31 sierpnia 2019

Od Camille cd. Calii

  Nie — zaprotestowałam gorliwie. 
— Nie ma nawet takiej możliwości.
— Ale Caaaaam — jęknęła moja przyjaciółka żałośnie. — Przecież w moim mieszkaniu wszyscy się nie zmieszcząą. Sąsiedzi będą narzekać! — wysunęła kolejny argument, jednak po ciszy po mojej stronie chyba zdała sobie sprawę, że nie interesują mnie jej sąsiedzi i jeśli naprawdę będzie chciała mnie przekonać, będzie musiała wymyślić coś lepszego. Chrząknęłam znacząco, by uświadomić jej, że od paru dobrych chwil praktycznie nie daje znaku życia.
— Sprowadzisz sobie kogo chcesz — burknęła w końcu — tancerki, piniaty czy co tam zdecydujesz.
— Rozumiem że bar również zalicza się do "co tam zdecyduję"? — dopytałam, a na moją twarz wypłynął uśmiech.
— Akurat na alkohol liczę najbardziej w aktualnej sytuacji — odparła, co uznałam za potwierdzenie swych słów.
— I jak rozumiem nie zostawisz mnie samej z ogarnianiem tego wszystkiego zarówno przed jak i po imprezie? — drążyłam dalej. Znając umiejętności Ace do wykręcania się z jakiejkolwiek roboty musiałam usłyszeć jej słowo, by mieć pewność, że w połowie naszej bojowej misji nie stwierdzi, że pora na taktyczny odwrót. Parsknęła cicho, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak przewraca oczami zrezygnowana i lekko zirytowana już moją dociekliwością.
— Masz to jak w banku. — skinęłam sama do siebie głową. Czy było coś jeszcze o co powinnam spytać, zanim podejmę się organizacji całego wydarzenia? Zdecydowanie.
— Fionn nie przychodzi — zastrzegłam sobie od razu, a Calia zachichotała.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś go zaprosić — rzuciła w odpowiedzi. Wiedziałam, że akurat w tej kwestii nie mogę liczyć na nic więcej, więc jedynie zaklęłam cicho. Odpowiedziały mi kolejne podejrzane odgłosy rozbawienia.
— To jak? — podjęła po chwili — zgadzasz się?
— Tak — odparłam w kocu, zastanawiając się, czy nie wolałabym podpisywać paktu z diabłem o własną duszę niż urządzać imprezę z tą małą lisicą.
(Calia?)

Od Camille cd. Lorema

  Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ze zdwojoną siłą otarło do mnie, że przychodzenie tam było pomysłem złym. Bardzo złym. Jednak mimo to uśmiechnęłam się lekko do kobiety, a moja dłoń powędrowała o dłoni Lorema, ściskając ją pokrzepiająco. Ciężko było mi stwierdzić czy nie wyrwał jej dlatego, by nie wyprowadzać matki z błędu czy też może po prostu potrzebował jakiegoś punktu zawieszenia wśród dziwnych zdarzeń. Zanim się odezwałam, posłałam niebieskowłosemu ostatnie spojrzenie, mówiące: "Wyciągnę nas stąd. Obiecuję". Nie wiedziałam, czy dotarła do niego przekazywana przez nie wiadomość, jednak nie mogłam zwlekać dłużej.
Sit nomen meum Camille Belcourt. Et tu jus - Non veni huc. Extraneus factus sum filia desiderium eduxisti de fructibus terrarum. Qui etiam recte, et adhuc sint in flore utilitates. Ut Lorem... (Nazywam się Camille Belcourt. I ma pani rację - nie pochodzę stąd. Jestem córką pewnego zagranicznego kupca, którego chęć zarobku sprowadziła tutaj z dalekich krain. Jego intuicja również nie zawiodła, a jego interesy nadal kwitną. Jeśli zaś chodzi o Lorema...) — zmyślałam na poczekaniu, uznając, że będzie mi prościej nas stąd wyrwać, jeśli okażę przynajmniej częściową uprzejmość wobec kobiety. Czułam jak Lorem sztywnieje z każdym moim słowem, lekko kuląc się przed przenikliwym spojrzeniem matki. Do swojej opowieści dodałam jeszcze kilka zdań dotyczących tego, że pociągała mnie w Impsumie jego nieśmiałość, a także sposób w jaki z pasją wypowiadał się w niektórych kwestiach. Zakończyłam swoją wypowiedź żartem dotyczącym tego, że jak tak dalej pójdzie, sama będę zmuszona się mu oświadczyć, po czym wstałam, ciągnąc mężczyznę za sobą.
Optime enim hospitum modo relinquere cogimur pulcherrimum (Dziękujemy za gościnę, jednak teraz jesteśmy zmuszeni opuścić pani piękny dom) — powiedziałam, a mój głos wzmocniony nadnaturalnymi zdolnościami trafił do uszu kobiety niczym dźwięk harfy. Skinęła głową i uśmiechnęła się, również podnosząc z siedzenia.
Bene, bene. Et ambulabunt ad ianuam, sed vos have ut promitto me: ut Lorem ac deducere, quod sibi usque huc (No dobrze, dobrze. Odprowadzę was do drzwi, ale musisz mi obiecać Loremie, że jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzisz.)
Me adducere. Et erit usque a portam ipsis, mater (Przyprowadzę. A do drzwi trafimy sami, matko) — odparł słabym głosem mężczyzna. Zobaczyłam w oczach Iliady błysk, który sprawił, że moje serce się ścisnęło. Podeszła do nas i uścisnęła mnie lekko, a swojego syna pocałowała w czoło, po czym poklepała go po ramieniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Ruszyłam w stronę wyjścia, wciąż nie puszczając dłoni towarzysza. Zrobiłam to dopiero gdy znaleźliśmy się poza granicami jego domu. Przeczesałam dłońmi włosy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Przepraszam — rzuciłam cicho do niego, zaciskając oczy, by nie opuściły ich łzy spowodowane poczuciem winy — przepraszam, że przeze mnie stało się... to wszystko.
(Lorem?)

19 sierpnia 2019

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia przeciągnęła kartę po czytniku i po krótkim piknięciu już była z powrotem w swoim laboratorium. Nucąc cicho, odłożyła stertę papierów na uporządkowane biurko i kliknęła parę razy w zawieszoną przy drzwiach konsolę. W pomieszczeniu jak na zawołanie lampy przyciemniły się, tworząc przyjemny półmrok. Włoszka kliknęła w konsolę jeszcze raz, opuszczając rolety na przeszklone drzwi. Zdjęła swoje wysokie czerwone szpilki i odstawiła je pod biurko. Podeszła do pierwszego stolika, sięgnęła po fiolkę z zieloną substancją i zamieszała nią delikatnie. Gdy kolor nie zmienił nawet odcienia, mruknęła z aprobatą i przeszła z nim do kolejnego stanowiska. Postawiła fiolkę na kolejnej konsoli, która już po chwili wyświetliła w pomieszczeniu błękitny hologram. Lucia ze zmarszczonymi brwiami przyłożyła palec do jednego holograficznego elementu, tym samym go powiększając.
– Połącz z A326 – poleciła i ciche piknięcie oznajmiło jej, że następuje próba połączenia.
– Połączenie niemożliwe – oświadczył głos systemowy po chwili. – Przeszkadzający element: B34.
Włoszka przygryzła wargę, kiwając głową. Dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Podeszła do biurka, zapaliła lampkę, otworzyła właściwą teczkę i zapisała coś czarnym cienkopisem.
– Spróbujmy jeszcze raz – mruknęła, znów przechodząc do hologramu i zmieniając miejsce przybliżenia.
– Połącz z A343.
Program zapikał cicho, by po chwili przekazać jej odpowiedź.
– Połączenie możliwe.
Z triumfalnym pomrukiem znów przeszła do biurka i po raz kolejny zanotowała wynik. Już chciała wrócić do hologramu, gdy zatrzymał ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Szybko spojrzała na ekran i uśmiechnęła się. To James von Alwas, w typowy dla siebie zwięzły żołnierski sposób, przesyłał jej swój adres, pod którym miało odbyć się spotkanie. 
(James?)

Od Calii cd. Camille

Aww – zachwyciłam się. – To takie słodkie! 
Camille zaśmiała się powątpiewająco.
– Ty, ja nie wiedziałam, że z ciebie taka niepoprawna romantyczka. Powiem Steve'owi – zastrzegła, a ja machnęłam ręką, czego, oczywiście, nie mogła zobaczyć.
– A mów se, a ja i tak mam rację. On na ciebie leci! A moja piękna akcja z kwiatami tylko to potwierdza.
Niemal czułam, jak Cam przewraca oczami.
– To było całkowicie niepotrzebne – oznajmiła, jednak bez większego przekonania. Prychnęłam.
– Jasne.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza, jako że zbliżałam się do bardzo skomplikowanego manewru, jakim było pomalowanie paznokci u prawej ręki, a moja przyjaciółka najwyraźniej próbowała przetrawić pewne informacje i znaleźć na nie odpowiedź.
– Czy to znaczy – zaczęłam triumfalnie, gdy udało mi się nałożyć jedną całkiem przyzwoitą warstwę – że mogę się spodziewać Fionna na naszej domówce?
– Hola, hola, kochana – ostudziła moje zapędy Camille. – Po pierwsze, jeszcze niedawno była to twoja domówka i absolutnie nie chciałaś przyjąć moich piñat ani tancerek – wytknęła mi, co spotkało się z moim poirytowanym westchnieniem. – Po drugie, będzie dziwne, jak zaprosisz Fionna do siebie do mieszkania, nawet go nie znając – powiedziała z przekonaniem, zupełnie tak jakby liczyła na to, że odwiedzie mnie od tego genialnego pomysłu. Wzruszyłam tylko ramionami.
– Wiesz, zawsze możemy zmienić lokum, jeśli już zdecydowałyśmy, że to nasza domówka – zasugerowałam, mając nadzieję, że moja przyjaciółka odczyta tę dyskretną sugestię. 
(Cam? ;3)

18 sierpnia 2019

Od Calii cd. Argony

Widzi pani, pani podkomisarz! – zawołałam triumfalnie, pokazując na stojącą przede mną Alphę. – Mówiłam, że była w szpitalu. Biedaczka, jest taka wrażliwa! – Choć mówiłam to pełnym przejęcia głosem, moje oczy patrzyły na brunetkę zacięcie, przekazując jej jasną wiadomość. Nie. Zepsuj. Tego.
Argona chyba szybko zrozumiała, o co mi chodzi, bo pokiwała głową i podjęła temat bez zająknięcia.
– Na szczęście dali mi jakieś cud świństwo i od razu poczułam się lepiej – zapewniła, jak dla mnie całkiem przekonująco. Pokiwałam głową z aprobatą. – Postanowiłam wrócić tutaj w razie jakichś... problemów. Ale nie chciałbym bawić tu długo, miło by było się już położyć – zasugerowała. Zacisnęłam mocno usta. Funkcjonariuszka skakała wzrokiem od jednej z nas do drugiej. W końcu pokiwała wolno głową.
– Sprawdzimy to – oświadczyła. – Zapraszam za mną. I bez żadnych sztuczek.
Rzuciłam Argonie wymowne spojrzenie i obie wyszłyśmy za policjantką.
– Davies, wybierz mi numer do pobliskiego szpitala – poleciła, a jej partner natychmiast wykonał rozkaz. Już za chwilę trzymała słuchawkę przy uchu.
– Dzień dobry, podkomisarz Collins, prowadzę śledztwo w sprawie tego przywiezionego dzisiaj dziennikarza. Proszę mi tylko powiedzieć, czy na terenie szpitala była jakaś pani z tym mężczyzną? 
Recepcjonistka odpowiedziała coś, co najwyraźniej się policjantce nie spodobało, bo przewróciła ze złością oczami. 
– Lepiej żeby pani mogła, bo naprawdę nie mam czasu jechać tam i sprawdzać monitoring. 
Zamilkła, by wysłuchać odpowiedzi, która jednak nie zniwelowała jej irytacji. 
– Bardzo dobrze, a jeśli sprawca nam ucieknie, wlepię pani utrudnianie śledztwa – stwierdziła i tym razem odpowiedź recepcjonistki trwała chwilę dłużej. Podkomisarz zmierzyła nas podejrzliwym spojrzeniem. 
– Dziękuję za informację – powiedziała w końcu. – Do widzenia.
Rozłączyła się i wróciła do przeskakiwania wzrokiem ode mnie do Argony. 
– Pani alibi zostało potwierdzone – oznajmiła tylko, a ja odetchnęłam w duchu. Wtedy policjantka zwróciła się do Daviesa. 
– Dobra, daj tutaj tę gosposię, teraz trzeba z nią zamienić słówko.
Funkcjonariusz zbladł, nawet nie wysiadając z radiowozu. 
– Ale... Myślałem, że... że ona jest z panią, pani podkomisarz.
Kobieta zamrugała parę razy z niedowierzaniem. 
– Co takiego? 
Wymieniłyśmy z Argoną nerwowe spojrzenia. 
Oho. 
(Argo?)

Od Camille cd. Calii

Nie byłam pewna od czego powinnam zacząć, jednak ponaglające syknięcie Calii spowodowało , że słowa same ułożyły się na moim języku.
— Kiedy wyszliśmy, zaoferował mi ramię — zaczęłam się czerwienić, gdy usłyszałam kolejną gwałtowną reakcję Ace. — Potem spacerowaliśmy...
— I co? Tyle? — podejrzliwa odpowiedź dziewczyny sprawiła, że wywróciłam oczami, po czym westchnęłam.
— No nie... nie do końca — wyznałam.
— No to konkrety, moja panno, k o n k r e t y
— W końcu dotarliśmy do jakiegoś budynku. Powiedział, że chce mi coś pokazać. — niemal byłam w stanie zobaczyć uniesione brwi Calii, gdy wydała z siebie dziwne parsknięcie 
— Czy to była sztuczka w stylu czwartej bazy? — spytała, niemal się dusząc ze śmiechu. Fuknęłam na nią zirytowana, jednak na ustach wciąż błądził mi lekki uśmiech.
— Jak jesteś taka mądra to idź i jego spytaj jak było — rzuciłam tylko, marszcząc brwi. Nie było opcji, bym usiedziała na miejscu, więc spacerowałam właśnie po każdej możliwej powierzchni na swojej posesji.
— No dobra, dobra, już — odparła tylko, a ja wiedziałam że byłaby w stanie to zrobić. 
— Więc wjechaliśmy windą na ostatnie piętro, na dach...
— I stamtąd obserwowaliście zachód słońca, a jego delikatne promienie delikatnie otulały wasze spragnione miłości twarze — zapiała Calia, a ja byłam pewna, że za chwilkę zniesie jajko z zachwytu.
— Znowu się zapędziłaś — upomniałam ją. — I wtedy on powiedział — zrobiłam efektowną przerwę, niemal czując napięcie z drugiej strony. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu papierek wskaźnikowy w zasadzie. — zakończyłam poważniejszym tonem. Po drugiej stronie zapanowała cisza.
— Co powiedział — Calia wydawała się porządnie wytrącona z równowagi. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Moja przyjaciółka warknęła cicho, zirytowana moim żarcikiem.
— Powiedział — zaczęłam ponownie, tym razem nie siląc się na żarty. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu zachody nad morzem przy wybrzeżach Irlandii. Że przypominają mu dom.
(Calia?)

Od Jamesa cd. Lucii

Generał nie sądził, by całą operację można było uznać za zabawną, jednak jedynie skinął głową, decydując się nie komentować zdania Włoszki na ten temat.
— Spotkanie jest w sobotę — poinformował ją po chwili, wciąż patrząc na nią tym samym, pustym spojrzeniem — Wyślę ci wiadomość z adresem i dokładną godzina  — dodał zdawkowo. Lucia uśmiechnęła się lekko, jakby rzeczywiście cieszyła się na to spotkanie. James miał za to nadzieję, że do jej główki nie wpadnie żaden głupi pomysł, przez który mógłby później żałować wciągnięcia ją w całą tę sprawę. Miał nadzieję, że okaże się dość rozsądna. Jej znajomość z Fionnem zdawała się szczera. A jeśli jego jedyny przyjaciel komuś ufał... cóż. To musiało coś znaczyć, czyż nie? Licząc, że nie pomylił się w swoich chłodnych kalkulacjach, von Alwas ukroił sobie jeszcze kawałek tarty. Klamka zapadła, jednak nie był pewien, czy nie chce wyskoczyć z pokoju przez okno.
   Zapłacił za zamówienie ich obojga, zostawiając również napiwek dla tej dziwnej, profesjonalnej kelnerki. Wraz z Parfavro opuścił budynek i dopiero za drzwiami odwrócił się ponownie w jej stronę. Zdrową ręką przeczesał włosy, po czym wsadził dłoń  do kieszeni w nonszalanckiej pozie.
— Do soboty — rzucił tylko na pożegnanie. Sam nie był pewien, czy było to przypomnienie, czy może ostatnia opcja kobiety na wycofanie się. Ona jednak nie zmieniła zdania i skinęła mu głową. Ten oszczędny gest stał się cieplejszą, północną bliźniaczką jednego z jego ulubionych z arsenału, którym po raz kolejny obdarzył również i ją. Bez słowa ruszył do swojego samochodu.
(Lucia?)

16 sierpnia 2019

Od Argony cd. Calii

Zaczynało powoli robić się jasno. Czarny pies biegł ulicami Areny 2 jednostajnym, beztroskim tempem. Jego głowę zaprzątała myśl o tajemniczym mordercy, który uniemożliwił im wyciągnięcie dalszych informacji z ofiary w nader skuteczny sposób. Argonie w takich właśnie sytuacjach żal było, iż nie posiada mocy leczniczej. To rozwiązywałoby tyle problemów... Dom dziennikarza był już widoczny na końcu ulicy, gdy wadera zatrzymała się gwałtownie. Uniosła głowę wysoko i zaczęła niuchać w powietrzu. Szorstki materiał, skórzane buty, wciąż rozgrzana guma, stygnąca powoli na podjeździe. Jej uszy zareagowały na sugestię głosów, dobiegających z wnętrza domu. Schowała się za śmietnikiem i przemieniła w człowieka. Wychyliła się w tej formie i zyskała pewność, zauważając szczegóły stojącego przed domem samochodu. Policja. Wyciągnęła z kieszeni swój stary dowód osobisty. Spojrzała na dom. Na dowód. Znów na dom. Właściwie mogła się oddalić i ponownie zostawić Calię samą sobie, jednak nie poprawiłoby to już i tak dość napiętych stosunków pomiędzy nimi. Westchnęła, wpychając kartę głęboko do kieszeni. Raz owcy śmierć czy jakoś tak. Ruszyła pewnym krokiem w stronę domu, zabezpieczonego żółtą, policyjną taśmą. Jakiś młody policjant siedział własnie w wozie i dało się słyszeć szuby krótkofalówki, przez którą najwyraźniej usiłował się z kimś skontaktować. Argona bez problemu przeszła przed maską wozu i unosząc taśmę ruszyła w stronę domu. Dopiero, gdy była na schodach, praktycznie pod wejściem, usłyszała trzaśnięcie drzwiami pojazdu i coś, co brzmiało jak zduszone "stać!", udała jednak, że informacja do niej nie dotarła i wsunęła się do wnętrza domu. Powitała ją uśmiechnięta gosposia, wręczając jej bez słowa szklankę z zimną wodą. Alpha przyjęła ją bez słowa, postanawiając odstawić na razie wątpliwości na bok. Ruszyła w górę schodów, by nadziać się na rozmawiające Calię oraz kobietę, ubraną w mundur policyjny. Obie spojrzały na nią, przerywając w połowie wypowiedzi. Alpha wzięła łyk wody i oparła się o ścianę z nonszalancją.
- Tamten dzieciak jest nowy w zawodzie? - zapytała, uśmiechając się krzywo.
(Calia? Zaraz to ty będziesz musiała ratować mnie jak tak dalej pójdzie XD)

Od Lorema cd. Camille

Lorem odwrócił się powoli, ręce mu lekko drżały. Jego jasne oczy powoli popłynęły przez mozaiki na ścianach pomieszczeń przy wyjściu w stronę twarzy... Iliady Impsum. Cera kobiety była śniada i zupełnie nie przypominała bladej, odwykłej od słońca skóry Lorema. Jej ciemne włosy spięte były w wysoki kok, jednak kilka niesfornych loków uciekało z upiętej fryzury, opadając na twarz. Również jej oczy były czarne i nieprzeniknione. Mężczyzna przełknął ślinę. Patrząc na nią znów poczuł się jak mały chłopczyk.
- Ego... (Ja...) - zaczął niepewnie, zaplatając ręce na piersi. Czuł bijące od kobiety ciepłe emocje, co nieco go uspokajało, jednocześnie drażniąc drzemiący w nim niepokój. Jasnowłosy odwrócił głowę do Camille, cofając się do niej i ponownie kierując palce do tatuażu na szyi.
- Et quae pulchra est particeps, non ex repo in dolo ostende annorum matri suae. (A kimż jest twoja urocza towarzyszka, no nie wymykaj się po cichu, pokaż starej matce swoją kochankę.) - Kobieta podeszła żwawym krokiem i chwyciła rękę Camille, na wysokości jej łokcia i potrząsnęła nią energicznie. - Ante cibum tibi aliquid relinquit. Et Euliope parare prandium pro vobis, et vos in me loquitur interim zabawicie bene mi Mercuri? (Zanim wyjdziecie powinniście coś zjeść. Każę Euliope przygotować dla was obiad, a wy tymczasem zabawicie mnie rozmową, dobrze mój drogi Merkury?)
  I nie czekając na odpowiedź jeszcze bardziej spłoszonego Lorema zaprowadziła ich do pomieszczenia, pełniącego rolę salonu, w którym mozaiki przedstawiały sielankowe sceny z mitologii, a masywne sofy osłonięte przez białe woalki, nie przepuszczające owadów stały wokół niewielkiego stolika. Iliada ruszyła w stronę portalu, by krzyknąć na niewolnicę, a tymczasem jasnowłosy stał jak kołek przy kanapie, czując że robi mu się nienaturalnie gorąco. 
- Camille, wydostań nas stąd - szepnął cicho do towarzyszki po polsku, nim gospodyni wróciła i z matczyną troską usadziła go na sofie, delikatnie acz stanowczo i z uśmiechem poklepała po głowie. 
- Cur non mihi prius aliquis loquar ad te. Iam me ducere ad solliciti quod non decernere. Non sapiunt, videatur tu cum pueris, si placet: sed generatio hominis est: et hoc, quod valde dolendum, quod frequenti indiget femina. Nunc dic quomodo coitus? Non tamquam loci. Neque dicas seducens extera quadam regina? (Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś, że się z kimś spotykasz. Zaczynałam się już martwić, że nigdy nie zdecydujesz się na ożenek. Nie mam nic przeciwko, byś widywał się z chłopcami, jeśli tak preferujesz, jednak mężczyzna musi spłodzić potomka, a do tego niestety potrzebna mu jest kobieta. Powiedz Lorem, jak się poznaliście? Nie wygląda na miejscową. Tylko mi nie mów, że uwiodłeś jakąś egzotyczną księżniczkę!) - Kobieta roześmiała się pogodnie. - Dic puero tuo voluisti placuit ei. Et sic Avis me ferae consimilem semper fugax et dulcis pueri. Im 'certus non faciunt primum gradum; et ita oportet quod uestrum est, non est hoc? At ubi mores meus es tu, ego tamen non introduced. Cum jam probabiliter hoc quoque filio meo. Iliados ipsum est nomen meum, exoticis flores et tibi nomen est? (Powiedz dziecko, co cię w nim pociąga. Lor zawsze był tak słodkim i nieśmiałym chłopcem. Jestem pewna, że nie uczynił pierwszego kroku, musi być więc to twoją sprawką, czyż nie? Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się przecież. Chociaż mój syn zapewne zdążył już to zrobić. Nazywam się Iliada Impsum, a twoje imię egzotyczny kwiecie?)
(Camille?)

Od Calii cd. Camille

Zapiszczałam do telefonu jak mała dziewczynka, siedząc na swojej pięknej kanapie i malując paznokcie. W tle usłyszałam śmiech Camille, która chyba musiała odsunąć od siebie słuchawkę, gdy nastąpiło to moje nagłe wyładowanie emocji. 
– I co, i co, i co? – zapytałam podekscytowana i niemal widziałam, jak moja przyjaciółka przewraca oczami.
– Wiedziałam, że nie dasz mi żyć – powiedziała tylko.
– Kochana, dużo bardziej nie dałabym ci żyć, gdybyś do mnie nie zadzwoniła i mi nie opowiedziała – oznajmiłam, patrząc groźnie na leżący na stoliku przede mną telefon. Camille znów się zaśmiała.
– Wiem – przyznała. Miała tak wyśmienity humor jak mało kiedy, a ja doskonale wiedziałam, czym, a raczej kim, było to spowodowane. I nie miałam zamiaru przerywać tej radości, a wręcz przeciwnie.
– Widziałam jak on na ciebie patrzył dziewczyno, mówię ci, coś z tego będzie! – zapiszczałam. – Podziękujesz mi na swoim ślubie, kochana, myślę, że już mogę szukać sukienki!
– Dobra, dobra, mądralo, ty się tak nie zapędzaj – fuknęła Camille, jednak nie tak zadziornie jak zwykle, co również odnotowałam z uśmiechem, którego (na moje szczęście) nie mogła zobaczyć. – To było czysto przyjacielsko-biznesowe spotkanie.
– Słuchaj no, czysto to ono nigdy nie było, przyjacielsko-biznesowe no może do momentu wyjścia z Mojito, ale proszenie kogoś na spacer przy zachodzie słońca nie jest częścią ani jednego, ani drugiego. A mój numer z kwiatami tylko to potwierdził! Wiem, wiem, jestem genialna, nie musisz dziękować. – Machnęłam wolną ręką lekceważąco. – A teraz opowiadaj dalej! Co się działo na tym spacerze? Tylko ze szczegółami, masz niczego nie pomijać!
Cam zaśmiała się po raz kolejny, słysząc mój entuzjazm.
– Wyśpiewam ci wszystko jak na przesłuchaniu – obiecała, co usatysfakcjonowało mnie na tyle, by poczekać w spokoju na dalszą część jej opowieści. 
(Cam? Tylko niczego nie pomijaj, ze szczegółami XD)

Od Lucii cd. Jamesa

Włoszka uniosła brew, upijając kolejny łyczek swojej kawy.
– Powinnam się na to psychicznie przygotować? – zapytała, gdy odstawiła filiżankę. Jeżeli James Von Alwas czegoś od niej potrzebował, nie mogło to być nic dobrego. Generał wzruszył ramionami.
– Skoro musisz – stwierdził tylko. – Ale wolałbym to załatwić przed końcem dzisiejszego dnia. Lucia zaśmiała się lekko.
– Skoro musisz – powtórzyła.
– W takim razie – podjął po chwili James, a spojrzenie jego dwukolorowych oczu utknęło w bezruchu w twarzy Włoszki – Jestem zmuszony poprosić cię o towarzyszenie mi na skromnym spotkaniu towarzyskim, związanym z przyszłym sponsorem sprzętu do moich klinik. Ubzdurał coś sobie. – Machnął dłonią, jakby to cokolwiek wyjaśniało, jednak jego głos wciąż pozostał zupełnie beznamiętny, może lekko znudzony. – Nie znam nikogo innego, kto byłby wykształcony i przynajmniej umiarkowanie przyjemny dla oka i kto równocześnie nie zepsułby moich interesów – powiedział, jednak jego słowa nie zabrzmiały jak komplement, bardziej jak chłodny bilans plusów i minusów tej dziwnej sytuacji.
Lucię zamurowało.
– Wow – stwierdziła po chwili. – To było... No cóż, szczere. W sumie całkiem to doceniam. A zechcesz mi przynajmniej zdradzić, co ten twój "przyszły sponsor" – zrobiła sugestywny cudzysłów w powietrzu – sobie ubzdurał, że potrzebujesz mojej pomocy?
James zacisnął mocno usta.
– Nie powiedziałbym, że "potrzebować" to dobre słowo – stwierdził po chwili. – Po prostu uważam rozczarowanie tego jegomościa za wysoce niestosowne.
Lucia oparła się wygodniej w fotelu, patrząc na niego kpiąco. Gdy uniosła brwi, już wiedział, że nie ma odwrotu. Odchrząknął lekko, również zatapiając się w fotelu. Zmroził ją spojrzeniem, by zamaskować swoje delikatne zmieszanie, spowodowane koniecznością tłumaczenia jej całej sytuacji. A ona wciąż czekała bez słowa, aż rozwinie swoją myśl.
– Uznał, że z pewnością posiadam towarzyszkę, czy tam drugą połówkę jak to określił. A jako że jest to niemożliwe zostaje mi tylko jedna opcja, jeśli wciąż chcę liczyć na tę umowę. – Wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, czy Lucia się zgodzi czy nie. Spodziewał się wielu różnych reakcji, ale na pewno nie tego, że jego towarzyszka po prostu zacznie się śmiać. Lekko zbity z tropu patrzył na to, jak poprawia lekko zsunięte okulary. Gdy w końcu udało jej się opanować atak śmiechu, wzięła swoją filiżankę i popatrzyła na niego wnikliwie, jakby kalkulując, czy powinna się zgodzić.
– W sumie – stwierdziła po chwili – czemu nie? Udawanie twojej drugiej połówki może być całkiem zabawne.
(James? 😏)

Od Jamesa cd. Lucii

  Kobieta wydawała się dość zaskoczona jego pytaniem, co dla Jamesa z kolei było zupełnie do przewidzenia. Liczył, że chociaż częściowo przejmie inicjatywę w rozmowie, a on nie będzie musiał zbyt dużo mówić, jednak coś mówiło mu, że będzie musiał włożyć w to nieco więcej serca. Albo tego co z niego zostało.
— Skłamał, że coś mu wypadło i nie może pojawić się na tym niezwykle ważnym biznesowym spotkaniu, a ktoś "pana musi zagadać i zrobić dobre wrażenie" — odparła, a w jej ciemnych oczach błysnęła irytacja. James uniósł brew, ciężko stwierdzić czy na część o "zagadaniu" czy o "dobrym wrażeniu", jednak nie miało to większego znaczenia. Zastanawiał się, co jego przyjaciel chce osiągnąć tymi gierkami i obiecał sobie w myślach, że przy najbliższej okazji dowie się o co mu chodziło. Niedługo później kelnerka przyniosła im zamówienie. Lucia na widok tiramisu cała się rozpromieniła i podziękowała kelnerce z uśmiechem na ustach. James skinął głową, co mogło być jedyną oznaką jego aprobaty lub po prostu zachęceniem, by jego rozmówczyni kontynuowała temat. — W każdym razie — podjęła, gdy upiła już łyk swojej kawy. — twierdził, że to coś bardzo ważnego i nie można tego przełożyć, więc — wzruszyła ramionami. — Oto jestem. A ty? Nie sądzę, żeby jakakolwiek bezinteresowna przysługa była w stanie ściągnąć cię w miejsce w którym się znaleźć nie chcesz — zauważyła trafnie i przechyliła lekko głowę, zaciekawiona.
— W rzeczy samej — potwierdził krótko, jednak widząc jej uniesioną brew zrozumiał, że to nie może być koniec jego wypowiedzi. Zdusił westchnięcie. — Miałem się spotkać z nim. "Przyjacielskie wyjście" zdaje się. — wzruszył lekko ramionami, nieświadomie powtarzając gest Lucii sprzed paru chwil. Odkroił kawałek tarty z łososiem i szpinakiem eleganckim, oszczędnym ruchem. Musiał korzystać z jednej ręki, gdyż druga wciąż leżała płasko na jego udzie. Nadwyrężanie jej było złym pomysłem, więc póki nie była potrzebna, była to najlepsza opcja.
— Co ci się tak właściwie stało? — spytała w końcu Włoszka, a jej wzrok powędrował w stronę kończyny. Nie był pewien czy nutą w jej głosie była kpina czy litość (choć raczej to pierwsze), jednak w gruncie rzeczy nie obchodziło go to.
— Powiedzmy, że badania nie poszły zgodnie z planem — odparł jedynie.
— Rozumiem, że karty z twoich badań mają zęby i pazury?
— Mniej więcej — odparł wymijająco, niezbyt chcąc się zagłębiać w swoją pracę w SJEWie. Posłuchaj — podjął po chwili. — nie chcę tego, ale mam do ciebie pewną prośbę — zaczął szczerze, żałując w duchu, że był zmuszony skorzystać z tak drastycznej opcji.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

  Moja twarz spąsowiała efektownie, a ja spuściłam nieco głowę by ukryć ten fakt, oraz zaciśniętą z gniewu szczękę. 
— Dziękuję — powiedziałam szczerze, znów podnosząc wzrok, starając się zignorować zaczerwienione policzki. Fionn uśmiechnął się szerzej.
— Ależ nie ma za co. Nawet jeśli była to pomyłka — och, gdyby tylko wiedział o tej diablicy — to była to jedna z lepszych pomyłek, jakie ktokolwiek mógłby popełnić — uniosłam kącik ust ku górze. Gdy upijał łyka swojej kawy, odwróciłam wzrok w kierunku tego uosobienia zła i zmroziłam ją wzrokiem. Wyszczerzyła zęby i pokazała kciuki w górę. Odwróciłam się, ostentacyjnie przewracając oczami.
— W takim razie pozwolisz, że przejdziemy do konkretów — zaczęłam po chwili, gdy udało mi się opanować zmieszanie.
— Oczywiście — odparł miękko, wciąż wpatrując się we mnie, jakby próbował ponownie wyprowadzić mnie z równowagi. Jednak na jego nieszczęście jedną z nielicznych osób, które potrafiło to zrobić w rekordowo krótkim czasie była Calia, więc podjęłam grę i również patrzyłam mu w oczy bez wstydu. — Czy Pectis pragnie wysunąć jakieś żądania w stosunku do Menthis?
— Tak — odparłam jedynie, wciąż nie przerywając bitwy na spojrzenia. Nie byłam już Camille Belcourt, dziewczyną zdenerwowaną na przyjaciółkę z powodu jakichś głupich kwiatów. Byłam Słowikiem, głową mafii Pectis, jedną z bardziej wpływowych osób w mieście. Nie wiedziałam, co mój rozmówca będzie sądził o tej zmianie, jednak w tym momencie mnie to nie interesowało. Liczyło się tylko Pectis. Uzgadnialiśmy szczegóły przez dość długi okres czasu, aż przyszedł czas, by zakończyć spotkanie. Mimo moich początkowych protestów, O'Reilly zapłacił za nas oboje. Co odnotowałam z pewnym uznaniem, zostawił również dla Calii spory napiwek, po czym opuściliśmy Mojito. Naręcze kwiatów w moich dłoniach pięknie wyglądało w świetle zmierzającego ku zachodowi słońca. Pogładziłam palcami jeden z kwiatów, ponownie zerkając ukradkiem na Fionna.
— Camille? — zaczął, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Czy miałabyś coś przeciwko, byśmy przeszli się jeszcze przez chwilę? Nie chcę jeszcze wracać do nudnych badań i codzienności — zażartował, oferując mi ramię. Mając głęboko gdzieś zdanie Calii, która na pewno nie da mi przez to żyć, przyjęłam je z uśmiechem.
(Cal? kwiatki piękne, tak jak ten, kto je dostał ^^)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia pokiwała głową.
– Bo z pewnością się poleje – dodała, gdy Von Alwas zajmował miejsce naprzeciwko niej. Zastanawiała się, co właściwie Fionn chce osiągnąć. Najpierw bal, teraz to spotkanie. Miała ochotę go udusić, jednak, zachowując pozorny spokój, przejrzała powoli kartę, choć już od początku wiedziała, na co ma ochotę. To miejsce pachniało dobrą kawą za bardzo, żeby jej włoska natura mogła to zignorować. Dodatkowo jej wzrok przyciągały wystawione w gablotce ciasta. Kartę odłożyła jednak dopiero po chwili, gdy podeszła do nich blondwłosa kelnerka.
– Mogę już przyjąć zamówienie? – zapytała uprzejmie. Lucia spojrzała na swojego towarzysza niedoli pytająco, a on tylko pokiwał głową.
– Tak – odpowiedziała Włoszka za nich dwojga. – Dla mnie będzie espresso doppio i tiramisu.
– Oczywiście – skomentowała kelnerka, choć Lucia nie widziała, żeby przynajmniej trzymała w dłoni notesik. – A dla pana?
– Bezkofeinowe cappuccino i... ta tarta dnia jest na słono?
– Dzisiaj tak, z...
– Wezmę ją – przerwał dziewczynie. Jeśli nawet była zdenerwowana jego zachowaniem, nie dała tego po sobie poznać.
– Oczywiście – powtórzyła. – Zostawię państwu jedną kartę – oznajmiła, zgarniając drugie menu i odeszła do baru. Lucia uniosła brwi.
– Bezkofeinowe? – zapytała ze zdziwieniem. Generał tylko wzruszył ramionami, ucinając potencjalny temat do rozmowy, zanim w ogóle zdążył się zacząć.
– Więc – zapytał nagle po chwili, przypatrując jej się uważnie – jak mój drogi przyjaciel zwabił cię na to niewątpliwie biznesowe spotkanie?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Już po raz drugi to on wychodził z inicjatywą, nie wiedziała tylko czemu. 
(JAMES?)

Od Calii cd. Argony

Przekroczyłam próg domu dziennikarza usilnie starając się być cicho, żeby policjantka przypadkiem nie rozmyśliła się i nie zrezygnowała z mojej obecności. Funkcjonariuszka skierowała się śladami krwi na podłodze wprost do gabinetu dziennikarza.
– Davies! – zawołała, a policjant do tej pory idący za nią przyspieszył.
– Tak, pani podkomisarz? – zapytał, przenosząc wzrok z usłanej krwią podłogi na kobietę. Nie czuł się najlepiej i śmiało można było to określić nawet bez posiadania moich mocy.
– Zawołaj technika, będzie miał tu sporo do roboty – powiedziała tylko, na co policjant pokiwał głową i czmychnął z domu jak najszybciej. Funkcjonariuszka przykucnęła przy wielkiej plamie.
– Nowy? – zapytałam, idąc w jej ślady.
– Dopiero go przysłali – przyznała policjantka, nakładając rękawiczkę. – Niech pani uważa i niczego nie dotyka – poleciła. Pokiwałam głową. Chciałam się tylko dyskretnie rozejrzeć, nie babrać w policyjną robotę. Jednak miejsce nie wyglądało jakoś szczególnie podejrzanie. Dużo książek, notesów, dostrzegłam parę albumów. Ostrożnie przeszłam przez cały pokój i znalazłam się przy regale. Wzrokiem przeszukałam półki, by zatrzymać się na grubym zeszycie zatytułowanym na grzbiecie równym wyrazem KERO. Byłam już tuż tuż od wyciągnięcia notesu, gdy usłyszałam głos policjantki.
– Mówiłam, że ma pani niczego nie dotykać.
Odwróciłam się do niej z przepraszającym uśmiechem, w duchu czując złość.
– Pani podkomisarz! – zawołał nagle Davies, a funkcjonariuszka wychyliła się z pokoju. Niepostrzeżenie zgarnęłam notes do torebki i bezszelestnie przeniosłam się bliżej środka pokoju, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
– Pani gosposia mówi, że oprócz tej pani blondynki była tu jeszcze jedna!
Zaklęłam w duchu, jednak kobieta skupiła się na czym innym.
– Davies, miałeś zawołać technika, a nie samodzielnie przesłuchiwać świadków!
(ARGO? RATUJ SYTUACJĘ XD)

Od Calii cd. Camille

Jakiś miły klient? – zapytała baristka, gdy podawałam jej kolejne zamówienie. Zaśmiałam się cicho.
– Można to tak ująć – stwierdziłam.
– Który to? – wychyliła się z zaciekawieniem, a ja, nawet się nie odwracając, zaczęłam jej tłumaczyć.
– Widzisz ten stolik w rogu? Czekaj, trochę dyskretniej! – skarciłam ją, na co zareagowała śmiechem. Na szczęście Camille była zbyt zajęta nieupokorzeniem się przed Fionnem, żeby zwracać na nas uwagę. Jej błąd.
– Ten rudowłosy gość z brunetką w grafitowej sukience? Swoją drogą, ładnie na niej leży.
– Ma lepsze – oznajmiłam, a moja koleżanka zmierzyła mnie spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
– Czekaj, czekaj... Czy to twoja przyjaciółka?
– Aham, i właśnie jest u nas na randce. Łapiesz? U nas. Na randce.
W oczach baristki pojawił się błysk zrozumienia.
– No przyjaciółka Calii jest też naszą przyjaciółką – skomentowała natychmiast. – Możesz polecieć numerem 158. – Puściła do mnie oczko, a ja szybko przejrzałam w pamięci naszą pracowniczą kartę zadań, którą musieliśmy wkuć pierwszego dnia. Uśmiechnęłam się do niej.
– Myślałam o 162., ale ten jest nawet lepszy, masz rację – przyznałam, jeszcze raz zerkając na ich stolik. Byłam pewna, że ktoś taki jak Fionn O'Reilly podejmie moją małą gierkę.
Upewniłam się, że żaden z gości mnie nie potrzebuje, po czym przeszłam na zaplecze. Znalazłam to, co mnie interesowało niemal od razu. Wybrałam piękny bukiet czerwonych kwiatów z odrobiną herbacianych róż i wróciłam na salę. Podeszłam do stolika, przy którym moja przyjaciółka i przystojny Irlandczyk prowadzili właśnie wesołą konwersację.
– Przepraszam – tylko zaczęłam i już czułam zażenowanie mojej przyjaciółki – piękne kwiaty dla pięknej pani, na pańskie życzenie. – Uśmiechnęłam się ciepło do Fionna, który popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
– Nie zamawiałem kwiatów – przyznał, a ja zrobiłam zdziwioną minę.
– Och, w takim razie musiałam pomylić... Bardzo państwa przepraszam. – Zrobiłam sugestywny krok w tył, a gdy Irlandczyk mnie zatrzymał, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Tak przewidywalne.
– Ale niech zostaną. – Posłał mi ciepły uśmiech. – W końcu skoro są dla pięknej pani, to zdecydowanie będą tu pasować.
Uśmiechnęłam się do Camille z wymowynym profesjonalizmem.
– Ależ oczywiście – przytaknęłam, podając jej bukiet.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się słodko, przyjmując ode mnie kwiaty i byłam przekonana, że, gdyby nie obecność Fionna, już zostałabym obdarzona czułym gestem przemocy fizycznej.
– Ile się należy? – zapytał Irlandczyk, sięgając do kieszeni marynarki po portfel, ale powstrzymałam go machnięciem ręki.
– Och, to na koszt firmy. Za mój błąd. – Spojrzałam na Camille z premedytacją i odeszłam do kolejnego stolika. Czułam emanującą od niej złość, ale też uznanie, do czego pewnie nigdy w życiu mi się nie przyzna. Przechodząc za bar, zbiłam dyskretną piątkę z moją koleżanką. Miałam tylko nadzieję, że Fionn uwzględni moje starania w odpowiednio wysokim napiwku. 
(CAM? PODOBAŁY SIĘ KWIATUSZKI? ;33)

Od Camille cd. Lorema

  Dobrze — odparłam jedynie jak najłagodniej umiałam, kiwając lekko głową. Musiałam zabić w sobie ciekawość jeśli chodziło tajemnice tego miejsca. Po chwili zastanowienia położyłam mu dłoń na ramieniu. — Zabierajmy się stąd — dodałam, wstając i wyciągając rękę w jego stronę, którą po chwili zastanowienia schwycił i również podniósł się do bardziej pionowej pozycji. Uśmiechnęłam się do niego lekko, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku drzwi, wciąż starając się unikać wzrokiem straszliwych mozaik. Wyjrzałam do pokoju z fontanną schylając się lekko, bym w razie czego miała sekundę więcej na wycofanie się, jednak nikogo tam nie było. Zachęcona nieco tym faktem przeszłam przez przejście razem z Loremem i cichym, czujnym krokiem ruszyłam w drogę powrotną do wyjścia. Mężczyzna pomagał mi, jeśli nie byłam pewna w którą stronę powinnam się udać, jednak na ogół dawał się prowadzić jak przestraszone jagniątko. Co jakiś czas jedynie zatrzymywał się na moment i rzucał niemrawe, nie zawsze dające się zrozumieć komentarze jak choćby "Nigdy nie sądziłem, że znów zobaczę to impluvium" albo "Bałem się tego wizerunku, gdy byłem dzieckiem". Zdecydowałam nie odpowiadać na to, co mówił. Widziałam, że był we własnym świecie pełnym wspomnień i nie chciałam go stamtąd wyrywać na siłę. Byłam oczywiście gotowa zainterweniować, gdyby zaczęło to wyglądać poważniej, jednak póki co cała jego postawa wskazywała bardziej na powrót do korzeni niż zagrożenie życia. Tak jak on uratował mnie w sierocińcu - pojawiło się w mojej głowie, a ja niemal zatrzymałam się jak wryta. Nie miałam pojęcia skąd ten wniosek... Czy to możliwe, że zaczęłam przypominać sobie o nim nieco więcej? Tym zamierzałam zająć się później. Nie mogłam dać się rozproszyć, gdy byliśmy już tak blisko wyjścia. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach, a ja wyciągnęłam w ich stronę dłoń.
— Lorem, que tu properas [Loremie, dokąd idziesz?] — usłyszeliśmy za sobą kobiecy głos, a moja ręka znajdująca się na klamce zacisnęła się tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Spojrzałam na mojego towarzysza z przerażeniem. "Co my teraz zrobimy?" pytały moje oczy, jednak wzrok Impsuma mówił mi, że on również czuje się zupełnie zagubiony i zalękniony. Jedno było pewne - mieliśmy kłopoty.
(Lorem?)

Od Lorema cd. Tiffany

Nagły wybuch dziewczynki zupełnie zaskoczył Lorema, którego fala emocji uderzyła jak młot, zupełnie pozbawiając tchu i dosłownie rzucając na kolana. Wściekłe wycie i szczęk pazurów, po czym nagły huk przy drzwiach pomogły mu nieco wrócić do zmysłów. 
- Skrybo? - Aligator pochylił się nad jasnowłosym, który jednak wstał o własnych siłach, nie przyjmując od niego pomocy. - Szlag by to, przez nią upuściłem peta. Ta mała to jego, co? Furiatka.
  Lorem pokiwał głową w milczeniu. Próbował zebrać myśli. Mógł pozwolić małej odejść, skoro tego właśnie chciała. Nie był w żaden sposób zobowiązany, by się nią opiekować. Ale ten Zegarmistrz... kiedyś to imię obiło mu się o uszy. Cóż, być może dobrze byłoby go odnaleźć i zająć się nim. Dla podziemia i jego Pana. Mężczyzna wyjął powoli z kieszonki długopis i beznamiętnie sprawdził zawartość zielonego tuszu w jego wnętrzu. 
- Zadzwonię po SJEW - mruknął wielki pluszak, a jego zabawkowe łapy zawisły bezwładnie wzdłuż jego tułowia.
- Nie trzeba - Lorem spojrzał na niego lodowato. - Sam się nią zajmę.
- Jak sobie chcesz. - Łapy Aligatora ponownie wypełniły się, a ramiona poruszyły lekko. - Tylko uważaj na siebie, stary kundlu. Twoja pańcia cię nie ochroni przed wilkiem.
  Jasnowłosy w odpowiedzi włożył ponownie długopis do kieszonki i bez pożegnania ruszył do wejścia. 
- A niech to! Potargała je! Jak mamę kocham, będę je teraz przez tą cizię pół nocy zaszywał. Psia krew! - odprowadził go do wyjścia głos gospodarza Daligatora.

[...]Chlupot butów mężczyzny w kanałach rozbrzmiewał jednostajnie, niosąc się echem pustymi rurami. Były już kompletnie przemoczone, jednak wydawało się mu to nie przeszkadzać. Doskonale znał kanały, każdy ich załom, każdą ziejącą ciemnością przepaść, każdy zalany sektor. To dawało mu sporą przewagę nad wilczycą, która mimo swojej prędkości biegła na oślep. W amoku zdawała się nie zwracać na nic uwagi. Część mchu ze ścian na zakrętach była otarta, a mokre krople szlamu bardzo powoli spływały bo bokach rur z powrotem do swojego koryta. Kilka razy mężczyźnie udało się nawet trafić na krótki, twardy włos, jednak jego zdolności łowieckie pozwalały mu jedynie na mgliste przypuszczenie, że jest wilczy.
  Wiedział jednak, że się zbliża. Na skraju świadomości czuł ciche, natrętne buczenie, jakby mucha czy komar latała gdzieś w pobliżu. Jeszcze nie dość blisko, by pozbyć się jej szybkim klaśnięciem obu dłoni, jednak blisko. 
  Prawdziwy łowca poczułby zapewne ekscytację. Lorem jednak nie czuł nic, poza pustką. Co dokładnie zamierzał zrobić, gdy już ją znajdzie? Sam nie był pewien. Zapewne to samo, co robił dotychczas. Będzie ją za sobą ciągnął, aż nie odnajdą Zegarmistrza. To nie był dobry plan i mężczyzna miał tego świadomość. Jednak nie był specjalistą od wymyślania dobrych planów. Zwykle inny mówili mu, co ma zrobić. Teraz musiał się tym zająć sam. 
  Jakiś zapach zakręcił mu mocniej w nosie. Wciągnął nim jeszcze raz powietrze i ku swojemu zdziwieniu rozpoznał znajomą woń. Przyśpieszył kroku. Była blisko. Wyciągnął z kieszeni długopis - zwykłą jednorazówkę, jakich pełno w marketach. Jego wąska źrenica zwęziła się jeszcze bardziej, gdy zmierzał w kierunku celu.
(Tiffany?)

Od Lorema cd. Camille

Zamarznięci w domu rodziny Impsum. Mężczyzna poczuł ciarki na plecach. Nie żeby nie marzył, by wrócić do tego miejsca. To było po prostu... zbyt nierealne. Zdawał sobie również sprawę, że jeśli to miejsce na prawdę zamarzło w czasie to on sam wciąż może tutaj być. Jako mały chłopiec. Nieświadomy jeszcze katastrofy, która nadchodzi. 
  Usiadł na łożu, które zapadło się lekko pod jego ciężarem. 
- To... absurdalne - powiedział wreszcie. Cała ta sytuacja... ten dom. Znajome twarze. Nimfa w sadzawce. I przeczucie zbliżającej się zagłady. Jeśli to był sen to Lorem chciał się z niego wybudzić. Jak najszybciej. Spojrzał z dołu na Camille, machinalnie bawiąc się palcami. 
- Nie bardziej, niż wszystko, co działo się dotychczas. - Rumieniec na twarzy dziewczyny dodawał jej tylko uroku, co odnotowawszy Lorem gwałtownie ponownie spuścił wzrok. Nie powinien myśleć o takich rzeczach. Nie w chwili, gdy sytuacja byłą tak krytyczna. - Powinniśmy się chyba przekonać, nie sądzisz?
  Jasnowłosy pokiwał głową. Obecnie znajdowali się w jednym z najdalszych pomieszczeń domu, a żeby dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja będą musieli przedostać się przez cały dom. Możliwie niezauważeni. Nie chciał spotkać nikogo z rodziny. Obawiał się tego jak niczego od dawna. Bał się, że gdy go zobaczą uznają go za włóczęgę i wyrzucą. Albo co gorsza... rozpoznają. Zagryzł wargę. To nie będzie proste, z tego co mężczyzna pamiętał dom tętnił życiem niemal przez cały dzień. 
- Koło drugiej zacznie się sjesta - powiedział. - Większość domowników będzie odpoczywać.
  Większość to dobre słowo. Niewolnicy zapewne nadal będą uwijać się przy gospodarstwie, jednak z nimi powinni jakoś sobie poradzić. W końcu Camille znała łacinę i miała swój niezwykły dar przekonywania. Chwila, co? Mężczyzna chciał wrócić do informacji, którą podpowiedziała mu podświadomość, jednak jego towarzyszka nie dała mu okacji.
- Mówisz, że to dobry moment, by się rozejrzeć? - W odpowiedzi Lorem pokiwał głową. 
- Camille... - zaczął cicho, a dziewczyna podeszła powoli do niego i usiadła obok. Odwrócił od niej wzrok i jego spojrzenie padło na wulgarną mozaikę. Dopiero teraz zorientował się, gdzie właściwie są i poczuł się nagle bardzo niezręcznie. Odchrząknął. - Odejdźmy stąd tak szybko jak się da. Proszę.
(Camille?)

Od Jamesa cd. Lucii

  James von Alwas zacisnąl szczękę z powodu naciągnięcia szwu, który przeszył jego rękę. Do ich zdjęcia pozostało mu zaledwie kilka dni, jednak wciąż musiał uważać na kończynę. Rana okazała się bardziej złożona niż początkowo sądził, co wiązało się z nieco dłuższą rekonwalescencją. Zdarzało mu się jednak zająć czymś na tyle, by spróbować jej użyć jak zwykle i nie kończyło się to zbyt dobrze. Tak było i tym razem, gdy spróbował otworzyć drzwi do kawiarenki zranioną dłonią. Jego biały garnitur z czarną koszulą prezentował się zbyt nienagannie, by psuć go broczeniem krwią jak dzika świnia, a co za tym szło będzie musiał nieco bardziej uważać. Problem był taki, że odczuwał ból słabiej lub z lekkim przesunięciem czasowym, więc sprawa była lekko utrudniona. Szybko odsunął rękę i spuścił wzdłuż ciała, by wisiała nieruchomo. Wszedł do środka i niemal natychmiast podeszła do niego blondwłosa kelnerka. Zegar nad jej głową wskazywał za dwie piętnastą. 
— Witam w Mojito. Czy mam zaprowadzić pana do stolika, czy może...
— Mam rezerwację — rzucił jedynie, zanim dziewczyna zdążyła się rozkręcić. Zobaczył zirytowany błysk w jej oku, jednak nic nie powiedziała, a uśmiech nie odklejał się od jej twarzy.
— Oczywiście — odparła tylko — proszę za mną. — dodała, po czym poprowadziła go do rogu sali. Z każdym kolejnym krokiem James zaczynał doceniać swojego przyjaciela. Był co prawda zirytowany, że ten go oszukał, jednak... z pewnością wykonanie fortelu zwracało uwagę. Przy stoliku z rezerwacją siedziała bowiem Lucia Parfavro. Generał nie był pewien, co Irlandczyk chce osiągnąć, jednak wciąż szedł za kelnerką aż stanął twarzą w twarz ze swoim "ulubionym" naukowcem.
— Obawiam się, że oboje zostaliśmy nieco zmanipulowani — powiedział cicho, zamiast przywitania. Kobieta skinęła głową.
— Z ust mi pan to wyjął — przyznała mu rację chyba pierwszy raz w życiu, a jej usta zacisnęły się lekko. Jakby połączył ich wspólny chwilowy wróg. James po chwili zastanowienia usiadł naprzeciwko niej. W gruncie rzeczy to spotkanie wpasowywało się całkiem nieźle w jego plany co do Włoszki, jednak nie był zachwycony tym, że nie zdążył się do tego należycie przygotować.
— W takim razie proponuję coś na ostudzenie nerwów — wyszedł z inicjatywą, chyba po raz pierwszy w życiu. — Zanim poleje się Irlandzka krew. — i stał się cud nad cudami. Von Alwas zażartował.
(Lucia?)

Od Camille cd. Calii

   Wciąż wściekła jak osa weszłam po schodach na pierwsze piętro swojego domu, by udać się do sypialni. Mimo wszystkich zawirowań i głupich pomysłów mojej przyjaciółki, czas nie zamierzał nawet trochę zwolnić, nie mówiąc już o zatrzymaniu się. Musiałam się więc przygotować na swoje biznesowe spotkanie, wciąż modląc się w duchu, by Calia nie zrobiła czegoś głupiego. Zerknęłam na zegarek, po czym parsknęłam cicho. Niezależnie od przyszłych głupich komentarzy Ace nie zamierzałam iść na to spotkanie rozczochrana w jakimś dresie, dlatego też szybko zabrałam się do pracy, decydując, że Fionn O'Reilly padnie do moich stóp. W sprawach biznesowych oczywiście.
   Wierzchnia warstwa mojej grafitowej sukienki zaszeleściła lekko, gdy wsiadałam do samochodu mojego przyszłego współpracownika. W jego oczach odbijały się światełka z jej srebrnych akcentów nadając im nieco dzikszy wygląd, co z pewnością dla niektórych kobiet mogłoby mieć swój urok. Jednak nie dla mnie. 
— Cieszę się, że zdecydowała się pani na nasze spotkanie — powiedział, gdy okrążył już samochód i wsiadł na miejsce kierowcy.
— Ja również — potwierdziłam szczerze — choć muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak rychłej odpowiedzi z pańskiej strony.
— Droga pani, Bóg mi świadkiem, że takie sprawy traktuję zdecydowanie bardzo poważnie — oderwał na chwilę wzrok od drogi, by spojrzeć na mnie z lekkim uśmiechem, który odwzajemniłam. Droga minęła na na wymianie szeroko pojętych uprzejmości lub niezobowiązującej pogawędce na różnorakie tematy, jednak prawdziwy problem mógł zacząć się po naszym wejściu do kawiarnianej części. Jak nietrudno było się spodziewać, osobą, która nas powitała (w niezwykle profesjonalny i zupełnie bezstronny sposób) była Calia Ace we własnej osobie. Poczułam, jak na moje policzki wypływa lekki rumieniec, jednak miałam nadzieję, że przynajmniej Fionn tego nie zauważy. Błysk w oku Szafira powiedział mi więcej niż wszystko, co mogłaby powiedzieć. Było pewne, że nie da mi żyć. Zaprowadziła nas do stolika i przyjęła zamówienie. Z pewnym ciepłem w sercu odnotowałam, że póki co nie wywinęła żadnego numeru i miałam szczerą nadzieję, że ten stan rzeczy się utrzyma. Jednak, gdy przyniosła nasze zamówienie: moją kawę mrożoną i espresso mojego sojusznika, oczko, które mi puściła powiadomiło mnie, że klamka już zapadła i nie było dla mnie żadnego ratunku.
  (Cal?)

15 sierpnia 2019

Od Argony cd. Calii

szpitalnym korytarzu panowała idealna temperatura, a krzesło, na którym siedziała Argona było niespodziewanie wygodne. Za zamkniętymi, eleganckimi drzwiami poruszały się jakieś ciemne sylwetki. Dziewczyna westchnęła i rozparła się wygodniej na siedzeniu. Nie wyglądało na to, by szybko miała uporać się z tą sytuacją. Wyciągnęła z kieszeni pustą obudowę archaicznego telefonu i przejechała kciukiem po klawiaturze. Mogłaby użyć jednej z zapasowych kart i skontaktować się z Calią. Najemniczce pewnie lepiej szło. Jednak to zdradziłoby jej położenie i nie mogłaby dłużej przebywać w budynku. Już i tak sporo ryzykowała, przebywając w szpitalu, ale uznała, że możliwość dowiedzenia się, kto zaatakował Pana Salzmana warta była tego ryzyka.
  Po jakiejś godzinie oczekiwania z pomieszczenia wyszedł mężczyzna, odziany w biały kitel, a razem z nim kilku innych. Ich miny były dość ponure. Argona wstała, przybierając zaniepokojony wyraz twarzy
- Jaki jest jego stan, panie doktorze? - zapytała ze szczerym przejęciem. - Wyjdzie z tego? Mieliśmy jutro iść razem do kawiarni... pewnie będzie trzeba to przełożyć. Jak długo mogę się spodziewać, że będzie musiał tu pozostać? - Zasypała lekarza tymi wszystkimi pytaniami, korzystając z jego dezorientacji i ponurej miny. Jego pomocnicy ulotnili się dyskretnie, co nie uszło uwadze Alphy. Sytuacja musiała być co najmniej poważna.
- Stracił bardzo dużo krwi - powiedział doktor, ściągając okulary i nerwowo wycierając je o skraj kitla. - Jego stan jest ciężki. Nie mamy pewności czy dożyje rana.
- Jest przytomny? Czy Horace jest przytomny? - naciskała kobieta.
- Nie. Obawiam się, że nie obudzi się zbyt prędko. Proszę wracać do domu. Poinformujemy panią, jeśli coś się zmieni - powiedział, dyskretnie próbując odciągnąć swoją rozmówczynię od drzwi gabinetu.
- A jeśli nie dożyje rana? Co wtedy? - Argona zrobiła zrozpaczoną minę. Bardzo cieszyła się, że nie ma w tej chwili przy niej Calii, bo ta wypominałaby jej tą scenę pewnie do końca życia.
- Zrobimy co w naszej mocy...
- Mogę go przynajmniej jeszcze raz zobaczyć? To może być mój ostatni raz, gdy... - W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy.
  Lekarz zmieszał się jeszcze bardziej i pokiwał głową. Alpha podziękowała w duchu losowi, że trafiła na tak empatycznego jegomościa. Ruszyła za nim do sali, w której leżał nieprzytomny dziennikarz. Jego twarz była spokojna, jakby spał, jednak pokaźna warstwa bandaży na jego brzuchu wyraźnie wskazywała na miejsce urazu. Argona podeszła powoli do mężczyzny i pochyliła się nad nim. Nic nie powiedziała. Nie było co powiedzieć w tej sytuacji. Horace Saltzman pachniał śmiercią. Doktor miał rację, raczej nie dożyje ranka. Nie ma powodu czekać, kobieta postanowiła, że najlepszym, co może teraz zrobić to wrócić do Calii.
(Calia?)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucię z twórczego nastroju wyrwał dzwonek telefonu. Zła sama na siebie, że zapomniała go wyciszyć, sięgnęła do aparatu i odebrała połączenie na tryb głośnomówiący, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
– Tak? – zapytała szybko, nie zawracając sobie głowy bardziej wyszukanymi sposobami na rozpoczęcie rozmowy.
– Lucia, jak miło cię słyszeć! – po pokoju rozległ się radosny jak zawsze głos Fionna. Włoszka westchnęła cicho.
– Ciebie też. O co chodzi?
– Mam pewną sprawę, słuchaj, umówiłem się na spotkanie, ale coś mi wypadło i nie bardzo mogę je przełożyć, dałabyś radę pójść tam za mnie?
Lucia zmarszczyła brwi.
– Po pierwsze, co to za spotkanie? Po drugie, dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Nie jestem upoważniona...
– Daj spokój, chodzi tylko o to, żeby miło do pana zagadać, dobrze wyglądać i zrobić fenomenalne wrażenie. Jesteś zdecydowanie najlepszą osobą do tego zadania! – przekonywał Fionn. Lucia zrobiła zbolałą minę.
– Proszę cię, kochana, no. – Irlandczyk włączył swój błagalny ton i już wiedziała, że przepadła.
– Kiedy? – Westchnęła.
– Wiedziałem, że się zgodzisz! – zachwycił się O'Reilly i nie mogła się nie uśmiechnąć. – W sobotę o piętnastej w Mojito.
Kobieta zmarszczyła brwi.
– To ten pub?
– Też, ale spotkanie jest w kawiarence. To druga sala, jest też do niej oddzielne wejście. Zresztą, zobaczysz. Po prostu skieruj się w stronę neonu café, a nie pub i wszystko będzie w porządku. Zarezerwowałem tam dwa fotele w samym rogu, przy nich stoi takie niewielkie zielone drzewko z żółtymi kwiatami, na pewno rozpoznasz!
– Mhm.
– Dziękuję ci bardzo jeszcze raz. Ciao!
Lucia westchnęła po raz kolejny. Zupełnie nie miała ochoty na to spotkanie.
Ciao – mruknęła do rozłączonego już Fionna.
***
Sobota nadeszła dużo szybciej, niż Lucia miałaby na to ochotę. Stojąc przed wielką szafą i zastanawiając się co by tu na siebie włożyć, uświadomiła sobie, że Fionn ostatecznie nie powiedział jej co to za spotkanie. Postanowiła zatem postawić na klasyczną elegancję – biała bluzka, ciemne cygaretki i najnowsze szpilki. Do tego dobrała parę złotych bransoletek, żeby ładnie komponowały się ze zdobieniami na jej butach. Nałożyła na włosy piankę prostującą i miała tylko nadzieję, że nie zaskoczy jej nagły deszcz, bo wtedy z jej ujarzmionych już loków zrobiłaby się czapka godna pudla. Po namyśle wrzuciła do torebki parasolkę i wyszła z domu. Zdążyła na autobus idealnie i dopiero po jego opuszczeniu zdecydowała się wczytać w nawigację dokładny adres, który Fionn wysłał jej wczoraj esemesem. Po około piętnastu minutach szybkiego marszu stała przed dużym neonem głoszącym Mojito, a pod nim, mniejszymi, kolejno café i pub. Zgodnie ze wskazówkami Irlandczyka, skierowała się na lewo. Otworzyła przeszklone drzwi i szybko doceniła wystrój kawiarni. Klasyczne ściany z białej cegły pięknie komponowały się z wszechobecnymi zielonymi roślinami. No tak – przemknęło jej przez myśl – Mojito. Skinęła głową stojącej przy barze ciemnowłosej dziewczynie i rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca. Zlokalizowała tylko jedno podobne do tego, które opisywał Fionn, chociaż rosnące tam w doniczce drzewko miało na gałęziach po prostu cytryny, nie żółte kwiaty. Z powątpiewaniem jak można pomylić dwie tak oczywiście różne rzeczy, usiadła przy stoliku i przesunęła karteczkę z równym napisem Rezerwacja.
Zdążyła tylko odnotować, że fotel, na którym siedzi, jest niezwykle wygodny, a samo miejsce idealnie schowane, przez co przytulne, gdy zmaterializowała się przy niej blondwłosa kelnerka z charakterystycznym naszyjnikiem na czole.
– Dzień dobry – przywitała ją kobieta, kładąc przed Lucią menu. – Rezerwacja była na dwie osoby, zostawić od razu obie karty?
Włoszka pokiwała głową.
– Poproszę.
Dziewczyna położyła drugą przed pustym fotelem i sięgnęła, by zabrać kartkę informującą o rezerwacji.
– Może niech jeszcze chwilę zostanie – zatrzymała ją Lucia w pół ruchu. Nawet jeśli kelnerka wydała się zaskoczona jej prośbą, zachowała się profesjonalnie i nie dała tego po sobie poznać.
– Oczywiście – skomentowała tylko i odeszła do kolejnego stolika. Lucia nerwowo spojrzała na zegarek. Do piętnastej pozostały trzy minuty.
(JAMES?)

Od Calii cd. Camille

Z szerokim uśmiechem na twarzy wrzuciłam telefon z powrotem do koszulowej kieszeni. Steve spojrzał na mnie z rozbawieniem.
– Co znowu namieszałaś, asiku?
Parsknęłam śmiechem.
– Wyświadczam Cam przysługę, podziękuje mi na swoim ślubie – oznajmiłam, puszczając do niego oczko. Steve pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Gdyby nie to, że chciała mi uciąć palce, nawet bym jej współczuł – stwierdził, sięgając po szklankę do wytarcia.
– Dobra, dobra – prychnęłam. – Nie bądź taki mądry, bo ci zabiorę tego rogalika.
Blondyn uniósł ręce w obronnym geście.
– Idź sprzątać kawiarenkę, mądralo.
– No już idę. – Machnęłam ręką i odeszłam od baru, kierując się do drugiej sali.
– Cześć – przywitałam się z krzątającą się tam dziewczyną.
– Siemasz, Cal – odpowiedziała mi, przecierając ladę. – Staniesz dzisiaj na barze?
– A co, nasza baristka ma ochotę dzisiaj popracować? – zażartowałam, za co dostałam po spódnicy suchą ścierą.
– Ej! – zaprotestowałam. – Będę w tym musiała chodzić do końca dnia!
– No to jak tam? – Zrobiła minę niewiniątka, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– W części pubowej dają wyższe napiwki – zauważyłam poważnie, ale zaraz potem wyszczerzyłam zęby. – No, ale masz szczęście, że lubię robić dobrą kawę i podjadać ciasta.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– I że masz kursy baristyczne, i że mnie lubisz też, wiem, wiem, bezgraniczne szczęście – ironizowała. Pokiwałam głową z przekonaniem.
– Dobra, w takim razie wypad z mojej rezydencji zanim się rozmyślę. – Zaśmiałam się. – I przyślij tu kogoś do kelnerowania za mnie.
– Już wypadam. Przynieś tylko ciasta, i przeparz wszystko. A ja szklanki powycieram. Reszta w miarę ogarnięta. – Zamyśliła się, wychodząc zza baru. – I śniadania przynieś.
– Jasna sprawa – powiedziałam, zamieniając się z nią miejscami. Rozejrzałam się po biało-zielonej przytulnej przestrzeni. To było aż niewiarygodne, że ta sala też należała do Mojito. Uśmiechnęłam się, wykładając dzisiejsze ciasta. Co by nie mówić, lubiłam pracować w kawiarence. I byłam w stu procentach pewna, że Fionnowi i Camille również udzieli się jej nastrój. 
(CAM?)

Od Tiffany cd. Lorema

Zamordował. To słowo utkwiło w głowie Tiffany jak kleszcz. Zaciskało się coraz mocniej wokół jej umysłu i nie zważało na pozostałe zdania, wydobywające się z ust nieznajomego. Tym wyznaniem serce dziewczynki zostało zamrożone i nie wiadomo, czy mała drgnie w ciągu najbliższych kilku minut. Na twarzy zrobiła się blada, o wiele bledsza niż zazwyczaj. Gdyby nie interwencja Lorema i pana aligatora, prawdopodobnie ta wylądowałaby na nieprzyjemnie zimnym podłożu. Zapach, wcześniej duszący, teraz wydawał się przeraźliwie obojętny. Nie docierał do niej. 
    Zamordował niewinnych ludzi. Trzech artystów.
  - Nnnnie... - maleństwo wyglądało tak, jakby zaraz znowu miało wybuchnąć i tym razem najprawdopodobniej roztrzaskać umysł Lorema na kilkaset kawałków. Najgorszy duet, jaki ktokolwiek mógłby wymyślić - niestabilna emocjonalnie, młoda dziewczyna z Zespołem Aspergera oraz mężczyzna, prawdopodobnie wyrzutek-dziwak z wyczuleniem na wybuchy nastolatki. Ilekroć ona wpadała w szał, co zdarzało się niejednokrotnie, on cierpiał mocne katusze. Tym razem jednak pozostała w bezruchu.
   Nie kopała, nie biła się po twarzy, nie krzyczała. Po prostu pozwalała, aby łzy wydostały się z jej oczu i spływały po policzkach. Białowłosemu zrobiło się jej żal. Nigdy wcześniej nie doświadczył u niej takiej reakcji. Nadal pozostawała zagadką w jego ramionach, drżącą z zimna. Drugi osobnik nie wiedział o co może chodzić, ale widząc bladą skórę rzekł:
   - Może trzeba zabrać ją do szpitala? Nie wygląda najlepiej. 
   - Nie. Nie. - przerwała mu czarnowłosa. - To przecież niemożliwe. On... on nie mógł.... Somniatis.. Nie zabiłby... nikogo.
   - Oj zabił, uwierz mi. Nie taki z niego człowiek jak go malują. W końcu to wilk, a takie to cholerne bestie. W jednym zgadzałem się z dawnym premierem - to gówno trzeba było wytępić już dawno, bo burdel robią nam z wyspy. 
   Ten człowiek naprawdę nie wiedział, z kim miał do czynienia. W chwili, kiedy dokończył swoją wypowiedź, a raczej przerwał ją, aby wyciągnąć papierosa i go odpalić, w młodej narosła fala gniewu. Zazwyczaj było na odwrót, bowiem to złość przeradzała się w stan depresji, kiedy to dziewczyna po prostu wtulała się w pościel, płacząc przez kilka godzin i żałując swoich grzechów dokonanych pod wpływem rozdzierających ją emocji, tak silnych, że odbierały jej jakiekolwiek możliwości logicznego myślenia. 
   Krzyk. Przeraźliwy, paraliżujący krzyk wywołany atakiem. Pobudzona, zraniona, przerażona wilczyca wstała na nogi, rzucając z siebie ubranie i ukazując owłosiony, czarny tors. Ręce przekształciły się w kończyny niczym u psa, a twarz wydłużyła się, zaś z ust wydostał się niebieski, długi niczym u węża język. Odgłos przerodził się w skowyt, a lampy, które były jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu, zaczęły masowo gasnąć pod wpływem mgły wydobywającej się zza pleców wadery, tworząc przeróżne obrazy. Lorem wyczuwał ten wkurw i raniony nim ze wszystkich stron skulił się i zwinął ręce, na których jeszcze niedawno spoczywała głowa nastolatki. 
   - GDZIE JEST SOMNIATIS?! - zawyła, po czym, nie zważając na artystę dosłownie szczającego pod siebie ze strachu oraz Skrybę, kulącego się w kącie, pobiegła ona do przodu, kierowana tak właściwie jedynie swoim przeczuciem.
(Lorem?)

Od Jamesa cd. Lucii

Dyżur w klinice nie należał do najłatwiejszych, jednak z racji na swoją rękę von Alwas mógł sobie pozwolić na nieco mniej pracy niż zwykle. Cieszył się z pracy, pozwalającej mu uwolnić głowę od dziwnych, smutnych lub po prostu natrętnych myśli. Dopiero gdy wychodził z budynku, porządnie wymęczony, jego telefon rozdzwonił się w kieszeni. Zdrową ręką sięgnął po aparat, przesunął palcem po dotykowym ekranie i przyłożył do ucha.
— Słucham? — spytał chłodno.
— Panie von Alwas — usłyszał po drugiej stronie donośny głos. — Mam nadzieję, że nadal rozważa pan sprawę współpracy z nami? — a więc o to chodziło. Firma jego rozmówcy zajmowała się produkcją różnych medycznych akcesoriów, a James miał nadzieję że zechcą się z nim dogadać. Wszystko na to wskazywało, ale... mogło być różnie.
— Oczywiście — odparł uprzejmie. — Miałem nadzieję gościć pana u siebie za dwa tygodnie w sobotni wieczór. Powiedzmy o szóstej? Pański doradca również będzie mile widziany — uściślił.
— Cudownie. Mam nadzieje poznać pańską uroczą drugą połówkę. Do widzenia panu! — rozłączył się, zanim generał zdążył choćby zareagować. Skamieniał na samą myśl o tym. Nie miał pojęcia skąd w głowie jego przyszłego sojusznika wzięła się ta myśl, jaką plotkę usłyszał, jednak... rozczarowanie go byłoby wysoce nie na miejscu. Kłamstwa i wymówki byłyby zbyt oczywiste. Westchnął cicho, wsiadając do samochodu. Było jasne, że potrzebował osoby na ten jeden wieczór, kogoś przynajmniej przeciętnego wyglądem. Kogoś, kto nie zrujnuje całej jego pracy. Nie miał wielu znajomych, więc nie było wielu możliwości. Niemal uderzył głową w kierownicę, gdy pojawił się w niej pomysł zupełnie szalony, będący jednak jedyną deską ratunku. Pomysł ów miał obco brzmiące imię i nazwisko.
  Lucia Parfavro.
(Lucio Parfavro?)

Od Camille cd. Calii

Było naprawdę niewiele rzeczy na tym świecie,  których byłam całkowicie pewna. Mniej więcej za świadomością zbliżającej się nieuchronnie śmierci czy faktu, że któregoś dnia dosięgnie mnie kara za wszystkie moje występki klasyfikowała się wiedza o nieobliczalności mojej przyjaciółki - Calii Ace. Ścisnęłam telefon w dłoni, aż pobielały mi kłykcie. Sama nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła czy pełna podziwu dla jej umiejętności, jednak wolałam się trzymać pierwszej, bezpieczniejszej opcji.
— Jesteś już martwa, wybieraj sobie wieniec — dodałam jeszcze słodszym tonem, obiecując sobie, że na następnym spotkaniu ją rozszarpię. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić tę kuszącą wizję z głowy.
— Ale o co ci chodzi, kochana? — spytała niewinnie, a ja już widziałam w myślach jej złośliwy uśmieszek. Zacisnęłam usta w cienką linię.
—A wiesz, że zupełnie nie mam pojęcia? — odparłam, czując jak cala gotuję się w środku. — Może o to, że śmiałaś nie dość że wziąć mój telefon w swoją lepką łapkę, odblokować go i bogowie wiedzą jeszcze co. I na dodatek. Napisałaś. Do. Fionna. — wycedziłam, nie mając już sił na udawanie spokoju.
— To był wyśmienity pomysł, złotko — odparł Szafir, cmokając cicho — Przecież od początku mówiłam ci że powinniście umówić się u nas w pubie i voila, cała sprawa załatwiona. — pokręciłam głową nad jej bezczelnością — Odpisał ci prawda? — warknęłam cicho w odpowiedzi. — Wiedziałam! A jeśli będzie nachalny to będziesz mieć swoją księżniczkę na białym rumaku - mnie. Ja cię uratuję, kochana.
— Te, Don Kichot. Wstrzymaj konie. To spotkanie biznesowe. Do niczego takiego nie dojdzie — niemal poczułam jak przewraca oczami. — Nie zrób mi wstydu, babo.
— Się wie — odparła wesoło. — Też cię kocham.
— Och zamknij się — żachnęłam się, po czym rozłączyłam się, wciąż lekko wytrącona z równowagi.  
  Calia Ace nie znała żadnych granic.
(Calia?)

Od Camille cd. Lorema

Lekko zmieszana odwróciłam wzrok od mozaik na ścianach. Policzki lekko mi się rozpalały, choć usilnie próbowałam nie zwracać uwagi na wyczynz anioła z ludzką kobietą. Potrząsnęłam głową, by skupić się na właściwym problemie, a mój wzrok zogniskował się na Loremie i trzymał się go jakby był jedyną stałą we wszechświecie, jedyną osobą z którą kiedykolwiek chciał mieć coś wspólnego.
— Nie powinno jej tu być, prawda? — upewniłam się. Lorem ponuro skinął głową.
— Zdecydowanie — potwierdził, wciąż uparcie wpatrując się w jakiś losowy punkt, byleby nie był on mną.
—W takim razie... — przerwałam na chwilę, by zebrać myśli. — Jej nie powinno tu być. Ten dom nie powinien tak wyglądać — zaczęłam wyliczać. Aż w końcu w mojej głowie pojawił się pomysł. Szalony, zupełnie niemożliwy, ale... nie wiem czy była jakakolwiek inna możliwość. Przeczesałam włosy dłonią i podeszłam krok bliżej do mężczyzny, a moje palce owinęły się wokół jego ramienia.
— Lorem — dałam radę wydusić. Spojrzał na mnie z mieszaniną niepokoju i zaciekawienia. — Jaka jest szansa na to... że to wszystko po prostu się — puściłam go jedynie po to, by machnąć dłonią w nieokreślonym ruchu. — zamroziło? To znaczy... czy wszystko zupełnie zatrzymało się w miejscu? Nie wiem, czy wiesz o co mi chodzi — wymamrotałam. Spojrzał na mnie z lekkim powątpiewaniem. Jego niebieskie włosy przesunęły się minimalnie, gdy przechylił lekko głowę. Nagle i do niego dotarło co miałam na myśli. 
— To... to niemożliwe — rzucił niepewnie.
— Tak. Ale po tym co przeżyliśmy ostatnio oboje jestem w stanie wziąć tę opcję pod uwagę — zaoponowałam cicho. Wzdrygnęłam się, gdy dotarła do mnie kolejna ewentualność — A jeśli to prawda — zbladłam na samą myśl o tej opcji — Czy my również zaczęliśmy należeć do tego domu? Zamarzliśmy? — spojrzałam na niego, szukając w jego twarzy czy postawie znaku, że gadam kompletne głupoty i powinnam się leczyć. Nic takiego jednak nie odnalazłam.
(Lorem?)

Od Calii cd. Argony

Przez chwilę obserwowałam, jak Argona biegnie za oddalającą się karetką, dopóki nie zniknęła za rogiem. Jednak za zniknięciem jednych syren zaraz pojawiły się drugie. Spojrzałam z zaskoczeniem na podjeżdżający pod dom dziennikarza policyjny wóz. Czy w Arenie Drugiej wszystkie służby przyjeżdżały do spraw zadziwiająco szybko?
– Podkomisarz Jane Collins, proszę się odsunąć – oznajmiła ciemnoskóra policjantka, wysiadając z samochodu.
– Jeszcze nawet nie zdążyłam wejść – mruknęłam, wkładając rękę do torebki i szukając fałszywych dokumentów.
Tuż za swoim dowódcą przebiegło dwóch innych funkcjonariuszy z policyjną taśmą.
– Pani jest świadkiem zdarzenia? – zapytała kobieta szorstko, a ja pokiwałam głową z przekonaniem. – Dokumenty poproszę.
– Oczywiście, już szukam. – Uśmiechnęłam się sztucznie, a policjantka spojrzała na mnie spod uniesionych brwi. Chyba nie tak powinien wyglądać świadek dramatycznego zdarzenia. W końcu znalazłam odpowiedni pliczek i (uprzednio ściągając z niego Lizzy) podałam go funkcjonariuszce.
– Davies! – zawołała i natychmiast podbiegł do niej młody chłopak z notesikiem i zawieszoną na szyi odznaką.
– Jestem, pani podkomisarz – zameldował się.
– Pani Lauren Williams. Przepisz i oddaj pani – poleciła, podając mu moje fałszywe dokumenty.
– Jest pani jedynym świadkiem zdarzenia? – kontynuowała moje „przesłuchanie”.
– W środku jest jeszcze gosposia – przyznałam, decydując się na pominięcie obecności Argony. Postanowiłam zacząć się tym martwić dopiero wtedy, gdy sprzątaczka przypomni sobie o ciemnowłosej dziewczynie. – Radziłabym na nią uważać.
Policjantka prześwidrowała mnie wzrokiem.
– Dziękuję za radę, ale kim pani jest, żeby sugerować takie rzeczy?
Uśmiechnęłam się.
– Powiedzmy, że… wiele już widziałam. To… mogę się z państwem przejść na oględziny miejsca zbrodni? – zapytałam słodko. Funkcjonariuszka zastanawiała się chwilę, ale w końcu dała za wygraną.
– Jeżeli coś pani zniszczy, to panią oskarżę – oznajmiła tylko, co uznałam za odpowiedź twierdzącą. Zaśmiałam się uprzejmie, ruszając za nią do domu dziennikarza.
– O to się proszę nie martwić.

(ARGO?)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia dotarła do domu z dużą ilością pytań.
Zdjęła swoje najnowsze szpilki i niemal z namaszczeniem włożyła je do szafki. Naprawdę podobał jej się gust Von Alwasa, w dodatku były wygodne jak każde buty tej marki. A skoro już jej myśli zahaczyły o postać dziwnego generała, postanowiła je jeszcze chwilę przy nim zatrzymać. Skąd ta krew na jego garniturze? O co chodzi z całą tą jego pracą? Zaczęła się też, całkowicie mimowolnie, zastanawiać, czy James posłuchał jej rady co do środka czyszczącego. Ciekawe, czy przeszło mu chociaż przez myśl pytanie, skąd ona wie takie rzeczy. Z westchnieniem wstała z podłogi i przeszła do łazienki, gdzie przebrała się w nieco za dużą poplamioną farbą koszulkę i krótkie spodenki. Strój z pracy wrzuciła do kosza na pranie. Związała włosy w niedbałego koka i ruszyła do gabinetu. Usiadła na stołku przed sztalugą, ale jeszcze przez chwilę po prostu wpatrywała się w widok za oknem. Promyki słońca wpadały przez wielką szybę, ogrzewając jej twarz. Zamknęła oczy, przypominając sobie o domu, o ciepłych i słonecznych Włochach. Westchnęła i z uśmiechem na ustach podeszła włączyć stereo. Następnie wybrała odpowiednich rozmiarów płótno, postawiła je na sztaludze, przygotowała paletę, pędzle i farby i znów usiadła na stołku. Zawiesiła rękę mniej więcej w połowie drogi między płótnem a paletą, aż w końcu postanowiła dać ponieść się inspiracji. I w życiu by się nikomu nie przyznała, że oddalona postać mężczyzny w garniturze, którą właśnie malowała, była wzorowana na Jamesie Von Alwasie.

(JAMES?)

14 sierpnia 2019

Od Calii cd. Camille

Cześć wszystkim – rzuciłam, gdy już się przebrałam i weszłam na salę. Sprzątające stoliki kelnerki przywitały się ze mną, nie przerywając swojej pracy. – Sorki za spóźnienie.
Podeszłam do baru i oparłam się na nim. Steve popatrzył na mnie z rozbawieniem spod uniesionych brwi.
– Już myślałem, że cię nie zobaczymy przed otwarciem, skoro szefowej dzisiaj nie ma – oznajmił. Machnęłam ręką lekceważąco.
– Daj spokój, dobrze wiesz, że traktuję swoją pracę bardzo poważnie.
Steve popatrzył na mnie sceptycznie.
– Jasne – skomentował tylko.
– Ej, no, przecież jeszcze zdążę na spokojnie ogarnąć drugą salę! – zaprotestowałam. – Poza tym – uśmiechnęłam się słodko, stawiając na ladzie papierową torebkę – przyniosłam ci śniadanie.
Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej. Popatrzyłam na niego nierozumiejącym wzrokiem.
– Uratowałam tego rogalika z czekoladą z talerza Camille, a ty nadal nie wierzysz, że zrobiłam to całkowicie bezinteresownie z własnej woli? – westchnęłam, bezbłędnie odczytując jego minę. – Ranisz mnie, Stevie, oj ranisz.
– No już, już – zaśmiał się, zgarniając torebkę z baru. – Po prostu przyjdź po niego na przerwie, jak zgłodniejesz.
Uderzyłam go przekornie w ramię i mrugnęłam porozumiewawczo.
– Wiedziałam, że odpalisz mi połowę.
Blondyn przewrócił oczami.
– Jakbym cię nie znał.
Wyszczerzyłam do niego zęby.
– Dobra, ale teraz serio idę ogarniać drugą salę. W końcu niedługo otwieramy.
– Aham, masz godzinę, moja droga.
Machnęłam dłonią lekceważąco.
– To aż za dużo czasu.
Już chciałam odejść od baru, gdy z kieszeni mojej koszuli dobiegł charakterystyczny dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, marszcząc brwi, a po krótkiej chwili wahania odebrałam połączenie.
– No co tam, Cam? – rzuciłam nonszalancko, opierając się o ladę, przy której Steve przypatrywał mi się z zainteresowaniem.
– Calio Ace – Usłyszałam przesłodzony głosik mojej przyjaciółki. – Już na wstępie zapowiadam, że cię utłukę.

(CAM?)

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę. Minęło wiele lat, odkąd był tutaj ostatnio, jednak w jego pamięci powoli zaczynał się układać plan domu. Sekretne pokoje? Tajne przejścia? Pokręcił przecząco głową. Nie wiedział o niczym takim. Nigdy nie udało mu się odnaleźć niczego takiego, jego rodzice też o tym nie wspominali. 
- Nie były nam potrzebne - powiedział cicho. Tak przynajmniej myśleliśmy - dokończył w duchu. Z jednego z sąsiadujących z peristilium pokoi dobiegły przytłumione głosy i Lorem rozpoznał znajome tony. 
- Claudorum aridorum expectantium aquae portans (I przynieś wody z sadzawki) - powiedział wybijający się ponad pozostałe kobiecy głos. Mężczyźnie nie było potrzeba dodatkowej zachęty. Gwałtownie chwycił Camille za rękę i wciągnął w okalającą basenik roślinność.
- Lor... - jasnowłosy przyłożył palec do ust, uciszając towarzyszkę. 
  Z portalu wyłoniła się ubrana w białą szatę kobieta o ciemnej karnacji, niosąca w dłoniach wysoką wazę. Lorem przełknął ślinę. Nieświadoma obecności dwójki obserwatorów nabrała wody do naczynie i z trudem dźwigając je z ziemi ruszyła w stronę pomieszczenia, z którego właśnie wyszła. Jasnowłosy ponownie pociągną swoją towarzyszkę, nie dając jej czasu na powiedzenie czegokolwiek i wcisnął ją do ciemnego pomieszczenia, którego wejście odgrodzone było od peristilium kotarą. Było tu nieco chłodniej, a na jego środku stało masywne łoże. Ściany pomieszczenia pokryte były... dość sprośną mozaiką, przedstawiającą Cheruba z ludzką kobietą w różnych pozach, eksponując ich nagie ciała. Dominowały tu barwy ognistego szkarłatu.
  Dopiero tutaj jasnowłosy puścił dłoń Camille i nieco zmieszany cofnął się od niej. Ponownie nerwowo zaczął drapać się po tatuażu na szyi. 
- Niech zgadnę. To był ktoś... z rodziny? - zapytała kobieta, zazkakując Lorema trafnością swoich przypuszczeń.
- Z famili. Niewolnica - uściślił. 
(Camille?)

Od Argony cd. Camille do Akiro

Akiro wzruszył ramionami. 
- Uznałem, że warto go przedstawić - oznajmił, a Faro uniósł dłoń w geście pozdrowienia, nieco nieśmiało. Na jego twarzy malowało się wyraźnie niezrozumienie słów, którymi wymieniali się Camille i Akiro.
- Super, więc jak jego szlachetna osóbka ma nas przybliżyć do powrotu do domu? - Kobieta uniosła brwi i założyła wyzywająco ręce na piersi. 
- Tu jesteśmy bezpieczni i możemy myśleć - powiedział chłopak. - A Faro nam pomoże.
  Argona parsknęła cichym śmiechem. Oczy zgromadzonych zwróciły się w jej stronę, jednak Alpha nic sobie z tego nie robiąc kopnęła lekko ścianę jakby sprawdzając, jak wytrzymały jest materiał. Nieco tynku posypało się na jej but. 
  Nieznajomy powiedział coś do Akiro w tym dziwnym języku, a jasnowłosy mu odpowiedział. Wymienili się znaczącymi spojrzeniami, co tylko bardziej rozzłościło prawniczkę. Ciemnowłosa przygryzła jednak wargę i nic i powiedział tylko: 
- Więc?
- Na razie odpoczniemy, robi się późno, zajmiemy się tym jutro skoro świt - powiedział Akiro. - Faro zaprowadzi was do waszych kwater.
- A ty? - Kobieta nie wyglądała na specjalnie zadowoloną tą ofertą. 
- Dołączę do was później.
- Cam, chodźmy - mruknęła jej nad uchem Argona, stając tuż za jej plecami. Dziewczyna nie drgnęła, nie okazała choćby cienia zaskoczenia i wadera poczuła niewielki zawód. Nie po to zachodzi się ludzi od tyłu, żeby zachowali kamienną twarz.
- Dobrze, powiedz mu, że za nim pójdziemy - oznajmiła kobieta, zwracając się do Akiro. Ten przekazał kilka słów swojemu znajomemu, po czym ten pokiwał głową i ruszył przez wioskę powolnym, spacerowym korkiem. 
  Argona obserwowała z ukosa zachowanie ich towarzysza, zanim ten nie zniknął jej z oczu wewnątrz chaty. 
  Faro zaprowadził je do niewielkiego, nieco zaniedbanego domku na końcu wioski. Wskazał im drzwi i uśmiechnął się nieco niezręcznie. Powiedział coś w tym swoim dziwnym języku, po czym ruszył w drogę powrotną, odprowadzany wzrokiem dwóch kobiet.
  Alpha otworzyła drzwi i bez wahania weszła do środka. Było tam dość ciemno, zresztą można się było tego spodziewać. W końcu w tym miejscu nie ma elektryczności, a okienka wyglądały na dość małe.  Wadera wąchając dokoła obeszła do miejsce, zaglądając w każdy kąt i kilka razy wyglądając przez okna. Camille tylko przyglądała się temu w milczeniu.
- I co? Jakieś ślady SJEWowskich pluskw? - spytała z przekąsem.
   Wadera odburknęła coś w odpowiedzi, prostując się zza skrzyni, trzymając w dłoni drobną monetę.
- Porozmawiajmy lepiej o naszej sytuacji - mruknęła, obracając monetę w palcach i gwałtownie rzucając nią do towarzyszki. - Ile wiesz o światach równoległych?
- Raczej nie wiele - Camille złapała krążek i przyjrzała się niewielkiemu symbolowi ryczącego lwa, widniejącego na niej. - Tyle co wszyscy. Brzmisz, jakbyś wiedziała coś więcej.
- Spotkanie samego siebie jest dość niebezpieczne - powiedziała i westchnęła. - Ale nie o tym chcę rozmawiać. Nie podoba mi się, że nie rozumiemy co oni mówią. I nie ufam Akiro za grosz. Wszystko co nam powiedział mogło być kłamstwem i może się okazać, że to on jest winien całemu temu zamieszani. Wcale by mnie to nie zdziwiło prawdę mówiąc. Sprawa wygląda tak: jeszcze dziś w nocy zamierzam opuścić to miejsce. Idziesz ze mną lub zostajesz?
  Kobieta uśmiechnęła się.
- Już myślałam, że nigdy nie zapytasz.
(Akiro?)

Od Camille cd. Argony do Akiro

   Gdy tylko ten głupi szczeniak je opuścił, Camille dała upust swojej irytacji i warknęła cicho. Dziwna, ukryta wioska, w której się znaleźli, fakt, że Akiro wdrapał się po drabinie nie wiadomo po co i nie wiadomo dokąd, sprawiał że odzywał się w niej jakiś dziki instynkt. Jej krew aż huczała, by wszystkich rozszarpać, jednak mimo tej wewnętrznej burzy, jej twarz była względnie spokojna, wygięta jedynie w lekko zirytowanym grymasie. Cokolwiek działo się tam na górze, dwie kobiety raczej nie miały zostać do tego dopuszczone. Belcourt rozejrzała się po okolicy, chowając dłon do kieszeni kurtki, by ścisnąć chłodny metal pistoletu, obiecując sobie w myślach, że jeśli Akiro nie przestanie się z nimi bawić, gdy zejdzie na dół, to po prostu go zastrzeli i dopiero potem będzie się martwić powrotem do domu.
— Może powinnyśmy się trochę rozejrzeć po okolicy? — spytała cicho Argony, która skinęła głową. Wioska była ładnym, spokojnym miejscem. Mieszkańcy, wyjątkowo nieufni wobec intruzów nie chcieli mieć z nimi jakichkolwiek interakcji, a nawet gdyby, to bariera językowa była zdecydowanie zbyt duża, by przebić ją w ciągu kilkunastu minut. Bez większych postępów w zrozumieniu, co tak właściwie dzieje się dookoła, wróciły pod drzewo, na którym zniknął ich jedyny łącznik ze znanym im światem. Trzeba było przyznać, że mimo tego, że aktualnie obie z chęcią rozszarpałyby go na strzępy, to tym właśnie był Akiro Ori. Ich jedyną opcją, ostatnim ratunkiem. Dlatego też, gdy chłopak zszedł na dół, wraz z jakimś obcym mężczyzną, głowa Mafii Pectis powstrzymała chęć zobaczenia, jak jego mózg rozbryzgnie się po drzewie i po prostu uniosła brew.— Czyżby kolejna osoba zeszła udowodnić twoją niekompetencję? — spytała chłodno, unosząc brew. — Czy może twój uroczy koleżka jest nieco mądrzejszy od ciebie i jest w stanie udzielić nam odpowiedzi, jak mamy wrócić do siebie? — zignorowała ich, i zaczęła oglądać swoje paznokcie, jakby nie interesowało jej zbytnio nic poza nimi — Bo chyba zdajesz sobie sprawę z tego że z każdą minutą tutaj, cena za twoją głowę rośnie? I nie zatrzyma się, jeśli będziesz próbować znowu z nami grać, Ori — dodała, a jej głos niczym okruchy lodu wbiły się w chłopaka, aż się wzdrygnął. Dopiero po chwili zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała, czy wziął sobie jej słowa do serca, czy też zupełnie to zignorował (w co wątpiła).— To jest Faro — powiedział, jakby to miało im wyjaśnić cokolwiek — Mój dawny... kompan
— Cudownie — skomentowała — I co z tego?
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

  Mimo tego, że biegłam za Loremem jak najszybciej mogłam, by tylko go dopędzić, nie mogłam nie zauważyć wszystkich wspaniałości budynku. Nie znałam się zbytnio na architekturze, jednak złożoność budowli, jej surowe piękno wręcz zapierało dech w piersiach. Mozaiki na ścianach wykonano na modłę potęgi dawnego Rzymu, jednak ich idealny stan sprawiał wrażenie, jakby wykonano je maksymalnie kilkanaście lat temu. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, a gdy spojrzałam na swojego towarzysza zrozumiałam, że on również nie do końca tego się spodziewał. Machnął ręką w kierunku fontanny, jakby coś tam zauważył, jednak gdy spojrzałam w tamtym kierunku, zauważyłam jedynie dziwne mignięcie jakiegoś kształtu, które równie dobrze mogło być grą światła i niczym więcej, poza tym fontanna była ładna ale zupełnie zwyczajna. Uniosłam brew, coraz bardziej zaintrygowana całą tą sytuacją. 
— Ile czasu minęło, odkąd ostatnio tu byłeś? — spytałam, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie.
— Dawno temu — odparł tylko niemrawo, a ja poczułam, że niczego konkretniejszego póki co od niego nie wyciągnę. Szok był aż nadto wypisany na jego twarzy, połączony z czymś, co mogło być wspomnieniem starego, złego wydarzenia lub po prostu grymasem - nie wiedziałam. — Bardzo — dodał po chwili, tak cicho, że ledwie go usłyszałam. Postanowiłam zostawić go na chwilę, by obejrzeć dokładniej willę w poszukiwaniu czegoś dziwnego, jednak jedynym co zwracało uwagę było piękno wnętrz, jednak wciąż nie było to nic nadnaturalnego. Chociaż jeśli miałam wierzyć słowom Lorema... W głowie zapanował mi zupełny mętlik i gdy wróciłam z powrotem do towarzysza, musiałam wyglądać niewiele lepiej od niego.
— Co tam zobaczyłeś? — spytałam w końcu — Wtedy, przy tej fontannie.
— Nimfa... albo coś w tym stylu — odparł po długiej chwili, jakby przez ten czas zastanawiał się, czy powinien mi odpowiadać.
— Może powinniśmy spróbować ją odnaleźć — zaczęłam głośno myśleć, szukając możliwego wyjścia z tej dziwnej sytuacji — Albo obejrzeć dokładnie całą tę rezydencję. Są tu jakieś tajne przejścia, pokoje albo coś w tym stylu — wzruszyłam ramionami, czując się nieco niekomfortowo z powodu utraty kontroli nad sytuacją.
(Loruś?)