30 lipca 2017

Od Camille cd. Calii

-Poproszę maskę - powiedziałam, wyciągając z jej ręki szary przedmiot z dziurami na oczy i założyłam go. Na niego założyłam kaptur. Przejrzałam się w lustrze, wiszącym w przedpokoju.
-Wyglądam jak rasowy recydywista - powiedziałam z zadowoleniem.
-Ej! - usłyszałam, a potem zobaczyłam jak Cal wchodzi do przedpokoju. - Gotowa? - zapytała.
-Jak zawsze - odrzekłam. Wyszłyśmy z mieszkania Ace i skierowałyśmy się w stronę sądu. - ie mogą nas złapać. Za wszelką cenę - powiedziałam, gdy stanęłyśmy przed tylnym wejściem.
-Dlaczego? - zapytała Cal.
-Pracuję tutaj. To znaczy niekoniecznie w tym dokładnie miejscu, ale jestem prawnikiem. Myślę, że uniknęłabym kary, ale sprawę trudno byłoby wyciszyć.
-Rozumiem. Zobaczymy, co da się zrobić.
-I jeszcze jedno. Jeżeli spotkamy się z jakimiś strażnikami, którzy są tam na pewno, to, broń Boże, ich nie zabijaj. Zostaw to mnie.
-Ale...
-Zaufaj mi - przerwałam - to musi być szybka i czysta akcja. - po chwili wahania Cal skinęła głową.
-Dobrze, niech będzie. Jedziemy z tym - podeszła do drzwi i włożyła w nie wytrychy i po chwili drzwi się otworzyły. Nacisnęła klamkę i  przemknęłyśmy na drugą stronę, zamykając je za sobą.
-Lasery - mruknęła Ace. - Rób to, co ja. - uniosła nogę i przeszła nad jednym z czujników, ominęła dwa kolejne pełznąc po ziemi. Starałam się jak najwierniej naśladować jej ruchy. Tuż przy wyjściu wyprostowała się i chciała przejść dalej, ale złapałam ją za ramię. Na przejściu czujników było z pięć. Wszystkie wisiały po lewej stronie, przez co trudno było je wypatrzyć.
-Masz lusterko? - spytałam. Skinęła głową i podała mi je. Ja wyjęłam swoje i zasłoniłam najniższe czujniki. Pokazałam Ace ruchem głowy, żeby przeszła na drugą stronę. Potem przejęła lusterka ode mnie i ja uczyniłam to samo.
-Było blisko - powiedziałam, gdy obie byłyśmy już bezpieczne.
-Tiaaa... Teraz do archiwum.

(Cal? Włamik lvl master XD)

Od Calii cd. Camille

– Zaczynamy od archiwum sądowego – oznajmiłam, zgarniając z szafki piżamę.
– Więc co robisz? – zapytała, opierając się o komodę.
– Idę się umyć. A potem przespać.
– Ale...
– Cam – uniosłam rękę – te archiwa leżą tam od około siedmiu lat. Jeszcze jedną noc mogą poczekać. Nie będę włamywać się do sądu z zamykającymi się oczami – powiedziałam, wkładając Lizzy do terrarium. Brunetka wydęła wargi jak naburmuszone dziecko.
– Chcesz piżamę? – zapytałam z uśmiechem. W końcu Camille dała za wygraną i skinęła głową.
– Ale ja się myję pierwsza – oznajmiła, łapiąc rzucone przeze mnie ubrania.
– Zapomnij – prychnęłam i pobiegłam do łazienki. Umyłam się szybko, a gdy wyszłam, pokazałam Camille skąd ma wziąć poduszkę i koc.
– Pobudka o trzeciej – oznajmiłam. Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam.

***

Budzik zadzwonił równo o trzeciej. Za oknem było jeszcze ciemno, więc wstanie nie sprawiło mi większego problemu. Ubrałam się w czarne rurki i golf w tym samym kolorze. Włożyłam nikab do torby i nakarmiłam jaszczurkę. Poszłam do kuchni, chcąc przygotować sobie śniadanie. Camille jeszcze spała, więc nie starałam się zachowywać cicho.
– Boże, kobieto, zamknij się – jęknęła, zakrywając uszy poduszką. – Chcę spać.
– A ja chcę się włamać do sądu bez większych problemów – oznajmiłam. – Więc rusz cztery litery i zbieraj się.
Brunetka natychmiast się ożywiła, wzięła swoje rzeczy i zniknęła za drzwiami łazienki. Zdążyłam przeżuć dwie kanapki, zanim otworzyły się z powrotem. Dziewczyna była ubrana podobnie do mnie. Przynajmniej kolorystycznie.
– Masz coś na głowę? – zapytałam.
– Kaszkietówkę – oznajmiła śmiertelnie poważnie, zabierając mi z talerza dwie kanapki i składając je.
– Ej! – zaprotestowałam, a potem westchnęłam ze zrezygnowaniem. – Chcesz nikab czy maskę?

(Cam? Nikab czy maska, bby? :3)

Od Camille cd. Calii

Ruszyłyśmy w stronę metra. Kupiłyśmy bilety i wsiadłyśmy do metra jadącego do areny pierwszej. Wsiadłyśmy blisko centrum i Calia poprowadziła mnie do swojego mieszkania. Było ładnie urządzone i przestronne.  Pochwaliłam je, co zostało skwitowane krótkim "Dzięki". Kobieta wyszła na chwilę z salonu, po czym wróciła z mapą Ainelysnart przyklejoną na korkowej podkładce oraz pudełkiem z kolorowymi pinezkami.
-Skąd masz taką mapę?  - zapytałam zdumiona.
-Taka praca - skwitowała. - Weźmy się do roboty.  - Skinęłam głową. 
-Więc tak - zaczęłam,  sięgając po pinezki - Pobicie Char miało miejsce tutaj - zaznaczyłam to miejsce czarnym znacznikiem. To samo zrobiłam z innymi pobiciami. Ostatnie przestępstwo - tajemnicze morderstwo zaznaczyłam na czerwono.
-Co o tym sadzisz? - zapytałam,  patrząc na mapę oznaczoną kilkunastoma pinezkami.
-No nie wiem - Calia zamyśliła się nieco - pobicia mają miejsce w zupełnie różnych częściach miasta, pozornie ze sobą niezwiązanych.  Ale muszą mieć jakiś wspólny algorytm. Może dotyczy życia mordercy?  Albo Takamoto?
-Będziemy musiały to sprawdzić. Tylko gdzie? 
-Jeżeli chodzi o Jurija,  to jego akta mogą znajdować się w jego domu. Albo gdzieś w sądowych archiwach - Skinęłam głową.
-Trzeba się tym zająć. Jeżeli udałoby nam się je zdobyć,  może domyślimy się,  gdzie będzie miało miejsce kolejne przestępstwo.
-I może uda nam się złapać sprawcę. - wtrąciła Calia. Wyciągnęłam rękę w jej stronę i uśmiechnęłam się.
-Wchodzisz w to, Cal?
Jej wargi również rozciągnęły się w uśmiechu i uścisnęła moją dłoń.
-To dość jasne,  Cam.

(Cal? Robimy włam XD ;3)

29 lipca 2017

Od Calii cd. Camille

– Jak można tak skrzywdzić dziecko? – westchnęłam. – Dzięki za pomoc, Stevie – uśmiechnęłam się do przyjaciela.
– Ej Cal, a co z moją zapłatą? – przypomniał się.
– Racja. Czego oczekujesz?
– Płacisz za nasze drinki dwie następne kolejki – uśmiechnął się triumfalnie, a ja zrobiłam teatralnie zbolałą minę.
– No dobra – westchnęłam. – Będę liczyć na większe napiwki. Trzymaj się, Steve.
– Do zobaczenia, Cal. I uważaj na swoją morderczą przyjaciółkę – pożegnał nas z uśmiechem. Razem z Camille wyszłyśmy z pubu.
– Gdzie teraz? – zapytała brunetka.
- Cel podróży się nie zmienił – oznajmiłam z uśmiechem. – Do mnie.
– Nie boisz się zapraszać mnie do domu? – parsknęła dziewczyna.
– Nie powiedziałabym, że się boję – powiedziałam po chwili zastanowienia. – Aczkolwiek robię to niechętnie. Mimo wszystko, na mieście na razie nic nie zdziałamy. A ja muszę sobie wszystko rozpisać, może coś znajdę.
– Masz w domu mapę przestępstw? – zapytała Camille sarkastycznie, a ja uśmiechnęłam się lekko.
– A żebyś wiedziała.

(Cam? Zróbmy razem mapę przestępstw XD!)

Od Camille cd. Calii

-Po drodze zadzwonimy do Steve'a - powiedziała Calia. Pokręciłam głową.
-Lepiej będzie się z nim spotkać twarzą w twarz. - Po chwili wahania Ace skinęła głową - Łatwiej komuś grozić - dodałam pół żartem, pół serio. - To jest ten barman z twojego baru, tak? - skinęła głową. Na szczęście miałyśmy dość blisko, więc po kilkunastu minutach już siedziałyśmy przy barze, na wysokich krzesłach, czekając aż do nas podejdzie. Po chwili poczułam jak moja torebka lekko się rusza, a gdy tam zerknęłam zobaczyłam lekko wystający, zielony ogonek.
-Twoja jaszczurka próbuje mnie okraść - stwierdziłam, wyciągając ją delikatnie z torebki, uprzednio wyjmując z jej łapek kilka monet. Calia wyglądała na zdziwioną
-Przepraszam - wykrztusiła - Zwykle jest bardziej dyskretna. - Wzięła jaszczurkę, a ja parsknęłam śmiechem.
-Naprawdę? - wydusiłam między atakami niepowstrzymanego chichotu - "Przepraszam, zwykle jest bardziej dyskretna"? To tak jakbyś przepraszała mnie za to, że przerwano mi czynność spokojnego siedzenia, niedyskrecją twojego pupila, a nie za fakt, że mnie okrada. - Chichotałam dalej. Na ustach Ace wykwitł uśmiech, po czym dołączyła do mnie.
-Fakt - i dalej śmiałyśmy się jak wariatki. Po chwili podszedł do nas barman. Dopiero wtedy spoważniałyśmy.
-Ace? Co ty tu rob...
-Ja tutaj zadaję pytania - przerwałam mu. - Mamy do ciebie kilka pytań. Spokojnie, twoja pomoc zostanie nagrodzona, Steve. - Jego twarz stężała. - Kim był Jurij Takamoto? - zapytałam cicho. Mężczyzna nieco się rozluźnił.
-Ach, to! Myślałem, że każecie mi podać hasło do konta bankowego albo coś równie strasznego.
-Mów.
-Już, już - mężczyzna zaczął czyścić szklanki. - Jurij Takamoto zmarł szesnastego września 2025 roku. Popełnił samobójstwo.
-To tyle? - spojrzałam na niego wyczekująco.
-Tak - wiem, że skłamał.
-Gadaj. Albo zagramy w dziesięcinę bez kart, z góry zakładając moją wygraną.
-Kilka miesięcy później jego żona wniosła pozew sądowy. Oskarżyła Leniniewskiego o zabójstwo męża i domagała się odszkodowania w wysokości kilku miliardów dolarów.
-Ooo - wtrąciła się Calia - Babka miała rozmach.
-W każdym razie, jak się pewnie domyślacie, przegrała.
-Pamiętasz może jak się nazywała? - zapytałam.
-Kisasi Takamoto. Imię dość adekwatne do rozprawy.
Zerknęłam na Calia, po czym rzuciłam bardziej do siebie niż do niej:
-"Kisasi" to po suahili "zemsta".

(Cal? Pilnuj swojej Lizzy! ;D)

Od Calii cd. Camille

– Że co? – zapytałam zdziwiona. – Pokaż mi to.
Brunetka podała mi telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam czarno-białe zdjęcie, imię i nazwisko oraz datę zgonu.
– Przecież to zeszła dekada – mruknęłam. – To dlatego go nie kojarzę. 
– A ja mimo wszystko tak. 
 – Nie wiem, może ma jakąś rodzinę? – zastanowiłam się. Wyjęłam swój telefon i weszłam w aplikację szpiegowską. – Takamoto? – zapytałam, zawieszając palce nad klawiaturą. Brunetka skinęła głową, a ja wpisałam nazwisko. – Szukamy żyjących, prawda? – uśmiechnęłam się. 
– No chyba że ściągniesz demony do gadania z duchami – parsknęła. 
– Okej, no to mamy trójkę. Akama Takamoto, lat osiemdziesiąt dwa, Mirij Takamoto, lat pięćdziesiąt osiem i Marie Takamoto, lat dwadzieścia cztery – oznajmiłam, przewijając zdjęcia. 
– Znasz adres? – zapytała Camille, wychylając się, by zobaczyć ekran. Pokręciłam przecząco głową. – To w ogóle wygląda tak, jakby nie byli nigdzie zameldowani. 
Moja towarzyszka zmarszczyła brwi.
– To możliwe? Zaśmiałam się krótko. 
– Teoretycznie nie, ale w tej pracy już mnie nic nie zdziwi. Jakie ludzie potrafią mieć wtyki, to czasem trochę przerażające – powiedziałam. 
– Więc co robimy? Raczej nie sądzę, że to ktoś od nich. 
 – Masz rację, to byłoby za proste. Raczej nikt nie jest tak głupi. Co nie znaczy, że nie musimy z nimi porozmawiać. Może znają kogoś, kto postanowiłby niejako wskrzesić naszego Jurija. Camille pokiwała wolno głową i dopiła swój likier. 
 – To gdzie idziemy? – zapytała. Zastanowiłam się chwilę.
 – Do mnie – postanowiłam. – Może nawet nie będzie konieczności rozmawiania z pozostałymi Takamoto. 
 – Co masz zamiar zrobić? 
– zapytała dziewczyna podejrzliwie, rzucając na stolik kilka srebnych monet. 
– Najpierw wrócić do domu. Po drodze zadzwonimy do Stevena.

(Camille? Kolejna osoba, która powie nam wszystko o wszystkim, co z nas za Holmesy) XDD

Od Camille cd. Calii

Poszłyśmy razem w stronę najbliższej restauracji. Usiadłyśmy tam i złożyłyśmy zamówienie. Między nami panowała cisza. Zdałam sobie sprawę, że tuż po pożegnaniu z Karpaiem, Calia zwróciła się do mnie "Cam". Było to w gruncie rzeczy całkiem miłe. Wyjęłam na chwilę telefon i zobaczyłam, że mam nowe wiadomości od Eliasa. Przeczytałam je, czując coraz większy niepokój. Wtedy przyszła kelnerka z naszym zamówieniem. Położyła przede mną szklankę z gorącą czekoladą z likierem wiśniowym, a przed Ace wylądował karmelowe latte. Kobieta upiła łyk i spojrzała na mnie wyczekująco.
-No więc tak - zaczęłam - Po pierwsze. Liczę na jakieś dziękuję.
-Za co niby?
-Przez twoje "umiejętności" karciane - wykonałam cudzysłów w powietrzu - Musiałam całować Tego faceta. Pachniał jak koza - zauważyłam dramatycznie. Calia parsknęła śmiechem.
-No to dziękuję - powiedziała, nadal chichocząc - I przepraszam, że musiałaś całować faceta, który pachniał jak koza.
-Nie ma za co. Bywało gorzej - spoważniałam.- Nazwisko "Takamoto" z niewiadomych powodów wydaje mi się znajome. - Calia dała mi znak, bym mówiła dalej -  Jest jeszcze jedna rzecz. Wygląda na to, że pobicie Char, w związku z którym cię wynajęłam, nie jest jedynym. Było ich jeszcze kilka. Coraz poważniejsze. W ostatnim zginął człowiek. Dostałam instrukcje, by rozwiązać tę zagadkę. Dalej liczę na twoją pomoc - Szafir już zaczęła otwierać usta, ale przerwałam jej - Oczywiście zapłata również ulegnie zwiększeniu. - Kobieta miała minę kota, który otrzymał spory kawałek łososia, nie spodziewając się niczego dobrego ze strony właściciela.
-Świetnie - skwitowała. Znowu sięgnęłam po telefon. Wyszukałam na nim nazwisko Jurija. Moja twarz musiała mieć naprawdę dziwny wyraz, bo Ace zapytała:
-Co się stało?
-Okazało się, że osoba o takim nazwisku nie żyje.
-...
(Cal? Wiesz, co robić :D)

Od Calii cd. Camille

– Wyprowadź go – poleciłam brunetce. Ta spojrzała na mnie wzrokiem, który odczytałam jako "nie ty tu rządzisz". Przewróciłam oczami. – Nie mamy na to czasu – szepnęłam. – Po prostu idź. Skręć tutaj – powiedziałam i znaleźliśmy się w  ciemnym zakątku.
– Informacje, Joshi – rzuciłam wesoło. – Przegrałeś.
– Oszukiwałyście – warknął.
– Mówiłam ci, że jest w tej branży od niedawna – zwróciłam się do brunetki, a ta parsknęła śmiechem. – No gadaj.
– Słuchaj, nie obchodzi mnie, jak gość się nazywa. Dopóki płaci, jest dobrze – oznajmił chłopak. Był całkiem młody, jak na niezłego najemnika. Nie dałabym mu więcej niż dziewiętnaście lat.
– Zdajesz sobie sprawę, że za bardzo nie masz wyjścia, prawda? – zapytałam retorycznie. – Znajdujesz się w ciemnym zaułku z najemnikiem i mafiozą, przy czym obie są uzbrojone, a ty – wyjęłam mu zza pasa pistolet i nóż z rękawa – nie bardzo – dokończyłam. – Masz, jakby to powiedzieć – zastanowiłam się – nóż na gardle.
– Jesteś szpiegiem – oznajmił. – I nieźle kręcisz na rynku. Łapiesz się nawet na pierwszą dziesiątkę, Szafirze. Marzę o takim wyniku.
– A dziękuję, ale nie zwiedziesz mnie pochwałami. Dostałam zlecenie. Zlecenie wykonam. Dlatego gadaj, kto cię wynajął – rozkazałam, przysuwając się do chłopaka tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Joshua przełknął nerwowo ślinę. Zdecydowanie był nowy w branży.
– Jurij Takamoto – szepnął po chwili. Zmierzyłam go wzrokiem. – Nic więcej nie wiem, tak się przedstawił – zaczął się bronić chłopak.
– Puść go, złotko – zwróciłam się do Camille.
– Och, mogę mu chociaż walnąć tatuażyk na pamiątkę? – uśmiechnęła się sadystycznie, przyciskając mocniej scyzoryk.
– Nie – przewróciłam oczami. – Po prostu go puść. Nie jest nam już potrzebny.
– Ja wciąż to słyszę – oznajmił Joshua.
– Nikt się nie może dowiedzieć o tej rozmowie – powiedziałam poważnie.
– A co z tego będę miał? – zapytał chytrze.
– Przelew – uśmiechnęłam się.
–Stoi. Chcesz numer konta?
– Sama go zdobędę – zaśmiałam się. – Spoko, dostaniesz swoją kasę. Ja dotrzymuję słowa.
– Nie wątpię – chłopak wyciągnął rękę w moją stronę, a ja uścisnęłam ją.
– Uczysz się, młody – stwierdziłam z uśmiechem. – Jeszcze będą z ciebie najemnicy. Do następnego – skinęłam głową. – Chodź, Cam.
– Taak, musimy odbyć poważną rozmowę.

(Cam, dawaj poważną rozmowę XDD)

28 lipca 2017

Od Camille cd. Calii

-Nie mogę przegrać. - spojrzałam na nią z powątpiewaniem. Najwyżej trzeba będzie jej dopomóc. Rozejrzałam się po sali. Miała kilka stołów do gry, większość zajętych, jednak niewiele poza tym.
-Patrz, to on - usłyszałam głos Ace. Spojrzałam na wejście do pubu. Stał tam mężczyzna ubrany na czarno. Jednak jego twarz zdecydowanie była tą, którą widziałam na zdjęciu. Calia wstała i podeszła do niego
-Czego chcesz? - zapytał, patrząc na nią badawczym wzrokiem.
-Jak to czego? Grać. Słyszałam, że jesteś całkiem dobry w tego typu... rozrywki.
-To dość jasne. Ale jesteś pewna? Że dasz mi radę? Draw Poker jest zdecydowanie moją grą.
-Tak, chcę. Ale nie będzie to gra na pieniądze.
-Nie? - oboje ściszyli głos, ustalając warunki tejże umowy. Po chwili oboje podeszli do stołu, przy którym już chwilę później pojawił się młody rozdający.
-Jakie zasady? - spytał tylko nieco znudzonym głosem. Czy oni tu wszyscy mają znudzone głosy?
-Po sześćdziesiąt żetonów, do stracenia ich przez jedną ze stron. - rozdający kiwnął głową i zabrał się do rozdawania. Po pięć kart trafiło do każdej ze stron. Obejrzeli swoje karty, a mimika obojga nie zmieniła się nawet o milimetr. Joshua zabrał się do otwierania puli:
-Otwieram na pięciu - powiedział, dając na środek stołu pięć żetonów. Przyglądałam się ich grze jak najdalej to było możliwe. Jeżeli potrzebna byłaby moja pomoc, Karpai nie mógł połączyć mnie z Calią.
-Dorzucam dwadzieścia.
-Daję dwadzieścia pięć.
-Jeszcze dziesięć - powiedziała Calia, po czym zaległa cisza. Rozdający ogłosił:
-Koniec licytacji. Czy chcecie wymienić karty?
-Nie - odpowiedzieli równocześnie.
-W takim razie, odsłaniajcie.
-Poker - oznajmiła z zadowoleniem Calia, kładąc karty na stół.
-Przykro mi, kochana - Joshua położył swoje karty i uśmiechnął się tryumfalnie. - Poker królewski. - Zagarnął żetony na swoją stronę. Cholera. Kolejną rundę, a mianowicie dwadzieścia sztonów Ace straciła w starciu Stritu z Fulem. Zostało jej dziesięć żetonów. Wtedy postanowiłam interweniować. Podeszłam do rozdającego, nie, niemalże rzuciłam się u na szyję.
-Rozdaj dziewczynie królewskiego - szepnęłam wprost do jego ucha, korzystając ze swojej mocy. Potem cmoknęłam go w policzek. Odeszłam, zostawiając chłopaka czerwonego jak piwonia. Stanęłam daleko od stołu, pilnując wyjścia.
-Wygrałam! - usłyszałam okrzyk Calii, zagarniając w swoją stronę wszystkie żetony. Głupiec Karpai zagrał vabank. Nie można być zbyt pewnym wygranej. Joshua zbladł i rzucił się do wyjścia. Złapałam go za kołnierz i przycisnęłam błyskawicznie wyjęty scyzoryk do gardła.
-Quo vadis, Karpai? - zapytałam cicho - O ile moja Szafir wymiata w pokera, to ja świetnie gram w dziesięcinę. Jeśli chcesz, w to także zagramy.
(Calia? Zajmijmy się nim XD)

Od Calii cd. Camille

– Za to ty w tym stroju raczej nikogo nie uwiedziesz. – Brunetka spojrzała na mnie sceptycznie.
– Przebrałaś się w ogóle? 
– Nope – powiedziałam wesoło, siadając przy jednym z wolnych stolików. – Ale za to wiem jak wygląda nasz Joshua. Znaczy... Prawdopodobnie. 
Camille uniosła brwi pytająco, a ja podałam jej wydruk ze zdjęciem. 
– Skąd to masz? – zapytała z niedowierzaniem. 
– Ściśle tajny portal z najemnikami. Zapytaj swojego szefa – zaśmiałam się, widząc jej minę. 
– Twarz wydaje mi się znajoma – mruknęła dziewczyna, patrząc na zdjęcie. 
– Mnie nie – odparłam. – Gość jest nowy w branży. 
– Dobry wieczór, podać coś? – podeszła do nas znudzona kelnerka. 
– Mojito poproszę – powiedziałam machinalnie i spojrzałam pytająco na moją towarzyszkę. 
– Eee... Dwa razy – rzuciła, wciąż przyglądając się zdjęciu i nawet nie przenosząc wzroku na kelnerkę. – Jak myślisz, kiedy przyjdzie? – zapytała mnie, gdy dziewczyna odeszła. 
– Joshua? Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Za godzinę, może dwie. Zwykle wtedy w pubach jest największy ruch.
 Zaczęłam rozglądać się po pubie. Wyłapałam parę znajomych twarzy, głównie szpiegów i najemników
– Co zrobimy, gdy już przyjdzie? – zapytała Camille, patrząc na mnie przenikliwie. – Zmusimy do rozmowy na zapleczu? Mam pistolet. 
– Żartujesz chyba, oczywiście, że nie – zaśmiałam się. – Nie zmusimy szanującego się najemnika do wygadania, kto był jego zleceniodawcą za pomocą siły. 
– Więc co? – warknęła dziewczyna. 
– Spokojnie, złotko, nie miałam na celu cię urazić – zapewniłam z uśmiechem. 
– Lubisz hazard? 
– Nie przepadam. – Zmarszczyła brwi. 
– Czyli ja będę grać – westchnęłam. 
– W co? 
– W pokera – postanowiłam. – Gość wygląda na takiego, który lubi karty. 
– Co będzie jak przegrasz? – zapytała Camille, a ja spojrzałam jej w oczy. 
– Nie mogę przegrać. 

(Cam, sweetheart? Grajmy w pokera otak)

27 lipca 2017

Od Camille cd. Calii

–To, że idziemy się zabawić. W pubie Rouge Fraise.
-Wspaniale - powiedziałam, gdy wyszłyśmy z burdelu. - W barach przesiadują zwykle po nocach. Tak więc - zerknęłam na zegarek - Widzimy się za siedemnaście godzin przed pubem. To będzie dokładnie... Wpół do ósmej. I wyśpij się. Coś jeszcze?
-Tak. Muszę wiedzieć, jak się nazywasz. W końcu się nie przedstawiłaś. I jakiś numer kontaktowy.
-Nazywam się Emily Rudd.
-Naprawdę?
-Nie - uśmiechnęłam się figlarnie. - Ale byłoby ciekawie. - Ruszyłyśmy w stronę restauracji, w której zostawiłyśmy swoje rzeczy. - Nazywam się Camille Belcourt. - z kieszeni wyciągnęłam wizytówkę - Tam jest też mój numer. - Reszta drogi minęła nam bez słowa. Wzięłyśmy swoje rzeczy, oddałam Ace maskę. Potem pożegnałyśmy się krótko i wróciłyśmy do swoich domów. Tam wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w koszulkę i szorty i wślizgnęłam się do łóżka. Byłam tak padnięta, że od razu zasnęłam.
***
Obudziłam się i od razu zerknęłam na zegarek. Siedemnasta czterdzieści. Spałam bardzo długo jak na mnie. Ogarnęłam się i podeszłam do szafy. Była czarna, miała zakryte plecy i koronkowe rękawy, więc mogłam ją założyć bez obawy, że będzie widać którąś z moich blizn. Luźny, lekko rozkloszowany dół sukienki powodował, że mogłam spokojnie założyć futerał na mój pistolet i nie było tego widać.  Nie sądziłam, by miały być mi potrzebne, ale czyż nie lepiej dmuchać na zimne? Założyłam jeszcze czółenka na płaskiej podeszwie. Do złotej kopertówki włożyłam telefon i scyzoryk i tak przygotowana ruszyłam w stronę pubu. Czekałam chwilę niedaleko, gdy usłyszałam znajomy głos:
-Zamierzasz kogoś uwieść w tym pubie, czy jak? 
-Jeśli będzie trzeba - powiedziałam z uśmiechem, odwracając się w stronę Calii -Nie wykluczam takiej możliwości.
-...
(Cal? I-dzie-my na impre-zę! XDDDD)

Od Calii cd. Camille

– Charlotte Branwell – oznajmiłam. – I pobicie w dzielnicy Gangu Menthis. Gadaj co wiesz. Adelajda zmierzyła mnie zimnym wzrokiem. 
– To będzie cię kosztowało więcej, Szafirze. 
 Zaśmiałam się protekcjonalnie. 
– Na tyle wyceniasz swoje życie, Adelajdo? – zapytałam retorycznie. Kobieta wbiła paznokcie w krawędź łóżka. Wzięła głęboki oddech i powiedziała: 
– Nie wiem za wiele. Ludzie ostatnio niechętnie dzielą się informacjami. 
– Potrzebne mi tylko dokładna data, godzina i miejsce. I kto zlecił pobicie – oznajmiłam.
– Nie wiem, kto zlecił – zaczęła dziewczyna, starając się odpowiednio dobrać słowa. – Ale wiem, kto zlecenie wykonał. 
 Uniosłam brew z niedowierzaniem.
 –Więc słucham. 
–Joshua Karpai. 
Zmarszczyłam brwi. 
– Zaraz, przecież to nie jest... – odezwała się niespodziewanie stojąca za mną brunetka. Adelajda drgnęła. 
–Powiedz swojej towarzyszce – zaczęła – że rozmawiam tylko z tobą. Jej nie wiszę przysługi. Skinęłam głową. 
– Złotko – szepnęłam. – Zamknij się, proszę. A ty – zwróciłam się do Adelajdy – powiedz mi, kto to jest ten cały Karpai. Nie należy do Menthis. Chyba że o czymś nie wiem. 
–To osoba prywatna – przytaknęła kobieta. – Najemnik. Jak ty, łachudro. 
Zacmokałam z niezadowoleniem. 
– No, no, grzeczniej proszę, bo się pogniewamy. Gdzie mogę go znaleźć? 
Adelajda zacisnęła dłonie w pięści. Przez chwilę nic nie mówiła i już się bałam, że zostanie tak do końca naszej wizyty. 
–Pub Rouge Fraise – oznajmiła jednak. – Kiedyś z pewnością się tam na niego natkniesz. Uśmiechnęłam się lekko. 
– Miło się z tobą robiło interesy, Adelajdo. Dług został spłacony.
Kobieta splunęła wprost przed moje stopy. 
– A zatem nie chcę cię tu więcej widzieć. Oby kiedyś twój talent cię zabił, Szafirze. 
–Ja również życzę miłej nocy – powiedziałam wesoło, wychodząc z pokoju. Brunetka wyszła zaraz za mną. 
–Więc? – zapytała od razu. 
–Lubisz drinki? 
–A co to ma do rzeczy? – zdziwiła się. Uśmiechnęłam się. 
–To, że idziemy się zabawić. W pubie Rouge Fraise. 

(Cam? Ciebe też nie dam zjeść XDD)

Od Camille cd. Calii

Kobieta nie wyglądała na zadowoloną,  ale zaczęła prowadzić nas korytarzami z wieloma parami hebanowych drzwi na bordowych ścianach. Uśmiechnęłam się,  ale pod maską nie było tego widać. Calia Ace była dobrym wyborem.  W końcu kobieta stanęła przed jednymi drzwiami.
-Adelajda nie przyjmuje teraz żadnych klientów,  więc możecie bez problemu wejść. - Calia nie kwapiła się do podziekowań,  po prostu pchnęła drzwi i weszła do środka. Ruszyłam za nią i zamknęłam za sobą drzwi. Pokój w którym się znalazłyśmy był... hmmm... godny burdelu z wysokiej półki. Podłoga wyłożona miękkim dywanem w kolorze écru, miało ściany koloru świeżej krwi i czarny sufit. Większą część zajmowało wielkie łoże z drewnianym rusztowaniem i baldachimem. Na tym właśnie łóżku siedziała młoda kobieta, ubrana podobnie do "recepcjonistki w domu rozpusty". Chociaż jak to mówią, żadny zawód nie hańbi.
-Cieszę się że cię widzę - powiedziała Calia. W jej głosie pobrzmiewała dziwna nuta,  której nie mogłam jej odczytać.
-A ja nie - odrzekła Adelajda.
- Nie cieszysz sie że mnie widzisz, bo wiesz że przyszłam odebrać swoją zapłatę.
-Wiedziałam,  że tak to się skończy. Czego chcesz, Szafir?
-...
(Cal? My sweetheart,  nie oddam cię na pożarcie  jakiejś Adelajdzie XDDDD)

Od Calii cd. Camille

– Czy możesz iść szybciej? – warknęłam do brunetki, lekko pozostającej w tyle. Mimo wszystko, musiałam przyznać, że, jak na amatora, była całkiem niezła. Szłyśmy jedną z ciemniejszych uliczek Areny Czwartej, w której nie chciałam przebywać dłużej, niż to konieczne.
– Idziemy do burdelu? – zdziwiła się dziewczyna, gdy stanęłam przed zasłoniętymi drzwiami i nałożyłam na twarz czarną maskę z granatowymi spiralami na brzegach.
– Masz. – Rzuciłam taką samą w stronę brunetki, ignorując jej pytanie. – Bądź w niej cały czas. I, no. Nie odzywaj się.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
– Okej, zapytam inaczej – mruknęła brunetka obok mnie. – DLACZEGO weszłyśmy do burdelu?
– Jest tu ktoś, kto wisi mi przysługę – odpowiedziałam spokojnie. – A teraz cicho.
Podeszłam do skąpo ubranej kobiety, siedzącej przy czymś w stylu recepcji.
– Witam, witam, przyszłyście się zabawić? – zaszczebiotała do nas. – Mogę wam przedstawić...
– Szukam Adelajdy – przerwałam jej ostro. Kobieta ściągnęła wargi i łypnęła na mnie groźnie.
– Kto szuka Adelajdy? – zapytała.
– Ja – westchnęłam protekcjonalnie w odpowiedzi.
– Kim jesteś, żeby szukać Adelajdy? – poprawiła się kobieta, a ja usłyszałam za sobą ciche parsknięcie śmiechem.
– Szafirem – odpowiedziałam. – Chcę odebrać moją przysługę.
– Mogę zaoferować ci USŁUGĘ, teraz specja...
– Och, przymknij się – przewróciłam oczami. Ta dziewczyna zaczynała mnie już denerwować. – Po prostu zaprowadź mnie do Adelajdy.
Kobieta westchnęła ze zrezygnowaniem. Następnie wskazała ręką na moją towarzyszkę.
- A co mam zrobić z nią? – zapytała. Westchnęłam ciężko.
– Ona idzie ze mną.

(Cam? XD The game is on, sweetheart ^^)

23 lipca 2017

Od Camille cd. Calii

-Z tobą też, słońce. - uśmiechnęłam się – Daj mi dwie minuty, a będziesz miała swoją podwyżkę. Potem od razu bierzemy się do roboty. - blondynka kiwnęła głową, a ja wyjęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer i przyłożyłam aparat do ucha.\
-Cześć – przywitałam się.
-Cześć, Cam – Elias brzmiał jakbym właśnie go obudziła. Niestety, nie miałam czasu na współczucie. - Coś się stało?
-Nasz diamencik od szpiegostwa życzy sobie więcej mamony na szlifowanie – puściłam oczko Ace.
-Co?! - Elias chyba nie ogarnął o co mi chodziło. No cóż, jest prawie druga w nocy.
-Szafir chce więcej kasy, za to, że mam za nią łazić. - parsknęłam śmiechem, po czym dodałam – Co ja jestem, babysitter?!
-Nie, z pewnością nie. Daj jej jeszcze drugie tyle.
-Jesteś pewien? - byłam dość zdziwiona.
-Tak. Robota ma być wykonana porządnie. Nie możemy pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie teraz.
-Tak jest. Do usłyszenia – rozłączyłam się, po czym odłożyłam telefon do kieszeni. - Masz czego chciałaś, słońce. Tylko robota ma być wykonana porządnie. Tę część bierzesz teraz, jako zaliczkę, a drugie tyle dostaniesz po skończonej robocie.
-Niech będzie.
-Świetnie. W takim razie bierzmy się do roboty. Rób co uważasz, mną się nie przejmuj. I pamiętaj, że nie jesteś bezkarna - wzięłam swój scyzoryk i schowałam go, a kobieta schowała pierwszą część swojej zapłaty. Zabawa właśnie się zaczęła.
-W takim razie chodźmy. Najpierw musimy się przebrać.
-Jestem na to przygotowana. - wstałyśmy i poszłyśmy do damskiej łazienki. W kabinie przebrałyśmy się w czarne stroje, wygodne i nierzucające się w oczy. Do specjalnej kieszeni w bluzie schowałam pistolet i telefon, a scyzoryk wylądował w pokrowcu, po wewnętrznej stronie łydki. Reszta rzeczy wylądowała w skrytce za jednym z łazienkowych kafelków. Widać nie pierwszy raz Calia tam coś chowała.
-...
(Cal? The game is on B) Pora zacząć dochodzenie godne Holmesa :D)

Od Camille cd. Lorema

-What do you think? - kapitan spojrzał na mnie z dobrodusznym uśmiechem. Nie wyczułam w jego słowach kłamstwa i dlatego też uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-I think that's very good idea. Thank you so much...
-O, you're welcome. I hope you'll like our „little ship”.
-Of course we will. And now, if you agree, we want to take our stuff.
-Yes, yes. Follow my people. They would give you your baggage.
-Thank you, captain. Goodbye – położyłam dłoń na ramieniu Lorema i razem wyszliśmy z kajuty kapitana. Tam już czekali na nas jego ludzie. Przeprosili za swoją początkową wrogość, po czym zaprowadzili nas do naszej motorówki. Gdy wzięliśmy swoje rzeczy, zaprowadzili nas do naszej kajuty i zostawili nas samych. Usiedliśmy na swoich łóżkach, a ja roześmiałam się, czując wypełniającą mnie ulgę. Zajrzałam do swojej torby, dokładniej do ukrytej kieszeni. Wszystkie fałszywe dokumenty i karty kredytowe były na swoim miejscu. Udało się.
-Będziemy tu siedzieć jeszcze trzy dni, tak? - usłyszałam głos Lorema.
-Tak. Nie musimy uciekać. Nie chcemy też stracić przychylności kapitana. - spojrzałam na Impsuma przenikliwie – Poza tym, gdybyśmy uciekali, na pewno nie obyłoby się bez ofiar. Nie chciałbyś chyba zabić połowy załogi swoich sojuszników, prawda?
-Tak – przyznał mi rację.
-Więc musimy się tu jeszcze trochę pomęczyć. Myślę, że za jakąś godzinę będzie tu kolacja. To dość pocieszające. - Lorem parsknął śmiechem. - Mam nadzieję, że przynajmniej będzie smaczna. - mężczyzna spojrzał na mnie z mieszaniną rozbawienia i niedowierzania. - No co? - spojrzałam na niego z udawanym wyrzutem – Jestem głodna.
-...
(Lorem? Przepraszam, że tak długo czekałaś, ale ostatnio jestem rozlana jak gorący budyń XD)

22 lipca 2017

Od. Calii cd. Camille

- Nie będziesz za mną ciągle łazić, złotko - odpowiedziałam, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, by opanować emocje. Ta brunetka zaczęła mnie już stanowczo denerwować.
- Och, ależ będę - dziewczyna zaczęła bawić się swoim nożem, jakby chciała mnie przestraszyć. - Poniekąd jestem twoim zleceniodawcą. Ja tu ustalam warunki.
Założyłam ręce na piersi, myśląc nad rozwiązaniem. Z jednej strony nigdy nie odmawiałam zleceń. I nigdy nie odmawiałam takich sum. Ale z drugiej strony, nie wyobrażałam sobie współpracy z tą dziewczyną.
- W takim razie chcę dopłaty - oznajmiłam w końcu, a brunetka uniosła brwi.
- Proszę? - zapytała. Zabębniłam palcami o stół.
- Myślę, że słyszałaś, złotko - rzuciłam z lekką satysfakcją. - Nie mam zamiaru szlajać się z tobą po Arenach. Będziesz tylko przeszkadzać. A ja ani myślę ryzykować zdemaskowania za marny tysiąc.
- Jestem profesjonalistką, słońce - odparła brunetka, lekko przekrzywiając głowę.
- Cóż, to tak jak ja - odparowałam obojętnym tonem. - Więc albo idziesz pogadać ze swoim szefem o podwyżkę, albo zostawiasz mnie w spokoju i dajesz wykonywać swoją pracę.
- Albo znajdę sobie kogoś innego - odpowiedziała. Pokazałam ręką na drzwi.
- Droga wolna.
Przez chwilę mierzyłyśmy się wyzywającymi spojrzeniami, po czym brunetka wstała.
- Dobra, Ace - warknęła. - Przekażę twoje żądania komu trzeba. I jeżeli spotkamy się następnym razem, nie będziesz już miała żadnej taryfy ulgowej.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Miło się prowadziło z tobą negocjacje, złotko.

(Cam? Sorki, że tak długo czekałaś ;-;)

Od Calii cd. Argony

Wokół punktu wymiany w Arenie Dziewiątej śmierdziało. Nigdy nie lubiłam tu przychodzić, no ale czasem trzeba było. Z westchnieniem założyłam na głowę coś w stylu czarnego nikabu i schowałam jaszczurkę do rękawa kurtki. Taka praca. Po chwili oczekiwania zobaczyłam wyłaniającą się zza rogu Alphę. Dziewczyna podeszła do mnie bez wahania, kiwając głową na powitanie. Odwzajemniłam gest.
- Mów, co wiesz - rozkazała, a ja zastanowiłam się, czy czarnowłosa kiedykolwiek pozbywa się tego tonu.
- A może najpierw chcesz zobaczyć, co dla ciebie mam? - zapytałam i od razu dostrzegłam błysk w oczach rozmówczyni. Mój talizman twierdził, że Alpha jest zaciekawiona. "I słusznie" - pomyślałam z satysfakcją.
- Pokaż wszystko. A przy okazji, czy ty nie jesteś tą bar...
- Nie - przerwałam jej szybko. - Tu jestem Szafirem.  A ty korzystasz z moich usług ze względu na Księżyc - ucięłam temat, wiedząc, że zrozumie. Skinęła głową i wyciągnęła głową.
- Więc pokaż, że twoje usługi warte są mojej zapłaty.
Podałam jej teczkę z kopią dokumentów z nesesera Silverlake'a.
- Czytałaś to? - Alpha zmarszczyła brwi.
- Oczywiście, że nie - skłamałam natychmiast, choć nie sądziłam, że czarnowłosa się na to nabierze. Nic jednak nie powiedziała. Może liczyła się z tym od samego początku.
- To wciąż za mało - mruknęła Argona do siebie. - Masz coś jeszcze?
- Nadal nie udało mi się ustalić, gdzie znajduje się laboratorium drugie. Wiesz, tam przechowują prototyp i prowadzą testy.
- Skoro to laboratorium, sprawdź w Arenie Czwartej - zaproponowała Alpha. Pokręciłam głową.
- To ślepy trop - oznajmiłam. - Sprawdzałam już. Chyba że jest ukryte za dobrze. Ale myślę, że to po prostu kwestia czasu. Poza tym - dodałam - dowiedziałam się, że Silverlake ma... Hm, dość niezłe wtyki w Gangu Atis.
Czarnowłosa skrzywiła się.
- Coś jeszcze? - zapytała. Zawahałam się.
- Właściwie, to... - zaczęłam i nagle na niebie pojawił się jasny blask, a wraz z nim odgłos strzałów. - Co, do cholery? - zmarszczyłam brwi. Stojąca obok mnie dziewczyna zaklęła głośno.
- Wojsko urządziło sobie próbny nalot.

(Argo? ;D Wybacz, że tak długo, na wyjeździe byłam)

9 lipca 2017

Od Lorema cd. Camille

- Nos have ut etiam atque etiam curaret. Si deficere faciam intermissum est in primo casu, ut secundum esse. [Musimy być bardzo ostrożni. Jeśli się nie uda zwiać za pierwszym drugiej szansy może nie być.] - odpowiedział Lorem.
  Brunetka rozejrzała się, jakby mimochodem. Mogliby ich pokonać w walce, jednak z drugiej strony Lorem nie chciał krzywdzić, bądź co bądź, sojuszników. Już pomijając fakt, że mógłby przez to zostać uznany za zdrajcę. Camille jakby przyśpieszyła, jednak chłopak zatrzymał i pokręcił głową.
- Quia multi ex eis [Za dużo ich] - mruknął. 
  Przez chwilę szli w milczeniu, wreszcie załoga doprowadziła ich do kajuty z napisem "Kapitan". Lorem i Camille zostali wepchnięci do środka, po czym eskorta zniknęła. Oboje rozejrzeli się po urządzonym w surowym, żołnierskim stylu, pomieszczeniu. Byli w nim kompletnie sami. Jednak tylko przez chwilę.
- I'm sorry for my people. They are very suspicious. Please, sit down - to mówiąc wskazał surowe krzesła, przybite do podłogi kajuty.
  Przybysze, z braku lepszych pomysłów, wykonali jego polecenie. Dopiero gdy to zrobili Lorem miał okazję lepiej przyjrzeć się kapitanowi. Był raczej dość... okrągły. Łysy, o sympatycznym wyglądzie starszego pana.
- I heard that you are from SUP, is that true? - Kapitan uśmiechnął się dobrodusznie. 
  Skryba powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem, słysząc dosłowne tłumaczenie skrótu nazwy. Camille za to zachowała powagę i odpowiedziała:
- Of course. Well... i would be, but some... circumstances wasn't really conductive to do it.
  Lorem nie rozumiał połowy z jej słów, jednak wierzył w jej umiejętności. W końcu była prawnikiem, nie?
- I see. - Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową. - So, where were you planning to go? You seems to sail to England or Scandinavia.
- We wanted to go to France - wyznała Camille. - I've born there.
- We don't sail in those direction... but maybe we give you a lift by helicopter, if you'll wait three days. What do you think?
(Camille? Takie-nijakie, ale nie mam jakoś głowy do niczego ambitniejszego :/)

7 lipca 2017

Od Camille C.D. Lorema

Lotniskowiec był coraz bliżej nas i niepokojąco zwalniał, aż w końcu zatrzymał się. Teraz straciliśmy już całą nadzieję, że ta podróż minie nam spokojnie i bez dalszych przygód. Załoga lotniskowca z niewiadomych dla mnie (przynajmniej na razie) powodów, postanowiła ściągnąć nas na pokład. Z jednej strony było coś w rodzaju dźwigu, który, zapewne przez kogoś kierowany, zbliżył się w naszą stronę. Złapał za bakburtę i zaczął ciągnąć nas w stronę statku tak mocno, że aż musieliśmy schwycić się czegoś, by nie upaść. Dźwig zaholował nas bliżej rufy. Tam otworzyło się coś, co wyglądem przypominało most zwodzony i tam przejęli nas ludzie z załogi. Nasza motorówka została wciągnięta na pokład, a klapa za nami zamknęła się. Byliśmy w pułapce. Musieliśmy zejść z pokładu i czekać, zapewne na kogoś z wyższej rangi. Po chwili naszym oczom ukazał się blondyn w średnim wieku, odziany w mundur. Podszedł do nas i od razu rozpoczął przesłuchanie:
-Kim jesteście i skąd płyniecie? - postanowiłam zabrać głos oraz nadać mu spokojny, lekko zdziwiony ton.
-Płyniemy z Akatsuki a dokładniej z Ainelysnartu. Ja jestem Epifora, a to mój przyjaciel Lorem - starałam się mówić dokładnie to, co wcześniej od niego usłyszałam. - Jestem autorką powieści prawniczych. Może pan o nich słyszał... Gdy byłam w bibliotece poznałam Lorema w momencie, gdy próbował podłożyć tam książkę. Zainteresowałam się nią, więc zaprosił mnie do siebie. Potem mieliśmy się spotkać z koordynatorem Szekspirem, jednak namierzył nas SJEW i musieliśmy uciekać. - Lorem tylko kiwał głową, jakby na potwierdzenie moich słów. Mężczyzna zmierzył nas podejrzliwym spojrzeniem.
-Chodźcie za mną - powiedział w końcu. Ruszyliśmy za nim w eskorcie jeszcze kilku osób z załogi.
-Te potest experiri ad nos de. Si quaerere incipiat, erit finis [Mogę spróbować nas stąd wyciągnąć. Jeśli zaczną nas przeszukiwać, będziemy skończeni]
-...
(Loruś? ;3)

3 lipca 2017

Od Lorema cd. Camille

- Gdzie jesteśmy? - spytał Lorem towarzyszki.
- Mniej więcej w dobrym miejscu, jednak kierujemy się trochę za bardzo na zachód, z tego co mówił Elias. - To mówiąc dziewczyna gwałtownie zakręciła sprawiając, że boom uderzył mężczyznę w tył głowy, zmuszając do pochylenia do przodu. - Wybacz.
  Jasnowłosy nie odpowiedział, tylko podniósł się powoli, rozmasowując kark.
- Co znaczy J.S.? - zapytał rzeczowo, krzywiąc się lekko. Camille spojrzała na niego dziwnie.
- Zapewne John Silverlake - odparła dziewczyna po chwili wahania.
  Jej słowa zmroziły mężczyznę do szpiku kości. Właśnie... podprowadzili jacht amerykańskiemu politykowi, który miał szansę naprawić tą zapchloną wyspę. Pan Cardworth nie byłby zadowolony, widząc co teraz wyczynia jego podopieczny. Co właściwie było w tych energetykach i dlaczego znajdowały się na jachcie polityka?
- Rozumiem - odpowiedział po prostu, starając się nie zdradzać zaniepokojenia. Choć wiedział, że dziewczyna prawdopodobnie wyczuje jego emocje. Przed nią czuł się jak otwarta księga, więc czy właściwie był sens coś ukrywać?
- Łączy cię coś z tym mężczyzną? - zapytała Camille. Jednak. Jasnowłosy westchnął i spojrzał na brunetkę.
- Książki.
- Książki? - Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Książki - potwierdził Lorem. - Chcę, by były legalne.
- Oh, no tak. 
  Rozmowa wybitnie się nie kleiła. Chyba dopiero w tym momencie dotkliwie poczuli, że nie stoją tak na prawdę po jednej stronie barykady. Mimo tymczasowego zawieszenia broni oboje w decydującym momencie będą chcieli walczyć o swoje racje.
- Wiesz co? Póki jesteśmy poza Akatsuki, sprawy Akatsuki zostawmy za sobą, zgoda? - zaproponowała brunetka, patrząc poważnie na towarzysza.
- Póki sytuacja się nie zmieni... - Lorem pokiwał równie poważnie głową. Tak. Tak będzie najlepiej. Oboje postąpili głupio nie przestrzegając zasad, obowiązujących w ich organizacjach, a teraz... chyba jedynym dobrym wyjściem jest udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Że są zwykłymi ludźmi i nikim więcej.
  Spokojny szum fal zagłuszył ponure myśli mężczyzny i wkrótce w jego głowie zawitała przyjemna pustka. Gwałtownie, gdy już myślał, że nic więcej się nie wydarzy, ujrzał jakieś kształty na horyzoncie. Wstał gwałtownie i jął czujnie wpatrywać się przed siebie.
- Ktoś płynie w naszym kierunku - zauważył.
- Aha, pewnie jakiś statek handlowy czy coś - odparła Camille, również wstając. Jednak obiekt nie przypominał statku handlowego. Był dużo, dużo większy i znacznie bardziej płaski. Na pokładzie Lorem nie dostrzegł żadnych barierek.
- To lotniskowiec... - jasnowłosy zmarszczył brwi. - Pewna jesteś, że płyniesz w dobrym kierunku?
- Od momentu, w którym Elias podał mi koordynaty... - głos dziewczyny nie brzmiał wcale zbyt pewnie.
- Zawróćmy - poprosił jasnowłosy.
  Dziewczyna pokiwała głową i spróbowała gwałtownie zawrócić w miejscu, jednak ster ani drgnął. Zdziwiona szarpnęła nim jeszcze raz.
- Co do...?
  Lorem pośpiesznie wyplątał dłonie z muchy. Przyskoczył do Camille i z obłędem w oczach zaczął szeptać do niej po łacinie:
- Epifora nomen tuum. Scribis enim novae legis. Nos occurrit in die illa cum inposuisset bibliotheca liber. Studiosus eras ita se invitatus. Deinde habuimus in occursum cum coordinator de Shakespeare, sed quod habuimus SJEW maculosus nobis fugere. Dlatgo ne a gram. (Nazywasz się Epifora. Piszesz powieści prawnicze. Poznaliśmy się tamtego dnia w bibliotece, gdy podkładałem książkę. Byłaś nią zainteresowana, więc zaprosiłem cię do siebie. Potem mieliśmy się spotkać z koordynatorem Szekspirem, jednak namierzył nas SJEW i musieliśmy uciekać. Dlatgo nie masz przebiśniega.) - Lorem mówił coraz szybciej, a na koniec zasuwał tak, że ledwie dało się go zrozumieć.
- Co...? - Camille w pierwszej chwili nie załapała, jednak zaraz ją olśniło, gdy na banderze lotniskowca ujrzała Amerykańską flagę.
- Vas, oportet in specie furti, donec introducamus eos. (Statek musi być specjalnie zabezpieczony na wypadek kradzieży.) - mruknął ni to do siebie, ni to do dziewczyny jasnowłosy.
(Camille?)