gospodzie, nie wydam was.
- Czego chcesz w zamian? - spytałem podejrzliwie
- Niczego. Myślisz, że pozwolę komuś innemu cię zabić? - zaśmiał się wrednie
Usiadłem i patrzyłem przed siebie, nie wiedziałem co o tym myśleć.
- Dzięki. Byłby z ciebie naprawdę równy gość gdyby nie to, że chcesz mnie zabić no i trzymasz z SJEW'em - powiedziałem kąśliwie
- Ta - przede mną coś rozbłysło, chłopak gwałtownie się odwrócił, a ja wstałem - Co tworzysz? - warknął
- Nic. Chciałem cię spytać o to samo
Parędziesiąt metrów nad ziemią pojawiła się jakaś smoliście czarna przepaść jakby z innego wymiaru, rzuciłem zielonookiemu karabin maszynowy, sobie wymyśliłem identyczny. Wcelowani w dziurę staliśmy milcząc, nasłuchując i wypatrując czegokolwiek. Nagle z otchłani coś wypadło i skuliło się na ziemi. Posłałem Sorze pytające spojrzenie, a ten wzruszył ramionami. Ruszyłem powolnym krokiem w stronę dziwnego stworzenia, chłopak szedł kawałek za mną. Jak mi strzeli w plecy to wstanę z grobu i trzepnę go w łeb. Stanąłem kawałek przed skuloną postacią na ziemi. Wyglądała jakby urwała się z rzeźni, cała oblepiona krwią, przez skórę widać było kręgosłup, a z jej ciała wychodziły kolce i gwoździe. Dotknąłem postaci butem, a ta rzuciła się na mnie i przygniotła mnie do ziemi. Miała całe czarne oczy bez źrenic, nie miała też ust, co jej nie przeszkadzało w posiadaniu dwóch rzędów ostrych zębów. Zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, jakby warczeć, chwilę potem otworzyła swoją gębę i próbowała zjeść mi głowę. Cho*era, Sora mógłby pomóc! Ledwo o tym pomyślałem i usłyszałem strzały. Potwór odturlał się ode mnie i przestał ruszać. Białowłosy podszedł do mnie i podał mi rękę. Chwyciłem ją i podniosłem się.
- Było blisko. Mogłeś mieć robotę z głowy - zauważyłem
- I cała zabawa by mnie ominęła? Sam mogę pozbawić cię głowy - uśmiechnął się cwaniacko
Spojrzałem w miejsce w które poleciał potwór, był tam. Siedział i patrzył się na nas. Postawą przypominał człowieka, może nawet małpę? Stwór zaczął biec w naszą stronę, Sora mnie popchnął, gdy wylądowałem na ziemi w ostatniej chwili podciąłem chłopakowi nogi. Istota przeleciała nad nami, odwróciłem się i zacząłem strzelać do tego czegoś. To unikając moich pocisków wskoczyło do portalu, myśleliśmy, że to już koniec, nawet się podnieśliśmy. Gdy nagle z dziury wyskoczył ten sam potwór, ale tym razem miał kolegów.
- Cho*era - powiedzieliśmy w tym samym czasie
Wycelowałem w tego na początku grupy, ale zanim zdążyłem pociągnąć za spust, potwór leżał ze strzałą w czaszce, po chwili istota spłonęła w czarnym ogniu, zostawiając po sobie tylko proch. Sytuacja się powtórzyła i w ciągu kilku sekund nie było nikogo. Spojrzałem z podziwem na Sorę, ale ten stał i patrzył jak wryty w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą były bestie. Ktoś tyknął mnie w ramie. Spojrzałem w tamtą stronę i odskoczyłem zaskoczony. Zobaczyłem uśmiechniętą dziewczynę. Włosy miała w kolorze białej platyny, spięte w kucyk, oczy skrywała pod jaskrawozielonymi okularami w srebrnej oprawce, ubrana była w sportową białą, krótką koszulkę na ramiączkach i krótkie zielono-czarne spodnie z srebrnym pojemniczkiem przypiętym z tyłu. Buty do biegania i rękawiczki bez palców były w tych samych kolorach. Była o pół głowy mniejsza ode mnie. Na prawym ramieniu miała czarną opaskę, a w ręce trzymała sporych rozmiarów snajperkę. 
E... nie, M4 z celownikiem snajperskim i zamiast lufy miała podwójną kuszę? Fajna taka M4-kusza i to jeszcze z celownikiem snajperskim.
- Cześć Rori - świetnie kolejna osoba która zna mnie, ale ja nie znam jej, robi się to denerwujące, podała mi swoją kuszę - Potrzymaj
- Em... cześć - odpowiedziałem, a dziewczyna wyciągnęła z pojemniczka przypiętego do spodni pistolet na flary i załadowała go jednym nabojem - Po co ci pistolet na flary?
- To nie na flary, a na specjalne pociski zamykające Szczeliny - odpowiedziała i wystrzeliła pocisk w sam środek otchłani. Dziura zasklepiła się i zniknęła, a niebo znów było nieskazitelne, odebrała ode mnie swoją M4-kuszę, wcisnęła coś, a broń w ciągu dwóch sekund złożyła się w małą kostkę - Jak się trzymasz Bziku? - zaśmiała się, schowała kostkę i uwiesiła mi się na szyi
- Bziku? - przypomniałem sobie, razem ze mną uczyła się Szału u mistrza Zinga - Cassi?
- Jednak mnie pamiętasz? - przytuliłem ją - Ostatni raz się wiedzieliśmy - zaczęła liczyć
- Dawno - uśmiechnąłem się, a dziewczyna odskoczyła ode mnie jak poparzona
- Bziku, trzymasz z łapaczem wilków? - spytała podejrzliwie
- Co? Nie, to jest mój... eh... - zaciąłem się
- Coś za jeden? - warknęła i zabrała mi karabin celując do niego, Sora podszedł do mnie i oddał mi swoją broń.
- Dzięki, za zabawę braciszku. Następnym razem nie będzie forów, nie zawiedź mnie - odwrócił się z uśmiechem na ustach i odszedł.
- Czy on mnie olał? - zbulwersowała się
- Tak, dziwny z niego człek - odprowadziłem go wzrokiem - O rany, Argo! - przypomniałem sobie o niej - Zabije mnie, jak zaraz się nie pojawię, pewnie właśnie się mordują z moją siostrą. Cassi, chodź ze mną, mam do ciebie mnóstwo pytań.
- Masz siostrę? - zdziwiła się
- Ee... Później, teraz muszę się pośpieszyć - mruknąłem

*Wieczorem*

- Z grubsza to tyle - uśmiechnęła się Cassandra, która całą drogę szła ze mną pod rękę, nie umiałem jej odmówić
- Nomedy. Jasne, po tym co przeszedłem w głowie, chyba już nic mnie nie zaskoczy - zastanowiłem się przez chwilę - Jak to się stało, że ani ja, ani Sora cię nie wyczuliśmy? - spytałem wreszcie
- Dzięki mojemu Szałowi - odpowiedziała lekko
- Umiesz nad nim panować? - zdziwiłem się
- Naturalnie, nie mów mi, że ty jeszcze swojego nie opanowałeś - zaczęła się śmiać
- No więc ten - podrapałem się po karku lekko zakłopotany - Tak szczerze to, dowiedziałem się o nim dopiero kilka dni temu
- Dowiedziałeś? - zastanowiła się chwilę - No tak, przecież mistrz zablokował go u ciebie, ale nie wiedziałam, że wymazał ci wspomnienia o nim
- Tak właściwie to tylko je zablokował - sprostowałem
- Racja. Aktualnie mój Szał jest silniejszy od twojego, ale tylko dlatego, że nie umiesz nad nim panować, a co dopiero w pełni go wykorzystywać. Nie martw się, nauczę cię - uśmiechnęła się
- Serio? - ucieszyłem się, a dziewczyna skinęła głową - Tak czy inaczej zapraszam do naszego Azylu - otworzyłem przed białowłosą drzwi - Wróciłem - mój głos niósł się po całej gospodzie.
- Wreszcie - Rita pojawiła się obok mnie i przytuliła mocno - Nie mogłam się z tobą skontaktować. Bałam się, że... - urwała, odsunęła się i zobaczyła Cassi, w jej oczach zabłysnęła pogarda - O, nowa koleżanka na jedna noc? - mruknęła niemiło i odwróciła się na pięcie, zamiatając w powietrzu włosami. Po schodach zeszła Argona, ucieszyłem się na jej widok
- Cześć Ar... - zacząłem, ale jak tylko zobaczyłem jej wściekłe spojrzenie przerwałem
- Jesteś IDIOTĄ! - krzyknęła, a gdy stanęła przede mną zamachnęła się, ale złapałem ją za nadgarstek uniemożliwiając jej uderzenie mnie
- Wiem. Jestem, głupim nieudacznikiem i bezmyślnym kretynem, po raz kolejny narażałem swoje życie dla ciebie. Taki już jestem. Wykład nie potrzebny wszystko wiem, a teraz... - uśmiechnąłem się - To jest Cassandra, moja znajoma z dzieciństwa, może mnie nauczyć jak kontrolować szał i też ma Wilczy Gen.
- Cześć - Cassi stanęła obok mnie, a chwile po tym złapała mnie za rękę - Zostawić cię na chwilę, Bziku? Widzę, że masz napiętą atmosferę ze swoją dziewczyną - uśmiechnęła się promiennie, a ja usłyszałem jęknięcie protestu i zdziwienia Argony
- Ona nie jest moją... - wróciłem wzrokiem do alfy, którą swoją drogą, dalej trzymałem za nadgarstek. Zmieszałem się i szybko ją puściłem - dziewczyną...
- Skoro jesteś wolny tooo... dobrze wiedzieć - uśmiechnęła się tajemniczo - Pójdę się rozejrzeć - i poszła
- Kto to jest i gdzieś ty był? - Argo warknęła i splotła ręce na piersi, zakłopotany podrapałem się po karku
- Już mówiłem, Cassandra. Nauczy mnie wszystkiego o moim Szale - wróciłem myślami do rozmowy z Sorą - To tyle - spochmurniałem
- Gdzie byłeś? Co z tym chłopakiem ze SJEW'u? - naciskała
- Byłem w lesie i się z nim biłem. Nie widać? - mruknąłem pokazując na rozwaloną wargę - A do tego zaatakowały nas jakieś poryte stwory
- Coś więcej? Czego on chciał? Jakie stwory? - nie zamierzała odpuścić
- Mnie. Pierwszy raz ktoś nie dybie na twoje życie, a to ci nowość. O Nomedach porozmawiamy później - warknąłem, krążyłem niespokojnie - Przepraszam, mam bajzel w głowie. Wychodzi na to, że moje grono wrogów się powiększyło. - obróciłem stół jak należy, bo dalej leżał wywrócony - Których nawet nie znam. Bredził coś o zemście i... że jest moim... że chce mnie zabić. Jestem wykończony... znajdę Cassi, pokażę jej gdzie może się położyć i idę spać - mruknąłem - tobie też to polecam
Po dłuższej chwili szukania znalazłem Cassandrę, a ta jak mnie zobaczyła to od razu uwiesiła mi się na szyi
- Jak tam z twoją dziewczyną? - poruszała w śmieszny sposób brwiami
- Nie jest moją dziewczyną - westchnąłem
- Więc ta druga - zamyśliła się
- To moja siostra i jest strasznie zazdrosna o każdą dziewczynę w moim pobliżu - wyjaśniłem
- Nie przypominam sobie, żeby twoi rodzice mieli w planach czwartą pociechę - pociągnęła mnie w stronę biblioteki
- Tak było. Znaczy to tak jakby moja siostra... eh... to jest skomplikowane. Po co mnie tam ciągniesz? - spytałem wreszcie
- Tu będziemy mieć chwilę spokoju - zaśmiała się cicho
- O co ci chodzi? - ciągle miałem mętlik w głowie po rozmowie z moim... bratem
- Zobaczysz, trochę cierpliwości - wystawiła mi język
- To nie jest moją mocną stroną - przypomniałem, białowłosa otworzyła drzwi od biblioteki, a ja zapaliłem światło
- Nie zamykaj drzwi. Nic się nie zmieniłeś, no może trochę urosłeś - kolejna, pff - Nawet mnie przerosłeś - na stole postawiła szklankę i nalała do niej wody z butelki, skąd ona to ma? - Pamiętasz? Byłeś mniejszy ode mnie o pół głowy
- I zawsze nazywałaś mnie "Bzikiem". Tak pamiętam - uśmiechnąłem się półgębkiem - Co robisz? - wrzuciła kamyczek do szklanki, spojrzałam na nią jak na szajbuskę - Nie będę tego pił - Cassi puknęła się parę razy w czoło
- Zanim zacznę cię uczyć, muszę się dowiedzieć jaki masz szał. - widząc mój nic nie rozumiejący wzrok zaśmiała się - Są cztery typy, Xeron, Rukku, Sokeita i Krammsen. Ja jestem Sokeitą. Mogę ukryć swoją i cudzą obecność, zanim zacznę cię uczyć o twoim Szale muszę się dowiedzieć jaki ty masz.
- Nie możemy jutro? Jestem zmęczony - ziewnąłem i usiadłem na ławce 
- Nie mamy czasu, za niedługo znów wyruszam
- A ty znowu gdzie? - spytałem
- Głupie pytanie, Nomedy nie poczekają
- Racje, zawód łowcy trudnym być - zaśmiałem się co najwyraźniej zirytowało Cassi
- Nie wkurzaj mnie Bziku - mruknęła pod nosem
- No już dobrze tylko bez agresji
- Ugh... Kontynuując, przystaw ręce do szklanki - jak powiedziała tak zrobiłem, białowłosa pierdyknęła się ręką w czoło - Nie tak, bliżej - ujęła moje dłonie i zbliżyła je do szklanicy - Skoncentruj się.
Skupiłem wzrok na naczyniu, a po chwili ilość wody się zwiększyła i zaczęła wylewać
- Czyli jesteś Rukku - powiedziała po chwili namysłu
- Po czym to stwierdziłaś? - popatrzyłem na nią zdziwiony
- Łatwo to rozróżnić, na przykład gdybyś był Xeronem kamień zacząłby się unosić na wodzie. Krammsen stwarza coś na wzór drugiego kamienia. Sokeita sprawia, że kamień staje się przeźroczysty, a Rukku wytwarza większą ilość wody.
- A co to to to wszystko jest? - zrobiłem pytającą minę - Z czym to się je?
- No tak, przecież ty w tym zielony jesteś - westchnęła załamana i widocznie rozdrażniona moim zachowaniem - Xeron ma zdolność pozwalającą kontrolować obiekty. Krammsen potrafi zrobić materialną iluzję. Sokeita... w sumie już ci mówiłam. Natomiast Rukku wzmacnia swoje umiejętności fizyczne.
- Więc kiedy trenujemy? - wyszczerzyłem się w uśmiechu
- Jesteś tępy czy tylko udajesz? Przecież ci już mówiłam, że wkrótce wyruszam
- Eee... to znaczy, że nie przejdziemy od razu do ćwiczeń praktycznych? Jestem zawiedziony
- Nie marudź, muszę opracować plan twojego treningu.
- Czyli mogę już iść spać? - uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czoło
- Dobranoc Bziku - wstałem i się przeciągnąłem
- Dobraaaaaaanoc Cassi - ziewnąłem i ruszyłem do wyjścia, przy drzwiach stała Argona, wyglądała na zirytowaną
- Nie za bardzo się spoufalacie? - spojrzała na mnie spode łba
- O co ci chodzi?
- O ten tramwaj co nie chodzi - burknęła - Jakoś nie pasuje mi ta dziewczyna, nie widzisz jak się do ciebie klei?
- Zachowujesz się jak Rita. Jesteś zazdrosna? - uśmiechnąłem się zadziornie
- Daruj sobie, idź wreszcie spać - wzruszyłem ramionami i udałem się do sypialni.

***

Znowu byłem w tym samym pomieszczeniu, lecz tym razem byłem sam. W salonie naprzeciwko, znowu ujrzałem te czerwone, przerażające ślepia, przyprawiające mnie o dreszcze. Postać powoli kroczyła w moim kierunku.
- Wkrótce poczujesz ten sam ból - zaśmiał się złowieszczo

***

Obudziłem się gwałtownie cały zlany zimnym potem, obok siedziała Argona i przyglądała mi się
- Stało się coś? - mruknąłem zdezorientowany po koszmarze
- Jak śpisz wyglądasz jak mały niedźwiadek... a jak chrapiesz - dodała pod nosem
- Ja nie chrapie, ja śnie o motorach
- Nie wyglądało mi to na przyjemny sen - zmarszczyła brwi
- Po prostu mam mętlik w głowie, najpierw ten tleniony smarkacz, a teraz jeszcze te stwory
- Może wreszcie mi o nich opowiesz? - warknęła
- Sam do końca nie wiem co to jest. Cassi... - kiedy tylko Argo usłyszała jej imię na chwilę ukazało się na jej twarzy zirytowanie - mówi, że jest to coś na kształt demona. Podobno jakiś kretyn bawił się czarną magią, ale coś mu nie pykło i teraz w różnych miejscach na świecie pojawiają się szczeliny z których wypełzają te paszkwile. Wyglądają podobnie do tych które męczyły mnie kiedy byłem w śpiączce. Cassandra należy do specjalnej organizacji, która ma na celu zamknięcie tych dziur i pozbyciu się kreatur.
- Możemy już o niej nie mówić? - odwróciła wzrok rozdrażniona
- Cały dzień cię coś gryzie. O co chodzi? - usiadłem i opuściłem nogi na podłogę.

(Argona? Teraz ja cię zostawię w du*ie :3 )

Od Est cd. Somniatis

*Est*
- Jakby to powiedzieć... um... - Dziewczyna spojrzała na niego i przyjęła zakłopotaną minę. Nikt oprócz rodziny Miyamae nie pamięta o istnieniu Nightmare'a. Jego egzystencja zniknęła wiele lat temu wraz z stworzeniem pierścienia. Nawet najstarsi ludzie uważali go za zwykłą legendę. Materiał bluzy delikatnie zsunął się z ramienia Est, jednak ta wcale tym nie przejęta zaczęła kontynuować. - Czy jesteś... w stanie mi zaufać?

*???*
Mężczyzna wszedł na salę badawczą gdzie znajdował się ów smok. Dwa dni temu wrócił prost z północy ze swojej podróży, gdyż dostał wezwanie od premiera o nowym wydarzeniu w laboratorium. Przez ten czas zdążył zrobić już małe przeszpiegi w aktach i dokładnie wiedział o co chodzi. Otóż z tego co pamiętał od kiedy się przebudził nikt nie ważył się podejść do szyby, która dzieliła pomieszczenie obserwacyjne i jego więzienie. Ludzie z laboratorium twierdzili, że kiedy podchodzili zbyt blisko słyszeli głęboki, przerażający głos, a całe ich ciało płonęło jakby ktoś podpalił ich żywcem. Oż jakie to było zadziwiające uczucie dla naukowców. Nikt dokładnie nie wiedział skąd brało się to zjawisko, jednak większość uważała, że smok był tym powodem. Mężczyzna pchnął kolejne drzwi i stanął obok grupy pracowników. Rozmawiali o różnorodnych rzeczach związanych z nauką, jednak niestety żadne nie wiązało się z ich dzisiejszą pracą. 
- Dzień dobry. - Powiedział wreszcie, żeby zwrócić ich uwagę co poskutkowało. 
- Witamy, panie Manson! - powiedzieli chórem i stanęli na baczność.
- Spocznijcie. - Mężczyzna powiedział zrezygnowany i machnął ręką. Pracownicy westchnęli z ulgą i wrócili do poprzednich postaw. - Przyszedłem na chwilę, zapytać o wasze postępy. - Młodzi naukowcy spojrzeli po sobie i zwiesili głowy.
- Niestety, ale nie zrobiliśmy żadnych postępów, sir. - Powiedzieli smutno. Manson podniósł brew do góry i spojrzał na każdego po kolei zdziwiony.
- Żadnych?
- Smok nie pozwala się do siebie nawet zbliżyć, a od incydentu z głosami żaden z pracowników nie chce nawet podejść! - wykrzyczał jeden z nich. - Przepraszamy! - po wypowiedzianych przez niego słowach cała grupa zgięła się w pół, prosząc tym o litość.
- Czy... premier o tym wie? - mężczyzna spytał niespokojnie. 
- Prawdopodobnie tak. Nie jesteśmy pewni, ale tak czy inaczej mamy przedstawić postępy w następnym tygodniu. - Odpowiedział czarnowłosy chłopak stojący po lewej. Manson westchnął zdenerwowany.
- Wstańcie i nie zachowujcie się jak baby. - Powiedział po chwili, a tamci bez chwili wahania wykonali jego komendy. - Jeżeli nie wykonaliście nic, to chodźcie. Przygotujcie się na ciężkie dni. Nie zamierzam się poddać zanim czegoś nie odkryjemy. - Oświadczył i odwrócił się by przejść ponownie przez te same drzwi co poprzednio.

*Est* 
Somniatis zmarszczył brwi.
- Czemu nie miałbym?
- Bo... - Jej oczy zaczęły napełniać się gorzkimi łzami. Dziewczyna spuściła głowę i złapała się obiema rękami za brzucho ściskając je mocno. - Ja... przepraszam. Po prostu zawsze przypomina mi się tamten czas o którym nie powinnam pamiętać. - Ścisnęła ręce na materiale bluzki. Czuła jak paznokcie wbijają się jej w skórę, jednak nie zaprzestawała. - Codzienne tortury, brak dostępu do pożywienia, obelgi, które padały w moją stronę... zdarzało się nawet, że... - Dziewczyna zamilkła na chwilę, próbując stłamsić panujące nad nią uczucie. Est zmieniła pozycję i schowała twarz w dłoniach. Jej głos całkowicie się załamał. - ...byłam brutalnie gwałcona. - Łzy powoli spływały po jej rękach, spadając na wcześniej suche spodnie i mocząc rękawy bluzy.
- Est... - dziewczyna słysząc głos chłopaka wzdrygnęła się, jednak nie przestawała.
- Jedyną osobą, jaka w tamtym czasie przy mnie była, był... Nightmare. Może nie zawsze mi pomagał, czasami nawet pogarszał sytuację, lecz był. Od kiedy się urodziłam, zawsze mówił coś do mnie, czułam się... bezpiecznie. Kiedy dochodziło do tych sytuacji, on zawsze próbował mnie pocieszyć. Kilka razy chciałam popełnić samobójstwo, zawsze doprowadzał do tego, że się wycofywałam. Dawał mi siłę, by iść dalej. Tak jakby... najgorsi wrogowie, a zarazem także najlepsi przyjaciele. Był zawsze przy mnie. - Est podniosła głowę i wytarła twarz rękawem bluzy. Spojrzała na Somnatisa smutnym wzrokiem. - Aż... do tamtego wydarzenia. Po tych wszystkich latach, odzyskał siły i przechytrzył mnie, Tyks oraz Awery'ego. - Dziewczyna na chwilę się zatrzymała wypowiadając to imię, lecz po chwili zaczęła kontynuować. - Najpierw utknęliśmy w moim umyśle i próbowaliśmy go ujarzmić, jednak coś poszło nie tak. Udało mu się uwolnić i porwać Tyks co zmusiło nas do szybkiej reakcji. Z tajemniczych powodów w moim domostwie znajdował się portal do Hadesu. Niestety nie jestem pewna jak dokładnie się tam znalazł, prawdopodobnie jest już zdezaktywowany. Kontynuując, razem z Awerym przeszliśmy przez przejście i trafiliśmy do świata zmarłych. Po trochę długich poszukiwaniach odnaleźliśmy Tyks i Nightmare'a. Zaczęła się walka, podczas której... Awery zginął. Niestety nie udało nam się go ujarzmić i przegraliśmy. Po tym obudziłyśmy się w moim domu. Na początku sądziłyśmy, że to był tylko sen, ale... myliłyśmy się. Po tym zostawiłam Tyks i wyruszyłam w poszukiwaniu Nightmare'a. Po drodze chciałam przekroczyć granicę, ale przez jej zamknięcie było to nie możliwe, dlatego teraz ścigają mnie władze. - Dziewczyna zamknęła oczy, które po chwili ponownie wypełniły się palącą cieczą. - Po tym wszystkim okazało się, że wykorzystywał mnie od samego początku. Przez moje błędy doprowadziłam do śmierci brata bliskiej mi osoby. Tak naprawdę nigdy nikomu na mnie nie zależało, zawsze byłam sama... Jestem żałosna, prawda?
(Somniatis? Powoli wraca mi wena! D: Wciąż muszę poprawić się w pisaniu...)

8 października 2016

Hej!

Przez następny tydzień mnie nie będzie, niestety. Co zatem idzie nie będę mogła wstawiać opowiadań, kart postaci itp. Jednak jak najbardziej można je wysyłać, po prostu ostrzegam o opóźnieniu.
A i tak organizacyjnie. Jeśli do mojego powrotu nie będzie odpisów na wstawione niedawno opowiadania (od Halszbiet, Tyksony i Mbanwe) to ja je dokańczam^^

Od Somniatisa cd. Dragonixy

- Nic nie szkodzi, odpoczywaj – powiedział łagodnie, uśmiechając się delikatnie. – Jeszcze chwilę będziemy jechać.
Dziewczyna pokiwała głową, jednak nie położyła ponownie głowy na ramieniu towarzysza. Wpatrywała się za to tępo przed siebie. Oboje byli wymęczeni i potrzebowali chwili odpoczynku. Kilkanaście minut późnie Somniatis potrząsnął delikatnie dziewczyną, która znów zdążyła zasnąć.
- Drago, już prawie jesteśmy – powiedział cicho, a czerwonowłosa zamrugała zaspana. Wstała i chwyciła się żółtej rury, a mężczyzna poszedł w jej ślady. Autobus się zatrzymał i z dźwiękiem rozprężanego powietrza, otworzyły przed pasażerami. Znaleźli się na zewnątrz. Somniatis skierował towarzyszkę w kierunku swojego domu, nie trudząc się nawet zaczynać rozmowy. Tak było lepiej, a przynajmniej na razie.
Już w warsztacie zaprowadził ją do swojego pokoju i zaoferował swoje łóżko.
- A ty, gdzie będziesz spał? – spytała bystro.
- Muszę popracować nieco w warsztacie – odpowiedział. – Mam zaległą pracę z wczoraj, którą muszę zrobić jeszcze przed otwarciem.
- Więc może pomogę?
- Nie jesteś w stanie pomóc. To bardzo precyzyjna robota i muszę po prostu posiedzieć nad tym w ciszy. Nic więcej. – Somniatis delikatnie posadził dziewczynę na posłaniu i kucnął przed nią. – Na razie odpocznij nieco, a potem będziemy musieli udać się do Erny, żeby obejrzała twoje złamanie. To chyba jedyna osoba w WKNie której można ufać w takich sprawach.
- Dobra – powiedziała dziewczyna. Atis pokazał jej jeszcze, gdzie znajdzie świeżą pościel i poszedł do pracowni. Przysiadł do porzuconego wcześniej projektu i powoli, mozolnie zaczął nad nim pracę. Kątem oka obserwował, jak towarzyszka wymienia pościel i gdy trzasnęły za nią drzwi odczekał jeszcze kilkanaście minut dla pewności i zgasił pieczęć. Zegarek i tak był już gotowy. Już od kilku minut. Czuł się, jakby miał piasek pod powiekami, a jego głowa poleciała prosto na metalowe urządzenie. Nie zadał sobie tego trudu, by je odsunąć. Spał.
(Drago? Spoko, nic się nie stało^^)

Od Mbanwe

Brama prowadząca w głąb wysypiska stała otworem. Chłodny metal, w większości zardzewiały, zawisł nad głową przechodnia, sprawiając wrażenie, jakby topór kata miał się rozprawić z osobą wchodzącą na teren. Ogromna przestrzeń, ogrodzona zardzewiałą siatką, gdzieniegdzie poprzecinana była dziurami. Zdawało się, że druty czyhały, aż nieuważny gość tego miejsca zahaczy o nie swoim ciałem, przewróci się i zostanie przysypany górą śmieci, z tej perspektywy dosięgającej nieba. Władze od dawna porzuciły nadzór tego terenu. Niezdrowy zapach gnijących resztek z każdą chwilą dawał się we znaki. Łzy w oczach, dławiący kaszel, duszności. Żeby dostać się gdziekolwiek, przemierzało się przez masę odpadów, organicznych i nieorganicznych. Rozkręcone części, wyrzucane z pobliskich uniwersytetów, walały się pod stopami. W pewnej odległości od wejścia krajobraz się zmieniał. Aleja rur. Pod nimi, ogromnymi, o średnicy mogącej pomieścić dorosłego człowieka, walały się przeróżne szczątki, tak podobne do ludzkich. Humanoidalne androidy, wyniki nieudanych eksperymentów. Dwie złączone dłonie, wypłowiałe od słońca, z niemal to organicznego materiału, poobrywanego i ukazującego ostre wystające przewody. Zimne oczy, szklane, świdrujące wszystko dookoła, spoglądające z wyrzutem na świat. W końcu on, zagubiony w czasie i przestrzeni, na terenie cmentarzyska postępu. Jeden krok. Ominięcie zużytego układu scalonego. Szybki skok nad stertą kabli. Gotowe. Gwałtownym ruchem odchylił blachę, ukazując wnętrze swojego przybytku, zgromadzonego w starej rurze, tradycyjnie nazwanej"szałasem". Żarówka, podczepiona do starej baterii, tliła się słabym światłem, ukazując prowizoryczną półkę z blachy, miejsce gromadzenia chwastów wyrosłych na tym terenie. Na legowisko, znajdujące się w głębi rury, składało się posłanie z mchu, zerwanego nieopodal i poduszka znaleziona w głębi wysypiska. Żal było to wszystko opuszczać, lecz decyzja została dawno podjęta. Szansa na to, że ktoś rozkradnie dobytek podczas jego nieobecności, była minimalna. Po raz ostatni przejrzał się w kawałku znalezionego lustra. Kurtka, zostawiona przy bramie przez jakiegoś przechodnia nie była aż tak zniszczona, nie licząc plam po smole. Dół stroju, zszyty ze starego prześcieradła i spięty kilkoma starymi drutami także dobrze sprawdzał się w swojej roli. Do pasa przymocował najważniejsze worki z ziołami i kilka fiolek, tak na wszelki wypadek. Do zapinanej kieszeni schował pchłę Basię. Jeszcze tylko tobołek na patyku i czas wyruszać w świat. Ostatnie spojrzenie na dom i przerwanie obwodu żarówki. "Ja tu wrócić za krótka czas" pomyślał i udał się w stronę bramy, na spotkanie z metropolią.
***
Przechadzał się spokojnym krokiem po ulicach Areny 4. O dziwo, swoim wyglądem nie zwracał na siebie zbytniej uwagi. Można było powiedzieć, że niczym nie odróżniał się od przeciętnego naukowca z Korrstechu. Przy kamienicy z charakterystyczną linką na pranie, a mianowicie charakterystycznymi majtkami mogącymi pomieścić cały oddział SJEWu, skręcił w boczną uliczkę. W tej chwili stał pomiędzy budynkami, znajdującymi się w odległości tak wąskiej, że dwie osoby miałyby trudność z ominięciem się bez potrącenia. Przy końcu uliczki wychylił się zza kamienicy. Kilkukrotnie przeleciał wzrokiem po przechodniach, żeby upewnić się, że nikt go nie obserwuje. Żadna głowa nawet nie obróciła się w jego kierunku. Nachylił się i jednym zwinnym ruchem podniósł klapę zamykającą studzienkę kanalizacyjną. Ześlizgnął się do niej, starając się zrobić jak najmniej hałasu, po czym przechylił klapę. Teraz mógł zrobić to, po co tutaj przyszedł. Wyjął ze swojej kieszeni kawałek metalowej blachy i materiałowy worek, podszedł do ściany i zaczął zeskrobywać z niej grzyby. Trach. Coś zaczęło uderzać w klapę od studzienki od zewnątrz. Nie zdawało się, żeby kiedykolwiek miało przestać. Mbanwe schował worek do kieszeni i rozpoczął oddalanie się od klapy szybkim krokiem, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że rozchlapuje wodę na boki. Uderzanie nasilało się, aż w końcu promienie światła wpadające do środka dały znak, że ktoś otworzył klapę i starał się wejść. Nagle taki sam dźwięk pojawił się z drugiej strony. Następna osoba starała się wskoczyć do kanalizacji. "Ja być trup", nawiedziło go niepokojące przeczucie. Jeśli go znajdą, może pożegnać się z dotychczasowym sielskim życiem na wysypisku. Ucieczka metodami, które nie były związane z jego mocą też nie wchodziła w grę. Utopienie w szambie - tym bardziej. Postanowił przebiec się jeszcze dalej, mając nadzieję, że nikt go nie zauważy. Z oddali słychać było kroki. Mbanwe dobiegł do rozwidlenia ścieżki i skrył się za ścianą, bacznie nasłuchując odgłosów życia. Dźwięk kroków podwoił się, tak jak przeczuwał. "Ja być trup", powtórzył profilaktycznie w myślach. Wziął głęboki oddech, godząc się z losem. Z korytarza do jego uszu dobiegł śmiech.
- Eviva l'arte! - wykrzyknął radośnie jeden głos.
- Eviva l'arte! - zawtórował mu drugi - To jak, łapiduchu, masz nowy kawałek? - zapytał z ciekawością, a jego głos w miarę przybliżania się stawał się coraz głośniejszy.
"Eviva l'arte" szaman odetchnął z ulgą. "Ja być żyw!" pocieszył się. "ZUPA, ja mieć wiela książka, wiela ładna kobieta być w ZUPA. Ja umrzeć szczęście" i po tych myślał wyskoczył zza rogu, po czym rzucił się biegiem w stronę artystów. 
- Eviva l'arte! - wykrzyknął, wpadając w przestrzeń między nimi. - Ja Mbanwe, czytać wiela książka, lubić książka, kochać książka. - powiedział jednym tchem, czekając na ich reakcję. Nie musiał nawet podnosić głowy, żeby zobaczyć twarze artystów. Byli dużo niżsi od niego i bardziej przerażeni niż on sam przed chwilą. Artyści wyglądali jak dwa przeciwieństwa - jasne włosy kontra ciemne włosy, czerwone oczy kontra zielone oczy. Przez kilka chwil stali w zupełnym milczeniu i mierzyli się wzrokiem. Ciemnowłosy szybciej odzyskał mowę, po czym zaczął rozmowę.
- Ty - wskazał na szamana - rozumieć mnie? - wskazał na siebie.
- Ja rozumieć wszystka. - odpowiedział Mbanwe - To, że nie mówić wasz języka nie znaczyć, że ja nie rozumieć wasz języka. - odpowiedział z udawanym urażeniem. 
Po tych słowach odezwał się białowłosy:
- Skrybo, mój ulubiony kolego, rewizja. Ręce na ścianę. - wyraził się z powagą, po czym otworzył jego torbę. - Przepraszam za przyjaciela, on niechętnie dzieli się swoją poezją. - kontynuował - Do wyboru, do koloru, wszystkie style, wszystkie środki stylistyczne, futuryzmy, szatanizmy, dowolność ortograficzna, takie tam jagódki i inne pierdółki. - wręczył mu do ręki cienką książkę, zawiniętą w kawałek mięsa. - Nie martw się, nigdy się nie połapali. - spróbował dodać mu otuchy poklepaniem po ramieniu.
- Idziemy szukać reszty? - zapytał ciemnowłosy, wyraźnie zniecierpliwiony, przestępując z nogi na nogę.
- Drogi kolego, troszkę kultury się należy. Mbanwe nawiązał uprzejmą konwersację, a ja, jako dżentelmen, kulturalnie mu odpowiadam.
- Drogi przyjacielu – ciemnowłosy zaczął naśladować jego ton – Myślę, że niezbyt uprzejmie byłoby spóźniać się na spotkanie z innymi artystami, a Mbanwe do nich nie należy. – kątem oka zerknął na szamana, mając w głębi serca nadzieję, że nie rozumie tak skomplikowanej mowy.
- Przyjaciel – wypowiedział białowłosy, kierując wzrok na Mbanwego – chętnie zostanie artystą, nieprawdaż?
Szaman nie odpowiedział od razu. Przeliczał sobie w myślach wszystkie korzyści, jakie wiązały się z byciem w ZUPA’ie. „Książka darma – tak, książka darma w mięso – tak, wychodzić z wysypiska – nie, pisać w głupi języka – nie, mieć kulka w łeb – nie, pchła Basia mówić nie” kalkulował.
- Ja nie być artysta jutro i późno, ale czytać wasza książka. Ja móc dawać wam zioła i grzyba za książka. – dodał, widząc ich zawiedzione miny, po czym udał się z książką do wyjścia z kanalizacji. Członkowie ZUPA’y nie śmieli się nawet poruszyć, gdy coraz szybciej się od nich oddalał. Odetchnęli dopiero wtedy, gdy klapa od studzienki wróciła na swoje dawne miejsce, a kroki nad nimi ucichły. 
(Ktoś, coś?)

7 października 2016

Wyniki czystki

Na watasze zostają:
Argona
Est
Tyks
Rori
Lorem
Tiffany
Ashura
Dragonixa
Somniatis
Erna

oraz
ci, którzy niedawno dołączyli, czyli:
Ivan
Halszbiet
Mbanwe

Zaś postacie:
Mixi
Hikaru
Vincent
Ryu
Ookaminoishi
zostają przeniesione do NPC

W najbliższym czasie pożegnamy się również ostatecznie z:
Rue
Rin
Tomi

Ten post jest również tegotygodniowymi zaległościami, więc od dzisiaj wszyscy startują z czystą kartą (ci, którzy startuję, heh).

6 października 2016

"Natura lubi się ukrywać."

Imię i nazwisko: Mbanwe
Przynależność: brak
Pseudonim: Szaman
Orientacja: Lubić ładna kobieta, ale żadna ładna kobieta nie lubić Mbanwe.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Żyć w dzicza, chować w dzicza, czas nie jest dla dzicza.
Żywioł: Dobrze umieć medytacja - rozmawiać z kosmos, wychodzić z ciała. Lubić ziółka, parzyć ziółka, być szaman.
Cechy charakteru: Ja być szaman, każdy szaman być mądra. Lubić książka, ale nie móc pisać książka. Książka to jedyne, co człowiek robić dobre. Oglądać dużo natura i myśleć nad losem wszystka. Brać od ziemia i dawać do ziemia, nic nie ginąć. Kiedyś lubić patrzeć ładna kobieta, ale one nie lubić być na nie patrzeć. Nie umieć rozmawiać z ładna kobieta. Mało rozmawiać z człowieka w wioska, a dużo z kosmosa. Mieć tajna wiedza i cieszyć się z tym. Nie chcieć wykorzystać zdolnościa, mieć przeczucia, że rytuał musi być zła. Chcieć się przekonać, że rytuał musi być dobra.
Aparycja: Być wysoki, ale mało jeść, dlatego chudzić. Nie potrzebować wiela jedzenia. Jak czas mieszkać na wyspa, mieć długa włosa wszędzie. Włosa dawno być jasna, ale na arena mało woda, a zioła chcieć woda. Włosa lubić natura, mieć gałęzia, liścia i pchła Basia. Pchła lubić chodzić po szaman, ale nigdy nie wchodzić w brwia-krzak. Mieć zielone ocza, ładna kobieta to lubić, natura też. Nos nie być duża, usta też nie być duża, a że pić mało woda - pękać. Mieć długa broda bez włosa, ona wystawać przed twarz. Chodzić zgarbiona z głowa do przoda. Chód i skóra przypominać umarlak. Mieć długa ręka, długa noga i długa stopa. Mieć talizman z gałęzia i miedzi, nosić go na szyja. Nie lubić dużo ozdoba, ozdoba wpadać do wywara. Ubierać się w to, co znaleźć. Zioła chcieć dużo woda, dlatego mało się myć i mało prać.
Jako wilka, mieć bujna sierścia, biało-zielona, kolorze ziemia.
Praca: Szaman
Stanowisko: Żyć sam, nie mieć wodza, odpowiadać przed siebie i kosmosa.
Historia: Kiedyś mieszkać na Wyspa Święta Helena. Dziecko lubić dużo uczyć i wychodzić z domu do Dziaducha. Lubić być człowieka, bo człowieka mieć kciuka i dobra książka. Dziaducho mieć wiedza, a ja mieć moca. Razem rozmawiać z kosmosa, zamiast polować. Rodzica być zły i czas znaleźć mi żona. Żona być jędza, mówić, że ja nic nie robić, a ona nie myć kotła. Żona jędza - ja stać się filozofa. Jak Dziaducho umrzeć, ja mieć nauka i być szaman. Zmieniać pogoda, sprowadzać deszcz. Czas w wiosce, żeby być choroba. Leczyć ludzia, podawać im mucha, a ludzia umierać. Wódz mnie brać na rytuał. Zesłać mnie on na wyspa, gdzie mieszkać. Chodzić po lasach i rozmawiać z kosmosa. Człowieka z kosmosa obserwować planeta i mówić mi, że koło mnie nikt nie mieszkać, a miejsce być zła. Cieszyć się bardzo, że miejsce być zła i rozmawiać z reszta kosmosa. Ścinać drzewa twarda kościa, robić chata i deski z runy. Uczyć się języka wyspa od ludzia z kosmosa, język być nielogiczne. Poznawać historia, być w Arena 10. Chcieć wyjść z Arena, sprowadzić burza i piorun i przejść do Arena 4.
Moce:
  • władza nad pogoda
  • dobra medytacja
  • zdolnościa do ziołów

Umiejętności i zainteresowania: Ja lubić książka, książka to jedyne, co człowiek robić dobra oprócz kciuka. Rozmawiać duża z ludzia z kosmosa. Hodować pchła Basia i karmić ją mikstura. Myśleć o wszechświata, spać i uprawiać zioła. Kochać zioła, parzyć zioła, zbierać zioła, suszyć zioła i wdychać zioła.
Partnerka: brak
Zauroczony: księga
Przedmioty: Nosić pas z gałęzia z worka zioła i fiolka, wiela fiolka. Nie mieć bronia, umieć w medytacja. Mieć przy sobie pchła Basia.
Talizman: Naszyjnik mieć w sobie ogromna moc kosmosa, która wiedzieć, że świat być zła, a człowiek mieć dobre tylko księga i kciuka. 
Miejsce zamieszkania: Teraz Arena 4, śmietnisko obok Areny 10, gdzie kiedyś mieszkać.
Ciekawostki:
  • Rozmawiać duża z ludzia z kosmosa, mieć przyjaciela, który jeść miedź i mieć zielona krew.
  • Muchy podawać im z malaria, dlatego umierać.
  • Od przyjaciela z kosmosa dowiedzieć się o tym świata.
  • Chcieć być w ZUPA, żeby czytać wiela książka.

Kontakt: SzamamSzamana

4 października 2016

Od Argony cd. Roriego

- Musimy iść, jeśli się nie pośpieszymy mogą się pojawić posiłki ze SJEWu – powiedziałam, nie patrząc na chłopaka, lecz w jakiś punkt przed nami. Czujnie. Udając, że nasłuchuję. Odwróciłam się do Roriego i nie zwracając uwagi na jego protesty podźwignęłam go z ziemi. Ledwo trzymał się na nogach, więc większość jego ciężaru spoczęła na mnie. A był ciężki. Miałam tylko nadzieję, że starczy mi sił, by donieść go do tamtej gospody. Ostatnimi czasy strasznie się zaniedbałam i… bądźmy szczerzy, nie byłam już tą samą Argoną co wcześniej. Już nigdy nie będę. Szliśmy powoli, w ciszy. – Tak. Płakałam – opowiedziałam na zadane wcześniej przez chłopaka pytanie. – Znów ktoś bliski mojemu sercu cierpiał z mojego powodu. Znów polała się krew. Ktoś mi bliski mógł zginąć. Za tak niewiele wartego robaka.
- Daj spokój… - mruknął bez energii Rori. Spojrzałam na niego kątem oka. Widać było, że czuje się coraz gorzej. Zaczynał odpływać. Jego coraz to bardziej bezwładne ciało zdawało się mocniej napierać na moje ramię. Już prawie go nie czułam. Opuściłam wzrok na swoje nogi. Jeśli skupię się na marszu powinnam dać radę. Zawsze dawałam. Zacisnęłam mocno zęby i maszerowałam na przód. Pachnąca potem i krwią kudłata łepetyna blondyna zwisała swobodnie na mojej piersi, obijając się rytmicznie od mojego obojczyka. Tak połączeni w ciszy, sunęliśmy na przód. Niespodziewanie poczułam, jak mój but trafia na jakąś nierówność terenu i straciłam równowagę. Wyciągając przedramiona przed siebie upadłam w miękki mech. Rori jakby się ocknął i poruszył niespokojnie, zsuwając ze mnie. Niezbyt przytomnie spytał:
- Wszystko w porządku…? 
Podniosłam się i usiadłam, obracając się do towarzysza. Miał brudną z ściółki twarz. Kiwnęłam głową i ponownie zarzuciłam sobie chłopaka na ramię.
- Jeszcze kawałek – oznajmiłam, wstając. Ponownie ruszyliśmy krok po kroku. Mozolnie i powoli, jednak w przód. Uniosłam wzrok bez zbytecznej nadziei, jednak ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam… skrawek gospody, widoczny między drzewami. Zdawała się być jeszcze dość daleko, jednak sam widok napawał otuchą. Poczułam przypływ nowych sił, jakie daje bliskość celu, jednocześnie wiedząc, że mogę nie wytrwać do samego końca, jeśli je całe zużyję teraz. Głowa Roriego znów luźno leżała na mojej piersi.  Pogładziłam ją delikatnie, by nie zbudzić blondyna i uśmiechnęłam się lekko. 
- Jeszcze kawałek… - powtórzyłam.  A kilkanaście metrów dalej byłam już pewna, że nie dam rady tam dotrzeć. Bolał mnie grzbiet, a ręka, na której opierał się chłopak już dawno straciła czucie. Jeszcze kilka kroków… powtarzałam sobie, wpatrzona w zielone runo. 
Niespodziewanie poczułam, jak ktoś zdejmuje ze mnie ciężar i niemal się przewróciłam, tracąc równowagę. Spojrzałam na przybysza z niemym życzeniem, by teraz, gdy już tak dużo przeszliśmy, nie okazał się nikim ze SJEWu. Ku mojej uldze, trzymając Roriego na swoim ramieniu i patrząc na mnie niezbyt przychylnie stała Rita. Pokiwała z pogardą głową i zniknęła. Zostałam sama w cichym lesie.
Kilka chwil trwało, nim ocknęłam się z letargu. Rozciągnęłam się i kilka razy obróciłam ramieniem do przodu. Czując się trochę lepiej, choć nadal zmęczona, ruszyłam w dalszą drogę ku gospodzie. W przeciwieństwie do wcześniejszego etapu wędrówki zajęło mi to ledwie kilka minut. Nie wzbudzając najmniejszego szmeru wślizgnęłam się do gospody, przeczłapałam koło recepcji, przy której Mortimer wypełniał jakieś papiery. Nawet mnie nie zauważył. I wdrapałam się po schodach na górę, do pokoju, w którym jeszcze poprzedniego dnia leżał Rori. Dziś znów go w nim zastałam. Przykryty kocem, spał, a jego pierś unosiła się regularnie. Nad jego posłaniem stała Rita, z rękami założonymi na piersi. Była tyłem do mnie, jednak była pewna, że zauważyła moje przybycie.
- To wszystko znowu twoja wina – powiedziała gorzko. – Powinien odpocząć. Zregenerować rany.
- Nie potrzebowałam go. Poradziłabym sobie sama – odparłam chłodno. – Wiesz jaki on jest.
- Wiem. I ty też powinnaś wiedzieć. Powinnaś wiedzieć, że nie odpuści sobie pójścia za tobą.
- Nic mu nie będzie – ucięłam.
- Oby.
Dziewczyna zamilkła, wpatrzona w twarz śpiącego. Westchnęłam cicho i nie robiąc hałasu wyszłam na korytarz. Przez chwilę stałam, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Rori pewnie znowu będzie w nienajlepszej kondycji… być może znów stracimy kilka dni. Na schodach rozległy się kroki i zza przepaści piętra wyłonił się ten mężczyzna. W rękach niósł świeżą pościel. Powoli zmierzał w moim kierunku, a gdy mnie minął przypomniałam sobie ofertę, jaką dał Roriemu. Obróciłam się na pięcie i zawołałam za nim.
- Panie Mortimer? – Mężczyzna odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.
- Coś się stało? – spytał z uprzejmym uśmiechem.
- Nie. Chciałabym porozmawiać o pańskiej ofercie. – Mężczyzna wyglądał, jakby nie był pewny, co mam na myśli. – Tej, którą złożył pan mojemu ochroniarzowi. Temu wysokiemu blondynowi.
- Ah, jemu – przypomniał sobie gospodarz. – Ty jesteś tą wspomnianą przez niego alfą?
Kiwnęłam głową, na co on zmierzył mnie badawczym spojrzeniem.
- Taka młoda… cóż… Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce na podobne rozmowy – oznajmił, a ja przytaknęłam. – Przyjdź na recepcję po zamknięciu gospody. Na razie mam jeszcze kilka obowiązków do spełnienia, jednak potem będę miał dla ciebie nieco czasu. Zgoda.
- Oczywiście. – Mężczyzna jeszcze raz się uśmiechnął i ruszył dalej, by zniknąć w jakimś pokoju.
Do zamknięcia było jeszcze nieco czasu. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, bym spędzała go przed drzwiami pokoju rodzeństwa. I tak Rita lepiej zadba o tego debila niż ja mogłabym to zrobić. Pozwalając myślą oddryfować, bezwiednie ruszyłam w kierunku wyjścia z budynku. Otworzywszy drzwi uderzył we mnie strumień zimnego powietrza. Wcześniej tak tego nie odczuwałam. Emocje, wysiłek fizyczny… teraz, gdy nieco ochłonęłam mogłam myśleć jaśniej. Wyszłam z gospody i okrążając ją odszukałam osłonięty od wiatru zakątek, z którego mogłam widzieć drogę, prowadzącą do budynku. Oparłam się o zimną ścianę i usiadłam. Zapatrzyłam się w szare chmury, z których na szczęście cały deszcz już wypłynął. 
Niespodziewanie przypomniała sobie o czymś. Wiadomość, którą odebraliśmy w burdelu… że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Sięgnęłam dłonią do kieszeni i wydobyłam z niej wciąż złożony kartonik. Był co prawda trochę mokry, jednak gdy go rozłożyłam okazało się, że zawartość nie ucierpiała w żaden sposób. Na eleganckim, kremowym papierze, eleganckim, pełnym zawijasów pismem, wykonanym zielonym długopisem ktoś napisał: „Spotkajmy się za tydzień, w Hause of Sun.” Nie było żadnego podpisu, symbolu… dosłownie nic. Obejrzałam karteczkę ze wszystkich stron, jednak nie znalazłam żadnych śladów ukrycia jakiegoś teksu. To była po prostu zwykła wiadomość. Czyżby znowu ta cała Piętno chciała się z nami skontaktować? Skrzywiłam się do siebie z niesmakiem. Czego ona znowu mogła od nas chcieć, co? Wiadomość ewidentnie zaadresowana była do mnie, a z tego co pamiętam nie miała z nią zbyt dobrych układów. A może to pułapka? W końcu przedostatnia wiadomość zaprowadziła nas prosto w łapy SJEWu. A jednak… Rori mówił, że spotkał tam… jak mu było? Skrybę? Chyba tak. Skrybę z wiadomością dla nas. Zapewne pułapka również i jemu przysporzyła problemów. A może przyszli za nim, a złapali nas? Nie, to było zbyt dobrze ustawione. O co tu wogóle chodzi?
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam… gdy otworzyłam oczy niebo było bezchmurne i czarne. Nie widziałam nawet księżyca czy gwiazd. Okrywający wszystko mrok przejmował jakąś grozą. Na policzkach poczułam coś chłodnego, więc je przetarłam myśląc, że to rosa… Jednak na dłoni pozostały krwawe ślady. Płakałam…? Czy coś mi się śniło…?
Wstałam i opierając dłoń o mur gospody, by nie zgubić się w mroku, otaczającym zarówno moje ciało, jak i moją duszę, udałam się do wejścia. Dopiero wchodząc do ciepłego hallu uzmysłowiłam sobie, jak bardzo zmarzłam. Skostniałe palce piekły nieprzyjemnie. Za ladą stał Mortimer, przecierając czysty już kawałek powierzchni. Nagle drgnął i podniósł oczy na mnie. Na jego twarzy odmalowała się ulga. 
- Już myślałem, że nie wrócisz – wyznał, wychodząc zza lady i zmierzając do drzwi. – Musiałbym zostać całą noc, żeby za tobą zamknąć. – Szybko przekręcił zamek w drzwiach gospody i odwrócił się do mnie. – Skoro jednak zdecydowałaś się wrócić, zapraszam do mojego gabinetu. – Dłonią wskazał drzwi, skryte w cieniu, za ladą. Ruszyłam w tamtym kierunku i chwilę później stałam w niewielkim pokoju, pełnym różnego rodzaju sprzętów. Były tam za równo regały z segregatorami, półki z trofeami myśliwskimi oraz łóżko, czajnik, biurko i dwa krzesła. Mortimer wskazał mi miejsce, po czym podszedł do czajnika.
- Masz może ochotę na herbatę? – spytał uprzejmie.
- Herbata to jest coś, czego się nie odmawia. – Uśmiechnęłam się promiennie, na myśl o ciepłym napoju. Gospodarz przyszykował kubki i postawił wodę. A już kilka minut później siedział naprzeciw mnie, przy biurku z kubkiem w dłoni. Ja również grzałam swoje ręce o gorące naczynie, wdychając aromat zwykłej, czarnej herbaty – taki cudny po tylu dniach bez niej. Wzięłam łyka w zamyśleniu, nie patrząc na mężczyznę. – Chyba powinniśmy od razu przejść do sedna – zaczęłam, zamyślona.
- Też tak sądzę. Jest już dość późno – przyznał Mortimer – a ja jutro mam pracę. Zatem…?
- Zaoferowałeś nam, że udostępnisz miejsce do spotkań wilków – skoncentrowałam wzrok na gospodarzu, jednocześnie się prostując i odstawiając herbatę. – Jaką mamy gwarancję, że nie jesteś w zmowie ze SJEWem? 
- Już to mówiłem twojemu przyjacielowi – mężczyzna skrzywił się. – Gdybym miał was wydać, już bym to zrobił.
- Trzy wilk a cały WKN… to chyba różnica, nie sądzisz?  Ostatnio nie wyglądałeś na tak przyjaznego n a m.-  Wpatrywałam się intensywnie w twarz Mortimera, aż ten się żachnął. 
- Ostatnio było ostatnio. Zresztą nie nalegam. To była tylko propozycja z dobrego serca. – Dalej nie spuszczałam z niego oczu. Skinęłam powoli głową.
- Jesteś szczerym człowiekiem – przyznałam, rozluźniając się nieco i ponownie biorąc do rąk herbatę. – O jakiej konkretnie lokalizacji mówimy? Ile pokoi? Jaki rozmiar? Czy nie usłyszą nas inni goście lub nie zwróci ich uwagi podejrzana ilość gości, którzy wchodzą i wychodzą? Chcesz, byśmy w jakiś sposób się odpłacili?... – Pewnie dalej bym go zasypywałą pytaniami, gdyby mi nie przerwał.
- Po kolei! Do waszej dyspozycji byłaby połowa piwnicy oraz strych. Trochę zakurzone, ale miejsca jest tam dość, a i goście nie powinni na nic zwrócić uwagi. Raczej nie miewam zbyt wielu klientów, a nawet jeśli, to i tak zwykle większość pokoi na piętrze jest wolna, więc w razie czego możecie z nich korzystać. – Przerwał na chwilę, by się zastanowić. Upiłam łyka herbaty.  – Te tereny są raczej niespokojne. Mafie z Areny 9 mają tutaj swoje interesy. Myślę, że byłbym wdzięczny za ochronę.
- Ochronę? – Uniosłam brew. – Zdajesz sobie sprawę, że goszcząc nas narażasz się na większe niebezpieczeństwo, niż wchodząc w układy z mafią? SJEW cię zniszczy, jeśli dowie się, że nam sprzyjasz.
- Jestem gotów zaryzykować. Myślę, że tym razem będziecie ostrożniejsi. – Mortimer uśmiechnął się gorzko. Miał rację. Na pewno będziemy ostrożniejsi. Nie możemy sobie pozwolić na kolejną wpadkę… Tym razem moglibyśmy tego nie przetrwać.
- Zgoda – zadecydowałam wreszcie, odstawiając niedopitą herbatę na biurko. – Myślę, że możemy przystać na pana warunki. – Wstałam i wyciągnęłam do mężczyzny rękę. Ten również wstał i chwycił moją dłoń w swoją. Uścisnął krótko i usiadł ponownie. – Jeśli kiedykolwiek będzie pan czegokolwiek potrzebował to WKN jest do pańskich usług. – Powiedziałam poważnie. – Dobrej nocy.
- Wzajemnie – odpowiedział gospodarz.
Wyszłam z jego gabinetu. Gdy zamknęłam drzwi poczułam, jak kręci mi się w głowie, więc oparłam się o futrynę ciężko. Wzięłam głęboki oddech. Wszystko wróci do normy. Nie będę musiała się gnieździć po jakichś małych bazach… A Arena 6 jest dość ustronnym miejscem, byśmy nie zostali od razu wykryci. Mam tylko nadzieję, ze ten człowiek nie pożałuje swojego wyboru. Wyprostowałam się i dość szybko znalazłam w pokoju, zajmowanym przez Roriego i Ritę. Kotka, śpiąca na piersi chłopaka otworzyła jedno oko, czując że wchodzę, ale w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że zauważyła moją obecność. Przemieniłam się w wilka i położyłem pod łóżkiem mojego towarzysza. Byłam wymęczona, mimo, a może trochę z powodu drzemki, zasnęłam niemal od razu.
Sny miałam niespokojne, pełne wizji, w których Rori zamieniał się w przerażającego demona. W demona, pod którego łapami ginęli ludzie, przypadkowi ludzie, ludzie, którzy niczego nie zrobili. To z mojego powodu, z mojego. On tylko chce mnie bronić. Chce chronić przed ludźmi. Chce chronić przed światem. Oh Rori, ty debilu. Obudź się, obudź!
Zamiast obudzić przyjaciela z transu, wybudziłam siebie ze snu.  Za oknem wciąż jeszcze było ciemno, a w pokoju zalegała cisza, jednak czuć już było nadchodzący poranek. Jednak jakoś nie miałam ochoty wstawać… z drugiej strony nie miałam ochoty wracać do tych sennych mar, w których Rori…  To przerażające, jak taka moc niszczy człowieka. Furia. Chociaż mówi, że pamiętał wszystko co robił. Pamiętał… przynajmniej tyle. Przynajmniej wie, jak to się wydarzyło. Znów, nie wiadomo kiedy, zapadłam w sen. 
Tym razem znalazłam się w znacznie spokojniejszym miejscu, niż uprzednio. Sen nie był też tak chaotyczny. Właściwie to… wątpiłam by to naprawdę był sen. Otaczająca mnie ciemność była tak spokojna i cicha. Gładka tafla pod stopami, niezmącona.
~Anthitei?    ~ spytałam, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Głos utonął w ogarniającej wszystko ciemności. Dopiero po chwili, jakby z trudnością dotarł do mnie głos demona.
~Tak, pani? ~ Z gładkiej tafli przede mną wyłania się mały, patykowaty chłopiec o wychudzonej twarzyczce i zmęczonym spojrzeniu. Jego ubranie było powycierane, brudne i podarte. Był bez butów, a jego włosy pozostawały w nieładzie, wyrosłe ponad normę i jakby krzywo przystrzyżone. Nawet nie wstał, nie ukłonił się, jak to zwykł czynić. Siedział tam, gdzie się wyłonił, patrząc na mnie ponuro. Zaniemówiłam z wrażenia. Tak dawno nie widziałam się z nim…
~Co się z tobą stało? ~ Uklękłam przed nim i delikatnie dotknęłam twarzyczki demona. ~ Nigdy nie wyglądałeś tak mizernie…
~Wyglądałem ~ odparł. ~ Do niedawna byłem łysy i nagi. Przez ciebie, pani.
Omiatałam go spojrzeniem od głowy do stóp i z powrotem, nie mogąc uwierzyć, że to mój Anthitei. Ten dumny, przedwieczny, silny, lojalny, szarmancki gentelman… gdzie on przepadł? Chłopiec chyba wyczytał to mojej twarzy, bo uśmiechnął się kpiąco.
~Odkąd, pani, nie zabijasz straciłem swoją moc. Gdyby nie incydent w Haus of Sun nadal wyglądałbym jak Gollum.
~Ha…? Przecież nikogo tam nie zabiłam, co to ma do rzeczy? ~ zdziwiłam się.
~Wiele istot straciło życie w wyniku wybuchu ~ Odpowiedział Anthitei, patrząc na mnie z politowaniem. ~ A tobie, pani, nadal się wydaje, że ta klątwa ma moc po zniknięciu Olimpijczyków? Phi ~ fuknął ~ Śmiechu warte. Nie mają nad tobą, pani, żadnej władzy. Jedyne, co musisz, pani, przełamać, to twoja psychika.
Zmarszczyłam brwi.
~Nie sądzę. Gdyby tak było, już dawno bym się przemogła.
~Akurat! Ty, pani, po prostu nie chcesz już zabijać. Przytłoczył cię twój własny żal! 
Otworzyłam usta, by coś odpowiedzieć demonowi, jednak od razu je zamknęłam. Jedyne, co można powiedzieć na pewno o tym typie demonów to to, że niezależnie od sytuacji, zawsze mówią prawdę. A Anthitei zna moje wnętrze lepiej, niż ktokolwiek. Lepiej nawet, niż ja sama. Nawet, a może szczególnie.
~No dobrze, może nie chcę zabijać. Czy to źle? ~ spytałam chłopca. Ten westchnął i oparł głowę na dłoniach.
~Nie jest to złe w ogólnym zarysie. Ale pomyśl, pani, o Rorim. Dla niego jest to złe. ~ I ponownie demon miał rację. Gdybym mogła sama o siebie zadbać, nie byłby teraz w takim stanie, w jakim jest.
~Może…

Czyjeś włochate ciało przygniotło mnie całym swoim ciężarem, wyrywając ze snu. Odskoczyłam, warcząc na… kotkę, która syczała  pod łóżkiem Roriego. Przestałam grozić i otrzepałam się z resztek snu. Tym, co sprawiło, że Rita wylądowała na mnie, był jej brat, który gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej zrzucił kotkę na ziemię. Teraz właśnie spuścił nogi z łóżka i patrzył prosto na mnie. Przybrałam ludzką formę i usiadłam na podłodze, naprzeciw.
- Co? – spytałam, czując zalegającą miedzy nami ciszę.
(Rori? 4 tysięcy nie będzie... ale masz marną namiastkę. Czekam na odpis^^)