27 grudnia 2016

Od Argony cd. Argony - Powroty...

- Ał! - syknęła dziewczyna, gdy poraziło ją jasne światło. Przez chwilę nie widziała nic, jednak już wkrótce wzrok powrócił i byłam chociaż w stanie odróżnić górę od dołu.
Pomieszczenie, na ile je widziała, wydawało jej się obce. Spróbowała się poruszyć, jednak poczuła, że coś krępuje jej ruchy. Była związana. 
- Czego ode mnie chcecie? - warknęła, nieruchomiejąc i szukając dłonią dojścia do supła.
- Uspokój się Wilkobójco! - warknęła postać przede nią i ktoś wymierzył jej policzek. - To ja tu zadaję pytania!
- E-erna? - zdziwiła się czarnowłosa, tracąc nagle hardy wyraz twarzy. Tego się nie spodziewała. Sądziła, że Tara dosypała jej czegoś do tej herbaty, czy coś w tym guście. Tymczasem otoczyły ją znajome głosy osób, o których prawie już zapomniała.
- Nie udawaj głupka - parsknęła Szamanka. - Nie damy ci się tak łatwo wyrolować, Wilkobójco. Panie Podziemi. - Parsknęła z pogardą. Była pewna, że Hades nie oddałby swojego tronu tak łatwo temu debilowi.
- Może nie udaję głupka, lecz jestem głupkiem? - spytała z westchnieniem. - Erna, już wróciłam do siebie... A Darkness prawdopodobnie wrócił do siebie.
- Ha! Widzisz! Nie wspominałam nic o żadnym Darknessie! - wykrzyknęła triumfalnie Szamanka. - Co więcej, nawet nie podałeś nam tego imienia.
- Gdy byłam w jego ciele jego... znajoma mi co nieco wyjaśniła - powiedziałam wymijająco. - W każdym razie wróciłam, Erno. Jak to udowodnię? Powiedzmy... w dzień, w którym zginęłam próbowałaś razem z Tasirą pomóc Mixi, jednak nasłałam na was Airesu. - Uśmiechnęłam się zaczepnie.
Erna milczała. 
- Erno? - Koło medyczki pojawiła się jakaś druga postać, jednak Argona wciąż nie była w stanie przeniknąć wzrokiem światła.
- Nie pamiętam aż tak dokładnie - przyznała kobieta, przyglądając się czarnowłosej bardzo uważnie. Czy mogła to zmyślić? Odpowiedź była bardzo szczegółowa i z tego co pamiętała faktycznie chciała pomóc Mixi, gdy ten biały wilk ją zaatakował... jednak czy aby na pewno?
(Tiffany?)

Od Argony c.d Tiffany

 Przewróciłem tylko oczami i spojrzałem na twarz kobiety, jednak po chwili po raz setny oślepił mnie blask reflektorów. Warknąłem cicho, jednak jak na dżentelmena odpowiedziałem w miarę grzecznie na jej pytanie:
 - Wilkobójca się kłania. Pan Podziemia i bynajmniej nie pierwszy lepszy z brzegu demom. Właściwie nie tyle demon, co istota pomiędzy bogiem a diabłem. Patron samobójców i dusz czyśćcowych. Będę waszym pośmiertnym sędzią więc jak mnie wypuścicie to odpusze wam..powiedzmy..jedną trzecią grzechów lekkich?
 Erna spojrzała na mnie, jakby mi nie ufała. Właściwie to nie było wcale takie dziwne. Też nie zaufałbym wariatce, która zachowuje się jak opętana i uważa siebie za pana podziemi. Ich strata. Będę miał kogo torturować w zaświatach. Tiffany nie wyglądała tak, jakby uważała mnie za wariatkę. Była mną..zainteresowana, jednak widziałem w niej tą nutkę strachu. W powietrzu czuć było niepewność.
 - Więc..Wilkobójco? - dziewczyna zaczęła dosyć niepewnie, jednak po chwili jej niepewność przerodziła się w gniew.- CO ZROBIŁEŚ Z ARGONĄ?!
 Ledwo powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem, jednak na szczęście tego nie zrobiłem. Teraz wiem, jak to jest naprawdę użreć się w język. Ała.
 - Nie wiem do cholery. Sam byłem tam u siebie, nagle jakieś czary mary i jestem w tym zadupiu w ciele baby,  która nie ma nawet dużych cycków. I JAK TU ZASTOSOWAĆ TECHNIKĘ SAMOGWAŁTU?!
 Obie kobiety wyglądały na naprawdę zszokowane. Jednak ich miny - bezcenne. Zakaszlałem. Raz drugi trzeci. Zrobiło mi się nagle niedobrze, a Erna zauważyła, że coś jest ze mną nie tak. Powiedziała coś niezrozumiałego w moją stronę, ale ja usłyszałem tylko jej odległy szept. Obudziłem się na kolanie Tary, która wtulała się we mnie.
 Nie poruszyłem się. Myślała, że śpię. Znowu byłem sobą. Jednak nadal czułem potrzebę wrócenia na wyspę. Musiałem porozmawiać z Argoną Ryuketsu

26 grudnia 2016

Od Erny

Kolejny raz sprawdziłam skrzynkę. Nic, żadnych listów, rachunków, ulotek. Cisza. Czemu wszystko zamarło? Wyjrzałam za okno. Gwar niby ten sam, ale czegoś brakuje. Od dawna wataha nie daje znaku życia. Otworzyłam okno i oparłam się o parapet. Dopadł mnie chłód i zapach portu. Moje mieszkanie i tak przesiąknięte było wonią ryb zmieszaną z delikatną morską bryzą. Zapewne ja też. Nie czułam swojego zapachu.
Rozejrzałam się po ulicy. Gwar, hałas - jak zawsze. Spojrzałam na oddalające się dwumasztowce. Kończą mi się pieniądze, pomyślałam. Krótka wyprawa z poławiaczami pereł czy ryb, albo z wielorybnikami. Zamknęłam oczy. Skupiłam się na zimnym wietrze ocierającym się o moją twarz. Wsłuchałam się w uliczny hałas. Nie rozumiem jak niektórzy mogą żyć w swoich ogromnych willach wybudowanych w spokojnej okolicy. Przechadzają się całymi dniami po marmurowych posadzkach. Jedyny hałas który im towarzyszy to ich kroki. Nawet nie słychać sąsiadów. Bogaci ludzie nie zakładają dużych rodzin. Przez to rzadko kiedy słychać ganiające się dzieci. To dosyć absurdalne, że ludzie których stać na rodzinę jej nie posiadają, a ci najubożsi mają po kilkoro pociech. Może szczęście zawarte w pieniądzach chcą sobie zastąpić szczęściem rodzinnym? Ludzie są dziwni. Wilki też, temu nie można zaprzeczyć. W sumie wilki są dziwniejsze. Mają swoje "magiczne moce" przez co są prawie niezniszczalne i mają się za bohaterów wszechświata, a i tak giną jak debile. Z drugiej strony ludzie też giną jak debile. Czy będąc jednocześnie człowiekiem i wilkiem jestem narażona na jeszcze bardziej idiotyczną śmierć?
Moje rozważania przerwał podmuch wiatru, który zatrząsł okiennicą. Zamknęłam okno. Odwróciłam się w stronę mieszkania i zatrzęsłam się z zimna. Pomieszczenie było wyraźnie wyziębione. Z zewnątrz usłyszałam radosną muzykę.
- Cyrk przyjechał? - Mruknęłam pod nosem.
Ponownie odwróciłam się w stronę okna. Nie zauważyłam żadnej karawany, chociaż muzyka stawała się coraz głośniejsza. Dziwna sprawa, pomyślałam.
Przeszłam się po mieszkaniu. Muzyka stopniowo cichła. Rozejrzałam się po ścianach. Nie chciało mi się kolejnego dnia spędzać w tych nudnych kilkudziesięciu metrach kwadratowych. 
Wzięłam zawieszoną na krześle bluzę i wyszłam z mieszkania. Schodziłam po klatce nucąc zasłyszaną przed chwilą melodię, jednocześnie kręcąc kluczami na palcu. Pchnęłam drzwi i wyszłam na ulice. Schowałam klucze do kieszeni. Był wyjątkowo ciepły dzień jak na tę porę roku. Wpuściłam bluzkę w spodnie, żeby wyglądać bardziej "stajlisz" i ruszyłam przed siebie. Rozejrzałam się po ludziach. Czułam się trochę wyjęta z krajobrazu. Wszyscy mieli ponure, pełne zmęczenia miny. Ja wręcz przeciwnie - z uśmiechem maszerowałam przez ulice. Miałam ochotę wykrzyczeć wszystkim w twarz jaki dzisiaj mamy piękny dzień. Nie wiem skąd we mnie te pokłady radości.
Doszłam do portu. Ludzi było mniej niż zwykle. Weszłam na pomost i usiadłam na jego krańcu. Spojrzałam na morze. Wody po horyzont. To jednoczenie zdumiewające i godne podziwu, ale i przerażające. Jesteśmy wyspą, jesteśmy odcięci od świata zewnętrznego. Czułam kroki na pomoście. Co chwilę ktoś biegł, skakał, zbliżał się i oddalał ode mnie. Wstałam i otrzepałam spodnie. Jednak siedzenie na pomoście nie jest takie wygodne. Odgarnęłam ręką włosy z oczu. Muszę iść do fryzjera. Spokojnym krokiem zaczęłam zmierzać w stronę ulicy. 
Boże! Jakie moje życie jest nudne! Mam za dużo czasu. Poszłabym do klubu, może wreszcie znalazłabym męża. Ale jest dopiero południe. Załamałam ręce. Odkąd wataha nie daje znaku życia, mam mało rzeczy do robienia. 
Weszłam w tłum ludzi. Wszyscy wyglądali bardzo podobnie. Mieli takie same, przeciętnej urody rysy. Zamyślona szłam przed siebie. W pewnej chwili ktoś chwycił mnie za rękę i silnie pociągnął.

<Tak bardzo brak weny. Ktoś, coś?>

23 grudnia 2016

Od Tiffany cd. Argony

  Erna wydawała się zdezorientowana, jednak Tiffany wręcz przeciwnie. Zeskoczyła ze stołka i rzuciła się na Argonę-nie-Argonę. Ta jednak z łatwością zmieniła kierunek ataku dziewczynki, przez co ten trafił w pustkę. Jednak ta chwila wystarczyła Ernie, by zorientować się, że to, co się właśnie dzieje nie do końca jej odpowiada. Wyrwała się dziewczynie i wyciągnęła ręce do przodu w geście spidermana. Czarnowłosa już otwierała usta, by rzucić jakąś kpiącą uwagę, gdy jej ciało zostało owinięte przez grube liany, które swój początek miały w dłoniach Szamanki. 
- Cholera - zaklęła niskim, nieswoim głosem, próbując się wyswobodzić z więzów. Erna chwyciła nóż z blatu kuchennego i podeszła do tej znajomej-nieznajomej.
- Tiffany, posadź ją i przytrzymaj - rozkazała. W głębi duszy miała zamęt. Ktoś opętał Argonę. Czy to nie dziwne? Medyczka sądziła, że wadera już jest opętana. To ten sam demon czy jakiś inny? Może... czy jest jakieś inne wytłumaczenie? Bo tego, że Argona zachowałaby się w ten sposób nie mogła przyjąć do wiadomości. 
  Gdy dziewczynka usadziła wciąż miotającą się kobietę na krześle, Erna poluzowała nieco liany na swoich łapach, by można było nimi jeszcze raz owinąć krzesło i przywiązać pojmaną do krzesła. Cóż. Mieszkanie w porcie czasem się opłaca. Żeglarze nauczyli Szamankę kilku całkiem skutecznych węzłów, która to wiedza przydała jej się przy unieruchomieniu... Alphy.
  Skończywszy, cofnęła się o krok, podziwiając swoje dzieło.
- Daj spokój Erna, nie znasz się na żartach - próbowała rozładować atmosferę fałszywa Argona, jednak widząc minę kobiety przyznała: - Okej. To nie był żart. Ale, cholera, masz na prawdę niezłą dupę. A uwierz mi, wiem co mówię. 
Erna przystawiła sobie stołek, by usiąść na przeciwko opętanej.
- Tiffany! Na co czekasz?! Leć po reflektor! - warknęła, do dziewczynki, po czym mruknęła pod nosem: - Jak był Hoinkas to nikt nigdy nie musiał przypominać, że do przesłuchań niezbędny jest reflektor i ciemny pokój, ale odkąd zniknął oświetleniowiec chyba bierze wolne i wszystko trzeba załatwiać samemu. 
  Kilka chwil później reflektor był już zamocowany, a rolety w oknach szczelnie zasunięte. Zaczęła działaś Magia Świąt. 
  W pomieszczeniu było ciemno. Nagle reflektor skierował swój blask na mrużącą oczy postać czarnowłosej dziewczyny. Przed nią, nie widoczna pod światło, siedziała Erna z teczką, plikiem kartek i długopisem. Cichu rumor po drugiej stronie pokoju sugerował, że Tiffany spadła z drabiny, schodząc z niej po włączeniu reflektora.
- Nazwisko i imię - zapytała rzeczowo Szamanka.
(Argo-nie-Argo? XDD)

17 grudnia 2016

Od Argony c.d Tiffany

 - Nie mam ochoty o tym gadać. Sama w sumie.. - zacząłem, jednak głos ugrzązł mi w gardle. 
Tak właściwie to nie miałem dobrego wytłumaczenia na tą sytuację. Trudno to przyznać, jednak potrzebowałem pilnie odpoczynku. Po tym całym dniu marzyłem tylko o tym, żeby położyć się w ciepłym łóżku. I przemyśleć to wszystko jeszcze raz. 
 Z kuchni wydobyło się głośne "BRZDĘK". Erna odstawiła bandaż na bok i pobiegła w tamtą stronę. Ja, zaciekawiony dźwiękiem, również poszedłem w stronę pomieszczenia. 
 Tiffany stała na środku pokoju przerażona. Na podłodze była rozlana herbata i potłuczony kubek. Czarnowłosa skuliła się w kącie i zaczęła płakać, co mnie..rozbawiło. Spojrzałem złośliwie na Ernę, która zaczęła ostrożnie zbierać kawałki szkła, aby się nie pokaleczyć. Zamknąłem oczy, a na moje usta wpełzł ten sadystyczny uśmiech. Starałem się powstrzymać. Musiałem wyjść stąd, zanim zrobię coś, czego obie kobiety mogły żałować.
 Erna podniosła głowę i spojrzała na mnie. Widziała, że cały się trzęsę i odwróciłem się od nich plecami, aby ukryć uśmiech.  Nie potrafiłem się go pozbyć. Miałem w sobie najgorsze myśli. Erna podeszła do mnie  chwyciła mnie za ramię, pytając cicho: "Wszystko w porządku?"
 - W jak najlepszym. - moja demoniczna natura dała o sobie znać. Miałem w dodatku wrażenie, że nie powiedziałem to głosem nijakiej Argony Ryuketsu, ale głosem lekko zmodyfikowanym, podobnie jak u Mroku. Zawsze mówiłem tym tonem do nowych dusz, przebywających do czyśćca. Czyżby moja dawna moc dała o sobie znać? Może nie zostałem do końca zmieniony...
 - Argona? - zapytała Erna, zabierając rękę.
 - Moja. Tylko moja.
 Tiffany podniosła wzrok i spojrzała na mnie przerażona, po czym krzyknęła:
 - ZROBILI JEJ PRANIE MÓZGU! TO NIE JEST ARGONA!
 Wtedy nie wytrzymałem. Podszedłem do Erny i dotknąłem ją delikatnie w zadnią część ciała. Uspokoiłem oddech i przytuliłem się do niej, raz po raz przejeżdżając ręką po jej zaokrąglonej części ciała. Zacząłem ją namiętnie całować. Medyczka była tak mocno zdezorientowana, że nie była nawet w stanie się obronić przed moim "atakiem". Czułem to. Miała naprawdę zajebisty zad.
<Tiffany?>

11 grudnia 2016

Od Tiffany cd. Argony

  Erna wróciła z opatrunkami i zaczęła dokładnie oglądać moją ranę.
- Kula została w środku - oznajmiła, podnosząc wzrok na twarzy Tiffany. - To zaboli tylko przez chwilę. Musisz być silna.
  Tiffany skinęła głową, zaciskając zęby. Medyczka chwyciła podłużne obcęgi, przybliżyła do rany. Szybko rzuciła okiem na dziewczynkę, po czym chwyciła ją mocno za ramię, jednym ruchem wsunęła narzędzie do środka i już po chwili ociekający krwią nabój wylądował na podłodze, a szamanka przyciskała gazę do rany, tamując krwawienie. Tiffany była tak zaszokowana tempem wydarzeń, że nie zdążyła nawet wrzasnąć z bólu czy się rozpłakać. Siedziała na krześle, jakby nieprzytomna. Argona obserwowała to z pewnego dystansu, tamując własną ranę ręką.
  Kończąc opatrunek czarnowłosej, Erna spojrzała w kierunku Alphy.
- Argo, nie stój w progu - powiedziała. - To że opatruje małą nie znaczy, że masz czekać tam gdzie cię zostawiła. Daj spokój. Znamy się już tyle lat! Siadaj i czuj się jak u siebie. Zaraz się tobą zajmę.
  Kobieta skinęła głową i usiadła na kanapie. Erna zauważyła, że rozgląda się nieznacznie po pomieszczeni. No w sumie... Alpha właściwie nigdy nie była w  jej domu. Medyczka skończyła opatrunek Tiffany i poleciła, by dziewczynka poszła do kuchni zrobić jakąś herbatę, po czym podeszła do Argony.
- Pokaż tą ranę - rozkazała, a widząc potarganą dziurę, skrzywiła się. - W co wyście się wpakowały? Wydawało mi się, że ostatnimi czasy Wataha prowadzi politykę nie mieszania się w nic niebezpiecznego i po prostu unikania zostania wykrytym.
- To była sprawa, którą musiałyśmy załatwić - oznajmiła wymijająco kobieta, nie patrząc na oczyszczającą powoli ranę Szamankę.
- Rozumiem, że musiałyście. - ostrzegła Erna, w połowie zdania wsuwając Alphie do rany przemyte wcześniej obcęgi, wydobywając kulę i ponownie tamując wypływ krwi. Argona nie zareagowała w żaden sposób. więc medyczka kontynuowała robienie opatrunku. - To co robiłyście? Mnie przecież możesz powiedzieć. Wiesz, gdybyś wzięła mnie ze sobą mogłabym od razu opatrzyć wasze rany. A tak pewnie musiałyście się przytłuc przez pół wyspy, nim do mnie dotarłyście.
(Argono?)

10 grudnia 2016

Od Argony c.d Tiffany

 Kolejne strzały. Rozglądnęłam się nerwowo dookoła, mając nadzieję na przebłysk geniuszu. Może objawią mi się jakieś moce, którymi posługiwała się wilczyca. Zasłoniłam swoją ranę i spojrzałam na małolatę, która była mocno wystraszona. Pokazałam jej palcem, żeby siedziała cicho. Czarnowłosa zrozumiała mój przekaz. Mogłam już cofnąć swoją dłoń, która po chwili powędrowała w stronę rany dziewczyny. Nie wyglądało to najlepiej.
 "Niech zdycha" - odezwała się jakaś cząstka mnie. Stary Darkness zostawiłby ją, jednak..osoba, w której obecnie przebywałam zbyt mocno martwiła się o dziewczynę, przez co i ja zaczęłam obawiać się o jej bezpieczeństwo. Postanowiłam wydostać się z tego budynku i pomóc dziewczynie. Nie będę kłamać - nie wiedziałam, gdzie szukać tej medyczki, ale najwidoczniej mała wiedziała.
 - Prowadź do Erny. Nie wiem, gdzie ona jest. Mam dosyć tej zabawy w zamianę ciał. Wskaż mi do niej drogę, to może i ja skorzystam z usług tego wielkiego medyka.
 Dziewczyna spojrzała na mnie jak na wariata. Kolejne strzały. Popchnęłam dziewczynkę w stronę wyjścia, a ta omal nie upadła przy schodach. Zaczęłyśmy biec. Ona prowadziła. [...]

 Podróże przez kanały nie należały do moich ulubionych. Podobnie jak i podróże taksówkami. Były to jednak najlepsze i najszybsze środki transportu, nie licząc metra, jednak czarnowłosa nie zamierzała jechać w zatłoczonym pociągu. Ja zresztą też nie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, nastolatka pociągnęła za klamkę. Otworzyła kobieta z krótkimi włosami, niewiele młodsza od mojego dawnego "JA". 
 Spojrzałam na nią surowym spojrzeniem i wskazałam  na swoją ranę. Oraz ranę Tffany. Właśnie..tak miała na imię. Nie wiem, skąd..ale wiedziałam.
 - Wpuścisz nas, czy mamy się obie wykrwawić? - warknęłam.
 Zdziwiona kobieta otworzyła drzwi szerzej, abyśmy mogły wejść. Wkroczyłam dumnie do jej mieszkania. Erna zamknęła drzwi i pobiegła po opatrunki. Spojrzałam na swoją ranę. Kula nie dostała się zbyt głęboko. Mogłam ją wyciągnąć nawet palcami. Spojrzałam na Tiffany. Erna usadowiła ją na krześle, aby nie musiała niepotrzebnie chodzić. Zamknęłam oczy i zobaczyłam ich.
 Całą moją dawną watahę, łącznie z Agonem, Ellanie, Aragornem, Razem...i moimi szczeniakami. Dziwne uczucie, które poczułam, kiedy tylko ujrzałam uśmiechniętą twarz chłopaka. Czy to była..tęsknota?
<Tiffany?>

4 grudnia 2016

Od Panicza cd. Tyksony

  Panicz siedział w swojej limuzynie, leniwie oparty o szybę. Po tym, jak jeden z ochroniarzy go odnalazł i ta kobieta została ogłuszona, kazał ją przenieść do pojazdu i wracać do posiadłości. Przebywanie na mieście zdecydowanie go znudziło.
  Dojechawszy na miejsce rozkazał ochroniarzom zanieść swoją ofiarę do piwnicy i tam ją na razie zostawić. Sam udał się do salonu. Po wszystkich stresach tego dnia chciał napić się Herbaty i przeglądnąć demotywatory. [...]

  Chłopak zapalił światło w piwnicy, odkrywając w ten sposób pomieszczenie pełne zakonserwowanych ludzkich szczątków. Nie zwracając kompletnie na nie uwagi przeszedł do kolejnego pokoju, gdzie, przypięta do ściany, siedziała tamta nieznajoma, która tak brzydko go potraktowała. Zmarszczył brwi. Właściwie, dziewczyna powinna być przypięta, jednak nie była. Gwałtownie poderwała się z ziemi na dźwięk otwieranych drzwi i rzuciła w kierunku chłopca. Ten błyskawicznie odskoczył, zatrzaskując drzwi i dobył wykałaczki. Korzystając z chwili wbił ją w kark dziewczyny. Ta znieruchomiała, choć dalej patrzyła z nienawiścią na Panicza. A mu podobało się to spojrzenie. Ukląkł przy niej i chwycił za ramiona.
- Nie powinnaś tak leżeć na zimnej podłodze. Usiądź, będzie nam obu wygodniej. - Kameron uśmiechnął się dość nieprzyjemnie, sadzając z trudem dziewczynę i opierając ją o ścianę-jak lalkę. Gdy tak siedziała, hardo patrząc na dzieciaka, ten również usiadł z wyrazem zadumy na twarzy. Miał takie przelotne wrażenie, że ta dziewczyna jest mu w jakiś sposób znajoma. Nie mógł jednak skojarzyć, skąd? - Wiesz co? - spojrzał nagle prosto na nią. - Chyba mi się odechciało cię torturować.
Wsunął rękę ze kark dziewczyny i wydobył z jej ciała wykałaczkę.
  Wstał i cofnął się o krok. 
- Jeśli nie chcesz, żebym się rozmyślił będziesz teraz wykonywać moje polecenia i pójdziesz ze mną na górę do mojego pokoju - rozkazał poważnie.
(Tyks? Jakoś wybrnęłam nawet za bardzo ciebie nie turbując XD #miły Panicz jest miły)

3 grudnia 2016

Od Tiffany cd. Argony

- Tylko kogo? - mruknęła Argona do siebie. Tiffany spojrzała na nią pytająco, jednak kobieta nie zwracała na nią uwagi.
- Co kogo? - spytała Tiffany. Argona spuściła wzrok na dziewczynkę, potem skierowała go na ranę małej. Czarnowłosa zorientowała się, wreszcie o co Alphie chodzi. - Najlepiej chyba byłoby udać się do Erny - zasugerowała. - Z tego co wiem jest świetnym medykiem.
- Erny...? Ah, no tak! - jakby przypomniała sobie Argona. Ruszyła w kierunku krawędzi dachu i przystanęła na chwilę, patrząc w dół. 
- To chyba... - zaczęła z obawą Tytania, jednak czarnowłosa zrobiła już krok na przód. Dziewczynka zacisnęła mocno oczy. Owionął ją pęd powietrza i... nagle ustał. Otworzyła oczy. Alpha stała na jakimś zniszczonym balkonie bez barierki. Drzwi balkonowych na szczęście nie było, więc łatwo weszły do mieszkania, po czym skierowały się do klatki schodowej, z której bez większych problemów (z wyjątkiem kilku dziur w schodach) wydostały się na zewnątrz budynku. Argona na chwilę przystanęła, jakby niepewne, gdzie iść. Po tym pewnie ruszyła na południe.
- Argo... to chyba nie w tą stronę - cicho zauważyła Tiffany. - Bo... członkowie WKNu raczej nie mieszkają na Arenie 7. Gdzie idziesz?
Dziewczynce zaczęło się wydawać, że coś złego dzieje się z Argoną. Że być może... ktoś ją kontroluje, albo... sama nie miała pomysłu, co właściwie może jej być. Jednak Alpha nie popełniłaby przecież takich błędów. Znała to miejsce dłużej, niż jakikolwiek członek watahy, może z wyjątkiem Mixi.
- Spokojnie, znam niezły skrót - oznajmiła czarnowłosa, uspokajająco. Tiffany pokiwała głową. No tak, przecież tu dotarły kanałami, by ominąć straże przy granicach stref. Dziewczynka zamknęła oczy tylko na chwilę. Czuła się zmęczona, dodatkowo straciła dużo krwi i jej organizm był osłabiony... gdy je otworzyła, Argona siedziała za jakimś rogiem i dyszała ciężko. Na jej ramieniu widać było ślad po ranie postrzałowej. Spodnie na jej kolanach były zdarte.
Tytania siedziała tuż obok, czując przy sobie ciepło spoconej dziewczyny.
- Co się...? - chciała spytać, lecz Alpha zakryła jej dłonią usta, niemal uniemożliwiając oddychanie.
(Argona?)

26 listopada 2016

Od Argony c.d Tiffany

  Ten moment, w którym otwierasz oczy, a nad twoją głową jakaś biała, wilczyca ze skrzydłami. Widziałem w jej oczach łzy. Płakała..nade mną? Wyczuwałem w powietrzu zapach krwi.  Słodki, kojący zapach słodkiej cieczy, wyciekający z jej kręgosłupa, lub z jego pobliża. Oblizałem się na samą myśl. Wstałem.
 W głowie kręciło mi się okropnie. Wstałem. Usłyszałem krzyki. Na dachu zobaczyłem lepkie plamki krwi. Nie potrafiłem się powstrzymać i skoczyłem na po bliższą, po czym zacząłem ją lizać.
- Argo! Musimy uciekać! - zawołała przerażona wadera i pociągnęła mnie za ogon.
 To był naprawdę zły ruch.Dla niej, nie dla mnie. Wkurzyłem się i to na maksa. Odwróciłem się i już chciałem ją ugryźć, kiedy przypomniałem sobie o TYM. Usłyszałem kolejny huk. Nie myśląc zbyt trzeźwo zaszarżowałem na białą waderę i przerzuciłem ją sobie na grzbiet. Była stosunkowo mała oraz lekka, pomimo iż nie byłem..byłam już tak silny..czy tam silna, jak wcześniej. 
 Wadera była mocno przerażona. Wbijała mi swoje pazurki do grzbietu. Ja zaś przeskakiwałam nad budynkami, niczym nad kamyczkami w strumieniu. Kiedy w końcu poczułem, że zgubiłam tych debili, położyłam waderę na ziemi i przemieniłam się w kobietę. Wilczyca naprawdę nie wyglądała najlepiej. 
- Argo.. - wyszeptała cicho i przemieniła się w czarnowłosą trzynastolatkę. Podobną do mojej córki. Wyrazu pyszczka  Tytanii nigdy bym nie zapomniał. Wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy umierała. Krwawiła z tylu. 
- Spokojnie, szczylu. - powiedziałem, po czym zdałem sobie sprawę z tego, co palnąłem - Sorry, szczeniaku. 
 Wziąłem ją na ręce. Nigdy nie zdołam się przyzwyczaić do tego cholernego rodzaju żeńskiego. Musiałem jej pomóc. Tylko jak? Teraz byłem kobietą. O delikatnych paluszkach, która pewnie nie dałaby rady nawet rozciąć ranę wadery, aby tylko wyjąć z niej pocisk. Nigdy tego nie lubiłem, ale teraz byłem w innym ciele. Musiałem poprosić kogoś o pomoc.
<Tiffany?>

24 listopada 2016

Od Tiffany cd. Argony


  Tiffany również przemieniła się w wilka i pognała za pędzącą Argoną.
- No co czekacie?! Nie pozwólcie im uciec! - krzyczał szef za ich plecami. Ktoś wystrzelił z pistoletu, zaraz potem rozległa się krótka seria z karabinu. Młoda wadera poczuła ból na łopatce, jednak nie zwolniła. 

  Biegła za bezbłędnie wymijającą przeciwników Alphą, położywszy po sobie uszy i w duchu pragnąc jedynie być gdzie indziej. Czyjeś nogi co chwila zagradzały jej drogę, strzały mieszały się ze sobą, tworząc jednostajny tumult. Nie widziała nic, dalej niż na krok od swojego pyska. Była jak w transie. Jak... w innym świecie.
  Nagle przed nią rozległ się szczęk i trzask zgniatanego metalu. To olbrzymie macki mroku zgniotły bramę pancerną, zagradzającą wilkom drogę odwrotu. Tiffany tak na prawdę nigdy jeszcze nie widziała Alphy w akcji i po prawdzie nie sądziła, że może posiadać taką siłę. Raczej uważała... że Argona jest intrygantką i tą, która wydaje rozkazy, nie zaś wojowniczką.
  Obie wydostały się z hali i pędem skierowały do wyjścia, jednak drogę zagrodziło im pięciu uzbrojonych gangsterów. Czarna wilczyca chciała zawrócić, jednak z tyłu nadbiegło kolejnych pięciu i odcięło towarzyszkom odwrót. Nagle z ziemi wystrzeliły smugi mroku. Tytania szybko pojęła, co jej przywódczyni zamierza zrobić i dołączyła swoich sił. W ostatniej chwili, nim obie wystrzeliły do góry, Argona zasłoniła wilczycę własnym ciałem...
  I już po chwili obie wadery wypadły na dach budynku, należącego do Gangu Menthis. Argona była nieprzytomna. Tiffany leżała obok niej, ciężko dysząc. Wszędzie wokół była krew, jednak trudno było stwierdzić, czy należała do Alphy, do Tytanii czy do żołnierzy. Jasna wilczyca podniosła się chwiejnie, zamieniając w człowieka, i podeszła do towarzyszki. W oczach stanęły jej łzy, gdy ujrzała nietypowy kształt kręgosłupa oraz głębokie obtarcia na ciele wadery. Uklękła przy towarzyszce.
- Argono, musimy uciekać... - powiedziała, choć była niemal pewna, że ta nie jest już w stanie jej usłyszeć.
  Ciało Alphy zaczęło powoli się poruszać, a kręgosłup wracał na swoje miejsce.
- Argo...?
(Argono?)

20 listopada 2016

Od Tyksony c.d Panicz

Kobieta odwróciła się w stronę chłopca, o nietypowym wyglądzie, nawet jak na człowieka. Grzywka przesłaniała jedno z jego oczu. Nieznajomy spoglądał na Tyksonę, jakby była jedynie nic nieznaczącym śmieciem na tej ziemi.
- A jeżeli odmówię? - zapytała dziewczyna i zrobiła kilka kroków omijając chłopca.
- Nie odmówisz. - powiedział chłopak rozkazującym tonem i znowu zablokował drogę dziewczynie, która spojrzała na niego mocno poirytowanym wzrokiem. - Masz pójść ze mną!
Kobieta tylko się zaśmiała i wzruszyła ramionami. Widocznie był to jakiś niedopieszczony, ludzki kurdupel. Chłopak podszedł do kobiety i chwyciła ją za rękę, ale Tyksona szybko mu się wyrwała i pobiegła w swoją stronę. Nieznajomy zaczął ją śledzić, a kiedy tylko Tyks zwolniła, ten od razu przyśpieszył. Wyglądał teraz na bardzo poirytowanego. Kobieta chciała dać mu nauczkę.
- MASZ IŚĆ ZE MNĄ! - warknął już mocno zezłoszczony chłopiec.
Tyksona nie wytrzymała. Chwyciła małego sukinsyna i zawlokła go do pobliskiego zaułku Odnalazła pobliski kontener na śmieci. Już chciała wrzucić do niego małolata, kiedy ten wyciągnął tasak i uderzył tępym końcem kobietę w brzuch. Nie było to zbyt mocne uderzenie. Jednak Tyks poczuła, że ktoś chwyta ją za tyłek i odtrąca na bok. Wyrwała z uścisku małego kurdupla i zatoczyła się do tyłu. Ktoś znowu ją uderzył. Kobiecie zakręciło się w głowie. Podszedł do niej chłopczyk, trzymając w ręku ogromny tasak.
- Było ze mną iść. - powiedział spokojnie i uderzył po raz kolejny Tyksonę, która straciła przytomność.
<Skurwielu PANICZU?>

1 listopada 2016

Od Argony cd. Roriego

*Rok 2005, 24 listopada, Nowy York - Szpital.*
Czarnowłosy powoli zaczął w końcu odzyskiwać władzę w nogach. Jednak cała twarz, nadal odmawiała mu posłuszeństwa. Serce przestało bić, a jedynym organem, który obecnie funkcjonował, to mózg. Z punktu naukowca owe zjawisko było po prostu nie do opisania, coś zupełnie nowego. To właśnie była magia. Magia, która chroniła Darknessa przed ponownym zejściem. "To jeszcze nie ten czas, mój drogi. Nadal musisz odkupywać swoje winy, będąc jednocześnie na Ziemi, jak i w Hadesie." Łącznik. Głowa zaczęła mu nieznośnie pulsować. Odzyskał władzę nad zaświatami. Teraz mógł się spokojnie nazwać Panem Nieżywych, gdyż teraz sam do nich należał. Istota nieśmiertelna, martwa, jednak zdolna do panowania nad swoim ciałem. Wreszcie i wzrok powrócił mężczyźnie. Nogi znowu odzyskały swoje funkcje. Ręce również. Powolutku po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin znowu mógł się ruszać. Usiadł na stole. Otworzył powoli oczy. Uderzył go promień światła, padający na jego trupiobladą twarz. Czuł się, jak dziecko, które dopiero uczy się mówić, siadać, oraz chodzić. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do światła, które oświetlało go od góry. W pomieszczeniu nie było nikogo. Niedaleko Darknessa leżały narzędzia chirurgiczne. Czyżby zmarł podczas jakiegoś poważnego zabiegu? Pamiętał jedynie, że kiedy wieźli go do szpitala, jeszcze żył. Potem wzrok odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy trafił tutaj, był już półżywy, a wkrótce - martwy. Pamiętał niebieskookiego szkraba, który płakał za nim, tak okropnie, że lekarze musieli go trzymać, aby nie zbliżył się do ciała ojca i nie przytulił go po raz ostatni. To był smętny widok. Słyszysz płacz dziecka, wysiadające cardiomonitory i ten pusty głos lekarza, który oświadcza, że jesteś martwy, chociaż tak naprawdę czujesz zapachy, słyszysz i czujesz ból, który wkrótce i tak ustaje. Chcesz tylko krzyknąć, że nic ci nie jest, ale nie potrafisz nawet otworzyć ust. Po chwili tracisz świadomość, aby ją odzyskać dopiero tutaj. Wtedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że jest w pomieszczeniu, w którym mają go zabalsamować lub inaczej - wyjąć wszystkie narządy, a w każdym razie większość. Widocznie jednak zabieg nawet się nie zaczął. Dopiero po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że jest nagi, a okrywała go tylko pościel lub coś podobnego. Powoli zszedł ze stołu. Myślał, że jak zdrowy człowiek, wyląduje na zimnej podłodze, jednak było inaczej - upadł. Nie poczuł zimna. Nie poczuł nic. Rękami zaczął się powoli podnosić. Wkrótce, z trudem, udało mu się utrzymać równowagę. Nieśmiało zrobił krok w przód. Zdał sobie sprawę, że niedaleko, obok stołu, leżało lustro. Podszedł i z zaciekawieniem spojrzał nie. Oczom Darkness ukazał się czarnowłosy, wychudzony mężczyzna. Jedno oko było niebieskie, a drugie, przykrywała jego grzywka. Jedną ręką nadal trzymał lustro, a drugą po chwili odgarnął grzywkę, która i tak wróciła na swoje dawne miejsce. Jednak te milisekundy pozwoliły, aby Darkness przestudiował swoje drugie oko, które było nietypowe, jak na ludzkie. Źrenica była zwężona, jak u kota, tęczówka wściekle czerwona, a białko było takiego samego odcieniu, jak źrenica. Przez to oko Darkness widział wszystko na podczerwień, co go mocno irytowało. Od nowa musiał się do owego narządu wzroku przyzwyczajać. Upuścił lustro, które upadło na podłogę z głośnym brzdęknięciem. Rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Po chwili do pokoju ktoś wpadł. Był to lekarz, ubrany, jak do operacji. Spojrzał na czarnowłosego z niemałym przerażeniem. Darkness, jakby nigdy nic, usiadł na potłuczonych kawałkach lustra, i nogami zasłonił krocze. Pomimo, iż szkło wbijało się do jego łydek, on nawet nie poczuł bólu.
- Co pan tu robi?! - zawołał lekarz.
Darkness próbował coś powiedzieć. Skupił się na mięśniach narządu mowy, i chociaż pragnął coś powiedzieć, z jego ust wydobywały się tylko pojedyncze sylaby i litery:
- ...em m. ..o ..ię ą.. ało..?!
Czarnowłosy się skwasił. Ugryzł się zębami w język i próbował odzyskać nad nim władzę. Zaczął też bawić się swoimi palcami u rąk, co chwilę rozkładając je i zaciskając w pięść. Rozgrzewał własne stawy. Musiał odzyskać władzę nad całym ciałem od nowa, co mogło potrwać nawet parę ładnych lat, a musiało minąć co najmniej kilka tysiącleci, aby od nowa odzyskał dawną, świetną formę. Lekarz podszedł do mężczyzny i spojrzał na niego zaciekawiony. Po chwili przyjrzał się jego stopom. Były poranione, od kawałków szkła.
- Lepiej wezwę kogoś, zanim sobie pan większą krzywdę zrobi.
- Stój. - powiedział jednak po chwili, spokojnym, opanowanym głosem, Darkness.
Zdołał odzyskać władzę nad językiem w zadziwiająco szybkim tempie. Lekarz spojrzał na niego zdziwiony i przyłożył rękę do czoła, raz swojego, raz nagiego mężczyzny, aby sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze i czy aby sam nie ze świrował.
- Ma pan bardzo niską temperaturę ciała. - odrzekł i przyłożył swoją rękę do jego szyi, szukając rozpaczliwie pulsu. Nie zdołał jednak nic wyczuć.
Wtedy właśnie czarnowłosy przeobraził się, z nagiego mężczyzny, do potężnego, dobrze zbudowanego wilka, większego od dorosłego ogiera. Był nienaturalnie chudy, miał czarną sierść, a na głowie czaszkę, zasłaniającą jego oszpecony pysk. W wilczej formie nosił wiele blizn, spowodowanych walkami oraz pewnej potyczce z panią czarnego ognia. Lekarz cofnął się, jednak Darkness zaatakował go, zanim zdołał zawołać o pomoc. Chwycił jego głowę i jednym, szybkim ruchem szczęki, oderwał ją od ciała, po czym połknął. Ciało lekarza zatoczyło się do tyłu, jak piłeczka. Basior usiadł i zaczął się nim bawić. Po chwili powiedział, niskim głosem, sam do siebie:
- Dawno nie jadałem tak wyśmienitego, ludzkiego mięsa.
Przyłożył swój łeb do piersi, i oblizał ją, chociaż była tak czysta, że tego nie wymagała. Kanibal, nekrofil, sadysta, erotoman... Te cztery określenia idealnie odzwierciedlały Darknessa, zarówno w wilczej, jak i ludzkiej formie. Po dwudziestu czterech godzinach snu nie za bardzo jednak miał ochotę na zabawę martwym ciałem lekarza. Znowu przemienił się w swoją ludzką formę, jednak tym razem na jego ciele pojawiło się ubranie - nienaganny, czarny garnitur zdobiony czerwonym krawatem oraz nienaganne, czarne spodnie. Pod garniturem - biała, czysta koszula. Mężczyzna zmierzył wzrokiem ciało martwego mężczyzny, a po chwili wyszedł z pokoju, jak gdyby nigdy nic się w tym pokoju nie wydarzyło. Skierował się na pediatrię, gdzie po wypadku prawdopodobnie przewieziono jego małoletnie bachory. Przeszukał wiele pokoi. W końcu natrafił na pięcioosobowy pokój. Na jednym łóżku siedział jego najmłodszy syn, Alexander, wywijając nóżkami. Nie wyglądał na specjalnie mocno poranionego. Na główce miał bandaż, a jego lewa ręka była unieruchomiona. Na krześle z kolei siedział zamyślony, sześcioletni Percy, bawiąc się szpitalnymi zabawkami, w kształcie samochodzików. Wyglądał na mocno załamanego, jednak nie płakał. Miał na ciele kilka siniaków, a jego cała noga była zabandażowana. Z kolei jego córka, również sześcioletnia, spała. Przytulała się mocno do swojego misia, przypominającego różowego wilczka. Wyglądała na najbardziej poszkodowaną. Nagle Percy podniósł głowę. Spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się. Darkness jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Lepiej im będzie bez niego. To wszystko mocno przytłoczyło trzydziestolatka. Śmierć żony, wypadek... miał dość. Zemsta dawała mu ukojenie. Zawsze uważał tych troje za przyczynę swojego nieszczęścia, jednak dla ukochanej - opiekował się nimi. Tylko dla niej. Teraz, skoro jej nie było, mógł odejść, zostawiając ich samych. Percy wybiegł z pokoju i uścisnął czarnowłosego. Sięgał mu zaledwie nieco powyżej kolana. Był szczęśliwy, że jednak tatuś żyje, chociaż nie powinien być. W wieku trzech lat rozwścieczony mężczyzna cisnął w niego nożem. Omal go wtedy nie zabił, a potem sam skłamał i zaczął się tłumaczyć, że kiedy wyszedł na chwilę z kuchni, Percy sam wziął nóż i zaczął się nim bawić. Łatwo mu wtedy przeszło. Darkness wziął głęboki oddech i odsunął od siebie dziecko, po czym pobiegł na zewnątrz. Niechcący wpadł wtedy na jakiegoś mężczyznę, palącego papierosy. Odwrócił się. Owym mężczyzną okazał się niższy od niego blondyn, widocznie zestresowany.
- Mogę zapalić? - zapytał się Darkness i nie czekając na odpowiedź wziął od nieznajomego papierosa.
- Jasne.. - mruknął już za późno obcy i podał czarnowłosemu zapalniczkę.
Dziwnie było palić, wiedząc, że już nie musisz oddychać. Darkness zdał sobie z tego faktu sprawę, od razu po odzyskaniu świadomości. Nie przeszkadzało mu to jednak we wciąganiu dymu.
- Pan tu tak sam... - zaczął rozmowę blondyn, chociaż Dark nie miał ochoty na rozmowę.
- Już nie jestem sam. Czeka pan tu na kogoś, czy żona rodzi? - blondyn spojrzał na Darknessa ciepło i uśmiechnął się, chociaż uśmiech był sztuczny, przesadzony.
- Tak, czekam na kogoś.
Darkness mruknął coś niezrozumiałego i znowu się zaciągnął, po czym nie zwracając uwagi na blondyna, zaczął iść w stronę swojego domu. Chciał zabrać swoje rzeczy i w końcu wynieść się z tej budy, w której go trzymano.

*Kilkanaście lat później - rok 2016, Nowy York*
Czarnowłosy sięgnął po jeszcze jedną butelkę whisky i uśmiechnął się przyjaźnie w stronę barmana. Obok niego przeszła kelnerka, skąpo ubrana, którą po chwili czarnowłosy klepnął w tyłek. Kobieta spojrzała na niego z ogromnym wyrzutem i ruszyła przed siebie, aby obsłużyć innych klientów baru. Darkness, nadal mając lat trzydzieści dzięki nieśmiertelności, stał się biznesmenem, dosyć bogatym, aczkolwiek już bez swojego starego, poczciwego domu, który został zburzony.
- Słyszał pan pogłoski o smoku latającym po niebie? - zagadał do niego gruby, ale wesoły barman. - Ja tam panie w to wierzę. Zawsze mówiłem, że prędzej czy później legendy okażą się prawdą, a rząd coś przed nami ukrywa.
- Panie Bardeen, to kompletna bujda. Wszyscy wiedzą, że to zwykłe bajki. - Darkness jednak wiedział, że tym razem to wcale nie były bzdety. - A poza tym, po co nam taki smok? Mamy o wiele lepszą broń od łuskowatych bestii. Równie dobrze chcą nam wpoić te bajki o latających dinozaurach.
To wszystko przez mgłę. Rozpadła się ona i przez to magiczne stworzenia nie były już bezpieczne. Ludzie bez problemu mogli je wytropić, dzięki czemu albo mogli je zaciągnąć na różne, naprawdę bolesne eksperymenty, albo do wojska. Taki był zbudowany dzisiejszy świat. Albo coś przed kim zataisz i będziesz miał to dla siebie, albo wszyscy się o tym dowiedzą i będziesz miał kłopoty z ukryciem swojego skarbu. Czarnowłosy powolutku zbliżył się do wyjścia. Próbował utrzymać równowagę, ale zataczał się. Na mózg alkohol źle wpływał, jednak mężczyzna za bardzo kochał whisky, aby z niego zrezygnować. Nie raz zdarzyło mu się uciec z domu, aby sobie potańczyć, spędzić jedną noc w barze, lub u boku jakiejś kobiety, a potem wracał i udawał, że był na konferencji. Był to zdolny manipulator i kłamca, w dodatku egoistyczny, wredny i wulgarny, potrafiący kpić sobie z najpoważniejszej sprawy. Złośliwy i bezczelny, posiadający mocno zboczone myśli. Często tajemniczy i mroczny, aczkolwiek częściej szalony. Wolał życie samotnika. Działał tylko i wyłącznie na swoją korzyść. Mordował, gwałcił, kradł, kłamał, cudzołożył. Pod bar przyjechał samochód. Niewielki, srebrny kabriolet, marki BMW. Z maszyny po chwili wysiadł siedemnastoletni chłopak, brązowowłosy, mocno podobny do Darknessa.
- Znowu się upiłeś... ojczulku? - Percy pokręcił głową i otworzył drzwi, aby czarnowłosy mógł bezpiecznie wejść do pojazdu.
Darkness wpakował się do wozu, ale po chwili z niego wysiadł. Wiedział dobrze, o co chłopak zamierzał go poprosić. Ten jednak nie chciał się zgodzić. Przenoszenie w czasie niesie ze sobą konsekwencje. Darkness robił to stosunkowo często, ale nie zmieniał historii tak, jak chciał zrobić to chłopak. To było chore i niedorzeczne.
- Choćbyś chciał... nie zrobię tego. - odrzekł Darkness, zanim jeszcze jego syn wykrztusił chociaż słowo. - Nie zmusisz mnie!!! - mężczyzna zatoczył się i wpadł na słup. Spojrzał na niego i pochylił się, wrzeszcząc głośno: "JAK LEZIESZ?!" .
Perseusz nie mógł powstrzymać uśmiechu. Upity ojciec był naprawdę zabawny, lepszy, niż ruskie kabarety. Chłopak po chwili jednak opanował śmiech i spojrzał na swojego protoplastę z ogromnym wyrzutem. "Przejdzie ci faza, to wtedy pogadamy" - mruknął cicho i zapalił silnik, po czym ruszył w stronę hotelu, w którym obecnie obaj nocowali, zostawiając ojca samego. Darkness rozglądnął się i podszedł do pobliskiej latarni, na którą przed chwilą wrzasnął i oparł się. Spróbował się zdrzemnąć, jednak nie potrafił. Czas, przestrzeń, miejsce. W pobliskim sklepie RTV i AGD zdołał usłyszeć niewyraźny głos korespondentki. Nadawali wiadomości, dosyć wcześnie, jak na tą porę. Zaintrygowany mężczyzna podszedł do szyby i spojrzał na największy telewizor. Obok niego po chwili pojawiła się kobieta z dzieckiem, a zaraz potem - jakiś starszy pan na wózku. Powoli do sklepu zaczęły przychodzić inny przechodnie, aż w końcu ustawiła się niezła kolejka. Prezenterka spojrzała wprost przed siebie i powiedziała:
- Władze potwierdzają, że niedaleko Polski, odkryto nowy ląd. Władysław L., reprezentant Polski, postanowił przejąć władzę nad wysepką i stworzyć na nim imperium, z którego zarówno Rosja jak i USA będą czerpać korzyści. Owa wyspa nadaje się do życia i została odkryta rok temu, ale dopiero dzisiaj prezydent USA oraz premier Rosji rozpowszechnili tą informację, gdyż wcześniej było to ściśle tajne. Na wyspie odkryto też nieznane gatunki zwierząt, atakujące robotników podczas ścinania lasów. Jest to prawdopodobnie nowa, nieodkryta rasa WILKÓW. Zostało one jednak ujarzmione przez zoologów i dokładnie zbadane, dzięki czemu robotnicy nadal mogli kontynuować pracę. Jak to możliwe, że taki skrawek lądu został odkryty dopiero rok temu?
Na słowo "wilków" Darkness mocno się zdziwił. Czyżby jakimś możliwym sposobem Spatium przeniosło się na Ziemię?! Nie, nie mogło to być możliwe. Zarówno on, jak i jego Wataha byliby o tym świetnie poinformowani wcześniej, a nie dopiero rok po wydarzeniu. Czarnowłosy podrapał się kłopotliwie w kark i cicho wycofał się spod sklepu. Zaczął rozmyślać. A co by było, gdyby przeniósł się na ową wyspę i dokładnie ją zbadał? Przyśpieszył kroku. Faza alkoholowa w końcu prawie zniknęła. Mężczyzna szybko trzeźwiał. Wpadł jak poparzony do całodobowej biblioteki i spojrzał na starszą panią, siedzącą przy komputerze w recepcji.
- Szuka pan czegoś? - kobieta spojrzała na Darknessa tak, jakby widziała go po raz tysięczny w życiu, z ogromną nudą.
- Mogę skorzystać z komputera?
Kobieta wskazała tylko palcem na pobliski monitor, a Darkness szybkim krokiem ruszył w jego stronę. Odpalił komputer, a po dwóch minutkach otworzył wyszukiwarkę Google i zaczął wpisywać różne hasła, dotyczące owej ciekawej wyspy. Po dłuższym szperaniu w Internecie w końcu znalazł to, czego szukał. "Akatsuki". Nowo odkryta wyspa. Darkness uważnie zaczął przeglądać mapę owej wyspy. Owszem, niektóre obiekty, podobnie jak i kształt, miała podobny do Spatium - wyspy na magicznym wymiarze, na której władały wilki, jednak widać było też gołym okiem różnice na niej. To widocznie musiała być wyspa o podobnym charakterze i kto wie, może nawet mieszkały na niej stworzenia podobne do wilków magicznych. Darkness zaczął coraz bardziej interesować się owym skrawkiem ziemi. Mógłby się tam przenieść. Ludzie nie byliby w stanie zrobić mu większej krzywdy, a sam by trochę pozwiedzał. Może nawet podbiłby te tereny? I zniewolił inne wilki, które by dla niego harowały? To była piękna wizja. Trzydziestolatek wyłączył komputer i pędem wybiegł z biblioteki. Doznał olśnienia. On musiał się tam dostać! Teleportacja.. tak. To było jedyne wyjście. Znalazł jakiś ciemny zaułek. Wyszeptał zaklęcie, ale nic się nie stało, a w jego głowie odezwał się dobrze znany głos: "To błąd. Historie nie mogą się mieszać, inaczej poniesiesz śmiertelne dla siebie konsekwencje. Ty i ona." Ona.. Mogła to być każda dziewczyna. Tytania, Tara.. on jednak był egoistą i nie zważał na losy innych stworzeń. Darkness nie przejął się tym i jeszcze raz wypowiedział zaklęcie. Zamknął oczy. Poczuł, jak jego działo powoli się dematerializuje. Było to trochę dziwne uczucie, tak, jakby powoli odrywano każdą cząsteczkę twojego ciała. Otworzył oczy. Inne miejsce. Inny czas. Stał samotnie na plaży. Wszędzie tylko cisza. Który to rok? Nie.. Coś źle poszło. Nie mógł przenieść się w czasie! Czyżby pomylił słowa? Był na siebie wściekły. Rzadko kiedy popełniał jakiekolwiek błędy. W każdym razie w magii. Nie. To z pewnością ktoś przekręcił zaklęcie. Coś, lub ktoś chciał, aby Darkness znalazł się tu akurat w tym czasie. Zrobił krok na przód. Po chwili ukląkł i zaczął ręką przeczesywać piasek. Zamknął oczy. Jego wilcza forma przejęła nad nim kontrolę. Po chwili zaczął biec najszybciej, jak tylko dał radę. Wiatr czesał jego długą sierść na karku, a krótszą w okolicy brzucha. Nie mógł przestać. To było wspaniałe uczucie. Gdyby tylko wiedział... Przed nim stanął człowiek. Był jakoś dziwacznie ubrany, jakby.. policjant. I ten jego charakterystyczny napis na kamizelce kuloodpornej: "SJEW". Stolica Jagnięcego Embargu Warzywnego? Samo Jarzący się Ekskluzywny Włamywacz? Darkness przystanął i próbował rozwinąć skrót, wymyślając coraz to bardziej absurdalne nazwy. Spojrzał na mężczyznę, dwa razy od niego niższego. Nieznajomy, lekko przerażony, widząc mutanta, jakim jest Darkness, wycelował w niego z jakiejś nietypowej broni, której basior jeszcze nigdy nie widział na oczy. Lufa, lekko przypominająca snajperkę, ale z różnymi udziwnieniami, których Darkness nie był w stanie nawet opisać.
- Wow.. It's a amazing! - zawołał po angielsku i podszedł do lufy.
Coś strzeliło. W jego kierunku. Wilk spojrzał na swoją szyję. Widoczna była na niej rana postrzałowa, z której powoli wyciekała krew. Nic sobie z tego nie zrobił. Dopiero po chwili, rozwścieczony warknął na nieznajomego i rzucił się na niego. Kamizelka kuloodporna nie dała rady ochronić biednego mężczyznę przed zmiażdżeniem, przez Darknessa. Rozwalił tors młodego żołnierza i zaczął mu grzebać w środku. Co chwilę wylizywał strugi krwi, płynące z jego rany. Nagle usłyszał wrzask. Ludzie. Kolejni? Przemienił się w człowieka. Chętnie by się z nimi pobawił. Wokół niego stanęło kilkudziesięciu rosłych mężczyzn z karabinami wycelowanymi w różne części ciała wilka. Był pewien, że poradzi sobie z nimi bez trudu, jednak tak nie było. I Darkness był śmiertelny, a jeden z mężczyzn celował w jego najważniejszy narząd - w mózg. Pozostała już tylko ucieczka. Darkness zniknął . Znowu znalazł się na ulicy. Spojrzał na siebie. Nie było aż tak źle. W oddali widział cień kobiety. Wiedział, kim ona jest. Podniósł się i delikatnie otrzepał z kurzu, mając nadzieję, że nie było po nim widać, iż znowu kogoś zabił. Tara podeszła do niego i złapała go za rękę, po czym obwąchała jego szyje.
- Znowu? Ile jeszcze krwi przelejesz? - zapytała lekko przerażonym głosem.
Czarnowłosy jednak tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Kula w jego szyi zaczęła mu dokuczać. I tu nie chodzi o utrudnione funkcje życiowe. Po prostu irytował go owy pocisk, wędrujący obecnie po jego ciele. Nagle wydarzyło się coś dziwnego, czego Darkness nigdy, ale to nigdy nie czuł. Omdlenie. Zrobiło mu się nagle niedobrze. Magia utrzymująca go przy życiu zaczęła świrować. zakaszlał kilka razy i wypluł z ust zielonkawą maź. Po chwili jego oczy wypełniły białka. Przymknął powieki. Leżał na ziemi. Co oni mu wszczepili? Stracił świadomość, słuch i wzrok. Nie potrafił określić tego uczucia.
*Darkness - teraźniejszość*
Kiedy w końcu zdołałem otworzyć oczy, znalazłem się w jakimś nieznanym dotąd miejscu. Obok mnie siedział jakiś nieumiejętnie przefarbowany brunet. Jego włosy od góry były w kolorze złota, jednak na dole widać było jeszcze brązowe kosmyki. Wpatrywał się we mnie z ciekawością, jakby czekał, aż w końcu do niego przemówię. Nie potrafiłem jednak znaleźć w sobie odwagi, aby do niego zagadać. Było to bardzo nie w moim stylu. Pamiętałem tylko Tarę, zbliżającą się w moją stronę. Wyglądała na mocno zszokowaną tym, co zobaczyła. Cóż poradzę? Kocham się bić. W ten sposób zawsze mogłem się wykazać siłą i odwagą. A czasem nawet i głupotą. To ostatnie nie było jednak aż tak ważne, jak reszta. Skierowałem wzrok na nogi. I wtedy znieruchomiałem. Babskie. Ewidentnie nie moje. Jedną ręką zacząłem obmacywać łydki. Ręką..również wyglądała na bardziej dziewczęcą. Nagle wstałem. Przyłożyłem rękę do nosa. Oddychałem. Nie byłem tego świadomy, ale oddychałem. Skierowałem dłoń w stronę szyi. Puls był mocno wyczuwalny. Czyli..żyje?
- Odpowiesz mi w końcu? - blondyn spojrzał na mnie.
Dobrze umięśniony, przystojny, jednak nie taki przystojny jak ja w dawnym ciele. Nie zamierzałem odpowiadać na żadne pytania skierowane pod moim adresem.
- Argo, co się dzieje?
Nazwał mnie Argo. Był to skrót od imienia, jak łatwo byłem w stanie się domyślić. Ale jakiego? Argon? Nie możliwe. Nie wyglądałem teraz jak mężczyzna. Potrzebowałem lustra.
- Masz jakieś zwierciadło? - zapytałem nieswoim, babskim głosem.
Gdybym chciał kogoś opętać, zrobiłbym to świadomie. I wyczułbym swoją moc. Ilekroć jednak chciałem spojrzeć na sumienie mężczyzny...nic się nie wydarzyło. Wzrok stracił swoje właściwości. Śmierć była wyczuwalana praktycznie wszędzie. Teraz jednak również i z nią nie miałem kontaktu. W końcu nieznajomy wstał i podał mi do ręki małe, podręczne lustereczko. Czerwone oczy. Dwa, zwykłe. Gdzie było moje magiczne?! Czarne włosy, blada cera. Dziewczyna nie wyglądała jakoś szczególnie brzydko. Czyżbym natrafił na świat równoległy? Czyżby wszyscy faceci tutaj byli kobietami, a kobiety mężczyznami? Ale czy była jakaś nieumiejętnie przefarbowana blondynka w mojej watasze? Może dopiero zamierzała dołączyć... To wszystko było zbyt skomplikowane. Świat równoległy?! Jeszcze czego! Spróbowałem się skupić. Zamknąłem oczy. Pomyślałem o moim królestwie. O zaświatach. O tym wszystkim. O moich ofiarach. Pochyliłem się. Ręka sięgnęła ziemi. Wynuciłem zaklęcie. Nic się nie stało. Spróbowałem jeszcze raz, ale zamiast wynucić zaklęcie przywołujące armię zombie, wrzasnąłem.
- Powiesz mi w końcu?
Wtedy podniosłem się. Byłem wściekły, jak nigdy dotąd. Odwróciłem się w stronę blondyna i spojrzałem głęboko w jego oczy.
- Imię. - powiedziałem rozkazującym tonem. - Podaj mi swoje imię.
- Rori. - odpowiedział mocno zdziwiony blondyn.
Podszedłem do niego. Zobaczymy, czy i przemiana zadziała. Zrobiłem to. Przynajmniej ta moc działała. Zmieniłem się w wilka. Czarnego jak noc. Jednak nie byłem aż tak wysoki, jak zwykle. Na swoim łbie nie wyczułem czaszki. I dobrze, bo nieznajomy zobaczy mój szpetny ryj, a dzięki temu bez trudu będę mógł go postraszyć. Wyszczerzyłem się i oblizałem. Teraz naszła mnie ochotę na smaczny posiłek. Zrobiony z wątroby tego spaślaka. Przygotowałem się do skoku. Chciałem się ze swoją ofiarą pobawić. Skoczyłem. Coś jednak poszło nie tak. Wylądowałem dosłownie centymetr od krtani chłopaka. Znalazłem się na jego brzuchu. Tylko go przewróciłem. Czyżbym przestał panować nad swoim ciałem? Próbowałem wgryźć się w krtań, jednak.. Coś jakby poruszyło moim pyskiem, a szczęka zacisnęła się kilkanaście centymetrów od chłopaka. Spróbowałem tym razem pazurami. Chciałem wbić je w serce. Jednak i one odmówiły posłuszeństwa. W ostatniej chwili, wilk, którym obecnie sterowałem schował pazury, i tylko nacisnął na tors młodziaka, nie robiąc mu przy tym najmniejszej krzywdy. Próbowałem jeszcze wiele razy dostać się do jego mięsa, jednak cały czas skutek był taki sam: nawet go nie drasnąłem. Kicha. Zszedłem z blondyna i usiadłem na podłodze. Spojrzałem na odstawione wcześniej lusterko. Czerwone oczy i czarna sierść to były jedyne rzeczy, zgadzające się z moim wyglądem. Nie miałem na pysku żadnych blizn. Uszy wyglądały bardziej jak lisie, niż wilcze. Klepnąłem ciężko o podłogę. Zacząłem się tarzać i wyć tak rozpaczliwie, jak tylko umiałem. Blondyn niespodziewanie wstał i położył się na mnie, zasłaniając mój pysk dłońmi.
- Bo cały SJEW tutaj wezwiesz! O co ci chodzi?! - warknął.
Polizałem jego rękę, na znak, aby mnie puścił. Rori..czy jak mu tam było, zrozumiał mój przekaz i powolutku uwolnił mój pyszczek. Drobny, samiczy pyszczek.
- Jaki SJEW?! O co ci kuźwa chodzi?! Gdzie ja jestem?! Gdzie jest Viper?! CO ZE MNĄ ZROBIŁEŚ?!!
Blondyn znowu zatkał mi pysk dłońmi, a ja: ilekroć próbowałem go ugryźć, zamykałem pysk ze zrezygnowania. Nie wiedziałem, co się dzieje. Chyba faktycznie trafiłem do tego zasranego psychiatryka, a potem zamienili mi ciało. Ale jeżeli myślą, że w ten sposób będę łagodną dziewczynką, która niedługo pójdzie i zamknie się w klasztorze, to się MYLĄ. Co ciekawe: kiedy znalazłem się w tym ciele, zacząłem mówić w języku polskim. A ja naturalnie posługuje się angielskim. Blondyn też posługiwał się tym trudnym językiem. Czyli jesteśmy w Polsce.. albo na tej wyspie. Właśnie! SJEW! Taki napis miał ten dupek, który chciał pozbawić mnie życia na swojej kamizelce. To była jakaś organizacja...pewnie coś w stylu naszego FBI. Czyli nie było zbyt dobrze.. Strąciłem blondyna z grzbietu i ogarnąłem futro. Jeżeli mam utkwić w tym durnowatym ciele, to muszę przynajmniej dbać o wygląd. Nie mogłem chodzić po ulicy jak jakaś świeżo "wyjedzona" prostytutka. W sumie..jeżeli faktycznie będzie aż tak źle, to nie będę miał wyjścia i wstąpię do galerianek, lub zacznę błąkać się po ulicy pół nagi, czekając na klienta. Już sobie tą piękną instytucję wyobrażam.. Hmm.. a może ten blondyn był moim alfonsem?
- Wiesz co..lepiej się połóż. Ta sytuacja chyba trochę cię przerosła.
Rori wypuścił mnie ze swoich objęć. Przez chwilę naprawdę miałem cichą nadzieję, że zacznie się do mnie dobierać. Potrzebowałem pocieszenia, a jak seks i morderstwo nie podziała, to potrzebna mi była wódka! Albo whisky, no chociażby wino, czy szampan! Piwo też bym zniósł. Każdy alkohol byłby dobry na tę sytuację. Wstałem i przemieniłem się w kobietę. Łudziłem się, że znowu stanę się dobrze napakowanym, czarnowłosym mężczyzną, jednak tak to nie działało. Musiałem znaleźć sposób, aby wrócić do normalnego ciała. Brakowało mi tego. Czyżby to była jakaś uknuta lekcja pokory? Darkness już raz się zmienił, drugi raz tak po prostu tego nie zrobi! Poprawiłem włosy. Od dzisiaj - wstaję dwie godziny wcześniej, aby się pomalować i założyć seksowną bieliznę. A potem wybrać jakieś inne ciuchy. Miałem tylko nadzieję, że zdołam się chociaż trochę przyzwyczaić do takiego życia. Nie raz opętywałem kobiety, ba: nawet rodziłem w jej ciele. Jednak teraz...nie mogłem nawet wezwać swoich. Znak Wilkobójcy nie działał. Ciekawe, co teraz będzie z Viperem? A z moją córką? Mógłbym tak wymieniać chyba tysiące lat. Nie chciałem tutaj zostać na wieczność. Musiałem pogadać z kimś znajomym. Szkoda tylko, iż czułem w kościach, że po prostu nikogo takiego tutaj nie znajdę. Nagle ktoś mnie potrącił. Jakaś dziewczyna. Spojrzała na mnie i zapytała się:
- Rori jest w pokoju?
Aż miałem ochotę odpowiedzieć jej coś bardzo przykrego, jednak ugryzłem się w język. Ból.. tak..znowu go czułem. Nie był przyjemny. Nie tak, jak go zapamiętałem. Skinąłem tylko głową, a mała ominęła mnie i wpakowała się do pokoju, w którym zostawiłem blondyna. Musiałem się przejść. Odświeżyć sobie trochę umysł. Kim była ta dziewczyna, w której siedziałem? Może prowadziła jakiś pamiętnik, do którego mógłbym zajrzeć? Teraz jednak rzadko kto takie coś pisze. Może jednak posiada jakieś urządzenie mobilne, z którego mógłbym coś wywnioskować? Cokolwiek.Wyszedłem z budynku. Ta zatęchła gospoda śmierdziała mi jakimiś podejrzanymi typami z ulicy. Sam zresztą do takich należałem. Kto o zdrowych zmysłach jest w stanie do mnie choćby zagadać...? Przynajmniej, do mnie...tamtego mnie. Przystanąłem nagle. Wyczułem w powietrzu dym papierosowy. Odwróciłem się i spojrzałem na palącego małolata. Mógł mieć nie więcej, niż czternaście lat. Spojrzałem na niego z pogardą i wyrwałem papierosa z ręki, po czym włożyłem go do ust. Małolat zmierzył mnie ostrym wzrokiem, ale nie odezwał się. Wiedział, że z dorosłym nie warto się kłócić. Miasto nie było jakoś specjalnie zaludnione. Tu i ówdzie chodzili jacyś ludzie. W powietrzu nie potrafiłem wyczuć ani mgły, ani magii. Nagle usłyszałem kroki. Nawet się nie odwróciłem. Zacząłem biec. Jeżeli to ten blondas, to mam przesrane. Chcąc nie chcąc - rozwaliłby mi czaszkę jednym uderzeniem swojego łapska. Czyli jednak był moim alfonsem. Odwróciłem się tylko, i usłyszałem pisk opon. Jakieś auto we mnie uderzyło. Poczułem to. I znowu mam zginąć za sprawą tej ludzkiej maszyny? Było to jednak tylko niewielkie potrącenie. Mogło się skończyć najwyżej na kilku siniakach. W tym samym momencie poczułem, jak ktoś ciągnie mnie za ręce. Zobaczyłem go. Zacząłem się szarpać. Nawet nie próbowałem się bić, bo wiedziałem, że to coś mi na to nie pozwoli.
- ZOSTAW MNIE TY LUDZKIE ŚCIERWO, KU*WA!!! - wrzasnąłem.
Chłopak złapał mnie za obie ręce, tak, że nie miałem możliwości się wyrwać. Próbowałem go parę razy kopnąć w krocze tak, aby zapiszczał, ale moje nogi cały czas się plątały. Kto umieścił mnie w takim kruchym ciałku? Nie potrafiłem ocenić tego zjawiska, które nie pozwalało mi nawet na kopnięcie tego gnojka. Czyżby chroniła go jakaś poważna magia? Przystawiłem swoją dłoń do jego szyi, a potem nos. Tak. Wyczuwałem to w nim. Z pewnością pochodził z Delty. Uradowało mnie to. Blondyn nie wyglądał na zadowolonego moim czynem.
- Brałaś coś? - zapytał po chwili Rori - Przyznaj się.
I niech mnie nawet nie posądza o ćpanie, bo naprawdę zaraz go uduszę tu na miejscu. Ahh, przepraszam, nie zdołam. Ale kogoś na niego naślę.
- Jesteś z Delty? - całkowicie postanowiłem zmienić temat. - ODPOWIADAJ JAK ALPHA DO CIEBIE GNOJU MÓWI!! - warknąłem po chwili o wiele głośniej.
Chłopak przyłożył mi dłoń do czoła. Miałem tego dość. Najpierw wszyscy traktują mnie jak biednego emeryta, a teraz jak dziecko. Cóż, musiałem się poważnie zastanowić nad kilku miesięcznym urlopem. Zanim całkowicie zeświruję z członkami mojej watahy.
<Rori?>

25 października 2016

Od Somniatisa cd. Est

- Dlaczego? – spytał cicho, łapiąc spojrzeniem różnobarwnych oczu, wzrok dziewczyny. 
- Co? – spytała, roztrzęsiona. Po jej policzkach, mimo jej woli spływały strumienie łez. A jej zaczerwienione od płaczu oczy zwróciły się na Somniatisa, jakby nie do końca rozumiejąc.
- Dlaczego uważasz, że jesteś żałosna? – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dlatego, że… - zaczęła, ale mężczyzna gwałtownie jej przerwał, podrywając się z miejsca i chwytając za ramiona. 
- Dlatego, że znosiłaś tortury, głód, obelgi, gwałty. – Z początku mówił cicho, jednak z każdym słowem siła jego głosu rosła. – Dlatego, że opierałaś się na jedynej osobie, która okazywała ci cień sympatii. Dlatego, że zostałaś przez tą osobę zdradzona, że próbowałaś uratować przyjaciół, a nawet uratowałaś jedno z nich. A może dlatego, że po porażce zebrałaś w sobie całą determinację i wyruszyłaś na poszukiwania zaginionego potwora? Niby to czyni cię żałosną? Żałosne byłoby, gdybyś się ukryła i użalała nad swoim losem. Ale ty przecież się nie ukrywasz. Siedzisz tu, przede mną, prosząc o pomoc w sytuacji, która przerasta samą ciebie. Mnie też przerasta, jednak nie nas razem. – Zamilkł na chwilę. Uspokoił się nieco i kontynuował już ciszej: - Est. Każdy popełnia błędy. Ważniejsze, mniej ważne. Czasu nie da się cofnąć. Możemy sobie jedynie radzić z ich konsekwencjami. Razem uporamy się z Nightmarem. Odbijemy go z rąk SJEWu i… zrobimy z nim co zechcesz.
Dziewczyna patrzyła oszołomiona na czarnowłosego. Łzy na jej policzkach zastygły w połowie drogi do upadku. Somniatis dopiero teraz zreflektował się i puścił dziewczynę, jednocześnie odsuwając się od niej i wyciągając staromodną, płócienna chusteczkę z kieszeni. Świeżo wytworzoną, przy pomocy magicznej pieczęci, jednak o tym nikt nie musiał wiedzieć. Podał ją Est, by otarła łzy. Odwrócił wzrok zmieszany. Białowłosa delikatnie wzięła od niego materiał i przetarła nim twarz, również nieco zmieszana. W pokoiku panowała krępująca cisza. Padło zbyt wiele pełnych emocji słów, oboje, jeszcze przed chwila nieznajomi, za szeroko otworzyli swoje serca.
- A teraz lepiej odpocznij – powiedział cicho. – Choć, pokażę ci twój pokój.
Podszedł do framugi i spojrzał wyczekująco na towarzyszkę. Ta powoli wstała ze swojego miejsca i podążyła za czarnowłosym do jego pokoju. Atis wręczył jej świeżą pościel i zostawił samą w pomieszczeniu, nie czekając, aż zaprotestuje. Sam udał się do warsztatu. Musiał w ciszy przemyśleć wszystko, czego się dowiedział. A dowiedział się całkiem sporo. O Est, nie jej smoku. Jednak obie sprawy były ze sobą ściśle powiązane. Usiadł na krześle w warsztacie i przyciągnął do siebie poważnie uszkodzony zegarek na rękę. Niewielka pieczęć rozbłysła zielenią, a po kilku sekundach nad nią pojawiły się żółte pieczęcie, zajmujące się poszczególnymi częściami zegarka, unoszącymi się nad nimi. 
Nightmare. Jedyny towarzysz przez większość życia. Zdrajca. Potężny smok. W łapach SJEWu. I żadnych wieści od ZUPA’y. Już jakiś czas temu kompletnie zerwali kontakt. Somniatis zaczynał się obawiać, czy coś się nie stało. A jeśli pogłoski o zerwaniu stosunków są prawdą? Od dawna nie otrzymał nowych dzieł do sprzedaży. Panowała cisza. Ten jej specyficzny rodzaj, który zwiastuje gwałtowną burzę. Burzę z piorunami. 
Coś szczęknęło. Mężczyzna spuścił wzrok na zepsuty mechanizm. Pieczęcie zgasły, a wyglądający na nienaruszony przedmiot leżał spokojnie przed nim. Mechanik odwrócił głowę w kierunku działających, naściennych zegarów. Około 1/3 z nich wskazywało północ. Reszta nie mogła zgodzić się ze sobą. A więc już dwunasta… czarnowłosy pokiwał do siebie głową i wyciągnął spod lady projekt ładunków wybuchowych, nad którymi właśnie pracował. Musiał jeszcze udoskonalić mechanizm samonaprowadzający…

- Tym razem pamiętałem o tym, że nie jesz mięsa – powiedział, gdy zaspana Est weszła do kuchni. – Jajecznica na pomidorach. 100% wegetariańskie… mam nadzieję, że nie jesteś weganką.
- Może być… - odpowiedziała siadając. Atis nałożył jej na talerz pokaźną porcję, po czym z własną usiadł naprzeciw. Tej nocy nie zmrużył oka, jednak był wyjątkowo rześki i wypoczęty. Jedynym, co mogłoby go zdradzić, były cienie pod oczyma. Które zresztą nie były niczym nowym w jego wizerunku.
- Jak ci się spało? – spytał, pomiędzy kęsami jajecznicy.
- Niezbyt dobrze – wyznała. – Nie mogłam przestać myśleć o… o tym co się ostatnio stało.
Czarnowłosy pokiwał głową ze zrozumieniem. 
- Dużo myślałem o naszej sytuacji i doszedłem do wniosku, że zanim cokolwiek zrobimy, trzeba zasięgnąć języka na mieście. Gangi, ZUPA, Mafie… może jakieś pomniejsze stowarzyszenia naukowe coś wiedzą? Sami nie jesteśmy w stanie zbyt dużo zrobić. Nie z tymi informacjami, które posiadasz. Musimy wiedzieć, gdzie on jest.
(Est?)

19 października 2016

Od Argony cd. Halszbiet

- Coś nie tak? - zaglądnęłam przez otwarte drzwi do pokoju, z którego dobiegły mnie krzyki. Wewnątrz zobaczyłam Hikaru i Ookami, skupionych na czymś przed nimi, co niestety zasłaniali mi swoim ciałem. Ciemnowłosy odwrócił głowę w moim kierunku. Był ewidentnie poirytowany.
- Sama zobacz! - rzucił i odsunął się trochę na bok. Moim oczom ukazała się białowłosa dziewczynka, beztrosko siedząca na stole i wymachująca nogami. Skrzywiłam się z niesmakiem. Jesteśmy tu zaledwie od kilku dni, a już zdecydowanie zbyt dużo osób wie o tej bazie. Myślę, że jak najszybciej trzeba pomyśleć o jakimś zastępstwie, bo to wszystko niebawem się rypsnie. Z wielkim hukiem, jeśli tego nie powstrzymamy.
- Czego chce? - spytałam maga, nie patrząc na przybyszkę.
- Chce wymiany informacji - odpowiedział Hikaru, rzucając niespokojne spojrzenia nieznajomej, która dalej była na muszce czarnowłosej.
- Czego konkretnie od nas chce? - dopytywałam dalej, kompletnie ignorując białowłosą.
- Położenia Est i czegoś o nas... w zamian oferuje informacje z zakresu badań ludzi...
- O badaniach ludzi wiemy raczej sporo, wątpię, by miała dla nas coś pożytecznego. Czemu od razu się jej nie pozbyliście? - Westchnęłam, kręcąc z politowaniem głową. - Wróćcie do swoich spraw, sama się nią zajmę.
  Hikaru spojrzał na mnie niepewnie, jednak po chwili razem z Ookami się wycofali. Czarnowłosa po drodze wręczyła mi pistolet bez słowa. Drzwi trzasnęły cicho. W pokoju zaległa cisza. Wyłusknęłam magazynek i sprawdziłam liczbę pocisków, jakby od niechcenia, po czym przypięłam gana do paska. Sięgnęłam dłonią do kieszeni, by wyciągnąć z niej kolorowe pastylki.
- Dropsa? - zaproponowałam białowłosej.
- Nie dzięki. - Białowłosa wydała się trochę naburmuszona. Czyżby ignorowanie jej ją dotknęło? Oparłam się o ścianę i wrzuciłam do ust na raz dwa cukierki. 
- Nie przedstawiłam się jeszcze. Jakież to niegrzeczne z mojej strony, jednak chyba takiej osoby jak ty maniery za bardzo nie obchodzą. - Obrzuciłam ją pełnym pogardy spojrzeniem. Byłam ciekawa, czy da się sprowokować. - Jestem Argona Ryuketsu, Alphą Watahy Krwawej Nocy. Alphą, czyli przywódcą wilczej watahy. Twoje imię?
(Halszbiet? Wybacz, że nie jest zbyt długie, jednak nie chcę dawać za ciebie odpowiedzi, póki nie znam zbyt dobrze twojej postaci. A i nie przejmuj się Argo, ona tylko cię testuje^^)

18 października 2016

Od Panicza cd. Tyksony

  Panicz oddalił się od swojego ochroniarza tylko na chwilę, nagle zaciekawiony zamieszaniem wokół jakiegoś sklepu. Salon makijażu? Przepchnął się niezauważony przez tłum, mimo że zadzierał głowę do góry i rozpychał się na boki. Jego oczom ukazała się scena, w której dwóch pracowników SJEWu z karabinami gotowymi do strzału, prowadziło cały personel do opancerzonej ciężarówki. Wśród ludzi dzieciak wyczuł znajomy zapach, którego źródłem najwyraźniej była czarnowłosa dziewczyna. Trzymała ręce na karku, a jej usta były zaciśnięte w wąską szparkę. Panicz patrzył jak drzwi pojazdu zamykają się, więżąc wilczycę w środku.
  Tłum wokół niego powoli zaczynał rzednąć. Dzieciak stał tam jeszcze chwilę, po czym skierował się z powrotem do miejsca, w którym stał jego człowiek. A w każdym razie tak mu się wydawało. Kilka minut później już wiedział, że obrał zły kierunek. Westchnął i wyjął telefon z kieszeni, jednak okazało się, że nie ma zasięgu. A łączność z ruterem jest zakłócana przez coś. Najwyraźniej SJEW tymczasowo zablokował wszelką transmisję danych. Próba powrotu tą samą drogą spaliła na panewce. Dla Panicza wszystkie ulice wyglądały tak samo, bez znaczenia. Miał ludzi od pilnowania, by prowadziły do jego celu. Ale teraz tych ludzi nie było w pobliżu. Był kompletnie sam. Bez grosza przy duszy. W tłumie ludzi, którymi gardził. Gdzieś w mieście, na Arenie 1. A planował być tu tylko przez chwilę. Przejrzeć najnowszą dostawę herbaty, uzupełnić zapasy, może zakupić coś nowego. Był na siebie zły, że tak głupio zepsuł sobie dzień. 
  Tak na prawdę wystarczyłoby poczekać, aż zakłócanie zostanie wyłączone, jednak Panicz już zdążył znudzić się miastem i z chwili na chwilę jego nastrój się pogarszał. Nie wiedział, ile potrwa przerwa w transmisji, jednak już wydawało mu się, że trwa ona wieki.
  Wtem jego uwagę przykuła rozglądająca się wokół osoba. Poczuł jej zapach. Dziewczyna była wilkiem. Ona też najwyraźniej go wyczuła, bo obróciła się centralnie przodem do dzieciaka. Normalnie nie poświęciłby jej zbyt wiele uwagi. Wyglądała przeciętnie, jak tysiące ludzi w tym mieście, jednak teraz... no i miała gen. To czyniło ją bardziej interesującą.
  Panicz ruszył w jej kierunku, by zatrzymać się dwa metry od niej.
- Ej, ty - powiedział wyniosłym tonem, patrząc na dziewczynę z góry. - Pójdziesz teraz ze mną w jakieś interesujące miejsce.
(Tyksuś? Przedstawiam ci mojego oficjalnego, uniwersalnego, czystkowego killera^^ W pierwotnym wydaniu - Konfa xD)

17 października 2016

"Król zawsze wykorzystuje pionki...

...aby przetrwać. 
Nieważne jak wysoka będzie góra zwłok, 
na której stoi tron...
On nie może polec. 
Jeśli król upadnie gra się skończy."
Imię i Nazwisko: Kameron Rowan Wright hrabia Chershire
Przynależność: Wszędzie i nigdzie. Jest po tej stronie, która w danej chwili wyda mu się ciekawsza.
Pseudonim: Praktycznie nie używa swojego prawdziwego imienia, bo uważa, że jest zbyt epickie dla zwykłych śmiertelników. Zamiast tego każe się nazywać Paniczem. Nie toleruje niczego innego. (jest niezwykle wrażliwy na tym punkcie).
Płeć: Uhm... nikt właściwie nie jest w stanie stwierdzić. Nawet on sam, choć mówi o sobie w męskiej formie. ?
Orientacja: aseksualny ✗
Wiek: 11 lat
Żywioł: Nekro, Umysł
Cechy charakteru: Panicz, jak łatwo wywnioskować już nawet ze wcześniejszych punktów, jest osobą wyniosłą i dumną. Uważa się za lepszego od wszystkich innych, za nadczłowieka. Niezwykle trudno się do niego zbliżyć. Trzyma wszystkich na dystans. Każdego zmusza do spełniania swoich zachcianek, przy tym, gdy coś jest nie po jego myśl, potrafi grozić delikwentowi masywnym tasakiem, który zawsze nosi przy sobie. Nienawidzi nudy i spokoju. Przy tym szybko traci zainteresowanie. Dlatego też, gdy coś się dzieje to prawdopodobieństwo, że Panicz pojawi się na miejscu, wynosi niemal sto procent. Rzadko miesza się w rozgrywkę, chyba że stwierdzi, że dzięki temu będzie bardziej interesująca. Zazwyczaj tylko obserwuje, przynosząc ze sobą popcorn lub coś słodkiego. Albo mięso. Dzieciak nie jest w stanie przeżyć jednego dnia bez mięsa, a jeśli mu go brakuje staje się jeszcze bardziej rozwydrzony i marudny, niż zazwyczaj.
Jeśli chodzi o relację z ludźmi, to nawet jeśli ktoś zainteresuje go do tego stopnia, że przestanie go lekceważyć to nigdy nie może być pewny, kiedy Panicz po prostu to zainteresowanie straci. Albo stwierdzi, że ma danej osoby dość.
Przy tym wszystkim, wskazującym ewidentnie na wychowanego w luksusie, mającego wszystko co zapragnie panicza, posiada on swoją jeszcze czarniejszą stronę. Jest lodowaty, jak samo serce Urana i bezlitosny. Nigdy nikomu nie pomaga, jest skrajnym egotykiem. Za nikogo nie oddałby życia, nie wyciągnąłby dłoni do leżącego. Wręcz przeciwnie, przeszedłby po nim. Nie waha się pozbyć tych, którzy niepotrzebnie wejdą mu w drogę. Nie waha się pozbawić ludzi wszystkiego, co mają. Uważa, że skoro doprowadzili do takiego stanu to ich wina.
Panicz jest homofobem, rasistą, antyteistą, ksenofobem. I ogólnie... nienawidzi ludzi. Przy tym cierpi na monofobię. Czasami, w samotności, płacze, jednak tą sztukę opanował do tego stopnia, że jeszcze nigdy nikt go nie widział, jak to robi. A nikomu nie zwierza się ze swoich uczuć.
Aparycja: Panicz jest przeciętnego wzrostu, jak na swój wiek. Ma 137 centymetrów wzrostu i waży zdecydowanie poniżej prawidłowej masy, bo tylko 30 kilogramów. Jest bardzo szczupły, jednak nie wygląda na wychudzonego, czy zaniedbanego. Wręcz przeciwnie. Wygląda niezwykle zdrowo, jeśli nie liczyć bladego odcienia skóry. Jego włosy są krótkie i czarne, za wyjątkiem opadającej na lewe oko grzywki, która ukazuje nam całą skalę barw tęczy. Jeśli chodzi o oczy to jego prawa tęczówka jest tak samo barwna jak grzywka, zaś lewa... całkowicie czarna. Podobnie jak całe lewe białko. Wygląda to dość upiornie, więc zwykle dzieciak zakrywa oko grzywką. Ubiera się w koszule, z długim rękawem, podwiniętym do łokci, o stonowanych barwach. Najchętniej w białą z jasnobrązową kratą. Do tego niezależnie od pory roku, doprowadzając swoim uporem służbę do obłędu, nosi czarne, krótkie spodenki z szelkami, które luźno zwiszają po jego bokach. Nie zdarzyło się jeszcze, by Panicz miał na sobie dwa te same buty, a jego ulubionym połączeniem obuwia jest długi glan, 15-dziurkowy lub 20-dziurkowy, szczelnie zawiazany oraz niebieski trampek, konwers - wiecznie rozwiązany. Do tego na obu nogach ma długie skarpety, z których ta do trampka już po kilku krokach się zwija, a dzieciak raczej jej nie poprawia. Na swojej lewej ręce nosi czarną, skórzaną rękawiczkę motorową. Jeśli chodzi o dziwactwa Panicza, to nosi on na szyi, jak szalik, światełka hoinkowe oraz masywny tasak na plecach.
W swojej drugiej formie jest bardziej wilkołakiem, niż wilkiem. Nie jest zbyt duży, cały czarny, jeśli nie liczyć barwnej grzywki. Jego sierść jest niezwykle puszysta i bujna, błyszcząca, zadbana. Na swoim puszystym ogon, ma tęczowy pasek. A jego lewa łapa wyposażona jest w krótką barwną skarpetkę. Również w tej formie nosi swoje światełka hoinkowe.
Praca: Czasem zabawia się w informatora lub zabójcę, jednak zwykle pozwala, by to inni pracowali za niego.
Stanowisko: brak
Historia: Historia Panicza? Nie jest czymś spektakularnym. Urodzony w bogatej, angielskiej rodzinie. Zawsze miał, czego chciał. Młody geniusz, nauczany w domu i izolowany od świata zewnętrznego, z powodu słabego zdrowia. Gdy miał 4 lata, miał poważne problemu z sercem i musiał pozostawać pod stałym nadzorem lekarskim. Już rok później trafił do słynnego szpitala na Akatsuki, na poważną operację. Operację przeszczepu serca. Los chciał, że dawcą był posiadacz wilczego genu, a wraz z otrzymaniem organu, Panicz otrzymał fragmenty genu. Który okazał się kompatybilny z jego kodem genetycznym. Od tego czasu wyzdrowiał i niemal przestał chorować. Rodzice byli z tego powodu szczęśliwi. Nigdy się nie dowiedzieli, czym ich syn się stał. Nie było ich przy nim, gdy napady genu były najostrzejsze. Choć była taka jedna osoba, która wspierała Panicza. Jeden z jego służących pomógł mu przetrwać bolesne i agresywne przemiany, nieco opanować moc. Szkoda tylko, że gdy dzieciak miał 7 lat agenci SJEWu wykryli u niego wilczy gen i zabrali ze sobą. A ostatnie słowa, jakie Panicz usłyszał od prawdopodobnie jedynej, bliskiej sobie osoby tak poważnie go zraniły, że od tego czasu nie pozwala sobie na spoufalanie się z ludźmi. Od tego czasu też jego przesycony złymi cechami charakter utrwalił się bezpowrotnie.
Moce:
  • Przywoływanie - pozwala na przyzwanie z Hadesu stworzeń niskiego poziomu oraz kontrolowanie ich
  • Oko duszy - Możliwość rozmawiania z duchami, widzenia ich, a nawet nawiązywanie z nimi fizycznego kontaktu. Ta umiejętność jest powiązana z jego lewym, czarnym okiem.
  • Poznanie - daje pełniejszy wgląd w anatomię przeciwnika. Dzięki temu Panicz widzi wszystkie słabe elementy budowy, cechy fizyczne, delikatne miejsca, punkty witalne oraz wnętrzności. Umożliwia mu to jego prawe oko.
  • Władza nad żywiołem umysłu - która umożliwia mu wpływanie na wolę innych, manipulowanie nimi, zgodnie z własnymi zachciankami, sterowanie emocjami oraz zaglądanie innym do umysłów.
Umiejętności i zainteresowania: Panicz nie jest zbyt silny, jednak jest mały, lekki i szybki. Jest też niezwykle inteligenty, jak na swój wiek, co bywa dość... upiorne. Dziecko, które bez zawahania poda ci, ile wynosi pierwiastek z osiemnastu.
Posiada dużą wprawę w obsługiwaniu przyrządów kuchennych, a w szczególności tasaka i tłuczka do mięsa. Oraz wykałaczek. Rzeźbionych wykałaczek. Przez niego, własnoręcznie. Stały się one wręcz jego znakiem rozpoznawczym.
Kocha Herbatę. Interesuje się jej różnymi odmianami, smakami, sposobami upraw i zbiorów. W swoim domu posiada oddzielną piwniczkę, po brzegi wypełnioną sprowadzaną z różnych krajów Herbatą.
Do tego już od całkowitego szkraba zastanawiało go, "Jak to działa". Każdą rzecz rozkładał na czynniki pierwsze, by złożyć ponownie. Zaczęło się niewinnie. Od plastikowych zabawek, pluszowych misiów. Później były owady, żaby, koty, psy... obecnie jednak tym, co interesuje go najbardziej, jest człowiek. Na najniższym piętrze trzyma autentyczne, powleczone specjalnym rodzajem kleju, elementy ludzkiego ciała. Od kości, przez narządy wewnętrzne i mięśnie, do skóry.
Partner: też mi coś!
Zauroczony w: Samym sobie. To piękna, platoniczna, nieodwzajemniona miłość.
Rodzina: Ojciec jest dyrektorem w dużej firmie w Londynie, matka nie żyje. Jego starszy brat, którego nazywa po prostu "N" studiuje na Oxfordzie, a starsza siostra, Wiktoria, jest światowej klasy aktorką i mieszka w Szwecji.
Przedmioty: Ukochany, olbrzymi tasak o imieniu... Tasak. Kreatywność Panicza pod tym względem nie powala. 
Talizman: Wspomniane wcześniej światełka hoinkowe, które nosi na szyi, a których jedyną i podstawową własciwością jest pochłanianie fragmentów dusz zabitych przeciwników, dzięki którym świecią na kolorowo przez pewien czas. Zapełnienie wszystkich światełek pozwala Paniczowi na powołanie do życia własnego ducha. Ducha do jednego zadania, który po jego wykonaniu znika. A jeśli zadanie nie określa limitów, będzie je robił do całkowitego wyblaknięcia swojej egzystencji.
Miejsce zamieszkania: Arena 2, dzielnica Celi Amongtosum. Posiada tam sporą rezydencję, zbudowaną w stylu wiktoriańskim, z dostępem do morza, niewielkim molo i lotniskiem helikopterów na dachu. Całość otacza schludny ogród oraz wysoki mur. Wewnątrz dom również urządzony jest dość staromodnie, choć w jego zakamarkach można znaleźć wiele nowoczesnych gadżetów, starannie ukrytych pod iluzją antyku.
Ciekawostki:
  • #silnie uzależniony od herbaty
  • Jest trochę nieżyciowy. Gdziekolwiek się nie udaje, ktoś podąża razem z nim. Podwozi go, prowadzi, załatwia za niego wszystkie sprawy. Sam nie miałby szans przeżyć w wielkim mieście. 
  • Nie lubi być odcięty od internetu. Zawsze gdzieś przy sobie ma telefon oraz ruter z wi-fi. I power-bank. Kilka power-banków... i kilka baterii na zmianę na wszelki wypadek. Czasem nawet drugi telefon.
  • Aż trudno uwieżyć, z jaką łatwością przychodzi dzieciakowi zdobywanie informacji. Gdyby kiedykolwiek nauczył się choć trochę lepiej poruszać po szachownicy, zwanej realnym życiem, zamiast sterować nią z poza pulpitu, mógłby zostać największym informatorem w dziejach Akatsuki. A jednak to się nigdy nie wydarzy. Samemu Paniczowi brakowałoby determinacji, by porzucić wygodne życie i wkroczyć na tą niepewną ścieżkę.
  • Jest leworęczny
Towarzysz: posiada zwierzątko domowe, królika imieniem Tofisia, jednak nie jestem pewna, czy można nazwać ich towarzyszami
Kontakt: ketsurui
Żetony: 4§
Poziom 1
0

16 października 2016

Od Roriego cd. Argony

*Rori*

Byłem w moim domu, w kuchni pośrodku rodziców i braci. Siedziałem na honorowym miejscu przy stole, koło mnie stali i śpiewali wszyscy zebrani, obchodziliśmy jakieś święto. Urodziny. Czyje? Patrzyłem z zachwytem na tort w kolorach leśnego kamo, na którym napisane było "Wszystkiego najlepszego Rori!". Moje? Zdmuchnąłem świeczki, nie pamiętam o co poprosiłem, mama ucałowała mnie w policzek, tato zaczął kroić tort, a bracia siadali po obu moich stronach. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, panowała naprawdę miła i ciepła atmosfera. Za oknem padał śnieg i było zimno, w domu zaś - gorąco, a zarazem przyjemnie. Przed sobą coś zobaczyłem, w ciemnym pomieszczeniu - salonie - mignęła para czerwonych, jarzących się oczu. Stała tam jakaś postać i patrzyła prosto na mnie, świdrując mnie wzrokiem na wylot i przyprawiając o ból głowy. Potem wszystko podziało się tak szybko. Owa postać wyskoczyła z ciemnego pokoju, przemknęła koło mnie i wybiegła na dwór zostawiając drzwi otwarte na oścież. Serce mi biło jak oszalałe, w oczach pojawiły się łzy, i zaczęło mi brakować powietrza. Było mi tak ciężko na klatce piersiowej, dusiłem się.

***

Zerwałem się do pozycji siedzącej, chwilę mi zajęło zanim ogarnąłem gdzie jestem. Uspokoiłem oddech i spojrzałem na czarnego wilka, który chwilę później zmienił się w Argonę. Usiadła naprzeciwko mnie, patrzyłem na nią nie wiedząc co robić, co powiedzieć.
- Co? - spytała przerywając panującą ciszę, a ja wzruszyłem tylko ramionami. Wstałem z łóżka i trochę zakręciło mi się w głowie, starałem się nie dać po sobie poznać, że dalej jestem potwornie zmęczony. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem schodami na dół, za sobą już słyszałem kroki.
- Rori gdzie idziesz? - spytała Rita, stanąłem na jednym ze stopni i odwróciłem się do siostry
- Poprosić o kawę - uśmiechnąłem się sennie i znowu zacząłem schodzić
- Idź z nim, ale jeśli znowu coś się mu stanie... - groziła Rita
- Spokój - rzuciłem od niechcenia przez ramię, chwilę później już stałem przy ladzie - Witaj Mortimerze, mógłbyś zrobić mi trzy kawy? - po chwili namysłu jednak dodałem - Dwie i jedną herbatę... em... czarną?
- Jasne - kiwnął głową - A jak się czujesz? - powiedział cicho, nastawiając wodę i szykując kubki
- Żyję, to chyba jest dobre samo w sobie. Nieprawdaż? - skinął mi, a kiedy zalewał kubki wrzącą wodą podrapałem się po karku tak, że aż zapiekło.
Chwilę później w mojej głowie odezwała się Rita "Co się dzieje? Znowu w coś się wpakowałeś?! Dopiero się obudziłeś!" "Młoda, spokojnie. Chodziło mi raczej o to żebyś się do mnie kopsnęła" - odpowiedziałem jej w myślach. Teleportowała się do mnie, a Argona właśnie do nas dochodziła. No tak, dziewczyna pojawiająca się znikąd na pewno zwróciła uwagę ludzi. Rozejrzałem się i nikogo nie zobaczyłem. Szczęście - odetchnąłem
- Nie powinieneś tego tak używać - warknęła Rita
- Czego? - spytała alfa
- Niczego - odpowiedziałem - Proszę, twoja kawa - uśmiechnąłem się podając siostrze napój, a z herbatą zwróciłem się do Argo - A to dla ciebie - wziąłem mój kubek i upiłem łyka - No Ricia, zmykaj. Idę pogadać z Argo i nawet nie rób takiej miny. Łap - rzuciłem jej kłębek wełny - pobaw się - wystawiłem jej język, kiwnąłem do czarnowłosej głową, na znak żeby za mną poszła.
Wyszliśmy na dziedziniec i usiedliśmy na ławce stojącej kawałek od wejścia do gospody. Było trochę chłodno, ale widok zamglonych drzew, drogi i krzewów był piękny, spokojny.
- Chciałem spytać, ale chyba znam odpowiedź. No bo skoro jeszcze tu jesteśmy, to wnioskuję, że musiałaś się zgodzić na propozycję Mortimera.
- Tak. Porozmawialiśmy, zgodziłam się na jego warunki, a on powiedział jakie pokoje możemy zająć - kiwałem ze zrozumieniem głową
- Czekaj jakie warunki? - mruknąłem próbując sobie przypomnieć czy w naszej rozmowie mówił coś o jakichś warunkach.
- Ochrona w zamian za miejsce do spania - powiedziała
- Przed SJEW'em - westchnąłem
- Nie. Przed gangami - odpowiedziała, a ja z trudem powstrzymałem śmiech.
- Gangi w porównaniu ze SJEW'em to pikuś. Eh... To co, kończymy i idziemy zwiedzać naszą nową główną bazę?
- Dobra - zgodziła się
Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas gadając, a kiedy zorientowaliśmy się, że skończyły nam się napoje ruszyliśmy do gospody. Już się trochę rozbudziłem, ale dalej miałem mieszane uczucia.

*Sora*

Dziś w nocy było czyste niebo, żadnej gwiazdy, tylko księżyc tak samotny jak ja kiedyś. Dlaczego zawsze przy takiej pogodzie mi się to przypomina? - wspominałem bezsenną nockę. Siedziałem w ciemnym salonie i mogłem tylko patrzeć jak MOI rodzice i MOI bracia świętują urodziny tego podrzutka. Siedziałem na kanapie w czapeczce urodzinowej i trzymałem za łapkę mojego ukochanego misia. Od kiedy, pojawił się ten dzieciak, spadłem na drugi plan, a czasami jakby o mnie całkiem zapominano. Na przykład dzisiaj, wszyscy skakali dookoła tego blond-szczeniaka, bo dzisiaj był jego dzień. Ja też miałem urodziny, ale przez to, że urodziłem się z Wilczym Genem zostałem odstawiony na boczny tor. Dzisiaj miarka się przebrała, już od jakiegoś czasu miałem dość. Chciałem, żeby ktoś zwracał na mnie uwagę, chciałem uciec. Wstałem i podszedłem kawałek w ich stronę. Gniew coraz bardziej we mnie wzbierał, krew w moich żyłach wrzała. Posadziłem misia przy ścianie i pogłaskałem go po główce, już wcześniej rozmawiałem z nim o moim odejściu, ale mimo to dalej był smutny. Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczkami przepełnionymi żalem i współczuciem. Ściągnąłem czapeczkę i rzuciłem ją na podłogę. Patrzyłem prosto na niego, jak siedział przy stole i rozmawiał z MOJĄ rodziną. Chciałem mu coś zrobić, chciałem, żeby poczuł mój ból, żeby cierpiał tak jak ja. Nie rozumiałem dlaczego przez to, że ja mam Gen jestem gorszy od niego. Przeszywałem go wzrokiem, a ON mnie zauważył. Patrzył na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, żebyś tylko wiedział co wtedy przeżywałem. Poczułem, że się zmieniam i nie umiałem tego powstrzymać. Musiałem uciec, chciałem uciec. Ruszyłem biegiem w stronę blondyna i przebiegłem po stole, ledwo otworzyłem drzwi. Wybiegłem w ziąb, zrobiłem tylko kilka kroków na śniegu i już zmieniłem się w wilka. Biegłem przed siebie nie wiedziałem gdzie, byle jak najdalej od tego domu. Od tych ludzi, od NIEGO. Przysiągłem się zemścić na blondynie, powtarzając słowa "Przyjdzie dzień w którym cię zabije, Rori." Z zamyślenia wyrwał mnie telefon dzwoniący na biurku. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił nie kto inny jak Lara, westchnąłem i odrzuciłem połączenie. Spojrzałem na moje miejsce pracy zawalone papierami, które miałem przejrzeć. Wysłała mi wiadomość, że mam odebrać. Zadzwoniła ponownie, tym razem zrobiłem co kazała.
- Już po czternastej, miałeś do mnie zadzwonić rano. Czemu nie odbierasz, to już czwarte połączenie! - krzyczała - Myślałam, że znowu ucinasz sobie pogawędkę z Leniniewskim.
- Wiesz, że go nie lubię, a on mnie. Nie gadałem z nim ostatnio. Słuchaj Lara wychodzę, nie musisz się martwić idę się przejść, poobserwować miasto - skłamałem i usłyszałem westchnięcie w słuchawce.
- Tak czy inaczej uważaj i bez zmiany w wilka - ostrzegała
- Wiesz, że tego nienawidzę - warknąłem i się rozłączyłem. Przetarłem zaspane oczy, uporządkowałem papiery i wstałem. Odstawiłem kubek po herbacie do zlewu i założyłem moją kurtkę bez prawego rękawa. Wziąłem trochę pieniędzy i wyszedłem z apartamentu. Zamknąłem drzwi na klucz i naciągnąłem kaptur na głowę.
- Muszę się napić - mruknąłem sam do siebie i ruszyłem.

*Rori*

Siedziałem okrakiem na ladzie, Argona siedziała na stołku barowym, a Rita? Rita stała przede mną i przytulała mnie mocno. Rozmawiałem z Argo i Mortimerem, piliśmy piwo. Dzisiaj nie było nikogo w gospodzie, po moich długich namowach alfa wreszcie się zgodziła, żebyśmy chociaż przez jeden dzień odpoczęli, porozmawiali na jakieś normalne tematy, pośmiali się. Gdy byłem już "lekko" podchmielony ktoś wszedł. Jakaś postać w kapturze. Wybuchnąłem głośnym śmiechem, a postać stanęła jak wryta. Patrzyła na nas, na mnie, dopiero teraz przez alkohol uderzający do głowy dotarło, że jest coś nie tak. Zapanowała cisza.
- Coś podać? - spytał Mortimer
- Wilka na miejscu - warknął znajomy głos, a postać zaczęła zmierzać w naszą stronę, cho*era. Czemu akurat teraz? Odsunąłem od siebie Ritę i zszedłem z lady, stanąłem przed Argoną, a przeciwnik ściągnął kaptur. Sora? Czy jak mu tam było.
- Nie dzisiaj SJEW'owcu - zaśmiałem się i wyciągnąłem zza paska mój karambit - Jakbyś nie zauważył świętujemy - mruknąłem i się lekko zachwiałem.
- Jakbyś nie zauważył, nie interesuje mnie to - białowłosy też wyciągnął nóż
- Arguś, idź sobie. Mortimer, ty też - nie odrywałem wzroku od zielonookiego
- Nie - czarnowłosa zaprotestowała
- Rita - warknąłem, siostra wiedziała co ma zrobić. Złapała alfę i właściciela gospody za ramiona i teleportowali się
- Najpierw wytrzeźwiej, bo będzie za łatwo - błysnął zębami w psychopatycznym uśmiechu
- Wal się, poradzę sobie bez twoich złotych rad - mruknąłem i skoczyłem na niego. Zamachnąłem się, ale tylko rozdarłem mu kurtkę na ramieniu, bo zrobił unik.
- Zawszony kundlu - kopnął mnie w klatkę piersiową, uderzyłem plecami o ladę. Podszedł i ściągnął mi na głowę wiaderko z wodą i lodem, stojące na blacie. Od razu wróciła jasność rozumu. Wstałem, a chłopak się odsunął.
- W co ty pogrywasz? - zdziwiłem się - Mogłeś mnie zabić już parę razy, jesteś idiotą?
- Mówiłem, nie lubię łatwych zwycięstw - tym razem on się zamachną, odskoczyłem do tyłu i usłyszałem kroki na schodach. Spojrzałem tam i zobaczyłem Argonę biegnącą w moją stronę, a za nią Ritę.
- Co ona tu robi?! - wróciłem wzrokiem do Sory
- Nie mogłam jej zatrzymać - tłumaczyła się młoda
- Argo zabieraj się stąd! - krzyknąłem
- Nie będziesz znowu przeze mnie ranny - protestowała, wymyśliłem odłamkowy i rzuciłem chłopakowi pod nogi. Przewróciłem stół i wciągnąłem alfę za osłonę. Granat wybuchł, wyjrzałem za białowłosym, ale go nie znalazłem
- Nie możesz walczyć - przypominałem poirytowanym głosem
- Coś wymyślę
- Nie! Jeśli coś ci się stanie... - rozciąłem nożem skórę na przedramieniu
"Rita, zabierz mnie i tego dupka z dala od gospody! " - warknąłem w myślach i wyskoczyłem zza osłony. Wbiegłem w SJEW'owca i wylądowaliśmy na ziemi. W ułamku jednej sekundy Rita pojawiła się koło nas, a już w drugiej leżeliśmy na trawie na jakiejś łące w środku lasu. Odskoczyliśmy od siebie, próbowałem znaleźć w trawie mój nóż, kątem oka zauważyłem, że Sora robi to samo. Pięknie musiał zostać w gospodzie.
- Rori! - powiedział pewny siebie - Niech to będzie czysta walka - pokazał, że nie ma broni
- Nie boisz się porażki, to dobrze - powiedziałem z udawaną satysfakcją
- Ja nie przegrywam - ruszył w moją stronę i chwilę potem wyprowadził cios
Zablokowałem go i sprzedałem mu szybką kontrę, której uniknął. Jest szybki, dobrze będzie zabawnie. Znowu zaatakował, zrobiłem unik i chciałem go podciąć, ale on zrobił to pierwszy. Przetoczyłem się w tył, przez bark i wstałem na równe nogi.
- Ha! Nie spodziewałeś się tego - byłem pewny zwycięstwa
- Spodziewałem - odpowiedział równie pewny siebie i doskoczył do mnie, zablokowałem twarz, ale trafił mnie w brzuch. Zatoczyłem się lekko - A ty się tego spodziewałeś? - zarechotał
- Tak, pozwoliłem ci na to - skłamałem płynnie - Czego ty ode mnie chcesz? - Zaszarżował, lecz tym razem ja byłem lepszy, kopnąłem go kolanem w żebra. Zatoczył się.
- Zemsty - odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie i zanim cokolwiek zdążył zrobić podciąłem go i wylądował na ściółce.
- Gościu jakiej zemsty? Nie przypominam sobie, żebym przez 213 lat cię widział - kopnął mnie w kolana, nogi mi się ugięły i teraz to ja leżałem. Wstał.
- Nie pamiętasz - stwierdził
- Skąd mnie znasz? - od turlałem się i podniosłem.
- Jestem twoim bratem - powiedział i prawym sierpowym trafił mnie w splot słoneczny, straciłem oddech. Zakaszlałem.
- Co? - zamachnąłem się, a białowłosy zrobił unik
- Sora Amancori - ukłonił się i wyprowadził cios, zablokowałem go przedramieniem
- Nie p*prz! - warknąłem
- Nie zamierzam - zasypał mnie gradem ciosów, nie wszystkie udało mi się zablokować, rozwalił mi dolną wargę
- Miałem dwóch braci, ojca i matkę. Nie przypominam sobie żadnego tlenionego smarkacza - kopnąłem go w brzuch, a gdy chłopak się zgiął poprawiłem jeszcze z łokcia w plecy
- Byłeś podrzutkiem, a ja jestem od ciebie starszy - wydyszał, i powalił mnie na ziemię po czym założył duszenie. Z trudem się wyswobodziłem i prawym prostym trafiłem go w twarz, rozcinając mu łuk brwiowy. Wstałem i poczekałem, aż on się podniesie.
- Jak to możliwe, że cię nie pamiętam? - spytałem i odsunąłem się. Kręciło mi się w głowie od jego duszenia.
- Byłeś mały i niewiele kumaty. Jak widać do tej pory zmieniło się tylko to, że urosłeś - wymyśliłem dwa noże i jeden rzuciłem w drzewo po jego prawej stronie
- Kończmy to - mruknąłem - mam cię dość
- Masz rację, pogadaliśmy czas to zakończyć. Tu i teraz. Nie wiesz ile na to czekałem - wyjął nóż z drzewa i stanął w pozycji do walki.
- Ale co to do mnie masz?! - krzyknąłem, a chłopak natarł na mnie, odbiłem jego nóż swoim i tak parę razy
- Od kiedy się pojawiłeś bardziej zajmowali się tobą niż mną - warknął i próbował mnie dźgnąć w brzuch, ale odskoczyłem - Jako jedyny urodziłem się z Wilczym Genem
- Czekaj, co? Też jesteś wilkowatym? - zdziwiłem się, białowłosy wkurzony nie na żarty znowu zaatakował, a ja znów się obroniłem
- Zanim się pojawiłeś, jakoś się mną zajmowali, było im ciężko żyć z odmieńcem. Za to ty byłeś świętym, ich darem od Boga, byłeś czysty. Od razu cię pokochali, a mnie olali! Przestań się bronić i umieraj! - wrzasnął i kopnął w moją rękę, nóż z niej wyleciał. Zielonooki powalił mnie i z nożem przyciśniętym do krtani wpatrywał się we mnie wściekle, oboje dyszeliśmy - To była twoja wina! Znienawidziłem ich przez ciebie. Swoją rodzinę. Gdybyś się nie pojawił... nie uciekł bym tamtego wieczoru - Przypomniałem sobie mój dzisiejszy sen, to był on? Stał tam z krwisto czerwonymi oczami wściekły przeze mnie. Z całej siły przywaliłem mu w prawą skroń, zrzuciłem go z siebie
- Jesteś idiotą! - warknąłem na niego - Byłem dzieckiem, to nie moja wina - zabrałem mu nóż i wyrzuciłem gdzieś w trawę - Jeszcze się pokaleczysz. Poza tym po twoim odejściu nie było kolorowo - spoważniałem - Ojciec umarł, bracia się nade mną znęcali, a matka miała to gdzieś - ściągnąłem rękawiczkę i pokazałem mu blizny - Zobacz do czego zdolni byli nasi bracia - prychnąłem, a po chwili znów ją założyłem. Położyłem się na plecach i patrzyłem w niebo.
- Myślisz, że to coś zmienia? I tak cię kiedyś zabiję - powiedział zadziornie
- Nie poddam się bez walki - odpowiedziałem w ten sam sposób, chłopak się podniósł i zaczął powoli odchodzić - A ty gdzie?
- Do siebie. Lara zacznie się martwić, zachowuje się jak moja matka - mruknął niezadowolony - Nie musicie się znowu przenosić. Zostańcie w tej gospodzie, nie wydam was.
- Czego chcesz w zamian? - spytałem podejrzliwie
- Niczego. Myślisz, że pozwolę komuś innemu cię zabić? - zaśmiał się wrednie
Usiadłem i patrzyłem przed siebie, nie wiedziałem co o tym myśleć.
- Dzięki. Byłby z ciebie naprawdę równy gość gdyby nie to, że chcesz mnie zabić no i trzymasz z SJEW'em - powiedziałem kąśliwie
- Ta - przede mną coś rozbłysło, chłopak gwałtownie się odwrócił, a ja wstałem - Co tworzysz? - warknął
- Nic. Chciałem cię spytać o to samo
Parędziesiąt metrów nad ziemią pojawiła się jakaś smoliście czarna przepaść jakby z innego wymiaru, rzuciłem zielonookiemu karabin maszynowy, sobie wymyśliłem identyczny. Wcelowani w dziurę staliśmy milcząc, nasłuchując i wypatrując czegokolwiek. Nagle z otchłani coś wypadło i skuliło się na ziemi. Posłałem Sorze pytające spojrzenie, a ten wzruszył ramionami. Ruszyłem powolnym krokiem w stronę dziwnego stworzenia, chłopak szedł kawałek za mną. Jak mi strzeli w plecy to wstanę z grobu i trzepnę go w łeb. Stanąłem kawałek przed skuloną postacią na ziemi. Wyglądała jakby urwała się z rzeźni, cała oblepiona krwią, przez skórę widać było kręgosłup, a z jej ciała wychodziły kolce i gwoździe. Dotknąłem postaci butem, a ta rzuciła się na mnie i przygniotła mnie do ziemi. Miała całe czarne oczy bez źrenic, nie miała też ust, co jej nie przeszkadzało w posiadaniu dwóch rzędów ostrych zębów. Zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, jakby warczeć, chwilę potem otworzyła swoją gębę i próbowała zjeść mi głowę. Cho*era, Sora mógłby pomóc! Ledwo o tym pomyślałem i usłyszałem strzały. Potwór odturlał się ode mnie i przestał ruszać. Białowłosy podszedł do mnie i podał mi rękę. Chwyciłem ją i podniosłem się.
- Było blisko. Mogłeś mieć robotę z głowy - zauważyłem
- I cała zabawa by mnie ominęła? Sam mogę pozbawić cię głowy - uśmiechnął się cwaniacko
Spojrzałem w miejsce w które poleciał potwór, był tam. Siedział i patrzył się na nas. Postawą przypominał człowieka, może nawet małpę? Stwór zaczął biec w naszą stronę, Sora mnie popchnął, gdy wylądowałem na ziemi w ostatniej chwili podciąłem chłopakowi nogi. Istota przeleciała nad nami, odwróciłem się i zacząłem strzelać do tego czegoś. To unikając moich pocisków wskoczyło do portalu, myśleliśmy, że to już koniec, nawet się podnieśliśmy. Gdy nagle z dziury wyskoczył ten sam potwór, ale tym razem miał kolegów.
- Cho*era - powiedzieliśmy w tym samym czasie
Wycelowałem w tego na początku grupy, ale zanim zdążyłem pociągnąć za spust, potwór leżał ze strzałą w czaszce, po chwili istota spłonęła w czarnym ogniu, zostawiając po sobie tylko proch. Sytuacja się powtórzyła i w ciągu kilku sekund nie było nikogo. Spojrzałem z podziwem na Sorę, ale ten stał i patrzył jak wryty w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą były bestie. Ktoś tyknął mnie w ramie. Spojrzałem w tamtą stronę i odskoczyłem zaskoczony. Zobaczyłem uśmiechniętą dziewczynę. Włosy miała w kolorze białej platyny, spięte w kucyk, oczy skrywała pod jaskrawozielonymi okularami w srebrnej oprawce, ubrana była w sportową białą, krótką koszulkę na ramiączkach i krótkie zielono-czarne spodnie z srebrnym pojemniczkiem przypiętym z tyłu. Buty do biegania i rękawiczki bez palców były w tych samych kolorach. Była o pół głowy mniejsza ode mnie. Na prawym ramieniu miała czarną opaskę, a w ręce trzymała sporych rozmiarów snajperkę. 
E... nie, M4 z celownikiem snajperskim i zamiast lufy miała podwójną kuszę? Fajna taka M4-kusza i to jeszcze z celownikiem snajperskim.
- Cześć Rori - świetnie kolejna osoba która zna mnie, ale ja nie znam jej, robi się to denerwujące, podała mi swoją kuszę - Potrzymaj
- Em... cześć - odpowiedziałem, a dziewczyna wyciągnęła z pojemniczka przypiętego do spodni pistolet na flary i załadowała go jednym nabojem - Po co ci pistolet na flary?
- To nie na flary, a na specjalne pociski zamykające Szczeliny - odpowiedziała i wystrzeliła pocisk w sam środek otchłani. Dziura zasklepiła się i zniknęła, a niebo znów było nieskazitelne, odebrała ode mnie swoją M4-kuszę, wcisnęła coś, a broń w ciągu dwóch sekund złożyła się w małą kostkę - Jak się trzymasz Bziku? - zaśmiała się, schowała kostkę i uwiesiła mi się na szyi
- Bziku? - przypomniałem sobie, razem ze mną uczyła się Szału u mistrza Zinga - Cassi?
- Jednak mnie pamiętasz? - przytuliłem ją - Ostatni raz się wiedzieliśmy - zaczęła liczyć
- Dawno - uśmiechnąłem się, a dziewczyna odskoczyła ode mnie jak poparzona
- Bziku, trzymasz z łapaczem wilków? - spytała podejrzliwie
- Co? Nie, to jest mój... eh... - zaciąłem się
- Coś za jeden? - warknęła i zabrała mi karabin celując do niego, Sora podszedł do mnie i oddał mi swoją broń.
- Dzięki, za zabawę braciszku. Następnym razem nie będzie forów, nie zawiedź mnie - odwrócił się z uśmiechem na ustach i odszedł.
- Czy on mnie olał? - zbulwersowała się
- Tak, dziwny z niego człek - odprowadziłem go wzrokiem - O rany, Argo! - przypomniałem sobie o niej - Zabije mnie, jak zaraz się nie pojawię, pewnie właśnie się mordują z moją siostrą. Cassi, chodź ze mną, mam do ciebie mnóstwo pytań.
- Masz siostrę? - zdziwiła się
- Ee... Później, teraz muszę się pośpieszyć - mruknąłem

*Wieczorem*

- Z grubsza to tyle - uśmiechnęła się Cassandra, która całą drogę szła ze mną pod rękę, nie umiałem jej odmówić
- Nomedy. Jasne, po tym co przeszedłem w głowie, chyba już nic mnie nie zaskoczy - zastanowiłem się przez chwilę - Jak to się stało, że ani ja, ani Sora cię nie wyczuliśmy? - spytałem wreszcie
- Dzięki mojemu Szałowi - odpowiedziała lekko
- Umiesz nad nim panować? - zdziwiłem się
- Naturalnie, nie mów mi, że ty jeszcze swojego nie opanowałeś - zaczęła się śmiać
- No więc ten - podrapałem się po karku lekko zakłopotany - Tak szczerze to, dowiedziałem się o nim dopiero kilka dni temu
- Dowiedziałeś? - zastanowiła się chwilę - No tak, przecież mistrz zablokował go u ciebie, ale nie wiedziałam, że wymazał ci wspomnienia o nim
- Tak właściwie to tylko je zablokował - sprostowałem
- Racja. Aktualnie mój Szał jest silniejszy od twojego, ale tylko dlatego, że nie umiesz nad nim panować, a co dopiero w pełni go wykorzystywać. Nie martw się, nauczę cię - uśmiechnęła się
- Serio? - ucieszyłem się, a dziewczyna skinęła głową - Tak czy inaczej zapraszam do naszego Azylu - otworzyłem przed białowłosą drzwi - Wróciłem - mój głos niósł się po całej gospodzie.
- Wreszcie - Rita pojawiła się obok mnie i przytuliła mocno - Nie mogłam się z tobą skontaktować. Bałam się, że... - urwała, odsunęła się i zobaczyła Cassi, w jej oczach zabłysnęła pogarda - O, nowa koleżanka na jedna noc? - mruknęła niemiło i odwróciła się na pięcie, zamiatając w powietrzu włosami. Po schodach zeszła Argona, ucieszyłem się na jej widok
- Cześć Ar... - zacząłem, ale jak tylko zobaczyłem jej wściekłe spojrzenie przerwałem
- Jesteś IDIOTĄ! - krzyknęła, a gdy stanęła przede mną zamachnęła się, ale złapałem ją za nadgarstek uniemożliwiając jej uderzenie mnie
- Wiem. Jestem, głupim nieudacznikiem i bezmyślnym kretynem, po raz kolejny narażałem swoje życie dla ciebie. Taki już jestem. Wykład nie potrzebny wszystko wiem, a teraz... - uśmiechnąłem się - To jest Cassandra, moja znajoma z dzieciństwa, może mnie nauczyć jak kontrolować szał i też ma Wilczy Gen.
- Cześć - Cassi stanęła obok mnie, a chwile po tym złapała mnie za rękę - Zostawić cię na chwilę, Bziku? Widzę, że masz napiętą atmosferę ze swoją dziewczyną - uśmiechnęła się promiennie, a ja usłyszałem jęknięcie protestu i zdziwienia Argony
- Ona nie jest moją... - wróciłem wzrokiem do alfy, którą swoją drogą, dalej trzymałem za nadgarstek. Zmieszałem się i szybko ją puściłem - dziewczyną...
- Skoro jesteś wolny tooo... dobrze wiedzieć - uśmiechnęła się tajemniczo - Pójdę się rozejrzeć - i poszła
- Kto to jest i gdzieś ty był? - Argo warknęła i splotła ręce na piersi, zakłopotany podrapałem się po karku
- Już mówiłem, Cassandra. Nauczy mnie wszystkiego o moim Szale - wróciłem myślami do rozmowy z Sorą - To tyle - spochmurniałem
- Gdzie byłeś? Co z tym chłopakiem ze SJEW'u? - naciskała
- Byłem w lesie i się z nim biłem. Nie widać? - mruknąłem pokazując na rozwaloną wargę - A do tego zaatakowały nas jakieś poryte stwory
- Coś więcej? Czego on chciał? Jakie stwory? - nie zamierzała odpuścić
- Mnie. Pierwszy raz ktoś nie dybie na twoje życie, a to ci nowość. O Nomedach porozmawiamy później - warknąłem, krążyłem niespokojnie - Przepraszam, mam bajzel w głowie. Wychodzi na to, że moje grono wrogów się powiększyło. - obróciłem stół jak należy, bo dalej leżał wywrócony - Których nawet nie znam. Bredził coś o zemście i... że jest moim... że chce mnie zabić. Jestem wykończony... znajdę Cassi, pokażę jej gdzie może się położyć i idę spać - mruknąłem - tobie też to polecam
Po dłuższej chwili szukania znalazłem Cassandrę, a ta jak mnie zobaczyła to od razu uwiesiła mi się na szyi
- Jak tam z twoją dziewczyną? - poruszała w śmieszny sposób brwiami
- Nie jest moją dziewczyną - westchnąłem
- Więc ta druga - zamyśliła się
- To moja siostra i jest strasznie zazdrosna o każdą dziewczynę w moim pobliżu - wyjaśniłem
- Nie przypominam sobie, żeby twoi rodzice mieli w planach czwartą pociechę - pociągnęła mnie w stronę biblioteki
- Tak było. Znaczy to tak jakby moja siostra... eh... to jest skomplikowane. Po co mnie tam ciągniesz? - spytałem wreszcie
- Tu będziemy mieć chwilę spokoju - zaśmiała się cicho
- O co ci chodzi? - ciągle miałem mętlik w głowie po rozmowie z moim... bratem
- Zobaczysz, trochę cierpliwości - wystawiła mi język
- To nie jest moją mocną stroną - przypomniałem, białowłosa otworzyła drzwi od biblioteki, a ja zapaliłem światło
- Nie zamykaj drzwi. Nic się nie zmieniłeś, no może trochę urosłeś - kolejna, pff - Nawet mnie przerosłeś - na stole postawiła szklankę i nalała do niej wody z butelki, skąd ona to ma? - Pamiętasz? Byłeś mniejszy ode mnie o pół głowy
- I zawsze nazywałaś mnie "Bzikiem". Tak pamiętam - uśmiechnąłem się półgębkiem - Co robisz? - wrzuciła kamyczek do szklanki, spojrzałam na nią jak na szajbuskę - Nie będę tego pił - Cassi puknęła się parę razy w czoło
- Zanim zacznę cię uczyć, muszę się dowiedzieć jaki masz szał. - widząc mój nic nie rozumiejący wzrok zaśmiała się - Są cztery typy, Xeron, Rukku, Sokeita i Krammsen. Ja jestem Sokeitą. Mogę ukryć swoją i cudzą obecność, zanim zacznę cię uczyć o twoim Szale muszę się dowiedzieć jaki ty masz.
- Nie możemy jutro? Jestem zmęczony - ziewnąłem i usiadłem na ławce 
- Nie mamy czasu, za niedługo znów wyruszam
- A ty znowu gdzie? - spytałem
- Głupie pytanie, Nomedy nie poczekają
- Racje, zawód łowcy trudnym być - zaśmiałem się co najwyraźniej zirytowało Cassi
- Nie wkurzaj mnie Bziku - mruknęła pod nosem
- No już dobrze tylko bez agresji
- Ugh... Kontynuując, przystaw ręce do szklanki - jak powiedziała tak zrobiłem, białowłosa pierdyknęła się ręką w czoło - Nie tak, bliżej - ujęła moje dłonie i zbliżyła je do szklanicy - Skoncentruj się.
Skupiłem wzrok na naczyniu, a po chwili ilość wody się zwiększyła i zaczęła wylewać
- Czyli jesteś Rukku - powiedziała po chwili namysłu
- Po czym to stwierdziłaś? - popatrzyłem na nią zdziwiony
- Łatwo to rozróżnić, na przykład gdybyś był Xeronem kamień zacząłby się unosić na wodzie. Krammsen stwarza coś na wzór drugiego kamienia. Sokeita sprawia, że kamień staje się przeźroczysty, a Rukku wytwarza większą ilość wody.
- A co to to to wszystko jest? - zrobiłem pytającą minę - Z czym to się je?
- No tak, przecież ty w tym zielony jesteś - westchnęła załamana i widocznie rozdrażniona moim zachowaniem - Xeron ma zdolność pozwalającą kontrolować obiekty. Krammsen potrafi zrobić materialną iluzję. Sokeita... w sumie już ci mówiłam. Natomiast Rukku wzmacnia swoje umiejętności fizyczne.
- Więc kiedy trenujemy? - wyszczerzyłem się w uśmiechu
- Jesteś tępy czy tylko udajesz? Przecież ci już mówiłam, że wkrótce wyruszam
- Eee... to znaczy, że nie przejdziemy od razu do ćwiczeń praktycznych? Jestem zawiedziony
- Nie marudź, muszę opracować plan twojego treningu.
- Czyli mogę już iść spać? - uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czoło
- Dobranoc Bziku - wstałem i się przeciągnąłem
- Dobraaaaaaanoc Cassi - ziewnąłem i ruszyłem do wyjścia, przy drzwiach stała Argona, wyglądała na zirytowaną
- Nie za bardzo się spoufalacie? - spojrzała na mnie spode łba
- O co ci chodzi?
- O ten tramwaj co nie chodzi - burknęła - Jakoś nie pasuje mi ta dziewczyna, nie widzisz jak się do ciebie klei?
- Zachowujesz się jak Rita. Jesteś zazdrosna? - uśmiechnąłem się zadziornie
- Daruj sobie, idź wreszcie spać - wzruszyłem ramionami i udałem się do sypialni.

***

Znowu byłem w tym samym pomieszczeniu, lecz tym razem byłem sam. W salonie naprzeciwko, znowu ujrzałem te czerwone, przerażające ślepia, przyprawiające mnie o dreszcze. Postać powoli kroczyła w moim kierunku.
- Wkrótce poczujesz ten sam ból - zaśmiał się złowieszczo

***

Obudziłem się gwałtownie cały zlany zimnym potem, obok siedziała Argona i przyglądała mi się
- Stało się coś? - mruknąłem zdezorientowany po koszmarze
- Jak śpisz wyglądasz jak mały niedźwiadek... a jak chrapiesz - dodała pod nosem
- Ja nie chrapie, ja śnie o motorach
- Nie wyglądało mi to na przyjemny sen - zmarszczyła brwi
- Po prostu mam mętlik w głowie, najpierw ten tleniony smarkacz, a teraz jeszcze te stwory
- Może wreszcie mi o nich opowiesz? - warknęła
- Sam do końca nie wiem co to jest. Cassi... - kiedy tylko Argo usłyszała jej imię na chwilę ukazało się na jej twarzy zirytowanie - mówi, że jest to coś na kształt demona. Podobno jakiś kretyn bawił się czarną magią, ale coś mu nie pykło i teraz w różnych miejscach na świecie pojawiają się szczeliny z których wypełzają te paszkwile. Wyglądają podobnie do tych które męczyły mnie kiedy byłem w śpiączce. Cassandra należy do specjalnej organizacji, która ma na celu zamknięcie tych dziur i pozbyciu się kreatur.
- Możemy już o niej nie mówić? - odwróciła wzrok rozdrażniona
- Cały dzień cię coś gryzie. O co chodzi? - usiadłem i opuściłem nogi na podłogę.

(Argona? Teraz ja cię zostawię w du*ie :3 )