4 kwietnia 2020

Od Calii cd. Argony

Ustaliłyśmy z Argoną, że w czasie, gdy ona będzie wykorzystywać swoje źródła na dojście do kogoś, kto mógłby nam pomóc, ja przejrzę notatnik zabrany z domu dziennikarza. Zadanie długie, żmudne i niemiłosiernie nudne. Gość miał obsesję na punkcie tej aktorki jeszcze przed tym całym incydentem z kostiumem. Przychodził na plan, notował jej działania, prowadził obserwacje, by na tydzień przed jej śmiercią całkowicie zaprzestać notatek i wrócić do nich dopiero w dniu zabójstwa. Zupełnie jakby wiedział, co miało się stać. I tak począwszy od czytania, co Kero jadła na lunch na planie „Obłudy” na początku zdjęć do filmu, skończyłam na czytaniu o tym, jakie ślady na jej szyi pozostawiły po sobie paski od kostiumu. Odstawiłam z obrzydzeniem szklankę z lemoniadą. Nasz dziennikarz naprawdę lubił szczegóły. Na końcu notatnika znalazłam kopertę z kilkoma zdjęciami. Przejrzałam wszystkie, jednak to tylko wzmogło moje obrzydzenie. Wcale nie dziwiłam się, że nikt nie chciał ich puścić do gazety publicznej. Westchnęłam, zamykając dziennik. Właściwie jedyne, co wydało mi się podejrzane to to, że obserwował Kero praktycznie od początku i przestał chwilę przed zabójstwem. Potem traktował tę sprawę jako zwykłą sensację do opisania. Wstałam, żeby przejść się po mieszkaniu. Skoro jego gosposia zabijała, co miało z tym wspólnego obserwowanie Kero? A może to on zabijał, szukając sensacji, o których mógłby pisać? Dzięki takim artykułom zdobywa się uznanie, zresztą widziałam jego dom, nie utrzymałby takiego ze zwykłej, marnej pensji dziennikarzyny. Potrzebował sensacji, to było pewne. Albo miał jakieś drugie, mniej legalne zajęcie. Coś na ten temat wiedziałam. Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu.
– Halo?
W słuchawce rozległ się głos Argony.
– Chyba znalazłam kogoś, kto pomoże nam zakończyć tę wątpliwie przyjemną współpracę.
Uniosłam brwi.
– Chyba? Bo wolałabym, żeby skończyła się jak najszybciej.
Alpha chwilę się nie odzywała.
– Po prostu przyjedź.  
(Argo?)

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia wzruszyła ramionami.
– Ta, no, moja mama trochę malowała i chyba zostało w genach. To odprężające.
James dłuższą chwilę się nie odzywał, ale, ku zdziwieniu kobiety, nie była to niezręczna cisza.
– Więc jesteś z tych ludzi, którzy stoją i godzinę zachwycają się czarną kropką na środku pustego płótna? – zapytał bez żadnych emocji, a Lucia mimowolnie odnotowała, że to chyba najdłuższe pytanie, jakie kiedykolwiek wypowiedział w jej stronę. Skrzywiła się.
– Ach tak, sztuka nowoczesna – powiedziała z pogardą. – Trzeba umieć odróżnić prawdziwą sztukę od ludzi, którzy chcą tylko zdobyć pieniądze. Abstrakcję też trzeba umieć malować, nie wystarczy kilka bezmyślnych machnięć pędzlem. Kojarzysz Picassa? – zapytała, choć nie czekała na odpowiedź. – Mimo że osobiście nie jestem wielką fanką abstrakcji, umiem docenić wielkich malarzy, a trzeba mu to przyznać – był wielkim malarzem. To, co niektórzy robią teraz, to zwykłe oszustwo.
Kolejna chwila ciszy, przerywanej tylko odgłosami burzy.
– Sztuka była zakazana – oznajmił nagle Von Alwas. Lucia spojrzała na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
– Cóż, teraz już nie jest, więc nie widzę powodu, żeby o niej nie mówić. Jak byłam jeszcze we Włoszech, to nigdy nie nakładało się ograniczeń na sztukę.
Von Alwas skinął głową, nie spuszczając oczu z drogi. Jechali jeszcze chwilę, aż w końcu zatrzymał się przed jej domem.
– Dzięki za podwózkę. – mruknęła, odpinając pas. Otworzyła drzwi i wystawiła już nogi na zewnątrz, gdy James odezwał się po raz kolejny.
– Ten... wspólnik, jak go nazwałaś, mimo całego swojego zamiłowania do sztuki, jest bardziej fanem dawnej władzy. Raczej nie dogadałabyś się z nim na wspomnianym wspólnym obiedzie.
Parfavro uniosła brwi, ale już nic nie powiedziała, tylko wysiadła z samochodu i zamknęła za sobą drzwi. 
(James?)

Od Calii cd. Camille

Czas ustalić listę gości! – zawołałam radośnie, usadawiając się na kanapie z kartką i długopisem. Camille popatrzyła na mnie spode łba, łyżką mordując przygotowaną przeze mnie zupę. Odkąd zdecydowałyśmy się na tematyczną imprezę, przygotowania pochłaniały nam sporo czasu wolnego i przenosiły się z mojego mieszkania do domu Cam i odwrotnie, w zależności od tego, kto akurat miał coś do załatwienia na mieście lub mógł wcześniej wrócić. Zwykle ja przyjeżdżałam do przyjaciółki po zajęciach, a ona do mnie, gdy akurat miałam dzień wolny po nocce i brak ochoty na wychodzenie gdziekolwiek. Tym razem jednak przywitałam Słowika w porze obiadu, bez zapowiedzi i wyjątkowo wkurzoną. Udało mi się ustalić, że wracała właśnie z jakiegoś supertajnego-o-którym-mam-nie-wiedzieć spotkania i nie wszystko poszło po jej myśli. Stwierdziłam więc, że jest to idealny moment na najbardziej ryzykowny punkt całych naszych przygotowań.
– Żadnych znajomych z Noctis – burknęła Camille, wracając do zupy.
– Aha, czyli żadnych moich znajomych, świetnie – odpowiedziałam z ironiczną wesołością.
– Masz znajomych z pracy.
– Racja. A co ze Stevem? On jest w Noctis, tak chciałam tylko przypomnieć.
Camille wzruszyła ramionami.
– Bez niego się chyba nie obejdzie. Poza tym, nie traktuję go jak kogoś z Noctisu.
Przewróciłam oczami, wpisując go na listę gości.
– Dobra, czyli moi znajomi z pracy. Ale tylko ci, których lubię – mruknęłam, dopisując parę innych imion. – Mamy siedem osób. Na upartego osiem.
– Znajomi ze studiów?
– Większość jest nudna. Jak już to mogłabym zaprosić jedną.
– To zaproś.
– Okej, w takim razie teraz twoi goście. Tylko żadnych sztywniaków z Pectisu.
Cam odmruknęła coś niezrozumiałego. Patrzyłam na nią z wyczekiwaniem, aż w końcu pokręciła głową.
– Muszę to przemyśleć, a teraz jestem na to zbyt wkurzona. Dopiszę resztę potem.
– Och, okej. A Fionna mam wpisać za ciebie? – zapytałam z miną niewiniątka. Oczy Camille pociemniały gniewem.

– Ace, ty mnie już bardziej dzisiaj nie denerwuj. Wydaje mi się, że coś już na ten temat ustaliłyśmy.
– Och, czyli nic się nie zmieniło? – zapytałam z udawanym zdziwieniem. Camille tylko spojrzała na mnie morderczym wzrokiem. Ja natomiast, wciąż z miną niewiniątka, dopisałam w myślach na listę pewnego rudowłosego Irlandczyka o imieniu Fionn i nazwisku O'Reilly. 
(Cam?)

1 kwietnia 2020

Od Camille cd. Akiro do Argony

        Ta rozprawa była żartem. — warknęła Camille, wchodząc bez pukania, czy nawet slowa przywitania do gabinetu Argony. — Nie wiem, kto to załatwił, ale brakuje mu chyba nieco finezji. "Bezkres wód" dobre sobie — parsknęła, stając naprzeciwko Alfy, która patrzyła na nią swoim charakterystycznym, uprzejmie zirytowanym, nieco znudzonym spojrzeniem.
— Chciałabyś może wyjaśnić mi, o czym tak właściwie mówisz?
— O rozprawie naszego ukochanego sabotażysty, w której miałam wątpliwą przyjemność uczestniczyć. — odparła Belcourt, uspokajając się nieco, za to Ryuketsu zdawała się być coraz mniej zachwycona przebiegiem tego spotkania. — Jako że oficjalnie jestem prawnikiem, mogłam przebywać na sali sądowej — rozpoczęła opowieść. — Chłopak oczywiście kłamał jak z nut, a kiedy został skazany, zaczął coś pieprzyć, że chętnie umrze, patrząc w kierunku bezkresu wód. Podał dokładne miejsce. A sędzia — przerwała na chwilę na szoczystą wiązankę, składającą się głównie z nieprzyjaznych mężczyźnie epitetów. — Powiedział, że nie widzi problemu. Nie. Widzi. Problemu — rzuciła, jakby sama nie mogła w to uwierzyć. — Co za żałosny osobnik.
— Do czego pijesz, tak konkretnie? — spytała kobieta, wskazując jej dłonią miejsce, a Szefowa Mafii Pectis usiadła na nim.
— Nie przeprowadza się kar śmierci tam, gdzie tylko więzień sobie tego zażyczy. Nie tak działa prawo. Śmierć ma być jak najbardziej humanitarna, przeprowadzona w konkretnych, ściśle wyznaczonych warunkach. — tłumaczyła. — Nikt nie zgodziłby się na zrobienie tego na klifie nad oceanem. Nawet jeśli przyjmiemy taką ewentualność, zazwyczaj ktoś z rodziny lub znajomych zabiera ciało i urządza pogrzeb. A nic takiego nie miało miejsca.
 Camille do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, że ktoś o tak jasnej skórze może jeszcze zblednąc. Argona pokiwała głową, po czym wzruszyła ramionami.
— Obie spodziewałyśmy się chyba, że ten mały karaluch nie umrze, kiedy miał taką możliwość, prawda? — Camille odpowiedziała jej skinieniem.
— Trzeba było załatwić sprawę samodzielnie — rzuciła, szczerząc zęby niczym jakieś dzikie zwierzę. — Jeśli Ori żyje, jeśli jednak nie zginął po procesie, co właściwie mamy z tym zrobić?
— My? — dopytała powątpiewająco Alfa, na co Camille przewróciła oczami, uśmiechając się lekko na zdystansowanie kobiety, po czym machnęła ręką.
— My. Nie ma sensu, by któraś z nas zajmowała się tym sama. Lepiej załatwić sprawę po cichu, szybko. Zwłaszcza że dotyczy nas obu. Był częścią twojej organizacji. Mnie z kolei rozwalił Wieżę w drobny mak, utrzymując, że zrobił do pod dowóddztwem Leniniewskiego, w co zdaje się wierzyć. Pozostaje tylko zdecydować, co z nim zrobimy.
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

      Lwica zmarszczyła nos, niemal jak domowa kotka, patrząc jak filozof błędnie uznaje próby krzyku za dobry pomysł. Nie znała jeszcze do końca swojego towarzysza, a każde próby przypomnienia sobie czegoś więcej kończyły się jej irytacją. Jednak nie zdawało jej się, by Impsum zwykł bić ludzi. Wiedział oczywiście jak to się robi, po prostu, sama nie wiedziała czemu, nie kojarzył jej się z tą czynnością. Przynajmniej ustalił jedno. A bardziej upewnił się. Mężczyzna, w przeciwieństwie do innych w tym dziwnym miejscu, zdawał sobie sprawę z ich obecności. Camille nie wiedziała, od czego to zależało, jednak nie interesowało jej to w tamtym momencie. Dużo ważniejsze było to, co mogli jeszcze wyciągnąć od dziwnego filozofa. Warknęła cicho, jakby nieco zrezygnowana, po czym płynnnym ruchem stanęła na dwóch łapach, a jej kształty zmieniły się, futro zniknęło, a prawniczka przeciągnęła się, krzywiąc lekko.
— Może ja to zrobię? — zaproponowała uprzejmie, podchodząc bliżej, a mężczyzna zrobił jej miejsce obok siebie.
— Proszę bardzo — odparł, wciąż przytrzymując twarz filozofa. Zdawało jej się, jakby znała go na tyle, że wiedziała o niektórych jego zachowaniach, czy tikach, mogła go wyczuwać. Nie, to idiotyczne, prawda? Pochyliła się nad filozofem z delikatnym, ciepłym uśmiechem, za którym czaiła się figlarna nuta.
— Sicut hoc tempore lacrimantibus creationem. Statim prohibere. (To nie pora na darcie się jak nieboskie stworzenie. Natychmiast przestań.) — odezwała się do niego łagodnie, jednak jej słowa zabrzmiały bardziej niż przekonywująco, choć nieszczególnie były prośbę. — Możesz go puścić, Loremie. Będzie cicho. — uniosła na niego wzrok, napotykając powątpiewające spojrzenie. — Naprawdę. — Po chwili niebieskowłosy zabrał rękę z twarzy filozofa, a ten mimo że wciąż wpatrywał się w nich przestraszonym spojrzeniem, to nie pisnął ani słówkiem.
— Dobrze, bardzo dobrze — mruknęła Belcourt, jakby do siebie, po czym poklepała mężczyznę po ramieniu, niemal w przyjacielskim geście. — Quare qui possum non videt nos? (Dlaczego ludzie nas nie widzą?)Responsum! (Odpowiadaj.) — dodała po chwili, widząc jak mężczyzna się opiera, nie chcąc mówić, czy też może nie znając odpowiedzi na zadane mu pytanie.
— Im 'non certus. Sed puto quod haec sit ex cogitandi quaedam via. ... Non hinc, non est hoc? ... maybe suae defensionem mechanism, quod sicut sensus, et tu non esses, ut te jacere conscientiam glorietur. (Nie jestem pewien. Ale sądzę, że może to być spowodowane pewnym sposobem myślenia. Wy... nie jesteście stąd, czyż nie? może ich... mechanizm obronny to wyczuwa i po prostu nie przyjmują waszego istnienia do swojej świadomości.) — odpowiedział filozof, a pierścień Camille nie pozwolił wyczuć jej ani prawdy, ani kłamstwa, co przyjęła za wahanie lub przyjęcie własnej niewiedzy.
— No, przynajmniej tyle wiemy — zerknęła na Lorema z nieco dziwną miną. — Jak sądzisz, o co powinniśmy go jeszcze zapytać? — oczywiście sama miała jeszcze kilka mniej lub bardziej inteligentnych propozycji, jednak uznała, że to właśnie on lepiej zna się na temacie i może poprowadzić ich mały "wywiad" w dobrym kierunku.
(Lorem?)

26 marca 2020

Od Tiffany C.D Lorem

  Zagryzła nerwowo wargi, podnosząc się ostrożnie z ziemi, a przed sobą widziała tylko ciemność. Zatoczyła się i gdyby nie odruch rozstawiania rąk na boki podczas spadania oraz pobliska, zepsuta rura, zapewne wylądowałaby ponownie na tyłku. Potrzebowała czasu, aby zdać sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i co ją otacza. Kolana, obite po upadku, zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a krew cieknąca z rany na ręce nie napawała nastolatki zbytnim optymizmem. W dodatku nieprzyjemne uczucie tysiąca mrówek pełzających po jej ręce...
   Płakała, zmęczona bólem i wybuchem złości. Osamotniona, w kanale ściekowym, od czasu do czasu słysząc głuche piski szczura. i ciche drapanie małych pazurków. Wzdrygała się na samą myśl, ile zanieczyszczonych stworzeń pełza w ciemności, czekając na jakiś soczysty posiłek, którym mogło okazał się martwe ciało nastolatki. Czy krew przyciągnie jakieś istotki o niecnych zamiarach? 
   Odwróciła się, słysząc coś innego niż piski i spływającą wodę. Lorem biegł w jej kierunku, ale zdecydowanie wolniej, niż poprzednio ona i może dzięki temu zachował równowagę i nie wypieprzył się tak beznadziejnie jak poprzednio Tiffany. Nie wyczuł w niej żadnych, negatywnych i pulsujących emocji. Spojrzała na niego z ogromną rezygnacją w oczach. Nie miała siły przepraszać, a on najwidoczniej tego nie oczekiwał. Słowa, w tym momencie, okazałyby się bezcelowe, a Tytania poprzysięgła, że kiedyś odpłaci mu się za wszystko co dla niej zrobił, a Somniatis, jeżeli w ogóle rozpozna ją, zechce zapewne ugościć białowłosego z otwartymi ramionami. 
  - Mam nadzieję, że nie tak daleka ta droga do mojego Zegarmistrza. - wyszeptała, ocierając łzy dłonią i zakrywając rękawem rozciętą łapkę. Lorem zauważył, że krwawi. Rana, co prawda obszerna, ale nie była głęboka. Chłopak wręczył jej chusteczkę, aby mogła sobie ją prowizorycznie zabandażować. 
   - Damy radę. Namierzymy go i prędzej czy później trafisz do swojego prawnego opiekuna. A teraz chodź i nie bombarduj mnie już nadmiarem swoich emocji.
   No tak. Ponownie przecież wybuchła i zapomniała o tym, jak bardzo inni ludzie mogą być wrażliwi na jej ataki, w tym też i białowłosy Skryba. Wyciągnął rękę, którą pochwyciła z wdzięcznością krótkowłosa. Powoli stąpała po śliskiej powierzchni, patrząc pod nogi, aby ponownie się nie wydupić. Oboje mieli już dosyć kanałów i doszli do wniosku, że to nie był najlepszy pomysł, a naprawdę różne istoty mogą ich zaczepiać. W końcu panienka Rivers już naprawdę różne rzeczy w swoim życiu widziała, a na Delcie powtarzają, że nie należy pałętać się samemu po ciemnych miejscach. A obecność Lorema nie była specjalnie krzepiąca. To nie prywatny ochroniarz tylko zwykły, spokojny facet, który po jakimś mocniejszym poślizgu mógłby sobie połamać obie nogi i młoda była o tym przekonana. Chociażby sam fakt, że nie radził sobie z jej wybuchami już o czymś świadczył. Musiała być silna, bo on nie będzie. 
  - To co teraz zamierzamy zrobić? - zapytała, przecierając oczęta. - Gdzie się musimy udać?

(Lorem?)

24 marca 2020

Od Akiro cd Argo, Camile do Somniatisa

Gdy kobiety wyszły z pomieszczenia, jasnowłosy chłopak wypuścił ciężko powietrze z płuc i położył głowę na stole. -Mogli, by się pospieszyć. -westchnął czekając na wyrok śmierci, po chwili się podniósł się i beznamiętnie wpatrywał się w drzwi. Po bliżej nie określonym czasie, klamka się ugięła pod ciężarem nałożonym przez osobę stojącą  po drugiej stronie drzwi. Po usłyszeniu wyroku chłopak niemiła jednak zbyt wielkiego zaskoczenia. Gdy do środka weszli strażnicy, Akiro wstał od stołu.
-Z przyjemnością wezmę odpowiedzialność za zniszczenie wieży. -powiedział patrząc na Alfę. -Jeśli jest taka możliwość chciałbym, porozmawiać z Somniatisem.
-Oczywiście. -odpowiedziała czarnowłosa, chłopak spokojnie odszedł razem z strażnikami, którzy zaprowadzili go do jego celi. Mężczyźni wepchnęli go pomieszczenia, które było oświetlane, przez niewielką zwisającą na kablu żarówkę. Owa lampka swoim światłem oświetlała dwa drewniane krzesła i niewielki stolik, te rzeczy były jedynymi przedmiotami jakie znajdowały się w pomieszczeniu. Akiro przeszedł na drugą część pokoju i usiadł na podłodze centralnie na przeciwko wejścia. Drzwi otworzyły się z lekkim zgrzytem, który rozniósł się po niewielkim pomieszczeniu, po którym rozniosły się szybkie kroki  wraz z zgrzytem zamka. Akiro objął swojego przyjaciela, który się do niego przytulił mimo drżącego ciała oboje, byli szczęśliwi z tego spotkania. Trwali w uścisku przez dłuższy czas, gdy się od siebie odsunęli, Akiro zauważył zmęczone oczy przyjaciela.
-Somi, ty w ogóle spałeś? -spytał zmartwiony o przyjaciela, który od razu przypomniał mu w jakiej się znajduje sytuacji.
-Jak możesz teraz myśleć o mnie? Przecież oddadzą cie Sjewowi!
-Tak wiem.
-Ja ci pomogę uciec. -zaproponował z wielkim entuzjazmem, a w jego oczach dało się widzieć nadzieje, że jego przyjaciel na tą prośbę. Jasnowłosy jednak się spokojnie uśmiechnął i położył swoje dłonie na jego ramionach,
-Nie mogę tego zrobić, chce odciążyć watahę z tego fałszywego oszczerstwa.
-Alee... -mężczyźnie zaczął łamać się głos, a z oczu zaczęły spływać łzy. to właśnie przez ten gest skazaniec również zmiękł i po jego policzkach również spłynęły słone krople, i przytulił do siebie przyjaciela.
-Ale wiesz mam do ciebie prośbę.-wysoki mężczyzna odsuną się lekko do tyłu.
-Co takiego? -zapytał wycierając spuchnięte i zmęczone oczy od łez i zmęczeniem spowodowanym nieprzespanymi nocami.
-Boni -zrobił przerwę, patrząc na zaskoczoną twarz przyjaciel. -Chłopak wie co ma zrobić, chciałbym, żebyś mu pomógł jeśli się uda jeszcze się zobaczymy, a jak nie to spełni się to o czym cię informowałem parę miesięcy temu. -powiedział uspakajającym tonem. Ich rozmowę przerwało zamieszanie. -Somi proszę jedz do sklepu i zajmij się Baksem. -mrugnął mu prawym okiem i wyszedł z  strażnikami, mając nadzieje, że jego przyjaciel wykona jego prośbę i znajdzie w kieszeni kartkę z informacją od niego.
     Po dwóch godzinach jazdy docierają na komisariat policji, a po kolejnych minutach wszystko działo się expresowym tempem, a wiadomość o zdrajcy Sjew`u, który poprowadził zamach na wieżę rozbiegło się po wszystkich sektorach Ainelysnart.
Akiro przesiedział za kratami jeszcze dwie doby, między czasie został przesłuchiwany  przez ludzi pracujących w wierz, a trzeciego dnia został postawiony przed sądem. Jasnowłosy przyznał się do całej akcji, którą zaplanował półtora roku temu. Wyparł się jakich kol-wiek powiązań z organizacją znaną jako Wataha, ani innymi znanymi organizacjami. Gdy sędzia wrócił do sali, wszyscy czekali na wyrok.
-Akiro Ori za zniszczenie wieży i tym samym do przyczynienia się do śmierci 2000 osób, oraz uszczerbku na zdrowiu 3050 osób i ucieczkę więźniów skazuje cię na śmierć poprzez rozstrzelanie. To by było tyle zamykam sprawę. -Wszyscy wstali, gdy sędzia zaczął się zbierać.
-Wysoki sądzie! -Wyrwał się jasnowłosy, denerwując tym samym zgromadzonych. Jednak sędzia się zatrzymał i spojrzał na chłopaka. -Czy skazany, może mieć prośbę?
-Zależy od rodzaju tej prośby?
-Jeśli to możliwe chciałbym zostać rozstrzelany na klifie Mero na arenie 5, by móc w ostatnich chwilach  spojrzeć na bezkres wód. -Sędzia szybko się zastanowił i odpowiedział.
-Nie widzę problemu. -po czym opuścił sale rozpraw. strażnik w wyprowadził Akiro z sali a następnie umieścili go w samochodzie i ruszyli na arenę piątą. Po dotarciu nad skraj klifu oczy chłopaka nie przestawały iskrzyć się szkarłatem. Akiro spojrzał na "kraniec" wód, które wyznaczał widoczny horyzont w oddali, do uszu blondyna dotarł dźwięk otwieranego pokrowca, więc się odwrócił i spojrzał na osobę, która miała wykonać wyrok. Po chwili blondyn wpatrywał się w wylot broni, po rozbrzmiał strzału, chwilę później ciało chłopaka pod wpływem uderzenia i przechyliło się do tyłu i zleciało wzdłuż klifu i wpadło w bezkresną toń, strażnicy oddali jeszcze parę strzałów w unoszące się ciało za nim zjawiły się rekiny i je pożarły. Straż zebrała swój sprzęt i zwinęła się do ciemno granatowej ciężarówki i ruszyli z piskiem opon do bazy złożyć raport.
Cztery dni wcześniej
Baks zabrał najpotrzebniejsze rzeczy do sklepu zegarmistrza, otworzył zamknięte drzwi kluczami, które dostał do swojego właściciela. Po wejściu do środka, zamknął za sobą drzwi na klucz i skierował się na zaplecze, tam wszedł do jednego z wielu zagrodzonych pokoi i usiadł  tam otwierając torbę i wyciągnął z niej laptopa i zaczął kontaktować się z wszystkimi dłużnikami blondyna i organizować wszystko co było potrzebne w najbliższym czasie. Następnego wieczora w całym budynku rozbrzmiał dźwięk dzwonka wiszącego nad głównym wejściem. Dzieciak szybko lecz ostrożnie zamknął laptop i schował go pod stertą różnych części do zegarków. Pies wyjął nóż z pochwy i skierował się na korytarz, a następnie na przód domu. Gdy wreszcie miał widok na mężczyzne, który stał za blatem, schował ostrze i zwrócił się do mężczyzny po imieniu, ten szybko odwrócił się w stronę nieznanego mu do tej pory dzieciaka.
-Tak, a ty kim jesteś i co tu robisz.
-Jestem Baks, miałem się z tobą tutaj spotkać. Dostałem się tutaj po przez klucze. -mówiąc to wyciągnął klucze z kieszeni i zakręcił nimi na wskazującym palcu. -Ale szkoda marnować czasu. Mamy niecałe trzy dni. -powiedział kierując się do wcześniejszego pomieszczenia i do swojej roboty. Smoi ruszył za chłopakiem zaskoczony jego postępowaniem.
-Ale co ty chcesz zrobić w trzy dni?
-Na terenie miasta Akiro ma swoich dłużników, którzy muszą spłacić swój dług, przed jego śmiercią inaczej będą mieć nie ciekawie. -Baks spojrzał na zaskoczonego wysokiego mężczyznę. -twoim zadaniem jest znalezienie ich i poinformowanie planie działania, nie musisz się martwić są to tylko i wyłącznie morsie wilki jeden z nich panuje nad stworzeniami morskimi, a inny pomaga w oddychaniu podwodnymi.Uznałem, że ich znasz więc sobie dasz rade ja w tym czasie zajmę się  pracą z zaplecza. -podczas całego tłumaczenia  podpinał się do sieci przez niewykrywalnego ducha
- A właśnie masz Tabletki dane ci przez Akiego?
-Powinny gdzieś tu być.
-Trzeba będzie je znaleźć, bo będą później nam potrzebne pod koniec akcji.
Teraźniejszy czas
Boni wraz z Somniatisem łowili ryby w miejscu oddalonym o dwa kilometry od miejsca w, którym odbywało się stracenie blondyna. Po kolejnych godzinach rozbrzmiał odgłos strzał, który dał znać chłopakom, że czas się zbierać. oboje zebrali sprzęt i rozmawiając ruszyli w stronę plaży,a następnie weszli do jaskini, ukrytej za dwoma głazami. To właśnie w tej jaskini na skalistym brzegu leżał Akiro łapiąc oddech w towarzystwie dwóch morskich wilków.
Somniatis 

Od Akiro do Somnatisa

Akiro ucieszył się z słów chłopaka, które wypowiedział. Jasnowłosy wypił pół herbaty po czym spojrzał na przyjaciela, jego wyraz oczu go wystraszył, zaczął go wołać, ale jego przyjaciel nie reagował. Aki potrząsną chłopakiem i zmartwiony go spoliczkował, dlatego czarnowłosy spojrzał na niego zaskoczony, a jego lewa dłoń powędrowała na policzek.
-Nie załamuj się mam do ciebie groźbę. -powiedział  wyjmując z kieszeni listek tabletek. -Chcę, żebyś je przechował je do momentu, aż będą potrzebne. Obiecuje ci, że mimo mojego złapania wrócę do ciebie i nie zostaniesz sam. Będziesz też w tym swój udział -powiedział i go przytulił. -Ale na ranie skończę za ciebie dzisiejsze zamówienia i ruszymy do miasta.- powiedział i zabrał się do skojarzenia zadań. Wszystkie zadania skończyły się, po dwóch godzinach. Skończyli dzisiejszą prace i wyszli spędzić wieczór na mieście w swoim towarzystwie. A planowany wieczór przeciągnął się w wspólną zerwaną noc pełną zabaw, beztroskich żartów i rozmów, oraz zabaw.  Som zapomniał w tym wszystkich o słowach chłopaka i poniósł się  atmosferze.
 end

Od Somniatisa cd. Akiro

- Oh, Akiro... - Gula w gardle Somniatisa nie pozwoliła mu powiedzieć więcej. A chciał mu powiedzieć tak wiele. Chciał na raz zapewnić, że zajmie się tymi dziećmi, że nie dopuści, by Akiro coś się stało, że to wszystko musi być jakieś nieporozumienie i na pewno się wyjaśni, że wszystko będzie dobrze, że jeśli będzie trzeba to mogą uciec razem, że umarłby za niego jakby to było możliwe, że nigdy w życiu nie chce więcej nikogo stracić, że Baks zawsze jest u niego mile widziany...! Ale zamiast tego milczał, nie mogąc wykrztusić słowa. A spokój, z jakim jego przyjaciel o tym mówił wcale mu nie pomagał. Wziął od chłopaka kubek z herbatą, by zająć czymś ręce. Upił malutki łyczek, zupełnie nie czując, że wrzątek parzy mu gardło. Potem kolejny. - Cokolwiek się stanie... będę tu dala ciebie - powiedział wreszcie, bardzo cicho, zacinając się i próbując przełknąć żal z kolejnymi wrzącymi porcjami napoju. Gwałtownie odstawił kubek na stół i chwycił przyjaciela za rękę. Przyciągnął go do siebie. Spojrzał prosto na niego, a jego oczy szkliły się lekko. - I zawsze... zawsze będę twoim... twoim przyjacielem. Zawsze. - Puścił go i spuścił wzrok. Po policzkach popłynęły mu łzy. - Pamiętaj o tym, dobrze?
  Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał, ale nie potrafił nie myśleć. Myśl o utracie przyjaciela ściskała go boleśnie za serce. Zostać sam. Znowu zostać sam. Nie chciał, lękał się, a jednocześnie coś w środku, bardzo głęboko, spodziewało się, że to musi się tak skończyć. Jak wiele razy przechodził już przez utratę. Jak wiele razy jeszcze będzie miał przez nią przejść. Somniatis zapadł się w siebie, pogrążając w ponurych myślach niemal zapominając, że Akiro wciąż tu jest. Że chłopak wciąż żyje. 
(Akiro?)