31 maja 2018

Od Camille cd. Miyashi

    Dziewczynka przytaknęła niepewnie. Kucnęłam przy niej i pomogłam jej wstać. Gdy podniosła główkę, zauważyłam, że spadając zrobiła sobie ranę na czole.  Nie wiem jak to się stało, ale jak widać jej się udało.
- Ajajaj - wciągnęłam powietrze ze świstem - zbierasz kłopoty, co słoneczko? - zapytałam z uśmiechem, po czym złapałam ją delikatnie pod pachami i wzięłam na ręce - Jesteś leciutka jak piórko - zauważyłam. - Zejdziemy na dół i zajmiemy się tobą, kochanie. - przytrzymałam ją bliżej siebie, gdy schodziłyśmy po schodach, a potem posadziłam na blacie w kuchni. Sięgnęłam do jednej z szuflad i wyjęłam z niej wacik, wodę utlenioną i plaster. Gdy polałam przezroczystą cieczą ranę dziewczynki, zasyczała cicho. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.
- Wybacz, kochanie, ale muszę to odkazić. - po chwili starłam resztę płynu i nakleiłam małej na czoło plaster w sówki. - Wyglądasz uroczo - zachwyciłam się. Dziewczynka uśmiechnęła się, leciutko się rumieniąc, jakby spodziewała się ode mnie prędzej tego, że ją pobiję, niż komplementu. - Na pewno nie już zaśniesz? - upewniłam się.
- T-tak.
- A jedzenie?
- Nie... dziękuję. Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotów.
- To naprawdę żaden problem - machnęłam ręką - nic się przecież stało. Ja też często wybrzydzam... albo nie mogę spać - wyznałam, mając nadzieję, że to jakoś zwiększy zaufanie małej do mnie. Spojrzała na mnie trochę zdziwiona, a ja puściłam jej oczko, po czy schowałam wodę utlenioną na miejsce, a wacik i opakowanie po plastrze wyrzuciłam. - W takim raaazie... - zaczęłam po chwili - Wiesz, że musimy porozmawiać. A jeśli nie chcesz póki co ani spać, ani jeść, to myślę, że to dobry moment. - Dziewczynka kiwnęła główką. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła ósma rano. - Ale nie można rozmawiać tak na sucho, prawda? Zrobię lemoniadę, co ty na to? - dziewczynka nie odpowiedziała, ale oczy jej zabłysnęły, więc zabrałam się do przygotowywania napoju. Po  chwili postawiłam dwie wysokie szklanki na stoliku w salonie, po czym zdjęłam Miyashi z blatu. Gdy usiadłyśmy na kanapie zapanowała cisza, którą zdecydowałam się przerwać:
- Proszę, kochanie, powiedz mi skąd się tu w ogóle wzięłaś, jak to się stało, że poznałyśmy się w takiej sytuacji, a nie innej - przerwałam na chwilę - Mamy dużo czasu, więc nie musisz się spieszyć, ale... W każdym razie... Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale jeśli mam zapewnić ci bezpieczeństwo, to chcę wiedzieć jak tu trafiłaś i co się z tobą działo, zanim się poznałyśmy. Proszę...
-...
(Miyu?)

Od Camille cd. Lorema

    Nie za bardzo wiedziałam co się wokół mnie dzieje. W tamtym miejscu, było zdecydowanie za dużo podobnych do siebie osób. Czekając na dalszy rozwój sytuacji i nie wiedząc zupełnie, co się wokół mnie dzieje, postanowiłam podsumować sobie nasze aktualne położenie. Nie-Lorem i prawdopodobny pierwowzór dziewczynki stojącej na gzymzie nie żyją. Nie-ja i sobowtór żyją i chyba mają się dobrze, oprócz rany na nie-mojej dłoni. Miałam jeszcze broń, a i Loremowi nic strasznego się nie stało, więc pozostawała mi resztka nadziei, że może uda nam się uciec. Nie-ja nie posiadała już tarczy w postaci nie-Impsuma, co również było zdecydowanie na plus. Jednak nie widziałam żadnej drogi ucieczki, a nawet jeśliby jakaś była, to Lorem nie dałby rady uciekać przez rozwaloną nogę, a na pewno nie zamierzałam go zostawiać. Jednak nie zamierzałam czekać, aż coś nam się stanie. Z tegoż powodu uniosłam broń i wycelowałam w dziewczynkę stojącą na gzymsie. Dziękowałam sobie, że wcześniej przykładałam się do strzelania, bo, mimo utrudnień, pocisk poleciał dokładnie tam, gdzie chciałam. Przymknęłam oczy, nie chcąc patrzeć jak to dziecko umiera, jednak po chwili Lorem szturchnął mnie lekko. Dziewczynka spadła z gzymsu na ziemię niedaleko swojego pierwowzoru, a jej postać zaczęła otaczać srebrna kałuża.
- O cholera - patrzyłam na krew lub cokolwiek to było jak zaczarowana przez chwilę. Kolejne szturchnięcie w żebro sprawiło, że wyszłam z letargu i przeładowałam broń. Wycelowałam ją w "swoje drugie ja" . - Ani drgnij - rzuciłam tak, jakby osoba będąca na muszce miała w ogóle ochotę gdziekolwiek się ruszać. Jednak Camille uśmiechnęła się szyderczo.
- Pamiętaj, że ja to ty. Nie boisz się, że jeśli coś mi się stanie, ucierpisz na tym i ty? - zapytała z udawaną ciekawością. Mimo tego, że nie miała już broni, wciąż starałam się przesunąć tak, żeby jak najbardziej zasłonić Lorema własnym ciałem, jednak mimo wszystko nie byłam za dobrą tarczą.
- Mam to gdzieś - warknęłam, choć nie była to do końca prawda. I obie o tym wiedziałyśmy. - No cóż... Myślę, że warto spróbować. Ale najpierw... Kim ty w ogóle jesteś? - zmrużyłam gniewnie oczy w oczekiwaniu na odpowiedź.
-...
(Loruś?)

Od Meredith cd. Calii

    Gdy wyszłam z mojego gabinetu, wiedziałam, że zostawienie tam Calii samej to nie był najlepszy pomysł. Pewnie już psycholka coś zwędziła. Weszłam do salonu, delikatnie pchając uchylone mahoniowe drzwi. Przesunęłam wzrokiem po wszystkich meblach i chyba wszystko stało na swoim miejscu. Oprócz Calii oczywiście. Super. Odwróciłam się i tuż przed moją twarzą stała ta kleptomanka. Serio, widziałam ją w akcji. Kradnie prawie tak szybko, jak ja morduje.
Przełknęłam okrzyk strachu i użyłam mojej pokerowej twarzy, żeby dyskretnie przyjrzeć się jej kiszeniom
- Coś się stało? - spytała patrząc na mnie dziwnie.
- Zastanawiam się, czy jeszcze mi się przydasz, czy mam cię zabić już teraz - targ sarkazmu i ironi uważam za rozpoczęty.
- Co mówiłaś?
- Nic, nic - I odwróciłam się do niej plecami ukrywając za włosami uśmiech. Ona chyba też zrozumiała, że to żart, bo zaśmiała się. Trochę zbyt nerwowo jak na mój gust.
Szłam pewnie do drzwi, które prowadziły do calu tego całego kabaretu z ciągiem cyfr.
- Zwędziłaś coś? - spytałam niby mimochodem.
- A ta k- powiedziała głupio się szczerząc. Żartowała. Mam nadzieję.
Zeszłam po schodkach prowadzących w dół. Do piwnicy. Po chwili moim oczom ukazały się drzwi. Obok był skaner tęczówek, oka i skrzynka do wpisania Pinu. Co poradzę, że prawie nikomu nie ufam? Trzeba sobie radzić w tym zdradzieckim świecie.
Podeszłam do urządzeń I spojrzałam szeroko otwierając oczy, wprost na zieloną kropeczkę pośrodku skanera, jednocześnie przykładając kciuk do niebieskiego szkiełka. Wolną ręką wpisałam szybko 15 cyfrowy kod, tak szybko, że nawet spostrzegawcza Calia mogła dojrzeć maksymalnie 5. Po chwili klamka nad drzwiami zaiskrzyła zielonym blaskiem, a ja otworzyłam drzwi z odblokowanym już zamkiem.
W tym pokoju mieściło się więcej niż kilka laptopów i komputerów. Zrobiłam sobie też obok mini siłownie, która bardziej przypominała jakiś parkour. Dla mnie psychika i ciało idą w parze.
Podeszłam do jednego z komputerów i nie odwracając wzroku od zielonych literek na czarnym tle syknęłam powoli aczkolwiek wyraźnie do Calii.
- Zostaw te papiery. TERAZ. - kątem oka zobaczyłam jak cofa rękę. Wręcz czułam zawód na jej twarzy. Uśmiechnęłam się.
- Nie musisz być taka oschła. Nie jestem twoim wrogiem. Masz zły dzień czy co? - pewnie wiedziała co powiem, ale po prostu to MUSIAŁO wyjść z moich ust
- Och, akurat dzisiaj jest mój dobry dzień, złotko. Uwierz mi, wczoraj nawet przez głowę by mi nie przeszło aby kogokolwiek tu wpuszczać, słońce. O i prawie skończone - Powiedziałam klikając enter. Wyświetliło mi się białe okienko. Wyjęłam karteczkę I wstukałam odpowiednie liczby. Wyświetlił nam się list. Nie byle jaki list. - Z tego co udało mi się ustalić jest to starogrecki... wysłany tuż po wyborach, dnia 27 września 2032 przez niejakiego Jasona... Silverlake'a.
Oczy Calii stały się okrągłe jak obwarzanki.
- Silverlake'a? - powtórzyła jak echo - Silverlake miał brata?
Zaprzeczyłam głową
- Kuzyna, dość dalekiego, z tego, co mi wiadomo. Rosjanina, nikt praktycznie nie wie o jego istnieniu. Całe życie miał pseudonim. Mam wrażenie, że w tym liście dowiemy się jaki. Ktoś zapłacił Chloe, abyśmy jutro włamały się do domu Liama Timbesona - mieszka na arenie drugiej. Jego bliski przyjaciel. Przedwczoraj wykradłam ten kod - tu pokazałam karteczkę - od jednego z jego świętej pamięci przygłupich podwładnych. Nie wiem do kogo trafił, ani co na nim pisze. Na całym Ainelysnart nie znam osoby która używa starogreckiego... Wiem, że się go nie uczysz, ale może twoja znajomość zwyczajnego greckiego coś pomoże.
- A po co mamy się włamać do domu tego człowieka?
- Nie powiedziałam? - zapytałam retorycznie wgapiając się w monitor i robiąc co można, aby wyostrzyć ręcznie napisany list. Jakby w pośpiechu - To tylko część tego listu. Pewnie ta mniej ważna. W końcu, gdyby NAPRAWDĘ byłoby tu coś niesamowitego, raczej nie robiono by temu zdjęcia. - Calia zbliżyła się do monitora. Podałam jej karteczkę i długopis. Cały czas coś notowała i skreślała. Nagle pobladła.
- Calia? Co tam jest napisane???
- Jest jego pseudonim. - wiedziałam! - Ten którego używa...
- No dobra, jaki to pseudonim? - naprawdę, byłam ciekawa. Po raz pierwszy od dawna.
- Władysław. - powiedziała niepewnie
- Nazwisko?
- Leniniewski.
Przeklęłam bardzo brzydko.
(Calia?)

Od Akiro cd. Argony

    Coś ci się nie podoba? - zapytała z lekkim zdenerwowaniem w głosie.
- Skądże - odparłem, robiąc krok do przodu. -Muszę zająć się Bonim, jak chcesz, to chodź. - dziewczyna po chwili ruszyła za mną. Droga do mojego mieszkania zajęła nam trochę czasu. Weszliśmy do klatki i po chwili pociągnąłem klamkę od drzwi, żeby wejść do środka. Tuż za mną weszła czarnowłosa. Od razu wyczułem zapach pewnego owocu.
- Baks? - wysyczałem pod nosem imię dzieciaka i poddenerwowany prawie że wbiegłem w głąb domu. Chłopak leżał na ziemi. - Kurna.
Podbiegłem do niego, a po chwili do pokoju weszła Argo.
- Co się stało?
- Alergia, podejdź i pilnuj jego oddechu, muszę zrobić lek.
Argo podeszła do chłopaka, a otworzyłem szafkę, gdzie trzymałem leki dla tego psa. Szybko przygotowałem lek i podałem go chłopakowi, po czym przeniosłem go na łóżko, a obok położyłem miskę.
- Wybacz, chcesz coś do picia? - spytałem, kierując się do kuchni.
- Ta.
Wyciągnąłem 2 szklanki i kubek oraz parę napoi, po czym wróciłem do gościa. Postawiłem wszystko i usiadłem na kanapie, po czym spojrzałem na młodego. "Zostawić cię samego nie można."  pomyślałem, po czym spojrzałem na czarnowłosą, która nalewała sobie picie. W telewizji nie leciało nic ciekawego. Co jakiś czas sprawdzałem, czy Boni się trzyma.
 Chłopak odzyskał przytomność, dopiero po upływie dwóch godzin i tak jak przewidywałem, od razu zwrócił zawartość żołądka, a następnie na mnie spojrzał.
- Akiro?
- Wszystko gra? - zapytałem, a chłopak kiwną głową.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie jadł niczego, co zawiera jagody Glori!?
- Przepraszam. - odparł stropiony jak zbity pies.
- Jakbym się spóźnił albo nie miał leku, wiesz, co by się mogło stać?! - zauważyłem u niego łzy, wiec go przytuliłem.
-Już dobrze. - powiedziałem, czując na sobie wzrok czarnowłosej.
(Argona?)

30 maja 2018

Od Camille cd. Calii, czyli co tam strata nogi, do wesela się zagoi (Quest ♙)

        Otworzyłam usta i wrzasnęłam tak przeraźliwie, że Calia musiała zatkać uszy, żeby nie ogłuchnąć. Gdy z powrotem je zamknęłam i spojrzałam na Ace, czułam, że opuściły mnie wszystkie emocje. Została mi tylko pustka.
- Zabiję cię - oświadczyłam, nawet nie próbując wstać z ziemi - Już jesteś martwa - zaśmiałam się tak, że nie powstydziłaby się tego żadna postać z horrorów. Calia zbladła i nawet nie próbowała do mnie podejść.
- Ja może lepiej pójdę po Weatherby'ego - wymamrotała i szybko wyszła z pokoju.
- Jasne, jasne! - wydarłam się za nią - Pewnie! Uciekaj sobie. Wstałabym do ciebie, ale zgadnijmy przez kogo nie mogę! - na ile to możliwe zwinęłam się w kłębek i załkałam bezgłośnie. Dlaczego zawsze coś musiało pójść nie po mojej myśli? I dlaczego to zawsze ja na tym cierpiałam?!
***
15 minut wcześniej
 Mężczyzna odchrząknął i odwrócił się w moją stronę.
- Panno Belcourt? Czy mam zaprowadzić panią do Firebirda?
- Nie - odparłam stanowczo - to jest... proszę dać mi i mojej kuzynce chwilę... Proszę.
- Oczywiście, oczywiście. Wrócę za dziesięć minut. - rzekł tamten, po czym wyszedł z pokoju. 
- Co ty sobie myślałaś - zapytałam Calii, patrząc na nią wrogo. Jeszcze bardziej rozwścieczał mnie ten jej głupkowaty uśmieszek dziecka z piaskownicy, które właśnie postanowiło walnąć inne łopatką i cieszyło się, że nie otrzymało reprymendy od matki - Mogłaś wszystko zwalić!
- Ale nie zwaliłam. Wszystko jest dobrze.
- Nie jest! Nie znam Londynu za dobrze, a zwłaszcza Londynu z Twoich czasów!
- Hohohoho, z moich czasów, jak to brzmi! Jakbym miała jakieś sto lat.
- No na pewno nie umysłowo. Jeśli chodzi o tę strefę, to masz ich z pięć.
- O co ci właściwie chodzi. Taka byłaś podjarana pomysłem powrotu do przeszłości, do sobie lata. Ja mam chorobę lokomocyjną. - zakaszlała teatralnie. Myślałam, że nie wytrzymam i jej po prostu przyłożę, jednak w ostatnim momencie porzuciłam ten pomysł.
- Świetnie. W takim razie cofnę się do przeszłości i jeżeli się okaże, że jesteśmy siostrami to sama siebie porwę. Nie mogę pozwolić, by taka wspaniała osoba jak ja, miała zwalone dzieciństwo przez kogoś takiego jak ty - zaczęłam się nawet zastanawiać nad możliwością wykonania tego planu, jednak zrezygnowałam i z tego przedsięwzięcia. - Jeżeli coś mi się stanie... To już jesteś martwa - zagroziłam.
- Jasne, jasne - Calia wyszczerzyła zęby. - Już pędzę. Uratuję cię jak rycerz na białym koniu. Chociaż na wieżę raczej nie będzie chciało mi się wdrapywać.
- Zrzucę na ciebie cegłę - odparłam - To będzie dopiero satysfakcjonujące. - Calia już otwierała usta, żeby się odgryźć, jednak szybko zamknęła je, gdy gospodarz miejsca, w którym przebywałyśmy wrócił do swojego gabinetu.
- Już? - spytał.
- Owszem. Dziękujemy z góry za podarowany nam czas. I za pomoc.
- Ależ nie ma za co... Nie ma nawet o czym mówić - Proszę za mną. - Ostatni raz rzuciłam zdenerwowane spojrzenie na Ace, po czym wyszłam za Weatherbym z gabinetu. Po krokach za sobą wnioskowałam, że najemniczka również postanowiła zobaczyć, jak powracam do innego miejsca, dwadzieścia lat wcześniej. Zeszliśmy schodami i ruszyliśmy plątaniną korytarzy i stopni. W końcu weszliśmy do kamiennego pokoju. Na ścianach wisiało coś w rodzaju pochodni, a na środku, na niewielkim stoliku stał dziwny, drewniany przedmiot z małym, świecącym na niebiesko sześcianem, umieszczonym po środku.
- Źle to wygląda, jeśli mam być szczera - rzuciłam.
- Proszę się nie martwić, pani Belcourt, wszystkie testy idą po naszej myśli. Prawdopodobieństwo, że coś się pani stanie jest niskie, a nawet jeśli, z pewnością będzie to odwracalne. Ma pani moje słowo.
- Eh... No dobrze. Co mam zrobić?
- Firebird jest nastawiony na miejsce i czas... Ja będę niedaleko... Dam się paniom pożegnać. - No cóż. Jeśli mam byś szczera, to nie zabrzmiało to zbyt dobrze. Wyszedł z pokoju, a ja westchnęłam i odwróciłam się do Calii.
- No cóż... Masz, czego chciałaś cwaniaro.
- No już, już. Uratujesz świat, odkryjesz tajemnicę, cokolwiek. Ależ ja tu się będę nuuudziiić - przeciągnęła się jak kot.
- Pardon? - zamrugałam ze zdziwieniem - A zresztą - machnęłam ręką - czep się jeża, jest robota do zrobienia.
- Pa paaa, słońce. - parsknęłam, po czym dotknęłam sześcianu. Poczułam, jak przez całe moje ciało przepływa prąd. A potem... poczułam, jak spadam na ziemię. Calia podeszła do mnie szybkim krokiem i kucnęła przy mnie, a wyraz jej twarzy dość jasno mówił mi, że coś jest bardzo nie tak.
- Co się stało? - spytałam jej cicho. Ace przełknęła głośno ślinę, zanim odpowiedziała:
- No cóż...
- Gadaj.
- Częściowo ci się udało - zatrzymała się na chwilę, jakby próbując dobrać odpowiednie słowa. - Choć nie sądzę, by jedna twoja noga, niezależnie jak ładna, mogła cokolwiek sama zdziałać w Londynie dwadzieścia lat temu - powiedziała szybko, po czym odsunęła się kawałek, jakby bała się, że ją uderzę. Przez chwilę musiały mi się połączyć synapsy, bym zrozumiała, co właśnie powiedziała. Uniosłam się na ramionach i spojrzałam na swoje nogi. I o ile jedna była całkowicie w porządku, o drugiej nie mogłam tego powiedzieć...
***
 I w ten oto sposób wróciliśmy do momentu, w którym leżę samiuteńka jak palec, w oczekiwaniu aż ktoś się nade mną zlituje albo mnie pocieszy. Cokolwiek. Zaklęłam cicho. Postarałam się chociaż usiąść, więc pomogłam sobie nieco, robiąc sobie z nogi stolika, na którym leżał Firebird podparcie. Wtedy do pokoju wróciła Calia wraz z Weatherbym. Mężczyzna ukląkł przy mnie.
- O mój Boże, tak bardzo panią przepraszam - zaczął błagalnym tonem - wszystko odkręcę, obiecuję, proszę mi dać tylko kilka godzin... - nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów, kiwnęłam głową. - Przetransportujemy panią na górę do archiwum, przez czas oczekiwania będzie pani mogła poszukać informacji, może czegoś się panie dowiedzą, na interesujący panie temat - kolejne kiwnięcie. Po kilku minutach oczekiwania otrzymałam coś w rodzaju laski, dzięki której mogłam próbować przemieszczać się o własnych siłach. Na początku szło mi to wyjątkowo opornie, jednak chwilę później zaczynałam rozumieć jak poruszać się w ten sposób. Dzięki pomocy gospodarza i Calii udało nam się dostać do wielkiej sali z kilkudziesięcioma ciągnącymi się przez całą jej długość dość wąskimi regałami sięgającymi mniej więcej do piersi.
- Postaramy się załatwić to jak najszybciej - powiedział Weatherby, a następnie wskazał na jeden z regałów - Londyn powinien być gdzieś tam. - rzekł, a następnie wyszedł z pomieszczenia. Pokuśtykałam w tamtą stronę, a Ace niechętnie ruszyła za mną. Po kilkudziesięciu minutach, gdy już niemalże cała byłam pogrzebana w wycinkach z gazet i aktach, a resztka nogi, pomimo siedzenia na ziemi bolała mnie niemiłosiernie, usłyszałam głos.
- Nuuuuuuuuudziiii miiii sięęęęę. - uniosłam wzrok i zobaczyłam Calię leżącą na jednym z regałów.
- To mi pomóż.
- Nie aż taaaak - spojrzała na mnie jak na idiotkę. Przez chwilę panowała cisza, jednak nie znalazłam niczego ciekawego. Calia była przez chwilę cicho, miałam nawet pewne wątpliwości, czy żyje, jednak zdałam sobie sprawę, że postanowiła uciąć sobie drzemkę. Westchnęłam ciężko. Aż nagle znalazłam coś, czego tak długo szukałam.
- Calia - rzuciłam - Calia wstawaj. - Jednak zostałam całkowicie olana. - Aha. Super. Masz czego chciałaś - uniosłam laskę i z całej siły pchnęłam Ace w bok, zrzucając ją po drugiej stronie regału. Zachichotałam złowieszczo, gdy usłyszałam przekleństwo.
- Musisz mieć bardzo dobry powód, żeby mnie budzić - rzuciła Calia, wychylając się znad regału.
- Mam. Spójrz na to... 
 W momencie w którym sięgałam po fragment, który chciałam jej pokazać, usłyszałyśmy głos:
- Już wszystko gotowe. - niedaleko nas zmaterializował się majordomus Weatherby'ego. Drgnęłam lekko. Czy ten człowiek się teleportuje?! Pomógł mi wstać, a ja szybko zwinęłam fragment gazety i schowałam go niepostrzeżenie do kieszeni. Gdy zeszliśmy z powrotem do pokoju z krwiożerczym sześcianem, zauważyłam, że jego kolor się zmienił. Teraz lśnił na czerwono.
- Zeżarł twoją nogę i pacz jaki błyszczący - rzuciła Calia zapewne wciąż zirytowana tym, że ją obudziłam.
- Wszystko gotowe - powiedział nasz gospodarz. - proszę położyć rękę na sześcian. - Spojrzałam na niego nieufnie, ale położyłam rękę we wskazanym miejscu. Miałam nadzieję, że tym razem wszystko zadziała. Poczułam ten sam prąd, jednak teraz skumulował się w miejscu mojej nieistniejącej nogi. Po chwili poczułam, że stoję prosto. Wróciła! Niemalże rozpłakałam się ze szczęścia. Jest! Wszystko dobrze... Odłożyłam laskę i spróbowałam zrobić sama kilka kroków. Na początku się chwiałam, jednak już po chwili odzyskałam pełną sprawność. Wtedy spojrzałam na Calię wzrokiem, który miałam nadzieję, że zrozumiała. "Zmywajmy się stąd, błagam, bo dłużej tu nie wytrzymam". Przez chwilę patrzyła na mnie, jakby myślała o tym, czy tym razem nie zabrało mi mózgu, jednak po chwili kiwnęła głową.
(Calia? :>)

Od Camille cd. Akiro

    Kilku mężczyzn padło na ziemię. Pomimo wylewającej się z nich niemalże rzekami krwi, miałam nadzieję, że nie są martwi… Czerwone strużki rozpływały się po podłodze, docierając niemalże do moich stóp. Nie wiedziałam zupełnie co się działo. Akiro dostał pieniądze, jak wywnioskowałam z konwersacji, dał komuś jakąś tajemniczą torbę, już miał wychodzić, gdy jeden z mężczyzn przeładował broń, potem nagle kilkoro przestało się ruszać. Leżeli na ziemi bezwładni jak marionetki, a ja zupełnie nie wiedziałam dlaczego w ogóle odgrywała się przede mną ta scena. Akiro odwrócił się w stronę ostatniego z mężczyzn, jak mi się zdawało, był to przywódca bandy. Wydawało mi się dziwne, że ktoś, kto jest w SJEWie zajmuje się nielegalną działalnością. Najbardziej martwiłam się tym dzieciakiem… jak mu tam… Baks chyba? W każdym razie wątpiłam, by którekolwiek działań Akiro zależało choć w niewielkiej mierze od tego chłopca. Czułam, że mam tylko jedno wyjście, by odzyskać choć trochę kontroli nad sytuacją.
- Niech nikt, powtarzam, NIKT nie waży się choćby drgnąć - wydarłam się, korzystając z mojej siły perswazji. Zaskoczeni mężczyźni zastygli na chwilę. - Siadaj - warknęłam do szefa domniemanego gangu. Posłusznie wykonał polecenie, kłapiąc na najbliższe krzesło. Wtedy wyciągnęłam nóż, podeszłam do niego i stając za nim przyłożyłam mu do gardła. Wtedy w drugą reką sięgnęłam do kabury i wyciągnęłam pistolet, a następnie wycelowałam go w Akiro. Mężczyzna “tylko ciut” zaskoczony cofnął się krok w tył.
- Baks - powiedziałam spokojnym, lecz z pewnością nieznoszącym sprzeciwu głosem - zejdź, proszę, na ziemię i stań za mną - poprosiłam. Chłopczyk po chwili wahania powoli zsunął się z pleców Akiro, podreptał w moją stronę i ustawił się za mną, łapiąc się delikatnie mojej nogi. Już abstrahując od nielegalnych działalności, ale żeby zabierać dziecko w takie miejsce! Mały musiał być przestraszony. Podniosłam zdenerwowany wzrok na mężczyznę stojącego na przeciwko.
- Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić, co się tutaj przed chwilą wydarzyło?! Byłabym niezmieernie wdzięęczna - zakpiłam.
-...
(Akiro? Wybacz, musiałam trochę improwizować :^)

Od Miyashi C.D. Camille

    Zostanie...? Chciałaby ze mną tu zostać...? Przed chwilą mało jej nie zniszczyłam dywanu, a ona, zamiast mnie ukarać, pomogła mi. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Na jej pytanie nie mogłam odpowiedzieć. Wtedy Camille przybliżyła się i zaczęła mnie głaskać leciutko. Z każdym kolejnym dotknięciem czułam coraz mocniej, że ona nie chce źle dla mnie. Niepokój jednak pozostał... Pomimo tego, że była tak miła, bałam się, że zrobię coś, za co mnie znienawidzi. Albo że nagle i bez powodu zacznie coś robić mi... Chociaż też chciałam jej obecności. W przeciwieństwie do innych ludzi, jakich spotykałam, coś sprawiało, że odrobinkę chciałam, by została. I tak nie mogłabym jej odmówić.
- Dobrze... - szepnęłam, przecierając oczka z resztek łez.
Dziewczyna wtedy usiadła obok i głaskała mnie dalej. Naprawdę wydawała się być przyjazna. Nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę taka była. Nawet jeśli zaraz miałaby mnie ukarać za to co zrobiłam, i tak była bardziej przyjazna. W końcu aż zamknęłam oczy, ale nie spałam. Nie mogłam, jak już prawie spałam, nagle się budziłam, jakby ktoś mnie uderzył. Po kilku razach przestałam próbować i skuliłam się, patrząc na Camille. Dalej jednak czułam uderzenia. Odwróciłam się w kierunku, z którego to czułam i pisnęłam z przerażenia. To on... Był ze szkoły, z mojej klasy. To on najczęściej mnie krzywdził. Najczęściej w szkole, znaczy. Cofnęłam się, aż nagle spadłam z łóżka, uderzając się mocno w głowę. Wtedy już go nie widziałam.
- Wszystko dobrze, kruszynko? - spytała zrywając się z łóżka i podchodząc do mnie. Ja tylko przytaknęłam niepewnie. 
(CAMILLE?)

Od Lorema cd. Camille

    Camille ponownie uniosła pistolet, jednak tym razem napastnik chyba był przygotowany na ten ruch, bo nie cofnął się ani o pół kroku. Nagle wytrzeszczył oczy, a kpiący uśmiech spełzł z jego twarzy. Lorem patrzył, jak jego ciało staje się bezwładne, jednak nie opada na ziemię. Zza błękitnych włosów mignęły inne, czarne. Cichy chichot zmroził krew w żyłach obojga towarzyszy.
  Nad ramieniem mężczyzny pojawiła się lufa pistoletu, zakończona tłumikiem.
- Dobrze, że pamiętałaś o broni - powiedziała wesoło kobieta. - To niewątpliwie cenny atut. Szkoda tylko, że twoja tarcza najwyraźniej woli chować się za twoimi plecami.
  Lorem poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Od mówiącej nie wyczuwał żadnych emocji. Przypomniał sobie, kiedy ostatnio nie wyczuwał żadnych emocji od kobiety. Na Wieży Eiffla. Gdy zepchnęła go z balustrady.
- Lorem nie jest tarczą! - warknęła Camille, wyraźnie coraz bardziej wściekła. - I  ty kurwa powinnaś o tym wiedzieć!
  Po tych słowach rozległ się strzał i ciało ciężko upadło na ziemię z nieprzyjemnym mlaśnięciem. Nie-Camille wyjrzała zza czupryny nie-Lorema. Camille chwyciła się za pierś, jednak nie wyczuła krwi pod palcami. Lorem gwałtownie spróbował wstać, co skończyło się upadkiem na prawy bok. Towarzysze spojrzeli po sobie, a nie widząc ran spojrzeli na sobowtóry. Oczy tamtej kobiety utkwione były w czymś za ich plecami. Wiodąc za jej spojrzeniem jasnowłosy odkrył, że na scenie pojawiła się kolejna, zupełnie nieznajoma postać. Na dodatek była martwa. Dziewczyna, na oko nie mogła mieć wiele ponad 14 lat. Nie było widać twarzy, bo właśnie na nią upadła - zresztą zapewne nie było już czego tam oglądać, sądząc po ilości krwi. Na ramieniu miała widoczną ranę postrzałową.
  Lorem spojrzał w górę, by ujrzeć uśmiechniętą dziewczynkę, wychylającą się zza gzymsu i patrzącą na zwłoki. Mężczyzna nie mógł stwierdzić na pewno, jednak jej ubranie było podobne do tego trupa.
- Cam... - powiedział cicho, podnosząc się na rękach. - Zabij ją.
- Co? - dziewczyna spojrzała na towarzysza jak na głupka. - Niby... co?!
  Ostatnie słowa powiedziała chyba trochę za głośno, bo dotąd zastygła w bezruchu nie-Camille odzyskała przytomność.
- Szybko - powiedziała i zachichotała. W tym samym momencie mały, plastikowy kształt poszybował w powietrzu i rozległ się huk. Broń w dłoni przybyszki rozpadła się na kawałki, raniąc właścicielkę dłoń. Zaskoczona poluzowała nieco uchwyt zwłok nie-Lorema i bezwładne ciało opadło o dobrych kilka centymetrów w dół, odsłaniając głowię czarnowłosej.
(Camille? Sobowtóry wszędzie!!)

Od Argony cd. Akiro

    -Skoro jest w fazie testów... - zaczęła po chwili namysłu - to czy masz pewność, że to, co mi podałeś nie zabije mnie do wieczora?
- Jak na razie testowałem na sobie i wszystko dobrze działało - odpowiedział Akiro lekceważąco. Argony wcale to nie pocieszyło. Zwykle wolała wiedzieć, jaką truciznę połykała.
- Skład - zażądała stanowczo. - Podajesz mi skład tego świństwa albo upewnię się, że już nikomu tego nie zaaplikujesz.
- Nic niebezpiecznego, nie denerwuj się - uspokajał. - Korzystam głównie ze środków dostępnych legalnie na rynku. Nie sprzedawaliby przecież trucizn.
  Alpha spojrzała na niego z szyderczym uśmiechem. Sama najlepiej wiedziała, jak wiele trucizn sprzedawanych jest legalnie, nawet w aptekach, a co dopiero w sklepach chemicznych czy supermarketach.
- Powiedzmy, że ci wierzę - powiedziała ostatecznie. - Jednak nie pozwolę ci pokłóć moich wilków, zanim nie uzyskamy pewności, że lek jest skuteczny i bezpieczny. Jest nas dwoje, różnej płci, postury i wieku. Myślę, że taki materiał do testów ci wystarczy?
- Co masz na myśli? - Akiro nie wyglądał na przekonanego.
- Na razie sprawdzimy, czy przez następne 48 godzin nie umrę na zawał serca. Bo zdajesz sobie sprawę, że jako młodszy możesz mieć większą tolerancję na niektóre składniki?
- Młodszy? - Chłopak prawie parsknął śmiechem co sprawiło, że czarnowłosa omiotła go spojrzeniem od stóp do głów. W tym wieku łatwo było się pomylić, jednak raczej nie w tym wypadku. Akiro wyglądał na kilkunastoletniego dzieciaka.
- Zgadza się. - Argona westchnęła. Powoli zaczynała odczuwać zmęczenie. W końcu ostatnie dni spędzała prawie non stop w terenie. Jakaś jej część, ta która zyskała życie, gdy Zdrajca przejął watahę, tęskniła trochę za papierami. - Coś ci się w tym nie podoba?
(Akiro?)

29 maja 2018

Od Camille cd. Miyashi

     Dziewczynka schowała się pod łóżko na mój widok. Widząc krew spływającą z jej ręki przestraszyłam się nieco i podeszłam bliżej łóżka.
- Miyashi - powiedziałam poważnie, ale i spokojnie. - wyjdź proszę spod łóżka… Chcę pomóc. Proszę, pozwól mi… pokaż się, kochanie. - po chwili ujrzałam wystające spod łóżka uszka, a potem i resztę dziewczynki. Trzymała się kurczowo za przedramię, jednak czerwona ciecz ciekła jej między palcami.
- Zabierz rękę - poprosiłam. Powoli odsunęła dłoń. Ułożyłam swoją na ranie, nie zważając na to, że krew zabrudzi także i mnie. - Spokojnie - powiedziałam, patrząc w przerażone oczy dziewczynki - Nic ci nie zrobię… - moje tęczówki zmieniły kolor na złoty, a pod palcami czułam, że krew małej przestaje płynąć. Dopiero, gdy byłam pewna, że rana jest zasklepiona, zabrałam rękę. - Już wszystko dobrze - powiedziałam, patrząc w wielkie jak spodki oczy Miyu… Dopiero wtedy dziewczynka jakby ocknęła się z letargu.
- Zabrudziłam ci dywan! Tak bardzo przepraszam!!! - wykrzyknęła, po czym zalała się łzami. No cóż… to nie była reakcja, której się spodziewałam, ale trudno. Powoli pochyliłam się nad dziewczynką, po czym ją przytuliłam, równocześnie głaszcząc ją po głowie.
- Już ciiiii - uspokajałam ją - Nic się nie stało… spokojnie, kochanie, nie płacz już. - siedziałyśmy tak w siebie wtulone ładnych kilka minut, gdy w końcu przestała płakać. - Zrobimy inaczej - powiedziałam wtedy. - poczekaj na mnie jedną sekundę - nie chciałam jej zostawiać samej, jednak było to konieczne. Szybko pobiegłam na dół, by przynieść rzeczy do sprzątania. Wzięłam je na górę i zaczęłam zmywać krew, dopóki jeszcze nie zakrzepła. Miyashi chciała mi pomóc, jednak zaproponowałam jej, by zamiast tego poszła do garderoby i wzięła sobie coś na przebranie. Widziałam jej sylwetkę przez otwarte drzwi, a nie chciałam, by robiła cokolwiek w zakrwawionym ubraniu. Gdy się już przebrała, poprosiłam, by wsadziła brudne rzeczy do kosza na pranie. W tym czasie udało mi się wyczyścić resztę krwi. Szybko pozbyłam się sprzętu do sprzątania. Wtedy wróciłam szybko do sypialni. Miyashi siedziała na łóżku, więc przysiadłam się na jego krańcu.
- Zrobimy inaczej… chcę, żebyś choć trochę się przespała, a nie chcę zostawiać samej, więc zostanę tu z Tobą, dobrze? - spytałam, przykrywając ją kołdrą.
-...
(Miyashi?)

Od Camille cd. Lorema

      -Nie no, kurwa, nie wierzę - wyszeptałam tracąc nad sobą całkowitą kontrolę. Czy naprawdę choć raz coś mogłoby pójść po mojej myśli?! Niee, napraawdęę, poo coo. Parsknęłam dziko - Cofnij się, gnoju - rzuciłam, korzystając z całej posiadanej przeze mnie siły perswazji.
- Hmmm - Lorem v2 udawał że się zastanawia. - nie. - uśmiechnął się złowieszczo. Jak widać miał z nas świetną zabawę. Czułam, że cały dom się trzęsie… jeżeli zostaniemy tam chwilę dłużej, to to miejsce może być miejscem naszego spoczynku. Nie byłam tą myślą szczególnie zachwycona, więc wolną od mojego Lorema ręką sięgnęłam po pistolet i wycelowałam w sobowtóra.
- Rusz się draniu albo cię zapierdolę - zagroziłam, mając już dość całej tej chorej sytuacji - Mnie tam wszystko jedno. Ale na pewno nie zamierzam tutaj umrzeć. - oszust cofnął się o krok. Widząc jego strach, uśmiechnęłam się złowieszczo. Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy odszedł o kolejny. Jednak robił to tak wolno, że nie byłam pewna, czy tylko z nami igra, czy naprawdę zamierza się wycofać. Po następnym kroczku byłam już “lekko zirytowana”, więc obniżyłam nieco lufę postoletu i po prostu strzeliłam stojącemu w drzwiach mężczyźnie w ramię. Z powodu bólu i zapewne zaskoczenia zatoczył się a następnie upadł. Wtedy szybko schowałam broń i złapałam Lorema, starając się jak najszybciej opuścić dom. W końcu nam się to udało. Wtedy zaprowadziłam go szybko w najbliższą uliczkę, chcąc się zająć jego  nogą. Posadziłam niebieskowłosego na ziemi, po czym podwinęłam mu nogawkę spodni. Noga nie spuchła mu za bardzo. Nie wiedziałam jednak, czy przyjmować to raczej za zły, czy za dobry omen. Po chwili usłyszeliśmy huk, świadczący niewątpliwie o zawaleniu mojego domu strachów. Odetchnęłam, a następnie ułożyłam dłonie na nodze przyjaciela, chcąc mu pomóc, jednak…
- Camille - usłyszałam cichy szept Lorema przy swoim uchu. Przepełniony był strachem. - Patrz.
Przerwałam wykonywaną czynność i spojrzałam na wlot uliczki. Widok, który ujrzałam, niemalże zmroził mi krew w żyłach.
- Witam, witam - usłyszeliśmy. Znajoma sylwetka wyglądała jeszcze bardziej złowieszczo niż wcześniej. A my nie mieliśmy dokąd uciec.
(Loruś? :3)

Od Akiro cd. Argo

    Jej sztuczny uśmiech nie był przekonujący, widać było, że to wbrew jej naturze. Wyprostowałem ręce, jednocześnie szukając wskazówek, że robi to z innego powodu niż myśli, że mogę, być wrogiem. Po chili chwyciłem jej dłoń.
- Nie rozmyśliłem się.
Odparłem pewnie, po puszczeniu dłoni spojrzałem na nią.
- Mam propozycję, pracuję nad pewnym „Lekiem" dla nas i jeśli to nie problem będę potrzebował trochę krwi członków stowarzyszenia.
Poczułem przeszywające spojrzenie.
- Nie naciskam.
Oboje słyszeliśmy hałas, bez zgody chwyciłem czarnowłosą za rękę i szybko nałożyłem iluzję, dziewczyna chciała się wyrwać.
- Przestań, bo nas złapią.
Po chwili przed nami stanęli dwóch mundurowych, grzecznie się przywitali, jak trzeba, do „starszej pary", po krótkiej grze wstępnej, nieświadomej Ago podałem „lek”, ona spojrzała na mnie.
- Musimy od was zebrać próbkę.
- Jasne.
Czarnowłosy wyjął podręczny sprzęt i pobrał próbkę, po chwili było wiadomo, że maszyna nic nie wykrył, ze strachem w oczach Argo, też dała próbkę, jej wynik też był zadowalający.
- Więc wszystko w porządku, życzymy miłego dnia.
Szybko opuściliśmy teren, dziewczyna nie mogła ukryć swojego zdziwienia.
- Co to było?
- Mówiłem, że pracuje nad „lekiem”.
Mówiąc to, pokazałem znaczący gest dłoni, widok jej oczu był bezcenny.
- Ale jest w fazie testów jeszcze.
- Testów!
Powiedziała, a w jej głosie można, było wyczuć nutkę strachu.
(Argo?)

Od Lorema cd. Camille

    CHLAST.
  Otwarta dłoń trafiła celnie w policzek nieprzytomnego. Lorem leżał na plecach na twardym spongu i kawałkach kopalnego gruzu, które boleśnie wrzynały mu się w plecy. Ktoś pochylał się nad nim, jednak w półmroku, który zasnuwał jego oczy, mężczyzna nie widział dokładnie kto.
  Jeśli zaraz się nie ruszę następnym razem uderzenie nie będzie tak delikatne, pomyślał, podnosząc się powoli z niewygodnej pozycji. Świat zawirował i ciemny chodnik kopalni okazał się być wcale nie tak ciemnym wnętrzem jakiegoś domu. Impsum skierował spojrzenie na napastnika i ku swojemu zdumieniu stwierdził, że jest raczej urodziwy, niż szpetny, jak zwykle bywało. I zdecydowanie był kobietą.
- Lorem... - dźwięk jego imienia przywrócił go do rzeczywistości. Mężczyzna zorientował się, że zna tą dziewczynę i że wcale nie jest w kopalni. Idąc tym tokiem myślowym doszedł do...
- Zawali się... - wyszeptał tak cicho, że Camille nie usłyszałaby go, gdyby w domu nie panowała tak dojmująca cisza. Kobieta skinęła głową.
- Możesz wstać? Nie, nie. Inaczej. Musisz wstać. Daj ręce, pomogę ci - Camille podciągnęła towarzysza do pozycji stojącej, jednak gdy ten postawił lewą nogę na podłożu zachwiał się, nie panując nad kończyną. Lorema ogarnęła panika. Nie czuł nogi. Nie czuł, że dotyka nią ziemi, że wogle tam jest. Jakby... jakby wogle nie istniała! Chwycił się mocniej dziewczyny, próbując się opanować.
- Nie... czuję... nogi... - wychrypiał.
  Czarnowłosa rzuciła szybkie spojrzenie na ścianę pomieszczenia.
- Najpierw wydostańmy się stąd - powiedziała zdecydowanie, zarzucając sobie ramię mężczyzny na barki. W obliczu paniki towarzysza całe jej przerażenie usunęło się w kąt, ustępując miejsca zdecydowaniu. Dwóch przerażonych ludzi w takim miejscu widać w opinii Camille nie było najlepszym pomysłem.
  Kobieta pociągnęła Lorema w kierunku drzwi, prowadzących na korytarz, z towarzyszące jej złowrogie skrzypienie sprawiało, że obojgu cierpła skóra. Jasnowłosy nie czuł się najlepiej, będąc wleczonym przez towarzyszkę, jednak nie było nic, co mógłby w tej sytuacji zrobić. Bez sprawnej nogi mógłby się tylko czołgać korytarzem, a wtedy zapewne budynek znacznie szybciej uległby zawaleniu. Zresztą o ile miał rzeczywiście do czynienia z prawdziwą Camille, ta nie zostawiłaby go w walącym się domu.
  Obawy nagle wrócił, jednak w tamtym momencie nie miało to znaczenia. Nic i tak nie mógł zrobić.
  Wyszli na korytarz.
- Jak na razie idzie dobrze - mruknęła dziewczyna, robiąc kolejną rzecz, której robić nie należy w takich miejscach jak to.
  Drzwi wejściowe zaskrzypiały i stanął w nich uśmiechnięty Lorem. Ręce miał wepchnięte głęboko do kieszeni, ubranie nonszalancko rozpięte, włosy fachowo zmierzwione. Jednak nie były to największe zmiany w jego wyglądzie. Jego oczy miały piękną, złotą barwę.
- Ups... - szepnął, kopiąc leżącą na podłodze cegłówkę...
(Camille? Zagłębiamy się dalej w to łibli łobli czy wracamy? :P)

Od Argony cd. Akiro

    Czarny pies mknął w ciszy przez las. Argona nawet nie zauważyła momentu, w którym przestała siebie nazywać wilkiem, a zaczęła psem. Park Kryształowej Wody był jednym z nielicznych miejsc na wyspie, na którym zbiorowisko drzew można było nazwać lasem i dlatego też członkowie Watahy rzadko tu bywali. To miejsce było jak oczywisty wabik na wilki, tak oczywisty, że posiadacze genu unikali go jak ognia. Szczególnie teraz.
  A jednak Alpha zdecydowała, że tu właśnie ponownie spotka się z Akiro. Była ciekawa, jak chłopakowi poszło i co ma jej do powiedzenia. Szybko się uwinął, co wzbudziło w sercu wadery obawę. Obawę, że chłopak na prawdę może być niebezpieczny.
  Wreszcie zdołała dotrzeć na wyznaczone miejsce. Chłopak już na nią czekał, wyglądając na kogoś kto nie ruszał się z miejsca od dłuższego czasu. Najwyraźniej głęboko zatopił się w swoich myślach, jednak gdy Argona stanęła przed nim, przybierając formę człowieka, nie okazał zaskoczenia.
- I? - zapytała bez wstępów kobieta.
- Załatwione - opowiedział równie krótko Akiro. Na chwilę zapadła cisza, w której obaj rozmówcy nie odrywali od siebie oczu. Wreszcie Alpha westchnęła.
- Detale. Co dokładnie "załatwione"? - spytała chłodno.
- Za atakami stał potwór, który mieszkał w kanałach. Pozbyłem się go.
- Potwór? Atakami? - Argona zmarszczyła brwi.
- Zgadza się.
  Przez chwilę patrzyła na chłopaka zastanawiając się, czy sobie z niej nie żartuje.
- Wydawało mi się, że miałeś infiltrować ZUPA'ę - stwierdziła wreszcie, doszedłszy do wniosku, że jej rozmówca jest poważny.
- Tak też zrobiłem. Rozwiązałem problem, o którym mówiłaś. Coś się nie zgadza? - Akiro założył ręce na piersi.
  Argona wzruszyła ramionami. Tak czy inaczej jakiś problem został rozwiązany, a rozwiązanemu problemowi nie patrzy się w przyczyny. Jeszcze raz uważnym spojrzeniem omiotła chłopaka po czym uśmiechnęła się, starając się wyglądać tak naturalnie, jak to tylko było możliwe. Wyciągnęła dłoń do chłopaka, a ten spojrzał na nią, jakby bez przekonania.
- Jednak się rozmyśliłeś? - spytała, patrząc na chłopaka nieco z ukosa, a jej wymuszony uśmiech zbladł nieco. Nigdy nie była dobra w okazywaniu pozytywnych emocji. To zdecydowanie nie była jej działka.               
(Akiro? Ostateczna decyzja, jeśli się zgodzisz nie będzie odwrotu buhaha. Twoja dusza będzie moja~ >:P)

28 maja 2018

Od Calii cd. Camille

    – Firebird jest gotowy do użycia – oznajmił znajomy Camille, przy okazji taksując mnie wzrokiem. – Niestety, na razie prototyp pozwala nam na umieszczenie w nim tylko jednej osoby. Któraś z pań musi pójść sama, jeśli, oczywiście, chcecie skorzystać z tej możliwości.
– Camille, s'il te plaît – powiedziałam cichym, śpiewnym głosem, starając się jak najlepiej wcielić w rolę Belcourta po traumie. – Je ne sens pas bien.
Brunetka spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.
– Panno Belcourt, nasz wynalazek jest w pełni bezpieczny, nie musi się pani o nic martwić – wtrącił się Weatherby. – Wszystko będzie pod ścisłą kontrolą naszych najlepszych naukowców.
Exactement, ma chèrie – dodała Camille z triumfalnym uśmiechem. – C'est ne rien terrible.
Oui, je crois, mais j'ai... – zająknęłam się i spuściłam wzrok, udając jak najbardziej zażenowaną – j'ai le terrible mal de mouvement... Vous comprenez? Je ne voudrais pas... détruire votre machine.
Camille spojrzała na mnie jak na wariatkę, a ja doskonale wiedziałam, że jeszcze zapłacę za tę akcję. Chociaż warto było, nawet tylko po to, żeby zobaczyć jej minę. W każdym razie nie wypadało jej teraz zaprzeczyć, więc tylko stała i bezradnie przechodziła wzrokiem ze mnie na zakłopotanego Weatherby'ego.
Oui, w takim razie może faktycznie lepiej by było... ekhem... – odchrząknął mężczyzna. – Panno Belcourt? – zwrócił się do Cam. – Czy mam zaprowadzić panią do Firebirda?
(CAM? ;33)

Od Miyashi C.D. Camille

    Weszłam bardzo niepewnie pod kołdrę. Dziewczyny już nie było ze mną, co budziło we mnie niepokój. Całkiem sama, w cudzym łóżku, w nieznanym miejscu. Nie chodzi tu tylko o dom, który pierwszy raz widziałam na oczy. Chodzi mi o miasto, kraj gdzie przebywam. Nie byłam ani w Korei, ani tym bardziej w Japonii. Słyszałam o Polsce, ale bardzo mało, by o niej coś wiedzieć. Znałam tylko jej przybliżone położenie na mapie, nic poza tym. Może jeszcze to, że stolicą jest Warszawa...? Nie przekręciłam czasem tej nazwy? Czy tu byłam właśnie? Ale nie, przecież ta miejscowość leży na samym lądzie, jedynie rzeka jest w pobliżu, a nie całe morze. A tu, wyglądało to jak wyspa. Lotnisko na wyspie otoczonej zewsząd wodą, w oddali samotna góra... Nie poznawałam tego miejsca z mapy... Nie mogłam sobie skojarzyć czy gdzieś tak było. Mogłam być wszędzie, ale o tym, gdzie byłam, nie wiedziałam.
Spróbowałam zasnąć, przymknąć oczy choć na momencik. Nie mogłam, bo słyszałam przerażający mnie dźwięk silnika samolotu. Ciemności były wystarczające, bym się poczuła jak we wnętrzu tego samego kontenera lotniczego, w którym spędziłam bardzo długi czas.
Nagle zaczęłam słyszeć do tego coś innego. Jakbym była z powrotem w szkole.
- A ty tu czego, pchlarzu mały? - powiedział do mnie jeden ze starszych. - Tu nie ma na ciebie miejsca! Idź do lasu, może tam cię zechcą!
- Ale dlaczego tak mówisz...? - spytałam go cicho. Wokół mnie było więcej osób i nade mną stali.
- Bo tutaj nie pasujesz! - odpowiedział i zaczął mnie kopać, z nim zaczęli i pozostali. W ciągu kilku chwil poczułam ból, przeszywający całe moje ciało, tak mocny, że pisnęłam.
- Zostawcie mnie! To boli! Proszę! - krzyczałam nie mogąc się obronić ani nawet wstać czy po prostu się odsunąć by uciec. Po prostu próbowałam stamtąd uciec, bez skutku. Kiedy odeszli, nerwowo się rozejrzałam i się okazało, że byłam na podłodze.
- Co, boli? - spytał ten sam oprawca. - Może jeszcze chcesz?
- Nie, zostaw mnie już! - krzyknęłam.
- Co, tak szybko? A jakoś jak sama zadajesz sobie ból to ci nie przeszkadza... Dziwną jesteś masochistką.
Pociągnęłam noskiem będąc blisko płaczu. Przy tym wbiłam swoje paznokcie w jedne z najświeższych kresek na nadgarstku i mocno szarpnęłam, co spowodowało, że rany się połączyły i otworzyły. Krew leniwie spływała z zadrapania, powoli pokrywając moją rękę. Chciałam poprawić to, by się intensywniej wykrwawić, ale wtedy ujrzałam w drzwiach Camille. Schowałam się szybko pod łóżko ze strachu, że mnie bardzo mocno pobije, jak oni ze szkoły.
(Camille?)

Od Camille cd. Miyashi

    Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Jak to “nie wolno”? - spytałam zdziwiona. - wyglądasz na głodną…
- Nie… nie mogę. - westchnęłam.
- W takim razie może położysz się spać, jeśli nie jesteś głodna teraz, i zjesz jak już się wyśpisz, dobrze?
- D-dobrze - wstała od stołu. Zaprowadziłam ją schodami na górę i wpuściłam do mojej sypialni. Ja nie byłam już śpiąca, a dla małej będzie lepiej, gdy wyśpi się na wygodnym łóżku zamiast na kanapie.
- Poczekaj chwilę - rzuciłam, po czym zniknęłam w garderobie, by po chwili wyjąć z niej koszulkę i dresowe szorty. - Będą na ciebie za duże, ale musisz w czymś chodzić, dopóki nie kupimy ci czegoś. Twoje rzeczy wezmę do prania, dobrze kochanie? - skinęła głową. Uśmiechnęłam się do niej. Zaprowadziłam brunetkę do łazienki i pokazałam umiejscowienie wszystkim potrzebnych rzeczy.
- Poczekam na ciebie w pokoju… mów jeśli będziesz potrzebowała pomocy.
- Dobrze. - wyszłam z łazienki i zamknęłam za sobą drzwi, po czym wróciłam do swojej sypialni. Przygotowałam jej nową pościel, a swoją zaniosłam na dół na kanapę. Czułam, że w ciągu kilku najbliższych dni to właśnie kanapa będzie moim miejscem wąypliwego odpoczynku. Wróciłam na górę i usiadłam na łóżku w oczekiwaniu na Miyashi. Po chwili weszła do pokoju. Miałana sobie moje ubrania, które ewidentnie były na nią dużo za duże. W dłoniach trzymała swoje stare ubrania. Wzięłam je od niej, po czym wrzuciłam je do kosza na pranie. W tym czasie dziewczynka wgramoliła się pod kołdrę. Przykryłam ją szczelniej.
- Wyśpij się, kochanie - powiedziałam. - będę na dole. Dobranoc - uśmiechnęłam się do niej, po czym pogłaskałam ją po głowie i wstałam, by wyjść z pokoju...
(Miyashi?)

27 maja 2018

Od Miyashi C.D. Camille

    Była wobec mnie bardzo miła, szczególnie w porównaniu do innych, którzy ze mną się kontaktowali. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, takim było to dla mnie zaskoczeniem. W ogóle bałam się odezwać, żeby nie była na mnie zła.
- M-mogłabym...? - zapytałam, ale bardzo cicho i ostrożnie. Niby nie zaszkodziłoby, ale się bałam. Może ona nie chciała, a zapytała, by mieć powód do ukarania mnie...?
- Jasne, promyczku, to tylko zjedz spokojnie i pójdziemy.
- Nie ruszaj tych kanapek, gruba jesteś - znowu on powiedział. - Nie należą ci się. Tyle osób głoduje, a ty się będziesz obżerać. 
Odwróciłam się przerażona jego głosem. Nie mogłam go zauważyć, ale z pewnością był w pobliżu. Kiedy go zobaczyłam, chciałam uciec, aż się przewróciłam z krzesłem do tyłu, mocno się uderzając.
- Miyashi, co się stało? - Camille spytała przestraszona i pomogła mi wstać. Calutka drżałam, mając łzy w oczach. Ona mnie trzymała i wtuliła mnie w siebie. - Przestraszyłaś się czegoś...?
Nie mogąc odpowiedzieć, tylko przytaknęłam. Chociaż dalej się bałam. Coraz bardziej... Odwróciłam się, a on już zniknął. Nie wiedziałam jak on to robił, ale on zawsze był przerażający. Jednak miał rację... za dużo jadłam... Nie mogłam ich tknąć.
- To może... wróćmy do stołu... - powiedziała dziewczyna.
- N-nie... nie chcę jeść...
- Ale dlaczego? - spytała zaskoczona.
- Nie wolno mi...

(Camille?)

Od Camille cd. Miyashi

    Czułam jak trzymana przeze mnie ręka dziewczynki lekko drży. Szłyśmy w ciszy, aż postanowiłam ją przerwać:
- Jak masz na imię? - spytałam po angielsku, cały czas pilnując tonu, którego używałam. Dziewczynka przez chwilę nie reagowała, więc zaczęłam się o nią martwić, jednak po chwili usłyszałam cichutką odpowiedź:
- Miyashi… Miyashi Kamitsuruyoshi. - miała cieniutki, ale dość miły dla ucha głosik… Kiedy na nią patrzyłam, doszłam do wniosku, że nie mogłaby mieć więcej niż dziesięciu lat… chociaż… ciężko powiedzieć jak było naprawdę.
- Ślicznie - uśmiechnęłam się do niej ciepło - pasuje do ciebie. Ja jestem Camille. - zamilkłam na chwilę po czym dodałam - Ale możesz mówić na mnie jak tylko chcesz. Poza tym, za chwilę dojdziemy do mnie do domu. - skręciłyśmy w ulicę, na której był mój dom. Niestety nie było to takie proste, jak na początku myślałam. Po chwili zobaczyłyśmy zbliżający się do nas patrol SJEW-u.
- Trzymaj się mnie - powiedziałam cicho do dziewczynki, wciąż trzymając ją za rękę. Podjechał do nas radiowóz. Kierowca opuścił przednią szybę ze strony pasażera.
- A co to za spacerki podczas godziny policyjnej? - zapytał, unosząc brew. Po raz drugi tej nocy musiałam swojej zdolności.
- Już wracamy. Właściwie nic się nie dzieje. Nic pan nie widział, nikogo pan nie spotkał.
- Nikogo?
- Nikogo, nic. Zupełnie nic się nie wydarzyło, proszę mi wierzyć.
- Hm… ma pani rację. Do widzenia.
- Do widzenia. - zasunął szybę i odjechał. Odetchnęłam głęboko, ale gdy spojrzałam na dziewczynkę, uśmiechnęłam się kojąco.
- Już niedaleko - powiedziałam. - Będzie dobrze - Ruszyłyśmy dalej. Po krótkiej chwili wpuszczałam małą do swojego miejsca zamieszkania. Szła niepewnie i była ostrożna. Czułam, że wciąż się mnie boi. Nie miałam jej tego za złe, zwłaszcza po tym, co jej się przydarzyło, jednak nie chciałam, by źle się u mnie czuła. Gdy zamykałam drzwi, odruchowo wyjrzałam przez szybę w ich górnej części. Lampy właśnie gasły, słońce wschodziło, ulica była spokojna jak zwykle.
- Jesteś głodna? - spytałam Miyashi - Jest dobra pora na śniadanie. - kiwnęła główką - Mogą być zwykłe kanapki? - znów kiwnięcie - Nie jesteś zbyt rozmowna, co? - kiwnięcie. Uśmiechnęłam się i wzięłam się do roboty. Po chwili postawiłam przed nią talerz pełen kanapek. Dla siebie zrobiłam tylko kawę w sporym kubku i usiadłam naprzeciwko swojego gościa.
- Witam cię w moim domu… czuj się tu jak u siebie. Naprawdę nie zamierzam Cię skrzywdzić i mam nadzieję, że po jakimś czasie mi uwierzysz… jesteś śpiąca?
- T-troszkę…
- W takim razie położymy cię spać i dopiero jak się wyśpisz porozmawiamy na poważnie, dobrze? A może przed snem chcesz też się umyć?
-...
(Miyashi?)

Od Miyashi C.D. Camille

    Dziewczyna mówiła spokojniej niż wtedy, jak go skrzyczała i przegoniła. Pomimo tego się jej dalej bałam. Lekko przybliżyła rękę do mojej głowy i zaczęła delikatnie głaskać. Patrzyłam na nią dosyć zaskoczona, zwykle, jak ktoś tak unosił rękę, chciał mnie uderzyć. Poczułam też bardzo przyjemne drapanie za uszkiem. Chociaż się okropnie bałam, nie uciekałam. Potem do mnie coś powiedziała, ale nie mogłam tego zrozumieć. To chyba było po polsku, którego nie rozumiałam. Ale było to mówione spokojnym głosem, chyba się nie denerwowała na mnie... Chyba... Po chwili mnie ostrożnie podniosła i o coś zapytała. Nie słysząc odpowiedzi spytała jeszcze raz, ale tym razem po angielsku, co byłam w stanie już to zrozumieć.
- Gdzie są twoi rodzice, malutka?
Już otworzyłam usta by odpowiedzieć, ale nie mogłam z siebie wydobyć ani jednej sylaby, czy choćby dźwięku. Tylko poczułam, jak oczy zapełniają mi się łzami. Rodzice... ja ich... ledwo pamiętałam... Byli wspaniali, tylko tyle... I widziałam, jak leżeli, gdy... gdy oni... gdy oni mnie stamtąd zabrali...
- No już... nie płacz... - wtedy powiedziała. Lekko głaskała mnie dalej, ale nie działało to.
- Przynajmniej mają teraz od ciebie spokój... Nie zasłużyłaś na nich, byli dla ciebie zbyt wspaniali - powiedział to znowu. Dlaczego on zawsze chodził za mną? Nie mógł mi dać spokoju? I co zrobiłam moim rodzicom? Chciałam go zapytać, ale nie mogłam się w ogóle odezwać. Ani do niej, ani do niego – wcale.
- Lepiej chodźmy stąd... - powiedziała i wzięła mnie za rękę, dokądś prowadząc. Każdy krok stawiałam niepewnie i ostrożnie, dalej drżałam. Dopiero po chwili dowiedziałam się dokąd - do jej domu. Bałam się tamtego miejsca powoli coraz bardziej… Czy ona też mnie będzie bić, a jest miła bym nie stawiała oporu? Chociaż nie opierałam się, mając jeszcze iskierkę nadziei, że będzie choć odrobinę lepsza niż poprzedni moi właściciele.

(Camille?)

25 maja 2018

Od Camille cd. Miyashi

      Byłam wściekła. Naprawdę wściekła. Nawet po ciężkim dniu pracy nie miałam szansy się wyspać. Nieeee, poooo cooo. Mój umysł po prostu stwierdził "Hej, a może znowu obudzimy ją o czwartej nad ranem nasyłając jej chore koszmary? Tak! To jest to!" Wiedziałam, że już nie zasnę, więc ubrałam się w dżinsy i luźny t-shirt, na wierzch narzuciłam bluzę, wzięłam mój pistolet i scyzoryk (nikt nie wie co się może zdarzyć) i wyszłam ze swojego domu. Chodziłam tak przez dość długi czas, aż skierowałam swe kroki do parku, który znajdował się niedaleko.  Usiadłam na ławce, przymknęłam oczy i rozkoszowałam się ciszą. Została jednak ona dość szybko przerwana przez cichy krzyk. Brzmiał jak krzyk przerażonego dziecka, więc zerwałam się z ławki i ruszyłam w stronę, z której dobiegał. Wkrótce ujrzałam obraz doprawdy... obrzydliwy. Niska brunetka z czymś co wyglądało jak uszy i ogonek była właśnie obmacywana przez jakiegoś... pedofila. Udało jej się wyrwać, jednak przebiegła tylko kilka kroków w moją stronę, bo potknęła się i przewróciła. Gdy zobaczyłam straszny uśmiech na twarzy tego mężczyzny podeszłam jeszcze kilka kroków, wyjmując broń i odbezpieczając ją. Stanęłam przed wciąż leżącą na ziemi dziewczynką, wciąż trzymając prawie gwałciciela na muszce.
- Ani kroku dalej - rzuciłam zimno. - Bo cię zabiję. - Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Jednak nie zamierzałam zostawić tu tego dziecka na pastwę jakiegoś degenerata, dlatego nie opuściłam broni ani o milimetr.
- Może zrobimy tak. Ty zajmiesz się swoimi sprawami ja swoimi i wszyscy zadowoleni?
- Ona nie jest twoją sprawą. To nie przedmiot, który może być czyjąś własnością.
- To moja córka. - zmarszczyłam brwi i niemalże warknęłam.
- Kłamiesz. Lepiej stąd odejdź, zanim cię przestrzelę na wylot - zagroziłam. Napastnik nie wyglądał na przekonanego, więc postanowiłam użyć siły perswazji. - Odejdź - powtórzyłam - I nigdy. Nigdy. Więcej. Nie. Próbuj. Tknąć. Jakiegokolwiek. Dziecka. Bo. Cię. Kur... - zaczęłam, ale nie skończyłam ze względu na kulącą się tuż przede mną nieletnią - Zabiję. Zabiję. Jak. Psa. Idź. Sobie. Do. Cholery. Zanim. Stracę. Cierpliwość - mężczyzna widocznie bardziej już przekonany odwrócił się na pięcie i odszedł dość szybkim krokiem. Dopiero, gdy zniknął mi z oczu, odetchnęłam z ulgą i schowałam broń. Kucnęłam nad dziewczynką i powiedziałam możliwie najbardziej kojącym i spokojnym głosem jaki byłam w stanie z siebie wydobyć w tej sytuacji:
- Hej... Spokojnie, kochanie. Już po wszystkim. Nic ci się nie stanie. Zaopiekuję się tobą - zadeklarowałam, po czym zamilkłam na chwilę sama będąc zdziwiona swoją propozycją - Możesz wstać sama czy ci pomóc? Tak w ogóle, to jak masz na imię? - wyciągnęłam powoli rękę w jej stronę do uściśnięcia, czekając na reakcję z jej strony. Nie chciałam jej przestraszyć. I tak wiele już zapewne przeszła. Po chwili podniosła na mnie wzrok i spojrzała na moją dłoń.
(Miyashi?)

Od Camille cd. Calii

    Zostałyśmy wpuszczone do budynku bez większych problemów, jak miałam nadzieję.
- Trzymaj się mnie. Nic nie mów - rzuciłam do Calii - I lepiej nigdzie nie znikaj - odwróciłam głowę, żeby puścić jej oczko. Przeszłyśmy przez spory hol. Przy kolejnych drzwiach już czekał na nas mężczyzna, z którym rozmawiałam przez domofon. Wyglądał, jakby ktoś go rozwałkował. Chudziutki i wysoki, z pociągłą twarzą i bladą karnacją przypominał mi nieupieczone ciasto. Na tę myśl uśmiechnęłam się.
- Pani Belcourt. Witam. Panią też, pani...
- Również Belcourt - rzuciłam szybko, zanim Calia zdąży popsuć mój misterny plan. Osoba, do której się wybierałyśmy co prawda lubiła mnie, ale nie przepadała za obcymi, więc powodzenie naszej sprawy w dużej mierze zależało od tego jak przedstawię Calię. - Luśka... Znaczy się... Lucienne Belcourt, moja kuzynka - nawet w takiej chwili nie mogłam sobie odpuścić drobnej złośliwości.
- Mhm... W takim razie... Witam panie. Zaprowadzę panie do gabinetu pana Weatherby, gdyż już was oczekuje.
- Ach, jak cudownie - rzuciłam, gdy ruszyłyśmy za mężczyzną korytarzem. Calia zrównała się ze mną i spiorunowała mnie wzrokiem. Nie musiałam czytać w myślach, by wiedzieć, co jej się tam kłębi pod czuprynką. O dziwo, nic nie powiedziała. Ruszyłyśmy plątaniną schodów i korytarzy, aż dotarliśmy do celu. Mężczyzna otworzył nam drzwi. W momencie, gdy chciałam przekroczyć próg, poczułam, jak tracę równowagę. Czy ona... Tak. LUSIA Ace podstawiła mi nogę. Na szczęście nie wywróciłam się, jednak moje wejście bardziej przypominało wejście smoka niż francuskiej damy. Za mną z pełną gracją weszła Calia, a majordomus, czy kimkolwiek był mężczyzna, który nas oprowadzał, zamknął za nami drzwi. Za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, który z pewnym rozbawieniem obserwował nasze poczynania.
- Witam, panie Weatherby. Mam nadzieję, że mnie pan pamięta...
- Oczywiście, oczywiście.
- Jak idą prace nad Firebirdem?
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Na razie jesteśmy jeszcze w fazie testów, jednak wszystko idzie po naszej myśli.
- Cudownie... A właśnie. To jest moja kuzynka, Lucienne Belcourt. Od śmierci matki prawie nie mówi. Trauma, wie pan. - mężczyzna spojrzał na nią ze współczuciem.
- A więc... W czym mogę pomóc?
- Chcemy skorzystać z Firebirda. Niestety jest to nasz ostatni ratunek. Proszę nam pomóc...
- Proszę dać mi chwilkę - mężczyzna otworzył jedną z licznych szuflad biurka i zaczął przeglądać papiery. Odwróciłam się w stronę Calii.
- Firebird - zaczęłam wyjaśniać cichym głosem - pozwala podróżować - Calia spojrzała na mnie jak na idiotkę - W czasie. - uniosła brew - I w przestrzeni też. - zaświeciły jej się oczy. - Tak więc widzisz... Możemy przenieść się do Londynu do momentu Twoich narodzin i sprawdzić jak było. Wiąże się to jednak z kilkoma innymi problemami, ale o tym później. - Odwróciłam się w stronę Weatherby'ego.
- I jak? - spytałam z nadzieją.
(Lusia? XD)

Od Camille cd. Lorema

    Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie dokładnie w momencie, gdy pod moim potencjalnym napastnikiem załamała się podłoga. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy zdałam sobie sprawę z koloru, jaki mignął mi przez chwilę przed oczami. Niebieski. Czy... Nie chciałam robić sobie za dużej nadziei, jednak możliwym było, że to MÓJ Lorem mnie znalazł. "A co jeśli on umiera tam na dole?" Ta myśl przegalopowała przez mój umysł jak dziki mustang i sprawiła, że postanowiłam się ogarnąć i jakoś (możliwie bezpiecznie i w jednym kawałku) zejść na dół. Spojrzałam na dziurę, którą pozostawił po sobie potencjalny towarzysz i zbliżyłam się do niej powoli. Na niższym piętrze na kupie gruzu leżał mężczyzna. Był nieco przysypany, jednak bez trudu go rozpoznałam. Serce aż wyrywało mi się z piersi. Byłam tak szczęśliwa. Spojrzałam przed siebie i postarałam się zmierzyć odległość, zastanawiając się, czy dałabym radę przeskoczyć na drugą stronę i zejść po schodach jak prawdziwa dama. Gdy zdałam sobie sprawę, że jest to możliwe, cofnęłam się kawałek, badając, czy podłoże jeszcze jakoś się trzyma. Wzięłam rozbieg i przeskoczyłam na drugą stronę. Odetchnęłam z ulgą, jednak, gdy poczułam lekkie drżenie pod moimi stopami oraz odgłosy pękania postanowiłam możliwie najszybciej wyjść z tego pomieszczenia. Droga po schodach była w miarę prosta (oprócz tego, że noga utknęła mi w jednym ze starych stopni i próbując ją wyciągnąć nieźle się poharatałam), więc w miarę szybko znalazłam się na parterze. Wbiegłam do pomieszczenia, w którym, jak sądziłam, był mój przyjaciel. Kiedy tylko go zobaczyłam, podbiegłam do niego i przewróciłam go na plecy. Jego serce biło równo, oddychał, więc stwierdziłam, że nic poważnego na pewno mu się nie stało, gdyż nie widziałam również większych ran. Potrząsnęłam nim delikatnie kilka razy.
- Lorem - mówiłam, błagającym, łamiącym się już z lekka głosem - Nie możemy tu zostać. Błagam. Obudź się. Musimy iść. Znajdą nas. Albo... To wszystko się załamie... Loruś...
  W tym momencie usłyszałam kolejne dźwięki pękania, a gdy podniosłam wzrok, ujrzałam, że na suficie zrobiła się kolejna rysa. Zostało mi tylko jedno wyjście...
(Loruś? :3)

23 maja 2018

Od Akiro do Argo "Rozwiazanie problemu w podziemiu"

    Od otrzymania zadania od przewodniczącej watahy minęło już dwa tygodnie, w tym czasie Akiro zdążył zdobyć informacje potrzebne do przeprowadzenie najbliższej akcji, żeby zdobyć informacje, co się dzieje, w jednym z sektorów w mieście. Był piątek, gdy chłopak wstał o 5:00 rano, po zjedzeniu posiłku wziął torbę, z potrzebnymi rzeczami i ruszył na swój Transporter. Misja wydawała się z pozoru samodzielna, ale Akio podejrzewał, że królowa wilków kogoś wysłała. Rejs na wyspę przebiegał spokojnie, kilkunastu ludzi, było na pokładzie, nie licząc kapitana i służby. Blondyn wyciągnął z torby zeszyt i długopis, a następnie zaczął zapisywać w nim nic nieznaczące słowa dla niewtajemniczonych. Przed zajściem na ląd Akiro włożył na głowę realistyczną maskę i zmienił ubiór. Po zejściu na ziemie poszedł coś dobrego zjeść, nie miał problemu z nawiązaniem kontaktu z ludźmi. Znalazł nocleg, gdzie postanowił, zatrzymać się na parę nocek. Gdy zbliżał się zachód słońca, Akio opuścił hotel i wychodząc, założył kaptur. Zauważył, małą grupkę ludzi, idących przez ulice, więc postanowił ich śledzie. Po krótkim spacerze grupa ludzi skręciła w mroczną uliczkę, gdzie światła nie sięgały, po czym otworzyli oni tajne przejście do podziemi. Blondyn poczekał chwilę i wszedł tym samym przejściem, ku jego zdziwieniu, w środku było małe pomieszczenie, zaczął dokładne je przeszukiwać. Gdy przesuną pewien słoik z konfiturą, podłogo pod jego nogami się usunęła, powodując, że spadł do ukrytego tunelu. Gdy dotarł na koniec tej „zjeżdżalni”, wyjeżdżając tuż z ostrego zakrętu, uderzył plecami o ścianę, co spowodowało, ciche sykniecie. Chłopak powoli, podniósł się, obolały, z ziemi. Rozejrzał się dookoła i wiedział, że wpadł tutaj przez kominek. Skierował się do drzwi i gdy otworzył je ujrzał cały korytarz w malunkach. Parę mniejszych sklepików oraz straganów. Bólem było to, że mimo natłoku tylu osób nikt nic nie wiedział. Akio, założył maskę i zaczął coś tworzyć na pobliski ścianie. Po czym się odwrócił i nie zwracają uwagi na ludzi, wyminął ich niezauważalnie, brudząc ich ciuchy farbą. Po wszystkim wyszedł na powierzchnię chowając puszkę po farbie w torbie. Wstąpił do sklepu i kupił coś do jedzenia i usiadł na ławkę, po jakimś czasie dosiadła się do niego dziewczyna, ubrana na czarno z ciężkimi czarnymi glanami.
- Chcesz się dowiedzieć, co się dzieje w podziemiach?
- Ta.
- Pójdziemy do mnie, tu niebezpiecznie o tym rozmawiać.
Chłopak, skiną głową i ruszył za dziewczyną, Po chwili weszli do mieszkania Ginory, dziewczyna zamknęła za nimi drzwi.
- Chcesz kawy, herbaty.
- Herbaty.
Akiro usiadł na fotelu, w domu dziewczyny, był niezły bałagan. Gdy metalowiec usiadł, Akiro spojrzał na niego, a raczej na nią.
- Więc co wiesz?
- Cała akcja zaczęła już jakiś czas temu, a dokładnie po miesiącu zawarcia sojuszu. Ataki najwcześniej mają miejsce w podziemiach lub w kanałach.
- Rozumiem.
  Po jeszcze krótkiej rozmowie z dziewczyną wyszedł z jej domu, sięgną do kieszeni i zjadł leki przeciw każdej trutce i tym podobnym tabletką. Następnie po parunastu krokach usiadł na ławce i zamknął oczy, udając, że śpi. Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, podeszła do niego jakaś istota i podniosła go jak worek ziemniaków. Szli bardzo szybkim tempem, co chłopak odczuwał na swoim ciele. Zeszli do śmierdzącego pomieszczenia, gdzie od czasu do czasu było słychać szum wody. Gdy ów postać położyła Akiro na ziemi i przybrała inny kształt, chłopak otworzył oczy i sięgnął po broń i zablokował atak potwora, który przypominał mieszankę byka, psa i węża.
- Czyli ty jesteś odpowiedzialny za śmierć ludzi.
Stwór zaczął warczeć i szczerzyć zęby, tuż po pokazaniu ostrych szczęk stwór ruszył, w stronę blondyn. Chłopak szybko odskoczył i wyjął z torby miecz, którym zablokował atak potwora, następnie z krótkiej broni palnej oddał serie strzałów.
Gdy zwierzę się cofnęło, odciął jego głowę, a ciało spalił, wziął jedynie jego pazury i czaszkę. Ponieważ uznał, że przydadzą się podczas badań.

 ****

Minęły kolejne godziny, a Akiro czekał na Argo pod wielkim dębem w lesie.
(Argo?)

18 maja 2018

Od Miyashi

    Byłam bardzo mocno związana. Do tego stopnia, że sznury się wrzynały w moją skórę. Było ciemno, zimno i słychać było jednostajny szum. Ciemno? Mało tego, nie było nic widać. Chciałam choćby się ruszyć, ale nie mogłam. Byłam w bardzo ciasnym miejscu i nie mogłam się poruszyć.
- Tam siedzisz… - powiedział znajomy mi głos. Towarzyszył mi od bardzo dawna, nie wiem od kiedy. – Kto w ogóle na istnienie takiego czegoś pozwolił!
Nie mogłam odpowiedzieć. Na ustach miałam coś, co nie pozwalało mi ich otworzyć.
- Co, mowę ci odebrało, tak? Może ryczeć też wreszcie przestaniesz! Może wtedy byś chociaż trochę przestała być uciążliwa dla wszystkich!
Wtedy usłyszałam bardzo głośne uderzenie o coś. Takie, że sama zadrżałam. W oczach miałam łzy, bałam się tego, co ze mną zrobią. Nie wiedziałam nawet gdzie mnie trzymali, w jakim celu, jak bardzo będzie bolało...
Jeszcze przez długi czas go słyszałam. Chodził za mną od bardzo dawna ani myśląc o daniu spokoju. Czasem przychodzili jego koledzy, wtedy było jeszcze gorzej. Dzisiaj nie zapowiadało się by oni też byli, choć mogłam się mylić. Przychodzili czasem nawet wtedy, kiedy się nie spodziewałam.
Przestał dopiero jak czułam mocne uderzenie, kiedy podskoczyłam. Ale nie było to takie, jak on robił. Do tego doszło kilka innych dźwięków, które znałam, ale nie pamiętałam skąd. Kojarzyły mi się ze świstem powietrza. Wszystkie te dźwięki w miarę ucichły po kolejnej chwili. Nie wiedziałam co się dzieje, nerwowo obracałam głową raz w prawo, a raz w lewo, cała drżałam. Nie chciałam znowu być w takim miejscu.
- CO MNIE TO OBCHODZI ŻE NIE CHCESZ?! SAMA SOBIE ZASŁUŻYŁAŚ NA TAKIE TRAKTOWANIE! – znowu ten sam głos. Ale skąd wiedział o tym, co myślę? Ja tego nie mówiłam!
Nagle wszystko zaczęło drżeć i było słychać jakieś rozmowy. Nie wsłuchiwałam się w nie specjalnie, poza tym drgania metalowego czegoś, prawdopodobnie ścian miejsca, w którym byłam, nie pozwalały mi na usłyszenie wszystkiego. Było słychać też kilka samochodów, czy przynajmniej silników samochodowych. Albo podobnych? Nie wiedziałam, nie byłam w stanie ich ujrzeć. Nadal było ciemno, ale robiło się cieplej, a powoli wręcz gorąco. Kilka mocniejszych uderzeń i poczułam, jak nagle się poruszam, uderzyłam głową o ściany tej skrzyni czy czegoś, gdzie byłam. Na pewno było z metalu, który zaczynał parzyć. Cicho piszczałam, ponieważ to bolało. Minęło jeszcze trochę czasu i ponownie coś uderzyło o ten pojemnik. A nagle góra i bok tego pojemnika się otworzyły, oślepiło mnie światło wydobywające się stamtąd. Zacisnęłam powieki z całej siły, ponieważ nie mogłam zasłonić oczu rękoma.
Jeden z nich o coś spytał. Dopiero byłam w stanie ujrzeć sylwetki ludzi, chyba w tej chwili trzech. Rozejrzałam się, zaczęłam mocno drżeć. Wtedy inny wydarł się na niego jakby się zdenerwował. Następnie przez chwilę rozmawiali i mnie podnieśli, a trzeci tylko się przyglądał. Potem poszedł otworzyć kolejny kontener i wyładowywał bagaże jak gdyby nigdy nic. Mówili w nieznanym mi języku, nie brzmiało to ani trochę znajomo. Może trochę jak... rosyjski? Nie wiem...
- Ja też nie wiem czemu jej nie zabili… Ona się do niczego nie nadaje! – ktoś powiedział. Wtedy się nerwowo rozejrzałam szukając kogoś, kto to powiedział. Ujrzałam ich obu… Ale nigdy nie potrafiłam zapamiętać jak im na imię. Przeraził mnie ich widok.
- No idźże! – popchnął mnie mężczyzna, który mnie trzymał. Drugi wrócił do trzeciego rozładować resztę kontenerów, ale część z nich była pusta lub załadowana w części. Otworzył drzwi i znalazłam się w kolejnym, małym pomieszczeniu. Mężczyzna podniósł słuchawkę wiszącego na ścianie telefonu, wybrał numer i po krótkiej rozmowie odwiesił słuchawkę. Ściany pomieszczenia były białe, po obydwu stronach były drzwi. Oświetlone było przez lampy jarzeniowe u sufitu. Znajdowało się tu jedynie krzesło, nic więcej. Jeszcze telefon, ale poza tym naprawdę nic więcej.
- Macie ją, tak? – drzwi otworzyły się dość gwałtownie i takie padło pytanie od razu po ich otwarciu. Był tam wysoki chłopak, wyglądał na silnego. Miał też lekki zarost, ubrany był w garnitur.
- Jasne… Cała, nic jej nie jest. Poza tym… - odwrócił mnie i dotknął mojej ręki w miejscu, gdzie miałam kilka kresek.
- No dobra… - cicho mruknął. – Niech ci będzie. Zabieram ją.
Wtedy ten młodszy mną szarpnął i zaczął ciągnąć. Ledwo mogłam iść ze względu na sznury. Ostatecznie doszłam do kolejnych drzwi, gdzie wyszłam na zewnątrz. Wyszłam? Zostałam zaciągnięta… Następnie wrzucona do niewielkiego samochodu dostawczego. Potem samochód ruszył gwałtownie.
***
- To ona… Właśnie przyleciała. – powiedział ten sam chłopak, który mnie tu przywiózł. Był z nim kolejny, też w garniturze.
- A sprawdzi się? Co umie? – ten drugi powiedział.
- Sprzątać, gotować, prać… Wszystko.
- Doskonale… A mówi po polsku? - uśmiechnął się szeroko.
- Tego nie wiem... Zapytaj jej może...
Ten, co mnie przywiózł, zdjął mi knebel, znaczy się kawałek tkaniny przechodzący przez moje usta tak, bym nie mogła mówić. Ten drugi się o coś zapytał, ale go nie rozumiałam. Więc to był język polski...? Nie znałam takiego. Słyszałam o jego istnieniu, ale nie znałam ani słowa w tym języku. Nieznajomy zapytał jeszcze raz o coś, podwyższonym głosem.
- Skoro tak, to nie mówi. Trudno, nauczy się ją... - powiedział po próbie. Następnie odeszli.
- Ciekawe ile za ciebie zapłaci, bo ja nie dałbym ani grosza... - znowu on. Nagle poczułam mocne uderzenie w policzek, aż pisnęłam.
- No, chodź tu... - podniósł mnie nieznajomy. Zabrał mnie ze sobą do samochodu, ale ten był osobowy. Wyglądał na jeden z bardziej luksusowych. Posadził mnie na tylnym siedzeniu i ruszyliśmy znowu. Pojechaliśmy do jego domu. Jednak nie wyglądał na taki, gdzie wszystko jest ze złota. Raczej skromny, choć duży.
- No chodź, na co się patrzysz... - powiedział wyciągając mnie z samochodu. Tak zaciągnął mnie do środka. Tam oczywiście też było podobnie, chociaż było więcej zdobień. Meble były w miarę nowoczesne. Nie było też zdjęć przywódców Korei. Czyli... gdzie jestem?
- No ruszaj się! - znowu mnie popchnął. - Dzisiaj masz dużo pracy...
Nie miałam wyjścia. Musiałam iść tam, gdzie mi kazał. Wprowadził mnie do jakiegoś małego, pustego pokoju. Jedyne źródło światła tam to okno. Malutkie, bez klamki czy innego przyrządu pozwalającego na jego zamknięcie czy otwarcie. Ściany mimo tego wyglądały na białe. Właściciel mnie rozwiązał, po czym założył smycz i obrożę. Za nie pociągnął mnie dalej, do sypialni. Najpewniej jego sypialni, która wymagała posprzątania. Wtedy odpiął mi obrożę.
- Za godzinę tu wrócę. Ma być posprzątane. Zrozumiałaś? - powiedział. - Bo pożałujesz...
I zatrzasnął drzwi wychodząc. Nie miałam wyjścia... Zaczęłam sprzątać. Porozrzucane ubrania, niepościelone łóżko, trochę kurzu na półkach...
- I tak się nie wyrobisz... - prychnął ten sam człowiek. Nie wiedziałam skąd on się pojawia, ale zawsze mi towarzyszył. Czego chciał?
- Dlaczego mnie nie zostawisz...? - spytałam.
- Beze mnie byś sobie nie poradziła, dziewczynko. - odpowiedział. - Ciesz się, że się lituję nad tobą. Takie bezwartościowe istoty powinny zdychać.
- Nieprawda! - krzyknęłam, w oczach mając łzy. - To ty mi przeszkadzasz!
- Uważaj do kogo to mówisz... Lepiej ze mną nie zadzieraj...
Drzwi nagle się otworzyły.
- Nie drzyj się tak! - podszedł mężczyzna i mnie podniósł za obrożę. Lekko się dusiłam. - Nie dość, że nie zaczęłaś, to jeszcze mi przeszkadzasz tym krzyczeniem! Co ty sobie wyobrażasz, co?!
Rzucił mnie na podłogę. Lekko się skuliłam z bólu, miałam coraz więcej łez w oczach.
- Jeszcze się rozryczy... - kontynuował, wtedy mnie kopnął. Trafił w brzuch, co bardzo bolało.
Po chwili wyszedł. Nie mogłam wstać, tak mnie to bolało. Ale musiałam to zrobić... Zaczęłam od zbierania brudnych ubrań. Dość spory stosik ułożyłam w jednym miejscu. Następnie zaścieliłam łóżko, co akurat było najprostsze pomimo bólu. Jednak potrzebowałam jeszcze kilku rzeczy by móc sprzątać dalej. Pewnie były w łazience, ale gdzie ona się znajdowała? Wyszłam na chwilę stamtąd by jej poszukać. Nie mogłam jej znaleźć, a nie chciałam też zaglądać do wszystkich pomieszczeń. Nie dowiedziałam się gdzie to pomieszczenie jest.
Niecała godzina minęła. On tu wszedł, po czym mnie bardzo mocno uderzył. Kilka razy… Aż moje oczy zaczęły łzawić. Cicho piszczałam, a i tak próbowałam się powstrzymać. Skuliłam się na podłodze nie chcąc dostać mocniej. Do tego mnie mocno kopał. Kazał mi wyjść do tamtego małego i ciemnego pokoju. Zamknął mnie w nim na klucz, choć nie związywał mnie już.
Minęła ta noc, kolejny dzień, jeszcze kilka nocy i dni. Kolejne siniaki i rany się licznie pojawiały, po każdym dniu. Kolejne zadania, których nie mogłam wykonać, czyli kolejne rany się pojawiały. Już ledwo się trzymałam. Za każdą zrobioną na swojej ręce czy nodze kreskę też byłam ukarana. A jeszcze tamten chłopak, który był tam… jego koledzy, koleżanka… Zawsze mnie w nocy okropnie męczyli, w dzień też. Po kilku takich dniach, wcześnie rano, drzwi do tego ciasnego pokoju otworzyły się bardzo gwałtownie.
- Wstawaj! – wydarł się. Szarpnął mnie mocno za obrożę, którą mi nałożył na początku. Już byłam niemalże w pełni obudzona. Szarpał mnie tak, że nie nadążałam iść. Kilka razy upadałam przecierając sobie kolana na wykładzinie, która gdzieniegdzie była. Potem na chodniku przed domem, z którego mnie wyciągnął.
- Od początku do niczego się nie nadawałaś! – jeszcze krzyknął, po czym dosłownie mnie wykopał na ulicę. Wypchnął, wykopał… Akurat w tej chwili nic nie jechało, a słońce dopiero się podnosiło. Byłam tam tylko ja. Kiedy on wszedł z powrotem do domu, ja leżałam na chodniku płacząc.
- Miał rację... – znowu on. – Czego znowu ryczysz? Jeszcze się nie oswoiłaś z tym, że jesteś bezwartościowa?
- P-przecież... wiem... - płakałam.
- I trzeba pomagać ci byś ze sobą skończyła wreszcie... Wiesz, mam cię dosyć.
- To mnie zostaw! - krzyknęłam unosząc głowę lekko. - Daj mi wreszcie spokój!
- Ty chyba żartujesz, dziewczynko. Jeszcze zrobisz coś głupiego... Myślisz, że ciebie dopiero poznałem?
- Nikt ci nie kazał!
Wtedy mnie kopnął.
- Ale będę to robić! Ktoś musi pilnować takich małych idiotek jak ty! Przez ciebie ten świat jest gorszy!
- To mnie zabij skoro tak! Czemu tego wcześniej nie zrobiłeś?! Tyle czasu chodzisz za mną, a nic nie zrobiłeś w tym kierunku!
- A pomyślałaś, ty niedorozwinięty podczłowieku, kto posprząta? Ja to mam robić?
Po jakimś czasie poczułam jak ktoś mnie podnosi, zatykając usta.
Coś szepnął. Nie mówił nic więcej, tylko zabrał mnie gdzieś cały czas zakrywając mi usta. Zakrył mi też oczy i zaprowadził dokądś. Jak już mnie puścił, byłam w niewielkim zaułku. Rozejrzałam się nerwowo, a on zbliżał się, z niepokojącym mnie uśmieszkiem.
Dalej mówił, dosyć spokojnie i cicho mruczał przy tym. Nie mogłam cofać się dalej, była tam tylko ściana budynku. On mnie lekko docisnął do niej jedną ręką, a drugą dotykał mojej szyi. – Może i jesteś poraniona, ale i tak mi się podobasz.
- N-nie, ja nie chcę! Zostaw! – pisnęłam przerażona.
- Jasne... Nie chcesz się do tego przyznać, co? – powiedział. – Pierwszy raz spotykam kogoś z zagranicy jak ty…
- ZOSTAW! - krzyknęłam, a wtedy on mi zasłonił usta. Lekko drżałam, a w chwili, gdy mnie dotykał w dość dziwny sposób, wyrwałam się mocno, wtedy akurat skutecznie. Uciekłam przed siebie jak najdalej, bardzo szybko biegłam. W pewnym momencie się potknęłam, upadając na ziemię, jeszcze przejechałam trochę po chodniku. Niemal natychmiast się podniosłam, by biec dalej, szukając kryjówki. On mnie jeszcze chwilę gonił, ale odpuścił po kilkunastu metrach, coś mamrocząc pod nosem. Ledwo słyszałam, brzmiało to dla mnie jak bezsensowny bełkot. Poza tym słabo to słyszałam, był daleko. Po jakimś czasie doszłam do jakiegoś spokojniejszego miejsca, którym był park. Drzewa, ławki… Nawet ludzie się tu nie znajdowali. Jedno z drzew iglastych miało tak gęsto pokryte igłami gałęzie oraz tak długie, że sięgały do ziemi. Weszłam pod nie, ciemności dały mi chwilę spokoju. Miałam nadzieję, że nikt mnie tu nie znajdzie.
Wtedy on wrócił. Nagle się pojawił, znowu chciał mnie dotykać. Pisnęłam i zaczęłam ponownie uciekać. Przewróciłam się w pewnym momencie ponownie, a widziałam przed sobą nogi. Czyjeś nogi. Chciałam uciec od razu, ale nie miałam sił wstać. Wszystko mnie bolało po upadkach, kreskach i karach. Jak już wiedziałam, że się nie podniosę, zacisnęłam z całej siły powieki. Może ten ktoś mnie dobije...? Ale nie chciałam patrzeć jak się do tego szykuje. Bałam się... Tak bardzo się bałam... Czy to będzie bolało, tak jak wcześniej? A jeśli mocniej...? Chciałam by nie bolało wcale… Ale jeśli ma boleć teraz mocno, a potem wcale… Też by mi odpowiadało, byle krótko. Nie chciałam więcej bólu, tylko chciałam ze sobą skończyć. Czekałam na koniec, ale żyłam dalej. A może już nie? Czy jest możliwe, że to przychodzi bezboleśnie? Otworzyłam oczy by to sprawdzić. Byłam dalej w tym samym miejscu. Ten ktoś, przy kogo nogach leżałam, dalej był w tym samym miejscu i na mnie patrzył. Chciałam znowu się zerwać do ucieczki, ale byłam wciąż za słaba. 
(Ktoś?)