27 grudnia 2019

Od Akiro do Gabriel i Somnatisa

Dzień jak co dzień, a jednak inny. Wszędzie było pełno ludzi, których wyciągnęliśmy z wieży. Wszyscy byli już pozbawieni każdego rodzaju namiernika. Teraz ludzie zajmowali się zbieraniem informacji od nich i wyrobem fałszywych, ale oryginalnych dowodów. Zmiana ich wyglądu również, była ważna. Przyjaciel proponował mi również zmianę wyglądu, ale wiedziałem, że mimo to i tak mnie znajdą więc to mijało się z celem. Po upływie kolejnych dni, jeden z moich towarzyszy podał mi informacje, że jedna osoba domaga się spłaty długu. Westchnąłem i spojrzałem na towarzysza.
- Umowa tam gdzie zawsze.
- Przekaże. - Odparł i zniknął, a ja wraz z Bonim udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia wstąpilismy oboje do cukierni i kupiliśmy sobie po cieście.
- Dzisiaj masz spotkanie z tym gościem co coś chciał od ciebie wczoraj.
- Tak, jak chcesz możesz  iść ze mną, lub  pilnować reszty.
- Zostałbym. - skinąłem głowa, po zjedzeniu deseru, zapłaciłem sprzedawcy za  usługę,  a raczej za towar i z Bonim udaliśmy się  na pociąg. Weszliśmy do pociągu i zajęliśmy miejsca siedzące, wyciągnąłem sprzęt i zacząłem sprawdzać informacje jakie padały na temat wieży, a Boni obserwował świat za oknem.  Przewijałem newsy i wszystko szło po myśli prócz aspektu, że o ten atak zostały posadzone wilki. Westchnąłem i zgasiłem ekran telefonu, wyciągałem z torby maski jedna z nich dałem Boniemu.  "Arena 8"  Rozbrzmiał głos w głośniku. Założyliśmy maski i podeszliśmy do drzwi, gdy pociąg dojeżdżał na stacje, gdy drzwi się otworzyły  ruszyliśmy do miasta z Areny 8 od razu uderzyła w nas muzyka grana na tym terenie. Kupiliśmy coś do picia, a młody chciał watę po czym ruszyliśmy w mroczniejsze tereny tej zbieraniny. Zasiedliśmy na ceglanym "balkonie" i rozmawialiśmy  o różnych rzeczach. Po jakimś czasie, było słychać głos jakiegoś faceta i milczenie kota.
- Wcale się nie zgubiłem. - mówił mężczyzna, a my go obserwowaliśmy, chłopak zaczął mocno się rozglądać. Zaplotłem nogi na róże i zawisłem głową  w dół  przed chłopakiem, który odskoczył z lekkim szokiem do tyłu.
- Co się boisz Gabriel, czyż to mnie czasem nie szukał? - uśmiechnął się pod maska wiec chłopak tego nie widział, moje oczy zabłysły czerwienia przez co mogłem pokazać mu co chce. Ściągnąłem maskę.
- Więc ty jesteś Fox? - Zapytał zaciekawieniem wpatrując się w "maskę mając na twarz"
- Tak, wiec w czym masz problem.
- Chce kogoś znaleźć. -powiedział i wyciągnął medalion z wilkiem, wziąłem go w dłoń i się mu przyjrzałem.
- Huhu.... Dawno nie widziałem tego symbolu. - Powiedziałem z uśmiechem ściągając iluzje.
- Należał do mojej matki, chce znaleźć rodzinę.
- Da się załatwić bracie. - Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Somnatisa.
- Jo Som będę u ciebie za jakieś dwie godziny, przyprowadzę kogoś z "rodziny".  - Powiedziałem spokojnie po czym się rozłączyłem. - To idziesz z nami. - spojrzałem w górę. - Boni idziemy!  -zawołałem i chłopak po chwili, był na dole. Ruszyliśmy do pociągu i wysiedliśmy na terenach nadmorskich, weszliśmy do sklepu z zegarkami.
-Witaj Somi. -Przywitałem się z przyjacielem i wytłumaczyłem mu kto przylazł  ze mną.
(Somniatis?)

19 grudnia 2019

Karta postaci towarzysza - Leon

Imię: Leon
Płeć: Chłopak
Wiek: Rok 
Typ: Wspierający
Rasa: Zwykły kot, -pół pers, ojciec nie znany
Cechy charakteru: Leniwy,  kocha jeść, boi się obcych, oddany właścicielowi, uwielbia pieszczoty, lubi się obrażać i spać, nawet inteligentny.
Historia: Gdy się urodził mieszkał z mamą u właścicielki przez 3 tygodnie. Potem Noc go przygarnął. Potem sprawił, że kotek wyglądał z każdym dniem jakby zjadł sam siebie. Ma nadwagę i to bardzo widoczną. Jego właściciel twierdzi, że mówi, więc nie wyprowadza to z błędu. Całe dnie spędza na kanapie lub jak każą to wychodzi na podwórko, wtedy nie opuszcza Nocy nawet na krok, bo boi się, że się zgubi.
Moce i umiejętności: Nie ma mocnych na jego apetyt. Potrafi polować. Wspinać się na drzewa oraz dużo spać i narzekać.
POZIOM 1
| Siła: 1 | Zręczność: 3 | Szybkość: 1 | Moc: 1 | Spostrzegawczość: 1 | Wytrzymałość: 1 | Refleks: 1 |
Właściciel: Noc

Karta postaci - Gabriel Noc

Dane osobowe

Imię i Nazwisko: Gabriel Noc
Pseudonim: Nikt
Płeć: Mężczyzna
Pochodzenie: Nieznane matka porzuciła mnie po porodzie
Data urodzenia: 07.10.1998
Przynależność: Żadna
Stanowisko: brak
Klasa: Posiadacz zwierzęcego genu [Wilka]
Praca: Chemik i przy okazji handlarz, wolontariusz 
Orientacja: Na razie żadna
Partner: Kto by to chciał
Rodzina: Rodzice nieznani. W domu dziecka miał przyjaciela, który niestety zmarł podczas walki. Po jego śmierci nikomu więcej nie dał się do siebie zbliżyć.
Miejsce zamieszkania: Arena 1 
Dom posiada piwnicę, w której znajduje się laboratorium oraz pomieszczenie "prawdy" do zmuszanie ludzi, aby zaczęli mówić.

Charakter

Szczery, wmawiany sobie samotnik, opiekuńczy, po trochę pesymista, realista i optymista. Uważa, że nic mu się nie należy, bo jest sierotą i że wszystko to jego wina. Pomoc innym go uszczęśliwia. Kobieciarz, niestwierdzony schizofrenik. Choć jest bardzo mądry, często zachowuje się jak idiota.

Aparycja

©Sithussssssssususus
Ma czarne włosy. Jego tęczówki majom odcień strasznie jaskrawego turkusu, choć pod wpływem emocji jaśnieją lub ciemnieją. Jest bardzo wysportowany. Dzięki częstym zbawieniem się w ganianego przez policję. Zawsze to on musi uciekać. Na co dzień nosi: czarne buty, w tym samym kolorze spodnie, rękawiczki skórzane, płaszcz oraz mało podręczną listonoszkę, gdzie przechowuje swoje narzędzia pracy. ( waga, tasaki, zipki, shuriken, karma dla kota, itp). Jego koszula jako jedyna się wyróżnia z jego ubioru ponieważ jest w kolorze białym. Na której swobodnie zwisa medalion. Jedyna pamiątka po rodzicach. Ciuchy zakrywają jego blizny, które opowiadają miele historii z jego życia. Jego styl chodzenia nie wyróżnia to z tłumu.

Historia

©Nieznane
Jako noworodek został odrzucony do okna życia. Gdy został odebrany z niego miał przy sobie medalion z obrazkiem, na którym był wilk, który po oby dwóch stronach ma węże, wyglądające jak strażnicy. Przypominał herb. Był bardzo cichym i samotnym dzieckiem, pomimo że wszyscy do niego lgnęli. Już jako małe dziecko zaczął ukazywać swój niezwykły dar, którym był nie zwykle dobrze rozwinięty umysł. Dzięki temu, choć pochodzi z domu dziecka w wieku 18 lat zrobił doktorat. Co pomogło mu w dalszych działaniach jako chemik oraz diler. W wieku 20 lat postanowił także zajmować się zielarstwem. Odkąd pamiętał zawsze poświęcał się innym. Gdy ktoś potrzebował pomocy zawsze był i nigdy nie oczekiwał nic w zamian, choć życie zbiegiem czasu nauczyło go,  że zawsze każdy jest zależny od drugiej osoby i aby pomóc większej grupie sam musi żądać przysług, które kiedyś mogą się przydać. Rok temu przygarnął kociaka.

Moce, umiejętności i zainteresowania

  • Zmiennokształtność
  • Potrafi opuszczać ciało i wchodzić w innych ludzi czy też zwierzęta oraz rośliny,
  • Zawieranie kontraktów (czyli jego przysług)
  • Reszta mocy nadal w ukryciu...
Dzięki nieprzeciętnemu intelektu jest prawie nie do pokonania, potrafi wytwarzać trucizny, którymi nabiera swoje ukochane noże, które dostał od nieżyjącego przyjaciela oraz odtrutki.
Hobby: dilerstwo, maltretowanie kota, choć nie ma nawet pojęcia, że to robi. Po prostu go kocha. 

Przedmioty 

  • Wisiorek, który dostał od matki tak naprawdę jest kluczem do rozwiązania zagadki kim jest. 
  • Miecze
  • Shuriken

Ciekawostki

  • Ma pupila, który jest zwykłym, niegadającym kotem, lecz ten schizofrenik uważa, że on gada. Kot jest pól persem po matce, ojciec nieznany. Koloru rudego. Kot ma rok A wygląda tak jakby zjadł sam siebie. Właściciel kocha go przekarmiać, bo uważa, że jest zawsze głodny. Kot nazywa się Leon, lecz właściciel woła na niego czasami kot katastrofa.
  • Towarzysz: Kot Leon 

Achievementy


Kontakt: magdalenakorga754@gmail.com

Od Gabriela do Akiro - "Jak tu trafił"

Zostatniej chwili. Gabriel Noc jest poszukiwany przez policję. Porwał, torturował i zabił 4 osoby. Poszukiwany jest nie bezpieczny i pewnie jest uzbrojony ostatni raz był widziany w centrum handlowym stokrotka. Policja prosi o ostrożność oraz jeśli ktoś widział lub wie gdzie może przebywać prosi o kontakt z  najbliższym komisariatem policji. Ukrywanie podejrzanego jest nie rozsądne i karane.
Taki komunikat został podany przed chwilom w telewizji, gdy Gabriel brał prysznic. Nagle spod prysznica wyciąga go  dźwięk telefonu, który został położony w sypialni. Gabryś szybko wychodzi spod prysznica cały mokry i nagi biegnie do pokoju. Gdy dobiega widzi, że do telefonu który zostawił na biurku łasi się udzielać.
- Dupku zamiast tulić się do tego telefonu odebrał byś go.
- Miał.
- Dobra zaraz cię nakarmię.
Odpycha kota od telefonu i odbiera. 
- Hej
W słuchawce słyszy znajomy głos. To jego znajomy Miron.
- Czego chcesz przeszkadzasz mi jeszcze nie ma towaru.
Mówi zdenerwowany. Tyle razy mu mówił by mnie dzwonił a ten i tak to zrobił
- Nie po to dzwonię.
Tłumaczy się mały ćpun i wyjaśnia nie dając Nocy cokolwiek odpowiedzieć.
- Oglądałeś poranne wiadomości? Kogo zabiłeś? O co chodzi?
- Co? Co ty do mnie pierdolisz?
Odpowiada szatyn już coraz bardziej włożony.
- No normalnie w telewizji pierdoli jakaś babka że jesteś poszukiwany za zabicie czterech osób.
Wyjaśnia chłopak z niepokojem. Gabriel wywraca oczami.
- Gdzie to niby mówią? Na jakim kanale?
Pyta chwytając pilot który leżał na biurku przy siedzącym Leonie. Włącza telewizor.
- Puść na jedynkę
Odpowiada ćpunek. Noc przełącza pośpiesznie na jedynkę a tam kobieta mówi że jest poszukiwany.
- Co to ma być ? Przecież nic takiego nie zrobiłem?
Tłumaczy się.
- Dobra ja kończę. Towaru i tak nie mam.
Rozłącza się i w pośpiechu wybiera numer z listy w telefonie nazwanej  przysługi i czeka.  W tym samym czasie podchodzi do szafy i pośpiesznie wyciąga  swoje codzienne ubrania. Po trzecim sygnale ktoś odbiera.
- Pamiętasz mnie? Z tej strony Gabriel Noc.
Mówi całkowicie innym głosem. Spokojnym i pełnym seksu.
- Tak pamiętam. Mówiłeś że kiedyś się odezwiesz czekałam.
Odpowiada kobieta. Lecz wcale nie jest przestraszona wręcz przeciwnie cieszy ją jego telefon.
- W czym mogę ci pomóc Gabrieli.
Pyta się.
- Twój mąż nadal zajmuje się fałszerstwem?
Pyta się zapinając już spodnie i maszerując do kuchni by nakarmić kora, który idzie tuż zanim pomrukując szczęśliwie że na teście dostanie jeść.
- Tak. Wiesz gdzie mieszkam przyjedź. - odpowiada kobieta oraz się rozłączyła.
- Kocie zrobimy sobie wycieczkę. Powiedział do zajadającego przysmaki otyłego rudego puchu  na czterech łapach. Kociak powoli przełknął i popatrzył się na przyjaciela.
- Ty głupi czy głupi? Przecież my tu nie wrócimy za tych dwóch ziomków a tym bardziej jak zrobiłam nalot i znajdą jeszcze jednego co miałeś parę dni temu wywieść do lasu a nadal tego nie zrobiłeś... A mówiłem że się tak skończy że tą przysługę możesz sobie darować i tak ten fagas tej baby nie żyje a  za śmierć jej chłopa i goryla zrobiły się cztery. Ja lepiej pójdę się spakować a ty nie stój jak ten fiołek tylko spakuj mi jeść.
Zamiast zrobić jak powiedział to znów wrócił do jedzenia.
- Ty se jedź a  ja nas spakuje i pozbędę się gościa.
Po tych słowach kucharz poszedł do sypialni, spod łóżka  wyciągnął klasycznym torbę podróżną o położę oczywiście czarnym jak praktycznie wszystko co nosił. Położył ją na łóżko i podszedł do szafy z której wyjął kilka ubrań i bieliznę na zmianę. Poskładał je w idealnym kostkę i włożył do torby. Potem podszedł do  biurka które stało idealnie na przeciwko łóżka. Odsunął je delikatnie i z wnęki w ścianie którą zasłaniało biurko wyciągnął da miecze. Przysunął  biurko powrotem na miejsce i chwycił leżący na nim laptop z ładowarką. Wszystko również wpakował do torby. Do niej jeszcze doszedł szary puszysty koc mała okrągła jasno niebieska poduszka na której spał kot oraz przekąski dla kota i Gabriela. Po opakowaniu się nie zwracając uwagi na kręgowego się pod nogami kota poszedł do piwnicy. Piwnica była ogromna chyba większe niż dom. Było w niej pełno drzwi nie do końca wiadomo od czego. Gabriel wraz z kotem otworzyli  jedne i weszli do środka. To była mroczne sala tortur. Na środku stało krzesło przy drzwiach były różne pułki z przyklejonymi do nich naklejkami, typu: kleszcze, piłka do metalu, rozpuszczalnik, palnik, alkohol igły, nicie  itp. Po bokach były kajdany przymocowane do ścian. Do jednych z nich był przyczepiony mężczyzna. Był brudny i nagi. Widać było że jest wyczerpany i głodny. Ponieważ nie minął ani gram tłuszczu, same kości i skóra. - Masz szczęście. Mam dobry dzień i cię nie zabije, a wręcz przeciwnie wypuszcza na wolność.
Powiedział Gabriel podchodzić do mężczyzny. Ten tylko podniósł lekko głowę i opuścił. Wiedział że Gabriel kłamie. Tak długo to tu trzymał i torturował. Teraz niby miało być inaczej? Jeśli tak to tylko dlatego że to nareszcie zabije. Noc odepną chłopaka i wziął to na ręce. To nie było zbytnio trudne ponieważ był jak piórko. Wyszedł z nim z pokoju i zamknął drzwi na klucz. Wszedł i do innego pokoju tym razem pokój wyglądał trochę inaczej lecz nadal przerażająco. Ten wyglądał jak typowa kostnica. Stół dał nieboszczyków, akcesoria do sekcji zwłok i jakieś ubrania w szafie. Mężczyzna na rękach Gabriela uważnie popatrzył na pokój i wiedział że to już koniec. Ale był szczęśliwy bo na reszcie odpocznie a  noc i tak nic się od niego nie dowie. Niebiesko Oki położył chudzielca na stole. Podszedł do zlewu. Wziął stojąca obok wiaderko z gąbkom w środku i nadał letniej wody. Podszedł z wiaderkiem do chłopaka .
- Co teraz będziesz to mył? 
Zapytał kot. Gabriel nic mu nie odpowiedział tylko wycisnął gąbkę i zaczął myć mężczyznę.
- Tak myj to mamy na tyle czasu zanim tu psy wpadną. Powiedział rudzielec i sobie usiadł by obserwować poczynania chłopaka. Gabriel po dokładnym i delikatnym umyciu ofiary ubrał go w garnitur. 
"No czyli zostanę pogrzebany żywcem. Jebany psychopata i tak mu nie powiem że szef bił i kazał nam gwałcić swoją żonę, bo i tak to lepsza śmierć niż goryla szefa." pomyślał ledwo oddychający chłopak. Szatyn spod stołu wyciągnął torbę i przerzucił ją przez ramię. Wziął chłopaka na ręce i spełnieniem głowy dał znać Leonowi że wychodzą. Po sprawdzeniu dokładnym że drzwi od piwnicy są zamknięte poszedł do garażu. W garażu stał piecio-drzwiowy 
Mercedes-Benz CLS 2019 koloru krwistej czerwieni i niebiesko czarny ściągacz Deco-Wall
Wsadził ofiarę do samochodu i obok niego położył torbę. Wrócił się do domu po swoją torbę na ramię i po smycz dla kota. Sprawdził czy wszystko jest pozamykane i wrócił do samochodu. Odpalił i ruszył w stronę domu kobiety z którą przedtem rozmawiał.
***
- Zostań w środku i go  pilnuj.
 Powiedział Gabriel do kota i wyszedł z auta.
Ruszył w stronę małego domku na przedmieściach miasta. Gdy był już w połowie z domku wyszedł mężczyzna. Ciemny blondyn z tęczówkami w położę letniej trawy. Niezbyt dużej postury ubrany w czerwoną koszulę  i jasne dżinsy. Gdzieś tak koło czterdziestki. Gdy się spotkali blondyn wyciągnął rękę na powitanie. Młodzieniec mocno i pewnie ją uścisnął.
- Więc chcesz abym załatwił Ci nową tożsamość? 
Powiedział Miłosz z lekkim niepokojem w głosie.
- Nie potrzebuje tego.  - Odpowiedział niebieskooki i szybko dodał. - Chodzi o majom rodzinę.
- Aha im mam zmienić. - Powiedział mężczyzna zerkając do samochodu.
- Też nie. - Odpowiedział trochę speszony.
- Więc o co chodzi? Ja się jeszcze tylko znam na finansach. 
Powiedział blondyn. Miał tylko nadzieję że nie będzie musiał ukrywać tego przemarzniętego i wygłoszonego mężczyznę. Który siedział na tylnym siedzeniu.
- Szukam mojej rodziny. Jako małe dziecko zostałem porzucony do oka życia. Matka zostawiła mi tylko ten medalion. Wiem że jest kluczem do rozwiązania zagadki. Kim jestem. Tym bardziej że od kilku lat dzieje się zemną coś dziwnego. Coś nie wytłumaczalnego i wiem że ty możesz mi pomóc. Wszystkie moje tropy prowadził do ciebie oraz do jakiejś grupy lecz do tej pory jej nie odnalazłem a  jak pewnie słyszałaś już w telewizji mam mało czasu. 
Młodzieniec ściągnął medalion i wręczył Miłoszowi. Zielonooki przyjrzał się naszyjnikowi. 
- Wiem kto może ci pomóc.
(Akiro?)

3 grudnia 2019

Od Akiro cd. Argona do Camill

Po zabraniu z bunkra trzech broni wyszedłem i ruszyłem w ich stronę, jakie było wielkie moje zdziwienie, jak zauważyłem dwójkę podległych Argony. Zanim czarnowłosa zaczęła swój istny monolog, zwinąłem broń i ukryłem w pniu. Słysząc jej słowa, uśmiechnąłem się złośliwie
-Może wyglądam na tchórza, ale nim nie jestem. -odpowiedziałem lekko zdenerwowany, podszedłem do czwórki ludzi. -To jak wracamy? -Brew pozorom, jakie mogły wywrzeć wrażenia na dwóch przedstawicielkach różnych mafii. Gdy portal się otworzył, wszyscy przeszliśmy do naszego świata, po drugiej stronie, było trochę ludzi z obu stron. Nagły dźwięk przeładowywania broni dotarł do moich uszu, a następnie zauważyłem wymierzone we mnie skorpion 61, gloki, M4 i AK. -Na i po co wam te nerwy. Powiedziałem, podnosząc ręce w geście poddania, Argona z Camill uspokoiły towarzystwo. -To ,jak chcecie, z przyjemnością opowiem wam wszystko na temat "upadku serca" powiedziałem po opuszczeniu dłoni i rąk, po jakiś tam wtrąceniach przeszliśmy do jakiegoś innego pomieszczenia.
-Więc powiesz, nam coś czego nie wiemy? -zapytała towarzyszka broni Argony.
-Macie dość dobry wywiad więc wątpi, bym was zaskoczyły. Więc, zaczynając od samego początku. Plany ataku ustaliliśmy razem z Władysławem Leniniewskim no bardziej to większość planu była jego pomysłem. Tak jak wiecie chodziło o zniszczenie wieży, ale tego czego wam nie powiedzieli, to że wszyscy więźniowie z magicznymi zdolnościami i ci, którzy są po stronie Watahy i zarazem mafii zostali uwolnieni. Akcja miała zarazem zrobić zasłonę dymną dla Władysława, który odsunął się w cień pod pretekstem własnej śmierci.
-Łżesz! -usłyszałem głos jednej z kobiet i mocne uderzenie w ławę.
-Miło, że nadal uważacie, że kłamię jak z nut. -przyjrzałem im się spokojnie. -Ale pomyślcie trzeźwo, czy mi się to opłaca, poza tym, jak mi nie wierzycie, jest jeszcze jedna osoba w watasze, która widziała go na oczy i przeżyła.
-Kto to był!? -Argona podniosła wzrok a ja czułem z musze jej powiedzieć, coś mnie do tego zmuszało
-Somnatis  Tenberis.
(Miłej zabawy)

2 listopada 2019

Od Argony cd. Camille do Akiro

Cała trójka wyszła z domku na chłodne, wieczorne powietrze. Wyruszanie wieczorem może nie było najlepszym pomysłem, jednak obie kobiety były zdeterminowane, by jak najszybciej wydostać się z tej krainy.
- Chodźcie, zaprowadzę was do zbrojowni i wybierzecie sobie świecbroni - zaproponował Akiro, na co Argona parsknęła lekceważąco, a Camille spojrzała sceptycznie na niską postać chłopaka. - Bez niej nie dacie sobie rady. 
- Żeby dać sobie radę trzeba najpierw wyjść z tej zapyziałej wiochy - mruknęła Alpha, zakładając ręce na piersi. - Znowu przeciągasz.
- To nie potrwa długo, ale da nam przewagę. - Jasnowłosy westchnął i zaniechał dalszego przekonywania, po prostu ruszył w stronę sporego budynku, który spośród innych wyróżniał się stalowymi drzwiami i okiennicami. Kobiety spojrzały po sobie. Camille wzruszyła ramionami.
- Bez niego i tak nie zaczniemy, w końcu tylko jego genialny plan może nas stąd wydostać - powiedziała z przekąsem.
- Masz racje, Camille, a "swiecbroniiiiii" jest kluczowym elementem tego genialnego planu - Argona pokiwała poważnie głową. Gdyby sytuacja tak bardzo jej nie irytowała, zapewne ta rozmowa mogłaby być nawet zabawna. Zapewne.
  Kobiety ruszyły w ślad za oddalającym się chłopakiem. Gdy były już przy samych drzwiach, za ich plecami rozległ się trzask. Odwrócił się błyskawicznie, by ujrzeć... sylwetkę nastoletniej dziewczyny o długich, brązowych włosach oraz wciąż trzymającego ją za dłoń mężczyznę o blond włosach. 
- Rori? - Argona puściła klamkę, którą właśnie miała nacisnąć i ruszyła w stronę mężczyzny.
- Na to wygląda. - Blondyn wyszczerzył się w uśmiechu. - Niech cię diabli, Argo, nie było łatwo znaleźć tego miejsca. Rita nieźle się zmachała.
- Nic mi nie jest Rori - powiedziała dziewczyna, prostując się wyraźnie. - Ma jeszcze mnóóóstwo energii. 
- Mam nadzieję, jesteś w stanie nas stąd zabrać?
- Jest w stanie? - Camille podeszła bliżej, a Alpha odsunęła się nieco, by zrobić jej miejsce w tym prowizorycznym kręgu. Rita obdarzyła przywódczynię mafii nieufnym spojrzeniem. 
- Tak, z powrotem będzie łatwiej. Zna już w końcu drogę. - Wyjaśnił blondyn. - Przed trzecią kolacją będziemy w domciu.
- Niby jak chcecie to zrobić? - Z budynku wychynął Akiro, niosąc ze sobą masywny miecz, wyglądający nawet bardziej jak tasak niż miecz, smukły, jasny łuk przyozdobiony czymś na kształt liści oraz lancę, przypominającą nieco sztachetę z kościelnej barierki. Wszystkie te bronie świeciły delikatnym, białym światłem, podkreślając znacznie jasną cerę i włosy niosącego je.
- Wyteleportujemy się - Rori wzruszył ramionami.
  Akiro nie wyglądał na zbytnio zadowolonego. 
- Wracajmy zatem - Argona dała znak Roriemu i Camille, by chwycili się za ręce, sama podała dłoń Ricie, po czym zwróciła się do Akiro. - Twoją sytuację widzę zaś następująco: możesz wrócić z nami i ponieść konsekwencje lub zostać tutaj, w tym dziwacznym świecie. Jeśli wybierzesz to drugie, uznam to za zerwanie więzów z Watahą. 
(Akiro?)

28 października 2019

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna niepewnie pokiwał głową. Zbytnio był zszokowany tą niespodziewaną przemianą, by zrobić cokolwiek innego, niż ruszyć przed siebie. 
- W tamtą stronę jest Forum - powiedział cicho do Camille, maszerując powoli po bruku. - Zwykle jest tam kilku filozofów. 
  Kruk zakrakał cicho, co nie do końca powiedziało Loremowi myśli kobiety, jednak bijąca od niej aura była uspokajająca. Była jedynym ciepłym elementem w lodowatych odmętach przeszłości mężczyzny. Nieco podniesiony na duchu nieco przyspieszył, starając się nie rozglądać za bardzo, jednak jego oczy same wędrowały na boki. 
- Tu mieszka Sempronius z familią, jest urzędnikiem państwowym. Jego syn często u mnie bywał - rzucił niedbale do kruka i zamilkł ponownie. Jego oczy natrafiły na złotą głowę byka, wiszącą nad wejściem. - A tu Pellius. Filozof. Uczył mnie pisać i czytać. - Znów cisza. - Domitius. - To mówiąc wskazał na wyjątkowo smukły i wysoki budynek. - Oficerowie Cesarza, ojciec spędzał u nich dużo czasu. Był tam nawet tamtej nocy... 
  Lorem bezwiednie zaczął drapać się po szyi. Kruk zakrakał i kłapnął na jego palce dziobem. Jasnowłosy gwałtownie cofnął rękę i spuścił wzrok. Nie podniósł go, aż nie dotarli do wielkiego placu, na którego środku znajdował się posąg cesarza Nerona. Mężczyzna rozejrzał się, próbując zachować spokój. Na placu było sporo ludzi, przechadzających się tam i z powrotem, pędzących gdzieś, część z nich otaczała niewielkie podwyższanie, na którym nad tłumem górował mężczyzna w białej todze i wymownej łysinie mędrca.
  Mężczyzna przełknął ślinę. Teraz będzie musiał przepchnąć się przez tłum, zaczepić jakoś tamtego i namówić do współpracy. Zakładając, że tamten wogle będzie go widział. 
- Na pewno jest inny sposób - powiedział, patrząc na kruka na swoim ramieniu. Ten zakrakał, nastroszył się i kłapnął dziobem. Lorem westchnął i z miną straceńca ruszył w stronę mędrca.
  Przepchnięcie się przez tłum okazało się nie być problemem. Byli wyjątkowo spokojni, dominowało rozbawienie, co jasnowłosy przyjął z niejaką ulgą. Większym problemem okazał się sam cel. Mężczyzna stanął przed nim akurat w momencie, gdy ten mówił o teorii, według której wszystko zbudowane jest z "kawałeczków", które łączą się w większe układy, z których zaś dopiero powstaje materia. Był tak zaaferowany swoim wykładem, że chyba nie zauważał nikogo z zgromadzonych, a już tym bardziej Lorema.
- To Asinius - mruknął jasnowłosy do ptaka. - Często przemawiał na Forum. Ałć.
  Kruk uszczypnął go w ramię. Trzeba było spróbować. Lorem wiedział, że trzeba spróbować. Jego matka w końcu ich widziała, a zatem część ludzi musi ich widzieć. Tak.
  Jasnowłosy zrobił krok do przodu, następny. Wszedł na podest, stając przed uczonym, który gwałtownie przerwał mówienie. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lorem wyjął z kieszeni długopis i wbił mu w ramię do połowy. Mędrzec znieruchomiał, jego oczy wywaliły się białkami do przodu, a jego ciało osunęło prosto w ramiona mężczyzny. 
(Camille?)

19 października 2019

Od Camille cd. Akiro do Argony

 Camille spojrzała na mężczyznę, który stał niedaleko nich, we wnętrzu obcego dla niej, dziwnego domu, znajdującego się w jeszcze bardziej obcym i jeszcze dziwniejszym świecie. Parsknęła ironicznie, słysząc mętne tłumaczenie Akiro i widząc jego księgi z klasyfikacją potworów.
— Im dłużej tu jestem, tym bardziej zdaje mi się, że twoja obecność tutaj jest jedynie zapalnikiem dla mojej irytacji — wyznała, jakby zastanawiając się, czy nie eliminować elementu, który powoduje taki stan rzeczy - samego Oriego, jednak chyba uznała, że póki co się powstrzyma, bo zamilkła.  Gdy opowiadał im o poziomach demonów nie mogła się wprost powstrzymać przed kolejnym złośliwym komentarzem:
— Jaki więc jest twój poziom w tej klasyfikacji? Gdy nam powiesz będzie nam z Argo prościej określić swój. Po prostu pomnożymy go przez dwa i sprawa załatwiona. Chyba że twój to zero — uśmiechnęła się słodko. — Proponuję, żeby zamiast opowiadać nam dlaczego to nie możesz nas wysłać z powrotem i co konkretnie w tym twoim magicznym borze oprócz mnie czyha na twoje życie, a zaczął mówić o rzeczach, które naprawdę mogą nam pomóc, to byłabym niezmiernie wręcz wdzięczna. — Akiro westchnął i spojrzał na nią z mieszaniną irytacji i bezsilności. Kobieta wykonała sarkastycznie zachęcający ruch dłonią, podczas gdy drugą teatralnie podparła brodę.
— Jest jedno miejsce, w które możemy się udać. To kawałek drogi stąd, jednak jestem pewien, nie, mam nadzieję, że z niego uda nam się wrócić z powrotem do naszego świata. — odparł w końcu.
— Wreszcie jakieś konkrety — burknęła ciemnowłosa, jednak jej dalsze docinki przerwane zostały przez głos Alfy, która do tego momentu nie uczestniczyła aktywnie w ich rozmowie:
— Zdajesz sobie sprawę z tego, co stanie się z tobą, jeśli twoja nadzieja się nie sprawdzi? Albo co gorsza — podeszła do niego o krok, a Camille z niemałą satysfakcją oglądała, jak kuli się i wierci pod jej przenikliwym spojrzeniem.
— Gdybym chciał was zdradzić, zrobiłbym to wcześniej — próbował się obronić chłopak, jednak po chwili zamilkł. Belcourt klasnęła w dłonie z wesołym uśmiechem.
— No, to chyba nie ma na co czekać, kochani moi!
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

  Dłoń niemal bezwiednie zwinęła jej się w pięść, a paznokcie wbiły się w skórę, pozostawiając na wnętrzu dłoni cztery półokrągłe ślady. Wzrok Camille utkwił w przechodzącym mężczyźnie, który niewątpliwie zupełnie zignorował ich obecność oraz fakt, że rozmawiali. Zmarszczyła brwi, utkwiwszy w nim wzrok. Szedł dalej, jak gdyby nigdy nic. Jej szczęka zacisnęła się na moment, jednak po chwili spojrzała w oczy Lorema, a jej źrenice rozszerzyły się lekko z powodu niepokoju. 
— Myślisz, że nas nie zauważył? — spytał Lorem lekko niepewnie, widocznie tak jak on nie wiedział za bardzo, co się dzieje. Potrafiła wyczytać jednak z jego twarzy, że akurat w przeciwieństwie do niej, on sam wie, gdzie się znajdują. Jej samej jasne uliczki i budynki nie mówiły dokładnie nic. Westchnęła cicho, przeczesując włosy dłonią.
— Nawet nie tyle nie zauważył, co po prostu nie widział — odparła filozoficznie, a na jej ustach pojawił się dziwny uśmiech. — Musimy spróbować znaleźć kogoś, kto będzie wiedział, co tu się dzieje. Kto w ogóle będzie zdawał sobie sprawę z naszego istnienia.  — postanowiła, za co otrzyała jedynie oszczędne, wciąż ostrożne skinienie głową. — Jak sądzisz, ile czasu zostało nam do pożaru? — nie chciała znać odpowiedzi. Nie chciała czuć nad sobą oddechu kata z tykającym zegarem zamiast topora. Zwłaszcza, że mina Lorema, gdy usłyszał jej pytanie, nie mówiła najlepiej. A jego odpowiedź tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że nie są aktualnie w cudownej sytuacji.
— Obawiam się, że niewiele. — Camille przymknęła na chwilę oczy, powstrzymując kolejne, ciężkie westchnięcie — Jeśli naprawdę mamy kogoś znaleźć, powinniśmy się udać w miejsce, gdzie o tej porze będzie dużo ludzi — zerknął na słońce, jakby sprawdzając która godzina. Kobieta przygryzła policzki od środka.
— Obawiam się, że w tej formie nieszczególnie ci pomogę — odezwała się w końcu, podejmując decyzję o wyjawieniu mu jednej ze swoich tajemnic. — Jeśli będziesz mnie potrzebować, to zrobię co w mojej mocy. — przymknęła oczy, po czym zamiast jej postaci pojawiła się smukła sylwetka kruka. W tej okolicy powinien przyciągnąć wzrok, jeśli ktokolwiek ich zauważy. Poza tym, wyglądał niemal niegroźnie, więc element zaskoczenia zawsze byłby po ich stronie. Czarne jak noc stworzenie usiadło na ramieniu mężczyzny, a jego łebek uspokajająco oparł się na chwilę o policzek Lorema, jakby przekazując wsparcie. Miała nadzieję, że znajdą jakieś wyjście z tej sytuacji.
(Loruś? Sry za zmianę osoby, ale wolę wszędzie w 3 pisać, bo już mi się chrzani co i gdzie XD)

13 października 2019

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna nadal był nieco roztrzęsiony. Nawet opuszczenie dusznego wnętrza domu nie sprawiło, by poczuł się lepiej. W końcu zdążył się już pogodzić z myślą, że nigdy więcej już ich nie zobaczy. Lepiej by było, gdyby więcej ich nie zobaczył. Jej.
- To nie t-twoja wina - wymamrotał, próbując panować nad głosem, który jednak nawet w jego własnych uszach brzmiał wątle. Jego wzrok wbity był w ziemię, a właściwie w gładką, białą kostkę brukową, ciągnącą się pod jego stopami. - To ja powinien-nem przepraszać. -był mój pomysł.
  Uniósł nieco wzrok, by spojrzeć na dziewczynę, jednak od razu go spuścił. Jej silne poczucie winy sprawiało, że czuł, iż powinien coś z tym zrobić. Cokolwiek. Jednak nie wiedział co. Przez chwilę szli w milczeniu, gdy zbierał w sobie odwagę. Nagle się wyprostował, zaskakując tym samego siebie i staną, spoglądając prosto w twarz kobiety. Otworzył usta i zachłysnął się powietrzem. Zamknął je i spuścił wzrok.
- Już po wszystkim, tak? Nie przejmuj się mną. W końcu... - przerwał, nie będąc nawet pewien, czy chce to powiedzieć - praktycznie się nie znamy.
  Camille miała coś odpowiedzieć, jej piękne, ciemnoniebieskie oczy błyszczały światłem odbijanym przez ledwie powstrzymywane łzy, gdy między rozmawiającymi przeszedł łysy mężczyzna w białej todze, roztrącając ich na boki i ciągnąc za sobą uwagę Skryby. Lorem nie zrozumiał w pierwszej chwili tego, co widział. Nie zrozumiał nawet w drugiej chwili. 
  Ulica była praktycznie pusta, fakt, że między rozmawiających wszedł nieznajomy był w tej sytuacji faktem nad wyraz dziwnym. Znacznie jednak mniej, niż eleganckie, białe rezydencje, zdobione złotem i misternie rzeźbionymi posągami, okalające biały bruk. One również zapewne nie byłyby takie dziwne, gdyby nie to, że nie było ich tutaj, gdy wchodzili do domu rodziny Impsum. Lorem jednak dobrze pamiętał je ze swojego dzieciństwa.
  Z przerażeniem spojrzał na Camille. Nie było po wszystkim. Oj zdecydowanie nie było po wszystkim. Wszystko... miało się dopiero zacząć.
(Camille?)

3 października 2019

Od Akiro do Argony i Camille

Rozmowa trwała jakiś czas, zebrałem potrzebne rzeczy i opuściłem pomieszczenie i zszedłem po drabinie, ze skórzaną torbą na plecach. powoli ruszyłem w stronę domku, gdzie miały znajdować się kobiety. Gdy dotarłem pod drzwi, usłyszałem cichą rozmowę, więc zapukałem do drzwi, po czym wszedłem, przywódczynie siedziały w salonie.
-Przepraszam, że musiałyście czekać. - powiedziałem, po czym ściągnąłem torbę i zacząłem wyciągać z niej dwie trzy księgi i mapę. - Wytłumaczę wam wszystko, co tyczy się tego świata. Oczywiście wiem, że pewnie w to nie uwierzycie, ale nie chce waszej śmierci.- spojrzałem po kobietach, a następnie rozwinąłem mapę. -Więc my znajdujemy się tutaj -pokazałem na zaznaczoną wioskę niedaleko pasma górskiego, po czym przesunąłem palec w głąb kontynentu, a tutaj musimy się dostać, by wrócić do waszego świata, gdzie mnie pewnie stracicie. Po drodze musimy odwiedzić „las niedoli” rośnie tam roślina, która po zjedzeniu sprawi, że będziecie rozumieć mowę tego świata. - powiedziałem, wyszukując roślinę w księdze i następnie pokazując je kobietą. -Jeszcze jedno na tym świecie tak samo są, jak w waszym świecie, tutaj demony i potwory, ale klasyfikacja jest inna. Najsłabsze są o numerze pierwszym, a najsilniejsi są z numerem pięć, ale ich można policzyć na palcach jednej ręki. Wiec, jeśli macie jakiegoś chowańca to prawdopodobnie jest na poziomie drugim lub co najwyżej trzecim. Piątym poziomie są praktycznie prawie niemożliwie do pokonania, jak chcecie ich pokonać, potrzebna jest świecbroni. Jeśli chodzi o zdobycie ich, mam ukryte trzy sztuki, wiec pewnie pójdziemy.

(Camille)

2 października 2019

Od Argony cd. Calii

- widzisz ją tutaj? - pani komisarz teatralnie rozejrzała się dookoła. - Pewnie jest na dole, może pójdziesz sprawdzić, czy jej tam nie szukasz? Staruszka przecież nie zniknęła.
- Tak pani podkomisarz - powiedział młokos, czerwieniąc się i wracając po schodach na dół.
- Przecież nie zniknęła - powtórzyła bezgłośnie Argona z niepokojem patrząc na Calię, po czym odchrząknęła i głośniej dodała - Gdy wchodziłam do domu czekała na mnie w drzwiach z wodą. Daleko raczej nie odeszła.
- Dziękuję za tą jakże użyteczną uwagę pani Petrejov - powiedziała funkcjonariuszka z przekąsem. - A teraz już na prawdę powinny się panie stąd wynieść. To nie miejsce dla cywili.
- Tak, tak, już się zbieramy. Żegnam panią. - pośpiesznie zapewniła Calia i ruszyła w stronę wyjścia, po drodze ukradkiem rozglądając się za gosposią - której, jak łatwo się było domyślić, nigdzie nie zlokalizowała. Argona bez słowa podążyła za nią.
  Gdy wreszcie oddaliły się nieco od domu, Calia wyciągnęła z kieszeni niewielki notes i pokazała go towarzyszce. Na jego grzbiecie było napisane "Kero".
- Nieźle - pochwaliła czarnowłosa, patrząc jak notatnik ponownie znika w kieszeniach tamtej. - W szpitalu nie dowiedziałam się niczego ciekawego. Jednak ktokolwiek dorwał naszego dziennikarza, zrobił to skutecznie. Już więcej się nie podniesie.
- Szkoda, wydawał się sympatyczny - odparła rozmówczyni, bez specjalnego przejęcia. - Bardziej martwi mnie ta staruszka. 
- Jej zapach był intensywny w całym domu, jednak wychodząc z niego nie natrafiłam na świeży trop - przyznała Argona ponuro. - Albo wyszła tylnym wyjściem, albo nie wyszła wcale.
- Albo rozpłynęła się w powietrzu - zauważyła Calia. - Te pandy tak mają.
- Sprawdzałaś, co jest w notesie? 
- Jakoś nie miałam jeszcze okazji. - Dziewczyna przewróciła oczami. - Gdy policja dyszy ci na kark ciężko jest cokolwiek zrobić. 
  Alpha odchrząknęła i przez chwilę szły w milczeniu. 
- Chciałabym spróbować skontaktować się z tym Raskolnikowem - powiedziała niespodziewanie.
- Z... tym projektantem? Może być ciężko, to będzie od nas wymagać zbliżenia się do naszych kochanych władz trochę ZA bardzo - zauważyła dziewczyna. 
- Mogę skontaktować się z kilkoma osobami, obracającymi się w takim środowisku - czarnowłosa zamyśliła się. - Najwyżej znowu będę winna przysługę Belcourt.
(Calia?)

31 sierpnia 2019

Od Camille cd. Calii

  Nie — zaprotestowałam gorliwie. 
— Nie ma nawet takiej możliwości.
— Ale Caaaaam — jęknęła moja przyjaciółka żałośnie. — Przecież w moim mieszkaniu wszyscy się nie zmieszcząą. Sąsiedzi będą narzekać! — wysunęła kolejny argument, jednak po ciszy po mojej stronie chyba zdała sobie sprawę, że nie interesują mnie jej sąsiedzi i jeśli naprawdę będzie chciała mnie przekonać, będzie musiała wymyślić coś lepszego. Chrząknęłam znacząco, by uświadomić jej, że od paru dobrych chwil praktycznie nie daje znaku życia.
— Sprowadzisz sobie kogo chcesz — burknęła w końcu — tancerki, piniaty czy co tam zdecydujesz.
— Rozumiem że bar również zalicza się do "co tam zdecyduję"? — dopytałam, a na moją twarz wypłynął uśmiech.
— Akurat na alkohol liczę najbardziej w aktualnej sytuacji — odparła, co uznałam za potwierdzenie swych słów.
— I jak rozumiem nie zostawisz mnie samej z ogarnianiem tego wszystkiego zarówno przed jak i po imprezie? — drążyłam dalej. Znając umiejętności Ace do wykręcania się z jakiejkolwiek roboty musiałam usłyszeć jej słowo, by mieć pewność, że w połowie naszej bojowej misji nie stwierdzi, że pora na taktyczny odwrót. Parsknęła cicho, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak przewraca oczami zrezygnowana i lekko zirytowana już moją dociekliwością.
— Masz to jak w banku. — skinęłam sama do siebie głową. Czy było coś jeszcze o co powinnam spytać, zanim podejmę się organizacji całego wydarzenia? Zdecydowanie.
— Fionn nie przychodzi — zastrzegłam sobie od razu, a Calia zachichotała.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś go zaprosić — rzuciła w odpowiedzi. Wiedziałam, że akurat w tej kwestii nie mogę liczyć na nic więcej, więc jedynie zaklęłam cicho. Odpowiedziały mi kolejne podejrzane odgłosy rozbawienia.
— To jak? — podjęła po chwili — zgadzasz się?
— Tak — odparłam w kocu, zastanawiając się, czy nie wolałabym podpisywać paktu z diabłem o własną duszę niż urządzać imprezę z tą małą lisicą.
(Calia?)

Od Camille cd. Lorema

  Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ze zdwojoną siłą otarło do mnie, że przychodzenie tam było pomysłem złym. Bardzo złym. Jednak mimo to uśmiechnęłam się lekko do kobiety, a moja dłoń powędrowała o dłoni Lorema, ściskając ją pokrzepiająco. Ciężko było mi stwierdzić czy nie wyrwał jej dlatego, by nie wyprowadzać matki z błędu czy też może po prostu potrzebował jakiegoś punktu zawieszenia wśród dziwnych zdarzeń. Zanim się odezwałam, posłałam niebieskowłosemu ostatnie spojrzenie, mówiące: "Wyciągnę nas stąd. Obiecuję". Nie wiedziałam, czy dotarła do niego przekazywana przez nie wiadomość, jednak nie mogłam zwlekać dłużej.
Sit nomen meum Camille Belcourt. Et tu jus - Non veni huc. Extraneus factus sum filia desiderium eduxisti de fructibus terrarum. Qui etiam recte, et adhuc sint in flore utilitates. Ut Lorem... (Nazywam się Camille Belcourt. I ma pani rację - nie pochodzę stąd. Jestem córką pewnego zagranicznego kupca, którego chęć zarobku sprowadziła tutaj z dalekich krain. Jego intuicja również nie zawiodła, a jego interesy nadal kwitną. Jeśli zaś chodzi o Lorema...) — zmyślałam na poczekaniu, uznając, że będzie mi prościej nas stąd wyrwać, jeśli okażę przynajmniej częściową uprzejmość wobec kobiety. Czułam jak Lorem sztywnieje z każdym moim słowem, lekko kuląc się przed przenikliwym spojrzeniem matki. Do swojej opowieści dodałam jeszcze kilka zdań dotyczących tego, że pociągała mnie w Impsumie jego nieśmiałość, a także sposób w jaki z pasją wypowiadał się w niektórych kwestiach. Zakończyłam swoją wypowiedź żartem dotyczącym tego, że jak tak dalej pójdzie, sama będę zmuszona się mu oświadczyć, po czym wstałam, ciągnąc mężczyznę za sobą.
Optime enim hospitum modo relinquere cogimur pulcherrimum (Dziękujemy za gościnę, jednak teraz jesteśmy zmuszeni opuścić pani piękny dom) — powiedziałam, a mój głos wzmocniony nadnaturalnymi zdolnościami trafił do uszu kobiety niczym dźwięk harfy. Skinęła głową i uśmiechnęła się, również podnosząc z siedzenia.
Bene, bene. Et ambulabunt ad ianuam, sed vos have ut promitto me: ut Lorem ac deducere, quod sibi usque huc (No dobrze, dobrze. Odprowadzę was do drzwi, ale musisz mi obiecać Loremie, że jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzisz.)
Me adducere. Et erit usque a portam ipsis, mater (Przyprowadzę. A do drzwi trafimy sami, matko) — odparł słabym głosem mężczyzna. Zobaczyłam w oczach Iliady błysk, który sprawił, że moje serce się ścisnęło. Podeszła do nas i uścisnęła mnie lekko, a swojego syna pocałowała w czoło, po czym poklepała go po ramieniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Ruszyłam w stronę wyjścia, wciąż nie puszczając dłoni towarzysza. Zrobiłam to dopiero gdy znaleźliśmy się poza granicami jego domu. Przeczesałam dłońmi włosy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Przepraszam — rzuciłam cicho do niego, zaciskając oczy, by nie opuściły ich łzy spowodowane poczuciem winy — przepraszam, że przeze mnie stało się... to wszystko.
(Lorem?)

19 sierpnia 2019

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia przeciągnęła kartę po czytniku i po krótkim piknięciu już była z powrotem w swoim laboratorium. Nucąc cicho, odłożyła stertę papierów na uporządkowane biurko i kliknęła parę razy w zawieszoną przy drzwiach konsolę. W pomieszczeniu jak na zawołanie lampy przyciemniły się, tworząc przyjemny półmrok. Włoszka kliknęła w konsolę jeszcze raz, opuszczając rolety na przeszklone drzwi. Zdjęła swoje wysokie czerwone szpilki i odstawiła je pod biurko. Podeszła do pierwszego stolika, sięgnęła po fiolkę z zieloną substancją i zamieszała nią delikatnie. Gdy kolor nie zmienił nawet odcienia, mruknęła z aprobatą i przeszła z nim do kolejnego stanowiska. Postawiła fiolkę na kolejnej konsoli, która już po chwili wyświetliła w pomieszczeniu błękitny hologram. Lucia ze zmarszczonymi brwiami przyłożyła palec do jednego holograficznego elementu, tym samym go powiększając.
– Połącz z A326 – poleciła i ciche piknięcie oznajmiło jej, że następuje próba połączenia.
– Połączenie niemożliwe – oświadczył głos systemowy po chwili. – Przeszkadzający element: B34.
Włoszka przygryzła wargę, kiwając głową. Dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Podeszła do biurka, zapaliła lampkę, otworzyła właściwą teczkę i zapisała coś czarnym cienkopisem.
– Spróbujmy jeszcze raz – mruknęła, znów przechodząc do hologramu i zmieniając miejsce przybliżenia.
– Połącz z A343.
Program zapikał cicho, by po chwili przekazać jej odpowiedź.
– Połączenie możliwe.
Z triumfalnym pomrukiem znów przeszła do biurka i po raz kolejny zanotowała wynik. Już chciała wrócić do hologramu, gdy zatrzymał ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Szybko spojrzała na ekran i uśmiechnęła się. To James von Alwas, w typowy dla siebie zwięzły żołnierski sposób, przesyłał jej swój adres, pod którym miało odbyć się spotkanie. 
(James?)

Od Calii cd. Camille

Aww – zachwyciłam się. – To takie słodkie! 
Camille zaśmiała się powątpiewająco.
– Ty, ja nie wiedziałam, że z ciebie taka niepoprawna romantyczka. Powiem Steve'owi – zastrzegła, a ja machnęłam ręką, czego, oczywiście, nie mogła zobaczyć.
– A mów se, a ja i tak mam rację. On na ciebie leci! A moja piękna akcja z kwiatami tylko to potwierdza.
Niemal czułam, jak Cam przewraca oczami.
– To było całkowicie niepotrzebne – oznajmiła, jednak bez większego przekonania. Prychnęłam.
– Jasne.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza, jako że zbliżałam się do bardzo skomplikowanego manewru, jakim było pomalowanie paznokci u prawej ręki, a moja przyjaciółka najwyraźniej próbowała przetrawić pewne informacje i znaleźć na nie odpowiedź.
– Czy to znaczy – zaczęłam triumfalnie, gdy udało mi się nałożyć jedną całkiem przyzwoitą warstwę – że mogę się spodziewać Fionna na naszej domówce?
– Hola, hola, kochana – ostudziła moje zapędy Camille. – Po pierwsze, jeszcze niedawno była to twoja domówka i absolutnie nie chciałaś przyjąć moich piñat ani tancerek – wytknęła mi, co spotkało się z moim poirytowanym westchnieniem. – Po drugie, będzie dziwne, jak zaprosisz Fionna do siebie do mieszkania, nawet go nie znając – powiedziała z przekonaniem, zupełnie tak jakby liczyła na to, że odwiedzie mnie od tego genialnego pomysłu. Wzruszyłam tylko ramionami.
– Wiesz, zawsze możemy zmienić lokum, jeśli już zdecydowałyśmy, że to nasza domówka – zasugerowałam, mając nadzieję, że moja przyjaciółka odczyta tę dyskretną sugestię. 
(Cam? ;3)

18 sierpnia 2019

Od Calii cd. Argony

Widzi pani, pani podkomisarz! – zawołałam triumfalnie, pokazując na stojącą przede mną Alphę. – Mówiłam, że była w szpitalu. Biedaczka, jest taka wrażliwa! – Choć mówiłam to pełnym przejęcia głosem, moje oczy patrzyły na brunetkę zacięcie, przekazując jej jasną wiadomość. Nie. Zepsuj. Tego.
Argona chyba szybko zrozumiała, o co mi chodzi, bo pokiwała głową i podjęła temat bez zająknięcia.
– Na szczęście dali mi jakieś cud świństwo i od razu poczułam się lepiej – zapewniła, jak dla mnie całkiem przekonująco. Pokiwałam głową z aprobatą. – Postanowiłam wrócić tutaj w razie jakichś... problemów. Ale nie chciałbym bawić tu długo, miło by było się już położyć – zasugerowała. Zacisnęłam mocno usta. Funkcjonariuszka skakała wzrokiem od jednej z nas do drugiej. W końcu pokiwała wolno głową.
– Sprawdzimy to – oświadczyła. – Zapraszam za mną. I bez żadnych sztuczek.
Rzuciłam Argonie wymowne spojrzenie i obie wyszłyśmy za policjantką.
– Davies, wybierz mi numer do pobliskiego szpitala – poleciła, a jej partner natychmiast wykonał rozkaz. Już za chwilę trzymała słuchawkę przy uchu.
– Dzień dobry, podkomisarz Collins, prowadzę śledztwo w sprawie tego przywiezionego dzisiaj dziennikarza. Proszę mi tylko powiedzieć, czy na terenie szpitala była jakaś pani z tym mężczyzną? 
Recepcjonistka odpowiedziała coś, co najwyraźniej się policjantce nie spodobało, bo przewróciła ze złością oczami. 
– Lepiej żeby pani mogła, bo naprawdę nie mam czasu jechać tam i sprawdzać monitoring. 
Zamilkła, by wysłuchać odpowiedzi, która jednak nie zniwelowała jej irytacji. 
– Bardzo dobrze, a jeśli sprawca nam ucieknie, wlepię pani utrudnianie śledztwa – stwierdziła i tym razem odpowiedź recepcjonistki trwała chwilę dłużej. Podkomisarz zmierzyła nas podejrzliwym spojrzeniem. 
– Dziękuję za informację – powiedziała w końcu. – Do widzenia.
Rozłączyła się i wróciła do przeskakiwania wzrokiem ode mnie do Argony. 
– Pani alibi zostało potwierdzone – oznajmiła tylko, a ja odetchnęłam w duchu. Wtedy policjantka zwróciła się do Daviesa. 
– Dobra, daj tutaj tę gosposię, teraz trzeba z nią zamienić słówko.
Funkcjonariusz zbladł, nawet nie wysiadając z radiowozu. 
– Ale... Myślałem, że... że ona jest z panią, pani podkomisarz.
Kobieta zamrugała parę razy z niedowierzaniem. 
– Co takiego? 
Wymieniłyśmy z Argoną nerwowe spojrzenia. 
Oho. 
(Argo?)

Od Camille cd. Calii

Nie byłam pewna od czego powinnam zacząć, jednak ponaglające syknięcie Calii spowodowało , że słowa same ułożyły się na moim języku.
— Kiedy wyszliśmy, zaoferował mi ramię — zaczęłam się czerwienić, gdy usłyszałam kolejną gwałtowną reakcję Ace. — Potem spacerowaliśmy...
— I co? Tyle? — podejrzliwa odpowiedź dziewczyny sprawiła, że wywróciłam oczami, po czym westchnęłam.
— No nie... nie do końca — wyznałam.
— No to konkrety, moja panno, k o n k r e t y
— W końcu dotarliśmy do jakiegoś budynku. Powiedział, że chce mi coś pokazać. — niemal byłam w stanie zobaczyć uniesione brwi Calii, gdy wydała z siebie dziwne parsknięcie 
— Czy to była sztuczka w stylu czwartej bazy? — spytała, niemal się dusząc ze śmiechu. Fuknęłam na nią zirytowana, jednak na ustach wciąż błądził mi lekki uśmiech.
— Jak jesteś taka mądra to idź i jego spytaj jak było — rzuciłam tylko, marszcząc brwi. Nie było opcji, bym usiedziała na miejscu, więc spacerowałam właśnie po każdej możliwej powierzchni na swojej posesji.
— No dobra, dobra, już — odparła tylko, a ja wiedziałam że byłaby w stanie to zrobić. 
— Więc wjechaliśmy windą na ostatnie piętro, na dach...
— I stamtąd obserwowaliście zachód słońca, a jego delikatne promienie delikatnie otulały wasze spragnione miłości twarze — zapiała Calia, a ja byłam pewna, że za chwilkę zniesie jajko z zachwytu.
— Znowu się zapędziłaś — upomniałam ją. — I wtedy on powiedział — zrobiłam efektowną przerwę, niemal czując napięcie z drugiej strony. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu papierek wskaźnikowy w zasadzie. — zakończyłam poważniejszym tonem. Po drugiej stronie zapanowała cisza.
— Co powiedział — Calia wydawała się porządnie wytrącona z równowagi. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Moja przyjaciółka warknęła cicho, zirytowana moim żarcikiem.
— Powiedział — zaczęłam ponownie, tym razem nie siląc się na żarty. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu zachody nad morzem przy wybrzeżach Irlandii. Że przypominają mu dom.
(Calia?)

Od Jamesa cd. Lucii

Generał nie sądził, by całą operację można było uznać za zabawną, jednak jedynie skinął głową, decydując się nie komentować zdania Włoszki na ten temat.
— Spotkanie jest w sobotę — poinformował ją po chwili, wciąż patrząc na nią tym samym, pustym spojrzeniem — Wyślę ci wiadomość z adresem i dokładną godzina  — dodał zdawkowo. Lucia uśmiechnęła się lekko, jakby rzeczywiście cieszyła się na to spotkanie. James miał za to nadzieję, że do jej główki nie wpadnie żaden głupi pomysł, przez który mógłby później żałować wciągnięcia ją w całą tę sprawę. Miał nadzieję, że okaże się dość rozsądna. Jej znajomość z Fionnem zdawała się szczera. A jeśli jego jedyny przyjaciel komuś ufał... cóż. To musiało coś znaczyć, czyż nie? Licząc, że nie pomylił się w swoich chłodnych kalkulacjach, von Alwas ukroił sobie jeszcze kawałek tarty. Klamka zapadła, jednak nie był pewien, czy nie chce wyskoczyć z pokoju przez okno.
   Zapłacił za zamówienie ich obojga, zostawiając również napiwek dla tej dziwnej, profesjonalnej kelnerki. Wraz z Parfavro opuścił budynek i dopiero za drzwiami odwrócił się ponownie w jej stronę. Zdrową ręką przeczesał włosy, po czym wsadził dłoń  do kieszeni w nonszalanckiej pozie.
— Do soboty — rzucił tylko na pożegnanie. Sam nie był pewien, czy było to przypomnienie, czy może ostatnia opcja kobiety na wycofanie się. Ona jednak nie zmieniła zdania i skinęła mu głową. Ten oszczędny gest stał się cieplejszą, północną bliźniaczką jednego z jego ulubionych z arsenału, którym po raz kolejny obdarzył również i ją. Bez słowa ruszył do swojego samochodu.
(Lucia?)

16 sierpnia 2019

Od Argony cd. Calii

Zaczynało powoli robić się jasno. Czarny pies biegł ulicami Areny 2 jednostajnym, beztroskim tempem. Jego głowę zaprzątała myśl o tajemniczym mordercy, który uniemożliwił im wyciągnięcie dalszych informacji z ofiary w nader skuteczny sposób. Argonie w takich właśnie sytuacjach żal było, iż nie posiada mocy leczniczej. To rozwiązywałoby tyle problemów... Dom dziennikarza był już widoczny na końcu ulicy, gdy wadera zatrzymała się gwałtownie. Uniosła głowę wysoko i zaczęła niuchać w powietrzu. Szorstki materiał, skórzane buty, wciąż rozgrzana guma, stygnąca powoli na podjeździe. Jej uszy zareagowały na sugestię głosów, dobiegających z wnętrza domu. Schowała się za śmietnikiem i przemieniła w człowieka. Wychyliła się w tej formie i zyskała pewność, zauważając szczegóły stojącego przed domem samochodu. Policja. Wyciągnęła z kieszeni swój stary dowód osobisty. Spojrzała na dom. Na dowód. Znów na dom. Właściwie mogła się oddalić i ponownie zostawić Calię samą sobie, jednak nie poprawiłoby to już i tak dość napiętych stosunków pomiędzy nimi. Westchnęła, wpychając kartę głęboko do kieszeni. Raz owcy śmierć czy jakoś tak. Ruszyła pewnym krokiem w stronę domu, zabezpieczonego żółtą, policyjną taśmą. Jakiś młody policjant siedział własnie w wozie i dało się słyszeć szuby krótkofalówki, przez którą najwyraźniej usiłował się z kimś skontaktować. Argona bez problemu przeszła przed maską wozu i unosząc taśmę ruszyła w stronę domu. Dopiero, gdy była na schodach, praktycznie pod wejściem, usłyszała trzaśnięcie drzwiami pojazdu i coś, co brzmiało jak zduszone "stać!", udała jednak, że informacja do niej nie dotarła i wsunęła się do wnętrza domu. Powitała ją uśmiechnięta gosposia, wręczając jej bez słowa szklankę z zimną wodą. Alpha przyjęła ją bez słowa, postanawiając odstawić na razie wątpliwości na bok. Ruszyła w górę schodów, by nadziać się na rozmawiające Calię oraz kobietę, ubraną w mundur policyjny. Obie spojrzały na nią, przerywając w połowie wypowiedzi. Alpha wzięła łyk wody i oparła się o ścianę z nonszalancją.
- Tamten dzieciak jest nowy w zawodzie? - zapytała, uśmiechając się krzywo.
(Calia? Zaraz to ty będziesz musiała ratować mnie jak tak dalej pójdzie XD)

Od Lorema cd. Camille

Lorem odwrócił się powoli, ręce mu lekko drżały. Jego jasne oczy powoli popłynęły przez mozaiki na ścianach pomieszczeń przy wyjściu w stronę twarzy... Iliady Impsum. Cera kobiety była śniada i zupełnie nie przypominała bladej, odwykłej od słońca skóry Lorema. Jej ciemne włosy spięte były w wysoki kok, jednak kilka niesfornych loków uciekało z upiętej fryzury, opadając na twarz. Również jej oczy były czarne i nieprzeniknione. Mężczyzna przełknął ślinę. Patrząc na nią znów poczuł się jak mały chłopczyk.
- Ego... (Ja...) - zaczął niepewnie, zaplatając ręce na piersi. Czuł bijące od kobiety ciepłe emocje, co nieco go uspokajało, jednocześnie drażniąc drzemiący w nim niepokój. Jasnowłosy odwrócił głowę do Camille, cofając się do niej i ponownie kierując palce do tatuażu na szyi.
- Et quae pulchra est particeps, non ex repo in dolo ostende annorum matri suae. (A kimż jest twoja urocza towarzyszka, no nie wymykaj się po cichu, pokaż starej matce swoją kochankę.) - Kobieta podeszła żwawym krokiem i chwyciła rękę Camille, na wysokości jej łokcia i potrząsnęła nią energicznie. - Ante cibum tibi aliquid relinquit. Et Euliope parare prandium pro vobis, et vos in me loquitur interim zabawicie bene mi Mercuri? (Zanim wyjdziecie powinniście coś zjeść. Każę Euliope przygotować dla was obiad, a wy tymczasem zabawicie mnie rozmową, dobrze mój drogi Merkury?)
  I nie czekając na odpowiedź jeszcze bardziej spłoszonego Lorema zaprowadziła ich do pomieszczenia, pełniącego rolę salonu, w którym mozaiki przedstawiały sielankowe sceny z mitologii, a masywne sofy osłonięte przez białe woalki, nie przepuszczające owadów stały wokół niewielkiego stolika. Iliada ruszyła w stronę portalu, by krzyknąć na niewolnicę, a tymczasem jasnowłosy stał jak kołek przy kanapie, czując że robi mu się nienaturalnie gorąco. 
- Camille, wydostań nas stąd - szepnął cicho do towarzyszki po polsku, nim gospodyni wróciła i z matczyną troską usadziła go na sofie, delikatnie acz stanowczo i z uśmiechem poklepała po głowie. 
- Cur non mihi prius aliquis loquar ad te. Iam me ducere ad solliciti quod non decernere. Non sapiunt, videatur tu cum pueris, si placet: sed generatio hominis est: et hoc, quod valde dolendum, quod frequenti indiget femina. Nunc dic quomodo coitus? Non tamquam loci. Neque dicas seducens extera quadam regina? (Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś, że się z kimś spotykasz. Zaczynałam się już martwić, że nigdy nie zdecydujesz się na ożenek. Nie mam nic przeciwko, byś widywał się z chłopcami, jeśli tak preferujesz, jednak mężczyzna musi spłodzić potomka, a do tego niestety potrzebna mu jest kobieta. Powiedz Lorem, jak się poznaliście? Nie wygląda na miejscową. Tylko mi nie mów, że uwiodłeś jakąś egzotyczną księżniczkę!) - Kobieta roześmiała się pogodnie. - Dic puero tuo voluisti placuit ei. Et sic Avis me ferae consimilem semper fugax et dulcis pueri. Im 'certus non faciunt primum gradum; et ita oportet quod uestrum est, non est hoc? At ubi mores meus es tu, ego tamen non introduced. Cum jam probabiliter hoc quoque filio meo. Iliados ipsum est nomen meum, exoticis flores et tibi nomen est? (Powiedz dziecko, co cię w nim pociąga. Lor zawsze był tak słodkim i nieśmiałym chłopcem. Jestem pewna, że nie uczynił pierwszego kroku, musi być więc to twoją sprawką, czyż nie? Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się przecież. Chociaż mój syn zapewne zdążył już to zrobić. Nazywam się Iliada Impsum, a twoje imię egzotyczny kwiecie?)
(Camille?)

Od Calii cd. Camille

Zapiszczałam do telefonu jak mała dziewczynka, siedząc na swojej pięknej kanapie i malując paznokcie. W tle usłyszałam śmiech Camille, która chyba musiała odsunąć od siebie słuchawkę, gdy nastąpiło to moje nagłe wyładowanie emocji. 
– I co, i co, i co? – zapytałam podekscytowana i niemal widziałam, jak moja przyjaciółka przewraca oczami.
– Wiedziałam, że nie dasz mi żyć – powiedziała tylko.
– Kochana, dużo bardziej nie dałabym ci żyć, gdybyś do mnie nie zadzwoniła i mi nie opowiedziała – oznajmiłam, patrząc groźnie na leżący na stoliku przede mną telefon. Camille znów się zaśmiała.
– Wiem – przyznała. Miała tak wyśmienity humor jak mało kiedy, a ja doskonale wiedziałam, czym, a raczej kim, było to spowodowane. I nie miałam zamiaru przerywać tej radości, a wręcz przeciwnie.
– Widziałam jak on na ciebie patrzył dziewczyno, mówię ci, coś z tego będzie! – zapiszczałam. – Podziękujesz mi na swoim ślubie, kochana, myślę, że już mogę szukać sukienki!
– Dobra, dobra, mądralo, ty się tak nie zapędzaj – fuknęła Camille, jednak nie tak zadziornie jak zwykle, co również odnotowałam z uśmiechem, którego (na moje szczęście) nie mogła zobaczyć. – To było czysto przyjacielsko-biznesowe spotkanie.
– Słuchaj no, czysto to ono nigdy nie było, przyjacielsko-biznesowe no może do momentu wyjścia z Mojito, ale proszenie kogoś na spacer przy zachodzie słońca nie jest częścią ani jednego, ani drugiego. A mój numer z kwiatami tylko to potwierdził! Wiem, wiem, jestem genialna, nie musisz dziękować. – Machnęłam wolną ręką lekceważąco. – A teraz opowiadaj dalej! Co się działo na tym spacerze? Tylko ze szczegółami, masz niczego nie pomijać!
Cam zaśmiała się po raz kolejny, słysząc mój entuzjazm.
– Wyśpiewam ci wszystko jak na przesłuchaniu – obiecała, co usatysfakcjonowało mnie na tyle, by poczekać w spokoju na dalszą część jej opowieści. 
(Cam? Tylko niczego nie pomijaj, ze szczegółami XD)

Od Lucii cd. Jamesa

Włoszka uniosła brew, upijając kolejny łyczek swojej kawy.
– Powinnam się na to psychicznie przygotować? – zapytała, gdy odstawiła filiżankę. Jeżeli James Von Alwas czegoś od niej potrzebował, nie mogło to być nic dobrego. Generał wzruszył ramionami.
– Skoro musisz – stwierdził tylko. – Ale wolałbym to załatwić przed końcem dzisiejszego dnia. Lucia zaśmiała się lekko.
– Skoro musisz – powtórzyła.
– W takim razie – podjął po chwili James, a spojrzenie jego dwukolorowych oczu utknęło w bezruchu w twarzy Włoszki – Jestem zmuszony poprosić cię o towarzyszenie mi na skromnym spotkaniu towarzyskim, związanym z przyszłym sponsorem sprzętu do moich klinik. Ubzdurał coś sobie. – Machnął dłonią, jakby to cokolwiek wyjaśniało, jednak jego głos wciąż pozostał zupełnie beznamiętny, może lekko znudzony. – Nie znam nikogo innego, kto byłby wykształcony i przynajmniej umiarkowanie przyjemny dla oka i kto równocześnie nie zepsułby moich interesów – powiedział, jednak jego słowa nie zabrzmiały jak komplement, bardziej jak chłodny bilans plusów i minusów tej dziwnej sytuacji.
Lucię zamurowało.
– Wow – stwierdziła po chwili. – To było... No cóż, szczere. W sumie całkiem to doceniam. A zechcesz mi przynajmniej zdradzić, co ten twój "przyszły sponsor" – zrobiła sugestywny cudzysłów w powietrzu – sobie ubzdurał, że potrzebujesz mojej pomocy?
James zacisnął mocno usta.
– Nie powiedziałbym, że "potrzebować" to dobre słowo – stwierdził po chwili. – Po prostu uważam rozczarowanie tego jegomościa za wysoce niestosowne.
Lucia oparła się wygodniej w fotelu, patrząc na niego kpiąco. Gdy uniosła brwi, już wiedział, że nie ma odwrotu. Odchrząknął lekko, również zatapiając się w fotelu. Zmroził ją spojrzeniem, by zamaskować swoje delikatne zmieszanie, spowodowane koniecznością tłumaczenia jej całej sytuacji. A ona wciąż czekała bez słowa, aż rozwinie swoją myśl.
– Uznał, że z pewnością posiadam towarzyszkę, czy tam drugą połówkę jak to określił. A jako że jest to niemożliwe zostaje mi tylko jedna opcja, jeśli wciąż chcę liczyć na tę umowę. – Wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, czy Lucia się zgodzi czy nie. Spodziewał się wielu różnych reakcji, ale na pewno nie tego, że jego towarzyszka po prostu zacznie się śmiać. Lekko zbity z tropu patrzył na to, jak poprawia lekko zsunięte okulary. Gdy w końcu udało jej się opanować atak śmiechu, wzięła swoją filiżankę i popatrzyła na niego wnikliwie, jakby kalkulując, czy powinna się zgodzić.
– W sumie – stwierdziła po chwili – czemu nie? Udawanie twojej drugiej połówki może być całkiem zabawne.
(James? 😏)

Od Jamesa cd. Lucii

  Kobieta wydawała się dość zaskoczona jego pytaniem, co dla Jamesa z kolei było zupełnie do przewidzenia. Liczył, że chociaż częściowo przejmie inicjatywę w rozmowie, a on nie będzie musiał zbyt dużo mówić, jednak coś mówiło mu, że będzie musiał włożyć w to nieco więcej serca. Albo tego co z niego zostało.
— Skłamał, że coś mu wypadło i nie może pojawić się na tym niezwykle ważnym biznesowym spotkaniu, a ktoś "pana musi zagadać i zrobić dobre wrażenie" — odparła, a w jej ciemnych oczach błysnęła irytacja. James uniósł brew, ciężko stwierdzić czy na część o "zagadaniu" czy o "dobrym wrażeniu", jednak nie miało to większego znaczenia. Zastanawiał się, co jego przyjaciel chce osiągnąć tymi gierkami i obiecał sobie w myślach, że przy najbliższej okazji dowie się o co mu chodziło. Niedługo później kelnerka przyniosła im zamówienie. Lucia na widok tiramisu cała się rozpromieniła i podziękowała kelnerce z uśmiechem na ustach. James skinął głową, co mogło być jedyną oznaką jego aprobaty lub po prostu zachęceniem, by jego rozmówczyni kontynuowała temat. — W każdym razie — podjęła, gdy upiła już łyk swojej kawy. — twierdził, że to coś bardzo ważnego i nie można tego przełożyć, więc — wzruszyła ramionami. — Oto jestem. A ty? Nie sądzę, żeby jakakolwiek bezinteresowna przysługa była w stanie ściągnąć cię w miejsce w którym się znaleźć nie chcesz — zauważyła trafnie i przechyliła lekko głowę, zaciekawiona.
— W rzeczy samej — potwierdził krótko, jednak widząc jej uniesioną brew zrozumiał, że to nie może być koniec jego wypowiedzi. Zdusił westchnięcie. — Miałem się spotkać z nim. "Przyjacielskie wyjście" zdaje się. — wzruszył lekko ramionami, nieświadomie powtarzając gest Lucii sprzed paru chwil. Odkroił kawałek tarty z łososiem i szpinakiem eleganckim, oszczędnym ruchem. Musiał korzystać z jednej ręki, gdyż druga wciąż leżała płasko na jego udzie. Nadwyrężanie jej było złym pomysłem, więc póki nie była potrzebna, była to najlepsza opcja.
— Co ci się tak właściwie stało? — spytała w końcu Włoszka, a jej wzrok powędrował w stronę kończyny. Nie był pewien czy nutą w jej głosie była kpina czy litość (choć raczej to pierwsze), jednak w gruncie rzeczy nie obchodziło go to.
— Powiedzmy, że badania nie poszły zgodnie z planem — odparł jedynie.
— Rozumiem, że karty z twoich badań mają zęby i pazury?
— Mniej więcej — odparł wymijająco, niezbyt chcąc się zagłębiać w swoją pracę w SJEWie. Posłuchaj — podjął po chwili. — nie chcę tego, ale mam do ciebie pewną prośbę — zaczął szczerze, żałując w duchu, że był zmuszony skorzystać z tak drastycznej opcji.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

  Moja twarz spąsowiała efektownie, a ja spuściłam nieco głowę by ukryć ten fakt, oraz zaciśniętą z gniewu szczękę. 
— Dziękuję — powiedziałam szczerze, znów podnosząc wzrok, starając się zignorować zaczerwienione policzki. Fionn uśmiechnął się szerzej.
— Ależ nie ma za co. Nawet jeśli była to pomyłka — och, gdyby tylko wiedział o tej diablicy — to była to jedna z lepszych pomyłek, jakie ktokolwiek mógłby popełnić — uniosłam kącik ust ku górze. Gdy upijał łyka swojej kawy, odwróciłam wzrok w kierunku tego uosobienia zła i zmroziłam ją wzrokiem. Wyszczerzyła zęby i pokazała kciuki w górę. Odwróciłam się, ostentacyjnie przewracając oczami.
— W takim razie pozwolisz, że przejdziemy do konkretów — zaczęłam po chwili, gdy udało mi się opanować zmieszanie.
— Oczywiście — odparł miękko, wciąż wpatrując się we mnie, jakby próbował ponownie wyprowadzić mnie z równowagi. Jednak na jego nieszczęście jedną z nielicznych osób, które potrafiło to zrobić w rekordowo krótkim czasie była Calia, więc podjęłam grę i również patrzyłam mu w oczy bez wstydu. — Czy Pectis pragnie wysunąć jakieś żądania w stosunku do Menthis?
— Tak — odparłam jedynie, wciąż nie przerywając bitwy na spojrzenia. Nie byłam już Camille Belcourt, dziewczyną zdenerwowaną na przyjaciółkę z powodu jakichś głupich kwiatów. Byłam Słowikiem, głową mafii Pectis, jedną z bardziej wpływowych osób w mieście. Nie wiedziałam, co mój rozmówca będzie sądził o tej zmianie, jednak w tym momencie mnie to nie interesowało. Liczyło się tylko Pectis. Uzgadnialiśmy szczegóły przez dość długi okres czasu, aż przyszedł czas, by zakończyć spotkanie. Mimo moich początkowych protestów, O'Reilly zapłacił za nas oboje. Co odnotowałam z pewnym uznaniem, zostawił również dla Calii spory napiwek, po czym opuściliśmy Mojito. Naręcze kwiatów w moich dłoniach pięknie wyglądało w świetle zmierzającego ku zachodowi słońca. Pogładziłam palcami jeden z kwiatów, ponownie zerkając ukradkiem na Fionna.
— Camille? — zaczął, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Czy miałabyś coś przeciwko, byśmy przeszli się jeszcze przez chwilę? Nie chcę jeszcze wracać do nudnych badań i codzienności — zażartował, oferując mi ramię. Mając głęboko gdzieś zdanie Calii, która na pewno nie da mi przez to żyć, przyjęłam je z uśmiechem.
(Cal? kwiatki piękne, tak jak ten, kto je dostał ^^)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia pokiwała głową.
– Bo z pewnością się poleje – dodała, gdy Von Alwas zajmował miejsce naprzeciwko niej. Zastanawiała się, co właściwie Fionn chce osiągnąć. Najpierw bal, teraz to spotkanie. Miała ochotę go udusić, jednak, zachowując pozorny spokój, przejrzała powoli kartę, choć już od początku wiedziała, na co ma ochotę. To miejsce pachniało dobrą kawą za bardzo, żeby jej włoska natura mogła to zignorować. Dodatkowo jej wzrok przyciągały wystawione w gablotce ciasta. Kartę odłożyła jednak dopiero po chwili, gdy podeszła do nich blondwłosa kelnerka.
– Mogę już przyjąć zamówienie? – zapytała uprzejmie. Lucia spojrzała na swojego towarzysza niedoli pytająco, a on tylko pokiwał głową.
– Tak – odpowiedziała Włoszka za nich dwojga. – Dla mnie będzie espresso doppio i tiramisu.
– Oczywiście – skomentowała kelnerka, choć Lucia nie widziała, żeby przynajmniej trzymała w dłoni notesik. – A dla pana?
– Bezkofeinowe cappuccino i... ta tarta dnia jest na słono?
– Dzisiaj tak, z...
– Wezmę ją – przerwał dziewczynie. Jeśli nawet była zdenerwowana jego zachowaniem, nie dała tego po sobie poznać.
– Oczywiście – powtórzyła. – Zostawię państwu jedną kartę – oznajmiła, zgarniając drugie menu i odeszła do baru. Lucia uniosła brwi.
– Bezkofeinowe? – zapytała ze zdziwieniem. Generał tylko wzruszył ramionami, ucinając potencjalny temat do rozmowy, zanim w ogóle zdążył się zacząć.
– Więc – zapytał nagle po chwili, przypatrując jej się uważnie – jak mój drogi przyjaciel zwabił cię na to niewątpliwie biznesowe spotkanie?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Już po raz drugi to on wychodził z inicjatywą, nie wiedziała tylko czemu. 
(JAMES?)

Od Calii cd. Argony

Przekroczyłam próg domu dziennikarza usilnie starając się być cicho, żeby policjantka przypadkiem nie rozmyśliła się i nie zrezygnowała z mojej obecności. Funkcjonariuszka skierowała się śladami krwi na podłodze wprost do gabinetu dziennikarza.
– Davies! – zawołała, a policjant do tej pory idący za nią przyspieszył.
– Tak, pani podkomisarz? – zapytał, przenosząc wzrok z usłanej krwią podłogi na kobietę. Nie czuł się najlepiej i śmiało można było to określić nawet bez posiadania moich mocy.
– Zawołaj technika, będzie miał tu sporo do roboty – powiedziała tylko, na co policjant pokiwał głową i czmychnął z domu jak najszybciej. Funkcjonariuszka przykucnęła przy wielkiej plamie.
– Nowy? – zapytałam, idąc w jej ślady.
– Dopiero go przysłali – przyznała policjantka, nakładając rękawiczkę. – Niech pani uważa i niczego nie dotyka – poleciła. Pokiwałam głową. Chciałam się tylko dyskretnie rozejrzeć, nie babrać w policyjną robotę. Jednak miejsce nie wyglądało jakoś szczególnie podejrzanie. Dużo książek, notesów, dostrzegłam parę albumów. Ostrożnie przeszłam przez cały pokój i znalazłam się przy regale. Wzrokiem przeszukałam półki, by zatrzymać się na grubym zeszycie zatytułowanym na grzbiecie równym wyrazem KERO. Byłam już tuż tuż od wyciągnięcia notesu, gdy usłyszałam głos policjantki.
– Mówiłam, że ma pani niczego nie dotykać.
Odwróciłam się do niej z przepraszającym uśmiechem, w duchu czując złość.
– Pani podkomisarz! – zawołał nagle Davies, a funkcjonariuszka wychyliła się z pokoju. Niepostrzeżenie zgarnęłam notes do torebki i bezszelestnie przeniosłam się bliżej środka pokoju, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
– Pani gosposia mówi, że oprócz tej pani blondynki była tu jeszcze jedna!
Zaklęłam w duchu, jednak kobieta skupiła się na czym innym.
– Davies, miałeś zawołać technika, a nie samodzielnie przesłuchiwać świadków!
(ARGO? RATUJ SYTUACJĘ XD)

Od Calii cd. Camille

Jakiś miły klient? – zapytała baristka, gdy podawałam jej kolejne zamówienie. Zaśmiałam się cicho.
– Można to tak ująć – stwierdziłam.
– Który to? – wychyliła się z zaciekawieniem, a ja, nawet się nie odwracając, zaczęłam jej tłumaczyć.
– Widzisz ten stolik w rogu? Czekaj, trochę dyskretniej! – skarciłam ją, na co zareagowała śmiechem. Na szczęście Camille była zbyt zajęta nieupokorzeniem się przed Fionnem, żeby zwracać na nas uwagę. Jej błąd.
– Ten rudowłosy gość z brunetką w grafitowej sukience? Swoją drogą, ładnie na niej leży.
– Ma lepsze – oznajmiłam, a moja koleżanka zmierzyła mnie spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
– Czekaj, czekaj... Czy to twoja przyjaciółka?
– Aham, i właśnie jest u nas na randce. Łapiesz? U nas. Na randce.
W oczach baristki pojawił się błysk zrozumienia.
– No przyjaciółka Calii jest też naszą przyjaciółką – skomentowała natychmiast. – Możesz polecieć numerem 158. – Puściła do mnie oczko, a ja szybko przejrzałam w pamięci naszą pracowniczą kartę zadań, którą musieliśmy wkuć pierwszego dnia. Uśmiechnęłam się do niej.
– Myślałam o 162., ale ten jest nawet lepszy, masz rację – przyznałam, jeszcze raz zerkając na ich stolik. Byłam pewna, że ktoś taki jak Fionn O'Reilly podejmie moją małą gierkę.
Upewniłam się, że żaden z gości mnie nie potrzebuje, po czym przeszłam na zaplecze. Znalazłam to, co mnie interesowało niemal od razu. Wybrałam piękny bukiet czerwonych kwiatów z odrobiną herbacianych róż i wróciłam na salę. Podeszłam do stolika, przy którym moja przyjaciółka i przystojny Irlandczyk prowadzili właśnie wesołą konwersację.
– Przepraszam – tylko zaczęłam i już czułam zażenowanie mojej przyjaciółki – piękne kwiaty dla pięknej pani, na pańskie życzenie. – Uśmiechnęłam się ciepło do Fionna, który popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
– Nie zamawiałem kwiatów – przyznał, a ja zrobiłam zdziwioną minę.
– Och, w takim razie musiałam pomylić... Bardzo państwa przepraszam. – Zrobiłam sugestywny krok w tył, a gdy Irlandczyk mnie zatrzymał, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Tak przewidywalne.
– Ale niech zostaną. – Posłał mi ciepły uśmiech. – W końcu skoro są dla pięknej pani, to zdecydowanie będą tu pasować.
Uśmiechnęłam się do Camille z wymowynym profesjonalizmem.
– Ależ oczywiście – przytaknęłam, podając jej bukiet.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się słodko, przyjmując ode mnie kwiaty i byłam przekonana, że, gdyby nie obecność Fionna, już zostałabym obdarzona czułym gestem przemocy fizycznej.
– Ile się należy? – zapytał Irlandczyk, sięgając do kieszeni marynarki po portfel, ale powstrzymałam go machnięciem ręki.
– Och, to na koszt firmy. Za mój błąd. – Spojrzałam na Camille z premedytacją i odeszłam do kolejnego stolika. Czułam emanującą od niej złość, ale też uznanie, do czego pewnie nigdy w życiu mi się nie przyzna. Przechodząc za bar, zbiłam dyskretną piątkę z moją koleżanką. Miałam tylko nadzieję, że Fionn uwzględni moje starania w odpowiednio wysokim napiwku. 
(CAM? PODOBAŁY SIĘ KWIATUSZKI? ;33)

Od Camille cd. Lorema

  Dobrze — odparłam jedynie jak najłagodniej umiałam, kiwając lekko głową. Musiałam zabić w sobie ciekawość jeśli chodziło tajemnice tego miejsca. Po chwili zastanowienia położyłam mu dłoń na ramieniu. — Zabierajmy się stąd — dodałam, wstając i wyciągając rękę w jego stronę, którą po chwili zastanowienia schwycił i również podniósł się do bardziej pionowej pozycji. Uśmiechnęłam się do niego lekko, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku drzwi, wciąż starając się unikać wzrokiem straszliwych mozaik. Wyjrzałam do pokoju z fontanną schylając się lekko, bym w razie czego miała sekundę więcej na wycofanie się, jednak nikogo tam nie było. Zachęcona nieco tym faktem przeszłam przez przejście razem z Loremem i cichym, czujnym krokiem ruszyłam w drogę powrotną do wyjścia. Mężczyzna pomagał mi, jeśli nie byłam pewna w którą stronę powinnam się udać, jednak na ogół dawał się prowadzić jak przestraszone jagniątko. Co jakiś czas jedynie zatrzymywał się na moment i rzucał niemrawe, nie zawsze dające się zrozumieć komentarze jak choćby "Nigdy nie sądziłem, że znów zobaczę to impluvium" albo "Bałem się tego wizerunku, gdy byłem dzieckiem". Zdecydowałam nie odpowiadać na to, co mówił. Widziałam, że był we własnym świecie pełnym wspomnień i nie chciałam go stamtąd wyrywać na siłę. Byłam oczywiście gotowa zainterweniować, gdyby zaczęło to wyglądać poważniej, jednak póki co cała jego postawa wskazywała bardziej na powrót do korzeni niż zagrożenie życia. Tak jak on uratował mnie w sierocińcu - pojawiło się w mojej głowie, a ja niemal zatrzymałam się jak wryta. Nie miałam pojęcia skąd ten wniosek... Czy to możliwe, że zaczęłam przypominać sobie o nim nieco więcej? Tym zamierzałam zająć się później. Nie mogłam dać się rozproszyć, gdy byliśmy już tak blisko wyjścia. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach, a ja wyciągnęłam w ich stronę dłoń.
— Lorem, que tu properas [Loremie, dokąd idziesz?] — usłyszeliśmy za sobą kobiecy głos, a moja ręka znajdująca się na klamce zacisnęła się tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Spojrzałam na mojego towarzysza z przerażeniem. "Co my teraz zrobimy?" pytały moje oczy, jednak wzrok Impsuma mówił mi, że on również czuje się zupełnie zagubiony i zalękniony. Jedno było pewne - mieliśmy kłopoty.
(Lorem?)