30 września 2018

Od Somniatisa cd. Akiro

    Sytuacja nie wygląda za dobrze... - mruknął pod nosem Somniatis, odkładając gazetę pod blat.
  Nowy zakład Zegarmistrzowski, który rozłożył na Arenie 5 w Porcie Colotno był znacznie mniejszy, niż poprzednio, a nieliczni klienci, którzy go odwiedzali liczyli raczej na naprawę kompasów lub elementów wyposażenia okrętów, niż zegarków.
- Czemu? - Akiro spoglądał to na schemat budowy żyrokompasu to na części, które leżały przed nim. - Oczywiście poza tym, że brakuje kilku elementów o nietypowym kształcie.
- Nieźle nam zszargało opinię wysadzenie w powietrze rządowego budynku. Szczególnie zważywszy na to, że już kiedyś jedni z nas zrobili coś podobnego. Pokaż, czego brakuje.
- Wysadzili budynek rządowy? - zdziwił się Akiro.
- Raczej pewnej korporacji, powiązanej z Leniniewskim. - Somniatis zmarszczył brwi, przyglądając się nietypowo wyglądającej śrubie. - Korso i Mitsuki... czasem mam wrażenie, że chcieli sobie zrobić godny pogrzeb, a nie pomóc w jakikolwiek sposób Watasze.
- Nie słyszałem o nich...
- Argona nie lubi o tym mówić. Kiedyś coś ją łączyło z tym basiorem... a potem była tylko trochę zła o zamieszanie, jakie zrobił wokół swojej śmierci.
- Właśnie, ostatecznie cię nie zapytałem, co dokładnie zaszło z tym SJEW-owcem - zauważył Akiro, zmieniając temat.
- Ajj... poszło nie za dobrze. Tiffany trzymała pod łóżkiem broń z żywego metalu. Moja przykrywka praworządnego obywatela chyba kompletnie legła w gruzach. Nie będę już w stanie dłużej jawnie jej szukać.. - Somniatis sposępniał.
- Minął już ponad rok. Nie powinieneś wreszcie przestać się o nią zamartwiać? - Akiro, skrzywił się. - I jeszcze trzy brakujące elementy. Nie byłoby lepiej zrobić nowy żyrokompas i wmówić facetowi, że to ten sam?
- Pewnie powinienem... Akiro, może zajmij się tamtym zegarkiem? Do niego części zamienne powinny być w magazynie. Ja tymczasem dorobię brakujące elementy do tego.
(Akiro?)

Od Lorema cd. Camille

    Lorem pochodzi z Rzymu, tak? - zapytał cicho mężczyzna.
- Tak mi się wydaje, innego pomysłu nie mam.
- Trzeba sprawdzić w rządowej bazie danych. - Mężczyzna się zawahał. - Chodzenie i wołanie nie ma sensu.
- Pewnie masz rację - zgodziła się Camille. - Trzeba dostać się do urzędu miejskiego czy czegoś takiego. W takim razie w drogę!
  Wyszli z hotelu w gwarny tłum. Lorem podążał w milczeniu za towarzyszką przez niemal godzinę, gdy zmęczeni upałem przysiedli na brzegu jakiejś fontanny.
- Więc? Daleko jeszcze? - spytała brunetka, maczając dłonie w zimnej wodzie. Jasnowłosy poczuł zakłopotanie i żeby to ukryć wpatrzył się w fale na wodzie.
- Myślałem, że wiesz gdzie idziesz - oznajmił cicho, a Camille westchnęła z rezygnacją.
- A ja byłam pewna, że ty prowadzisz.
- Quid quaeris? Ut possit auxilium (A czego szukacie? Może będę w stanie pomóc) - Drobna twarzyczka, okolona błękitnymi loczkami wyłoniła się z wód fontanny sprawiając, że i Camille i Lorem odskoczyli od siebie gwałtownie.
- Tu Es... (Ty jesteś...) - zaczął Lorem ze zdziwieniem, jednak postać mu przerwała.
- Naiada (nimfa wodna/najada) - odpowiedziała wesoło. - Sit nomen meum Eukalipso. Igitur?(Nazywam się Eukalipso. A więc?).
- Si aliquis non quaeritis. Hominem nomine Lorem Impsum (Szukamy kogoś. Mężczyzny imieniem Lorem Impsum) - odpowiedziała szybko Camille, chyba odkładając na dalszy plan dziwna tożsamość rozmówcy.
  Najada wyglądała na zdziwioną.
- Lorem... Lorem et mortuus est in igne. ( Lorem... Lorem zginął w pożarze) - odpowiedziała. - Multa, multa abhinc saecula. (Wiele, wiele wieków temu.)
- Quid? (Co?) - teraz z kolei zdziwiła się Camille. - Loremie aliud loqui possumus? (Może mówimy o innym Loremie?)
Ipsum ignis totius generis obiit. Patricii ipsum, cum Iliados, et Elit Pellentesque porttitor lobortis ipsum. Me paenitet. (Cała rodzina Impsum zginęła w tamtym pożarze. Patrycjusz Impsum, Iliada Impsum i Lorem Impsum. Przykro mi.)
- Sed non potest tuum Lorem ac Romam venire, Camille? (Może jednak twój Lorem nie pochodzi z Rzymu, Camille?) - zapytał Lorem czując się nieco dziwnie prowadząc tę rozmowę.
(Camille?)

Od Argony cd. Calii

    Obie kobiety zostały wprowadzone do nowocześnie urządzonego mieszkania, które mimo typowych dla współczesnej architektury zimnych kolorów i pustych powierzchni miało w sobie coś... swojskiego i domowego. A może to ten zapach starego metalu, świeżego papieru i tuszu?
- Proszę, tędy. - Dziennikarz wprowadził dziewczyny do sporych rozmiarów salonu, w który dominującym elementem kompozycji było palenisko, zamknięte w szklanym akwarium. Ogień lizał jego szyby, jakby chciał wydostać się na zewnątrz. Cała trójka usiadła przy niewielkim, trochę za niskim jak na gust Argony, stoliku na trochę przy twardych, skórzanych pufach.
- Imponujące - zauważyła Calia, przyglądając się palenisku. Dziennikarzowi zaświeciły się oczy. To był celny strzał.
- Zawsze, gdy na niego patrzę przypomina mi się sprawa podpalenia z września 2023, w którym w monumentalnym pożarze zginęły 23 osoby. To było moje pierwsze większe zlecenie. Miałem wtedy... - Argona przestała słuchać dziennikarza, przenosząc swoją uwagę na gosposię, która właśnie weszła do salonu, niosąc tacę z Herbatą.
  Gdy gorący płyn został rozlany do filiżanek, a dziennikarz skończył wreszcie swoją opowieść o podpaleniu Calia zdecydowała się sprowadzić rozmowę, na interesujący obie dziewczyny tor.
- To niesamowita historia, ale sprawą, o którą właściwie chciałam pana dopytać jest morderstwo Admiry Kero, która została...
- Uduszona przez kostium, w którym występowała na planie "Obłudy". Tak, tak, pamiętam tą sprawę. Nie było łatwo przebić się przez tłumy policjantów, zajmujących się tą biedną dziewczyną. - Mężczyzna mówił z przejęciem, nie zdradzającym choćby cienia współczucia dla zmarłej. - Niestety, nie udało mi się sfotografować ciała, jednak moje źródło - to mówiąc puścił oko do Calii - przyniosło mi fotografie kostiumu, po zdjęciu z aktorki. Chciałem je umieścić w artykule, jednak ówczesny wydawca Ainelysnart Voice nie zgodził się, sam zresztą nie wiem dlaczego.
- Ma pan wciąż te zdjęcia? - żywo zainteresowała się Szafir.
- Oczywiście! - dziennikarz uśmiechnął się promiennie. - Chciałaby je pani zobaczyć?
- Nawet więcej, bardzo chętnie umieściłabym je w mojej książce. Oczywiście z adnotacją, że pan jest ich autorem - zaznaczyła.
- Proszę chwilę zaczekać - mężczyzna wstał. - Powinienem je mieć w moich dokumentach... ale chwilę mi zajmie ich poszukiwanie.
- Nic nie szkodzi. Dla takiej perełki warto czekać - odpowiedziała Calia, której przesadnie pogodny nastrój zaczynał już nieco męczyć Argonę.
  Dziennikarz wyszedł z pokoju w tym samym momencie, w który gosposia przyniosła ciastka. Alpha spojrzała na nie nieufnie, jednak Szafir poczęstowała się jednym z wyrazem zadowolenia na twarzy.
- Widzisz? Przyjście tutaj było dobrym pomysłem - zauważyła, gdy obsługująca ich kobieta zniknęła za drzwiami salonu. - A wydawałaś się tak sceptyczna, odnośnie przesłuchiwania tego człowieka.
- "Obłuda"... - Alpha zupełnie zignorowała wypowiedź towarzyszki. - Tylko mi się wydaje, czy to miał być film o iluzjonistach? Wydaje mi się, że gdzieś widziałam trailer.
- Wydaje mi się, że miał opowiadać o losach artystów pod rządami Leniniewskiego, tajnych warsztatach sztuki i niebezpieczeństwach, które czekały członków podziemia na każdym kroku. To całkiem modny temat ostatnio - zauważyła Calia.
- No proszę, interesujesz się kinematografią? Nie spodziewałabym się tego po tobie.
- Interesuję się wszystkim, co może mi się przydać w pracy zawodowej.
  Coś cicho plasnęło, odwracając uwagę Argony od kontynuowania tej tyrady nienawiści.
- Poczekaj tu chwilę - mruknęła wstając i kierując się do drzwi, przez które jakiś czas temu wyszedł dziennikarz.
- Przypominam ci, że już dla ciebie nie pracuję. - Szafir też wstała. - Poza tym nie kulturalnie jest szwendać się po czyimś domu bez zgody właściciela.
  Alpha wyszła na korytarz. W jej nozdrza uderzył metaliczny zapach, którego, mogłaby przysiąc, nie czuła tutaj wcześniej. Skierowała się do jego źródła, po schodach, na górne piętro, do ostatniego pomieszczenia po prawej. Pchnęła delikatnie drzwi a jej oczom ukazało się prawdziwe pobojowisko, na środku którego w ciszy leżał dziennikarz. Czerwona kałuża, w której leżał powoli rozlewała się na boki.
- Nie stój w przejściu - zakomenderowała Calia, wpychając się do pokoju. - To nie wygląda za dobrze.
- W istocie... - Argona podeszła do zwłok i uklękła przy trupie. Miała nadzieję znaleźć słynną nalepkę pandy, jednak ku swojemu zdziwieniu nigdzie takiej nie widziała.
(Calia?)

23 września 2018

Od Akiro cd. Somniatisa

    Przed upadkiem wieży

Następnego dnia, poszedłem do pracy dużo wcześniej, by ogarnąć parę rzeczy. Gdy tylko dotarłem pod drzwi sklepu, sięgnąłem do kieszeni i po wyjęciu go otworzyłem drzwi. Zamek wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, budynku zamykając za sobą drzwi. Wszedłem za blat, chowają torbę pod blatem, po czym usiadłem na ruchomym krześle i zabrałem się na naprawę mechanizmu zegara. Jakąś chwilę później, do blatu z zaplecza wyszedł Somnatis, oparł się o blat lewą ręką i przyglądał się mojej pracy, no cóż, wszedłem trochę w prawe, po tylu próbach naprawienia takiego sprzętu. Zamknąłem mechanizm i spojrzałem na Soma.
- Przenoszę sklep, wiec raczej, nie będziesz mógł już u mnie pracować. -Wiadomość lekko mnie szokowała.
- W sumie mogłem się domyślić, po tym, jak wpadł tu człowiek w mundurze. To może tak, jak ja cię znajdę, to będę mógł znowu u ciebie pracować?  - Som się uśmiechnął, co mnie zaskoczyło.
- Żartowałem, wcale nie musisz rezygnować. - Uśmiechnąłem się w stronę chłopaka.
- Komuś tu się humor udziela.

*Boczna akcja Akcji upadku wieży*
- Znaleźliście te dane? - wykrzyczał, niebiesko włosy do towarzyszy, którzy zbierali jakieś papiery.
- Nic ciekawego.
- Mam badania!
- To się zmywamy! - Wycofując się, trafili na informacje, która przyda się podczas"poślizgu".

*Po upadku*
W pracy Som dowiedział się, o upadku Wieży, z całego zajścia miałem tylko parę zadrapań, praca mijała jak zawsze przyjemnie.
(Som?)

20 września 2018

Od Lucii cd. Jamesa

      Ciemnowłosa dziewczyna właśnie miała opuścić parkiet, gdy zaraz przy niej pojawił się rudowłosy Irlandczyk.
– Zatańczymy? – zapytał z tym swoim uroczym uśmiechem. Lucia zawahała się chwilę. Z jednej strony chciała pokazać temu głupiemu von Alwasowi, że nie chce od Fionna niczego więcej poza przyjaźnią (co, oczywiście, nie było prawdą, ale nikt nie miał prawa o tym wiedzieć) i była zwyczajnie zła na Irlandczyka, z drugiej jednak strony… jej wyobraźnia kreowała wiele wersji tego tańca. Czemu by nie spełnić chociaż jednej?
– Ewentualnie – odpowiedziała chłodno i podała mu swoją dłoń. Okręcił Lucię ze śmiechem, a gdy piosenka trochę się ustabilizowała, położył dłoń na jej talii. Włoszka za wszelką cenę starała się zignorować tłukące się w jej brzuchu motyle.
– Co masz taką minę? – zaśmiał się Fionn. Wzruszyła ramionami.
– Jestem na ciebie wściekła – stwierdziła, choć i to powoli stawało się nieprawdą. Patrząc na niego, nie dało się chować urazy. Co innego niż z tym całym von Alwasem. Irlandczyk był ciepłą i kochaną osobą w ogóle, a w porównaniu do zdystansowanego Anglika… cóż, tu właściwie nie było żadnego porównania. Lucia zastanawiała się, jakim cudem oni się w ogóle przyjaźnią.
– Za cóż to? – W oczach Fionna pojawiły się wesołe iskierki. Właściwie, nie zniknęły od momentu, w którym bal rozpoczął się na dobre, a ludzie bawili się coraz lepiej.
– Za to, że próbujesz mnie pogodzić – skrzywiła się z obrzydzeniem – ba, nawet zaprzyjaźnić z tym… Jamesem von Alwasem.
Fionn zaśmiał się jedynie w odpowiedzi. Żeby tylko wiedziała, jak on zamierza między nimi namącić.
(JAMES?)

Od Calii cd. Camille

      Steve nagle zakrztusił się kawą.
– Wiesz co Cal, ja to właściwie muszę się już zbierać – powiedział, gdy tylko udało mu się opanować atak kaszlu. Odetchnęłam z ulgą.
– Jasne jasne, nie ma problemu, leć – odparłam natychmiast. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
– Cześć – rzucił w przestrzeń, otwierając już drzwi. Uniósł jeszcze dłoń na pożegnanie.
– Do zobaczenia. – Odpowiedziałam mu tym samym gestem.
Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, trzepnęłam Camille po głowie.
– Au! – zaprotestowała natychmiast. – Za co?!
– Już ty dobrze wiesz za co – warknęłam, schodząc ze stołka barowego, by posprzątać naczynia po naszej kolacji.
– Dobra, dobra. – Camille wydawała się być jeszcze bardziej rozentuzjazmowana. – Mów jak się poznaliście. Bo na kolegę „tylko z pracy” to on mi nie wygląda.
Przewróciłam oczami i znów zajęłam miejsce na stołku barowym, dokładnie naprzeciwko przyjaciółki. Chwyciłam w dłonie kubek z kawą i upiłam łyk pianki.
– Bo nie jest kolegą „tylko z pracy” – przyznałam, przedrzeźniając ją.
– No, no, mów dalej.
Zmroziłam ją wzrokiem.
– Jak będziesz mi przerywać, to cię stąd wygonię i niczego się nie dowiesz – zagroziłam, a Camille posłusznie siedziała cicho. – No to generalnie znamy się jeszcze z Londynu. Wiesz, chodziliśmy do jednej szkoły. Właśnie wtedy zaczęliśmy się przyjaźnić. Planowaliśmy nawet studia na tej samej uczelni – parsknęłam śmiechem, wspominając dawne czasy.
– Ty to pewnie psychologię, a on?
– Informatykę – odpowiedziałam, nawet nie każąc jej siedzieć cicho. Cóż, i tak nic by to nie dało. W końcu rozmawiałam z Camille.
– I co, co?
Zaśmiałam się.
– No nic. Potem jakoś nasze drogi się rozeszły. Ja… miałam problem z bratem. Z mamą. On znalazł sobie jakąś dziewczynę i przyjechał tutaj. Dopiero gdy ja postanowiłam przeprowadzić się gdzieś dalej niż Anglia – uśmiechnęłam się lekko – spotkaliśmy się, w sumie całkiem przypadkiem. Znaczy, planowaliśmy się spotkać, ale jakoś nie wychodziło. A potem, przy pierwszym załamaniu, jak jeszcze nie do końca wiedziałam, co ze sobą zrobić tu na wyspie i w ogóle, poszłam do pierwszego lepszego pubu utopić smutki w… mojito – znów się zaśmiałam – spotkaliśmy się. Pogadaliśmy trochę, potem Steve załapał, że przecież mam doświadczenie w branży kelnerskiej – parsknęłam – a akurat szukali dobrej kelnerki. Poszłam, dostałam tę pracę, potem Noctis, kupiłam mieszkanie… No i dalej już jakoś poszło.
– I co? – Roziskrzone oczy Camille jaśniały jeszcze bardziej.
– Co „co”? – zdenerwowałam się.
– No co z tą jego dziewczyną?
Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na nią zszokowana.
– C O?!
– No tą z którą wyjechał. – Camille machnęła ręką lekceważąco.
– Opowiadam ci całą historię mojego życia, a ty jedyne, o co pytasz to co się stało z dziewczyną Steve’a?! – oburzam się.
– Już, już, spokojnie.
– Nie wiem, co się z nią stało, skąd mam to wiedzieć, rozstali się chyba zanim tu przyjechali albo chwilę po tym, co to ma tak właściwie do rzeczy?
– Ale rozstali się po tym jak cię spotkał?
Spojrzałam na nią podejrzliwie.
– O co ci chodzi?
Camille zaśmiała się.
– O nic – odpowiedziała radośnie. – Będziecie idealną parą.
Uniosłam oczy ku górze.
– Camille Belcourt. Zamknij się.
(CAM?)

17 września 2018

Od Jamesa i Lucii cd. Jamesa

                   Legenda
               Lucia - James
         Spojrzenie Jamesa Von Alwasa spoczęło na kobiecie. Uniósł brew i odwrócił wzrok na przyjaciela, który już znikał w tłumie ludzi. Poczuł, jak w jego trzewiach kiełkuje irytacja, jednak wyraz jego twarzy pozostał spokojny. Usiadł obok kobiety, która udawała, że go nie zauważa, i spojrzał na nią przenikliwie. Część jej włosów była upięta, reszta spływała na ramiona. Jej sukienka miała kolor naprawdę ładnego bordo. Góra była obszyta czarną koronką. James musiał przyznać, że na czym jak na czym, ale na modzie to ona się zna.
Lucia zacisnęła mocno wargi i nie obdarzyła gościa ani jednym spojrzeniem. Już zaczynała łączyć fakty i doskonale wiedziała, dlaczego wcześniej Fionn ją tak o wszystko wypytywał. Była na niego wściekła. Naprawdę miała nadzieję, że usiądzie obok niego, jako że jest jednym z pracowników Menthisu, a tu proszę. Kątem oka spojrzała na drugi koniec stołu, gdzie dostrzegła śmiejącego się grzecznie Irlandczyka. Wstał i uniósł butelkę z szampanem, patrząc sugestywnie na stojących w rogach sali kelnerów. Ci zaczęli podchodzić do gości i napełniać stojące przed nimi kieliszki. Lucia z zaskoczeniem dostrzegła, że siedzący obok niej Anglik odmówił alkoholu skinieniem dłoni. Za chwilę Fionn postukał łyżeczką w swój kieliszek. Na sali zapanowała cisza.
- Dziękuję, że się tu zebraliście - zaczął Irlandczyk. Jego głos niósł się po sali w całkowitej ciszy. - Powiem krótko. Życzę wam i naszej organizacji owocnej współpracy! Niech to będzie wspaniały wieczór, który tylko umocni nasze więzy! - James pomyślał, że jak już on umocni więzy Fionna, to rudy się nigdy nie pozbiera, jednak uparcie wpatrywał się w twarz podstępnego "przyjaciela". Ten spojrzał na niego i tę całą Parfavro. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. - Wznieśmy toast za ten niezapomniany wieczór! - Powiedział tylko. Wszyscy unieśli kieliszki z alkoholem lub, tak jak Von Alwas, z wodą i już po chwili po sali rozniosło się tubalne "Za Menthis". Zerknął kątem oka na Lucią, która wysączyła łyk szampana przez zaciśnięte wargi. Ten wieczór doprawdy będzie niezapomniany.
Po zjedzeniu pierwszego ciepłego posiłku, niektórzy ludzie zaczęli podnosić się ze swoich miejsc i zajmować parkiet. Innych natomiast pochłonęła rozmowa o mniej lub bardziej sojuszniczych tematach. Lucia upiła kolejny łyk szampana, starając się jakoś zamaskować niezręczną atmosferę. Po raz kolejny spojrzała na siedzącego obok bruneta kątem oka. Speszyła się lekko, gdy ich ukradkowe spojrzenia się spotkały i niemal natychmiast wróciła do obserwowania martwego punktu naprzeciwko. W tłumie dostrzegła Fionna tańczącego z czarnowłosą dziewczyną, chyba przedstawicielką Mafii Pectis. Nagle usłyszała znaczące chrząknięcie. Z zaskoczeniem spojrzała na swojego bankietowego towarzysza. – Zatańczysz? – zapytał z pełną powagą. Uniosła brew, zaskoczona. – Oczywiście – odpowiedziała niemal natychmiast. Włoszki nigdy nie trzeba przecież namawiać do tańca. Podnieśli się więc ze swoich miejsc i powędrowali na parkiet, gdzie akurat zaczęła się jakaś walcowa piosenka. Zaczęli tańczyć, mimo wszystko starając się unikać jakiegokolwiek większego kontaktu. Lucia jednak skorzystała z okazji, że może dokładniej przyjrzeć się tajemniczemu mężczyźnie. Musiała mu przyznać, że facet miał gust. Czarny garnitur połączony z klasyczną bordową koszulą dodawał mu elegancji, ale też nie był nudny, nadawał mu swego rodzaju luzu i, o zgrozo, pomyślała, że wręcz idealnie komponował się z jej sukienką.
Von Alwasowi również nie umknął ten drobny szczegół, a gdy kątem oka zobaczył twarz przyjaciela, już wiedział, że rudowłosy nie da mu żyć. Na szczęście niepatrzenie na partnerkę do tańca było zadaniem stosunkowo prostym, gdyż kobieta, nawet na wysokich obcasach, była od niego o wiele niższa. Robił więc wszystko, by tylko nie patrzeć w jej stronę. Do czasu, aż poczuł jak na jego czarnym, świeżutko wypastowanym bucie stanęła drobna stópka w szpilce. Powstrzymał się od syknięcia i spojrzał w dół. Lucia zadarła głowę i uśmiechała się do niego triumfalnie. James musiał przyznać, że było to całkiem sprytne posunięcie.
– I pewnie nie zamierzasz mnie przeprosić, nieprawdaż? – zapytał obojętnie. Lucia spojrzała na niego chytrze i z niemałym samozadowoleniem, zresztą niezbyt dobrze skrywanym. – Oczywiście, że nie – prychnęła. – Tak przynajmniej jesteśmy kwita. Anglik jedynie wzruszył ramionami, jednak zaczął przykładać teraz coraz większą uwagę do swojej partnerki. I jej sabotażowych działań.
Poza tym jednym wyskokiem ich taniec wyglądał całkiem dobrze. Oboje znali kroki, a Lucia, mimo niechęci do mordercy krokodylich szpileczek, pozwalała się prowadzić precyzyjnemu oficerowi. Co jakiś czas zaszczycali się przelotnymi spojrzeniami. Parfavro znów zabawnie uniosła głowę, jakby chciała obserwować kandelabr wiszący na suficie, a nie Jamesa. Postanowiła reanimować konwersację. Bo przecież rozmowa również jest częścią tańca. Prawda?
– Zabiję Fionna – zaszczebiotała wesoło, na co nawet James spojrzał na nią z (umiarkowanym co prawda, ale jednak) zaskoczeniem. Niechętnie przyznał jej rację. – Pomogę – odparł zwięźle, a Włoszka spojrzała na niego z zadowoleniem. – Świetnie! – entuzjastyczne iskierki rozbłysły w jej oczach. – Twoja pomoc będzie nieoceniona. Ile wy się właściwie znacie? I skąd? – Przenikliwie spojrzała w jego oczy. A musiała przyznać, że miał naprawdę piękne oczy. Jedno cudownie niebieskie, drugie intensywnie zielone. Teraz patrzyły na nią z powagą, wręcz obojętnością. Przemknęło jej nawet przez myśl, że to przykre, że w tak pięknych oczach nie widać żadnych emocji. – Długo – odpowiedział James po chwili. – I z Menthisu. Nic szczególnego.
Lucia spojrzała na niego spode łba. James musiał przyznać, że miała naprawdę ładne, ciemne oczy. Przez jego głowę przegalopowała myśl, że gdyby malował obrazy, to chciałby je uwiecznić, jednak zamordował ją równie szybko jak się pojawiła. - A coś więcej? - zaczęła dopytywać, ale Anglik tylko wzruszył ramionami. Włoszka westchnęła. - Ja też znam go z pracy - zaczęła opowiadać niepytana - całkiem miły jest, nie? W sensie... Uprzejmy, dobry pracownik, fajny człowiek... - zamilkła na chwilę, gdy zobaczyła jak jeden z mięśni lekko zadrgał na jego twarzy. - To nie ja jestem jestem w nim zakochany, to się nie będę wypowiadać - po raz kolejny wzruszył ramionami, doprowadzając Parfavro do szewskiej wręcz pasji. Była tak zaskoczona, że na chwilę zgubiła krok.
– Nie jestem... – wypaliła natychmiast, czerwieniąc się, czego, miała nadzieję, nie było widać pod warstwą makijażu. – Jasne – skwitował jej jeszcze nawet dobrze nie zaczętą wypowiedź. Lucia wzięła uspokajający oddech. – Bardzo interesujący z ciebie człowiek – stwierdziła chłodno. – Niby taki niedostępny, a swoje wie. Chociaż i też nie zawsze, jak widać. – Na ostatnie zdanie położyła największy nacisk. – Niby taki niczym niezainteresowany, a jednak na mnie zwrócił uwagę. – Uniosła wyzywająco brwi i teraz on prawie pomylił się w tańcu. – Nieprawda – odparł, starając się brzmieć obojętnie. – Jasne – przedrzeźniła go. – Jak ty się właściwie nazywasz? James jak? Von Alwas? Hm, to pewnie twój tatuś jest moim najwyższym szefem – ostatnie dwa słowa wypowiedziała z niechęcią, której nie dało się nie zauważyć, nawet jeśli nie było się Jamesem. – Strasznie dużo gadasz – skwitował tylko, naprawdę starając się zignorować jej atak. Lucia uniosła na chwilę brwi, a James, by uniknąć kolejnego potoku słów, obrócił ją w tańcu. Jej ciemne włosy znów go uderzyły, tym razem jednak przypadkowo, ale Włoszka i tak uśmiechnęła się triumfująco, czego jednak Anglik już nie dostrzegł. – Chociaż trzeba ci przyznać – zaczęła ponownie, gdy stała już przodem do swojego partnera – że gust masz naprawdę niezły. A ode mnie tego często się nie słyszy.
James skinął głową, ciężko powiedzieć czy na znak uznania komplementu czy może obojętności. Prawdę mówiąc ta kobieta była irytująca i głośna, jednak Von Alwas musiał przyznać, że również docenia jej gust. Nie powiedział jednak nic i wciąż prowadził nadal zarumienioną jak prawdziwy włoski pomidor Lucię. Niedługo później walc skończył się. James ukłonił się teatralnie i odszedł w kierunku stolika bez słowa. Po chwili podszedł do niego O'Reilly. Widziała, jak rudowłosy coś mówi, jednak chirurg pozbawia go tchu celnym kuksańcem w żebra. Lucia ledwie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Dziwny ten Von Alwas, oj dziwny.
(Lucia, Twoja kolej)

16 września 2018

Morderczy sojusz - Argona i Camille

    Legenda
Camille
Argona

Hurdurbumhukbrzrzrzrzrz... długopis Argony zaczął kreślić bliżej nieokreślone fale na kartce, aż nie wypadł poza jej krawędź, marząc po moraczu dziewczyny. Alpha uniosła wzrok, by się rozejrzeć po, jak dotąd pustym, placu zabaw. Huśtawka cicho skrzeczała na wietrze, a ciemne chmury, wiszące nad pobliskimi blokami doskonale odzwierciedlały nastrój dziewczyny. Argona już chciała wrócić do swoich zapisków i może nieco je przeredagować, gdy ujrzała z oddali powoli zbliżającą się postać.
Zmierzająca ku niej osóbka, mięła z niekrytą wściekłością najnowszy numer "Ainelysnart voice". Ledwie powstrzymywała się od tego, żeby podbiec do Alphy i spuścić jej niekontrolowany łomot. Szła jednak względnie spokojnie i tylko jej oczy miotały pioruny. Gdy podeszła bliżej Argony, przypominała do złudzenia burzową chmurę. Camille Belcourt podstawiła jej pod nos zmiętą kartkę.
- Co to ma być? - zapytała ze zmrużonymi oczami.
- Też chciałabym wiedzieć - mruknęła dziewczyna, zamykając notes i chowając go do kieszeni spodni. Powoli wstała, odpychając z niesmakiem stronę z gazety, wcale nie dorównując przez to wzrostem swojej rozmówczyni. - Coś słabo pilnujesz tego swojego premiera.
- Skłaniam się bardziej ku stwierdzeniu, że to TY źle pilnujesz swoich podwładnych - zauważyła zarumieniona z gniewu czarnowłosa.  Zmięła gazetę i wrzuciła ją do kosza znajdującego się obok ławeczki - Mam nadzieję, że zamierzasz coś z tym zrobić.
- Skąd podejrzenie, że to moi ludzie? - spytała Argona, spoglądając zimno na Camille. - Nie mów mi, że wierzysz we wszystko, co piszą w brukowcach takich jak ten.
- Nie, nie wierzę. - odparła Camille. - Jednakże SJEW, Menthis i ZUPA odpadają. Pectis również. Noctis jest bezstronny. Etisowi by się nie chciało urządzać takiej farsy. Zgadnij, co zostaje?
- To oczywiste, że Wataha pierwsza przychodzi do głowy przy takim obrocie spraw. Co oznacza, że tylko skończony idiota zrobiłby to, będąc jej częścią. SJEW mógłby zrobić coś podobnego, żeby zrzucić winę na nas i ugruntować swoją pozycję, Menthis, a właściwie Nico, ma do nas pretensje o pewne sprawy, ZUPA nie jest taka czysta, za jaką ją uważasz, a Noctisowi ktoś mógł za to zapłacić. Tylko w jednym mogę się z tobą zgodzić, to nie był Etis.
- Czyli twierdzisz, że to nie był nikt od ciebie? - spojrzała na Alphę z uniesioną brwią - Jakoś trudno mi uwierzyć w to, że nie ma u was żadnych idiotów.
Argona chciała zaprzeczyć, jednak po tych słowach ktoś przyszedł jej do głowy, więc powiedziała tylko:
- Twierdzę, że to mógł być ktokolwiek, niekoniecznie powiązany z wilkami. - powiedziała cicho i zjadliwie. - Chciałam zauważyć, że wogle nie wzięłaś pod uwagę wolnych strzelców. A to, że nie należą do żadnego z wielkich stronnictw nie oznacza, że nie posiadają żadnej siły.
Camille, której choleryczna złość zaczęła się powoli ulatniać, musiała przyznać rację Argonie. Przynajmniej troszkę.
- Odpowiedz tylko tak lub nie - postanowiła nie ustępować - Czy to któryś z członków watahy? Tylko to chcę usłyszeć - powiedziała, patrząc lodowato spokojnej Argonie w twarz, próbując doszukać się w niej jakichkolwiek oznak fałszu.
- Nie - powiedziała Alpha zdecydowanie po czym dodała złowrogo: - A nawet jeśli, to mogę ci zagwarantować, że to była ostatnia rzecz, jaką zepsuł w swoim nędznym życiu.
Camille nie była pewna, czy Argona naprawdę wierzy w to, że to nikt od niej, czy może naprawdę tak jest. Mimo wszystko uśmiechnęła się - To chciałam usłyszeć. Jeśli pozwolisz, również zamierzam prowadzić śledztwo w tej sprawie. Bezpieczeństwo byłego premiera jest moim obowiązkiem i jeśli... GDY dowiem się kto to, wyrwę mu nogi tuż przy szyi.
- To może małe zawody? - zaproponowała Alpha czując, że wypłynęły jakoś z tej rafy koralowej.
- Zawody? W szukaniu mordercy? To brzmi jak naprawdę cudowna zabawa. Może lepiej po prostu znajdźmy obie tego sukinkota i załatwmy go. Jak mówię, mi zależy tylko na znalezieniu premiera. Choć przyznam, że z chęcią zobaczę śmierć tegoż osobnika.
- Tak będzie mniej zabawy, ale jak tam chcesz. - Argona udała obojętność i wyjęła notes z moracza. Przekartkowała go powoli i wyjęła stronę ze środka. Podała ją Camille. - Jeśli będziesz chciała się ze mną skontaktować zwróć się pod adres pod spodem. Powiedz, że zginął ci pies. Zjawię się u ciebie, jak tylko będę mieć chwilę.
Camille ledwie powstrzymała się od mrocznego żartu, że to niedługo Argonie zginie jakiś pies, ale tylko wyjęła z jej dłoni kartkę.
- Cudownie - powiedziała. - Życzę nam owocnej współpracy i pięknej zemsty. - skinęła jej głową.
- I vice versa - mruknęła Alpha i gwałtownie spojrzała w bok. - Czas na mnie. Żegnaj.

Od Jamesa cd. Lucii

          James Von Alwas westchnął. Do wyjścia z domu zostało mu pół godziny. Nie był fanem wszelakich przyjęć, jednak relacje między organizacjami były ważniejsze od jego osobistych preferencji. Zamknął książkę i wstał z kanapy, kierując się do swojej sypialni. Jego mieszkanie było bardziej niż minimalistyczne. Utrzymane w odcieniach bieli i szarości miało właściwie tylko najbardziej funkcjonalne rzeczy. W sypialni łóżko, biurko. Najbardziej kolorowym jego fragmentem były półki z książkami związanymi z zawodem Von Alwasa. Mężczyzna wziął szybki prysznic, umył i rozczesał włosy. Przeszedł do sypialni, a następnie do garderoby, która, o dziwo, była pomieszczeniem dość sporym. Rozejrzał się po wieszakach z najbardziej wyjściowymi garniturami. Postawił na czarny garnitur z bordową koszulą, bez krawata. Przebrał się i jeszcze raz spojrzał na siebie w lustrze. Skinął głową na samego siebie z umiarkowanym zadowoleniem. Do kieszeni marynarki schował telefon i portfel, złapał kluczyki i wyszedł ze swojego mieszkania. Skierował swe kroki w kierunku samochodu i po chwili wyjechał z parkingu, ruszając w kierunku siedziby Methis Corp. Na miejscu było już sporo osób, więc znalezienie miejsca zajęło mu więcej czasu, niż zakładał. Gdy już znalazł się w środku, jego oczy od razu spoczęły na rudowłosym przyjacielu.
- Jamie! Jesteś wreszcie - przywitał go z uśmiechem Irlandczyk. Von Alwas skinął głową na powitanie. Minęli parę znajomych osób, z którymi pogawędzili przez chwilę. Camille Belcourt znajdująca się po drugiej stronie hallu pomachała im (zbyt ekstrawertycznie jak na gust Jamesa) - Pokażę ci twoje miejsce - zaoferował O'Reilly i wprowadził chirurga do sali bankietowej. Niesamowicie przystrojona, pełna złota i bieli. Oficer skinął głową na znak uznania. Połowa pomieszczenia była przeznaczona na parkiet o wyjątkowo lśniącej posadzce. W drugiej części znajdowały się sześcioosobowe stoliki. Fionn wskazał wymownie dłonią na miejsce... Tuż obok elegancko ubranej Lucii Parfavro.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

        Następnego dnia wieczorem postanowiłam złożyć niezapowiedzianą wizytę Calii. Decyzja ta była spowodowana zapewne przez moją niezawodną intuicję, gdyż była to jedna z najlepszych tamtego dnia. Wpół do siódmej zadzwoniłam do jej drzwi. Jeden raz. A potem jeszcze. Opuściłam dłoń i skierowałam ją do klamki. W tym momencie odrzwia stanęły otworem, a moja dłoń zawisła niezręcznie w powietrzu. Jednak postać, która pojawiła się po drugiej stronie progu z pewnością nie należała do mojej przyjaciółki. Poczułam jak na moją twarz wypływa dwuznaczny uśmiech.
- No witam, witam - przywitałam się ze Stevem. Odsunęłam go i bez zaproszenia weszłam do mieszkania Calii. - Już ona mi się będzie tłumaczyć, oj będzie - mruczałam do siebie pod nosem, nadal uśmiechając się jak głupia. Usłyszałam, jak "kolega" Calii zamyka drzwi i idzie za mną do kuchni. Wyjęłam z szafki kubek i podstawiłam go pod ekspres do kawy. Po chwili zasiadłam przy stoliku ze swoim latte. Steve oparł się o blat w kuchni i patrzył na mnie z niechęcią.
- Czy to nie ty chciałaś mi odciąć palce? - zapytał w końcu.
- To było dawno i nieprawda - machnęłam ręką. W tej właśnie chwili do kuchni weszła Calia. Skinęłam na nią głową. Niedługo potem usiedli ze mną przy stole z kolacją. Jedli w ciszy, a ja skakałam spojrzeniem od jednego do drugiego. Gdy już skończyli i umyli naczynia, postanowiłam przystąpić do akcji:
- No, to jak się poznaliście? - Calia spojrzała na Steve'a z przerażeniem.
(Cal?)

12 września 2018

Od Somniatisa cd. Jamesa do Akiro

    Naukowiec spojrzał na nieruchomego SJEW-owca i ponownie na skrzynkę.  Ostrożnie, jakby była radioaktywna, chwycił za wieko i powoli uchylił. Od razu zamknął ponownie. Założył kłódkę i zatrzasnął. Odryglował drzwi, z rozmachu przerywając przy tym gumową rękawiczkę i wyszedł z oszklonego pomieszczenia, zatrzaskując za sobą przejście. Spojrzał najpierw na Jamesa, potem na Somniatisa i znów na Jamesa.
- Na ten moment nie jestem w stanie w naukowy sposób wyjaśnić zawartości skrzynki - powiedział, nieco drżącym z przejęcia głosem. James uniósł brew, a mężczyzna chyba uznał to za motywację do rozwinięcia swojej wypowiedzi. - Właściwie to miało nietypowy kształt. Aerodynamiczny i opływowy, acz nieregularny i miejscami poszarpany. Wydawało się miejscami być z jakiegoś rodzaju cieczy, podczas gdy niektóre elementy pozostawały w formie krystalicznej, niewątpliwie pod wpływem działania siły Treblinsa... - widać było, że naukowiec zaczyna się rozkręcać i Somniatis pomyślał, że w innych warunkach mogliby zostać przyjaciółmi.
- Dość - przerwał mu agent, ostudzając jego zapał. - Powiedz mi po prostu, co tam było.
- Może wolisz sam to zobaczyć? - zaproponował, dość pogodnie jak na osobę, której entuzjazm został właśnie zgaszony. Atisowi serce zabiło mocniej. Jako artysta wyrobił w sobie ten specyficzny i bardzo dyskretny zmysł, właściwy ściganej zwierzynie. Zmysł ucieczki. I ten zmysł podpowiadał mu, że ten moment nadszedł.
  James spojrzał z ukosa na ciemnowłosego, jakby wyczuwając zmianę w naturze jego zdenerwowania. Ciemnowłosy poczuł, jak przenikliwe, stalowe ostrza wbijają się w jego duszę, jednak najwyraźniej SJEW-owiec nie wziął na poważnie tego przeczucia. A może Somniatisowi tylko się zdawało?
- Tak - przytaknął James. - Podejdziesz tam z nami, Somniatisie? Chciałbym, żebyś mi wyjaśnił, czym ta rzecz jest w bardziej przejrzysty sposób niż ten oto człowiek.
  Atis przełknął ślinę nerwowo i pokiwał głową. Jednak. Cała trójka skierowała się do pomieszczenia. Na przodzie badacz, za nim SJEW-owiec puścił swego gościa-więźnia, po czym sam wszedł ryglując drzwi na wszelki wypadek. Powoli zbliżyli się do skrzynki i naukowiec z niemal religijnym nabożeństwem uchylił wieko.
  Pod spodem w ciemnej, ciężkiej mazi błyszczał czarny metal, a skrzela na jego bokach poruszały się powoli. Tenebris nie miał wątpliwości, że ma przed sobą broń z żywego metalu. James pochylił się nad przedmiotem i przejechał palcem po czarnej metalowej klindze. Przez metal przebiegł szybki odblask światła i maź, opływająca miecz rzuciła się na agenta. Von Alwas odskoczył, jednak substancja oplotła mu ramię. Naukowiec upuścił wieko i odskoczył zaskoczony, a Somniatis poszedł w jego ślady, zajmując w ten sposób pozycję pod szklaną ścianą. To było to. Pod palcami mężczyzny rozbłysły małe pieczęcie i przeleciał przez lity materiał szyby. James właśnie zrzucił skrzynię na podłogę, i wolną ręką dobył pistoletu, by strzałami zniechęcić stwora, gdy kątem oka zobaczył Atisa, rozbrajającego zamek.
  W jednej chili zmienił cel swojej broni, wycelował, wystrzelił. Somniatis rzucił się w kierunku najbliższej ściany i już nie dbając o pozory utworzył sobie przejście olbrzymią pieczęcią. Nie słyszał już co dzieje się w pokoju. Był na korytarzu. Miał zawroty głowy od emocji, jednak opanował się i starając się wyglądać pewnie ruszył do wyjścia. Po drodze minął go jakiś policjant, biegnący zapewne by sprawdzić, czemu został oddany strzał. Atis minął recepcję i wyszedł na zewnątrz niezatrzymany przez nikogo. Rozejrzał się i już po chwili na czterech łapach biegł z powrotem do swojego sklepu.
(Akiro?)

8 września 2018

Od Lucii cd. Jamesa

    – Cześć – przywitał się Fionn z uśmiechem, na co pochylająca się nad stanowiskiem chemicznym Włoszka uniosła głowę. – Mogę?
– Pewnie – przytaknęła ze zdziwieniem. – Tylko lepiej załóż okulary. I fartuch, jeśli chcesz, żeby ten garnitur nadal był w stanie idealnym.
Irlandczyk zaśmiał się, sięgając po wyznaczony ekwipunek.
– Co robisz? – zapytał bardziej przez grzeczność niż przez faktyczną ciekawość. Wziął do ręki jedną z probówek i zamieszał nią delikatnie, przez co substancja zmieniła kolor na intensywnie zielony. Lucia zacisnęła mocno usta i spojrzała na niego z dezaprobatą, starając się nie powiedzieć paru słów za dużo. Fionn zagryzł wargę, widząc jej wzrok i odłożył probówkę na miejsce.
– Wybacz – powiedział tylko i postanowił niczego już więcej nie dotykać. Ten gabinet był jak skarbnica tajemnic połączona z bombą zegarową. Włoszka tylko skinęła głową. – Chciałem tylko zapytać. – Założył ręce za plecami, jedynie na wszelki wypadek. – Wybierasz się na nasz Metnthisowo-sojuszniczy bal, prawda?
Brunetka uniosła brwi, patrząc na jego twarz i starając się z niej coś wyczytać. O co mu chodziło?
– Miałam zamiar – powiedziała powoli. – Ale to dopiero za tydzień. Masz na myśli coś konkretnego?
– A nie, nie – odkaszlnął – nie, tylko sprawdzam czy nie będziemy mieli braków w kadrze. Sama rozumiesz, słabo by wyszło, gdyby na balu organizowanym przez Menthis… nie było Menthisu, prawda?
Lucia spojrzała na niego z powątpiewaniem. Co ten Fionn kombinuje?
– Racja – przytaknęła ze zmarszczonymi brwiami.
– Ale sama będziesz?
– No… Raczej tak. Fionn, o co ci tak właściwie…
– Świetnie – przerwał jej, klaszcząc w ręce. – To ja idę pytać dalej, nie przejmuj się. Miłej pracy! – Uśmiechnął się i wyszedł z jej gabinetu z westchnieniem ulgi. Jak na razie wszystko szło po jego myśli.
(JAMES?)

Od Calii cd. Camille

    – Aha – mruknęłam potakująco, wkładając do buzi łyżeczkę pełną lodów. – Dobra, słuchaj, ja się będę zbierać, mam dzisiaj nockę. – Z niechęcią wstałam, odkładając pudełko na stolik.
– Podwieźć cię? – zapytała Cam, odruchowo już lekko się podnosząc.
– Nie, nie, dzięki, mam stąd autobus za chwilę. – Machnęłam ręką i sięgnęłam po buta. – Jeszcze mi się zaczniesz kazać do paliwa dokładać. – Zaśmiałam się, na co brunetka również parsknęła śmiechem.
– Dzięki za podsunięcie tej jakże ciekawej myśli, zapamiętam to sobie. – Camille stanęła przy mnie, zakładając ręce na piersi.
– Dobra, dobra. – Skrzywiłam się. – Trzymaj się, do potem. – Cmoknęłam ją w policzek i wyszłam z domu. Na przystanek oczywiście musiałam biec.
***
– No i koniec na dziś – oznajmił Steve, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
– Noo… i na wczoraj – westchnęłam. – Jeju a teraz dzień wolnego, jak mi się marzy. – Zamknęłam oczy. – I do pracy dopiero jutro rano.
– Nawet nie wymawiaj tego słowa – parsknął chłopak.
– „Praca” czy „jutro”? – Udałam zdziwienie, na co zostałam obdarzona kpiącym spojrzeniem.
– Dobra, idź przebieraj się szybko i podwiozę cię do domu.
– Pędzę, lecę. – Popatrzyłam na niego z wdzięcznością i skierowałam się do przebieralni. Po chwili wyszłam stamtąd już w swoich ciuchach.
– Dobra, chodźmy. – Szturchnęłam blondyna w rękę, którą podtrzymywał chwiejącą się głowę.
– Już? – Otrząsnął się. – No, to chodźmy.
Dojechaliśmy pod moje mieszkanie w zadziwiająco powolnym tempie. Ani trochę nie zaskoczyło mnie to, że Steve odpiął pasy i razem ze mną wysiadł z samochodu.
– Co, liczysz na darmową kawę? – Zaśmiałam się.
– Jak ty mnie znasz… – Westchnął. – Weź, pojedźmy windą, przecież ja zaraz zasnę na stojąco.
– Właśnie widzę – parsknęłam. – Nie powiem, kto tu ma bardziej wymagającą pracę.
– Bardzo śmieszne. Kochana, to ja tu słucham tych wszystkich pubowych podrywaczy. „Cześć piękna, bolało jak spadałaś z nieba”? – zaczął przedrzeźniać. – To bardziej męczące niż słuchanie zamówień. Jakby po prostu nie można było normalnie zapytać o numer… albo imię… albo o chłopaka.
Zaśmiałam się.
– Lubisz to, co?
– Cholernie. Nawet nie wiesz, jak często mogę oglądać prywatną komedię za friko.
Otworzyłam drzwi do domu, a Steve od razu rzucił się na kanpę.
– Dobra, wiesz co, chyba rezygnuję z tej kawy – mruknął w poduszki. – Zostaję tutaj.
– Chociaż buty zdejmij. – Skrzywiłam się, a w odpowiedzi dostałam tylko potakujące mruknięcie. Pokręciłam głową z dezaprobatą, poszłam umyć zęby i przebrać się, a potem skierowałam się do swojej sypialni. I ciepłego łóżeczka.
***
Obudziłam się, nie do końca będąc pewnym tego, w którym świecie się znajduję. Zdezorientowana spojrzałam na zegarek. 18:03. Mój brzuch zaburczał, więc przetarłam twarz dłonią i, nie zwracając uwagi na rozczochrane włosy, przeszłam do aneksu kuchennego, gdzie już krzątał się Steve.
– Cześć – powitał mnie z uśmiechem. Po jego zmęczeniu nie było nawet śladu. Dziwny jest ten człowiek.
– Cześć, cześć. Zdjąłeś chociaż te buty? – Spojrzałam na niego sceptycznie.
– Zdjąłem, zdjąłem. Jajecznica z cebulką, frankfurterki i serek śmietankowy?
– Brzmi jak pyszne śniadanie na kolację, dzięki wielkie. – Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Dobra, idę się myć.
– Zrobisz potem kawę, nie?
– Jasne – przytaknęłam i przeszłam do łazienki.
Właśnie wyszłam spod prysznica, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Jeden, potem drugi.
– Steve, otwórz! – krzyknęłam w głąb mieszkania, w nadziei na to, że chłopak mnie usłyszy. Nadstawiłam uszu i już po chwili usłyszałam grzechot otwieranego zamka. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
(CAMILLE? ZAWITAŁAŚ W MOJE SKROMNE PROGI? XD)

Od Camille cd. Lorema

         Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Kiedy byłeś tutaj ostatni raz?
- Dawno, bardzo dawno temu - jego uśmiech był wyjątkowo smutny. Czułam się jakbym znała tego człowieka od bardzo wielu dni, choć w rzeczywistości nasza znajomość trwała dopiero jeden dzień. Po chwili ciszy mężczyzna opuścił stan melancholii, ale wciąż patrzył na mnie nieco zamglonym wzrokiem. - Możemy iść? - zapytał.
- Tak, tak, oczywiście. - Zeszliśmy po schodach i opuściliśmy budynek, ruszając w kierunku centrum miasta. Rzym zaczynał już tętnić życiem. Patrycjusz wydał mi się wtedy niezbyt zachwycony całym tym tłumem.Wszyscy ludzie wyglądali zupełnie obco. Jedynie Tenebris był znajomą wyspą na niebezpiecznym i nieznanym oceanie.
- Jak wygląda twój... znajomy? - zapytał Patrycjusz, gdy docieraliśmy do centrum.
- Och - stropiłam się porządnie... Co ja mu miałam właściwie powiedzieć?! - w wyniku wypadku straciłam pamięć. Nie pamiętam wielu rzeczy. Między innymi jego. Gdy ludzie pomogli mi znaleźć mój hotel i pokój, okazało się, że mój przyjaciel wyjechał. Tak przynajmniej twierdzi recepcjonistka.  Podała mi jego imię i nazwisko... Powiedziała jeszcze, że z naszego pokoju słychać było krzyki... Uznałam więc, że musiał wrócić do siebie. Jedyne co pamiętam to kolor niebieski. Taki, jak twoje włosy. - moje kłamstwo nie było znowu bardzo dalekie od prawdy, więc miałam nadzieję, że się przyjmie. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie, jakby nie do końca mi wierzył.
- U siebie? Skąd wiedziałaś, gdzie jechać?
- Ach, to - machnęłam ręką - Zgadywałam. Lorem Impsum... Szukałam w pamięci etymologii tych słów, aż dotarłam do traktatu i Cycerona... I postawiłam na Rzym. Mam nadzieję, że się nie pomyliłam - obdarzyłam go lekkim uśmiechem. - Chodźmy go poszukać, proszę.
(Loruś?)

3 września 2018

Akiro - "Rozwałka, czyli upadek wieży na szachownicy"

    Wiele dni planowania, zbierania informacji, oraz całego sprzętu nareszcie się opłacą. - Mówił do siebie brązowo włosy, z lekko wymalowanym szyderczym uśmiechem na twarzy, odsunął się krzesłem od biurka i stertą papierów, która znajdywała się na owym przedmiocie. Chłopak podniósł się z fotela, odpychając się przy tym rękami od jego ram, wyszedł z ukrytego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi, zauważył, że jego podopieczny nadal słodko spał w objęciach Morfeusza. Przygotował więc śniadanie, a gdy małolat się obudził, wspólnie je zjedli.
- Ubieraj się, mamy dużo do roboty dzisiaj. - Powiedział Akiro do Boniego, a ten od razu pobiegł się przebrać do wyjścia, w tym czasie Aki zajął się naczyniami i zaczął ubierać swoje buty, gdy pies przybiegł, zarzucił na siebie czarną bluzę, nie tą, co zawsze i oboje opuścili pomieszczenie. Skierowali się na stację, by dostać się na arenę ósmą. Po drodze ubrali maski tez zupełnie nowe, niż te, co zawsze przy sobie mieli, po wejściu poszli na chwilę się rozluźnić na zabawkach, po czym skierowali się w ciemniejszą część areny. Mimo młodej godziny nie brakowało tam ludzi z kacem lub po prostu osób naćpanych tak mocno, że się nie kontrolują.
- Czarny kruk? - Rozbrzmiał głos za ich plecami, Akiro odwrócił się w stronę typa ukrytego w mroku.
- Zależy, kto pyta. - Odparł oschłym i bez namiętnym głosem.
- Orgich gf. Wierż.
- Wspaniale, zejdźmy z widoku. - Mężczyźni zeszli z głównej drogi, do jednego z mrocznych zaułków, tam wymienili się paroma zdaniami, po czym zeszli do kryjówki. Zeszli po lekko chwiejących się schodach i przeszli dość sporej długości korytarz, aż trafili do sporej Sali podziemnej, gdzie już wszyscy czekali. Gdy tylko weszli do środka, cały wzrok skupił się na nich.
- Wreszcie jesteś Kruku.
- Wybaczcie za spóźnienie, ale przejdźmy do rzeczy, ale najpierw Xset. - Xset rozpiął barierę wokół osób przy stole, odcinając się od reszty obecnych. Akiro pstryknął palcami, a na ogromnym stole, pojawiły się wszystkie potrzebne rzeczy. - Nasz ruch jest tuż tuż, nikt się nie spodziewa, że ktoś ośmieli się ruszyć Wieżę, tak sama, jak ich punkty uzbrojeń. Więc nawet jeśli uda nam się zniszczyć Wieżę i jeśli rozegramy to dobrze, wojsko nie zdarzy zareagować.
- A co z ich psami. - Odezwał się głos jednej z osób.
- I tu są pierwsze schody, ponieważ z nimi będziemy musieli się zmierzyć. Prosta zasada z nimi nie można grać nawet w parach, są przejebani, żeby ich powstrzymać trzeba znaleźć ich słaby punkt, albo podejść ich sposobem. Trzeba będzie ich zagonić w odpowiednie miejsca. Zajmijmy się, Wierzą, ma ona słabe punkty jak każdy budynek - Zaczął pokazywać punkty na jednej z kartek. - żeby nie uruchomić alarmu, musi ktoś wyłączyć system od środka, ale to pikuś, reszta dostaje się przez kanały itp.
Gdy bariera opadła na ziemi leżały trzy martwe osoby. Boni trzymał w ręku wyciszone mikrofony.
- Co to ma znaczyć!
- To byli szpiedzy Wieży, teraz trzy osoby będą naszymi szpiegami w wieży, co ułatwi nam robotę, a oni słyszeli tylko przepis na ciasto. - Wszyscy spojrzeli przerażeni na Kruka.
- Przewidziałeś to wszystko?
- Tak bywa - Wzruszył ramionami - żeby wygrać, trzeba być szybszym od przeciwnika.
- Ale skąd oni się wzięli.
- Obserwowali nas już jakiś czas temu i gdy wyczuli okazję, skryli się w grupce i się przedostał, a że wszyscy zażyliśmy lek, to tylko oni zareagowali na dym, co pojawił się w pomieszczeniu.
- Ta, to był dobry pomysł Kuro.
***
Dzień Upadku
Wcześnie rano, rozpoczęła się część pierwsza planu Wieża. Wszyscy powoli zajmowali swoje miejsca, w tym czasie odział Beta, zbliżał się do odpowiednich punktów pod wieżą. Gdy ustawili się na miejscach, dali znak, żeby rozpocząć drugą i trzecią część planu. Na ten znak grupa Alfa rozpoczęła odwracać uwagę, robiąc wielki raban na zewnątrz. Szpiedzy w Wierzy, poblokowali alarmy i otworzyli cele z więźniami, którzy od razu robili swoje. Podczas chaosu wszystkie bomby zostały ustawione, wszyscy zaczęli się wycofywać, jednocześnie prowadząc do wybuchu. W mieście rozbrzmiał dźwięk wybuchu, wszyscy w okolicy spojrzeli, na walącą się Wierzę i po chwili zaczęli uciekać przed kłębem dymu.
***
po zawaleniu..
Prawie cała wieża się rozsypała, jakimś cudem została z niej jedna trzecia na "miejscu", wielu zginęło i wiele informacji przepadło.

2 września 2018

Karta postaci towarzysza - Loki

©Anthitei
Imię: Loki
Płeć: Samiec
Rasa: Kot z Denver - prawdopodobnie jest to zwykła mutacja, choć niektórzy twierdzą [w tym naukowiec, który go znalazł], że ten zwierzak nie pochodzi z ziemi. Trudno ustalić prawdę, niemniej na pewno jest zwierzęciem osobliwym. Na co dzień wygląda jak zwykły, duży, rudy kot nieokreślonej rasy, z dziwną gulką na czole. Ową gulką jest trzecie oko, które służy temu zwierzęciu do spoglądania w przyszłość. Nikt dokładnie nie wie, ile ta rasa może zobaczyć czy z jak dużą dokładnością mogą określić przyszłość, ponieważ cóż, nikt nie znalazł jeszcze sposobu, by ją zapytać. Gdy kot z Denver otwiera swoje trzecie oko, jego sierść przybiera czarny kolor, a bywa i tak, że cała najbliższa okolica pokrywa się stopniowo ciemniejącym mrokiem.
Wiek: 2 lata
Typ: Walczący
Cechy charakteru:  Loki jest kotem, co wiele mówi o jego charakterze. Jest leniwy i całymi dniami potrafi leżeć w jednym miejscu, niczym pan i władca świata, obserwując maluczkich ludzi, jak krzątają się przy swoich interesach. Jednak są dni, gdy czuje nieodparty zew przestrzeni, w których utrzymanie go w domu jest niemal niemożliwe. Nie lubi obcych, zwykle na nich prycha. Jest łaskawie usposobiony jedynie względem swojego pana, który go karmi i głaszcze, zaspokajając w ten sposób dwie najważniejsze potrzeby kota. Nie wykonuje jednak jego poleceń, więc Halvard zwyczajnie mu ich nie wydaje. I jest też urodzonym psotnikiem, szczególnie w stosunku do ludzi, którzy mu się nie podobają. Najbardziej lubi ich straszyć, podążając za nimi ciemnymi uliczkami i robiąc podejrzanie brzmiący hałas.
Historia: Został znaleziony na lotnisku w Denver, stąd zresztą jego nazwa, przez naukowca, który próbował dostać się do podobno tam mieszczącej się bazy iluminatów. Sama baza nie została znaleziona, jednak naukowiec usatysfakcjonował się schwytaniem osobliwego kota. Przez pewien czas przeprowadzał na nim eksperymenty, próbując się dowiedzieć czym on jest, jednak gdy usłyszał, że pewien ekscentryk skupuje za wysoką cenę niespotykane istoty zaoferował mu kupno kota. W ten sposób Loki dostał się w ręce Halvarda i razem ze swoim panem zamieszkał na Ainelysnart.
Moce i umiejętności:  Jak już było wcześniej powiedziane, umie przewidywać przyszłość oraz sprowadzać ciemność na otoczenie. Całkiem prawdopodobnym jest też, że potrafi przemieszczać się przez wyrwy w czasoprzestrzeni, które tyko kocie oczy są w stanie odnaleźć pomiędzy tym a tamtym światem, jednak ta informacja nie jest potwierdzona.

Poziom: 1
[0 exp]

| Siła: 1 | Zręczność: 1 | Szybkość: 1 | Moc: 1 | Spostrzegawczość: 1 | Wytrzymałość: 1 | Refleks: 1 |

Właściciel: Halvard Nils Sorenson

Karta Postaci - Halvard Nils Sörenson

Dane osobowe

Imię i Nazwisko: Halvard Nils Sörenson
Pseudonim: Król Pik
Płeć: Mężczyzna
Pochodzenie: Szwecja
Data urodzenia: 16.02.1992 [41 lat]
Przynależność: Mafia Etis
Stanowisko: Współpracownik
Klasa: Człowiek
Praca: Jest przedsiębiorcą oraz poważnym graczem na międzynarodowej giełdzie. Jest również właścicielem dużych linii lotniczych oraz współwłaścicielem kilku banków oraz korporacji high-tech.
Orientacja: Heteroseksualny
Partner: Miał przelotnie kilka wielbicielek, jednak ten szał już minął i woli utrzymywać piękne niewolnice, niż żonę. Żona jest dużo droższa, a mniej z niej pożytku. I może ci w każdej chwili wbić nóż w plecy.
Rodzina: Ojciec, matka, trzech braci i dwie siostry. Pozostawieni w finansowej ruinie pewnie próbują, każde z osobna, odnowić swoje finansowe imperium. Prawdę mówiąc Halvarda niewiele obchodzi, jak się sprawy u nich mają.
Miejsce zamieszkania: Dwór - Arena 2, w wschodniej części Celi Amontosum. Luksusowa rezydencja z dostępem do rzeki, oparta o zbocza górskie i otoczona przez las. Odosobniony i cichy kącik, wyposażony we wszystko, co jest niezbędne dużemu biznesmenowi i członkowi mafii.

Charakter

©Anthitei
Halvard jest osobą opanowaną i wyważoną. Nigdy nie robi nic pochopnie, zawsze dokładnie rozważa swoje plany, zanim podejmie akcję. Zdecydowanie nie jest typem ryzykanta czy szaleńca, choć niektóre jego działania mogą się takie wydać. Ma otwarty umysł i potrafi korzystać z możliwości, jakie stawia przed nim świat. A przy tym nie istnieje dla niego coś takiego jak moralność czy sumienie. By osiągnąć swoje cele i zaspokoić swoje ambicje zrobi wszystko. Sprzedałby własną rodzinę dla polepszenia swojej sytuacji zarówno w podziemnym, jak i nadziemnym świecie, gdyby miał taką możliwość. A jego ambicje są wielkie. Jako doświadczony przedsiębiorca podziwiał kunszt, z jakim Leniniewski z bankruta stał się milionerem i premierem nowo odkrytej wyspy. Nils planuje powtórzyć jego niesamowity wyczyn... w pewnym sensie. Nie interesuje go jednak władza realna, a zakulisowa. Chce zrobić z głupiego Amerykanina swoją marionetką. Tak. Nie szanuje w żadnym calu nikogo ani niczego co pochodzi z poza europy, która, jego zdaniem, jest jedynym cywilizowanym kontynentem. Reszta jest dla niego jakiegoś rodzaju podkontynentami. Szczególnie nie cierpi przedstawicieli rasy czarnej, żółtej, arabów, cyganów, żydów, hindusów, Niemców, kobiet oraz poganiaczy bydła. Poganiacze bydła są najgorsi. Nienawidzi również gołębi, artystów, psów, globalnego ocieplenia, wody kolońskiej, frytek, ananasów, pizzy z salami, tej przeklętej niebieskiej kredki, która zawsze wszystko psuje, maniaków sci-fi oraz wielu, wielu innych rzeczy. Trudno zgadnąć, co przypadnie mu do gustu, a co wręcz przeciwnie. A przy tym trudno cokolwiek wyczytać z jego twarzy, która w kluczowych momentach zastyga jak woskowa maska, a jego oczy zdają się wwiercać w duszę rozmówcy i sprawdzać każde słowo. Niektórzy nawet sądzą, że Halvard czyta w myślach, jednak jest to dalekie od prawdy. W przeciwieństwie do istot, którymi się otacza, mężczyzna jest stuprocentowym człowiekiem, bez żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Nie przeszkadza mu to jednak w byciu twoim najgorszym koszmarem sennym. Zwykle nie brudzi sobie rąk. Ma ludzi od załatwiania za niego czarnej roboty. Goryle, informatorzy, chłopcy na posyłki, służący i niewolnicy. Wszyscy chodzący jak w zegarku, doskonale wytresowani starą jak świat metodą: kija i marchewki. Halvard potrafi być miły i delikatny, potrafi zatroszczyć się o swoich ludzi i udowodnić, że są dla niego niezwykle cenni. Bo są. Każdy w otoczeniu mężczyzny jest jego cennym narzędziem, którego nie wolno zaniedbywać ani doprowadzać do stanu, w którym nie będzie się dało nim posługiwać w inny sposób. Narzędzia trzeba pielęgnować, trzeba im okazywać czułość, jednak nie wolno być pobłażliwym wobec ich błędów i niedociągnięć, bo staną się tępe i bezużyteczne. I faktycznie trzeba będzie się ich pozbyć. Nils jest surowy, ale sprawiedliwy. Potrafi docenić wysiłek, potrafi też dotkliwie skarcić za przewinienie, jednak nie robi nic bez powodu. Dzięki temu jego ludzie są mu zaskakująco oddani i prawdopodobnie wielu z nich, nawet gdyby im zaoferować wolność, nie chcieliby porzucić swojego stylu życia i swojej... rodziny. Sam Halvard nigdy jej tak nie nazywa, jednak między sobą jego podwładni czasem mówią w ten sposób o najbliższych współpracownikach mężczyzny. Co jeszcze warto o nim wiedzieć? Nie jest okrutny, nie lubi zbytniego okrucieństwa. Nie przepada też specjalnie za przemocą, jednak nie waha się jej stosować. Uważa, że nie ma ludzi szczerych i uczciwych, każdy coś tai i każdy nagina reguły do swoich potrzeb, dlatego sam pogardza wszystkimi, którzy uważają, że tacy są. Brzydzi się również poświęceniem. Uważa, że każdy powinien przede wszystkim żyć dla siebie, nie ważne jakim kosztem, a dopiero potem dla innych. Sądzi, że w ten sposób świat byłby lepszy, bo gdy wszyscy martwią się o wszystkich następują jakaś ckliwa stagnacja, mnóstwo niepotrzebnego bólu i cierpienia. Znacznie mniej cierpienia przysparza to osobliwa samotność, którą się otacza. Ten brak zaangażowania i dbanie wyłącznie o własny interes, wszystko inne podporządkują właśnie jemu. Halvard nie uważa emocji za dobrego doradcę. Zdecydowanie woli kierować się faktami i logiką, a każdego, kto sądzi inaczej uważa za kretyna. Ogólnie dużo osób uważa za kretynów. Ale mówiliśmy już o tym, czego mężczyzna nienawidzi, więc nie warto się powtarzać. Ale jedno trzeba temu sukinsynowi przyznać, ma klasę. Nils został doskonale wychowany i jego maniery oraz wykształcenie są nienaganne. Czasem nawet przesadnie pozuje na gentelmena, skrywając swoją prawdziwą osobę za postacią nieszkodliwego przedsiębiorcy i przedstawiciela dużej firmy. Może nieco dumnego i bufoniastego, jednak zdecydowanie nieszkodliwego. Uznanie prawdziwości tej maski jest największą pułapką, w jaką może wpaść nieuważny rozmówca Halvarda.

Aparycja

Mężczyzna jest raczej przeciętnego wzrostu, nie wyróżnia się też zbytnią tuszą czy wiotkością. Wygląda jak zwyczajny mężczyzna po czterdziestce, który stara się utrzymywać formę i stosować się do diety. Nosi elegancko przylizane włosy, w których pojawiają się już pierwsze siwe pasemka, nie licząc dużego pasma po lewej stronie głowy, które ma od dzieciństwa, jako pamiątkę po przebytej ciężkiej chorobie. Jego oczy są szare i jest w nich coś z chłodu i ostrości eleganckiego sztyletu, gdy spoglądają na ciebie podczas twojej rozmowy w sprawie pracy. Potrafią przyprawić o ciarki nawet najodważniejszych. Posiada niewielki zarost w postaci cienkich wąsików i szpiczastej brody oraz wydatne kości policzkowe. Ubiera się elegancko, jak przystało na tak wpływową osobę, w modne garnitury oraz schludne lakierki. Zazwyczaj nie nosi żadnej biżuterii, z wyjątkiem pierścienia rodowego na palcu serdecznym lewej dłoni. Często ma też przy sobie laskę, zakończoną ptasią czaszką oraz krótki bacik.

Historia

Halvard miał to nieszczęście, że urodził się w bogatej rodzinie. Bardzo wpływowej, bogatej rodzinie. Miał ojca, matkę, trzech braci oraz dwie siostry. Był środkowym dzieckiem, więc poświęcano mu niezwykle mało uwagi. Za to zapewniono mu doskonałe wykształcenie i wychowanie. Najlepsi nauczyciele i najdroższe niańki. Młody panicz dorastał w luksusie, który został mu nagle odebrany, gdy skończył osiemnaście lat. Nie łączyły go żadne więzy emocjonalne z rodziną, a niezbędna, zapewniona prawem opieka była mu oferowana tylko tak długo, jak było to konieczne. W dniu osiemnastych urodzin stał się niezależnym mężczyzną, który miał sam na siebie zarobić. Zaczynał właśnie studia i było to dla niego dużym ciosem. Rodzice kompletnie się od niego odwrócili, a rodzeństwo pogrążone było we własnych problemach. Młody panicz musiał więc sam zdobyć środki na dalszą naukę oraz życie. Z początku było ciężko, jednak szybko odkrył, jak można wykorzystywać talent do zjednywania sobie ludzi, który od początku nauczania z powodzeniem stosował na nauczycielach, by odpuszczali mu zadania lub chwalili, nawet jeśli nie było ku temu rzeczywistego powodu.
Zaczęło się niewinnie: od wykorzystywania współpracowników w magazynie, w którym został zatrudniony. Podczas, gdy znacznie mniej bystre od Halvarda jednostki zwijały się jak mogły, by dotrzymać tempa wydawanym poleceniom i na dodatek zająć się działką chłopaka, ten zagłębiał się w podręczniki szkolne lub obserwował z ukrycia obracające się trybiki tej maszyny, której elementy zdołał podporządkować sobie do tego stopnia, że kiedy jeden z pracujących tam chłopców podpadł młodemu Nilsowi, bardzo szybko otrzymał wypowiedzenia.
Sorenson wkrótce zresztą awansował na kierownika działu rozładunku i jego rutynowe obijanie się stało się znacznie bardziej legalne, a co najważniejsze - lepiej płatne. W ten sposób dociągnął do czwartego roku studiów, kiedy to w tłumie zauważyła go poważna korporacja i ściągnęła do siebie. Życie korpo-szczura nie przypadło jednak Halvardowi do gustu i po zakończeniu studiów wystartował swój pierwszy, własny biznes, który okazał się kompletną klapą. Jednak klapą, którą odsprzedał jakiemuś frajerowi za całkiem pokaźną sumkę. A potem poszło z górki. Z marginesu społecznego, na którym znajdował się, jako student, o własnych siłach wspiął się na sam szczyt. Wkrótce luksusowe życie grzecznego przedsiębiorcy znudziło Sorensona, pchając go w stronę mroku. Już wcześniej rzecz jasna korzystał z dobrodziejstw czarnego rynku oraz usług półświatka, jednak dopiero mając trzydzieści lat został na poważnie wkręcony w działalność przemytniczą. A wydarzyło się tak z powodu dość banalnego i wszystkim znanego - kobiety. Bynajmniej, nie była ona miłością jego życia, a czymś zaskakująco innym - pierwszą nadnaturalną, którą Halvard spotkał. Oraz pierwszą, która znalazła się w jego, obecnie wciąż rozszerzającej się, kolekcji.
To był początek. Legalne zazwyczaj interesy Sorensona zmieniły swój charakter o 180 stopni, a wiele obiektów, utworzonych przez niego stało się przykrywką dla działalności podziemnej. Po wielu latach wizja zemsty na rodzinie powróciła do mężczyzny, niczym koszmar senny. Nie dopominała się zresztą długo. Używając swoich wpływów w świecie biznesu, Nils zniszczył wszystkie powiązane z jego rodziną spółki, z niemal maniakalnym uporem poszerzając w tym celu swoje wpływy. Gdy wreszcie pozostał jedynym Sorensonem na arenie, jego głód okazał się niezaspokojony i rozszerzał się na cały świat.
Ten właśnie interes przywiódł go na Ainelysnart. Położenie wyspy jest wprost idealne, by przerzucać za jej pośrednictwem towar z Ameryk do Europy i Afryki. To właśnie on był jednym z sponsorów Areny 9 - nowego lotniska, i jego firma jako jedna z pierwszych podjęła się utworzenia połączeń z niewielką wyspą. Obecnie Halvard całkiem komfortowo usytuował się na wyspie. Rozpoczął współpracę z mafią Etis, która szybko okazała się niezwykle owocna dla obu stron, co pozwoliło Sorensonowi wygodnie rozłożyć się na Arenie 2 i korzystać z tego specyficznego państwa dla zaspokojenia własnych ambicji.

Moce, umiejętności i zainteresowania

Halvard jest utalentowanym przedsiębiorcą i ekonomem. Posiada dar pięknej wymowy, co zresztą ułatwia mu miły dla ucha, niski głos. Jest prawdziwym mistrzem jeśli chodzi o wystąpienia publiczne, zarówno przed drobnym gronem słuchaczy jak i wielotysięcznym. I owszem, jeśli uzna, że rozmówca jest na dostatecznie wysokim poziomie, potrafi mówić godzinami. Jest niezwykle gadatliwy, nie przywiązuje jednak wagi do słów. Słowa, słowa, słowa. Tak piękne, jak puste. Interesuje się... czym się nie interesuje? Lubi być na bieżąco z otaczającym go światem, polityką, ekonomią, kulturą. Gra nawet na instrumentach - skrzypcach i pianinie, choć nie ma do tego zbytniego zacięcia. Nigdy go nie ciągnęło do wyrażania siebie w ten sposób, a przymuszany do nauki zdążył szczerze znienawidzić te instrumenty. Jest jeszcze coś, w czym jest dobry. Tresura. Ludzi. Jednak o tym wspomniałam już wcześniej. Warto też wspomnieć, że jest koneserem. Prawdziwym kolekcjonerem osobowości. Uwielbia się otaczać dziwnymi istotami i stworzeniami, które mają dużą rolę w jego planach i życiu codziennym. Fascynują go cudaczne kształty i dziwaczne zdolności, dlatego też podczas swoich licznych podróży samolotem sprowadza na wyspę różne wybryki natury. Jest też fascynatem dziwacznej rasy wilkoludzi, zamieszkujących wyspę. Zawsze chciał mieć jednego dla siebie, jednak jak dotąd nie udało mu się żadnego ugrać z obecnym rządem czy schwytać samemu.

Przedmioty


  • Sygnet rodowy. Ojciec sprzedał go, by zyskać trochę pieniędzy dla upadającej firmy. Sorenson kupił go z czystej przekory. Jako środkowy syn nigdy by go nie dostał, jednak dzięki swoim wysiłkom zdobył go własnymi rękami.
  • Laska z ptasią główką, czysta ozdoba i narzędzie do obrony. W jej główce ukryty jest sztylet.
  • Bacik, który służy do dyscyplinowania niesfornych podwładnych. Zwykle nosi go przypiętego do paska, jak groźbę niechybnej kary.

Ciekawostki


  • Pierwszą niezwykłą istotą, którą zdobył do swojej kolekcji była Edc'cze, stworzenie rasy, nazywającej siebie Szicz'sha, pochodzące z Tybetu. Edc'cze jest obecnie zarządcą Dworu. Jako osoba jest bardzo surowa i twarda, nie pokazuje nikomu swoich słabości. W swojej postawie, stylu mówienia i poruszania się naśladuje swoje Pana. Jest dla niej niedoścignionym ideałem i tylko w jego obecności przybiera potulną i uniżoną postawę. Jest do niego bardzo przywiązana, mimo że ten traktuje ją zawsze z nieodmiennym chłodem. Trudno stwierdzić właściwie czemu. Czy to rodzaj miłości, czy chodzi o coś z goła innego.
  • Darton Shevins jest jednym z późniejszych nabytków Halvarda. Jest naukowcem, nieco obłąkany i nie do końca da się nad nim zapanować. Często musi być pilnowany przez innych podopiecznych Nilsa, nie dlatego, że jest jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że ucieknie. Mógłby raczej zrobić krzywdę któremuś ze słabszych domowników lub samemu Panu, gdyby przez cały czas ktoś nie nadzorował jego twórczych poczynań. Chociaż miewa też chwile, gdy opuszcza go szaleństwo i przejawia inteligencję, nie właściwą istotom z tego świata. Zawsze ma wtedy przy sobie papierosy, by zdusić jakiś wewnętrzny ból, płomień który pali jego duszę. Patrząc na niego łatwiej jest uwierzyć, że gdzieś tam jest ktoś, kto karze inteligencję obłędem.
  • Halvard na wszystkie spotkania biznesowe zabiera trójkę ze swoich podopiecznych: Malisę, która potrafi przywoływać dłonie demona, mogące udźwignąć największe ciężary lub posłużyć jako tarcze, a która jest raczej mrukliwa i trochę impulsywna, Inoego, ochroniarza, którego pokorny i smutny charakter, jak również perfekcjonizm nie dopuszcza do żadnych wpadek z udziałem zarówno Malis, jak i kontrahentów Nilsa oraz Tuti, która posiada cichy głos małej dziewczynki i właściwość rozpływania się w cieniach. Ta zwykle towarzyszy swemu Panu poza zasięgiem wzroku innych obserwatorów. Jest wiecznie przerażona. Boi się obcych. Boi się tych, których poznała. Ale najbardziej ze wszystkich boi się swojego Pana. Nie jest w stanie odezwać się w jego obecności, dlatego też składa raporty spokojnemu Inoemu, którego chyba trochę lubi.
  • Nils posiada swojego kamerdynera i jest nim Nevremo, istota chciwa i zazdrosna. Ten, który knuje za plecami swego Pana. Zdrajca. Na co dzień zachowuje się nienagannie, Edc'cze nie ma się do czego przyczepić, jednak wszyscy wiedzą, że Nevremo nienawidzi tej służby i zrobiłby wszystko, by zabić Halvarda. Sam mężczyzna nie wie właściwie czemu to toleruje. Chyba go to bawi, szczególnie, że w ten sposób przysparza problemów innym swoim podopiecznym.
  • W swoim dworze posiada również wiele innych stworzeń, jednak te są z różnych powodów najistotniejsze. W gruncie rzeczy, co by nie mówić o tej szóstce, zawsze trzyma się blisko Nilsa i jest na jego każde zawołanie. Szóstce, a może siódemce? W końcu jest jeszcze Loki, psotny kot iluminatów, którego obecności zawsze można się spodziewać w najwłaściwszym miejscu.
  • Towarzysz: Loki

Achievementy


Kontakt: ketsurui

Od Lorema cd. Camille

    Dziewczyna od razu przejęła inicjatywę, mimo że wcześniej prosiła o pomoc Lorema. Nie żeby przeszkadzało to mężczyźnie. Właściwie czuł się wręcz komfortowo z takim stanem rzeczy, niemniej nie umknęło to jego uwadze. Szczególnie, że odkąd wyznała mu, kogo szuka, ukradkiem uważnie się jej przyglądał. Nie wyglądała na złą osobę i było mu nawet trochę głupi, że skłamał. Nawet kilka razy przemknęło mu przez myśl, by się przyznać, kim jest, by rozwiać jej wątpliwości... jednak za każdym razem rezygnował. Potrzebował czasu. Potrzebował dowiedzieć się, kim jest ta dziewczyna i dlaczego... dlaczego czuje się tak komfortowo, gdy prowadzi go po schodach do pokoju hotelowego.
  Bezwiednie pewnie nawet wszedłby za nią do samego apartamentu, gdyby nie zatrzymała się i nie wręczyła mu kluczy, wyrywając go w ten sposób z przyjemnego otępienia.
- To już tutaj - oznajmiła. - Masz siłę, żeby rozpocząć poszukiwania jeszcze dzisiaj?
  Lorem pokiwał głową.
- Rano - oznajmił. Zapach Rzymu, tłum ludzi i utrzymujący się w mieście skwar sprawił, że czuł się odurzony. Nie był w końcu w Domu od momentu, w którym zmuszony został do opuszczenia go.
- Dobrze, niech będzie rano - zgodziła się Camille.
  Camille. To imię rozbrzmiewało w uszach mężczyzny, gdy zamykał się w swoim apartamencie. Był skromny, dość ciasny i w niczym nie przypominał pokoi w Rzymskich posiadłościach, w których zwykł bywać. Było tam bardzo europejsko, co stwierdził z prawdziwą przykrością.
  Nie rozpakował walizki. Nie wydawało mu się, żeby to było konieczne. Znacznie bardziej naglącą sprawą okazał się prysznic i zdrowa porcja porządnego snu.
***
  PUK. PUK.
  Jasnowłosy obrócił się na drugi bok i spojrzał w kierunku drzwi. Powoli zwlókł się z łóżka i chwiejnym krokiem powlókł do wejścia, by otworzyć je przed dziewczyną z wczoraj. Przed Camille. Szatynka była w pełni ubrana i gotowa do poszukiwań, podczas gdy Lorem wciąż miał na sobie kraciastą piżamę. W dodatku rozpiętą.
- Obudziłam cię? - zdziwiła się dziewczyna, widząc domniemanego Patrycjusza w tak opłakanym stanie.
  Ten pokiwał głową.
- Daj mi dziesięć minut - mruknął i zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Chwilę później, już ubrany jak należy wyszedł na korytarz, na którym oparta o parapet Camille wyglądała na ulicę, obserwując kompletne pustki, charakterystyczne porannym godziną, gdy każdy normalny Włoch jeszcze spał.
  Jasnowłosy podszedł do niej i również wyjrzał przez okno, by upewnić się w przekonaniu, że będąc w domu, znalazł się od niego setki mil.
- Inaczej go zapamiętałem - powiedział cicho do siebie, wytrącając tym dziewczynę z zadumy.
(Camille? Wreszcie odpisałam! Jestem z siebie dumna :') Mam nadzieję, że teraz już jakoś to pójdzie xD Trzeba znów się wdrożyć.)

1 września 2018

Od Jamesa cd. Lucii

      Gdy tylko Lucia zniknęła za rogiem, James również krótko pożegnał się z O'Reillym i opuścił budynek. Skierował się do jednej ze swoich klinik, gdzie miał akurat nadzorować odebranie kilku urządzeń korzystających wykonanych z użyciem najnowszych technologii. Nie myśląc wiele o Fionnie i tej dziwnej, szalonej kobiecie od butów rzucił się w wir pracy i obowiązków.
***
Rudowłosy Irlandczyk usłyszał dzwonek. Któż to dobijał się do niego o tak późnej porze? Gdy tylko otworzył drzwi zauważył wysokiego mężczyznę w eleganckiej koszuli, czarnym krawacie i narzuconym na to płaszczu.
- James, hej - przywitał się z szerokim uśmiechem - Wchodź. - gdy nieoczekiwany gość przekroczył próg, Fionn zamknął za nim drzwi. Poprowadził go do kuchni, a ciemnowłosy usiadł przy stole.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał O'Reilly.
- Nadgodziny - krótka odpowiedź, a po niej pytanie - Mogę zostać?
- Jasne, jasne - Fionn machnął ręką. Taka sytuacja nie zdarzała się pierwszy raz i to czasami w obie strony. Von Alwas miał dużo pracy, a obowiązków jeszcze więcej, więc czasami zdarzało się, że jeszcze po północy był w pracy.
- Herbaty? - zaproponował gospodarz. Kiwnięcie. Zabrał się do parzenia zielonej herbatki bez cukru, którą miał w domu tylko ze względu na przyjaciela. Po chwili przed chirurgiem stała filiżanka z parującym płynem. Ujął ją w dłonie i wypił łyk. Przez chwilę panowała całkowita cisza. Właściwie przyjaźń tych mężczyzn opierała się głównie na ciszy, co odpowiadało im obojgu (Jamesowi bardziej, Fionnowi - trochę mniej, ale zdążył się już przyzwyczaić do milczącego lekarza).
- Ta jak jej tam Włoszka jest w tobie zakochana - oznajmił ni stąd ni zowąd James. Fionn w tym momencie cieszył się, że nie ma herbaty, bo najpewniej by ją na siebie wylał.
- Lucia? - spojrzał na przyjaciela z powątpiewaniem - To niemożliwe. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. - zaśmiał się cicho na samą myśl o zakochanej w nim Parfavro. James tylko wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, czy Fionn mu wierzy czy nie. Pewnie tak było.
- Jej ciało mówi co innego - stwierdził tylko, a O'Reilly zaczął się zastanawiać nad jego słowami. A w jego głowie zaczął kształtować się plan. W myślach dokonał pewnych zmian w organizacji balu, obiecując sobie, że wprowadzi je w życie.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

      Właściwie to… - zaczęłam po chwili, ale Calia mi przerwała:
- Dlaczego nie wpadłyśmy na to wcześniej? - dokończyła - Nie mam pojęcia. - znowu zapadła cisza, po czym obie parsknęłyśmy śmiechem. - W gruncie rzeczy przyzwyczaiłam się do tej myśli - przyznała Calia.
- Ja też - przyznałam jej rację - Teraz jest jakoś tak… dziwnie. Ale prawda jest taka, że żadna matka nie wytrzymałaby z nami długo - Uśmiechnęłyśmy się do siebie.
- I tak zamierzam wbijać ci bez zapowiedzi do mieszkania i wyjadać lody - oświadczyła Calia po chwili.
- Spokojnie, spokojnie, jestem na to przygotowana - poszłam na chwilę do kuchni, a gdy wracałam rzuciłam jej pudełko lodów czekoladowych.
- A gdzie łyżeczka? - awanturowała się.
- A to już sama musisz sobie pójść - z satysfakcją zabrałam się za swoją porcję. Na stole leżał mój pierścionek dlatego też przerwałam na chwilę tę satysfakcjonującą czynność, jaką było jedzenie, by zabrać biżuterię. Dopiero gdy znajomy przedmiot znalazł się bezpiecznie na moim palcu poczułam się nieco mniej dziwnie.
- Ej, Cam - zaczęła Calia z pełnymi ustami.
- Hm? - spojrzałam na nią wyczekująco.
- Co my teraz zrobimy?
- Jak to "co zrobimy"?
- W sensie... oj no wieesz... Nic się nie zmienia?
- Nie? Dlaczego miałoby? Dalej możemy się przyjaźnić.
- Dobrze - Calia wyglądała na usatysfakcjonowaną - Stanowisz naprawdę dobre źródło pysznego żarcia. - parsknęłam cicho.
- To rzeczywiście dobry powód do przyjaźnienia się z kimś.
(Cal?)