— Nie spóźnisz się aby, złotko? — zapytałam troskliwie.
— Niewykluczone — przyznała, jednak nie ruszyła się ani o milimetr, a z jej twarzy nie schodził głupi uśmieszek — ale każda reprymenda za to jest warta oglądania minutę dłużej twojego cierpienia i żałosnych prób wyparcia się miłości do Fionna — zamrugała niewinnie, a ja zirytowana wstałam z miejsca. Wyciągnęłam z szuflady torebkę i zapakowałam w nią jednego rogalika z czekoladą, po czym wepchnęłam go Calii w dłonie.
— Masz dziecko, jak zgłodniejesz — rzuciłam, uśmiechając się miło — czyli za jakąś plus minus godzinę. — prawie siłą podniosłam ją z krzesła i wyprowadziłam z mojego domu, machając jej na pożegnanie z nieco złośliwym wyrazem twarzy. — Dziękuję za sukienkę, pa pa! — dodałam tylko, po czym zamknęłam za nią drzwi i westchnęłam ciężko.
— Ja i tak swoje wiem! — usłyszałam rozbawiony głos dziewczyny z ich drugiej strony, parsknięcie śmiechem i odgłos schodzenia po schodach. Parsknęłam zirytowana, na wszelki wypadek zamykając drzwi na klucz (choć w gruncie rzeczy nie sądziłam, by jakikolwiek zamek był w stanie powstrzymać moją przyjaciółkę przed ponownym włamaniem mi się do domu). Wróciłam do kuchni i sprzątnęłam po naszym śniadaniu, wciąż rozmyślając nad głupimi insynuacjami Calii. Ta dziewczyna naprawdę nie znała żadnych, absolutnie żadnych granic jeśli chodziło o żarty (zwłaszcza z mojej osoby). Zaczęłam powoli poddawać pod wątpliwość sens całej naszej przyjaźni, jednak pomimo jej wszystkich głupich akcji zrobiłabym dla niej wszystko. Po raz kolejny tego dnia westchnęłam cierpiętniczo. Nie dam nikomu jej skrzywdzić, ale bogowie mi świadkami, że któregoś dnia sama ją zamorduję.
(Cal?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz