30 czerwca 2018

Od Lucii do Fionna

    Wydmuchałam ostatni kłąb dymu i spokojnie zgasiłam papierosa, przechodząc bliżej tylnego wejścia do instytutu Menthis Corp. Spojrzałam na lekko zmoczone deszczem czubki butów i westchnęłam z poirytowaniem. Zaraz potem usłyszałam trzask samochodowych drzwi i natychmiast podniosłam głowę. Do wejścia szedł szybkim krokiem rudowłosy chłopak, trzymając nad głową czarną teczkę. Dobiegł pod chroniący mnie dach, ściągnął teczkę w dół, przeczesał lekko włosy i otrzepał marynarkę. Wszystko oczywiście pod moim czujnym okiem.
– Dzień dobry – powiedział wesoło. – Piękny dzisiaj dzień, nie uważasz?
Skinęłam głową w odpowiedzi.
– Moje rodzinne strony przyzwyczaiły mnie do słońca – dodałam.
– Co w takim razie robisz na dworze?
Wyciągnęłam z torebki część paczki papierosów.
– Nałóg nie wybiera – wyjaśniłam z kwaśnym uśmiechem. Fionn pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Dobrze, że mnie się nie przyczepił – zaśmiał się. – Ale już skończyłaś? – upewnił się, otwierając drzwi i przytrzymując je dla mnie. Skinęłam głową w podziękowaniu i weszłam do słabo oświetlonego korytarza. Nienawidziłam tego "nowoczesnego błękitu", którym pomalowane były ściany akurat w tym jednym hallu, przez który przechodziłam przecież kilka razy dziennie.
– Przydałoby się tu chyba malowanie, nie sądzisz? – zapytałam uprzejmie, patrząc na mrugającą na ścianie lampę.
– Sam wybrałem ten kolor – oznajmił Fionn wesoło, a ja natychmiast uciekłam wzrokiem gdzieś w bok i skarciłam siebie za zbyt długi jęzor. Schody okazały się wybawieniem.
– Łapiesz windę? – zapytał, sam jedną nogą będąc już na schodku.
Tak, muszę wpaść do szatni po fartuch i kartę.
Rudowłosy pokiwał głową.
– Przyjdź potem do mnie do gabinetu, mam dla ciebie nowe zadanie, zobaczysz papiery. Misja trochę top secret, także sama rozumiesz, potrzeba nam do tego tylko najlepszych naukowców. – Puścił oczko. Pokiwałam głową z uśmiechem.
– Przyjdę za pół godziny – zapewniłam i weszłam do windy.

29 czerwca 2018

Od Calii cd. Argony

    Siedziałam przy swoim barku z kubkiem kawy. Co prawda odespałam już ostatnią zmianę, ale nie miałam zamiaru pozbawiać się tego cudownego napoju. W palcach bezwiednie obracałam kartkę od Argony, tak naprawdę znając jej treść już na pamięć. Zresztą, nie było wiele do pamiętania. Jurij Raskolnikow. Kostiumolog, komik, usługi wszelakie. Okej, usługi wszelakie kojarzyły mi się nie najlepiej. Ale kostiumolog? Komik? Nie sądziłam, żeby za tym kryło się coś poważniejszego, więc po prostu włączyłam laptopa i wpisałam nazwisko w wyszukiwarkę. Pierwszymi pozycjami na liście okazały się same artykuły pochwalne. Nagroda za najlepsze kostiumy, znany i szanowany, wielki projekt, afera kostiumowa, Raskolnikow uznany... Zaraz, stop. Afera kostiumowa? Wróciłam wzrokiem do szukanej pozycji i kliknęłam w link do artykułu. Zmarszczyłam brwi.
Raskolnikow wtrącony do więzienia za morderstwo w przebraniu! Brzmi jak początek bestsellerowej powieści kryminalnej? Niestety, dla Amidary Kero ta powieść nie zakończyła się happy endem. Słynny kostiumolog zaprojektował młodej aktorce strój wręcz idealny. Dziewczyna wyglądała zjawiskowo na planie produkcji, to prawda, jednak nagle, podczas kręcenia jednej z kaskaderskich scen, Kero poczuła, jak opinające jej tułów paski gwałtownie zaciskają się, a ona nie może nabrać powietrza. Wszyscy obecni na planie byli pod wrażeniem gry aktorskiej dziewczyny. Dopiero gdy dziewczyna przestała się ruszać, zorientowano się, że coś jest nie tak. Aktorka utonęła na miejscu, a za wszystko został oskarżony pan Raskolnikow. Grozi mu dożywocie, mimo że, jak sam stwierdził, nie zrobił niczego, co wykraczałoby poza jego obowiązki i jest niewinny. Kolejnym istotnym szczegółem tej sprawy była odnaleziona w dłoni denatki... naklejka z pandą. Co mogła oznaczać? To wie najpewniej tylko sam morderca. A może na jednej ofierze się nie skończy?
Zszokowana spojrzałam jeszcze raz na karteczkę, chcąc się upewnić, że nie pomyliłam nazwiska czy czegoś. Niestety, wszystko się zgadzało. Zjechałam na dół artykułu, szukając jego autora. Wydawał się być całkiem zorientowany w sytuacji. Zaraz potem wybrałam numer do Argony.
– Halo? – usłyszałam spokojny głos po zaledwie dwóch sygnałach.
– Zbieraj się – rzuciłam, zapisując na kolejnej kartce imię i nazwisko dziennikarza oraz redakcję, w której pracował.
– Znalazłaś Raskolnikowa? – Byłam trochę zawiedziona, wyczuwając w głosie Alphy zaskoczenie.
– Znalazłam dziennikarza. Resztę opowiem ci na miejscu.
(ARGO? ;3)

26 czerwca 2018

Spotkanie na placu zabaw - Miyashi i Ealimiriel

  Legenda:
Miyashi
Ealimiriel

Plac zabaw był całkiem spory. Z ciasnej kryjówki pod zjeżdżalnią Ealimiriel nie była w stanie zobaczyć jego końca. Tego dnia mieszkańcy Domu zostali zabrani tutaj, jako że pogoda była piękna i trudno było usiedzieć w dusznych pomieszczeniach sierocińca. Patrząc na tłumy bawiących się dzieci czuła się strasznie samotna, jednak nie mogła na to nic poradzić. Oparła głowę na kolanach i pogrążyła się w niewesołych myślach.
W tym samym czasie Miyashi z Camille wyszły na zewnątrz, by się tą pogodą nacieszyć. Jednak Miyashi nie wyglądała tak, jakby się cieszyła. Nie widać było jej emocji, więc i radość była dobrze ukryta. Kiedy Camille siadła na ławce w pobliżu, dziewczynka niepewnie weszła na plac. Przyglądała się dzieciom, które, przynajmniej w większości, wydawały się być szczęśliwe, zadowolone, radosne i tak dalej. Nie widziała tu dla siebie miejsca, więc wzdłuż ogrodzenia szła w miejsce, gdzie było wszystkich najmniej. Starała się przy tym nie wzbudzać niczyjego zainteresowania. A tym miejscem był przeciwległy kąt placu, gdzie była stara piaskownica. Wszyscy bawili się w tej nowej, z czystym piaskiem i kilkoma innymi urządzeniami. Ta stara była z już spróchniałego drewna i straszyła, a przynajmniej nie zachęcała. Nawet w niej nie było tego czyściutkiego piasku, tylko taki zmieszany z ziemią.
Eali kątem oka zauważyła nowego przybysza. Dziewczynka wyglądała, jakby przybcie na plac zabaw nie do końca ją bawiło. Unikała też spojrzeń dzieci i mijając je wybrała miejsce, w którym nie było akurat nikogo - starą piaskownicę. Miriel rozejrzała się, by zyskać pewność, że nikt inny nie zainteresował się przybyłą. Tak jakby wogle jej nie zauważyli. Dziewczynka odwróciła się tyłem do obserwatorki i zaczęła ruszać ramionami, jakby budowała jakiś zamek. Zaciekawiona tym satyrka wychynęła powoli ze swojej kryjówki i na swój nie rzucający się w oczy sposób ruszyła w kierunku piaskownicy.
Istotnie Miyu coś próbowała budować. Ale budowanie nie sprawiło jej ani trochę przyjemności. Na pewno nie tyle, ile we wcześniejszym dzieciństwie. Nie wiedziała co chce zrobić, co zamierza, co chce osiągnąć. Jedynie przesypywała piasek z jednego miejsca na drugie próbując coś wymyślić. Nie miała pomysłu, więc po dłuższej chwili tylko bawiła się piaskiem biorąc trochę do rączki, a następnie przesypując powoli.
Eali przysiadła na spróchniałym drewnie i wychyliła się przez ramię nieznajomej, by z zawodem stwierdzić, że ta nie buduje nic interesującego. Tylko przesypywała piasek z ręki do ręki. Satyrka westchnęła smutno i gwałtownie straciła równowagę. Pochyliła się do przodu, do tyłu, znów do przodu i poleciała twarzą prosto w brudny piasek, tuż koło bawiącej się piaskiem dziewczynki.**
Miyu podskoczyła ze strachu wypuszczając resztę piasku z ręki. Na szczęście ani trochę nie wysypało się na dziewczynkę koło niej. Wytrzepała rękę, po czym ostrożnie podniosła ją, następnie popatrzyła w oczy. Była bardzo przejęta poza strachem wynikającym z niespodziewanego przybycia jej. Normalnie usłyszałaby jak się zbliża, ale za bardzo się zamyśliła by to zrobić. Ostrożnie wytarła resztki piasku z twarzyczki satyrki i pomogła jej z powrotem usiąść na krawędzi piaskownicy.
- ...iękuję - powiedziała ledwo słyszalnie satyrka, tym razem profilaktycznie siadając na piasku. Była cała czerwona na twarzy, miała piasek w oczach, ustach i nosie. I chyba trochę pod ubraniem. Spróbowała go trochę otrzepać, jednak nie udało jej się pozbyć całego. Spojrzała na jasnowłosą dziewczynkę, która jej pomogła i nie mogąc się powstrzymać zapytała cicho: - Czemu przesypujesz piasek z ręki do ręki?
Dziewczynka poruszyła tylko uszkiem lekko opuszczając swoją głowę. Nie wiedziała dlaczego to robi, ale odpowiedź musiała jakąś dać. Ale jaką? Z nudów? Przecież były lepsze sposoby na zabicie nudy, jak na przykład czekanie w kolejce na wolną huśtawkę czy testowanie swojej wytrzymałości na siłę odśrodkową na karuzeli. Chciała coś zbudować, ale przecież tego nie robiła, choć miała gdzie i z czego. Całą piaskownicę miała wolną, mogłaby zbudować nawet całe Ainelysnart z piasku gdyby wiedziała co gdzie jest. Nikt by jej tego nie zburzył, nie byłoby żadnej kłótni o miejsce. Wtedy niepewnie i cichutko odpowiedziała: - Bez powodu...
Przez chwilę dziewczynka nic nie zrobiła. Nie była pewna, jak powinna zareagować na taką odpowiedź, jednak jakimś szóstym zmysłem poczuła sympatię dla tamtej bezcelowej dziewczynki i zapragnęła spędzić z nią chwilę czasu. Przez chwilę zbierała się na odwagę, po czym przysiadła się nieco bliżej tamtej i rzucając na nią niepewne spojrzenia również wzięła do rączek trochę piasku i zaczęła go przesypywać.
Miyu znów zaczęła to robić, a patrząc na nieznajomą robiącą to samo, lekko się uśmiechnęła. Prawdopodobnie ciężko byłoby ten uśmiech zobaczyć, pojawił się on na naprawdę krótko.
W ciszy obie dziewczynki zajęły się piaskiem. Nie była to jednak niezręczna cisza, a raczej przyjazna. Niespodziewanie Miriel krzyknęła: - Uważaj! - i szybkim ruchem zagarnęła trochę piasku z miejsca, w które właśnie druga dziewczynka wysypywała piasek. Eali odetchnęła z ulgą i ostrożnie odstawiła małą mrówkę na piasek, poza zasięg obu dziewczynek.
Miyashi aż odrzuciło do tyłu, a piasek z jej rączki wylądował za piaskownicą. Po chwili dopiero się podniosła. - C-co... się stało...?
- Mogłaś ją zabić... - to mówiąc ciemnowłosa wskazała małego robaczka, który właśnie znikał w spróchniałej obudowie. Zrobiło jej się trochę głupio, że powaliła nowo poznaną, jednak z drugiej strony nie mogła jej pozwolić skrzywdzić tego stworzenia.
Wtedy oczka małej zaczęły się szklić. Myśl o tym, że mogła zabić swoją zabawą niewinne stworzonko, zaczęła ją męczyć. A ile mogła wcześniej zabić, jak nieznajoma jej nie pilnowała? Szybko podniosła swój ogon, otrzepała z piasku i wtuliła w siebie.
Eali zrobiło się jeszcze bardziej głupio, ale postanowiła ułagodzić sytuację. Przesypywanie piasku nie było zbyt fascynującym zajęciem, jednak przez chwilę czuła, że nie jest sama. Usiadła przodem do tamtej dziewczynki i zaczęła:
- Na szczęście nic się nie stało...Nie powinnaś się tak martwić skoro nic się nie stało...
To było wszystko. Nie wiedziała co powiedzieć dalej, ani jak rozmawiać z towarzyszką zabawy.
Coś to dało. Powoli odłożyła swój ogon na miejsce, uważając tym razem na mrówki i inne małe zwierzątka. Następnie przetarła łzy ze swoich oczu i niepewnie popatrzyła na dziewczynę, która do niej przyszła.
Emi pokiwała główką, a jej smutna twarzy przybrała łagodny odzień. Cieszyła się, że tamta nieco się uspokoiła. Nagle coś wpadło jej do głowy.
- Nie jesteś od nas, prawda? Nie widziałam cię wcześniej...
- Pewnie nie... A co masz na myśli... mówiąc "od nas"...?
- Mam na myśli Dom - uściśliła Miriel
- Nie... Raczej nie... Nie znam was... a ciebie widzę po raz pierwszy... - mówiła możliwie spokojnie. Po chwili odwróciła się do grupy dzieci, do której w tej chwili należał plac zabaw, a przynajmniej tak to wyglądało, gdyż ta grupa była najliczniejsza.
- Nie sądziłam, że poza nami są inne dzieci z Darem - powiedziała cichutko Eali. - Jesteś tu z mamą...?
Ostatnie pytanie z trudem przeszło przez gardło dziewczynki, przywołując wspomnienie straty i bólu osamotnienia.
- Jakim darem? - spytała. W pierwszej chwili drugie pytanie do niej nie dotarło, więc była chwila ciszy, ale gdy próbowała odpowiedzieć na drugie pytanie, już dukała. Nie mogła tego powiedzieć, nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. - N-n... ni... nie...
Eali w milczeniu pokiwała głową, po czym wskazała uszka tamtej.
- Tym. Jesteś bakeneko, jak Viku? - spytała.
Ukradkiem znowu przetarła oczka, nie chciała dać jej zobaczyć swoich łez. Popatrzyła też na swój ogon, nie wydawał się on być koci. Raczej wilczy... Dlatego pokręciła głową w odpowiedzi.
- Hmmm... - Miriel zastanowiła się. Nie widziała wcześniej innego, podobnego do tej dziewczynki stworzenia i w tym momencie strasznie ją ciekawiło, czym ona jest. - Więc czym? - spytała po prostu.
- Nie wiem... wydaje mi się... że... że wilkiem... - westchnęła cicho. Nie miała pewności, ale cała wiedza, jaką miała, tak jej podpowiadała.
Gwałtownie Eali pochyliła się do przodu i zakryła uszy dziewczynki. W jej oczach był autentyczny strach.
- Jak wychodziliśmy Kierownik zakazał Maxowi wychodzić, bo Max jest wilkiem i Kierownik się bał, że jek ktoś zobaczy Maxa to stanie się coś strasznie, strasznie złego - powiedziała to na jednym wydechu po czym zaczerpnęła powietrza i powiedziała znacznie ciszej i spokojniej: - Nie powinnaś tego zakryć? Tak jak ja...
Podniosła nieco czapkę, pokazując małe różki.
W-w domu... ni-e zakrywałam... - wtedy się sama przestraszyła, ale nie wiedziała czego. Ale, zgodnie z ostrzeżeniem dziewczynki, zakryła swoje uszka kapturem od jej ubranka. Nie było już uszu widać.
Miriel nieco się uspokoiła, widząc, że dziewczynka zakrywa uszy, jednak dalej była zmartwiona. Nie wiedziała, co złego dokładnie może się wydarzyć, jednak nie chciała, by nowej towarzyszce coś się stało.
- Dobrze... a ogon?
- N-nie mam gdzie... - spojrzała w dół. Nie chciała martwić towarzyszki i bała się konsekwencji tego, co mogłoby się stać.
- Oh... - dziewczynka spuściła wzrok na nogi dziewczynki. Faktycznie, nie było gdzie go schować. Nie wiedziała co powiedzieć, nie miała pomysłu też co zrobić... - Może... wróć do domu i zmień ubranie... - zasugerowała cicho, ale z drugiej strony nie chciała, by ta ją opuszczała
Jednak Miyashi nie chciała iść. Właściwie to nie chciała martwić Camille ani jej męczyć. Sama nie znała drogi do domu, by szybko to zrobić i po cichu. Pomijając też brak klucza od mieszkania. Dlatego tylko spuściła wzrok.

- Jak nie chcesz... może ktoś ma zapasowy polar... - powiedziała nieśmiało Eali, jednocześnie po prawdzie nie chcąc zagadywać do nikogo. Choć być może poproszenie o pomoc opiekunki nie byłoby głupie.
- Może nikt nie zauważy... Jak chodziłam po mieście to nic się nie działo...
- Nom - potwierdziła skinieniem głowy Miriel. - Może... mam nadzieję.
Dziewczynka podkuliła swój ogon i się w niego wtulała. Nie wiedziała że jest tu aż tak niebezpiecznie. Chociaż prawdą było, że przekonała się o kilku zagrożeniach na własnej skórze.
Nagle rozległo się głośne wołanie, na które zareagowała większość dzieci na placu. Miriel uniosła głowę i poderwała się na równe nogi.

- Wołają nas - powiedziała i spojrzała smutno na towarzyszkę. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy...
Wtedy i dziewczynka wstała. Nie było sensu, dla którego miała tu siedzieć, skoro jej towarzyszka musi iść. Też wydawała się smutna z powodu rozstania, tak miło im się rozmawiało. Wróciła do Camille, z którą spędziła resztę czasu w tym miejscu.

25 czerwca 2018

Od Miyashi C.D. Camille

    Patrzyłam się w jej oczy bez słowa próbując powstrzymać się od płaczu. Bezskutecznie... Nie byłam w stanie, chociaż zaskoczyło mnie to, że i ona płakała. Ale dlaczego...? Czy ją skrzywdziłam? Beze mnie by na pewno tego nie robiła. Jeszcze przepraszała, ale kogo i za co...? Zaczynałam się czuć okropnie. Czułam się winna jej złego nastroju. Wtuliłam się w nią bardzo mocno, próbując powstrzymać się od oddychania. Bez zatykania nosa było to dużo, dużo cięższe. Wtuliłam się w nią jeszcze troszkę mocniej.
- Proszę… daj sobie pomóc… - powtórzyła przecierając sobie oczka. Cały czas trzymała moje ręce bez zamiaru puszczenia ich.
Co to znaczyło…? Co miałam zrobić, by już nie płakała, nie była smutna? Nie potrafiłam sama przestać, a może to by pomogło... Nagle zaczęłam słyszeć śmiech kilku osób. Jeden to był ten, co zawsze. Drugi był Koreańczykiem, nie wiem jednak skąd on był, na pewno spoza rodziny, gdzie byłam. Kolejny to znowu Koreańczyk, a jeszcze było kilka osób z mojej szkoły, starszacy. Wszyscy wpatrywali się na nas wytykając nas palcami.
- Jesteście obie żałosne... - powiedział pierwszy mieszkaniec kraju spod góry Paektu z pogardą w głosie. Był on zasłużonym dla Wodza dygnitarzem, przynajmniej tak wyglądał.
- NIEPRAWDA! - wydarłam się w jego stronę, po koreańsku, by zrozumiał. - Ona nie jest! To, że ja jestem, nie znaczy, że ona też!
Dotknęło mnie to jak ją obraził. Przecież była wspaniała! Nie mogłam dopuścić do tego, by o niej tak mówił.
- Jak się wyrażasz, ty mały pasożycie?! - warknął i podszedł do mnie szykując się, by mnie uderzyć. Na pewno to zrobi...
Już uderzył. Z całej siły w policzek, ale przy okazji zabolały mnie nos i lewe oko. Drugi jego towarzysz też podszedł. Ból mnie paraliżował, nie mogłam się ruszyć by się nie wzmocnił. Wtedy zaczęłam też się dusić od silnego ścisku na szyi.
- Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos... A pożałujesz że ona cię przygarnęła...
Uderzył wtedy raz jeszcze. Skuliłam się mocno, Camille dalej trzymała moje ręce. Wyglądała na przestraszoną.
- Miyashi... Kochanie, co jest? - spytała odwracając moją głowę lekko.
- Jak w ogóle ona mogła cię do siebie wziąć? - prychnął ktoś z mojej szkoły. - Ile twoi rodzice musieli w Fukushimie siedzieć, że takie wadliwe coś urodzili?
Reszta wybuchła śmiechem, on też. Koreańczycy już się cofnęli idąc z powrotem w tamto miejsce gdzie byli wcześniej. Jeszcze chwilę się pośmiali. Chciałam w tym momencie zniknąć, przestać istnieć... Nie chciałam zostawiać Camille, ale wytrzymać ich obecności nie byłam w stanie. To bolało już... Już przyzwyczaiłam się do tego, co o mnie mówili, ale to, że ją obrażali, przerastało mnie. Nie zasłużyła sobie na bycie poniżaną. Wtuliłam się w nią mocno. Mówiła, że oni kłamią, ale dla mnie niemal wszystko to wydawało się być prawdą. Nie pamiętam o niczym wcześniejszym, ale to, co teraz powiedział, nie powinno być powiedziane o niej.
- Przestaniesz ty kiedyś tak ryczeć? - powiedział. - Przecież wszystko widzę, jesteście siebie warte. Jedna i druga... Teraz nie dziwię się czemu ciebie przygarnęła.
To też zabolało bardzo mocno. Wtulałam się mocno w Camille, a ona lekko mnie głaskała.
- Oni nic ci nie zrobią... Nie słuchaj ich, kłamią...
Nie mogłam już... Po tym, co powiedziała Camille, kolejne słowa zlewały mi się w niezrozumiały bełkot. Nawet nie byłam w stanie rozpoznać nawet w jakim języku. Do tego rozbolała mnie głowa. Rozbolała? To słowo było niewystarczająco mocne. Jedyne co mogłam to się skulić i czekać, aż przejdzie. Nie wiedziałam ile czasu mija, ale dla mnie dłużył się on okropnie. Lekko drżałam, byłam w stanie wyczuć też coś na policzkach, co było łzami.

(CAMILLE?)

22 czerwca 2018

Od Akiro cd. Somniatisa i Jamesa

    Gdy nadesłany przez Sjew, bawił się w poszukiwacza zaginionych skarbów pośród popsutych zegarów. Odparłem się o zamknięte drzwi jednego z przemieszczeń i obserwowałem gościa. Bardzo mu się nie chciało tu być, jego łączenie faktów mnie inspirowało. Zabawa w grę zwaną podchodami z tym typem była by niebezpieczna. Przeszedł do kolejnych pokoi, skończywszy na łazience. Na szczęście od pokoju Zaginionej nic nie przykuło bardziej jego uwagi. Som skończył zegar dla przyszłego klienta i poszedł z Sjew’owcem, by wiedzieć, co się znajdywało w pudełku u tamtej dziewczyny. Gdy mężczyźni wyszli, oparłem się wygodnie na siedzisku.
- Wreszcie chwila spokoju. - powiedziałem, sięgając po gazetę, która znajdowała się pod ladą. Po upłynięciu dwóch i pół godziny, do sklepu wszedł długo oczekiwany właściciel zegarka, po wymienieniu się formalnościami i gdy dana osoba zabrała, swój szanowny tyłek, ze sklepu, wybiła godzina zamknięcia. Zerwałem się, na równe nogi i chwyciłem swoją torbę i zamknąłem sklep. Po czym ruszyłem do domu. Okiennice sklepów powoli gasły, zdarzyłem wstąpić do jednego po parę drobiazgów. Gdy wyszedłem, trafiłem na patrol, jednak nic nie zrobili. Po paru krokach byłem już w domu, położyłem zakupy na blacie i po chwili zjawił się Baks, porozmawialiśmy chwile i poszedłem się wykąpać i położyłem się do wygodnego łóżka.
(Jame i Som? Wybaczcie, że tak długo.)

21 czerwca 2018

Od Argony cd. Calii

    To prawda, trochę ją podniosło, jednak po pościgu, nagłym przypływie adrenaliny i emocji wszystko gwałtownie opadło, pozostawiając po sobie tonę zmęczenia, które gromadziło się już od dłuższego czasu we wszystkich zakamarkach jej ciała i uniemożliwiając zachowanie swojej naturalnej postawy silnej Alphy. W dusznej knajpie, zlana potem i rozgrzana biegiem kompletnie wróciła do swojej dawnej postawy opętanego szaleńca. Dopiero zimne powietrze na zewnątrz nieco przywróciło jej zdolność do logicznego myślenia. Najchętniej przystanęłaby i odetchnęła chwilę, jednak tryb życia, jaki obecnie prowadziła jej na to nie pozwalał. Musiała się ruszać.
  Szybkim, zamaszystym krokiem opuszczała okolice knajpy, w której pracowała Szafir i przemieszczała się w stronę Areny 4. Przekazała informację Calii, zrzucając ten obowiązek na dziewczynę. Wcześniej, podczas ucieczki, jakby nie było lepszego momentu, dostała telefon od Narcyzy, która oznajmiła po prostu, że znaleziono kolejne ciało wilka. W kanałach. W suchym korytarzu. Dokładnie wymalowanym psychodelicznymi wzorami, zapewne wyciągniętymi z jakichś rytuałów murzyńskich, odpędzających złe duchy. Było gorzej, niż wcześniej. Bardziej intensywnie. I legalnie... prawie legalnie. Czarnowłosa musiała teraz zbadać miejsce zbrodni, a przynajmniej je zobaczyć. I obmyślić jakąś ofensywę. Zacisnęła zęby z tłumionej złości. To nie były zwykłe działania SJEW-u. Działania SJEW-u były prawnie uzasadnione i logiczne. To, co robiło Feldgrał było po prostu nieludzkie. Gdyby reszta ZUPA'y się dowiedziała... Problem w tym, że nie ma dowodów. Mogą się tego wypierać i twierdzić, że sami chcą z tym walczyć. Zresztą jako posiadacz genu nie mogła się z nimi zadawać, bo by ją wydali władzom. Musiała znaleźć inny sposób na walkę z tą plagą. Jej myśli stawały się mroczne i początkowe pacyfistyczne nastawienie względem ludzi stawało się coraz bardziej buntownicze. Skoro nie mogą nic osiągnąć próbując się zasymilować, może trzeba wrócić do rozlewu krwi?
  Autobus zajęłam na przystanek, wyrywając dziewczynę z rozmyślań. Jej autobus. Naciągając kaptur na głowę wskoczyła do środka i zajęła miejsce stojące w jego środkowej części, mimo że był praktycznie pusty. Nie lubiła siadać w środkach komunikacji miejskiej. Aż ją skręcało na myśl, że miałaby komuś ustąpić swoje miejsce. Więc stała. Pojazd ruszył z cichym sykiem rozprężonego powietrza, a myśli Alphy wróciły na niepewne i burzliwe tory.
(Calia? A jak twoja sprawa? Zadzwoń słońce :* xd)

20 czerwca 2018

Od Lorema cd. Camille

    Lorem poczuł, że nie wie co robić. Nagle znalazł się w samym środku akcji, której kompletnie się nie spodziewał i która go przytłaczała. Pokiwał głową, jakby tym gestem chciał odpowiedzieć na wszystkie postawione mu pytania i już otwierał usta, żeby się przedstawić, gdy rozległ się głośny turkot na pobliskich torach.
- To nasz pociąg! - krzyknęła kobieta od psa, odbierając swoją kochaną psinkę z rąk mężczyzny i poganiając go gestem, by się ruszył. Czarnowłosa kobieta również ruszyła w kierunku pociągu szybkim krokiem, gdyż musiała jeszcze zabrać z peronu swoje rzeczy. I kilka minut później cała trójka siedziała wygodnie w przedziale, w którym zastali już śpiącego na fotelu z otwartymi ustami mężczyznę i wciśniętą skromnie w kąt, młodą dziewczyną, najwyraźniej zdegustowaną pozą towarzysza podróży.
  Lorem usiadł na środkowym siedzeniu, ustępując miejsca przy oknie obu kobietom i siadając koło skromnej pasażerki z jednej strony a starszej pani z drugiej. Ich bliskość nieco go krępowała, jednak w pociągu nie było możliwości odseparowania się od ludzi. Chyba że wyszedłby na korytarz, jednak to chyba nie byłoby zbyt mile widziane.
  Siedząc w miarę wygodnie w pociągu przypomniał sobie słowa tamtej.
- O jaką sprawę chodzi? - zapytał nieśmiało, nie będąc pewnym, czy to najlepszy moment na takie pytania.
- Oh, to nic takiego. Poszukuję pewnej osoby. Podejrzewam, że udała się do Rzymu. - Dziewczyna uśmiechnęła się, a Impsum musiał przyznać, że ma bardzo ładny uśmiech.
- Nie czy dam radę. Pomóc - mruknął w odpowiedzi. - Jak ma na imię?
- Lorem. Lorem Impsum - wyznała dziewczyna, uważnie obserwując reakcję jasnowłosego.
  Mężczyzna nie zmienił wyrazu twarzy, poczynił też wysiłek, by nie skamienieć kompletnie, jednak zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Dlaczego ta ładna dziewczyna szukała jego? Czy go ścigała? Czy to dlatego wracał do Rzymu, by się przed nią ukryć? Ale w takim razie czemu mu zdradziła, kogo szuka? Nie rozpoznawała go?
- Ale nie odpowiedział mi pan, jak się nazywa - zauważyła uprzejmie.
- Patrycjusz Tenebris - odpowiedział, używając imienia ojca. - A... pani?
(Camille?)

19 czerwca 2018

Od Calii cd. Argony

    Podeszłam do ochroniarza i z uśmiechem satysfakcji podałam zarówno nazwisko, jak i elementy wyposażenia.
- Co ty dzisiaj taka wesolutka, Ace? - zaśmiał się mężczyzna, przytrzymując mi drzwi.
- Dobry dzisiaj dzień, Richter - odpowiedziałam mu, kiwając głową w podziękowaniu.
- To ciesz się, póki możesz. Macie dzisiaj te stroje, których tak nie znosisz.
Mina natychmiast mi zrzedła, gdy zobaczyłam na wieszaku obcisły czarne leginsy i czarną bluzkę z uszami kota do dodatku.
- Cholera by to wzięła - warknęłam wściekle, zabierając kostium. To miał być taki super wieczór. Wyszłam na salę i podeszłam do baru, by zabrać tacę i ewentualne drinki do rozdania. Tam powitał mnie Steve ze swoim perfidnym uśmiechem.
- Uwielbiam twoją cierpiętniczą minę za każdym razem, jak wychodzisz w tym stroju - powiedział, podając mi tacę.
- Nienawidzę tych przebieranek - odparłam, zabierając drinki.
- Stolik numer osiem. Całość. A i przy piątce są nowi, rozdaj karty.
Skinęłam głową i szybko obsłużyłam podane stoliki.
- Mala mówi, że rachunek na siódemkę - oznajmiłam, zanosząc do baru puste szklanki. Steve tylko skinął głową, spojrzał na rozpiskę i podał mi odpowiednią książeczkę. Przeszłam do stolika numer siedem.
- Proszę bardzo, oto pani... Argona? - zdziwiłam się, gdy podniosłam wzrok na twarz "klientki". Ta złapała mnie za nadgarstek, wbijając ostre pazury w skórę. Syknęłam cicho. Zostaną mi po tym rany.
- Rozumiem, że mogłaś chcieć się zemścić - powiedziała brunetka cicho. - I nawet to szanuję. Ale nie będziemy się tak bawić, dziewczynko. Nie mam czasu, żeby za tobą biegać.
- Tu mi niestety nic nie zrobisz - przypomniałam uprzejmie, siląc się na uśmiech. - I obie dobrze o tym wiemy. Nie chcesz sensacji. Za dużo tu ludzi.
- Pijanych ludzi. Rano większość niczego już nie będzie pamiętać.
- Nieprawda.
- Nie prowokuj mnie. Masz znaleźć tę pandę. I zgłoś się potem. Potraktuj to jako zlecenie.
- Za zlecenia się płaci.
Alpha zacisnęła mocniej dłoń na mojej ręce.
- Osobiste zlecenie. Ja mam ważniejsze rzeczy do roboty - oznajmiła, po czym rzuciła kilka monet na stolik, wstała i, jak gdyby nigdy nic, wyszła. Z poirytowaniem spojrzałam na malutkie kropelki krwi na dłoni. Moje poirytowanie wzrosło, gdy zorientowałam się, że Argona zostawiła mi napiwek. I kartkę z nazwiskiem. Wściekła zaniosłam pieniądze Steve'owi, a kartkę mimo wszystko schowałam do kieszeni.
- Idę do łazienki - wycedziłam.
- Co jest? - zapytał, z wahaniem patrząc na moją rękę.
- Nic - odpowiedziałam szybko, ale chłopak tylko uniósł brew. - Jakaś nawalona idiotka ze szponami jak czarownica - wyjaśniłam z westchnieniem. I w sumie nie byłam zbytnio daleka od prawdy.
(ARGO? ;3)

Karta Postaci - Lucia Parfavro

Dane osobowe

Imię i Nazwisko: Lucia Parfavro
Pseudonim: Lucia Ferranda (fałszywe nazwisko, którym czasem się przedstawia)
Płeć: Kobieta
Pochodzenie: Włochy
Data urodzenia: 29.02.2008 (ale faktycznie urodziny obchodzi dzień wcześniej)
Przynależność: Menthis corp.
Stanowisko: Naukowiec
Klasa: Człowiek
Praca: Praca naukowa w laboratorium
Orientacja: Heteroseksualna
Partner: Zauroczona w Fionnie O'Reillym
Rodzina: Bardzo bogaci rodzice, którzy zginęli w wypadku samochodowym w 2030r. i z którymi Lucia była bardzo związana oraz babcia Luiza, która jest dla wnuczki podporą w trudnych chwilach, załamuje się jej brakiem umiejętności kucharskich i którą Lucia bardzo szanuje i kocha.
Miejsce zamieszkania: Mieszka na Arenie Czwartej w wielkim apartamentowcu, na ostatnim piętrze. Jej mieszkanie urządzone jest w klasycznym stylu w stonowanych kolorach. Na ścianach wiszą obrazy autorstwa mamy Luci lub samej dziewczyny. Ma cztery pokoje – salon połączony z kuchnią, sypialnię, pokój gościnny i gabinet, nie wliczając w to łazienki.

Charakter

Lucia to kobieta zdecydowana, pewna swego. Nie wstydzi się ludzi, nie boi się nowych wyzwań i, przysłowiowo, nie da sobie w kaszę dmuchać. Może właśnie dlatego inni członkowie Menthisu bardzo ją cenią i szanują, mimo jej młodego wieku. Jest niezwykle samodzielna i uważa, że jeśli coś ma być dobrze zrobione, musi to zrobić sama, co może być zarówno wadą, jak i zaletą. Nie interesują jej rzeczy, które jej nie dotyczą. Patrzy na świat krytycznym okiem, ale nie można powiedzieć, że kieruje się bardziej rozumem niż sercem. Jest to dziewczyna jak każda inna i tak samo zakochuje się i potrzebuje związku, stabilizacji, choć świetnie potrafi zamaskować swoje uczucia. Oprócz tego jest niezwykle ambitna, często też pracuje po godzinach, by osiągnąć to, co sobie zamierzyła. Z uwagi na swój włoski temperament zdarzają jej się jednak drobne wybuchy emocji i dość łatwo wyprowadzić ją z równowagi. Nie lubi, gdy inni dyskryminują ją ze względu na płeć, uważa bowiem, że może być lepsza od większości mężczyzn i nie uznaje ich "wyższości". Nie jest jednak przewrażliwioną feministką i nie uważa, że wszystko jej się należy, bo jest kobietą. Oczekuje po prostu szacunku za to, co robi.

Aparycja

©Adelruna
Lucia ma oliwkową cerę i proste (uzyskane ciepłem prostownicy) czarne włosy, sięgające do krzyża. Jej brązowe oczy patrzą na świat zza szkieł czerwonych okularów, które jednak często zamienia na soczewki lub zdejmuje, gdy pracuje np. przy dokumentacji (jest krótkowidzem). Często również maluje usta na czerwony kolor. Jej dłonie są zadbane, długie paznokcie najczęściej również maluje na czerwono. Zazwyczaj do pracy i na wszelkie inne wyjścia ubiera się w stylu "klasycznej elegancji" – ciemna spódnica, koszula, garsonka, eleganckie spodnie à la do garnituru itp. Dopiero w domu przebiera się w luźniejsze ciuchy. Swój niewielki wzrost (niecałe 1,60 m) maskuje wysokimi szpilkami, których ma w mieszkaniu całą komodę. W uszy często wkłada złote kolczyki kółka, a swoje rzeczy trzyma w kremowej torebce znanej włoskiej marki.


Historia

Lucia urodziła się 29 lutego 2008r. we Włoszech, jako jedyne, ukochane dziecko bogatego małżeństwa. Mieszkała z rodzicami w willi w jednej z bogatszych dzielnic Mediolanu, może stąd jej zamiłowanie do mody. Uczyła się w najlepszych prywatnych szkołach i niczego jej nie brakowało. Jej rodzice prowadzili dobrze prosperującą sieć korporacji, jednak Lucia nigdy nie wykazywała chęci do przejęcia ich biznesu. Od początku wiedziała, że chce zostać naukowcem i dokonać wielkich odkryć i w tym postanowieniu trwała cały czas. Była bardzo zdolną uczennicą, więc bez problemu dostała się na studia chemiczne, które ukończyła z wyróżnieniem. W 2030r. jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, zostawiając jej firmę i cały majątek, włącznie z willą w Mediolanie. Lucia była załamana śmiercią ukochanych rodziców, więc sprzedała korporacje, a willę zostawiła babci. Sama przeprowadziła się na Ainelysnart, chcąc odciąć się od dotychczasowego życia we Włoszech. W pogoni za karierą udała się do miejsca, które wydało jej się idealne do wykorzystania jej całego potencjału i wszystkich umiejętności – Menthis Corp.

Moce, umiejętności i zainteresowania

Interesuje się modą i urodą, czasem projektuje i szyje własne ubrania, umie sprawnie liczyć, jest dobra z chemii i nią się interesuje, oprócz tego uwielbia fizykę. Nie umie ugotować wielu rzeczy, poza tymi z włoskiej kuchni (czym jej babcia jest trochę załamana), oprócz tego interesuje się sztuką. Jest dobrym komputerowcem i ekonomistą. Interesuje się również wszelką technologią i nowinkami technologicznymi.

Przedmioty

  • Złoty pierścionek ze szmaragdem – pamiątka po matce, miała go na palcu w czasie wypadku, policja pozwoliła Luci go zatrzymać


Ciekawostki


  • Jej ulubionym kolorem jest czerwony
  • Uwielbia kawę w każdej postaci
  • Pali papierosy 

Achievementy


Kontakt: Cal538

Od Calii cd. Camille

    Wyszłyśmy przed budynek i Camille odetchnęła z ulgą. Patrzyłam na nią poważnym wzrokiem, aż wycofałyśmy się poza zasięg kamer monitoringu. Wtedy przewróciła oczami, zatrzymała się i spojrzała na mnie z rozdrażnieniem.
– Co?
Z pełną powagą wyciągnęłam lekko rękę i popukałam lekko w jej czoło, pochylając się trochę. Camille zmarszczyła brwi.
– Czy możesz mi powiedzieć, o co ci tak właściwie chodzi? – westchnęła. Schowałam rękę do kieszeni i wzruszyłam ramionami.
– Sprawdzam tylko, czy nadal nic tam nie ma. Ale spokojnie, bez zmian, spokojnie możemy wracać do domu.
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym była jakąś skończoną idiotką, po czym parsknęła śmiechem.
– Ja nie mogę, z kim przyszło mi pracować? – Pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dobra, dobra. – Wyszczerzyłam zęby. – To co, idziemy do ciebie, prawda? Jest bliżej niż do mnie.
Brunetka zastanowiła się chwilę, jakby przypominając sobie o pustej paczce chipsów na stoliku czy innym, równie ciekawym "bałaganie", ale w końcu kiwnęła głową.
– Możemy – odpowiedziała i znów ruszyłyśmy przed siebie. Widziałam, że Camille kurczowo zaciska trzymaną w kieszeni rękę i domyśliłam się, że to właśnie tam ukryła kartkę, której wcześniej nie zdążyła mi pokazać. Przezornie nie pytałam o nią na ulicy. Gdy doszłyśmy Camille wpisała czterocyfrowy kod do furtki i otworzyła drzwi. Przeszłyśmy przez ogródek i weszłyśmy do domu.
– Więc? – zapytałam, gdy wyciągnęłam sobie lody z zamrażarki i rozsiadłam się wygodnie na kanapie. – Co za kartkę zgarnęłaś?
Camille wyjęła skrawek papieru i podała mi go bez większych emocji. Przynajmniej na zewnątrz. Spojrzałam na wycinek z gazety. Porwania londyńskich dzieci. Data się zgadzała.
– I myślisz że... – zaczęłam powoli. – Jednym z tych dzieci byłaś ty?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Cam. – Muszę znaleźć swój akt urodzenia. Ten... prawdziwy. Wiesz, coś musieli zapisać w szpitalu.
– Dobry pomysł. To możesz poszukać.
– A ty to niby co?
Uniosłam brew.
– A która godzina?
– 17:27.
Zamarłam w pół ruchu łyżki z lodami do ust.
– Co? – zdziwiła się Camille.
– Cholera jasna. – Odstawiłam lody na stół.
– Halo, ziemia do Calii, co jest?
– Muszę lecieć – odpowiedziałam, w pośpiechu nakładając buty. – Za trzy minuty mam egzamin z psychometrii.

(CAM? :>)

18 czerwca 2018

Karta postaci towarzysza - Veela aka "Wdowa"

Imię: Veela, częściej zwana "Wdową"
Płeć: Kobieta
Rasa: Posiadacz wilczego genu - Code:W
Wiek: 23 lata
Typ: Walczący
Cechy charakteru: Veela nie odzywa się za często (chyba że zaliczyć ciągłe niezrozumiałe mamrotanie pod nosem). Właściwie najwięcej mówi podczas napadów szału, w których to klnie na czym świat stoi. Właściwie jej nienawiść do Watahy pozwoliła jej przetrwać tak wiele badań, testów i prób. Zazwyczaj posłuszna, gdyż wie, jaka kara może ją spotkać. Szybko się uczy. Miewa wahania nastroju, wtedy często płacze, jednak nigdy nie zdarzają się one podczas walki.
Historia: Na początku pobytu w laboratoriach wielokrotnie wahała się, czy na prawdę chce tu być. Kilka razy nawet planowała ucieczkę, nie miała celu, jak pozostali. Eksperymenty sprawiały jej przykrość, nie pragnęła siły. To się zmieniło po zakończeniu bitwy o Olimp. Zabrano tam ich, by zidentyfikowali zmarłych i stwierdzili, czy udało się zabić wszystkich. Tam ujrzała osobę, którą niegdyś kochała - Antilqusa. Była przerażona i wściekła. Wściekła na ludzi, że go zabili. Jednak w momencie, w którym chciała się obrócić przeciw nim powstrzymał ją sam premier Leniniewski. Rozmawiał z nią długo, powiedział, że członkowie watahy zostawili jej ukochanego na śmierć, przekierował jej złość na Alphę, na Mixi. Teraz właśnie ona jest celem wadery. Trafiła pod "opiekę" Jamesa i od tego czasu ten stara się ją wytresować.
Moce i umiejętności: - zmiana w człowieka, jednak rzadko jej się to udaje - ma bardziej wyczulone zmysły, jest szybsza, silniejsza niż na to wygląda. - stara się odkryć resztę swoich umiejętności z pomocą von Alwasa
Poziom: 1
[0 exp]

| Siła: 1 | Zręczność: 1 | Szybkość: 1 | Moc: 1 | Spostrzegawczość: 1 | Wytrzymałość: 1 | Refleks: 1 |

Właściciel: James von Alwas

Od zegarka do prawdy - Akiro, James Somniatis

  Legenda:
Somniatis
Akiro
James

Somniatis stał bez ruchu, czekając na to, co się wydarzy.
Ja tylko się uśmiechnąłem.
- Dzięki, dam sobie rade.
- Cudownie - rzucił James - W takim razie myślę, że nasze drogi w tym miejscu się rozchodzą
- Otworzę panu drzwi - zaoferował Somniatis, już ruszając w kierunku wejścia.
- Oj jeszcze się spotkamy.
- Nie trzeba - odparł von Alwas szybko, po czym skinął głową na pożegnanie - Zapewne do zobaczenia
- Jak otworzysz zamknięte drzwi na klucz?
Somniatis uśmiechnął się i jednak podszedł do drzwi. Zamek szczęknął i wyjście ze sklepu stało przed Jamesem otworem.
- Dziękuję za współpracę. - dodał Dr na koniec, po czym wyszedł, tym samym zanurzając się w tłumie i gwarze miasta.
Usiadł na blat 
- Spotkamy go w najbliższym czasie. - Powiedziałem od niechcenia.
- Dlaczego tak sądzisz? - Spytał ciemnowłosy, wyglądając przez szybę w ślad za SJEW-owcem.
- Przeczucie. - Odparłem sięgając po telefon i wybierając numer. - Halo, mam dla ciebie zadanko. Masz śledzić gościa piecze zniknie za 15 minut powodzenia - Po czym się rozłączyłem.
Atis spojrzał na Akiro i uniósł brwi, jednak nic nie powiedział. Zajął się za to dzwonkiem nad drzwiami, który był dla niego zagadką od jakiegoś czasu.
***
Bon był na ulicy i namierzył owego geniusza, facet wstąpił po drodze do sklepu.
James postanowił, że po wykonaniu zadania wstąpi na chwilę do spożywczaka. Czekało go jeszcze wiele godzin pracy w jednej z klinik, więc chciał zdobyć choć trochę energii. Szybko złapał z półki wafle ryżowe i awokado, po czym ruszył do kasy.
Przez mały przypadek chłopak zderzył się z sjewowcem na zewnątrz, przy sklepie.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. - rzucił, po czym ruszył zdecydowanym krokiem w stronę kliniki.
Bon otrzepał się i trzymał dystans od chłopaka. Widział, jak wchodzi do wielkiego budynku.
James wchodzi do kliniki. Ma telefon.
"Jak to stamtąd wyszedłeś? Miałeś ich zrewidować idioto! Co? Nie dotarło do ciebie? Kto ci przekazywał informacje? ...aha, ten idiota. Dobra. jesteś usprawiedliwiony. A teraz bierz cztery litery i z powrotem masz!"
Zadzwonił do Akiro ze on wraca na miasto
***
Somniatis kolejny raz trącił dzwonek, wsłuchując się w jego brzmienie. I kolejny raz go usłyszał. Dlaczego więc, gdy pracował nad zegarem z kukułką to mu umknęło?
- Akiro, słyszysz dźwięk dzwonka? - spytał, rzucając spojrzenie do będącego za ladą chłopaka.
- Ledwo co, cichy jest. Możne go wymienimy. - Mówił jak zadzwoniła mu komórka
- Alee... lubię go. - Atis westchnął i nagle drzwi się otworzyły, uderzając do w plecy i niemal przewracając.
- Proszę wybaczyć - powiedział James, stając na środku pomieszczenia. - I za drzwi i za drugą wizytę. Zostałem wyznaczony do rewizji tego budynku.
- Rewizji? - Powiedział Aki. - Wiedziałem, że się spotkamy, ale żeby tak szybko? - Zaśmiał się.
Atis westchnął.
- Za godzinę ma przyjść ważny klient... może pan się pośpieszyć? - poprosił, siląc się na uśmiech. Dla tego ważnego klienta nie miał nawet gotowego zegarka, co tym bardziej sprawiało, że wolałby nie zamykać ponownie sklepu.
- Dla mnie szybkie wykonanie tego zadania jest równie ważne  jak dla pana. Parter myślę że uda się zrewidować w godzinę. Czy jest jakieś wejście na pierwsze piętro?
- Da się tam dostać tylko z klatki schodowej w sąsiedniej kamienicy. Nie mam do niego niestety dostępu. - Atis odwrócił tabliczkę na drzwiach z "otwarte" na "zamknięte" po raz drugi tego dnia. - Chce pan zacząć tutaj, czy od zaplecza?
- Chyba zacznę na zapleczu. - rzucił James i ruszył w stronę drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Mężczyzna znalazł się w niezbyt długim korytarzu, po którego obu stronach znajdowało się w sumie troje drzwi, a który kończył się pustą framugą, za którą widać było kawałek szafki ze zlewozmywakiem.
Somniatis stanął za Jamesem, chcąc być w pobliżu mężczyzny, gdy jego rzeczy będą przeglądane. Rzucił jeszcze umyślnie zdenerwowane spojrzenie Akiro chcąc mu przekazać, że nie wie dokładnie co znajduje się w pokojach.
- Wszystkich nie używamy, nawet do nich nie zaglądaliśmy jeszcze porządnie. - odparł.
- Nie interesuje mnie to zbytnio. - rzucił w odpowiedzi. - Jest wasz, więc muszę go zrewidować. Przykro mi, takie są procedury. James skierował swe kroki ku pierwszym drzwiom.  Gdy wszedł do środka, jego oczom ukazała się niemała rupieciarnia. W sumie jedynym czystym fragmentem pomieszczenia było łóżko przy jednej ze ścian. Prowadziła do niego ścieżka przez cały bajzel. I to właśnie nią ruszył Dr. Westchnął ciężko, założył skórzane rękawiczki i zabrał się za przeglądanie rzeczy. Większą część pomieszczenia stanowiły zegary, małe i duże, te na ścianę i te na nadgarstek, te stare i te nowe. Jednak von Alwas szukał czegoś innego.
Ciemnowłosy oparł się o framugę drzwi, przyglądając się poczynaniom SJEW-owca z uwagą. Patrząc na dżunglę, która rozrosła się w jego pokoju na prawdę nie był pewien czy nie znajduje się tam coś, co zwróci uwagę mężczyzny. Miał też nadzieję, że w tej stercie nie zakręciły się jakieś materiały wybuchowe, które produkował dla watahy lub inny nielegalny sprzęt. Przelotnie pomyślał, że nie zdziwiłby się, jakby James znalazł tam zaginiony portret Mona Lisy.
Odbił się z lagu i podszedł 
- Jak pan znajdzie zabawkę dla mojego znajomego, dzieciaka niech  pan powie.
Umysł Jamesa podzielił się dokładnie na pół jeśli chodziło o tematykę jego myśli. Pierwsze pół szperało z jego dłońmi w przedmiotach, drugie pół łączyło fakty. Zaraz. Znajomy dzieciak. Dzieciak, który na niego wpadł. Gdy wychodził z kliniki wydawało mu się, że widział jego twarz w tłumie. 
- Zapamiętam - rzucił tylko w odpowiedzi do Akiro. 
- A tak z ciekawości, którym oddziale się znajdujesz James?
- Oddział ds. opieki nad obiektami. - rzucił nie zaszczycając pytającego nawet spojrzeniem.
- No to fajna fuchę masz. Zwierzaki dają ci w kość czy co tam macie.?
- Jako, że jesteśmy na wyższym pułapie w ewolucji, a nasza inteligencja, przynajmniej u niektórych, jest ponad przeciętną, to śmiem twierdzić, że nie dają w kość. Przynajmniej ja tego nie odczuwam.
- Rozumiem. - Jego dedukcja była ciekawa - Ciekawie, że akurat wysłali ciebie.
- Mnie również to ciekawi. Mam lepsze rzeczy do robienia, z całym szacunkiem - odparł, po czym skonfiskował kolejny dziwny przedmiot.
- Pewnie na górze maja niezły bałagan, skoro cie tu dali, albo co innego.
- Kto wie.
Akiro wszedł do środka i zabrał nakręcane zwierzaki i 3 zegarki
- Musze je zanieść, bo spóźnię się z dostawą.- Powiedział, wychodząc z pomieszczenia.
- Skończyłem. - James wstał, minął Somniastisa i przeszedł do kolejnego pokoju, gdzie rutyna rozpoczęła się znowu. Wziąć, przejrzeć, odłożyć. I tak w kółko. Tenebris ruszył za nim i ponownie stanął w drzwiach, patrząc dziwnym wzrokiem na intruza. 
W pokoju Tiffany nic się nie zmieniło, odkąd zniknęła. Ciemnowłosy patrząc, jak SJEW-owiec przegląda jej rzeczy czuł się dość dziwnie i nieprzyjemnie. Wolałby, by nikt ich nie dotykał, by nikt nic nie ruszał. Przecież dziewczynka nie chowała przecież przed nim podejrzanych przedmiotów... prawda? PRAWDA?!
Polazł do miasta, by oddawszy rzeczy zebrane z pokoi, których nie przeglądnął, po czym wrócił. Szybko mu to zeszło.
James zajrzał pod łóżko zaginionej. Pod warstwą kurzu coś błysnęło... wyciągnął spod łóżka sporej wielkości metalowe pudełko. Było zamknięte na kłódkę. 
- Czy wie pan, gdzie może znajdować się klucz od tego? - spytał. - Jeśli nie, będę musiał sobie poradzić innymi metodami. - spojrzał na Tenebrisa wyczekująco.
Mężczyzna poczuł lodowate ciarki na plecach. Nie miał pojęcia, że to tam było, a emanująca od tego ciemna aura wskazywała, że w środku znajduje się zapewne jakiś przedmiot, przywleczony przez dziewczynkę z jej wymiaru. Przełknął ślinę i pokręcił przecząco głową.
Wszedł i zamknął drzwi, podszedł do Som.
- Hm. No cóż. W takim razie wezmę je ze sobą. Może pan zostać powiadomiony o tym co było w środku lub... jeśli panu zależy, może pan pojechać i obserwować otwarcie tego pudełka. Więc?
Mężczyzna rzucił spojrzenie na Akiro, który właśnie pojawił się w przedpokoju, po czym wrócił spojrzeniem do opakowania.
- Chyba wolałbym przy tym być... - powiedział cicho i dość spokojnie, mimo że bał się chwili, w której kłódka zostanie złamana.
(C.D.N)

Od Jamesa cd. Somniastisa, Akiro

       James podniósł wzrok znad dokumentów i zmierzył przenikliwym spojrzeniem Somniastisa. Zastanawiał się przez chwilę, czy użyć jakichś słów pocieszenia, jednak zrezygnował z tego pomysłu na rzecz ciszy. Przewrócił stronę w pliku kartek, które trzymał, gdy do pokoju wrócił Ori. Postawił przed oficerem kubek herbaty. Ten, podziękował skinieniem głowy. Złapał w dłoń gorący przedmiot i wypił łyk herbaty.
- Więc... - zaczął Somniastis, minimalnie zestresowany niechcianą wizytą SJEW-owca. - Czy moglibyśmy się dowiedzieć, jaki jest powód pańskiej wizyty? -  W tym momencie von Alwas wyciągnął z kieszeni na piersi czarne pióro wieczne.
- Otóż to. Z powodu dokumentów. Z moich informacji wynika, że zamierza pan opuścić SJEW...
- Właściwie już to zrobiłem - rzucił twardo Akiro.
- Mhm - mruknął Dr. - Proszę tylko o pański podpis w kilku miejscach.
- Po co?
- Dopełnienie pańskiej rezygnacji z pełnienia służby. - James miał minę na granicy sztucznego uśmiechu i zwykłego znudzenia. Położył na stoliku dokumenty, odwrócił je tak, by były naprzeciwko Akiro - Tutaj, tutaj i tu - wskazał trzy miejsca, po czym podał mu swoje pióro. Brązowowłosy wziął je w dłoń. Przez chwilę zastanawiał się, czy na pewno się podpisywać, a jego ręka zawisła w powietrzu. Po chwili jednak złożył podpisy. - Dziękuję - rzucił James, gdy Ori oddał mu jego pióro. - To chyba wszystko. - skinął głową i wstał z kanapy. Gdy już zebrał dokumenty, schował je do teczki. - A właśnie. Dobrze radzę panu nie pokazywać się reszcie organizacji przez jakiś czas. To mogłoby się źle skończyć.
- To groźba? - Akiro również wstał i zmrużył oczy. Powstał również Somniastis, jakby spodziewał się, że Ori rzuci się na przybysza. James wzruszył ramionami.
- Dobra rada.
-...
(Somniastis? Akiro?)

Od Camille cd. Lorema

    Zerknęłam na mężczyznę, który pomógł złapać psa. Nie wyglądał za dobrze, jakby był pielgrzymem, który przemierzył już wiele kilometrów. Wydawało mi się również, iż nie za bardzo rozumiał co do niego mówię.
- Wszystko w porządku? - przeszłam na angielski, jako bardziej uniwersalny język.
- Tak - odparł po chwili.
- Dziękuję za złapanie mojej kochanej Roki - wtrąciła łamaną angielszczyzną starsza pani, głaszcząc pieska po głowie.
- To naprawdę nic takiego - rzucił mężczyzna, zaczynając zbierać swój bagaż.
- Dokąd pan idzie? - spytałam z ciekawości.
- Do Rzymu. - musiałam mieć dziwną minę, bo dodał - O co chodzi?
- Umie pan mówić po włosku?
- Tak? - uniósł brew, jakby zastanawiał się o co chodzi.
- Em... Tak się składa, że ja też zmierzam do Rzymu, ale niestety z włoskim radzę sobie tak średnio... czy byłaby możliwość... to jest... czy mógłby pan może, gdy już tam dotrzemy... pomóc mi w jednej sprawie? Byłabym niezmiernie...
- Nie mam pieniędzy na bilet - przerwał mi. - Chyba że pani również podróżuje piechotą. - już miałam odpowiedzieć, gdy znów wcięła się starowinka stojąca niedaleko.
- Ja mogę za ciebie zapłacić, młodzieńcze! Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moja kochana psinka uciekła! To byłby koniec mojego życia! Dlatego proszę mi pozwolić zapłacić w ramach podziękowania. - Uśmiechnęłam się. Wszystko szło gładko i cudownie. Jeżeli dalej by tak było, udałoby mi się znaleźć pana Impsuma jeszcze prościej.
- Widzi pan. Proszę nie odmawiać, panie... - zrobiłam sugestywną pauzę, w nadziei, że się przedstawi.
-...
(Loruś? Kłamiesz czy niee? ;3)

Od Somniatisa cd. Akiro do Jamesa

    -Witam, witam, szanownego pana. W czym mogę panu pomóc? - Somniatis natychmiast poderwał się ze swojego miejsca i podszedł do lady, by zająć się klientem z charakterystycznym dla siebie, nieco nawet teatralnym rozmachem osoby, która wiele lat spędziła w środowisku artystycznym.
  Funkcjonariusz SJEW-u nie wyglądał na osobę, która przyszła tutaj z fanatycznym zamiarem eksterminacji wilków, jak często wyglądali członkowie tej organizacji. Szary i stonowany, bardzo przyjemny dla oczu. Wyglądał raczej... na służbistę. Ciemnowłosy nie potrafił inaczej określić jego stylu bycia, niż przez ten jeden, prosty wyraz.
- Dzień dobry, nazywam się James von Alwas i jestem oficerem SJEW-u ds. opieki nad obiektami. Pan musi być Somniatisem Tenebrisem - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Zgadza się - potwierdził Atis. - Będzie pan chciał wejść? Może herbaty? - zaproponował życzliwie, a gdy James pokiwał głową, ciemnowłosy wpuścił go za ladę i poprosił Akiro, by poszedł na zaplecze i zrobił im trzem napoju. Sam ruszył do drzwi wejściowych, by je zamknąć i zmienić tabliczkę z napisem "otwarte" na "zamknięte".
  Akiro, który zrozumiał, że zegarmistrz chce mu dać trochę czasu na ocenę sytuacji i podjęcie jakiejś akcji szybko zniknął na tyłach sklepu, a zajmowane przez niego dotychczas miejsce przejął James.
- Jak rozumiem tamten pan jest... Akiro Ori? - zapytał, przeglądając teczkę z dokumentami, a Somniatis przytaknął, zajmując wolne miejsce. - Dobrze... Jeśli chodzi o Tiffany River, jak sądzę dalej pozostaje nieobecna?
  Atis zacisnął usta i pokiwał głową. Od jakiegoś udawało mu się trzymać ten fakt głęboko ukryty na dnie świadomości, jednak dźwięk imienia podopiecznej rozbudził w nim prawie zapomniane emocje.
(Akiro? James? Co planujecie chłopcy? :P [mężczyźni bloga, łączcie się!] )

Od Lorema cd. Camille

    Niemniej postanowił nie tracić dłużej czasu na bezsensowne rozważania. Wstał i powoli ruszył w dalszą drogę. Po kilkugodzinnym marszu cichymi i pustymi drogami, sunącymi między większymi i mniejszymi miasteczkami dotarł do czegoś większego. W tym niezwykłym, porównując do dotychczasowych doświadczeń Lorema, miejscu zdołał dopytać się o dalszą drogę. Udało mu się nawet odnaleźć miejsce, w którym tak jak ostatnio ludzie zalegali z tabliczkami i łapali przejeżdżające samochody. Było tam dość tłoczno, a do sporego terminala przez cały czas wychodzili lub wchodzili ludzie. Natłok emocji sprawiał, że mężczyzna zaczynał czuć zawroty głowy, stojąc w pełnym słońcu przed swoją walizką.
  W którymś momencie poczuł, że zaczyna tracić równowagę i opadł ciężko na chodnik, ramieniem opierając się na swoim bagażu. Pochylił się do przodu, a gdy podnosił głowę na szybie przejeżdżającego auta mignęła mu znajoma postać. Poderwał się gwałtownie, prawie wywołując kolejny atak mroczków i rozejrzał się dookoła.
  Ktoś od strony ulicy krzyknął do niego coś po szwedzku i Lorem nie namyślając się wiele wrócił wzrokiem do ulicy i stojącego przy niej samochodu z otwartymi drzwiami. Podszedł bliżej kierowcy i pokiwał potakująco głową, a ten mu dał znać, żeby wsiadał. Jasnowłosy otworzył drzwi i przesunął opakowania z ziemią ogródkową, by jakoś wcisnąć się na tylne siedzenie. Wkrótce samochód ruszył. Impsumowi jeszcze przez chwilę się zdawało, że może powinien jednak wrócić na dworzec i rozejrzeć się dokładniej... jednak zdusił to pragnienie w sobie i skupił na podróży. Na czymś trzeba było skupić myśli, by znowu nie okazało się, że to wszystko bezsensu.
***
  Kierowca wysadził go w szczerym polu i wskazał w milczeniu kierunek. Lorem podziękował w uniwersalnym języku gestów, kłaniając się nieco teatralnie i prowadzący pojazd mężczyzna odjechał. Jasnowłosy spojrzał na stację kolejową, która w tym szczerym polu wyglądała wręcz komicznie.
  Już chciał ruszać w drogę, gdy na stacji zrobiło się jakieś zamieszanie i ciemny kształt pomknął prosto na Lorema. Za nim wybiegły dwie postacie - kobieta po sześćdziesiątce i młoda, czarnowłosa dziewczyna. Pierwsza coś krzyczała i wskazywała pędzące zwierzę, a druga rzuciła się za nim w pogoń. Jasnowłosy, który stał bezpośrednio na trasie zwierzęta w jednej chwili domyślił się, o co chodzi starszej pani i w chwili, gdy zwierzak był na jego wysokości wykonał błyskawiczny wypad całym ciałem i chwycił za obrożem stworzenia, które okazało się czarnym psiakiem.
  Całość wyglądałaby bardzo nonszalancko i profesjonalnie gdyby nie to, że Impsum był tak zmęczony, iż potknął się i wywrócił, razem z zatrzymanym uciekinierem. Tymczasem tamta, ciemnowłosa dziewczyna zdążyła do niego podbiec i zacząć mówić coś po... chyba francusku, jednak mogłaby równie dobrze mówić po chińsku, jak na gust mężczyzny. Pokiwał tylko głową bez wyrazu i pozbierał się z ziemi, wspomagając się dłoniom tamtej. Wskazał na psa, potem na staruszkę na peronie, która najwyraźniej oddychała już z ulgą widząc, że ktoś schwytał jej pieska.
(Camille? "Przypadkowe spotkanie", twojej wenie pozostawiam co robiłaś na tym zadupiu galaktyki xd)

17 czerwca 2018

Od Akiro cd. Somniatisa do Jamesa

    Gdy Som, ściągnął ze mnie pieczęć i powiedział, że ktoś u niego, był, postanowiłem, to sprawdzić. Normalnym krokiem ruszyłem do sklepu Somitisa. Zauważyłem, że parę rzeczy zostało przesuniętych. Som wszedł do środka chwile później.
- Wiec skoro mam u ciebie pracować, to może pierwsze posprzątamy? - Rzuciłem zdaniem, by zagłuszyć ciszę, zauważyłem, że Som lekko się zawahał.
- W sumie racja, przydało, by się posprzątać. - Poszliśmy razem, po ścierki i wiadro z wodą. Podczas tak zwanego sprzątanie znaleźliśmy parę podsłuchów, wiec musiała też być gdzieś kamera. Gdy zbliżyła się, godzina zamknięcia, skorzystaliśmy pod blatem, wtedy wszystko powiedziałem Som. Po czym wróciłem do domu, Boni przygotował dla nas kolacje, wiec zjadłem i zasunąłem rolety.
- Bon słuchaj, przez jakiś czas będzie nas obserwować Wieża, wiec nie wpakuj się w kłopoty.
- Dobrze. - Powiedział chłopak, po czym pogłaskałem go po głowie i poszliśmy spać.
Przez następne dni nic się nie zmieniało, Som szkolił mnie w swojej dziedzinie, bym umiał zrobić przynajmniej podstawowe rzeczy przy zegarkach. Co jakiś czas mieliśmy klientów, którzy mieli różne problemy z zegarkami. Podczas przerwy obiadowej zamykaliśmy sklep i wychodziliśmy na jedzenie albo zostawaliśmy w środku na posiłek i tak, było tym razem. Jedliśmy drugie śniadanie na zapleczu pracowni i gadaliśmy o jakiś głupotach, by zbić cisze, która była mimo tego, że w tle leciało radio.
Po przerwie minęło parę minut i wszedł jakiś, chłopak w mundurze Sjew'u , jego myśli, nie był ciekawie do nas nastawione.
(Som, James, dogadajcie się xd)

16 czerwca 2018

Od Camille -> Pojedynek z kundlem

    Słowik, ach jak "miło" cię znowu widzieć - rzucił z ironią mężczyzna.
- Ciebie też, słońce, ciebie też - zapewniłam ze śmiechem.
- Dobra, koniec tych uprzejmości. Co znowu?
- Chciałabym wziąć udział w kolejnym pojedynku.
- Tak myślałem. Widzisz, zdradzę ci tajemnicę. Nikt nie bierze w nich udziału tylko raz - uśmiechnął się obrzydliwie - wciągają każdego, kto tylko spróbuje. Dlatego ja nigdy nie próbowałem. - kiwnęłam głową ze zrozumieniem, choć szczerze mówiąc miałam totalnie gdzieś, czy inni również biorą w nich udział kilkakrotnie. Zależało mi na pieniądzach, to oczywiste. Ale potrzebowałam również sławy i szacunku w tym podziemnym świecie. Tylko szanowana przez resztę społeczności z marginesu mogłam dobrze i mądrze zarządzać Pectis. Poza tym, poczucie wypełniającej mnie adrenaliny również bardzo mi się spodobało. - Więc... Co tym razem?
- Chyba zwykły kundel.
- Niech będzie. Mamy jednego... a termin... Pasuje ci jutro o północy? To pytanie retoryczne, nie interesuje mnie, czy ci pasuje, po prostu masz być.
- Tajest. Do widzenia.
- Ta. Do widzenia - odparł. Wstałam i wyszłam z przesiąkniętego zapachem grzyba, alkoholu i papierosów pomieszczenia.
***
 Tym razem miałam wątpliwą przyjemność walczyć na jakiejś ulicy. Znów ciekawskie głowy wystawały z okien okolicznych budynków, część telefonów nagrywała wydarzenie. Na szczęście moja twarz była znów zasłonięta nikabem (z powodu Calii, która zabrała mi poprzedni i zrobiła wielką awanturę byłam zmuszona kupić sobie własny). Wszyscy mówili, szmerali, chrzęścili, więc było dość głośno jak na rzadko używaną uliczkę w środku nocy. Zdecydowałam zrobić nieco inny pokaz niż poprzednio i po prostu gdy tylko kundel został wypuszczony z jednej z kamienic przeistoczyłam się w tak zwanego "orła w koronie". Ptak dumnie wzniósł się w górę. Wspomnieniami wróciłam do ostatniej walki z mutantem w ciemnych tunelach. Miałam ochotę wzdrygnąć się z obrzydzenia. Zleciałam na psa i rozcharatałam mu plecy dziobem. Kundel szczeknął cicho, próbując mnie złapać, jednak było to raczej niemożliwe. Z rany ciekła krew. Ponownie obniżyłam lot. Złapałam psa za chudziutkie już zranione plecy. Otoczyłam jego korpus swoimi szponami i uniosłam kilka, a może kilkanaście metrów w górę. Tłum krzyknął zachwycony. Gdy byłam wystarczająco wysoko puściłam psa. Z piskiem spadł na ziemię. Usłyszałam trzask kości. Szczeknął ostatni raz, ale niezbyt przekonująco, drgnął, a potem już przestał się zupełnie ruszać. Zleciałam na ziemię i płynnie z miarowego lotu przeszłam w chód. Ukłoniłam się publiczności i w glorii chwały odeszłam z miejsca zdarzenia.

Od Camille cd. Lorema

     Przykro mi, ale taki pociąg jeździ tylko raz dziennie o szóstej pięćdziesiąt - burknęła kobieta za szybką - Może pani poczekać do jutra lub jechać z przesiadką na przykład w Szwajcarii.
- W takim razie poproszę do Szwajcarii.
- W jedną stronę?
- Tak.
- Przesiadka w Berno o godzinie piętnastej. Czterdzieści euro. - wyjęłam z portfela pieniądze i trochę niechętnie wręczyłam je niemiłej kobiecinie. Po chwili otrzymałam swój bilet. Podziękowałam, pożegnałam się i odeszłam w kierunku peronu szóstego. Gdy usiadłam na ławce, zaczęłam rozmyślać na temat najbliższej przyszłości. Często robiłam tak w ciągu ostatnich godzin. Miałam nadzieję, że gdy już znajdę pana Impsuma, być może wszystko się wyjaśni. Dlaczego go nie pamiętam, dlaczego nie było go ze mną w pętli i tak dalej, i tak dalej. W czasie siedzenia w oczekiwaniu na pociąg zaczęłam tworzyć coraz to nowe, coraz bardziej dziwne i chore teorie na temat tej części mojej przeszłości, której nie byłam w stanie sobie przypomnieć.  Wsiadłam do pociągu i usiadłam w jednym z przedziałów. Były w nim także dwie starsze panie gawędzące wesoło na każdy temat, matka z kilkuletnim dzieckiem i w sumie nikt więcej. Zajęłam miejsce przy oknie i zapatrzyłam się w krajobraz. Po kilkunastu minutach z zamyślenia wyrwał mnie głos dziecka siedzącego naprzeciwko.
- Chce pani jajko? - zapytał po francusku. Spojrzałam na niego zdziwiona - mama mi dała jakieś takie brudne - szepnął konspiracyjnie.
- Nie dziękuję - odparłam. Matka chłopczyka zaczęła mnie za niego przepraszać, ale szybko ją uspokoiłam. - Spokojnie, spokojnie - machnęłam ręką - Nic się nie stało. Jak masz na imię? - zwróciłam się do chłopca.
- Alexandre.
- Proszę pani - dodała jego matka, patrząc na chłopca z uśmiechem, starając się by była tam też dezaprobata.
- Alexandre, proszę pani  - poprawił się chłopiec, a ja uśmiechnęłam się.
- Bardzo ładnie. Ja jestem Camille.
 Reszta drogi minęła nam na rozmowach. Po jakimś czasie przyłączyły się do nas nawet dwie starsze panie, które, jak się okazało, były miłymi staruszkami podróżującymi  po świecie. Dzięki nim mogłam choć na chwilę zapomnieć o tym, co mnie czekało. Gdy dotarliśmy na miejsce pożegnałam się szybko, złapałam torbę i wyszłam z pociągu. Rozejrzałam się po okolicy. Było naprawdę pięknie. "A więc tak wygląda Szwajcaria" myślałam, od razu żałując, że nie będę mogła spędzić tam więcej czasu. Ale cóż. Pan Impsum sam się nie znajdzie.
(Loruś? Spotykamy się w Szwajcarii, czy już w Rzymie? ;>)

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 7/7 #KONIEC)

       Nie. Nie ma mowy. Nie mogę się poddać. Przecież… przecież tak niewiele brakowało. Poprawka. Tak niewiele brakuje. NIE! NIENIENIENIENIENIE! NIE MA MOWY. To nie może się tak skończyć. Pomyślałam o Calii. Przecież ona mnie zabije, jeśli umrę. PRzed oczami przemknęła mi twarz Lorema, Eliasa, Leniniewskiego, a nawet Argony. Przecież… oni mnie potrzebują. Wróciłam do Argony. NAWET JEŚLI JESZCZE O TYM NIE WIEDZĄ. Pokusiłam się o próbę następnej, może ostatniej transformacji. Moje ciało stawało się coraz większe i większe. Nie zwracałam uwagi na coraz bardziej wbijające się zęby. To była moja jedyna szansa. Szara skóra pokryła mnie całą i dawała nadzieję na ocalenie. W  końcu szczęki potwora nie wytrzymały. Usłyszałam trzask kości. Jednak zmieniałam się dalej. W końcu skóra potwora została rozerwana w kącikach paszczy. Gdy poczułam na sobie krew, odpuściłam. Z trudem wylazłam z wnętrza potwora i zamieniłam się w mrówkę. Wdrapanie się po ścianie nie było może jakieś ekstremalnie trudne, gdyby nie to, że całe moje jestestwo skupiało się tylko na wszechobecnym cierpieniu. W końcu udało mi się dotrzeć na powierzchnię. Odmieniłam się z powrotem w człowieka, a potem… Właśnie. Co było potem? Bo ja szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia. Pamiętam tylko ból.
***
Powoli uchyliłam oczy, jakbym się bała, że je uszkodzę. Całe moje ciało było obolałe. Czułam każdą najdrobniejszą komórkę swojego ciała i każda z nich dobitnie przypominała mi o sobie za pomocą nieustannego cierpienia.
- O cholera - jęknęłam. Gdy otworzyłam oczy całkowicie zauważyłam, że jestem w jakimś białym pokoju. Umarłam? To byłoby mi wysoce nie na rękę, jednak no cóż… to chyba nie za bardzo zależało ode mnie. Na krześle obok mnie ktoś siedział. Może to anioł przyszedł mnie przywitać i wprowadzić w bramy niebieskie? Po chwili zrozumiałam, że to była Calia. Wydawało mi się, że nieco przysnęła, dlatego lekko trąciłam ją lewą dłonią.  Z tego, co udało mi się zauważyć prawa była w gipsie i bolała o wiele bardziej. Ace ocknęła się i gdy dotarło do niej, że to ja ją obudziłam rozpoczęła swoją tyradę.
- Camille Belcourt, ty żałosna… osobo! - krzyknęła. - Jak mogłaś mi wywinąć taki numer! Wychodzisz z mojego domu głucha i wściekła i po tygodniu policja znajduje cię na środku ulicy w stanie krytycznym oblaną kwasem! Czy ciebie do końca powaliło? Martwiłam się o ciebie, głupku! - gdy przestała już krzyczeć, opuściła głowę. Na jej policzkach zobaczyłam łzy. Starałam się przesunąć kawałek na łóżku mimo bólu i pogłaskałam ją po włosach.
- Ejj… - zaczęłam - W końcu nic takiego się nie stało… Nic mi nie jest… - Podniosłam się do pozycji półsiedzącej. Calia uniosła głowę, zaszlochała cicho i rzuciła się na mnie, zamykając mnie w żelaznym niemalże uścisku.
- Martwiiłam się - jęknęła. Nie wiedziałam za bardzo co mam robić, więc po prostu głaskałam ją po plecach, powtarzając, że już wszystko w porządku i że nic mi nie jest i tak dalej i tak dalej. I wtedy dotarła do mnie rzecz najważniejsza. Odzyskałam słuch. Wtedy dołączyłam do Calii i tak sobie szlochałyśmy przez jakiś czas. Czułam, że mimo wielu rzeczy nas dzielących, mimo wielu kłótni jakie przeprowadziłyśmy, w razie niebezpieczeństwa któraś z nas skoczyłaby w ogień za tą drugą. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 6/7)

      Gdy znów usiadłam na mojej “żerdzi” zrobionej z drabiny, wciąż czułam pulsujący ból w prawej ręce (lub po prostu w prawym skrzydle, jak zwał tak zwał). Po pomyśleniu o tym skrawku bezpiecznego miejsca jako o żerdzi poczułam się przez chwilę jak wypalona kura domowa, jednak gdy opuściłam wzrok i spojrzałam na płaczącego krwawymi łzami potwora uczucie błyskawicznie minęło mimo bólu, który coraz bardziej dawał o sobie znać. Wszystkie emocje zostały natychmiastowo zastąpione przez determinację i satysfakcję z oślepienia potwora i wyrównania szans. Moje zwycięstwo było coraz bliżej. I nie zamierzałam z niego rezygnować. Postanowiłam przekształcić się w nieco innego ptaka. Transformacja nie wyglądała spektakularnie. Nie została też zresztą przeprowadzona na taką skalę jak poprzednio. Czarna wrona siedziała z dumnie wypiętą piersią na drabinie i obserwowała sytuację. Wiedziałam, że nie mogę siedzieć tu dłużej. Każda minuta przybliżała mnie do otwarcia włazu i załatwienia tematu (to jest mnie) w normalniejszy sposób. Ale… zaraz zaraz. Co jeśli w głównym pomieszczeniu były kamery? Jeżeli zauważyliby, że zbyt dobrze sobie radzę, może stwierdziliby, że warto jednak uciec się do zwyczajnych metod i wykończyliby mnie pistoletem?! Wtedy nie miałabym żadnych szans. Dlatego postanowiłam zakończyć sprawę w tunelach. Było tam ciemno, na czym zdecydowanie traciłam ja, jednak jeżeli w głównej sali naprawdę były kamery to i tak mogłabym się żegnać z życiem. Zapikowałam więc po raz trzeci i potwór dostał w boczek. Musiałam przekształcić się znowu, gdyż okazało się, że moje umiejętności latania drastycznie spadały im dalej od momentu zranienia. Miałam coraz mniej czasu, gdyż czułam, jak moje ciało przesiąka wręcz trucizną. W postaci jaguara, wilka, czy czego tam z czterema łapami pognałam ciemnymi korytarzami. Nadal bardzo bolała mnie przednia łapa, jednak nie było to tak uciążliwe, jak w przypadku lotu. Czułam jak wypełnia mnie trucizna. W palcach straciłam już czucie, a wiedziałam, że zatrucie będzie tylko postępować. Zegar tykał, a ja nie byłam bliżej wyjścia niż wcześniej. Ruszyłam plątaniną ciemnych tuneli widząc, jak wszędzie rozchlapuje się woda. Niemalże czułam obecność wielkiego cielska tuż za mną. Starałam się zgubić nagonkę w kolejnych korytarzach, jednak nie za dobrze mi to szło. Czułam się coraz słabsza. Po raz kolejny skręciłam w lewo, potem w prawo, musiałam kolejny raz przeciskać się przez kratę. Wiedziałam, że ten labirynt wciąga mnie w siebie coraz głębiej, pochłania mnie całą. Możliwym jest, że kilka razy wracałam w to samo miejsce, ciężko powiedzieć. Nie potrafiłam zapamiętać całego rozkładu tuneli, zresztą wątpię, by ktokolwiek był w stanie to zrobić, zwłaszcza gdyby znalazł się w tak stresującej sytuacji jak ja. Furknęłam cicho, mając nadzieję, że kolejnymi kratami wykupię sobie jeszcze trochę czasu. Sam pomysł wywleczenia potwora w tunele był całkiem dobry, jednak jeszcze nie byłam pewna, jak się z nim rozprawić. W końcu dotarłam do ślepego  zaułka. Odwróciłam się i zobaczyłam, że wąż jest coraz bliżej. Cofnęłam się kilka kroków, aż promyk światła “wpadł” mi do oka, oślepiając mnie lekko. Uniosłam głowę. Zaplombowana studzienka kanalizacyjna. Potwór na pewno by się nią nie wydostał. A ja? No cóż. W tej postaci również nie. Właśnie zamierzałam przeobrazić się w coś mniejszego, gdy nagle. Trafiłam w całości do przepastnej jamy potwora. I to ugruntowało mnie w przekonaniu, że w ogóle nic, co się wydarzyło w ciągu ostatniego czasu na pewno pomysłem dobrym nie było. W paszczy potwora panowała nieprzenikniona ciemność. A ja, czując w swoim ciele zęby nasączone trucizną, byłam gotowa na śmierć.

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 5/7)

     Kajdanki lekko wpijały mi się w dłonie. Zimny metal drażnił skórę na nadgarstkach.  Nie były elastyczne. I to właśnie było moją szansą. Widziałam jak wąż pojawia się na końcu tunelu. Widać postanowił wyważyć kratkę, którą ja się przecisnęłam. Cieszyłam się, że byłam od niego mniejsza, a przecież ta różnica mogła się zmienić jeszcze bardziej.  Uśmiechnęłam się i podskoczyłam. Czułam jak całe moje ciało unosi się w górę. Nogi skróciły mi się drastycznie. Na całym ciele poczułam znajomą miękkość. Kajdanki opadły z hukiem na ziemię, po tym, jak moje ręce przekształciły się w pióra. Twarz zdeformowała mi się na tyle, że uwydatnił się dziób. Mój skok przeobraził się w lot ptaka. Ruszyłam w kierunku sufitu, czując jak moje szanse wzrastają. Transformacja przebiegła pomyślnie. Moje jastrzębie ciało było dużo lżejsze od zwykłego ludzkiego (nie żeby coś, ale no… takie są fakty), więc z łatwością umknęło na tyle wysoko, że stwór nie dał rady do mnie sięgnąć. Widząc frustrację węża zaśmiałam się, co z zewnątrz musiało brzmieć doprawdy komicznie. Usiadłam na złożonych już szczeblach drabiny, starając się z góry ocenić sytuację.Wąż chyba nie umiał wchodzić po ścianach, co zdecydowanie było dla mnie na korzyść. Ja nadal nie byłam w stanie usłyszeć niczego, Drogi ucieczki nie było widać żadnej. Skoro ziemia była pokryta cienką warstwą wody wnioskowałam, że musiała się ona skądś brać. Niemalże hermetycznie zamknięty właz pozwalał mi mieć nadzieję, że jest tutaj jakieś wyjście. Choćby najmniejsze. A jeśli jest… to ja je znajdę. Jednak moim największym aktualnym problemem był ten wąż. Chciał sobie po prostu zjeść i kto jak kto, ale ja byłam w stanie to zrozumieć, jednak ja nie zamierzałam zostać jego obiadkiem. No bardzo mi przykro wężu. Żeby na spokojnie znaleźć wyjście obawiałam się, że będę musiała rozprawić się jakoś z żyjącym tu stworem.  Jednak na razie nasze szanse były dość nierówne. Musiałam jakoś je wyrównać. Tutaj miałam jakieś szanse. Nikłe, bo nikłe, ale jednak. Wydawało mi się, że w tej postaci stałam się bardziej… zwrotna? Szybsza? Także mój plan miał szansę się udać. Gdy opuściłam głowę (a może już łebek?), zauważyłam, że wąż zainteresował się moimi kajdanami. Musiały przesiąknąć zapachem mojego strachu. Pychota. Prawdziwa gratka dla takiego węża. Póki jego uwaga przestała się skupiać na mnie to co zamierzałam zrobić stawało się bardziej realne. Zapikowałam jak jastrząb (cha cha, zabawna jesteś Cam) i niemalże spadłam na potwora. Ułamki sekundy dzieliły kolejne czynności. Wbicie dzioba w oko stwora było obrzydliwie proste (jak w galaretkę, fu), a wyjęcie również nie stanowiło problemu. Problem stanowił natomiast sam wąż, którego paszcza zacisnęła się w miejscu, gdzie jeszcze milisekundę byłam. Wzleciałam znów w górę, by ocenić swoje dzieło. Potwór zdecydowanie był wściekły, a krew płynąca z dziabniętego oka na policzek (?!) węża jasno sygnalizowała, że jest już w połowie ślepy. Pozostawało tylko to samo zrobić z drugim okiem i wszystko zgodnie z planem. Zaśmiałabym się złowieszczo, jednak ograniczała mnie moja ptasia powłoka. Korzystając z tymczasowej paniki potwora zapikowałam po raz kolejny. Tym razem wiedziałam z grubsza czego się spodziewać, więc w teorii było prościej. Wyobraziłam sobie, że naprawdę wkładam dziób do galaretki, co co prawda niezbyt pomogło, ale zawsze coś, prawda? Niestety tym razem miałam trochę mniej szczęścia, gdyż końcówka jednego z zębów potwora drasnęła mnie po skrzydle. “A co jeśli to koniec?” przemknęło mi przez głowę. “Nie.” zaprotestowałam “Nie mogę się poddać. I co więcej nie zamierzam.“

"Z Calią więcej NIE pijemy, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń level głucha Camille Belcourt" (Utrata słuchu ♖♘ 4/7)

    Szybki bilans jasno wykazał, że moje szanse są jeszcze mniej niż niskie. Dłonie w kajdankach, na ustach taśma, żadnej broni i brak słuchu nie rokowały za dobrze. A wąż w wielkiej paszczy na pewno miał zęby wypełnione jakimś czymś trującym. Długie, pokryte zieloną łuską cielsko mówiło mi, że dość szybko potrafi przemieszczać się po otaczających nas tunelach, a czarne, matowe (i przepełniające mnie grozą [ale to już mniejsza{bo przepełniało mnie grozą także wszystko inne w kreaturze}]) oczy, wręcz krzyczały: “Zjem cię, mój gościu”. Ciężko było powiedzieć co to dokładnie jest, może jakiś mutant, może maszyna (w co raczej wątpiłam, patrząc po tym jak niebezpiecznie i drapieżnie wyglądał), ale i w takim, i w takim wypadku, moje magiczne umiejętności były raczej bezużyteczne. Moja reakcja na pojawienie się stwora nie była może najmądrzejsza, ale proszę, musicie zrozumieć, że nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji i byłam po prostu po ludzku przerażona. Krzyknęłam nieludzko, co z innej perspektywy mogło być próba przejścia na ultradźwięki, odwróciłam się na pięcie i wbiegłam w jeden z korytarzy. W korytarzach panował niemalże mrok. Na ziemi stała woda, która moczyła mi buty i rozchlapywała się dookoła. Musiałam robić mnóstwo hałasu, jednak na szczęście (lub nie) to nie ja musiałam tego słuchać. Biegłam i biegłam, aż dotarłam do rozwidlenia. Nie wiedziałam, w którą stronę biec dalej. Moja kondycja nie była też najlepsza, więc wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Zauważyłam, że niektóre korytarze są wyłożone nie tylko betonem. Gdzieniegdzie leżały także kupki kamieni, jakby naprawdę była tam kiedyś kopalnia. Uniosłam kilka z nich i zaczęłam rzucać w potwora. Łapał je po kolei w pysk i rozgniatał na wielkim podniebieniu.
- Żryj kamole, debilu wężowy - wydarłam się. Wąż zasyczał w odpowiedzi. Rzuciłam kolejny kamień i biegłam dalej. Dotarłam do czegoś w rodzaju kratki ściekowej. W jednym z jej boków była dziura, dość duża. Stwierdziłam, że ja się przez nią przecisnę, a wąż będzie miał z tym drobny problem, więc może go to spowolni. Zerknęłam nerwowo do tyłu. Miałam tylko kilka sekund zanim mnie dopędzi i po prostu zeżre. Decyzja była prosta. Z wykonaniem trochę gorzej. Z trudem przecisnęłam się przez szczelinę. O cal minęły mnie zęby potwora. Odetchnęłam z ulgą (chyba po raz kolejny) i po prostu gnałam dalej. Miałam ochotę kląć na czym świat stoi, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co uczyniłam. Cała moja droga, którą przebyłam biegnąc jak powalona poszła na marne, gdyż z powrotem znalazłam się w ogromnej komnacie z drabiną. Zauważyłam, że została ona podczas mojej nieobecności w górę tak, że teraz była kilkanaście metrów nad moją głową i nie było opcji, bym do niej sięgnęła. A wąż zapewne niedługo mnie odnajdzie. No pięknie. Po prostu pięknie. Miałam ochotę zakląć głośno, jednak to by raczej przypieczętowało mój los, niż mi pomogło, a tego nie chciałam. “Myśl Camille, do cholery” poganiałam samą siebie “MYŚL BŁAGAM CIĘ. Szybko, szybko, szybko, szybcieeeej.” Wiedziałam, że najpierw muszę pozbyć się kajdanek. Super, tylko co z tego. Nie były elastyczne, ani nic…. Właaaaaśnie. Usta rozciągnęły mi się w uśmiechu, a w mojej głowie zaczął kształtować się plan oscylujący na granicy geniuszu i szaleństwa. Płomień nadziei ponownie zatlił się w moim sercu i tym razem nie zamierzałam pozwolić go zgasić.