1 października 2015

Od Mixi cd. Kano

Wychodziłam właśnie ze studia, gdzie właśnie skończyłam przeprowadzać wywiad z jakimś "dobrze zapowiadającym się" politykiem. Zaczęła się jesień, więc znów nastrój mi się pogarszał, miałam ochotę tylko wrócić do domu i zaszyć się pod kołdrą z jakąś nielegalną "ZUPną" książką. Już dawno odmówiłam przydzielenia mi prywatnego szofera, utrzymując, że "preferuję ekologiczny tryb życia", więc teraz szłam uliczkami 4 Areny kierując się na stację. Nagle jednak coś do mnie podbiegło. I nie było to byle co, bo pies z deskorolką w pysku, a za nim biegł zdenerwowany właściciel. W pierwszej chwili chciałam go ochrzanić za nie dopilnowanie swojego zwierzaka, jednak uznałam, że nie warto jeszcze bardziej psuć nastroju nie dość, ze sobie to jeszcze jemu. Przywdziałam, więc swój telewizyjny uśmiech i schyliłam się by pogłaskać zwierzaka. 

- Jaki słodziak - powiedziałam drapiąc go za uchem.
- U... ukradł mi deskę - wydyszał chłopak.
- Oj tam, jest uroczy - zaśmiałam się najbardziej szczerze jak tylko mogłam, ale i tak zabrzmiało to sztucznie. - Poza tym jest nam bliższy niż ci się może wydawać - dodałam tajemniczo.
Wstałam i otrzepałam się z sierści, którą miałam już dosłownie wszędzie. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam w ty momencie zrobić. Chociaż od dziesięciu lat żyłam w ludzkim świecie to nigdy nie udało mi się zaobserwować jak ludzie zawierają znajomości, zresztą nie miałam czasu na poznawanie kogokolwiek.
- Eee... - zająknęłam się. - W ogóle to jestem Mixi.
(Kano?)

Od Casprina cd. Aristanae

Stanąłem lekko oszołomiony. Dziewczyna wsiadła na rower i pojechała.
- Tak myślałem - szepnąłem do siebie. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wsiadłem na rower i pojechałem za Aristanae. Po dłuższej chwili różowowłosa zatrzymała się przed kliniką weterynaryjną. Przypięła zapinkę do roweru i weszła do środka budynku. Pewnie mnie nie zauważyła. Ja zrobiłem to samo. Będąc w środku zacząłem się rozglądać. Po chwili wszedłem do jakiegoś pomieszczenia. Były tam stół, szafki z lekami i przyrządami lekarskimi, i biurko, przy którym siedziała różowowłosa dziewczyna i czytała jakieś papiery.
- Dzień dobry. W czym problem? - zapytała cały czas coś czytając. Podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Jej mina była w połowie zadowolona, a w połowie skwaszona.
- A więc tu pracujesz? - zapytałem z lekkim, złowieszczym uśmieszkiem na twarzy. Zapewne wyglądałem, jakbym miał złe zamiary co do tego miejsca.
- Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona dziewczyna. 
- Stoję - odparłem żartobliwie. 
- Nie czas na żarty. Po co tu przyjechałeś?
- A tak o. Dzisiaj mam wolne, chciałbym ten dzień jakoś wykorzystać.
Dziewczyna wyglądała na zamyśloną.
(Aristanae?)

Od Ookaminoishi - Misja I

Po raz ostatni przeglądałam zdobyte plany bunkra. Powinno przebywać w nim spora ilość ludzi. Przeciągnęłam się i jeszcze raz sprawdziłam, czy wszystko zabrałam… Parę ładunków wybuchowych do spuszczenia z powietrza – są, przewieszone przez grzbiet. Jak wybuchną, to będzie po mnie. Trudno. To chyba tyle, niczego więcej nie potrzebowałam, jednak na wszelki wypadek zabrałam jeszcze zapieczętowany gunbai. Było zbyt mało chętnych do udziału w tym etapie, więc nie miałam żadnego pasażera. Pokręciłam tylko głową i zniesmaczona ruszyłam w stronę mojego celu. Nie musiałam iść daleko, ponieważ znajdowałam się już za granicą Areny 3. Mniej niż godzinę później dotarłam na miejsce. Szybko obrzuciłam spojrzeniem osoby, z którymi przyszło mi dzisiaj pracować. Nic sobie nie mówiąc, tylko skinęliśmy głowami i wzbiliśmy się w powietrze. Odtworzyłam w myślach mapę tego terenu, wypatrując składu numer 2. Gdy tylko go zauważyłam, wzbiłam się ponad chmury, tak, aby jak najdłużej pozostać niezauważoną. Wiem, może nie było to zbytnio adekwatne do celu misji, ale wolałam zaatakować ich z całkowitego zaskoczenia. Wisiałam nad moim celem, czekając na jakiś znak, jednak chyba nikt nie zamierzał atakować jako pierwszy. Przymknęłam oczy i wyciszyłam się. Jeszcze raz przeleciałam w myślach cały plan, który zbyt skomplikowany nie był. Wystarczy odciągnąć uwagę ludzi, przy okazji zabijając ich jak najwięcej i niszcząc składy z zasobami – pożywieniem, materiałami budowlanymi i do tworzenia broni. No i uważać, żeby nie trafić żadnego z członków watahy, którzy będą w tym czasie starać się jak najdyskretniej wysadzić w powietrze magazyny z bronią i amunicją. Niby proste, a wystarczy, że jeden element nie wypali, a cała akcja się nie powiedzie. Na przykład okaże się, że mapy bunkrów były fałszywe, ludzie będą mogli nas wystrzelać jak kaczki. Albo ktoś, kto ma za zadanie odciągnięcie uwagi zbyt szybko zginie. Wtedy z kolei uwaga ludzi skupi się na pozostałych, przez co będą mieli mniejsze szanse na przeżycie, co może doprowadzić do porażki. Czy też ekipa wojowników zbyt szybko się ujawni, wtedy też cały plan weźmie w łeb. Potrząsnęłam łbem, starając się o tym nie myśleć. Ja miałam wykonać tylko swoje zadanie, po czym się wycofać. Nic więcej. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że robię za mięso armatnie, jednak teoretycznie w planach założone jest, że przeżyjemy. Zaprawdę, wątpliwe. Nadal unosiłam się ponad chmurami czekając na jakiś ruch kogokolwiek. Zimny wiatr rozwiewał na wszystkie strony świata moje gęste futro. Mogłabym przesłać teraz najszczersze wyrazy współczucia osobnikom przebywającym na tej wysokości mającym rzadkie, krótkie włosie, gdybym tylko potrafiła i chciała współczuć. Zaczęłam nucić jakąś niezidentyfikowaną melodię w myślach. Daram dam dam dam dam taram… Tara tara ta taaaaaa… Po pewnym czasie jednak zaprzestałam, lekko drżąc z zimna. Moje futro zaczął pokrywać szron. Rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo nie zauważyłam. Co za… wszyscy byli pod chmurami, gdzie mimo iż było cieplej, było się bardzo widocznym. Pokręciłam tylko głową. Cóż, skoro inni nie działają, to ja zacznę. Wzięłam głęboki oddech i nie mając się do kogo już chociażby pomodlić, prosiłam w myślach siebie, żeby moja choroba poczekała do końca tej misji, bo to, że znowu da o sobie znać, to było pewne. Zdjęłam ostrożnie ładunki wybuchowe z grzbietu i zaczęłam je powoli odbezpieczać. Wszystkie naraz, bo kto mi zabroni? No nikt. Spokojnie zaczęłam obniżać swoją pozycję i przeciągnęłam się rozprostowując zesztywniałe kości. Nieco skorygowałam swoją pozycję i wypuściłam bomby. Obserwowałam ich lot, dopóki nie zetknęły się ze składem i nie wybuchły. Od razu doszły mnie krzyki i wrzaski ludzi, a po chwili wybuchy ze strony innych składów. Zanurkowałam w dół, aby mieć lepszy wgląd na sytuację. Skrzywiłam się lekko widząc, że bomby które wypuściłam nie wyrządziły większej krzywdy. Jak oni to nazywali… schrony pancerne? Tylko, że tutaj mamy skład. Pokręciłam łbem nie rozumiejąc logiki (czy też jej braku) ludzi. Krążyłam nad moim celem uważnie obserwując wszystkie reakcje dwunogich. Na razie jeszcze mnie nie zidentyfikowali, co uważałam za pozytyw. Wciąż biegali szukając powodu wybuchu, czy też raczej jego sprawcy – uwaga odciągnięta, kolejny punkt dla mnie. Obserwując tak ludzi nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać. Raczej żadnej z tych rzeczy bym nie zrobiła, ale wystarczy tylko na nich spojrzeć. Przecież… toż to szczyt idiotyzmu. Chociaż niczego specjalnego bym się po nich nie spodziewała. Ale przynajmniej potwierdziła się moja teoria – ludzie nigdy, ale to NIGDY nie patrzą w górę. Kolejną rzeczą świadczącą o ich głupocie jest to, że najprawdopodobniej większość wybiegła ze schronu, dzięki czemu stanowili dla mnie idealny cel. Mimo to postanowiłam zacząć działać, zanim dowiedzą się o mojej obecności. Uformowałam Bijuudamę i czekałam z jej wystrzeleniem, aż ci idioci nie zebrali się w zbitą grupkę. Wystrzeliłam mój „pocisk”, który po chwili trafił prosto w środek tego zgromadzenia. Wszędzie rozbryznęła się krew i kawałki ziemi, a resztki tych dwunogów rozleciały się po okolicy, więc musiałam wzbić się nieco wyżej, żeby nic we mnie nie trafiło. Chyba nikt nie zdaje sobie sprawy, ile zajmuje takie wyczesywanie szczątek ludzi z futra. Zmrużyłam oczy, starając się wypatrzeć czegoś przez unoszącą się w powietrzu chmurę pyłu. Napomknę, iż bardzo irytującą chmurę pyłu, gdyż nic nie było przez nią widać. Całego krajobrazu dopełniały oczywiście krzyki i skomlenia ludzi. Ach, życie jest piękne. Jeszcze gdy resztki kurzu unosiły się w powietrzu, coś śmignęło mi koło skrzydła. Czyli mnie namierzyli… pewnie zorientowali się, że to atak z góry, wtedy kiedy tylko wystrzeliłam Bijuudamę. Latałam to na prawo, to na lewo unikając całych serii wystrzeliwanych w moją stronę pocisków, które nie dawały mi czasu na użycie żadnego czaru, co było nieco problematyczne. Przestałam się tak bawić, kiedy dwa z nich przebiły moje skrzydło przy akompaniamencie odgłosu łamanych kości. Na szczęście były to dwa pociski, a nie dziesięć, więc nadal mogłam latać. Odetchnęłam głęboko i aktywowałam MS’a. Cóż, raz kozie śmierć, najwyżej sczeznę w tym oto tutaj miejscu i uzyskam jako-taki spokój. Niestety nie mogłam go używać przez wieczność, więc postanowiłam pójść na żywioł i aktywowałam Susanoo. Ot, takiego zwykłego, bez zbroi. Mimo wszystkiego, chciałam jeszcze trochę poegzystować. Wracając, był on rozmiarów jakich był, więc przy okazji zmiażdżył skład. Cóż, cel 1 – odhaczony. Lecimy dalej, kolejni zmiażdżeni ludzie, cel 2 – odhaczony. No i najważniejsze – odciągnięcie uwagi, w moim przypadku ogromnym nie-do-końca-eterycznym czarnym szkieletem wilka, czyli cel 3 – odhaczony. Strasznie mało miejsca tutaj mają, pewnie nawet inne ekipy teraz mnie widzą. Nawet to lepiej, oczywiście dla uczestników Etapu 3. Nieważne, istotne w tej chwili było to, iż mój nieszczęsny Susanoo nie za bardzo miał się jak poruszać w tym terenie, więc po prostu rozdeptywał wszystko, co mu się nawinęło pod łapy. Wystarczy liczyć na to, że do miażdżonych „przedmiotów” zaliczać będą się tylko ludzie, a nie wilki. Niby wszystko fajnie, kolorowo, idzie idealnie. Cóż, niestety była to baza wojskowa i niestety mieli tutaj wszystko pod ręką – od pistoletów, przez karabiny i bazooki, po czołgi, samoloty i… bomby, dużo większe niż te, które wcześniej spuściłam na nich.
Do tego mogli łatwo powiadomić o tym ataku władze Ainelysnart. Czym mógł być ten „projekt W”? Prychnęłam w myślach. I tak wykończę się wcześniej, niż go wykorzystają. Spojrzałam wyczekująco w stronę głównych magazynów z bronią. Dlaczego nadal nie atakują? Czy może ustawianie min zajmuje im tyle czasu? Za długo już nie pociągnę, może z 7 minut max. Już teraz czułam lekki, powoli narastający ból w oczach i klatce piersiowej. Uderzyłam łapą przywołanego szkieletu parę samolotów, a ogonem zmiotłam 2 czołgi, ale to nadal za mało. Dopiero w tym momencie na myśl nasunęło mi się pewne istotne pytanie – po kiego grzyba zgłosiłam się do tej misji? Powoli zaczęłam cofać się pod naporem ostrzału ludzi. Wybuchy i strzały nadal dochodziły do mnie tylko ze stron magazynów. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. Ja rozumiem, misja dyskretna, te sprawy, ale coś im długo to zajmuje. Próbowałam bronić się i przy okazji niszczyć jak najwięcej. Jako iż miałam jeszcze na to energię, wypuściłam kolejną Bijuudamę, o wiele większą od ostatniej, ponieważ wielkością była adekwatna do wielkości Susanoo. Więc jako iż była dużo większa, miała o wiele większe pole rażenia, które sięgnęło też mnie. Jakoś udało mi się utrzymać otaczający mnie szkielet, jednak wtedy ogromy ból przeszył moje oczy i serce, i zaczęłam spadać. Tak po prostu. Co z tego, że miałam skrzydła, spadałam, a je rozłożyłam dopiero wtedy, kiedy fakt istnienia grawitacji oraz nieco zbyt gwałtownego zbliżania się do podłoża do mnie dotarł. Ponownie wzleciałam jak najwyżej miałam siłę i ruszyłam w stronę prowizorycznej bazy. Po chwili też do mych uszu dotarły dźwięki wybuchów od strony magazynów, tym razem z bronią. Nie wiedziałam, czy to ludzie zdetonowali te bomby, czy członkowie naszej watahy, czy też były to jeszcze ładunki wybuchowe spuszczane z nieba przez moją „ekipę”. Nie obchodziło mnie to. Ja tam swoje zrobiłam. Przynajmniej nikt do mnie nie strzelał… chyba nieco przetrzebiłam najbliższą okolicę, gdzieś z 25 metrów wzdłuż i wszerz, po kole. Nie wiem dokładnie, ważne było to, że miałam chwilowy spokój. Leciałam, a przynajmniej próbowałam lecieć przy akompaniamencie mojego co chwilowego kasłania krwią. Kiedy już tylko ujrzałam nasz na szybo rozłożony obóz, złożyłam skrzydła i gruchnęłam o ziemię. Nie chciało mi się lądować, no. Więc tak sobie leżałam i czekałam, aż ktoś się wreszcie nade mną zlituje i zaciągnie do Erny albo innego uzdrowiciela… kogokolwiek. Jakoś.

Od Tiffany - Misja I

Miałam nadzieję, że mój pan, Somniatis, nie będzie się gniewać za to że nie mogłam mu tego powiedzieć osobiście. Smutno mi troche było że nie zdołałam go obudzić, jednak był i tak już zmęczony po tych bombach. Rozciągnęłam się. Parę skłonów i byłam gotowa. Na ulicy panował lekki chłód. Spojrzałam na kałuże wody, która świeciła lekko swoim blaskiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wyglądałam jakoś dziwnie. Otworzyłam plecak i delikatnie i stanowczo wyciągnęłam moją kanapkę z salami, serem i masłem. Wypiłam własnoręczny sok z czerwonych jagód. Dodawał mi sił. Wszystko co czarne tak właśnie na mnie działało. Miałam szczęście że dzisiaj w nocy była pełnia księżyca. W głowie mi dudniło. Nie bałam się, gdyż wiedziałam, że gorzej być nie może. Zresztą, byłam już na wojnie. Było, noo... jak to na wojnie. Dużo huku i krwi. Tyle ofiar... Wysłałam do Terrora telepatyczną wiadomość, że ma się dzisiaj o północy zjawić pod mostem, w lekko zmniejszonej postaci (normalnie to on jest większy niż drapacze chmur w nowym jorku). Gdzie mogła być grupa szturmowa? Oczywiście niedaleko kopalni. A obok kopalni był przecież ogromny most! Wyruszyłam raźnym krokiem kiedy dostrzegł mnie policjant. Nienawidziłam kłamać, jednak wiedziałam, że nie mam wyjścia. Gruby sierżant podszedł do mnie.
- Ej! Ty! Co masz w plecaku!
Zaniemówiłam. Próbowałam się uspokoić.
- Chipsy, hamburgery i tak dalej. Wie pan, do kumpla idę na urodziny. - z fałszywym uśmieszkiem zaczęłam oddalać się powoli w stronę mostu.
Jednak facet to zauważył i odezwał się donośnie.
- Mogę zobaczyć, co trzymasz w ręce?
Pokazałam bez trudu i opierania się. To była tylko kanapka. Strażnik po krótkim czasie oddał mi ją do reki.
Facet zmrużył oczy, ale tylko westchną:
- Ehh, ta dzisiejsza młodzież! Za moich czasów chodziło się na urodziny o normalnej porze!
I odszedł. Do mostu nie było daleko. Z uśmiechem na twarzy wyruszyłam przed siebie do kopalni. Gdy miałam już skręcić zauważyłam błysk białego oka, bez źrenic czy tęczówek. Smok na początek mnie nie poznał. Wziął jednak głęboki wdech i swym perfekcyjnym węchem rozpoznał swoją panią:
- Jak miło!
- Nawzajem Teriosie!
- Teraz jestem Terror!
Westchnęłam. Smok zanim stał się przeklęty miał na imię Terios. Nadal jednak nie mogłam się przyzwyczaić ze nazwałam go Terror.
W jego oku pojawił się błysk mądrości. Zawsze to robił, aby mnie wnerwić!
- Narcyza już czeka na ładunek!
- Ehh... no dobrze. Obecnie za jakieś... hmm... pół godziny będę przeprowadzać atak. Mam więc jeszcze czas.
Ściągnęłam plecak z ramion. Wyjęłam ładunki. Ostrożnie zaczęłam przemieszczać się w stronę kotliny, w którym ukryła się grupa  szturmowa. Była tam między innymi Ookaminoishi, Elizabeth, Chioge. Niektóre z jej grupy miały uderzyć na koniec np: Tyks czy Narcyza. Ookaminoishi miała lecieć ze mną niszczyć kopalnie. Narcyza potarła ręce:
- Nareszcie! Ładunki.
Inni siedzieli w milczeniu.Narcyza wzięła odemknie ładunki.
- To chyba wszystko. Możemy zacząć drugi etap.
Zmieniłam się w wilka.
- Odciąganie uwagi, czas zacząć! - z uśmiechem na twarzy wystartowałam.
***
Na początek było cicho. Aż za cicho. Przyprawiało mnie to o dreszcze.Westchnęłam:
- Ile jeszcze?
Cisza. Jak mnie to wnerwiało! Siedziałam. W każdej chwili gotowa do ataku. W ręce trzymałam miecz. Powoli zaczął mi ciążyć. Ręka mi zdrętwiała. Mixi siedziała w milczeniu, podobnie jak i Ookaminoishi. W pewnej chwili usłyszałam ryk smoka.
- Można zaczynać.
Wyskoczyłam z krzaków i wezwałam swoje sługi. Rozkazałam im atakował dolną część kopalni, podczas gdy ja wzniosłam się do lotu. Atakowałam to, co tylko dało się z powietrza. Terror zmienił się do zwykłem postaci. W głowie usłyszałam ten sam, wnerwiający głos:
- Ze mną jesteś skuteczniejsza! Pozwól tylko...
- NIE! Przysięgłam sobie, że nigdy więcej się z tobą nie połączę! NIGDY! Musisz wiecznie znosić karę, za opętanie mnie! I właśnie z tego powodu muszę dać ci pomieszkać w mojej skórze. Ale nigdy w życiu się z tobą nie połączę! NIENAWIDZĘ CIĘ!
- Zaraz się okaże...
Zaczęłam wić się z bólu. Wiedziałam, że nie mogę się jej poddać. Nawet jeżeli spróbuje siła. Zaczęłam powoli tracić panowanie nad prawą łapą. Zrobiła się czarna. Moje kły zaczęły się powoli powiększać. Z głowy zaczęły wić się rogi. Próbowałam zatrzymać przemianę. Bez skutku. Demonica odezwała się moimi już ustami:
- Sama mogę pozbawić cie kontroli!
- NIE! - z oczu zaczęły ciec mi krwawe łzy.
- Taka jesteś słaba jako dwunastolatka! Remen była głupcem! Dała się pokonać przez taki marny cień!
Skrzydła zmieniły mi się na czarne i do tego nietoperze. Wyglądałam jak diablica. W oczy wsiąkła mi krew.
- ZOSTAW MNIE!
Demon tylko się zaśmiał. Wiedział, że jako dwunastolatka nie jestem jeszcze odporna na opętanie. Dopiero brat mi pomógł. A może...
STRAŻNIK! NO TAK! Kiedy wyjęłam kanapkę, kazał mi ją pokazać i coś w niej grzebał. Czy to możliwe że SJEW jakimś cudem dowiedziało się o ataku? Miałam nadzieję ze plan wypadnie, mimo tego SJEW spodziewał się tylko ataku! Nie spodziewał się, że to tylko odciąganie uwagi. Przez zaciśnięte zęby wyszeptałam.
- Co... teeen... strażnik... mi... podał?
Demonica nie była zbyt uważna i powiedziała znów moimi ustami ze śmiechem na ustach.
- Ektoryzę, tłumi magię. Nie możesz używać jej do obrony.
 -PRZYSIĘGŁAŚ, ŻE NIGDY NIE ZROBISZ KRZYWDY ŻYWIOŁAKOM ANI CAŁEJ ERADAS!
- Ale klątwa nie tyczyła wilków, ani ludzi w ich świecie.
 Demonica zleciała na dół i zaczęła spustoszenie. Z jednej strony wyręczała mnie, z drugiej pewnie pokrzyżuje plany wilków. Niszczyła kopalnię i mordowała górników, znajdujących się w kopalni. Do kopalni wleciał jakiś wilk. Przez krew na twarzy nie widziałam co, to był za osobnik. Jednak  szybko odfrunął. O ile się nie myliłam Ektoryza działa przez, jakieś półtorej godziny maximum, od kiedy zjadłam kanapkę minęło jakieś... 70 minut. Jeszcze tylko dwadzieścia. Jednak próbowałam odzyskać kontrolę nad ciałem. I nic! Bolało mnie ramię. I byłam wyczerpana. W ostatniej chwili próbowałam jeszcze się otrząsnąć. Finito. Po dwudziestu minutach Demonica rzekła:
- Niestety już muszę spadać.
- Wreszcie! Daj mi spokój!
- Jaka szkoda, że budynek się zawali.
- Czekaj co...?
Cisza. Demon opuścił moje ciało. Magia znów mnie chroniła. Jednak byłam wyczerpana i położyłam się na ziemi. Bolała mnie głowa. Kopalnia miała się zawalić, ale ja czekałam w milczeniu. Jednak po dłuższej chwili wstałam i pobiegłam do wyjścia. Szybko się meczę, ale też i szybko wracam do zdrowia. Miałam niewiarygodnie dużo szczęścia. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Budynek już się zawalał, a ja byłam na powierzchni. Terror podfruną do mnie. Był teraz w naturalnym rozmiarze.
- Widziałem, co się stało. W porządku?
- Jasne. Wszystko jak w najlepszym porządku - próbowałam się uśmiechać, ale to było dla mnie za duże wyzwanie.
- To wsiadaj. Lecimy jeszcze coś poniszczyć! - smok był wyraźnie uradowany.

Od Elizabeth i Chitoge - Misja 1

Elizabeth
Otworzyłam oczy.
- Gdzie ja jestem? - powiedziałam sama do siebie, nic nie pamiętam. Po chwili namysłu przypomniałam sobie o tym, że jestem w hotelu na arenie 1. Wstałam szybko z łóżka i ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania, które leżały w torbie. Przykleiłam plastry na swoje znaki i  szybko wyszyłam z pokoju hotelowego. Muszę wracać, gdyż zbliża się ta cała misja. No cóż, przynajmniej nie będę się nudzić. Kiedy wyszłam z hotelu, skierowałam się w stronę stacji kolejowej.

*W tym samym czasie*
Chitoge
Otworzyłam oczy, powoli zaczęłam wstawać z posłania i rozglądać się nieobecnym wzrokiem po pokoju. Złapałam w ręce leżącego na łóżku misia i przytuliłam go z całej siły. Mogę zabrać ze sobą dwadzieścia pluszaków, to nawet dużo. Wczoraj byłam w pewnym miejscu i szkoda, że tylko tyle udało mi zdobyć. Podeszłam do stolika i złapałam tam leżącą torbę, następnie podeszłam do półki z pluszakami i zaczęłam zabierać poszczególne z nich. Kot, słoń, koń, miś, dinozaur, wiewiórka, skunks, owca, pies, gepard, tygrys, lew, wąż, cztery pluszaki w kształcie ptaków i trzy króliki. Nie wiem czemu takie miśki wybrałam, ale raczej nie mam takich mega groźnych. Włożyłam wszystko do torby i wyszłam z pokoju. Pozałatwiałam kilka rzeczy i postanowiłam iść już na spotkanie, spóźnianie się jest nie taktowne. Nagle zobaczyłam... moją mamę! Szła w stronę domu Mixi. A no tak! Ona, przecież leci z nami... Ruszyłam za nią po cichu i ostrożnie by mnie nie zauważyła.

*ileś tam minut później*
Mama stała przy drzwiach do domu Mixi i naciskała z całej siły na dzwonek. Czekała chwilę, a po chwili drzwi otworzyła niebieskowłosa dziewczyna. Kiedy mama weszła, powoli podeszłam do drzwi i lekko nacisnęłam przycisk. Usłyszałam kroki
- Kto tam?
- Chitoge. - Drzwi otworzyły się i weszłam do środka. - Przepraszam za najście. - Niebieskowłosa dziewczyna kiwnęła głową i zaczęła prowadzić mnie w miejsce spotkania
naszej grupy.

Od Kano

Obudziły mnie ostre promienie słońca. Nie miałem ochoty wstawać, ale ostry ból głowy gwałtownie zaczął przypominać że zaraz spóźnię się do pracy. Klnąc pod nosem zwlokłem się z łóżka i powlokłem do kuchni. Od razu przywitała mnie jaskrawo żółta karteczka na lodówce.
,,Zapisać się na odwyk" - głosiło koślawe pismo na pewno nietrzeźwej dłoni. Zamyślony podrapałem się po głowie
- Ja to napisałem? - zastanowiłem się przymykając oczy. Poprzedni dzień widziałem jak przez mgłę.-Nieee... To z całą pewnością nie mogłem być ja - mruknąłem uśmiechając się i wrzucając przypominajkę do kosza. Spoglądając ukradkiem na zegar otworzyłem lodówkę po czym zaskoczony cofnąłem się o kilka kroków. W środku stało przynajmniej dziesięć pustych słoików majonezu. Dodatkowo z wnętrza wydobywał się ostry zapach alkoholu. Naburmuszony zatrzasnąłem drzwi, cicho sycząc garstkę przekleństw. Chwyciłem deskę i jeszcze zanim wyszedłem nakleiłem jedną z kolorowych karteczek z dużymi czarnymi literami -,,Już nigdy więcej nie pić z ludźmi".
***
Sprawnie wymijałem ludzi, teraz przypominających kolorowe plamy. Ostry skręt , skok, zjazd po barierce. Jazdę na deskorolce opanowałem na najwyższym poziomie. Teraz ja i Inspirit byliśmy idealnymi partnerami (tak. nadałem imię mojej desce). Hamując gwałtownie, wzbiłem tumany kurzu, przez co grupka ludzi posłała mi karcące spojrzenia. Z uśmiechem podniosłem partnerkę i rozejrzałem się po okolicy. Ludzie przemieszczali się wyglądając na strasznie zapracowanych, kurduplasty bachor kopał w pobliżu kolorową piłkę, a jakaś dziewczyna stała na środku wpatrzona w jeden punkt na niebie. Czyli nic ciekawego. Bez słowa wparowałem do restauracji od razu spotykając swojego szefa
- Godzina trzydzieści spóźnienia!
- Tak, tak, bardzo ciekawe - mruknąłem wymijając tłustego faceta i posyłając mu znudzone spojrzenie. Z łoskotem wszedłem do kuchni i rozejrzałem się po pomieszczeniu
- Kano! - Rozniósł się krzyk i zanim zdążyłem zareagować niska blond dziewczyna uwiesiła mi się na szyi.
- Hej Barbie! Wypierniczaj z mojej połowy kuchni! - warknąłem odpychając wyszczerzona twarz dziewczyny
- O cho! Ktoś tu ma zły humor! - syknęła z wrednym uśmieszkiem. Wystawiłem jej język i powędrowałem na swoje stanowisko.
- Igrzyska czas zacząć - mruknąłem uśmiechając się wrednie. Przez bite sześć godzin próbowaliśmy nawzajem utrudnić sobie prace i wkopać się w tarapaty. Tym razem zwycięzcą okazałem się ja (ostatecznym ciosem okazało się dodanie do potrawy przeciwniczki środka przeczyszczającego).
***
Z pracy ulotniłem się dwie godziny szybciej, ze względu na nagłą potrzebę spożycia majonezu (tak naprawdę po prostu znudziło mi się udawanie ze cokolwiek robię). Od razu przywitał mnie czarny bezpański pies.
 - Co tam Del? - uśmiechnąłem się gładząc jego pysk - głodny? -Zwierzę szczeknęło merdając ogonem. Już chciałem wejść na deskę kiedy Del chwycił ją w zęby i zaczął uciekać. Przez chwilę stałem przyglądając się pędzącemu zwierzęciu, aż zdałem sobie sprawę co się dzieje i nie ruszyłem za nim w pościg
- Hej! Del! Jak nie wrócisz to zjem całą kiełbasę! - krzyknąłem jeszcze przyśpieszając. - Zdrajco! Jeśli bawisz się w Szybkich i Wściekłych, to coś ci powiem. Tym wściekłym nie jesteś ty! - Pies nagle zatrzymał się przy jakiejś postaci.
(Ktoś? Przepraszam że takie nudne, ale jeszcze nie bardzo się tu orientuje)

Od Chitoge cd. Tiffany

Wyszłam po cichu z domu. Eh... przenocuję u koleżanki, odkąd ciocia zna prawdę wolę trzymać się z daleka. Ruszyłam powoli w stronę parku. Znajdę jakąś ławkę i obdzwonię znajome, może któraś będzie mieć wolne miejsce. Szłam leśną dróżką rozglądając się dookoła. Słońce powoli zaczęło schodzić z niebieskiego sklepienia, chowając się za horyzontem. Lekki wietrzyk dodawał atmosfery. Brakuje tylko wyjątkowej osoby... ale trzeba taką mieć. Westchnęłam cichutko i ruszyłam dalej. Po chwili znalazłam się w parku. Rozejrzałam się dookoła poszukując ławki, jednak jedna jaka była wolna to ta, na której siedziała czarnowłosa dziewczyna. Podeszłam cichutko, by dziewczyna mnie nie usłyszała, a kiedy byłam naprawdę, naprawdę blisko... 
- Piękny wieczór, co? - powiedziałam, a dziewczyna, aż podskoczyła wystraszona.
- Ta... 
- Wiesz, że sztuka jest zabroniona? - uśmiechnęłam się szeroko. Dziewczyna szybko zakryła zeszyt rękoma.
- Em...
- Spokojnie nikomu nie powiem. Tylko jeżeli ty nie piśniesz słowa, że też lubię to robić. - zanim dziewczyna cokolwiek powiedziała, przysiadłam się do niej i wyjęłam z torby zeszyt z moimi bazgrołami. Nagle mój telefon zaczął wibrować co oznaczało, że ktoś do mnie dzwoni. Wyjęłam telefon z torby i przeciągnęłam zieloną słuchawkę. 
- Chitoge! Gdzie ty się podziewasz!? 
- Spokojnie ciociu... przenocuję u koleżanki, nie denerwuj się. Wrócę za kilka dni. - Szybko się się rozłączyłam, wyciszyłam telefon i włożyłam go z powrotem do torby. Westchnęłam, mam dosyć nadopiekuńczości mamy i cioci... 
- Wiesz... czuję coś dziwnego od ciebie. Powiesz mi kim jesteś? - znowu to dziwne uczucie...
(Tiffany? Mam nadzieję, że jest ok :))

Od. Keto cd. Jade

(cd. tego)
- Jade? Masz jedz! - wcisnęłam dziewczynie jagodziankę. - to ci pomoże!
- Co się stało? - zapytała mnie lekko otumaniona Jade.
- Nie wiem! To pewnie szok. Czasem tak się dzieje. Też raz miałam. Nie przejmuj się!
Dziewczyna włożyła do ust jagodziankę. Po żuła chwilkę i przełknęła. Jej twarz od razu nabrała naturalnych kolorów. 
- Lepiej? 
- Trochę. Która godzina?
- W pół do ósmej, musisz się spieszyć do domu.
***
Dziewczyna wyszła z mojej chaty a ja odetchnęłam. Mam wreszcie co robić!
Jade? Sorki za to że op takie krótkie ;-;)

Od. Tiffany cd. Ktoś

Jeszcze trochę i myślałam że zwariuję. Nudziło mi się. W mieście zawsze jest tak samo. Somniatis dał mi czas wolny. Miałam dosyć kasy, ale mi się nie chciało mi się iść do sklepu. Nie chciało mi się iść do kawiarenki. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie inny świat. Świat, w którym ludzie to tylko legenda. Taka właśnie była był Erdas. Ptaki latały nad moją głową, ścigając się kto pierwszy dotrze do starego dębu.W oddali jednak było słychać grzmoty nadchodzącej wojny. Wojny, która raz na zawsze miała postanowić, co stanie się z moim domem. Otworzyłam oczy i znowu poczułam się obco. Tak nagle. Ludzie potrącali mnie, nie zwracając uwagę na tą małą, głupiutką dziewczynę, która stoi sobie samotnie na chodniku i patrzy w niebo myśląc. Patrzyłam zdezorientowana, co może się wydarzyć. Pocierałam ręce w przygotowaniu do ogrzania się. Zaczęło robić się chłodno. Skupiłam uwagę na jednym małym punkcie w oddali. Był to... no właśnie co? Ni to smok, ni ptak. Coś pomiędzy. Właśnie. Czy może być coś pomiędzy dobrem i złem? Kim staję się mała, zagubiona dusza nie mogąca dotknąć światła, ale i niechciana jako mrok? Kim jest taka osoba? Nikim. Nie istnieje. Co jest pomiędzy liczbą plusową i minusową? Zero! Co jest pomiędzy przyjacielem, czy wrogiem? Osoba neutralna! A pomiędzy dobrem i złem jest... chaos. Czyli nicość. Zniszczenie. A ludzie kim są? Czy tylko złem, za którego uważają dawne wilki? A może dobroduszni, za których uważają ich nowsi członkowie WKN'u? Ja myślę... że ludzie są mieszani, czyli czymś pomiędzy. Mój tato był człowiekiem, ale był  też dobry i kochany. Troszczył się o mnie. A teraz nie żyje. Ale w moi życiu nie razu uważałam ludzi za potwory. Na przykład moja stara szkoła na Manhattanie. Wyśmiewali mnie. Czułam się odtrącona. Nie wiedziałam jak wyglądała dawna Wataha Krwawej Nocy, ale wiedziałam na pewno: była lepsza niż ta. Było jednak zostać na Erdasie! Ale co mi tam. Pomogę im odzyskać tereny. Poczułam pulsujący ból w mojej głowie i w moich myślach odezwał się smok:
- Lepiej zamiast rozmyślać, uwolnij mnie, pani! Pozwól przedrzeć się do ludzkiego miasta! Jestem większy, niż największy wieżowiec na Manhattanie, mam skórę twardsza niż stal! Zęby jak miecze i kły jak włócznie! Żadne ostrze nie da mi rady!
Ostatnia trzymałam Terrora w jaskini. Przysięgłam sobie, że będę z niego korzystać tylko w ostateczności.
- Wybacz, ale nie mogę. To jeszcze nie pora.
Smok tylko odburkną i rozłączył się.
***
Pod wieczór nie miałam jeszcze ochotę wracać do domu. Czemu? Nie wiem!
Usiadłam na ławce i zaczęłam rysować. Za mną odezwał się głos:
- Piękny wieczór, co?

(Ktokolwiek? Sorki Somniatis, ale mam ochotę jeszcze z kimś popisać ;))

Od. Tiffany cd. Somniatis

(cd. tego)
- Moglibyśmy - odpowiedziała lekko niepewnym głosem Tiffany. - ale nie dziś. Jesteś zbyt wykończony. Pozwól mi pójść na zwiady, zaraz wracam!
Tytania nie chciała w ogóle odejść do ludzkiego świata. Jednak była zobowiązana dotrzymać obietnicy i pomóc watasze. Dziewczyna miała trochę rozgoryczoną minę kiedy wychodziła z jaskini. Usłyszała szelest. Tytania zrobiła czujną minę. Powolutku zaczęła wyjmować miecz. Zza drzewa wyskoczyła jakaś osoba. Był to chłopak.  Miał jedno oko srebrzyste a drugie niebieskie. Włosy czarne, a na nadgarstku księżyc w pełni. Miał on krótkie nietypowe noże. Zaatakował dziewczynę. Ta jednak płynnie odtrąciła jego broń. Poznała go. Nie chciała walczyć. Zresztą, nie wygrał by z Tiffany. Była przecież od niego o cztery lata starsza. Chłopak wyglądał na dwunastkę. 
- Anubis? - wyszeptała Tytania.
Chłopak schował noże i warkną:  
- Nie spodziewałem się że aż tak odmłodniejesz! Bo jaką cholerę tu przyszłaś? Wajper i tak ma bez ciebie nadmiar kłopotów na północy! 
Dziewczyna nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Chłopak który przed nią stał był jej bratem. O cztery lata młodszy, ale wyglądali razem na ten sam wiek. Tylko czarne włosy i lata mieli takie same. Tytania zawsze go kochała, ale Anubis jako najmłodszy był zazdrosny i o Tytanię, i Wajpera. Obwiniał ją o śmierć rodziców. Nienawidzi jej szczerze. 
- Nie chce wcale z tobą walczyć, czemu mi to robisz? Tylko ty znałeś prawdziwy powód mojego odejścia. Czemu nikomu o tym nie mówiłeś? Naopowiadałeś im, że przyłączyłam się od wuja!
Chłopak westchną:
- Odwal się ode mnie! - i odszedł pośpiesznym krokiem.
- Powiedz Wajperowi, że potrzebuje pomocy! - wykrzyknęła, ale nie wiedziała czy brat jej posłucha
(Somniatis?)