8 lipca 2019

Od Camille cd. Calii

  Przymknęłam oczy, wzdychając zirytowana. Gdy znowu je otworzyłam, zobaczyłam wyszczerzoną jak głupi do sera twarz mojej przyjaciółki.
— Nie spóźnisz się aby, złotko? — zapytałam troskliwie.
— Niewykluczone — przyznała, jednak nie ruszyła się ani o milimetr, a z jej twarzy nie schodził głupi uśmieszek — ale każda reprymenda za to jest warta oglądania minutę dłużej twojego cierpienia i żałosnych prób wyparcia się miłości do Fionna — zamrugała niewinnie, a ja zirytowana wstałam z miejsca. Wyciągnęłam z szuflady torebkę i zapakowałam w nią jednego rogalika z czekoladą, po czym wepchnęłam go Calii w dłonie.
— Masz dziecko, jak zgłodniejesz — rzuciłam, uśmiechając się miło — czyli za jakąś plus minus godzinę. — prawie siłą podniosłam ją z krzesła i wyprowadziłam z mojego domu, machając jej na pożegnanie z nieco złośliwym wyrazem twarzy. — Dziękuję za sukienkę, pa pa! — dodałam tylko, po czym zamknęłam za nią drzwi i westchnęłam ciężko.
— Ja i tak swoje wiem! — usłyszałam rozbawiony głos dziewczyny z ich drugiej strony, parsknięcie śmiechem i odgłos schodzenia po schodach. Parsknęłam zirytowana, na wszelki wypadek zamykając drzwi na klucz (choć w gruncie rzeczy nie sądziłam, by jakikolwiek zamek był w stanie powstrzymać moją przyjaciółkę przed ponownym włamaniem mi się do domu). Wróciłam do kuchni i sprzątnęłam po naszym śniadaniu, wciąż rozmyślając nad głupimi insynuacjami Calii. Ta dziewczyna naprawdę nie znała żadnych, absolutnie żadnych granic jeśli chodziło o żarty (zwłaszcza z mojej osoby). Zaczęłam powoli poddawać pod wątpliwość sens całej naszej przyjaźni, jednak pomimo jej wszystkich głupich akcji zrobiłabym dla niej wszystko. Po raz kolejny tego dnia westchnęłam cierpiętniczo. Nie dam nikomu jej skrzywdzić, ale bogowie mi świadkami, że któregoś dnia sama ją zamorduję.
(Cal?)

6 lipca 2019

Od Jamesa cd. Lucii

 Mężczyzna zamrugał, minimalnie zaskoczony przebiegiem całej konwersacji, jednak nie zajmował zaprzątać sobie nią dłużej głowy. Po prostu skinął głową, po czym bez słowa minął ją i ruszył w swoją stronę. Mimo początkowej rezerwy wobec tego planu, postanowił zaryzykować i wstąpił do sklepu po polecany przez kobietę środek. Z teczką z pracy i Veestem w drugim wrócił do domu, gdzie w końcu mógł zdjąć z siebie zaplamione ubranie. Przebrał się w inny, równie elegancki i dobrany zestaw, i dopiero wtedy w spokoju zajął się brudnym garniturem. Wrzucił go do pralki, używając zakupionego wcześniej środka. Przeczesał dłonią włosy, po czym po raz kolejny opuścił swoje mieszkanie, wybierając się do kolejnej pracy. Tym razem wybrał się samochodem, gdyż droga do kliniki była nieco dłuższa. Kierowanie jedną ręką, nie było może najłatwiejsze, jednak z pewnością bezpieczniejsze dla rany. Nie chciał w końcu, by szwy puściły, a on musiałby zajmować się nimi po raz kolejny, czego wolałby uniknąć. Zjechał na podziemny parking i zgasił silnik. Przez chwilę siedział w ciemnym aucie, nie mogąc zebrać sił na podjęcie jakiegoś działania. Oparł czoło o kierownicę, zrezygnowany. Był to jeden z niewielu momentów, w których zaczął skupiać się na tym, co działo się w jego środku. A właściwie na tym, co powinno się tam dziać. Był to jeden z momentów, w którym wyjątkowo dotkliwie odczuwał pustkę, brak jakichkolwiek silniejszych emocji. Nawet ból - o czym wielokrotnie się już przekonał, nawet na własną rękę, nic nie zmieniał. Potrząsnął głową, wracając do obojętnego stanu i jak gdyby nigdy nic wysiadł z samochodu, zdrową ręką zbierając swoje rzeczy. Wjechał windą na parter kliniki i rozpoczął obchód, nie zaprzątając sobie dłużej głowy bezsensownymi rozmyślaniami.
(Luciaa? teraz garniak będzie taki nie za suchy XD)

Od Camille cd. Lorema

  Moją twarz rozjaśnił lekki, może nieco matczyny uśmiech.
— Bardzo chętnie — odparłam, zerkając na niego. — Ale najpierw trzeba załatwić inną sprawę. Mogę? — spytałam, zbliżając dłoń do rany na jego szyi. Po chwili niepewności, przysunął się lekko w moją stronę. Wolną ręką nieco odsunęłam jego włosy, by mi nie przeszkadzały, drugą przyłożyłam do rany delikatnie. Cieszyło mnie, że o tej porze w kawiarence było tak mało ludzi. Dzięki temu mogłam spokojnie wykonać cały zabieg nie martwiąc się, że ktoś zwróci na mnie więcej uwagi niż powinien. Po chwili puściłam mężczyznę. Skóra w miejscu, gdzie ją dotykałam znowu była gładka, jakby całe zajście sprzed chwili w ogóle nie miało miejsca. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle przyznałam się przy nim do posiadania tej umiejętności, jednak moja wewnętrzna chęć zaufania mu a także pokazania, że może na mnie polegać była wyjątkowo silna.  Wyciągnęłam z torebki mokre chusteczki i wytarłam nimi lekko zabrudzoną krwią dłoń. Wyciągnęłam w jego kierunku opakowanie, by mógł uczynić to samo.
— No — rzuciłam, gdy czyścił palce — teraz możesz mnie zaprowadzić do swojej, jak to określiłeś, "willi". Co więcej, będzie mi bardzo miło — przeczesałam dłonią włosy, nie wiedząc jak powinnam zakończyć swoją wypowiedź. Lorem skinął głową i wstał, upychając chusteczkę do kieszeni. Opuściliśmy kawiarenkę i skierowaliśmy się w bliżej nieznanym mi kierunku. Otaczający nas tłum stawał się rzadszy, co wskazywało na przenoszenie się z serca tętniącego życiem miasta w nieco inne  jego rejony. Szłam ramię w ramię z Impsumem, może nieco za nim, jednak przez większość drogi panowała między nami cisza - jedna z tych mniej niezręcznych, to trzeba było przyznać. Jakiś czas później mężczyzna zatrzymał się nagle. Zaskoczona tym, prawie na niego wpadłam, jednak udało mi się w porę tego uniknąć. Odsunęłam się kawałek, stając obok niego, mogąc w końcu w spokoju skupić się na tym, na co patrzył. Podniosłam wzrok, a widok, który jawił się przed moimi oczami, napawał mnie wyjątkowym wręcz niepokojem wymieszanym z fascynacją. Nierozumiejącym jeszcze zbyt wiele spojrzeniem zwróciłam swoją uwagę na Lorema, oczekując jakiegoś wyjaśnienia na to wszystko, co się wokół nas działo.
(Loruś?)