12 lutego 2020

Od Jamesa cd. Lucii

 James skrzywił się na moment, jakby toczył wewnętrzną walkę, czy powinien psuć jej aktualną wizję świata, czy też może zaczekać, aż sama się o niej dotkliwie przekona. Wykonał coś pomiędzy i po prostu otworzył drzwi wyjściowe, kwitując krótko:
— Pada.
  Na widok jej uniesionych brwi i dłoni zastygniętej na pasku od płaszcza westchnął cicho. To oznaczało bowiem, że będzie musiał ponownie się odezwać, a i być może stoczyć dłuższą dyskusję na temat aktualnych konwenansów i savoir-vivre'u.
— Odwiozę cię — mruknął tylko. Widząc jej chęci do protestów, których zresztą można się było spodziewać po kimś takim jak ona, po prostu wykonał wymowny gest w stronę drzwi, a błyskawica za oknem jakby potwierdzała jego słowa. Przymknął drzwi i ruszył po kluczyki do samochodu i jeszcze jedną butelkę wina, nieco innego jednak w podobnym guście, białe i włoskie, po czym praktycznie wepchnął ją kobiecie w dłoń.
— Nie żebym narzekała na taki obrót wydarzeń, ale to za co? — spytała, trzymając nie-prezent od niego w dłoniach. Jedyną odpowiedzią był chrzęst zamykanego zamka.
— Chodź — mruknął tylko cicho, na co oczywiście otrzymał fuknięcie ze strony kobiety.
— Jeśli dobrze pamiętam, drzwi są w zupełnie drugą stronę, a ja tutaj na noc na pewno zostawać nie zamierzam.— Na szczęście nikt ci tego nie proponuje — odparł Von Alwas krótko i spokojnie, po czym poprowadził kobietę do wejścia do garażu, gdzie mogli dużo prościej, a z pewnością bardziej sucho, dostać się do samochodu lekarza. Wszedł do samochodu, a i gdy Parfavro się tam znalazła otworzył garaż przyciskiem na pilocie, odpalił silnik i wyjechał ze swego miejsca. Od pierwszej sekundy w dach zaczęły uderzać wielkie krople, a światła auta rozjaśniały nieco zmoczony bruk przed nimi. Ciemnowłosy przez chwilę żałował, że po prostu nie może wyjść z samochodu i wystawić się na deszcz, poczuć chłodne krople wody na twarzy, przymknąć oczu i wsłuchać się w odgłosy burzy, wdychać jej elektryzującą woń, uznał jednak, że takie zachowanie nie należy do zestawu uznawanych za normalne w takiej sytuacji, wobec czego wyjechał na ulicę, nie zaprzątając sobie tym głowy. Jego palce pewnie zaciskały się wokół kierownicy, patrzył przed siebie skupiony na drodze i wszelkich zmiennych związanych z trasą.
— Nie wiedziałem, że interesujesz się sztuką — mruknął w końcu cicho, po czym zerknął na Parfavro, napotykając spojrzenie "ale ty się chwalisz czy żalisz", co jedynie sprawiło, że pożałował, iż się odezwał. — Po prostu to mnie zaskoczyło, to tyle — jak na kogoś z jego umiejętnościami "zaskoczenie" było jednym z rzadziej odczuwanych reakcji na jakiś fakt z czyjegoś życia. Wzruszył ramionami, dając jej tym samym znak, iż nie musi podejmować tej konwersacji i nie będzie mu to wcale przeszkadzało, wręcz przeciwnie. A jednak to zrobiła.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

  Obserwowanie wszystkich zmian, które stopniowo zachodziły w moim domu powodowały u mnie odczucia co najmniej ambiwalentne. Z jednej strony, jak zwykle cieszyłam się na myśl możliwości uczestniczenia i organizacji w przyjemnym evencie, dodatkowo z osobą, na którą, powiedzmy, że mogłam liczyć, z drugiej jednak nie mogłam pozbyć się powracającej natrętnie myśli, że coś jednak jest nie tak i Szafir nie wyzbył się wszystkich asów z rękawa. I z kieszeni. I spod kapelusza. W każdym razie obserwowanie jej zadowolonego uśmiechu za każdym razem, gdy sięgała po jednego cukierka z rozwalonej (dla dobra sprawy i zdrowia mentalnego organizatorek) piniaty miało w sobie coś takiego, że ja również nie mogłam zrobić nic innego niż tylko również się uśmiechnąć i uznając, że co ma być, to będzie. W pewnym momencie dłoń blondynki zatrzymała się w połowie drogi między cukierkami i jej ustami, a jej oczy rozbłysły niezdrowo, co zwiastować mogło jedynie kłopoty, najpewniej dla mnie.
— Wiem — rzuciła, jakby coś rzeczywiście ją oświeciło, potęgując tym samym mój niepokój całym zajściem.
— Jeśli znowu chodzi ci o Fio... — zaczęłam, przerywając jej, próbując zdusić pomysł, który słyszałam już ładnych kilka razy, jeszcze w zarodku, jednak dziewczyna, ku mojemu zdziwieniu, machnęła na mnie dłonią zniecierpliwiona. Zastygłam, przerywając zdanie wpół słowa i zamrugałam kilkukrotnie, jakbym chciała tym samym upewnić się, czy naprawdę zostałam uciszona w taki sposób. Blondynka wstała i podeszła do mnie, kładąc dłonie na moich ramionach.
— Jestem genialna — pochwaliła samą siebie, a ja już niemal widziałam, jak jej mózg pracuje na najwyższych obrotach myśląc o planie, którego jeszcze nie miałam okazji poznać. — Zrobimy imprezę tematyczną. — zamrugałam ponownie, ale ona już machnęła dłonią dookoła, jakby oczyma wyobraźni widziała dokładnie wszystkie dekoracje. — Nie zaprzeczysz chyba, że...
— Obawiam się, że tym razem muszę przyznać ci rację — rzuciłam, przewracając oczami. — Co czyni mnie jeszcze bardziej genialną, bo się z tobą zaprzyjaźniłam —podbudowałam swoją próżność niemal natychmiastowo, na co otrzymałam jedynie prychnięcie.
— Może... Lato w Vegas — spekulowała Calia. Zmarszczyłam brwi. — Albo nie, nie nie nie, wiem! Hiszpańskie tango, no czy to nie brzmi wspaniale?! Tak majestatycznie, dostojnie ale jest w tym coś tajemniczego — w tym momencie nasz wzrok padł na rozczłonkowaną piniatę, nasze spojrzenia się zetknęły, a wyrazy twarzy musiały stanowić praktycznie lustrzane odbicie.
— Hiszpańska Plaża — zadecydowałyśmy, przybijając sobie żółwika, gratulując tym samym sobie nawzajem zdecydowanie najbardziej genialnego pomyślunku w dziejach. W tym momencie ja i Calia Ace już wiedziałyśmy, że świat jeszcze nie widział czegoś tak niesamowitego, jak zamierzałyśmy mu zaserwować.
(Cal?)

9 lutego 2020

Od Calii cd. Camille

Świetnie! – zaszczebiotałam do telefonu. – Cudownie, wyśmienicie! To będzie genialna impreza, przeżyję nawet te tancerki i piñaty, i bar, i wszystko! – podekscytowałam się na tyle, żeby przerwać na chwilę malowanie paznokcia, by móc radośnie pomachać rękami. Camille jęknęła.
– Dlaczego czuję, że skoro jesteś taka rozentuzjazmowana, to na pewno planujesz coś, przez co będę żałować, że kiedykolwiek się zgodziłam?
– Przesadzasz! – zawołałam wesoło.
– Oczywiście. Dobra, będę kończyć, mam jeszcze parę spraw do ogarnięcia.
– Jasne, jasne, leć! Buziaki, do zobaczenia niedługo!
Camille wymruczała kilka naprawdę nieładnych słów po francusku.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że znam francuski. – Bardziej oznajmiłam niż zapytałam.
– Doskonale – potwierdziła moje przypuszczenia. – Pa!
– Pa, pa – powiedziałam i usłyszałam charakterystyczne piknięcie w telefonie. Przez chwilę nic nie mówiłam, ale gdy domalowałam paznokcia, wyciągnęłam dłoń przed siebie i mruknęłam wyjątkowo zadowolona:
– Oczywiście, że ty go nie zaprosisz, ale ja nie będę miała przed tym absolutnie żadnych oporów.
Popsikałam lakier sprejem wysuszającym, wciąż uśmiechając się od ucha do ucha.
– Fionnie O'Reilly, szykuj się na imprezę, która odmieni twoje życie! – zapowiedziałam w pustą przestrzeń. Siedząca na stole Lizzy spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym wystawiła mi język.
– No wiesz co?! – obruszyłam się, wkładając lakiery do kosmetyczki. – Jeszcze mi za to podziękują, zobaczysz. 
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Odebrałam go, nawet nie patrząc na wyświetlacz, w stu procentach przekonana o tym, że to Camille. 
– Wiem, wiem, jestem cudowna! – zawołałam, zanim zdążyła się odezwać. W zamian za to usłyszałam śmiech Steve'a.
– Jesteś, jesteś, ale mogłabyś już łaskawie zejść, bo czekam na ciebie od dziesięciu minut, a żadne legalne miejsce parkingowe nadal nie jest wolne. 
Spojrzałam ze zdziwieniem na zegarek. 
– Jeju, nawet nie wiedziałam, że już tak późno! Schodzę! – oznajmiłam, rozłączając się i podeszłam do szafki, by wyciągnąć buty. 

(Camille? 😏)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia z niedowierzaniem patrzyła, jak James wyciąga swój portfel i zaczyna odliczać banknoty. Widząc jego poważną minę (z drugiej strony do wszystkiego podchodził poważnie, więc może nie powinno jej to dziwić?), nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Po chwili śmiała się już w najlepsze, aż Von Alwas zatrzymał się w pół ruchu i popatrzył na nią spod uniesionej brwi.
– Hm? – mruknął, czekając na wyjaśnienia, co tak właściwie ją bawi.
– Koleś, ja żartowałam. – Wyjaśniła, gdy już udało jej się złapać oddech. Zlustrowała go krytycznym spojrzeniem. – Pff, naprawdę nie masz za grosz poczucia humoru.
Brew Jamesa powędrowała jeszcze wyżej. Lucia przewróciła oczami, położyła dłoń na jego portfelu, wciąż trzymanym w rękach, i lekko przesunęła go w dół, dając lekarzowi sygnał, żeby się nie wygłupiał. James sam nie wiedział, dlaczego bezwiednie poddał się tej czynności. Lucia tymczasem mówiła dalej, przemieszczając się już w stronę kuchni, a on równie bezwiednie poszedł za nią. Żeby przypadkiem niczego nie zepsuła, oczywiście.
– Daj spokój. – Machnęła ręką. – Spędziłam bardzo miły wieczór z twoim wspólnikiem...
– To nie wspólnik – mruknął, poprawiając ją, ale zignorowała go.
– Gość jest naprawdę inteligentny i jeszcze zna się na sztuce! Szkoda, że „jestem twoją drugą połówką” – zrobiła cudzysłów w powietrzu, odwracając się na pięcie w stronę stojącego w drzwiach Jamesa – bo chętnie bym z nim jeszcze poszła na jakiś obiad, jeśli wiesz co mam na myśli.
Sięgnęła po pozostawioną na blacie butelkę białego wina, które otworzył, by ją poczęstować, i znów zlustrowała go krytycznym wzrokiem.
– Ech, oczywiście, że nie wiesz, co mam na myśli. – Przewróciła oczami.
– Jestem bezuczuciowy, nie głupi.
– Jasne. To – pomachała mu butelką – wezmę sobie jako moją zapłatę. Bardzo dobre włoskie wino, lubię takie – oznajmiła i, zanim zdążył jakkolwiek to skomentować, wyminęła go i podeszła do drzwi wyjściowych. – Miło było!
– Ej, Parfavro – zaczepił ją jeszcze, gdy położyła dłoń na klamce. Uniosła brwi, odwracając się do niego zaskoczona. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, aż Lucia zareagowała.
– Hm? 
(James?)

Od Jamesa cd. Lucii

 James zapiął na szyi złoty, długi łańcuszek pozwalając, by jadeitowy kieł odciął się wyraźnie od czarnego golfu na wysokości splotu słonecznego, po czym pewnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Do spotkania ze sponsorem zostało jeszcze trochę czasu, więc najprawdopodobniej osobą stojącą po ich drugiej stronie musiała być towarzysząca mu tego wieczoru Włoszka. Otworzył drzwi i skinął jej głową, a jego wzrok zlustrował ją uważnie. 
— Akceptowalnie — stwierdził po chwili, przepuszczając ją w drzwiach. Jej butelkowozielona sukienka zafalowała, gdy szła, a obcasy złotych sandałów stukały wesoło o jasne drewno jego podłogi. Gdyby jej prezencja interesowała go na tyle, że przyglądałby się dokładniej, zauważyłby że chyba po raz pierwszy widzi ją nie w standardowo prostych włosach. Kręcone pasma opadały jej na ramiona i plecy, po czym zatrzęsły się lekko gdy prychnęła i poklepała go po ramieniu.
— Ciebie też miło widzieć — rzuciła zgryźliwie. James podszedł, by zabrać jej płaszcz i odwiesić go na wieszaku niedaleko drzwi. Normalny człowiek powiedziałby "Czuj się jak u siebie" albo "Dziękuję za pomoc" czy "Cieszę się, że przyszłaś", jednak chyba oboje już wiedzieli, że nie ma co się spodziewać z jego strony takich uprzejmości, więc Parfavro po prostu przeszła dalej bez słowa, oglądając jego minimalistycznie urządzony dom. Z pewnością królowała tam biel, czerń i szarości a niewielka ilość abstrakcyjnych obrazów w podobnej kolorystyce czy nieliczne sukulenty czy kaktusy potęgowały jedynie jego chłodny i nieprzyjaźnie surowy klimat. Von Alwas obserwował, jak kobieta idzie wgłąb  sporego salonu. 
— Trzeba ci przyznać, że przynajmniej jesteś konsekwentny — mruknęła, jednak mężczyzna zgrabnie zignorował ten fakt. Poprowadził jej za to do kuchni (minimalistycznej i czarno-białej, cóż za zaskoczenie). 
— Wina? — spytał krótko, na co Lucia jedynie skinęła głową, wobec czego mężczyzna wyjął z jednej z najwyższych półek szklane naczynie i nalał kobiecie lampkę białawego trunku. W piekarniku już przygotowywała się część dania, co sprawiło, że po kuchni roznosił się przyjemny dla nozdrzy zapach. W tym momencie usłyszał ponownie dzwonek do drzwi. Skinął Lucii wyjaśniająco i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Wpuścił swojego, jeśli wszystko dobrze pójdzie, sponsora i jego zastępcę z kamiennie uprzejmym, zabrał od ich kurtki i wprowadził do otwartej jadalni, gdzie mieli spędzić większość wieczoru. Z kuchni przeszła do nich również Parfavro z promiennym uśmiechem na twarzy, odstawiając na szafkę obok lampkę z winem.
— Panie Wiley, panie Verre, to jest Lucia Parfavro, moja... — mężczyzna zrobił przerwę, sam nie wiedząc, jak powinien ją zatytułować. Kłamstwo jak zawsze  nie przechodziło mu przez gardło.
— Jestem najlepszym, co go w życiu spotkało — zaszczebiotała wesoło, wyciągając do mężczyzn po kolei prawą dłoń, gdy drugą niespodziewanie objęła go w pasie. Skinął jej głową, co dla mężczyzn stojących przed nimi było zapewne przyznaniem wspaniałości jego domniemanej drugiej połówki, jednak tak naprawdę była to  próba niemego podziękowania jej, chyba po raz pierwszy podczas ich znajomości, za uratowanie sytuacji. — Miło mi panów poznać — dodała, wciąż nie zdejmując z twarzy uśmiechu.
— Może usiądziemy — zaproponował ciemnowłosy, odzyskując rezon. — Lepiej się rozmawia przy jedzeniu — uniósł kąciki ust.
— Potrzebujesz czegoś? — spytała Lucia, czekając aż pozostali zasiądą na swoich miejscach, po czym szepnęła do niego konspiracyjnie — Żartuję, i tak ci nie pomogę — puściła do niego oczko, po czym zasiadła na swoim miejscu, zostawiając miejsce dla niego. Von Alwas przewrócił oczami za plecami swoich gości i przeszedł do kuchni. Zajął się przygotowaniem resztą jedzenia i już niedługo później cztery parujące talerze z krewetkami w winie i świeżo upieczonym pieczywem. Gdy zasiadł razem z nimi przy stole zauważył, że Lucia już wciągnęła się w rozmowę z jego sponsorem. Z nazwisk i kontekstów, jakie wyłapał z tej konwersacji wynikało, że rozmawiali o... obrazach. Utkwił wzrok w Lucii, zastanawiając się, ile jeszcze rzeczy mógłby dowiedzieć się o niej, gdyby po prostu ją dotknął, jednak wtedy usłyszał z naprzeciwka głos:
— Jesteście... wyjątkowo dopasowani — przeniósł wzrok na Wileya. — Miło mi, że spełniłeś moją prośbę — dodał, patrząc przez chwilę na jego domniemaną towarzyszkę, po czym znów przeniósł się na niego. — To przypomina mi również o naszych interesach. — Uśmiech Von Alwasa poszerzył się lekko.
***
Drzwi zamknęły się z cichym trzaśnięciem i zapanowała zupełna cisza. Jedynym, co ją przerywało, był odgłos deszczu bębniącego w ściany i okna.
— Dziękuję — mruknął James, utkwiwszy mroczny wzrok drzwiach.— Co mówiłeś? Bo nie dosłyszałam. — Lucia teatralnie przystawiła dłoń do ucha.
— Dziękuję — powtórzył nieco głośniej.
— Wiesz, że to nie jest waluta do zapłaty, prawda? — James bez śladu zaskoczenia na twarzy po prostu wyjął z kieszeni portfel i zaczął przesuwać między palcami kolejne banknoty.
(Lucia?)

Od Camille cd. Lorema

   Camille tak właściwie nie była pewna, co chcieli osiągnąć poprzez to działanie, zwłaszcza na oczach tylu ludzi, jednak jeśli naprawdę czas był jedyną rzeczą, na której deficyt mogli narzekać, widocznie była to jedna z niewielu możliwych opcji.  Może mężczyzna miał jakieś odpowiedzi na którekolwiek z pytań, które byli w stanie wymyślić w tej dziwnej sytuacji? W każdym razie Lorem nie wahając się ani momentu złapał Asiniusa, jak nazwał wcześniej tego mężczyznę, za fałdy zabawnie wyglądającej dla niej togi i zaczął go ciągnąć w jakąś stronę. Kobieta podejrzewała, że wlecze go do jakiejś kryjówki albo przynajmniej bardziej ustronnego miejsca. Jednak żeby to zrobić potrzebowali odwrócić uwagę od porwania mężczyzny. A akurat to Belcourt ze swoimi zdolnościami była im w stanie zapewnić. Przeleciała nieco dalej, na drugą stronę niewielkiego, antycznego i, co było dla niej zaskakujące, pełnego ludzi placyku i skierowała się w dół, by gładko wylądować na ziemi za tłumem. Przez chwilę rozważała, w co powinna się zmienić, by uzyskać najlepszy efekt i przy okazji nie zabić połowy z nich. To coś musiało przyciągnąć ich, może trochę przestraszyć, a na pewno stanowić dużo większą atrakcję w tym pradawnym miasteczku niż niespodziewane porwanie jakiegoś mężczyzny w starej ślubnej sukience w biały dzień. Dlatego też zanim też zanim pazury czarnego jak noc kruka dotknęły bruku wyłożonego na placyku, przekształciły się w coś innego. Miękkie poduszki stworzenia muskały kamienie, złota sierść mieniła się w jasnym, włoskim słońcu, a długie jak ludzki palec kły wyszczerzyły się, gdy po okolicy rozległ się ryk. Tłum błyskawicznie zafalował, głowy odwróciły się w jej stronę, dłonie zaciskały się na togach lub ramionach bliskich osób, gdy lwica wkroczyła w tłum ludzi, powodując panikę. Rozpełzali się gdzie tylko mogli, starając się schronić przed niespodziewanie spotkanym drapieżnikiem. Plac pustoszał szybciej, niż się tego spodziewała, jednak nim została tam sama, zdołała jeszcze zobaczyć błysk niebieskiej czupryny, mówiący jej, w którą stronę powinna się udać. Lwica, wesoło machając puchatym ogonkiem, ruszyła w kierunku porwanego i swojego chwilowego sojusznika i weszła za nimi do jednego z nielicznych pustostanów w okolicy. Wnętrze było nieco zaniedbane, jednak spełniało jeden warunek - izolowało ich od reszty ludzi. Lorem zamknął za nią drzwi, jednak Camille wciąż nie powróciła do swojej ludzkiej postaci. Gdyby Asinius chciał uciec, miałaby największą szansę szybkiego złapania go. Przysiadła przy mężczyźnie w bezruchu, nie chcąc go stresować swoją dziwną obecnością. Teraz pozostało tylko czekać, aż ich śpiąca królewna powróci do świata żywych.
(Lorem?)

Od Camille cd. Akiro do Argony

  Znany już Camille świat, jej ojczyzna, otuliła ją niczym miękki koc, a jej skóra rozluźniła się. Nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, jak wielkie napięcie otaczało ją w tym drugim świecie, jak inne powietrze działało na nią do momentu, w którym wszystko wróciło do normy. Leniwego, kociego uśmiechu na jej ustach nie były w stanie pokonać ani spora liczba uzbrojonych osób w pomieszczeniu, ani też odczucia wrogości, czy to, że nie miała pojęcia, co wydarzy się w alternatywnym świecie, ani ile ich tak właściwie jest. Usadowiła się na jednym z krzeseł przy ścianie, z których miała bardzo dobry punkt obserwacyjny na większość osób znajdujących się w pomieszczeniu, do którego się przenieśli. Słuchała słów Akiro, jego żałosnego tłumaczenia się, idiotycznych prób uratowania skóry przed karą, która prędzej czy później, i tu czuła, że Alfa Watahy również się z nią zgodzi, będzie musiała nastąpić. I któraś z nich z przyjemnością się jej podejmie.  Palce Belcourt bębniły na jej kolanie nieznane nawet jej samej jej rytmy do momentu, w którym usłyszała nazwisko. Somniastis Tenebris. Wiedziała, że kiedyś je już słyszała, jednak ciężko było jej przyporządkować je do którejś z organizacji. A na pewno nie łączyła go z nazwiskiem Władysława Leniniewskiego. Spojrzała na swoją sojuszniczkę, równie ważną jak ona kobietę na Ainelysnart z lekkim zaciekawieniem. Wyglądała nie tyle na zaszokowaną, zagubioną, czy zdenerwowaną, bardziej na... zirytowaną. I to odczucie czarnowłosa w pełni podzielała.
— Też jest w Watasze, prawda? — spytała Camille cicho, chcąc się upewnić, że jej przewidywania w tej kwestii są prawdziwe. Krótkie skinięcie ze strony Ryuketsu potwierdziło jej obawy. Kobieta zmarszczyła brwi, wstając. Niestety w tej sytuacji nie mogła być zupełnie bezstronna, ani trzymać się z daleka, bo Leniniewski stanowił więcej niż tylko ważną jednostkę dla jej mafii i cała ta sprawa z pewnością mocno oddziałowywała też na nią.— Obawiam się, że on nie kłamie — powiedziała miękko Camille, stając obok Alfy tak, by tylko ona ją usłyszała. — wyczułabym to — zgodnie z prawdą nic nie wyczuła w słowach Akiro. I to ją martwiło. Wolałaby chyba wyczuć że kłamie, niż mierzyć się teraz z jego słowami. Uśmiechnęła się jednak szerzej. — Ale możemy go jeszcze przynajmniej trochę tu pomęczyć. — druga kobieta również się uśmiechnęła. — Dokładnie o tym pomyślałam. Zostanę tutaj i spróbuję wyciągnąć z niego informację razem z tymi tutaj — machnęła dłonią w kierunku ludzi dookoła, wciąż patrzących czujnie na Akiro i trzymających palce na uchwytach błyszczących w słońcu, czarnych metalowych karabinów. — A ty...— Może zostawmy go tutaj z nimi — zaproponowała Camille, zanim Argona zdążyła dokończyć wymyślanie swojego planu. — Każdy, kto zostałby zamknięty na dłuższy czas z  takimi typami, nie wiedząc, co go czeka, zacząłby panikować. A my udamy się do tego całego Tenebrisa i ściągniemy go do tego miejsca, by pogrążył tego tutaj jeszcze bardziej i sam wyjaśnił się z mętnych powiązań z Orim.  — spojrzała ponownie na więźnia, który wciąż stał grzecznie na swoim miejscu, nie wiedząc do końca co się dzieje. — Co ty na to?
(XD)