W wejściu do jaskini znalazła się jakaś wadera. Przez chwilę mamrotała coś do siebie, jednocześnie idąc powoli chwiejnym krokiem. Upadła. Podbiegłam do niej jak najszybciej.
- Pomóż mi... - Wyszeptała.
Jej głowa bezwładnie opadła na ziemię, ale brzuch ciągle unosił się i opadał. Dobry znak - oddycha. Właśnie, brzuch. Ewidentnie była w ciąży. I chyba właśnie zaczęła rodzić.
Chwyciłam ją za łapę i spróbowałam przenieść wgłąb jaskini. Po kilkudziesięciu centymetrach otworzyła szeroko oczy. Zaczęła krzyczeć.
- Hej, spokojnie! To tylko ja. Jestem szamanką.
- BOOOOOLI! - Krzyknęła mi do ucha.
Jej oddechy były szybkie, ale płytkie.
- Oddychaj głęboko. - Powiedziałam do niej, starając się nie panikować.
Mówiąc szczerze pierwszy raz odbierałam poród. Wadera ponownie zemdlała, ale po kilkunastu minutach się wybudziła. I tak mniej więcej to wszytko wyglądało. Omdlenie - wybudzenie - krzyki - omdlenie i tak w kółko, bez żadnych rewelacji.
- Jest! - Krzyknęłam po ponad godzinie. - Urodziłaś.
Wadera była wyczerpana, ale wyglądała na niesamowicie szczęśliwą.
(Elizabeth? Przepraszam za takie opóźnienie porodu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz