Wychodziłam właśnie ze studia, gdzie właśnie skończyłam przeprowadzać wywiad z jakimś "dobrze zapowiadającym się" politykiem. Zaczęła się jesień, więc znów nastrój mi się pogarszał, miałam ochotę tylko wrócić do domu i zaszyć się pod kołdrą z jakąś nielegalną "ZUPną" książką. Już dawno odmówiłam przydzielenia mi prywatnego szofera, utrzymując, że "preferuję ekologiczny tryb życia", więc teraz szłam uliczkami 4 Areny kierując się na stację. Nagle jednak coś do mnie podbiegło. I nie było to byle co, bo pies z deskorolką w pysku, a za nim biegł zdenerwowany właściciel. W pierwszej chwili chciałam go ochrzanić za nie dopilnowanie swojego zwierzaka, jednak uznałam, że nie warto jeszcze bardziej psuć nastroju nie dość, ze sobie to jeszcze jemu. Przywdziałam, więc swój telewizyjny uśmiech i schyliłam się by pogłaskać zwierzaka.
- Jaki słodziak - powiedziałam drapiąc go za uchem.
- U... ukradł mi deskę - wydyszał chłopak.
- Oj tam, jest uroczy - zaśmiałam się najbardziej szczerze jak tylko mogłam, ale i tak zabrzmiało to sztucznie. - Poza tym jest nam bliższy niż ci się może wydawać - dodałam tajemniczo.
Wstałam i otrzepałam się z sierści, którą miałam już dosłownie wszędzie. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam w ty momencie zrobić. Chociaż od dziesięciu lat żyłam w ludzkim świecie to nigdy nie udało mi się zaobserwować jak ludzie zawierają znajomości, zresztą nie miałam czasu na poznawanie kogokolwiek.
- Eee... - zająknęłam się. - W ogóle to jestem Mixi.
(Kano?)
Wataha
pierwotni mieszkańcy
liczebność: 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz