7 września 2020

Od Miyashi c.d. Halvarda i Kierownika

Lekko się obracałam wokół szukając Lili, której szukał nowo przybyły. Nie znałam nikogo, ale na pewno chcieli czegoś ode mnie… Chciałam zniknąć, a zaistniałam jeszcze bardziej…
Jedyne co, to tego, który przyszedł, kojarzyłam. Wtedy, na placu zabaw… Wywrócił się, a inni pomogli mu się podnieść. Tak samo teraz, leżał na ziemi, ale nikt mu nie pomagał. Wtedy ja spróbowałam to zrobić i niepewnie złapałam go za rękę. Wciąż był mi nieznajomy, ale kojarzyłam go. Nie mogłam patrzeć jak tak leży, jeszcze przy tym uzbrojonym w katanę kimś. Widziałam jego wściekły wzrok, ale jakby coś ode mnie chciał, to już bym miała nieskończony spokój, którego od tak dawna pragnę. Dalej czuję wszystko, a nieznajoma mi istota, która zwykle była przeze mnie spotykana na placu zabaw z różnymi dziećmi, była na nogach.
- Chodź, Lili… - wziął mnie za rękę i poszliśmy w kierunku, z którego przyszedł.
Za nami usłyszałam jeszcze jakieś burczenie niezadowolenia, ciche warknięcie i odgłos odjeżdżającego samochodu. Miałam nadzieję, że już nie spotkam tego kogoś ani razu więcej… Czego on chciał?
Dłuższą chwilę zajęło przejście do znajomych miejsc, chociaż krok nasz był szybki – między innymi przechodziliśmy obok placu zabaw, na którym bawiłam się z pewną dziewczyną z niedaleka i właśnie tam ten nieznajomy, który mnie prowadził, upadł i go podnosili. A może powinnam uciekać? Co będzie, jeśli w rzeczywistości jest gorszy od tamtych? Nie wydaje się, ale pozory mylą.
Z tej niepewności ręce mi drżały, a głos się łamał, czyli byłam bardzo bliska płaczu, którego już nie powstrzymam. Jeszcze sobie radziłam, by nie dać się usłyszeć, ale byłam na granicy i zaraz będę musiała naprawdę uciec i się schować, ale tym razem lepiej. Nie mogę więcej dać się znaleźć nikomu.
Ale uciec nie zdążyłam – wprowadził mnie do pewnego budynku, o którym tylko słyszałam, a mianowicie dom dziecka. Zwykle u mnie się śmiano z dzieci stamtąd, bo „nie miały rodziców”. Mnie to nie śmieszyło, a teraz wręcz sprawia, że jeszcze bardziej się rozpłaczę. Często ich wyzywano od wpadek i patologii, bo albo ich zabrano z rodzin, które nie nadają się do wychowywania dzieci, albo byli oddawani, często świeżo po urodzeniu, a czasem też później, gdy ktoś taki podrósł. Czasem starsza siostra mnie straszyła, że rodzice chcą to samo ze mną zrobić i gdyby żyli, teraz by się śmiali, bo naprawdę tu trafiam. Przynajmniej wszystko na to wskazuje.
Przyprowadzający mnie usiadł przy biurku w pewnym gabinecie, do którego mnie zaprowadził i spokojnym głosem zapytał:
- Jak się nazywasz?
Czy odpowiadać naprawdę, czy coś zmyślić? A może powiedzieć to, jak on chce mnie nazwać? Nic mi przez gardło nie przechodziło. Oczy za to zalewały się łzami, a żeby to ukryć, skuliłam się pod krzesłem szybko tam się wślizgując. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie widział, dalej chcę zniknąć. Gdybym mogła coś zrobić, by nie istnieć, zrobiłabym to od razu. Jedyne, co z siebie w tej chwili wydawałam, to ciche szlochanie. To jest za trudne... Nie wiem, czy mogę mu ufać i czy nie chce mnie znowu gdzieś sprzedać...
- Co się dzieje, malutka?
Usłyszałam już cichsze pytanie od niego, zaraz obok mnie. Mówił tak spokojnie, że wydawało mi się, że naprawdę nie chce źle. Prawdziwych intencji i tak pewnie nie poznam tak od razu.
- Mi... ya... – zaczęłam ze swoim prawdziwym imieniem. Nazwiska na pewno nie podam, bo jest za długie, bym mogła je w tym stanie wypowiedzieć.
 
(Panie Kierowniku?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz