23 sierpnia 2020

Od Somniatisa cd. Gabriela

  Przed wyjazdem z Ainelysnart Akiro chciał jeszcze załatwić kilka spraw. Nie powiedział dokładnie Somniatisowi, o co chodziło, a mężczyzna nie pytał. Będzie miał dość czasu, by się tego dowiedzieć, gdy już wymkną się ewentualnemu pościgowi. Zresztą sam mężczyzna chciał jeszcze załatwić kilka spraw. Ochrona Akiro, jego cennego przyjaciela była jednym, pozostawała jednak jeszcze sprawa Est i Tiffany. Czarnowłosy żałował, że nie był w stanie uporać się z tym wcześniej i teraz nie może z całą trójką wyjechać gdzieś... gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie będą mogli być szczęśliwi, z dala od konfliktu rządu, artystów i wilków.
  Zamknął drzwi do warsztatu, przekręcając klucz o dwa obroty dalej, niż robił to zazwyczaj. Zamek kliknął, a gdy Somniatis wyciągnął klucz z zamka miał przed sobą pustą, szarą ścianę. Schował niewielki przedmiot do kieszeni i z cichym westchnieniem ruszył do Herbaciarni. Po drodze zaczepił o sklep ze starymi telefonami i kiosk, by zakupić sobie kilka minut rozmowy. Maszerując ulicami miasta z urządzeniem przed swoją twarzą, zastanawiał się, do kogo powinien zadzwonić. Nie miał zbyt wielu przyjaciół w Watasze, nie miał też zbyt wielu sojuszników poza nią. Wszyscy, z którymi łączyły go silniejsze więzi należeli do ZUPA-y i odwrócili od niego, gdy w świat poszły te plotki. Plotki. Żeby to były jedynie plotki. Bardziej agresywna propaganda prawdopodobnie wychodząca gdzieś od Feldgrau. Somniatis nie potrafił zrozumieć dlaczego. Rozpad sojuszu przecież nie był czymś, co powinno powodować agresję wobec drugiego stronnictwa. Podzieliły ich interesy, przynajmniej część z nich, ale nie oznaczało to, że powinni od razu całkowicie się od siebie odcinać. Czy te wszystkie razy, kiedy ratowali siebie nawzajem przed lepkimi łapami SJEW-u były tak naprawdę niczym? Przejechał kciukiem po klawiaturze, wpisując losowe cyfry, czemu towarzyszyła krótka, dysharmoniczna melodia piknięć. Skasował ciąg znaków, znów to zrobił, znów skasował. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w środku Herbaciarni. Nie zauważył też, kiedy starsza kobieta ją prowadząca wzięła od niego zamówienie. A może wcale go nie brała? Spojrzał na wiszący na ścianie obraz, przedstawiający trochę kolorowych karpi i kwiatów. Jeśli liczył, że jego zawartość będzie miała dla niego jakąś symbolikę lub do czegoś go popchnie, to wyraźnie się zawiódł. Ponownie spojrzał na telefon, na którym ciąg znaków przekroczył dopuszczalną długość, zacisnął zęby i wyłączył go, odkładając na stolik. W tym samym momencie zza kotary wyłoniła się miła twarz Xianmei, trzymająca tackę z niewielkim imbryczkiem i dwiema okrągłymi filiżankami. Wyłożyła to wszystko na stolik i odeszła bez słowa. Mężczyzna nalał sobie herbaty, po czym uniósł filiżankę do twarzy, wdychając przyjemny zapach napoju. A pachniał... pomarańczami. 
  Gwałtownie odstawił naczynie na stolik, niemal wylewając jego zawartość na telefon i parząc się w dłoń. Szybko wyciągnął serwetki z pojemnika i zaczął wycierać kałużę, a gdy sytuacja została nieco zażegnana, sięgnął po telefon. Wstukał w niego numer i nacisnął zieloną słuchawkę. W pełnej napięcia ciszy słychać było tylko cichy szum nawiązywania połączenia.
- Tak? - rozległo się krótko w słuchawce. 
- Ochra? - Somniatis poczuł niemiły ucisk w żołądku. Dodzwonił się. Co dalej?
- Kto mówi? – Głos, wyraźnie kobiecy, brzmiał rzeczowo i mężczyzna zaczynał już żałować swojego wyboru.
- Pamiętasz jak podczas ucieczki ukryłaś u mnie dzieła Glacjala i Peroroncino, i nie mieli na ciebie dowodów? Chcę odebrać przysługę. – Czarnowłosy nie lubił załatwiać spraw w ten sposób. Nie wydawało się to właściwe. Ba, taki surowy sposób przemawiania w jego własnych uszach brzmiał jak groźba.
  W słuchawce przez chwilę panowała cisza i Somniatis zaczął już się martwić, że rozmówczyni się rozłączy.
- Czego chcesz, Zegarmistrzu? – rzuciła krótko.
- Spotkajmy się... – zawahał się. – Czekam w Herbaciarni. 
  Rozłączył się. 
  Przyjdzie? Nie przyjdzie? Czekać? Czy naprawdę powinien czekać na nią? Tutaj? Ujawnił swoją lokalizację. Ma go w garści. Jeśli będzie chciała nasłać na niego SJEW… przełknął ślinę. Ale musiał podjąć ryzyko. Potrzebował tego kontaktu. Bardziej desperacko, niż kiedykolwiek. Poprawił się na poduszkach. Nieprzyjemnie uwierały go w plecy, niezależnie od tego, jak próbował się ustawić. Czas płynął powoli, herbata stygła. Mężczyzna próbował odciągnąć swoje myśli od problemu. Przynajmniej na chwilę. Próbował przekierować je na wyprawę Akiro. Nie, od tego robił się tylko jeszcze bardziej nerwowy. Na kontakt z Est… zagryzł wargę, a po chwili poczuł metaliczny posmak w ustach. Nie było dobrych tematów. Nie w tym momencie. Argona będzie wściekła, na innych członkach Watahy też wolał nie polegać. Dla dobra Akiro. Skupił spojrzenie na filiżance. Jej pomarańczowy aromat przywoływał wspomnienie nieco surowej, ale w gruncie rzeczy miłej fizjonomii rudowłosej pieguski, która dawniej nieraz odwiedzała jego warsztat. Pamiętał, jakby to było ledwie kilka dni wcześniej, jak wpadła do niego rzucając na ladę rolki zwiniętego płótna.
- Przechowaj je dla mnie! – krzyknęła, a on bez słowa schował je pod ladę, drugą ręką z tego samego miejsca wyciągając dwa inne płótna.
- Niesiesz to do Olivandera, warsztat dwie przecznice stąd – powiedział szybko.
  Nie pytała, chwyciła materiały i wybiegła ze sklepu. 
  To nie było nic niezwykłego. Wiele razy wspierał artystów. Ukrywał w sklepie. Pośredniczył w rozprowadzaniu dzieł. Ale to był pierwszy raz. Pierwszy kontakt jego z ZUPA-ą. Ochra stała się potem jego głównym pośrednikiem. Byli… byli dość blisko. Do teraz Somniatis nie był pewien, czemu zerwali znajomość. Po części wydało mu się to naturalne, ZUPA chciała odciąć się od wilków. Po części… teraz uświadomił sobie to wyraźniej. Ona po prostu nie przyszła. Nie było więcej kontaktów od niej, a on bał się napisać. Potem jego sklep został zdemolowany przez bojówkę ZUPA-y. Musiał się przenieść. Zniknąć, na jakiś czas. 
  Kotara odchyliła się delikatnie, a Somniatisowi stanęło serce. Stała tam, wpatrując się w mężczyznę. Jej przenikliwe, zielone oczy wbijały się w jego dwubarwne tęczówki w milczeniu. Zmęczona, niezbyt młoda twarz, poznaczona licznymi piegami, nieco przypominającymi blizny, okolona rudymi lokami, nieco niesfornymi i uciekającymi spod sparciałej gumki. Przeplatały je drobne pasemka siwizny.
  Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał sformułować zdania. Ostatecznie je zamknął i zamiast mówić cokolwiek wskazał miejsce na poduszkach naprzeciwko siebie. Kobieta jednak nie wykonała żadnego ruchu. Jedyną zmianą były mocniej zaciśnięte wargi.
  Niezręczną sytuację przerwało dopiero przybycie starej właścicielki Herbaciarni, która przyniosła na niewielkim talerzyku ciasteczka.
- Pieguski – zauważyła mimochodem Ochra. A po chwili dodała: - Dlaczego, Zegarmistrzu?
  Serce mężczyzny zaczęło bić ze zdwojoną prędkością. Powinien się spodziewać, że będzie miała pytania, że nie przejdzie samo poproszenie jej o przysługę i ucieczka, że kto jak kto, ale ta kobieta miała do tego jak największe prawo. Wstał, robiąc krok w jej kierunku.
- Ochro, ja… - zaczął, ale zawahał się. Spuścił wzrok. – Bałem się.
  Zacisnęła dłonie w pięści i zrobiła coś, czego mężczyzna się nie spodziewał. Wyprowadziła cios prosto w jego głowę. Zachwiał się, ale zdołał odzyskać równowagę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami.
- Bałeś? – syknęła, przymierzając się do kolejnego ciosu, który tym razem trafił w brzuch mężczyzny. – Bałeś?! – kolejne uderzenie w nos. Somniatis nie próbował się nawet bronić. Jak szmaciana lalka przyjmował cios za ciosem. Kolejne uderzenie w skroń niemal pozbawiło go przytomności i osunąłby się pewnie na ziemię, gdyby rudowłosa go nie złapała za koszulę na piersi. Przyciągnęła go do siebie. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Dygocząca z emocji kobieta i zupełnie spokojny, nieco poobijany mężczyzna. Puściła go. Opadł na poduszki, a ona sama obeszła stolik i zajęła miejsce po jego przeciwnej stronie. – Dobrze. Dam ci się wytłumaczyć, zanim wydam cię w ręce SJEW-u. Ze względu na naszą… dawną przyjaźń. To będzie moja ostatnia przysługa dla ciebie.
- Ochr…
- Dla ciebie pani Hivasser – przerwała mu ostro. Somniatis nigdy wcześniej nie widział tej zmęczonej życiem kobiety tak wściekłej. 
- Dobrze więc, pani Hivasser. O co jestem oskarżony? – zapytał poważnie, nie zadając sobie nawet trudu wyjęcia chusteczki i otarcia krwi, cieknącej z nosa. Kobieta wypuściła głośniej powietrze. Gwałtownie uniosła rękę zaciśniętą w pięść, a Zegarmistrz zamknął oczy i nieco się pochylił. Przez kilka sekund pozostawał w tym stanie, po czym uchylił jedną powiekę. Ochra przypatrywała się mu, marszcząc brwi,.
- Co chcesz tym ugrać? Co, zwołałeś swoich, by i mnie zabić? Po co tyle zachodu dla jednej osoby? Czyżbyś uważał, że mogę wiedzieć o tobie coś niebezpiecznego? Ha! Śmieszne. Gdybym wiedziała, już dawno byś wpadł. Więc czemu? Po tylu latach czemu? 
- Zabić. – Somniatis chciałby się zdziwić, jednak zamiast tego tylko sposępniał. – Naprawdę uważasz, że byłbym w stanie zrobić coś takiego? 
- Byłeś w stanie wcześniej – Ochra założyła ręce na piersi. To było coś, najwyraźniej nie zamierzała go dalej bić. 
- Och… pani Hivasser. Wiem, co o mnie mówi Feldgrau – zaczął ponuro – ale nie sądziłem, że ty, ze wszystkich ludzi im uwierzysz.
- Nie próbuj mnie oszukać, widziałam to. – Wbiła paznokcie w swoje ramiona. – Widziałam tych ludzi po tym, jak już z nimi skończyłeś. Vessel, Orphan, Jadeit, Nomad, Quo Vadis. Cała piątka. Jak wogle… jak wogle… - nie dokończyła, głos jej się załamał, a w kącikach jej oczu pojawiły łzy.
- Nie przekonam cię. – Somniatis wzruszył tylko ramionami i spojrzał na telefon. – Dobrze więc. – Przysunął go w jej stronę. – Dzwoń.
  Kobieta spojrzała na wysunięty w jej stronę telefon, po czym wyciągnęła własny z kieszeni. Wystukała na nim jakiś ciąg znaków. Zegarmistrz sięgnął po herbatę. Była już zimna, ale przyjemny zapach pomarańczy nadal się nad nią unosił.
- Chciałam zgłosić posiadacza wilczego genu.
  To nie był kierunek, w którym chciał pójść. Ale musiał postawić wszystko na jedną kartę.
- W Herbaciarni.
  Teraz gdy wiedział dokładnie, co wie Ochra miał jedną szansę.
- Może być niebezpieczny. 
  Musiało mu się udać.
- Nie.
  Albo Akiro będzie musiał wyruszyć bez niego.
- Nie.  
  Rozłączyła się i spojrzała na Somniatisa.
- Nadal tu siedzisz? – spytała.
- Nigdzie się nie wybieram – odparł ze stoickim spokojem. – Ochro, chciałem cię o coś prosić. Przyjmiesz chyba ostatnie życzenie straceńca? 
  Założyła tylko ręce na piersi w odpowiedzi.
- Kathleen Gregorson zobowiązała się znaleźć kogoś dla mnie. Dziewczynkę. Tiffany. Jeśli ją odnajdzie… przechowaj ją proszę do powrotu Akiro. To moja… cenna córka. Nie wybaczyłbym sobie, jeśli coś by jej się stało. Mam jej zdjęcie, gdzieś tu. – Gwałtownie zaczął przeszukiwać kieszenie płaszcza, wysypując z nich mniej lub bardziej dziwnie wyglądające śrubki i trybiki. – Jest! – Wreszcie z błyskiem w oku wyciągnął niewielki kartonik. Spojrzał na Ochrę. Wpatrywała się w niego nieruchomo. Położył go przed nią na stole. Nawet na niego nie spojrzała.
- Czy ty rozumiesz, o co mnie prosisz? W tej sytuacji? Praktycznie przyznałeś, że ona jest… wiesz czym. Po całej tej rozmowie? Jesteś zupełnie szalony, - Ostatnie słowa powiedziała innym tonem. Jej oblicze nieco złagodniało. – Nigdzie nie dzwoniłam. Chciałam wiedzieć, co zrobisz. - Wyciągnęła dłoń po karteczkę i obejrzała twarz dziewczynki. – Feldgrau faktycznie ma dość… radykalne poglądy w waszej sprawie. Wielu to niepokoi, ale wieści, jakie obiegły podziemie niepokoją wszystkich jeszcze bardziej. Co w takim razie stało się naszym współpracownikom? – Spojrzała na niego znad zdjęcia.
- Od momentu, w którym straciliśmy kontakt nie miałem również żadnych wieści od nich. Prawdę mówiąc zaszyłem się z dala od ZUPA-y. Bałem się, że będą mnie chcieli zabić po tym, jak Fledgrau zdemolował mój warsztat. Musiałem uciec.
- A ta dziewczynka? Tiffany, tak? Co się z nią stało?
- Pewnego dnia po prostu nie znalazłem jej w warsztacie. I od tego czasu nie jestem w stanie znaleźć jej nigdzie. Ale Kathleen…
- Jakim cudem w to wszystko zamieszana jest ta kobieta? – przerwała mu stanowczo Ochra.
- Przyjaciel mi zasugerował zwrócenie się z tym do niej.
- Nie wiem kim był twój przyjaciel, ale chyba nie do końca dobrze ci życzył. Ona jest prawą ręką premiera, Zegarmistrzu. Jeden fałszywy ruch i skończyłbyś na łańcuchu.
- Muszę ją odnaleźć. Za wszelką cenę. – Zamilkł na chwilę. – Nawet jeśli będzie to oznaczało, że zostanę wzięty na łańcuch. Ale chwilowo… muszę opuścić Ainelysnart. Jeśli się znajdzie, cóż, wolałbym, żeby nie zostawała zbyt długo u Kathleen, szczególnie jeśli masz racę. 
- Mam.
- Mogłabyś zająć się nią dla mnie przez jakiś czas? Oczywiście jeśli się znajdzie, jak mnie nie będzie.
  Ochra westchnęła. 
- Byle nie za długo. Nie jestem dobra w zajmowaniu się dziećmi. 
  Somniatis rozpromienił się. Wstał gwałtownie i z całej siły uściskał rudowłosą. 
- Dziękuję, nigdy ci tego nie zapomnę. – W trochę lepszym nastroju wyprostował się. – I obiecuję, dowiem się, co się stało Vesselowi, Orphanowi, Jadeitowi, Nomadowi i Quo Vadis. 
- Nie masz dość własnych problemów? – Ochra, również wstała.
- Oni są moim problemem. Byli naszymi współpracownikami.
- Skontaktuj się ze mną, jak wrócisz. – Uśmiechnęła się. – Albo nie, ja znajdę ciebie. Jak za starych, dobrych czasów.
- Jak za starych, dobrych czasów – potwierdził Somniatis.
  Pożegnali się, dość serdecznie. Mężczyzna zapłacił za przyniesione specjały. Na jego liście pozostała wciąż jeszcze jedna sprawa. Tym razem klucząc różnymi liniami autobusowymi i przesiadając się na metro udał się na Arenę 4, do kompleksu Uniwersytetu im. Władysława Leniniewskiego. Wchodząc do budynku uśmiechnął się miło do pani na portierni, przeszedł pustymi o tej porze korytarzami uczelni prosto do windy, w której wybrał jednocześnie piętro 1, 3 i parter oraz przycisk alarmowy. Kabina ruszyła do góry, po czym gwałtownie zatrzymała się między piętrami. Zgasło światło, by po chwili zmienić się w czerwone światło awaryjne. Na niewielkim panelu, wyświetlającym zazwyczaj numer piętra pojawiła się prośba potwierdzenie uprawnień odciskiem palca. Somniatis przyłożył kciuk do ekranu, który zapulsował i po chwili winda ruszyła w bok, a następnie w dół. Po kilku minutach mężczyzna znalazł się w betonowych korytarzach podziemnego kompleksu. Stojący przy wejściu strażnicy prześwietlili go laserem w okularach i pozwolili przejść dalej. Zegarmistrz skierował się prosto do pomieszczenia oznaczonego kodem #6445. Ponownie potwierdził uprawnienia odciskiem kciuka i wszedł do niewielkiego, zaciemnionego pomieszczenia, pełnego różnego rodzaju szumiących i świecących diodami sprzętów, którego jedna ściana w całości zastąpiona została przez lustro weneckie. Przy owej ścianie stał jakiś mężczyzna, notując coś w zeszycie, pomrukując przy tym cicho pod nosem. Somniatis podszedł do niego i stanął przy samej szybie, naruszając ledwie widoczną żółto-czarną linie, wymalowaną przed nią. Spojrzał na pokój po drugiej stronie. Było prawie puste, oświetlone przez przygaszone ledy, sprytnie rozmieszczone w ten sposób, by nie dawały cienia. Jedynym jego elementem było niewielkie łóżko, na którym spoczywała odziana w białą szatę nieruchoma postać. Jej spokojna twarzy z tej odległości wyglądała niemal jak woskowa rzeźba. 
- Długo jeszcze będzie spała? – spytał cicho Somniatis. Naukowiec spojrzał na niego, potem na notatnik.
- Nie mamy pewności. To zjawisko wciąż nie do końca daje się opisać w sposób matematyczny. Ale twoje działania zdają się przynosić skutek. 
  Czarnowłosy pokiwał głową. 
- Odnowię pieczęci. Przez jakiś czas nie będę w stanie się tu pojawić, ale jeśli coś by się stało… jeśli stałoby się coś, czemu nie byłaby w stanie podołać nauka skontaktuj się z Argoną Ryuketsu. To powinno sprawić, że niezależnie od wszystkiego przyjdzie. – To mówiąc podał naukowcowi niewielką figurkę skarabeusza. Tamten uniósł głowę. – Wystarczy, że wystawisz go na działanie światła, lampa wystarczy.
- Skoro tak mówisz. – Naukowiec wzruszył ramionami. – Ale nie wygląda, by coś miało się wydarzyć, nie powinieneś się przejmować. 
- To na wszelki wypadek. – To mówiąc Somniatis zajął się odnawianiem pieczęci.

[...]Dwie z trzech najważniejszych na tą chwilę spraw zostały załatwione. Akiro czekał już na towarzysza z torbą na ramieniu.
- Wyglądasz, jakbyś wdał się w jakąś bójkę, to do ciebie niepodobne, Som. W każdym razie, skończyłeś, co miałeś skończyć? – spytał, a Zegarmistrz pokiwał głową. – Doskonale. Zatem do Egiptu.

[...]- Jesteś pewien, że to tutaj? – Somniatis próbował utrzymać wokół nich bańkę energetyczną, jednak gwałtowne podmuchy i drobinki pyłu raz za razem szarpały jej powierzchnię i przebijały na wylot.
- Nie specjalnie coś widzę przez tą burzę – oparł Akiro.
- A tam? – Zegarmistrz wskazał kierunek, w którym w piaskowym pyle pojawiło się kilka ludzkich sylwetek. – Chyba muszę zdjąć barierę…
(Akiro? Gabriel?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz