24 czerwca 2015

Od Korso cd. Argony

Cierpienie. Uczucie płomieni w mięśniach, stłuczone kości, niedobór powietrza w płucach... Ból...
Tak bardzo mi tego brakowało.

Wojna przecięła moje serce w pół, a banicja spopieliła część duszy. Targałem się w rozpaczy, niewidoczne szpile godziły mnie bezlitośnie... Lecz nic nie zostawiło choćby najmniejszej rany. Chciałem odnaleźć ukojenie w bólu, lecz cały on sprowadził się tylko do stryczka, który obtarł mój kark, gdy miano mnie wieszać. 

Spojrzałem Argonie w oczy. Zadała mi tyle bólu... Przywróciła mi siłę dawnego mnie. 

- Wiesz...- zacząłem - Znudziło mnie oczekiwanie na ostatni cios. Zabawmy się. 
Mówiąc to skruszyłem lodem okowy z cienia, które były zaciśnięte dotąd na moich łapach. W tym samym momencie w moim kierunku wystrzeliły kolejne, jednak rozbiły się o stworzoną przeze mnie mroźną ścianę. 

Waderę zbiło to lekko z tropu. Nic dziwnego, przecież powinienem być wykończony. Powinienem. 

Wykorzystałem tą sekundę zawahania i odskoczyłem na bok. Kolejna fala mocy obróciła w pył wcześniejszą zaporę. Skoncentrowałem tyle siły ile mogłem i uderzyłem mocno w ziemię. Usłyszałem trzask kruszonego lodu, jednak cienie nie przebiły się. Olbrzymia lodowa skała, którą otoczyłem Argonę wytrzymała. Rzuciłem się do ucieczki, nie czekając, aż mój niedoszły oprawca się uwolni. 
- Byle do TARDIS... - szepnąłem. 

Jednak łatwo było tylko powiedzieć. Musiałem się pierw przedrzeć przez obozowisko. A świst wystrzelonych strzał nie dodawał otuchy. Rozbiłem je o kawałki krystalicznego lodu i rzuciłem się wprost w paszcze lwa. Nim ktokolwiek zdążył mnie zaatakować, po obu moich stronach wystrzeliły lodowe fontanny. Deszcz ostrych odłamków zalał istoty służące waderze. Ci, którzy byli najbliżej od razu padli na ziemię przebici niezliczoną ilością pocisków. Nikt już nie odważył się zbliżyć. Prawdopodobnie nawet mnie nie widzieli przez mój śmiercionośny deszcz. 
Wyleciałem z obozu i wpadłem do lasu. Drzewa łamały się za mną tworząc swego rodzaju zaporę dla pościgu. Dla pewności jednak co rusz tworzyłem nowe bariery lodowe. Tego nie mogli sami przebić. Tylko ona by mogła. 

Niewiele mi zajęło dotarcie do TARDIS. Była tam, gdzie wcześniej. Wbiegłem do środka, a resztą sił zamknąłem niebieską budkę w grubej kuli lodu. Byłem bezpieczny przynajmniej na kilka najbliższych minut. 
- Doctorze! - krzyknąłem - Doctorze! Gdzie jesteś?! 
Odpowiedziała mi cisza. "Co teraz?" zapytałem sam siebie w myślach. "Nie mam czasu go szukać, a musimy się stąd wydostać!". Odwróciłem się w kierunku matrycy wehikułu i aż odskoczyłem. 
Stał przy niej, oczywiście, sam zainteresowany. 
- Dobrze, że wróciłeś - powiedział. - Musimy się stąd jak najszybciej wydostać. 
Geniusz. Po prostu geniusz. 
- Nie mam wielu sił... Zaraz pewnie zemdleję, ale tym się nie przejmuj. Mój organizm musi odpocząć, poleżę parę dni i wstanę. 
Wszystko to powiedział swoim zwykłym tonem, jak gdybyśmy wcale nie walczyli właśnie o przeżycie. Pociągnął jakąś wajchę, pomajstrował przy guzikach, coś strzeliło i zaraz dało się słyszeć pracę maszyny. 
- Jest dobrze. Zaprogramowałem ją na dom. Zaraz wrócimy do... do niego... - ziewnął - A teraz wybacz, ale muszę odpocząć. 
I jak stał, tak upadł i zasnął. 
- Doctorze? - zapytał szturchając go lekko. - Doctorze?
Ale odpowiedziało mi już tylko ziewnięcie. I wtedy ja poczułem całe ogarniające mnie zmęczenie. Tak duże, że ledwie usłyszałem trzask TARDIS. Już miałem położyć się obok basiora, gdy... ta woń.
Podniosłem wzrok. 


W otwartych drzwiach stała Argona. Ale za nią nie było już lasu. Był tylko wir czasowy... 

(Argono :3?)

Dwutysięczny post :D :D :D ~Kashari

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz