30 września 2017

Od Argony - Multiosobowość ♘ 4/7

- Niedobrze... - mruknęła do siebie dziewczyna, schodzą z powrotem na dno kanału. W zamyśleniu opuściła głowę, próbując skupić się na galopujących myślach. Najgorsze możliwe miejsce, strefa o rozluźnionym rygorze. Mnóstwo artystów, baza jest dość daleko. Trudno będzie tam przetransportować niezauważony cały ten sprzęt i rannego Roriego. Iść dalej? Nie da rady... Pchać się w to piekło? Sprowadzić kogoś tutaj?
- Zostaw go - szepnął ktoś do jej ucha, aż Argona podskoczyła i cofnęła się o krok.
  Tuż przed nią, nieco pochylony w jej kierunku, stał młodzieniec o czarnych, długich, związanych dość nisko, włosach, których grzywka zasłaniała mu połowę twarzy. Na tych włosach krzywo spoczywała zardzewiała, metalowa korona. Niżej widać było kpiący, nieprzyjemny uśmiech i złote oku. Jedno, podkrążone i zapadnięte złote oko. Miał też zapadnięte policzki, wychudzoną szyję, wątły tors, odziany w ciemną, podarta kolczugę, splamioną krwią. Zza metalowych oczek widać było jego wychudzoną pierś z olbrzymią okrągłą dziurą na wylot na środku, nieco z lewej. Poza tym miał na sobie jeszcze tylko znoszone jeansy, w które wcisnął wychudzone dłonie.
- Kim jesteś? - warknęła Alpha, dobywając pistoletu i mierząc prosto w czoło nieznajomego.
  Odchylił się do pozycji pionowej zdradzając, że jest takiego samego wzrostu, jak dziewczyna. Argona zamknęła oczy. Już wiedziała, co zaraz powie.
- Jestem Zdrajcą - oznajmił dumnie, nie zrzucając tego irytującego uśmieszku ani na chwilę, za to gestykulując przesadnie. - Z prawa bogów władcą terenów całej wyspy, Alphą sfory mroku, najpotężniejszy władca mroku i strachu. Najsilniejszy wojownik, najcichszy zabójca. Mistrz nad mistrze! Do usług.
  To mówiąc skłonił się teatralnie do samej ziemi. Dziewczyna opuściła broń i schowała ją za pasek. Wyminęła kłaniającego się błazna, chcąc porozmawiać z kimś REALNYM. Z Rorim.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem?! - wrzasnął gwałtownie chłopak i Argona poczuła, jak jego kolano wbija się w jej żołądek. Zgięła się w pół z bólu, a gdy uniosła wzrok spotkała się z jego oczodołami. Z pustym i pełnym. W oby widać było dokładnie taką samą furię. - A może i ty?! I nawet ty chcesz mnie porzucić?! Zostawić?! Zdradzic?! Znowu, znowu - zaczął nią potrząsać - znowu zostanę sam?! Sam?! Jeden?! Tylko ja w odmętach mojego umysłu?! Ciemno, ciemno, czemu nie mogę widzieć światła?! - Puścił ją i cofnął się, zakrywając oczy dłońmi. Alphie odjęło mowę i nie chodziło tylko o uderzenie. Powoli prostując się, patrzyła, jak jej inne "ja"toczy walkę z samym sobą.
- To oczywiste. Ponieważ światło nie istnieje. - Zdrajca wyprostował się i zza rozczapierzonych palców spojrzał na Argonę. Uśmiechnął się diabolicznie. - Już na pewno nie dla tamtego chłopaka!
 - Nie...! - Czarnowłosa rzuciła się ku niemu, by go uchwycić, jednak przeniknął przez jej palce i rozwiał się w szarym pyle. Dziewczyna upadła bezwładnie, a siła uderzenia odjęła jej na chwilę oddech. Gdy zdołała się podnieść zauważyła, że drży. Cała drży i nie jest w stanie zebrać myśli. Była przerażona tym, co przed chwilą zobaczyła. Była przerażona... sobą.
- Rori - przypomniała samej sobie i puściła się biegiem z powrotem do przyjaciela. Gdy dobiegła na miejsce upadła przed nim na kolana, dysząc ciężko. - Rori, tak bardzo, bardzo mi przykro... - zaczęła gorączkowym szeptem. - Chciałabym, by było inaczej, jednak muszę cię tu zostawić na jakiś czas. Pomoc. Sprowadzę pomoc. Ritę. Ernę. Kogokolwiek! Jesteśmy na Arenie Ósmej. Tu nam nie pomogą. Nie ma sposobu, by cię przetransportować przez nią niezauważonego. Poznają nas. Poznają...
- Rori, wszystko będzie dobrze. - Dopiero słysząc te łagodne słowa Argona zorientowała się, że Aria siedzi tuż obok i delikatnie gładzi mężczyznę. - Przeniosę cię do bazy. To nie daleko. Zobaczysz. Gdy już tam będziemy będę mogła lepiej zając się twoimi ranami, dobrze?
  I ku rosnącemu przerażeniu Alphy, Rori spojrzał na białowłosą i pokiwał delikatnie głową. Na jego ustach pojawił się nawet nieprzytomny uśmiech.
- Dobrze. - Aria uśmiechnęła się promiennie i wsunęła swoje ramię, pod ramię chłopaka. - W górę na trzy. Raz... dwa... trzy!
  Wstała, pociągając za sobą blondyna i prowadząc go, noga za nogą wyminęła Argonę i poszła w głąb korytarza, z którego ta właśnie wyszła.

Od Argony - Multiosobowość ♘ 3/7

- Stój! - W szyję Argony zostało wycelowane złote ostrze włóczni. - Nie pozwolę ci zrobić im krzywdy.
  Osoba, która pojawiła się przed Alphą była jej, dla odmiany, znajoma. Jednak zdecydowanie nie powinna stać przed kobietą, z wymierzonym w nią ostrzem. Była niezwykle wysoka, smukła, o muskularnym ciele, lśniącym od oliwy. Odziana była w długą, białą, grecką togę, z której wystawały czarne skrzydła. Dodatkowo, miała złote oczy.
- Argo...? - Rori niemal odbił się od stojącej dziewczyny, która zacisnęła wargi z wściekłości.
- Zejdź mi z drogi! Nie mamy czasu! - warknęła, jednak ostrze nieodmiennie celowało w jej gardziel. Lexie mówił, że to tylko jej własne osobowości, jednak... czy to znaczyło, że nie mogą jej zranić? Sama nie wiedziała czy to, co widzi, dzieje się w jej przemęczonym umyśle, czy na jawie. Gwałtownie złote ostrze zostało delikatnie odsunięte na bok, przez wychylającego się zza pleców Alphy demona.
- Nie słyszysz, co nasza pa~ni mówi, Perifanio? Odsuń się i poz~wól nam robić swoje. - Argona poczuła, jak wściekłość w niej słabnie, słysząc te, wprost ociekające źle tłumioną żądzą mordu, słowa.
- Idziemy - rozkazała Roriemu, ruszając gwałtownie i sprawiając, że Anthitei zachwiał się na swoim miejscu. Spojrzała na kobietę, nazwaną Perifanią i wzruszyła ramionami. - Zrobię, co w mojej mocy -mruknęła, ruszając wzdłuż budynku. Za nią podążył blondyn, zastanawiając się, co się dzieje z dziewczyną, a za nim - wszystkie osobowości Argony.
  Pierwsza ruszyła Aria, podskakując radośnie, jakby nie zdając sobie sprawy z grozy sytuacji. Za nią - Lexie, rozglądając się nerwowo i próbując powstrzymać dziewczynkę od zbytniego wychylania się zza ściany. Perifania i Anthitei zawiązali pojedynek na spojrzenia, przerwany przez Fox, która wypchnęła demona na przód, po czym ruszyła sama, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie pozwoli im w tym momencie wszczynać kłótni. Bogini, kiwając z aprobatą głową, dołączyła do pochodu na samym końcu.
  Argona doszła do rogu i wychyliła się lekko zza niego. Kilku artystów w bluzach z kapturem rozmawiało wesoło, przygotowując spreje do użycia. Czarnowłosa odwróciła głowę do Roriego i pokazała mu kilka szybkich gestów rękami. Sama wychynęła powoli zza rogu i oddała serię z karabinu w metalowe puszki, trzymane przez Uliczników. Kolorowa farba prysnęła na wszystkie strony, a skrawki metalu poleciały na ziemię. Bojówkarze zrobili krok do tyłu, zauważając przybyszów. Podnieśli straszny wrzask, któryś z nich wyciągnął z kieszeni jakiś mały woreczek i chwilę później huknęło i wszyscy utonęli w białej mgle.
   Alpha chwyciła w zamieszaniu rękę ochroniarza i pociągnęła go za sobą wzdłuż muru, do niewielkiej studzienki w ziemi. Szybko załapał o co chodzi. Podniósł wieko i zrzucił walizkę, po czym spojrzał na towarzyszkę.
- Lepiej jeśli pójdzie pierwszy. Jest ranny - zasugerowała Aria, która pojawiła się znikąd za plecami czarnowłosej.
  Argona nie potrzebowała dalszych zachęt. Wskoczyła do otworu i wylądowała miękko na półokrągłym dnie. Odsunęła się, robiąc miejsce towarzyszowi, który znalazł się zaraz przy niej.
- Szybko - zakomenderowała i ruszyła biegiem w głąb kanału, w połowie kroku zmieniając się w wilka. Po zmianie odgłosu kroków stwierdziła, że Rori zrobił dokładnie to samo, mimo że teraz musiało mu być znacznie trudniej nieść walizkę.
- Zeszli do podziemia! - wrzasnął ktoś, przy otworze studzienki. Pościg nie będzie się długo zastanawiał. Wilki musiały jak najszybciej oddalić się od swojej dawnej bazy.
  Argona prowadziła towarzysza ciemnymi korytarzami, nie będąc nawet do końca pewną, dokąd zmierzają. Na południe. Tak podpowiadał jej zmysł orientacji. Czasem skręcali gwałtownie, kluczyli, jednak zmierzali na południe.
  Po pewnym czasie czarnowłosa nieco zwolniła. Znowu zrobiła sobie dłuższą przerwę od biegania i poczuła, że siły powoli ją opuszczają. Zresztą Rori też nie wyglądał najlepiej. Dyszał i potykał się co jakiś czas.
- Rori, zatrzymaj się - rozkazała, powoli hamując.
  Szajbus powoli wytracił prędkość i zatrzymał się kawałek przed Alphą, po czym odwrócił w jej kierunku i usiadł.
- Nie wiem w co moje drugie ja się wplątało, ale piekielnie boli!
- Możesz mi go oddać? Łatwiej będzie mi opatrzyć ranę na człowieku - poprosiła czarnowłosa.
- Jasne.
  Wilcze kontury wygładziły się, przybierając znajomy kształt chłopaka. Argona rzuciła plecak o ścianę rury i wyciągnęła z górnej kieszonki apteczkę. Rori wyczarował swoim sposobem świecącą słabym światłem lampę na suficie. Alpha westchnęła. Jego twarz była biała jak kreda, oczy nieobecne, choć próbował utrzymywać pogodny wyraz twarzy czuła jego cierpienie. Nic nie mówiąc podniosła jego koszulkę i na przemoknięty już całkowicie prowizoryczny bandaż nałożyła nowy, tym razem specjalnie do tego przeznaczony.
- Straciłeś dużo krwi - mruknęła, zaniepokojona. - Wyjdę na zewnątrz i zobaczę, gdzie jesteśmy. Może uda nam się ukryć w którejś z mniejszych...
- Jak się czujesz? - Aria klęknęła przy blondynie, co wywołało kpiący uśmiech na twarzy Alphy. Oczywiście nie odpowiedział.
- On cię nie słyszy - mruknął Anthitei, oparty nonszalancko o zaokrągloną powierzchnię.
- Być może nie słyszy już nikogo - zauważył Lexie. - Jest w fatalnym stanie. Stracił dużo krwi, być może zbyt dużo. To właściwie cud, że tak długo był w stanie utrzymywać się na nogach. To silny mężczyzna, jednak nie jest już w stanie wstać o...
- Dość. - Argona zacisnęła wargi i odwróciła się w kierunku dalszej części tunelu. - Wyjście musi być niedaleko. Znajdę je. Zaraz wracam.
- Nie woż się umiroć, debilu! - To mówiąc Fox trąciła lekko mężczyznę butem, co nie wywołało żadnej reakcji.
- To nie brzmiało jak pocieszenie! - oburzyła się Aria.
- A joko to powinno brzmić twoim zdoniem, hm? - spytała ruda, biorąc się pod boki.
- Wszystko będzie...
- Dobrze? I niby to miołoby go pocieszyć? - prychnęła.
- Kłócenie się o takie błahostki nie uratuje Roriego - zwróciła im uwagę Perifania, która dotychczas bez słowa klęczała z tyłu, z zamkniętymi oczyma.
- Ma rację - przyznał Lexie, patrząc z sympatią na boginię. - Co proponujesz?
- Modlić się i liczyć, że jesteśmy dostatecznie blisko dobrej kryjówki - oznajmiła i zamilkła ponownie.
  Lexie trochę zrzedła mina. To nie była odpowiedź, jaką chciałby usłyszeć.
  Argona oddaliła się nieco od tego zgiełku, nim znalazła wyjście. Wspięła się po starej, przerdzewiałej drabince do metalowej płyty, a gdy ją odsunęła, w oczy uderzyło ją kolorowe światło wpadające do zaułka z zatłoczonej ulicy. Najwyraźniej znaleźli się na Arenie 8. W samym sercu artystycznej bestii.

29 września 2017

Zwierzenie

- Coś się stało, panie premierze? - w głosie Eliasa Stalińskiego dało się wyczuć cień kpiny, której jednak cała jego postawa nie zdradzała. Jak zawsze wyglądał bardzo profesjonalnie w długim garniturze, szczelnie zakrywającym dziary na rękach. Stał w wejściu na balkon Wieży, nie mogąc się odważyć, by pójść dalej. Odkąd premier kazał zdemontować barierkę niewielu się odważało.
- Jak sądzisz, zdołam wygrać te wybory? - odpowiedział pytaniem na pytanie mężczyzna, stojąc z dłońmi w kieszeniach płaszcza na samej krawędzi przepaści. Silny wiatr targał jego strojem i włosami, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi, spoglądając przed siebie, na miasto.
- Jak na razie nie widzę powodu, by miało być inaczej - odpowiedział przywódca gangu.
- Usiądź, napijemy się herbaty - zaproponował premier, powoli odwracając się bokiem do skraju balkonu i wskazując niewielki stolik i dwa fotele, ustawione w bezpiecznej odległości od krawędzi.
  Elias westchnął.
- Mam jeszcze dużo pracy. To, że idzie dobrze nie znaczy, że mogę się zrelaksować. - Prawnik już się odwracał, by odchodzić, jednak zatrzymał go głos premiera.
- Myślisz, że nie słyszałem, co szepczą ludzie? 
- To podziemie rozprowadza te plotki. Pracujemy nad tym, żeby je uciszyć, słowo daję - Elias zawrócił i podszedł do stolika, przygotowanego przez premiera. Oparł się o zagłówek fotela i spojrzał na starego przyjaciela. - To nie jest takie proste. Czasami zachowujesz się, jakbyś o tym nie wiedział.
- Plotki pojawiają się w naszych szeregach, Eliasie. To obniża morale. - Władysław podszedł do drugiego fotela i bez pośpiechu zajął na nim miejsce, odwracając go nieco bokiem do rozmówcy. - Nie ciekawi cię, czy w tych plotkach jest trochę prawdy?
- Nie ma w nich ani krzty prawdy. Przecież znam cię dobrze - odpowiedział z spokojnie ciemnowłosy. - Nie musisz mnie testować, jesteśmy przyjaciółmi, bez względu na wszystko.
- Tak - odpowiedział Leniniewski, jednak dalsza część jego wypowiedzi nie pasowała do słów Eliasa. - umiem grać na pianinie.
  Między mężczyznami zaległa cisza.
- Właściwie... - zaczął powoli czarnowłosy - nigdy nie mówiłeś mi o swojej przeszłości. To znaczy wiem, że pochodzisz z Polski i że miałeś tam jakąś rodzinę, jednak nie mówiłeś, co się z nimi stało.
- Miałem matkę, która całe dnie spędzała w domu. Paliła, czasem piła co nieco. Czasem wychodziła do fryzjera, sklepu czy manikiurzysty. Poza tym nie robiła w domu nic więcej. Jednak przez to nie była taka zła. 
  Miałem ojca, który pracował w jakiejś firmie budowlanej. Na początku przynajmniej. Długo nie było go w domu, jednak gdy wreszcie wracał - wracał pijany. Wściekły. W pijackim wiedzie zwykł okładać wszystko i wszystkich, jeśli tylko nawinęli się mu pod ręce. Po prawdzie, był strasznym człowiekiem.
  Poza tym miałem jeszcze starszą o dwa lata siostrę, Jessicę. Pewnie nadal pracuje w tamtym klubie Queen. I starszego brata, Janusza. Tak na prawdę odkąd zamknęli go w kryminale nie interesowałem się jego dalszym losem.
- Nie przyszło ci do głowy, żeby ich wszystkich tutaj ściągnąć? - Elias spojrzał na premiera z ukosa.
   Władysław roześmiał się śmiechem, w którym nie dało się wyczuć ani grama radości.
- Po co? Sami sobie zgotowali ten los. Tylko zaszkodziliby mojej opinii. - Blondyn spuścił wzrok na wciąż ruchliwe, mimo późnej pory, ulice miasta. - Inaczej by było, gdyby nie doprowadzili do jej śmierci.
  Bo musisz wiedzieć, że miałem jeszcze dwie młodsze siostry. Rok młodszą Lucynkę i trzy lata młodszą Maję. Przez cały czas starałem się je chronić przed ojcem, przed matką, przed starszym rodzeństwem. Jednak poniosłem porażkę. Szczególnie jeśli chodzi o Maję.
  Maja była bardzo chorowitym i słabym dzieckiem, często się kaleczyła i raniła bez powodu, za co ojciec strasznie się na nią wściekał i w pijackim szale bił ją niemiłosiernie. A gdy się mu sprzeciwiałem, bił i mnie. Kiedyś w takim zamieszaniu złamał mi rękę, a potem wściekły na cały świat wysłał do prywatnego doktora, który nie zadawał pytań, skąd się wzięły urazy. Znasz zapewne Naczelnika do spraw Zdrowia, pana Profesora Sławomira? To właśnie przez ten głupi wypadek się poznaliśmy. Już wtedy wydawał mi się miłym staruszkiem, a przecież nie miał wiele ponad czterdzieści lat! Przez to zacząłem do niego przychodzić częściej. Zwykle po to, by wyprosić u niego trochę leków dla Mai, bo w domu oczywiście nie było pieniędzy na takie głupstwa.
  Zrobił pauzę. Zaczerpnął głęboko powietrza do płuc i uniósł nieco głowę, zwracając spojrzenie jakby ku Polsce, o której opowiadał.
- Pamiętasz to zapewne z ostatnich raportów. Ktoś dokopał się do naszej przyjaźni.
- Tak. Byłeś u niego, by dał ci Alcover, którym...
- Który mój ojciec niefortunnie zażył przed spożyciem olbrzymiej dawki alkoholu, co wywołało reakcję łańcuchową i go zabiło. 
- Czysty przypadek? 
-  Od tego czasu Maja nie była już bita. Ona i Lucynka mogły się skupić na nauce. Żadna z nich nie była zbyt dobra w przedmiotach ścisłych, jednak Lucka miała prawdziwy talent do języków, a Maja - do muzyki. Nawet jeśli to był zwykły flet... w jej małych dłoniach zamieniał się magiczną różdżkę, która uciszała każde żywe stworzenie i zmuszała do słuchania. Śmierć ojca nie zmieniła jednak mojej matki. Wręcz, pogorszyła jej stan. Musiałem więc zacząć utrzymywać rodzinę na własną rękę, by opieka społeczna nie zabrała nas do sierocińców.
  A gdy to tylko stało się możliwe, wyprowadziłem się do własnego mieszkania, zabierając ze sobą młodsze rodzeństwo. Zdobycie opieki nie było trudne. Będąc pełnoletni i udowadniając, że matka nie może sobie z nimi poradzić oraz że sam mam odpowiednie warunki dla dzieci, przyznali mi ją. Dziewczynki były przeszczęśliwe, że wreszcie uwolnią się od smrodu matki i szybko się zadomowiły. Wtedy też kupiłem Mai pianino. Zawsze chciała na takim grać, jednak wiadomo, wcześniej w domu nie było odpowiednich warunków. Uczyła się sama, z książek, które jej przynosiłem. Bardzo szybko opanowała podstawy i razem z Lucynką często siadywaliśmy obok niej na dywanie i słuchaliśmy, jak gra. Dopiero patrząc na to z perspektywy czasu zauważam, że te dni nie były tak szczęśliwe, jak mi się wydawało. Nie dla wszystkich. Lucyna była zazdrosna o to, ile uwagi poświęcam Mai. Gdy wychodziłem, sprzeczały się ze sobą. Oczywiście nigdy nie udało mi się ich na tym przyłapać - dowiedziałem się później. Dużo później.
  Potem Maja poszła do szkoły muzycznej, tak jak zawsze chciała, Lucynka kończyła gimnazjum. Dla nich obu był to trudny okres. Dodatkowo nałożyła się na to jeszcze wizyta Janusza, który właśnie skończył odsiadywać wyrok. Słysząc, że miał pieniądze, chciał je ode mnie wyciągnąć, więc przybył do mojego mieszkania, akurat, gdy byliśmy w nim wszyscy w trójkę. Nieszczęśliwie się stało, że Lucynka była światkiem, Janusz traci równowagę i spada ze schodów. Potknął się o rozwiązaną sznurówkę. Jednak mojej siostrze wydawało się, że go popchnąłem. Niedorzeczne, prawda? Nazwała mnie wtedy mordercą. Jednak policja potwierdziła moją wersję wydarzeń, co musiało tylko wzmóc wściekłość dziewczynki.
  Stała się strasznie uszczypliwa i któregoś dnia... wygląda na to, że powiedziała za dużo. Gdy wróciłem z pracy zastałem ją wciśniętą w najdalszy kąt mieszkania, całą roztrzęsioną, a chwilę później znalazłem Maję. Leżała na ukochanym pianinie, a krew zalała nuty, które sama napisała. Zabiła się, roztrzaskując głowę o klawisze. Dziwię się, że żaden z sąsiadów nie przyleciał zaalarmowany hałasem. Po tym wydarzeniu odebrano mi opiekę nad Lucynką. Poszedłbym do więzienia, gdyby nie Andrzej Mikołajczyk. Był wtedy prawnikiem, jednak nie radził sobie w tym zawiłym świecie tak dobrze, jak ty. Miał mnie bronić w sądzie, co nie poszło mu zbyt dobrze. Dostałem wyrok na dwa lata i zapewne odsiedziałbym je spokojnie, gdyby wiozący nas konwój nie został zgarnięty przez Rosyjską bojówkę niejakiego Siergiejewa Mielentija.
  Na te słowa uśmiechnął się.
- Tak się zdarzyło, że prócz mnie i Andrzeja, który nam towarzyszył w tej "ostatniej podróży", w konwoju był jeszcze Wania Chruszczow. Osoba, na której najwyraźniej zależało w tamtym czasie Putinowi lub któremuś z jego podwładnych. Trafiliśmy do Rosji, gdzie życie jest niełatwe, a rządy - dziwne. W tamtym czasie poznałem wielu wpływowych Rosjan, a Siergiejew stał się moim bliskim przyjacielem. Tam też zacząłem swoją karierę jako przedsiębiorca. Cóż powiedzieć? Moje firmy nie miały raczej dużo szczęścia. Szybko się rozpadały, jednak dostatecznie długo, by je komuś odsprzedać lub by zawszeć cenne znajomości. Zanim się poznaliśmy w Szwajcarii zwiedziłem spory kawałek świata poznając ludzi, którzy coś znaczyli w swoich małych społecznościach.
- A potem znikąd pojawiła się ta wyspa i postanowiłeś skrzyknąć starych znajomych i stworzyć przedsiębiorstwo, które wreszcie nie upadnie?
-  W tym celu musiałem tylko uwolnić się kontraktu bankowego. - Ponownie uśmiechnął się pod nosem. - Cieszę się, że nie pozwoliłem cię zastrzelić policji, gdy napadłeś na nasz bank. 
- Cieszę się, że nie władowałem całego magazynku w twoje czoło, choć najwyraźniej tego chciałeś. - Elias uśmiechnął się łobuzersko.
- Tak, miałeś dużo szczęścia. - Błękitne oczy premiera spotkały się z oczyma przywódcy gangu.
  Zawiał zimny wiatr. Czasem Leniniewski potrafił powiedzieć coś, co sprawiało, że człowieka przechodziły zimne ciarki. Nawet, jeśli tym człowiekiem był ktoś tak silny i opanowany, jak Elias.
- Brr... wybacz, jednak od tego stania zrobiło mi się zimno - wymamrotał, prostując się.
- To usiądź, każę przynieść herbatę - zaoferował uprzejmie Władysław.
- Nie, nie. Jak już mówiłem, mam mnóstwo pracy. Załatwię sprawę z tymi plotkami i położę się na chwilę, aciuch! Eh, nie mogę w takiej chwili się przeziębić. Dobrej nocy... Luca.
- Dobrej nocy, Yannic.
  Elias spokojnym krokiem opuścił balkon. Równie spokojnie zjechał windom, przebył recepcję i wsiadł do swojego samochodu. Zapiął pasy i z piskiem opon ruszył w kierunku Areny 9. Był przemęczony. Czasem wydawało mu się, że wie, co temu człowiekowi chodzi po głowie. Zaraz potem okazywało się, że gówno wiedział.
  Ciekawe, jak sobie radzi z zadaniem Camille?

27 września 2017

Od Argony - Multiosobowość ♘ 2/7

- Odsuń się, nie mam czasu na gadanie z kolejnym dziwadłem! - warknęła Argona, przysuwając z dużą siłą dziewczynę na bok i zanurzając się we wnęce. Wyjęła z niej oszczędności na czarną godzinę, kilka zestawów broni palnej, nieco granatów i olbrzymi, w pełni zapakowany plecak. Spojrzała w kierunku Roriego, który wydawał się nie do końca wiedzieć, co powinien teraz robić.
- W rogu pokoju jest walizka. Spakuj do niej najważniejsze teczki. To te na półkach przy mojej głowie, podpisane "Księgowość".  Resztę zniszcz. Wiem, że umiesz to zrobić szybko i bezinwazyjnie.
  Mężczyzna pokiwał głową i zawieszając sobie karabiny na szyi, powoli pokuśtykał do półek. Tymczasem Argona podopinała bronie do plecaka, szczelnie umocowała skrzynkę z oszczędnościami i całość zarzuciła sobie na grzbiet.
- Ło panie, to musi być ciężkie - skomentowała odepchnięta wcześniej przez Alphę dziewczyna. Czarnowłosa, czekając aż Rori upora się z papierami, mogła poświęcić trochę uwagi swojemu prywatnemu problemowi.
- Nie odzywaj się - warknęła cicho. - Nie chcę wiedzieć kim jesteś, jaka jesteś ani nic. Nie chcę ciągle słyszeć twoich komentarzy.
- Argo, jesteś okru... - zaczęła Aria, jednak czarnowłosa jej przerwała.
- To dotyczy was wszystkich! Mam na głowie ten głupi zatarg z podziemiem i jeśli jesteście mną to zrozumiecie, że potrzebuję być teraz całkowicie trzeźwa i skupiona. I nie mogę poświęcać uwagi waszym głupim komentarzom.
  Aria miała w oczach łzy, choć Argonie nie wydawało się, by powiedziała coś aż tak okrutnego, by kogokolwiek mogło doprowadzić do takiego stanu. Lexie kiwał ze zrozumieniem głową. Fox drapała się za uchem, jakby analizując zasłyszaną wypowiedź, po czym z uśmiechem rozłożyła ręce w geście "Nie wiem o co ci chodzi, ale k."
Anthitei zaś nie wyglądał, jakby bardzo się przejął słowami Alphy. Wyglądał na zewnątrz przez uchyloną okiennicę, uśmiechając się do siebie złośliwie. To zaniepokoiło Argonę, która podeszła do niego i odpychając go na bok spojrzała w dół. Pobladła, jeśli coś takiego właściwie było możliwe przy jej karnacji.
- Rori? - spytała półgłosem.
- Tak? - chłopak spojrzał na nią przez półki.
- Kończ z tym. Oni już tu są... i... przynieśli spreje.
  Blondyn zatrzasnął z hukiem walizę. Syknął z bólu, a materiał na jego boku zrobił się bardziej wilgotny, jednak nie zważając na to wstał i w błyskawicznym tempie zniknął całe pomieszczenie, w którym dotychczas Argona mieszkała.
- Wezmę od ciebie tą walizkę - zaoferowała, podchodząc do ochroniarza, jednak ten stanowczo odmówił. Tego się właściwie po nim spodziewała, jednak... ehh...
  Ruszyli do drzwi, potem w dół, po schodach. W połowie drogi wpadli na zaaferowanego sytuacją Mortimera.
- Co ci ludzie robią? - spytał, zatrzymując Alphę w pół kroku.
- Demaskują nas - odparła ponuro. - Na pana miejscu wzięłabym wszystkie pieniądze, które znajdują się w pokoju 308, całą kasę z sejfu i wyjechała z tego przeklętego kraju. Przykro mi, ten zajazd zapewne niedługo zostanie zniszczony.
  I nie czekając na odpowiedź, wyminęła zdezorientowanego mężczyznę i udała się do wyjścia. Wejście do kanałów było na zewnątrz, zatem razem z Rorim musieli się przedrzeć przez "protestujących" artystów. Jednak w przeciwieństwie do ochroniarza, Alpha nie zamierzała się z nimi cackać.

24 września 2017

Wpis Fabularny

Wszyscy wiemy, że odkąd na wyspie pojawił się John Silverlake, polityk, wspierany przez rząd Stanów Zjednoczonych, zapanował chaos. Dotychczasowe sojusze się rozleciały, powstały nowe, chwiejne i niepewne. Walka zaczyna się robić coraz bardziej niebezpieczna. Zewsząd dochodzą do mnie plotki o eksperymentach z nową bronią - chociaż sam ten fakt nie jest niepokojący. Niepokojące jest to, że wszystkie one mogą zostać wykorzystane na terenie wyspy.
Ucierpią cywile.
Ucierpią członkowie gangów.
Ucierpią wilki.
Ucierpią artyści.
I oczywiście ucierpią wojskowi.
A także całe państwo.
Żeby tego uniknąć postanowiłem ukrócić tą zimną wojnę, która może się przerodzić w prawdziwe piekło... głosowaniem. Sądzicie, że nie macie żadnego wpływu na otaczający was świat? Grubo się mylicie. To wy, jako mali członkowie rozdzierających tą wyspę organizacji zadecydujecie, co będzie dalej.
Sądzicie, że politycy się nie dostosują? Już ja dopilnuje, żeby się dostosowali.
Zapytacie pewnie kim jestem? Nie powinno was to interesować. Nie jestem po waszej stronie. Pilnuję tylko i wyłącznie własnych interesów.
Lalkarz.
1 - Link do głosowania: https://Mt. 7,7
[2 linki, zaczynają się tak samo. W oba należy wejść, gdyż dotarcie tylko do jednego nie pozwoli ukończyć zadania. Pierwszy (1;17)\{ostatni znak 17}, drugi {ostatni znak 17}u(18;25)]



Tak. Oto i on. Pierwszy Event od... praktycznie od Wyprawy. Wiem, że przygotowałam go dla w porywach 4 osób, jednak i tak jestem z niego dumna. Mam nadzieję, że będziecie się bawić równie dobrze, jak ja. Sekwencja ma 25 elementów, w tym zamieszczony powyżej.
Dla każdego, kto zdoła ukończyć event są przewidziane nagrody dla każdej z jego postaci, niezależnie ile ich ma. Szczegóły sami niebawem odnajdziecie.
Powodzenia.

[Jest możliwość otrzymania wskazówek od ketsurui na hw w zamian za procentowy udział w zysku z eventu ;). 1 wskazówka - 8%]

20 września 2017

Od Argony - Multiosobowość ♘ 1/7

  Drzwi, przez które jakiś czas temu wyszedł Darkness zostały rozwarte kopniakiem i do pomieszczenia wpadł zzaiajany i spływający potem Rori. Zatrzasnął za sobą wejście i  oparł się o nie plecami. A obu rękach trzymał po karabinie maszynowym, koszula na jego piersi była rozdarta w kilku miejscach, z ubrania kapała krew.
- Jesteś ranny - stwierdziła Alpha, rezygnując ze snu i podbiegając do podwładnego. - Ario, przydaj się na coś i pozamykaj okna. - To ostatnie powiedziała, odwracając na chwilę głowę od ochroniarza i zwracając się bezpośrednio do białej dziewczynki. Tamta z przerażeniem na twarzy pokiwała główką i pobiegła w stronę najbliższego wylotu, by z dużą siłą zatrzasnąć okiennice. Anthitei, stał oparty o pułki i z zaciekawieniem patrzył na krwawiącego Roriego. Argona niemal czuła jego pożądanie. - Nawet o tym nie myśl. Co się dzieje Rori?
  Spojrzała wreszcie w oczy chłopaka.
- Mógłbym zapytać o to samo... - wychrypiał, łapiąc wreszcie oddech. - Z kim rozmawiałaś?
  Alpha lekceważąco machnęła dłonią.
- Dasz radę wyczarować nieco bandaża? - spytała, a widząc, że chłopak kręci przecząco głową, ściągnęła z siebie koszulkę i jęła drzeć ją na pasy. - Więc?
- To miejsce ostatecznie jest spalone - powiedział, już nieco uspokoiwszy swój organizm, mężczyzna. - Jakiś walony informator musiał nas wyniuchać, ałł... - syknął, gdy Alpha zacisnęła mocno materiał na jego boku.
- Jakby to miało być trudne - parsknął z tyłu Anthitei, spotykając się z piorunującym spojrzeniem Arii.
- Żaden z naszych członków nie dałby nikomu przyuważyć się, jak zmierza do bazy! - oburzyła się Aria, zamykając ostatnią okiennicę.
- Logicznie rzecz biorąc... - zaczął Lexie, znów czystym i spokojnym głosem, gdy Argona warknęła, rozkazując im się zamknąć. Chłopak skulił się nieco w sobie i zaczął coś mamrotać pod nosem, Aria zrobiła nadąsaną minkę, a demon wzruszył ramionami, zachowując fałszywy uśmiech na ustach.
- I teraz mamy na karku Feldgrau - dokończył wreszcie blondyn. - Bojówka już zaplanowała, jak opiętnuje ten dom. Jeśli zostaniemy w środku nie obędzie się bez ofiar... Wiesz, że Leniniewski będzie musiał zareagować.
- Wiem - odparła Argona, kończąc opatrunek.
- ..ego ...udzie ...ędą od ...iego ...czekiwali - dokończył za nią Lexie, cicho.
- Po co ci te karabiny? ZUPA przecież nie walczy - zauważyła Alpha, patrząc krytycznie na bronie ochroniarza.
- Na strzałki usypiające... - powiedział, drapiąc się po karku z zakłopotaniem. - Nie miałem zamiaru nikogo krzywdzić, ale człowieku, trzeba ich było trochę spowolnić. Już i tak przez to, że byłem ostrożny spadłem z pierwszego piętra i rozwaliłem sobie bok o kant śmietnika.
- Wszystko jasne - skwitowała dziewczyna. - Ewakuujemy się. Pomóż mi spakować dokumenty. I resztę sprzętu. Weźmiemy ile się da.
  Czarnowłosa podbiegła do na pozór zwyczajnej ściany i podważając ją nożem, odwaliła jedną deskę. Reszta poszła gładko. W środku...
- Łooo panie, ale tam duszno było - dziewczyna, która wyłoniła się ze środka byłą nieco zakurzona. Jej ubranie przypominało strój robotnika, z tym że ogrodniczki nie były niebieskie, a czarn... szare. Mogły być kiedyś czarne, jednak były wytarte, miejscami wręcz do białości. Poza tym na stopach miała wysokie glany, luźno zawiązane, czarny sportowy top, czarne rękawiczki bez palców oraz arafetkę, spod której wystawały splecione w warkoczyki rudo-różowe włosy. Co jeszcze można było o niej powiedzieć? Miała piegi...

18 września 2017

Od Argony - Multiosobowość ♙

  Darkness wyszedł, z rozmachem trzaskając drzwiami. Argona co prawda nie spodziewała się po nim niczego innego, jednak i tak westchnęła z dezaprobatą i bez entuzjazmu wróciła do wypełniania papierów. Warren Rivers był dobrym wyborem Bethy. Silny, bezwzględny skurwysyn, który nie miał jednak dość siły, by rzucić jej wyzwanie i przejąć watahę. Widać przybył z bardziej pierwotnej społeczności, niż czarnowłosa.
- Przypomina demona, nieprawdaż? - Kątem oka Argona zauważyła przystojnego, czarnowłosego mężczyznę, ubranego u elegancki frak pianisty, lśniące czernią lakierki i białe rękawiczki. Zza okrągłych okularów, których tak na prawdę nie potrzebował, błyszczały czerwone oczy. Stojąc w rogu pokoju, przeglądał jakieś stare akta. Dziewczyna dopiero teraz uświadomiła sobie jego obecność, choć tak na prawdę nie zdziwiło ją to za bardzo.
- Nie zapominajmy, kto tak na prawdę jest w tym pomieszczeniu demonem - zawiesiła głos na chwilę, unosząc do ust końcówkę pióra i uderzając się nią delikatnie w wargę - Anthiteiu.
- Oczywiście, oczywiście. - Czarnowłosy demon odłożył akta na półkę, nie bardzo dbając, by były we właściwym miejscu, czy chociażby dokładnie wciśnięte. Podszedł do Alphy stanął z jej boku, by odczytać tworzone przez nią zapiski.
- Preliminarz wydatków watahy na ten miesiąc? Na prawdę robisz coś takiego? - zaśmiał się nieprzyjemnie. 
- Ten świat opiera się na pieniądzu, mój drogi - mruknęła dziewczyna, wracając do pisania. - Pozyskiwanie pieniędzy jest ważne. Wiesz, że są ludzie gotowi sponsorować nasze działania tylko dlatego, że jesteśmy "biednymi, prześladowanymi odmieńcami"? Świat ludzi jest dziwny.
- Właśnie dlatego jest ciekawy. - Alpha poczuła, jak kartka wyślizguje jej się spod przytrzymującej ją ręki, co zmusiło ją do bezpośredniego spojrzenia na rozmówcę.
- Odejdź - powiedziała stanowczo. - Przeszkadzasz.
  Oczy Anthiteia zwęziły się lekko na sekundę, a potem położył kartkę na biurku.
- Zrobiłaś błąd w słowie "assistance". Po "t" jest "a" nie "e". - Mówiąc to ściągnął okulary z nosa i zaczął wycierać białą ściereczką.
  Argona wzruszyła ramionami i wróciła do pisania, odnotowując w pamięci, żeby wrócić do wspomnianego słowa, gdy demon zniknie.
- Jesteś pewna, że nie zapomnisz? - ktoś roześmiał się wesoło, a Argona, ku swojemu największemu zdziwieniu ujrzała osobę, której nigdy wcześniej nie widziała w życiu. Wstała gwałtownie, przewracając krzesło. Na jej biurku, uśmiechając się pogodnie i majtając w powietrzu nogami siedziała dziewczynka, o dziewczęcych rysach, i drobnej budowie, jednak zdecydowanie zbyt wysoka na dziecko. Miała na sobie białą, puszystą suknię, ozdobioną białymi kwiatami, a z jej głowy wystawała para białych uszu. Jej długie, również białe, włosy spływały luźno na blat, a z niego opadały dalej - ku podłodze. 
  Alpha dobyła pistoletu i wycelowała w głowę przybyszki.
- Kim jesteś? - spytała rzeczowo.
  Nieznajoma zeskoczyła z blatu i odwróciła się. Na jej twarzy gościł promienny i niewinny uśmiech, a krystalicznie czyste oczy wpatrywały się w Argonę, emanując niemal mistycznym blaskiem czystego dobra.
- Nazywam się Aria - przedstawiła się, przybierając poważną minę i dygając lekko, by znów powrócić do beztroskiego, roześmianego stylu. - Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać. Żałuję, że nie miałyśmy okazji, wcześniej. Hmp - roześmiała się i radośnie obiegła stół, by omijając starannie celującą w jej głowę lufę pistoletu, mocno przytulić czarnowłosą.
  Gdy się odsunęła, Alpha opuściła broń i starła ze swojego ciała to nieprzyjemne uczucie dotyku, jakie pozostaje zawsze chwilę po kontakcie fizycznym z nieznajomym.
- Zatem jesteś...? - Argona nie ustępowała. Dziewczynka wdarła się do jej biura, na jej biurko, a ona nawet tego nie zauważyła? Musiała być na prawdę...
- Tobą - odpowiedziała szczerze.
  Anthitei prychnął, kończąc wreszcie polerować szkła i umieszczając okulary ponownie na nosie. Zaszczycił pogardliwym spojrzeniem Arię, po czym przeszedł do przeglądania nowszych raportów.
- Mną. Jaaaasne. - Czarnowłosa pokiwała głową ze zrozumieniem, którego wcale w sobie nie miała. Oczywiście na własnej skórze przekonała się, że równoległe wymiary mogą się przenikać i można spotkać samego siebie w zupełnie innym miejscu, jednak ta dziewczyna nie mogła być nią. Jeśli by była, w momencie kontaktu świat mógłby wybuchnąć. A przynajmniej wybuchłby dla obu dziewczyn.
- Jesteś przemęczona przez wypełnianie papierów, koordynowanie prac watahy, poszukiwania nowej bazy, rozmowy dyplomatyczne i kontrolowanie wydarzeń. Przez to spychany przez ciebie na dno twojej świadomości konflikt krwi zaczyna wypływać na wierzch. Walczące wewnątrz ciebie o dominację osobowości wydostają się na zewnątrz, gdyż nie jesteś ich w stanie dłużej powstrzymywać. Swoją drogą ciasny jest ten twój gabinet. Nie sądzisz, że potrzebowałabyś czegoś większego i bardziej przestronnego, by móc oddzielić pracę od odpoczynku? W ten sposób nawet, gdy śpisz, otaczasz się problemami dnia i nie jesteś w stanie do końca odpocząć. - Chłopak zamilkł wreszcie i nieco się speszył, gdy zauważył, że wszyscy się mu przyglądają. Był niezwykle wysoki i smukły, jego jedna noga zastąpiona została metalową protezą, specyficzny mechanizm także zastępował jego lewą dłoń. Jego skóra była niezwykle blada, a włosy czarne i nieco podobne do tych Argonowych, z tym że nie były w żadnym punkcie przycięte do samej skóry. Grzywka zasłaniała szczelnie jedno oko i można się było domyślić, że jego również brakuje. Czarnowłosa zauważyła też, dziury na jego policzkach oraz jego język... srebrny i dziwne długi, którego sama końcówka miała kolor morski. - ...ak. To ...aśnie ...ałem ...owiedzieć. - Wydukał cicho.
- Ty też jesteś mną? - Alpha obrzuciła go powątpiewającym spojrzeniem, a przybysz pokiwał głową.
- ...estem Lexie - powiedział dość cicho.
  O ile pojawienie się Anthiteia było dla Argony oczywiste - był w końcu jej demoniczną stroną, a Arii - nawet całkiem logiczne, skoro prezentowała ona całym swoim wyglądem nie skażoną niczym dobroć i czystość, to Lexie kompletnie nie pasował Alphie do tego równania. Postanowiła to jednak przemilczeć.
- Jesteś w stanie stwierdzić, jak mogę się pozbyć tych chorych halucynacji? - spytała rzeczowo.
  Anthitei ponownie prychnął. Aria zwiesiła smutno głowę, a jej uszy oklapły ponuro.
- ...yślę, że ...ykły sen ...owinien ...ystarczyć - wydukał Lexie. Czarnowłosa pokiwała głową.
- W takim razie papiery poczekają sobie do jutra - zarządziła, choć jedyną osobą, której mogła wydawać rozkazy w tym momencie była ona sama.
- Nie poprawisz tego słowa? - zapytał Anthitei, odkładając akta na półkę.
- Jutro możesz o nim zapomnieć - zauważyła z wyraźną troską, nadal smutna Aria.
- I ...ak ...eczyta to ...ugi raz, ...eby mieć ...ewność, że jest ...ysto dobrze - odparł Lexie, patrząc na Argonę, która pokiwała głową, przyznając mu rację.
- Mimo wszystko, może jej to umknąć - upierała się Aria, jednak Alpha była już zdecydowana wspiąć się po półkach i zatopić we śnie. Jednak okoliczności nie zamierzały jej na to pozwolić. Okoliczności nigdy w takich sytuacjach nie chcą pozwolić na takie rzeczy, jak wypoczynek.

16 września 2017

Od Lorema cd. Camille

  Jako dorosła, Camille byłą ciut zbyt skomplikowana, jak na głowę Lorema. Jako dziecko... wydawała się jeszcze gorsza. Mężczyźnie nie pozostawało nic innego, jak pójść za jej zarządzeniami. To właściwie było coś, w czym był niezły. Dopiero teraz zorientował się, że nie mając jasnych poleceń nie był w stanie samodzielnie działać. Był zagubiony jak dziecko... Nie jak dziecko. Żachnął się w myślach, patrząc na małą Camille. "Dziecko", aktualnie na zagubione nie wyglądało. Wyglądało na podniecone perspektywą niebezpiecznej gry. I dokładnie tym samym emanowało.
  Lorem pokiwał głową.
- Zatem do kapitana! - zarządziła Camille i ruszyła do drzwi, jednak nim je otworzyła, Lorem ją zatrzymał.
- Imię - przypomniał.
- Ah tak! Więc będę... Calia. Nie powinnam mieć problemu z przestawieniem się na to imię, skoro zaczyna się na te same litery, nie? A teraz w drogę. - Nacisnęła klamkę i oboje znaleźli się na korytarzu. Camille dreptała dość szybko, jednak mimo tego Lorem bez problemów dotrzymywał jej kroku. W pewnym momencie chwycił ją za rękę, a dziewczynka zareagowała, próbując ją wyciągnąć.
- Twoja mama jest ciężko chora - przypomniał jasnowłosy małemu diabełkowi. - Jesteś zbyt... nieczuła.
  Dziewczynka obrzuciła go pytającym spojrzeniem.
- Dzieci są bardzo wrażliwe - przypomniał Lorem, a Camille westchnęła i spuściła wzrok. Nie próbowała już puścić jego dłoni.
  Wreszcie dotarli do gabinetu kapitana. Jasnowłosy miał szczerą nadzieję, że mężczyzna jeszcze nie śpi i że go w ten sposób nie obudzą. Odetchnął głęboko i... dziewczynka zapukała, zanim zdążył choćby podnieść rękę.
  Przez chwilę za drzwiami panowała głucha cisza, a potem coś szurnęło głośno i rozległo się okrzyk, który był czymś pomiędzy "don't shoot" a "donut". Mężczyzna pchnął drzwi i wszedł do gabinetu. Kapitan wyglądał, jakby właśnie przerwano mu drzemkę nad raportami. 
- I'm sorry for coming so late, but... Camille is really ill and we are afraid, that it could be dangerous for us - powiedziała dziewczynka, korzystając z nieprzytomnego stanu dowódcy statku.
- Uhmfh... what? - Mężczyzna zamrugał oczyma i skupił wzrok na Loremie, jakby wogle nie zauważając dziewczynki.
- Dangerous illness - powtórzył jasnowłosy, czując się bardzo głupio w zaistniałej sytuacji. - Can we move to other room?
- It would be great! I tkink it will be better for everyone to not let enyone to enter my mother's room.
- Mothers, wait... what?
- That's Calia, doughter of Camille - przedstawił dziewczynkę Lorem, drapiąc się z zakłopotaniem po szyi. - She was afraid...
- And I was hiding, since we arived.
  Mała Camille zrobiła słodką, zakłopotaną minkę. Kapitan spojrzał na nią, spojrzał na Lorema, znów na dziewczynkę... i najwyraźniej zdolności manipulacyjne Camille nawet w tej formie działały jak należy.
- Ok, ok. You can move to next cabine. We will lock you're mother room andmaybe we can bring some pills or something?
- I think, it won't work - powiedział jasnowłosy.
- You don't have right medicines - potwierdziła dziewczynka. - Can we go? I'm sleepy.
  I słysząc przyzwolenie kapitana, oboje wrócili na korytarz. 
- Pewnie chcesz zacząć szukać od razu? - spytał Lorem, a dziewczynka pokiwała głową.
- Nie mamy czasu do stracenia. Nie chcę zostać dzieckiem na zawsze! No... w każdym razie nie chcę przechodzić życia od nowa.
- Od czego zaczniemy?
(Camille?)

14 września 2017

Od Camille cd. Lorema "Zmiana na wiek dziecięcy ♘ 1/7"

Zerknęłam na niego z uniesioną brwią. Jeszcze czego.
-Widziałeś mnie zaledwie kilka godzin temu. Zmył mi się makijaż i już przestałeś mnie poznawać? - zażartowałam. Przy okazji zwróciłam uwagę na to, że mój głos jest jakiś dziwny.
-No co się tak gapisz - rzuciłam zirytowana, po czym rozejrzałam się po kajucie, aż mój wzrok natrafił na lustro. Na łóżku siedziała około pięcioletnia dziewczynka. Ubrana była w zdecydowanie za duże dżinsy, koszula w kratę sięgała jej niemal do kolan. Miała czarne włosy do pasa, splecione w niechlujny warkocz, który spływał po jej prawym ramieniu. Przyglądała się światu przenikliwym, bardzo... dorosłym spojrzeniem.
-Lorem, nie mów, że porwałeś dziecko kapitana? - parsknęłam, ale już za chwilę nie było mi do śmiechu. Dziewczynka mówiła razem ze mną. Spojrzałam na swoje dłonie. Zamiast swoich, ujrzałam drobne, ale dość szczupłe paluszki dziecka.
-A niech to szlag! - wykrzyknęłam, łapiąc się za swoje OKRĄGŁE, RÓWNIEŻ DZIECIĘCE policzki. Spojrzałam na Lorema nieco już zrezygnowana. - Musimy coś zrobić.
-Och. - Lorem wyglądał, jakby właśnie miał zawał.
-Niech będzie - zirytowałam się - sama to załatwię. - Podwinęłam ramiona koszuli tak, by były w miarę dobre. - Zrobimy tak. Zanim stąd wylecimy, musimy odkryć i mnie odmienić, bo długo to ja tak nie wytrzymam. Póki co, będę udawała córkę Camille. Przemyciliście mnie na statku i nie wiedzieliście na kogo traficie, więc ukryłam się. Potem przemyciliście mnie tutaj. Jako najsłodsza córeczka na świecie jakoś przekonam kapitana i resztę załogi, by mnie nie wyrzucał.
-Zapomniałaś o jednym. Co z "prawdziwą Camille"? Przecież się nie rozpłynęła. - powiedział Lorem, który przysiadł na łóżku. Wygląda na to, że trochę go przytłoczyło. Zresztą nic dziwnego.
-Och. No więc... Ona. Choruje. Przed wyjazdem zaraziła się czymś obrzydliwym i zakaźnym. Wybłagam kapitana o nową kajutę. A ona zostanie... hmmmm..... zamknięta w izolatce? Powiemy, że ma swoje leki i za kilka dni powinno jej przejść.
-A jeśli jej nie przejdzie? - zapytał Lorem. To pytanie poskutkowało chwilą ciszy. Po chwili na mojej twarzy wykwitł diabelski uśmiech, który w połączeniu z drobnym ciałkiem musiał wyglądać przerażająco.
-Jak to co? - zapytałam - Wtedy ją zabijemy.
(Lorem?)

Od Lorema cd. Camille

  Lorem stał nad dziewczyną, nie mając pojęcia, co zrobić. Pocieszyć ją? Wyjść? Mężczyzna czuł narastający ból, skłaniający go bardziej ku drugiej opcji. Mimo to usiadł przy dziewczynie i dość niezręcznie pogładził ją dłonią po plecach. Chlipanie nieco przycichło, jednak jasnowłosy nadal odczuwał szalejące w dziewczynie emocje. Camille wtuliła się mocniej w poduszkę.
- Odpocznij - powiedział cicho, mając nadzieję, że jego głos zabrzmiał choć trochę kojąco.
- Ja...
- Wiem, że jesteś zmęczona - przerwał jej nieco bardziej stanowczo Lorem. A Camille pokiwała lekko głową. Chyba na prawdę była nieco zmęczona, bo normalnie to na nią nie działało. 
  Mężczyzna wstał i odszukał kołdrę, by nakryć nią dziewczynę, po czym zgasił światło i opuścił kajutę. Sam również poczuł wyczerpanie. Ból dziewczyny dotkliwie odbił się na nim. Nie lubił przebywać w obecności osób, które czują tak mocno. Potrzebował chociaż chwili wytchnienia.
  Statek znowu był pusty. Zaskakujące, jak pusty potrafi być lotniskowiec. Mężczyzna, nie zauważony przez nikogo, wydostał się na pokład główny akurat w porę, by zobaczyć sprowadzanie samolotu do garażu. Ktoś przyleciał?
  Wreszcie najwyraźniej wartownik zwrócił uwagę na nieznajomego, bo z groźną miną i karabinem w rękach zapytał, co tu robi.
- I've just... looking for telephone - odparł Lorem po krótkim namyśle. W końcu musiał poinformować Mistrza, co się z nim dzieje.
- It's there. - Żołnierz wskazał stanowisko, przyczepione do ściany budynku, z którego jasnowłosy przed chwilą wyszedł.
- Thank you - podziękował i ruszył ku aparatowi.
***
- Camille?
  Lorem chciał tylko poprawić kołdrę, która zsunęła się nieco z dziewczyny, jednak jego uwagę zwróciło coś dziwnego... osoba, leżąca w koi nie wyglądała jak jego towarzyszka. Była na nią zbyt mała.
  Na dźwięk imienia dziewczynka poruszyła się delikatnie i odwróciła do mężczyzny. Miała zaczerwienione oczy i nieprzytomne spojrzenie.
- Tak? - spytała dziecięcym głosikiem sprawiając, że jasnowłosemu zabrakło słów.
- Jesteś Camille? - wykrztusił wreszcie.
- A kim mam być? Świętym Turecki? - spytała z przekąsem, niezbyt zadowolona z tego, że została obudzona.
(Camille?)