30 stycznia 2018

Od Somniatisa cd. Anabeth

  Mężczyzna stał na środku pokoju, z twarzą ukrytą w dłoniach. Gdy usłyszał głos bibliotekarki uniósł ją i spojrzał na nią lśniącymi oczyma. Uśmiechnął się, jednak w tym wyrazie nie było wesołości.
- Anabeth, nie jesteś mi nic winna - powiedział Somniatis spokojnie. - Lepiej będzie, jeśli nie będziesz wtrącać się w tą sprawę. Wkrótce może się tu zrobić gorąco, a ja nie chcę cię narażać.
- Daj spokój z tą gadką. - Bibliotekarka skrzywiła się. - To moja wina, że tu jesteś. Jeśli mi powiesz o jakie niebezpieczeństwo chodzi to może coś razem poradzimy.
- Muszę wydostać się ze szpitala. - Mężczyzna ponownie udzielił odpowiedzi na zupełnie inne pytanie, niż to, zadane przez dziewczynę. - Najlepiej tak, by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Być może jeszcze nie wszystko stracone.
- Lekarz mówił, że nie powinieneś nawet wstawać... - zauważyła. - Na pewno dasz radę uciekać?
- Lepsze to, niż druga opcja. - Somniatis uśmiechnął się słabo, po czym usiadł na łóżku ciężko. Nadal nie wiedział, jak ma się do tego zabrać. Nie chciał się zdradzić przed dziewczyną ani kimkolwiek innym z tym, kim jest. Im więcej osób się dowie, w tym gorszych tarapatach będzie. Wiedział, że musi zostać nierozpoznawalny jak najdłużej, bo jeśli wystawią za nim list gończy to będzie jego koniec. Był też słaby i właściwie sam nie był pewien, czy uda mu się przebyć drogę na zewnątrz szpitala, już nie mówiąc o ukryciu się gdzieś poza jego obrębem. W nieznanym terenie. - Jesteś w stanie stwierdzić, jak daleko jesteśmy od najbliższego wyjścia... i może jakiegoś przycisku, włączającego alarm pożarowy? - i ciszej dodał - Jeśli taki istnieje...
(Anabeth? Teraz z kolei ja :P No cóż, są lepsze i gorsze okresy do pisania.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz