13 czerwca 2019

Od Jamesa cd. Lucii

       Gdy Camille poklepała go po głowie, był naprawdę bliski tego, żeby po prostu wyjść z tego balu i mieć całą tę farsę za sobą. Wiedział, że ta drobna kobietka należy do wyjątkowo otwartych jednostek, jednak nie sądził, że pokusi się na tak matczyno-troskliwy gest w jego kierunku. Dlatego też z pewnym zadowoleniem odnotował fakt jej odejścia od stolika razem z rudowłosym zastępcą Von Alwasa seniora. Po chwili na krzesło obok niego usiadła Parfavro. Bardziej poczuł to, niż zobaczył, gdyż odsłonięty fragment jej ramienia lekko otarł się o jego marynarkę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że w sumie mógłby całkiem łatwo dowiedzieć się o niej wszystkiego, jednak jeszcze szybciej przeszła myśl z pytaniem: po co? Ta dziewczyna nie była mu do niczego potrzebna i jeśli miał być szczery, to dopóki nie wchodziła mu w paradę, to niewiele go obchodziła. Gdy była bliżej niego i w końcu na tym samym poziomie, dotarł do niego zapach jej perfum. Stanowiły unikalną mieszankę, dające mocny i wyjątkowo ciężki rezultat. Jednak nie był to zapach przesadzony, zdecydowanie pasował do pewnej siebie i stanowczej Lucii. James z pewnym zdziwieniem zauważył że cały jej obraz jest bardzo spójny, jednak nie sądził by ta informacja mu się przydała do czegokolwiek. Po raz kolejny rozejrzał się po sali, odnotowując że Camille nadal rozmawiać z Fionnem. Niefortunnym splotem wydarzeń spojrzenia jego i jego ojca skrzyżowały się. Na twarzy seniora rodu pojawił się wystudiowany, zdecydowanie sztuczny uśmiech, lustrzane odbicie tego na twarzy jego syna. Unieśli kieliszki w tym samym momencie, jakby byli dobrymi znajomymi, jednak ich spojrzenia zdecydowanie przeczyły gestom.
- Nie za dobrze się układa między tobą a moim szefem, prawda? - usłyszał po swojej prawej stronie niemal współczujący ton.
- Nie. - rzucił krótko, po raz kolejny mordując konwersację. Siedzieli w milczeniu przez chwilę. Potem Lucię poprosił do tańca jakiś mężczyzna i przez dłuższy czas nie schodziła z parkietu, w końcu znikając mu z pola widzenia. James zajął się sobą i swoją wodą z cytryną, co jakiś czas wymieniając z kimś jakieś uprzejmości. W końcu wstał i ruszył w kierunku wyjścia. Złapał wzrok przyjaciela i skinął mu głową na pożegnanie. Odebrał od parkingowego kluczyki i ruszył w kierunku swojego sportowego, ciemnego samochodu. Gdy już wyjeżdżał z terenu imprezy, jego wzrok przykuła czekająca na taksówkę Parfavro. Westchnął ciężko, już słysząc w myślach reprymendę od Fionna, gdy ten dowie się, że ją tak po prostu zostawił. Nie żeby go to ruszało, po prostu nie chciał marnować czasu na bezsensowne dyskusje z nim w roli głównej. Podjechał więc w kierunku kobiety, zatrzymał się i opuścił szybę, by móc swobodniej mówić.
- Podwieźć cię? - zapytał, w myślach spisując na straty swoją spokojną podróż.
(Lucia?)

Od Camille cd.Calii

      Wydałam z siebie najbardziej żałosny jęk na jaki mnie było stać i spojrzałam na Calię z miną zbitego szczeniaczka.
- No weeeeź. - mruknęłam, uśmiechając się do niej słodko. - Nie bądź takaaaaa. A w ogóle zreflektowałam się - kiedy ta impreza? - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Sobota? Myślę, że w sobotę - rzuciła. Na widok błysku ducha organizacji w moich oczach szybko zaczęła protestować:
- Onienienienie, Camille - rzuciła stanowczo - Nawet. O. Tym. Nie. Myśl. - ale ja już zdecydowałam.
- Zaproszę wszystkich, których znam! - zerwałam się z miejsca, już w myślach planując jak udekoruję mieszkanie przyjaciółki. - Kupię piñatę! Albo dwie! Albo dziesięć! I tancerki! Trzeba koniecznie ściągnąć tancerki! Znam takie jedne, fajne, fajne - wyciągnęłam telefon i zaczęłam zapisywać wszystko, co musiałam zrobić. - Do soboty strasznie mało czasu, ale ja sobie nie poradzę, no ja?! - rozkręcałam się w swoich planach, co jakiś czas zerkając na Calię, której twarz stawała się coraz bardziej biała, aż w końcu przybrała odcień kredy. Zatrzymałam się na chwilę, by spytać:
- Cal, mam zrobić to sama? Jakoś niewyraźnie wyglądasz...
- Camille - rzuciła w odpowiedzi. - to miała być domówka. Tylko skromna d o m ó w k a. Tam nie ma tancerek. Ani piñat. Ani nawet połowy tych rzeczy, które wymieniałaś. Nawet ich nazw nie jestem w stanie powtórzyć nie mówiąc już o wyjaśnieniu co to jest. A nawet jeśli są, to na pewno nie w TAKIEJ ilości.
- A-ale - zająknęłam się - Nawet tortów nie chcesz?
- Cam. Zajmę się tym - ugięłam się pod jej twardym spojrzeniem.
- Dobra, dobra. Rozumiem - rzuciłam, siadając na kanapie i zakładając ręce jak obrażony pięciolatek.
- Ale sukienkę mogę ci pożyczyć - rzuciła w końcu pojednawczo Calia. Na moją twarz wypłynął triumfalny uśmiech
- No! - odparłam jedynie - Przynajmniej tyle.
(Cal?)

Od Calii cd. Camille

    – Nie mam pojęcia – przyznałam z westchnieniem. Camille prychnęła z dezaprobatą i odczepiła się ode mnie. Skorzystałam z okazji i uciekłam na kanapę. Położyłam się na brzuchu, twarzą w poduszkach. Mimowolnie odnotowałam, że pachniały Stevem. Jęknęłam, protestując, gdy Camille ostentacyjnie usiadła na moich nogach.
– Poszłabym na wesele – mruknęłam, przypominając sobie chłopaków z wieczoru kawalerskiego, których dziś obsługiwałam w pubie. – Dawno nie byłam na weselu. Wesela zawsze są super.
– No twoje ze Stevem też takie będzie – powiedziała Camille sugestywnie. Uniosłam się na łokciu.
– Camille Belcourt, ostrzegam cię...
– Dobra, dobra – prychnęła. – A co do wesela, to ja na przykład idę na bal... – zrobiła przerażoną minę. – Zaraz, który dzisiaj mamy?
– Czternasty?
Camille odetchnęła z ulgą.
– No, to idę na bal jutro.
– Idziesz na bal beze mnie? – Spojrzałam na nią z wyrzutem.
– Trzeba było pójść do Pectisu, nie moja wina, że Noctis ma wywalone na wszystkich. – Wzruszyła ramionami.  Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
– Na pewno nie idziesz z osobą towarzyszącą – odgryzłam się. Camille westchnęła, kręcąc głową.
– Calia, to nie wesele.
– Gdybyś chciała, to byś mnie wzięła – prychnęłam, znów kładąc się na kanapie z miną obrażonego przedszkolaka. Belcourt uśmiechnęła się wrednie.
– Nie.
– A H A?!
Zrzuciłam ją z kanapy.
– Ała! – zaprotestowała.
– Dobrze –prychnęłam, podnosząc się z sofy. – Super. W takim razie robię konkurencyjną imprezę.
– A pożyczysz mi na bal tę swoją cudowną prześliczną sukienkę? – Brunetce aż zaświeciły się oczy, gdy patrzyła na mnie błagalnie z podłogi. Prychnęłam.
– Żałosne.
Jasne, że jej pożyczę.

(CAMILLE? W KOŃCU XD)

Od Lucii cd. Jamesa

    Lucia nawet nie zawróciła sobie głowy wyganianiem ciemnowłosej nieznajomej ze swojego miejsca.
– Chyba cię podsiadłam, wybacz – zauważyła kobieta, podnosząc się z krzesła.
– Nie, nie, spokojnie, siedź. – Wychyliła się tylko po swój kieliszek szampana. – I tak nie mam o czym rozmawiać z tym panem.
Ciemnowłosa wychyliła się ze swojego miejsca i poklepała Jamesa po idealnie ułożonych włosach, jakby pocieszała biednego pięciolatka. Mężczyzna rzucił jej mordercze spojrzenie. Lucia uniosła brwi. Jaką relację ma z nim ta kobieta? I czy z kimś takim w ogóle da się mieć jakąś relację? Upiła łyk szampana, maskując swoje zaskoczenie.
– Może się przedstawisz, dyplomatko? – zapytał przenikliwie James, starając się odwrócić uwagę kobiety od swojej głowy.
– Ach, masz rację – zreflektowała się, zupełnie niezrażona tonem jego głosu. Podniosła się lekko z krzesła.
– Camille Belcourt, Mafia Pectis. – Wyciągnęła rękę, którą Lucia uścisnęła ze skinieniem głowy.
– Lucia Parfavro, Menthis.
– Panna Belcourt, jak nam miło! – Usłyszeli kolejny głos, w którym Włoszka natychmiast rozpoznała Fionna. Irlandczyk podszedł do szefowej Pectisu, i uścisnął obiema rękami jej dłoń. Lucia widziała, że był zachwycony tym balem. Wszystko szło po jego myśli, goście bawili się wyśmienicie, przyszło sporo sojuszników. Rozpoznawała te iskierki radości w jego oczach. Fionn po prostu promieniował szczęściem.
Camille pokiwała głową z uśmiechem w odpowiedzi.
– Naprawdę wyśmienity bal, panie O'Reilly.
– Dziękuję, dziękuję, bardzo mi miło. Zapraszam panią do głównego stolika, może porozmawiamy chwilę o stosunkach między naszymi organizacjami przy kieliszku szampana i ciasteczku?
– Bardzo chętnie – przytaknęła Camille z uśmiechem, wychodząc zza stolika. Pożegnała się ze swoimi dotychczasowymi towarzyszami i ruszyła za Fionnem. Lucia usiadła z powrotem na swoim miejscu.

(JAMES?) 

11 czerwca 2019

Od Camille cd. Calii

      Gdy dziewczyna wydała polecenie, na moją twarz wypłynął triumfalny uśmiech. Z miną znawcy machnęłam w jej stronę ręką.
- Wierz mi, kochana, wiem co mówię - mówiąc to, z matczyną wręcz troską poklepałam ją po policzku. Przez chwilę rozkoszowałam się jej zmrużonymi oczami i zirytowaną miną, po czym postanowiłam przynajmniej sprawiać wrażenie poważnej.
- Mówię absolutnie na serio - rzuciłam - już ja nieraz widziałam te spojrzenia, te gesty, te muśnięcia dłoni, a potem ni stąd ni zowąd - zrobiłam dramatyczną pauzę i zafalowałam palcami prawej dłoni, jakby znajdował się na niej pierścionek zaręczynowy z brylantem wartym co najmniej jeden porządny dom. Calia trzepnęła mnie w wyciągniętą kończynę, a ja wybuchnęłam śmiechem. - Już zdecydowałam. W przyszłym roku na lato weźmiecie ślub. Jutro zadzwonię do krawcowej, wszystko będzie załatwione w try-mi-ga - robiłam przerwy między każdą sylabą. Już czułam jak budzi się we mnie duch prawdziwej swatki.
- Camille? - odezwała się Calia po chwili z anielskim wręcz uśmiechem.
- Słucham cię, słońce? - zatrzepotałam rzęczami.
- Zamilkniesz ty w końcu, czy mam cię zakneblować? - spytała, ani na milimetr nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Obejdzie się bez takich drastycznych rozwiązań - prychnęłam obrażona. - Ale zdania nie zmienię! - ostrzegłam, nie pozostawiając w jej sercu ani grama złudzeń.
    Wstałam ze swojego miejsca i zaczęłam bez pozwolenia gospodyni grzebać w jej lodówce, by zrobić sobie kanapkę. Zadowolona z tego, co tam znalazłam z naręczem rzeczy zamknęłam drzwiczki biodrem i ustawiłam wszystko na blacie. Niedługo potem mogłam cieszyć się posiłkiem i patrzeniem na wciąż lekko skonfundowaną Calię. Najpewniej wiedziała, że nie ma co strzępić języka na przekonywanie mnie, że między tą dwójką nie ma chemii, dlatego też machnęła ręką, po czym zaczęła chować resztę rzeczy z powrotem do lodówki.
- Możliwe, że będę miała dla ciebie jeszcze jedno zadanie - rzuciłam, gdy skończyłam już jeść. - tak... profesjonalnie, wiesz. Ale najpierw muszę otrzymać jeden ważny telefon. A póki co... - otrzepałam ręcę i zawiesiłam się przyjaciółce na szyi jak niecierpliwe dziecko w oczekiwaniu na rozrywkę - Cal, co dziś robimy?
(Cal? witam po przerwie <3)

Od Jamesa cd. Lucii

      No widzisz, jednak coś z tego będzie - skomentował przyjaciel Jamesa, gdy ten go mijał, wracając do stolika. Von Alwas nie został mu dłużny i z szatańską wręcz precyzją pozbawił go tchu kuksańcem
- Nie pogrywaj ze mną - rzucił cicho i śmiertelnie wręcz poważnie, jednak rudowłosy z pewnością tak tego nie przyjął. Na jego twarz wypłynął triumfalny uśmiech. Anglik westchnął tylko i odszedł do stolika. Nalał sobie jeszcze szklankę wody z cytryną i miętą i zaczął powoli sączyć zdrowy napój, gdy koło siebie usłyszał głos
- Może ze mną też zatańczysz? - spojrzał z ukosa na, jak zawsze radosną, Belcourt.
- Nie. - odparł tylko i dla poparcia swoich słów usiadł na krześle. Dziewczyna prychnęła.
- Nigdy nie chcesz się baawić - wytknęła mu, jednak wiedział, że nie jest na niego zła. Wślizgnęła się na krzesło, które wcześniej należało do Lucii i zaczęła prowadzić z nim niezobowiązującą konwersację. Chociaż w gruncie rzeczy dialog to za duże określenie. Jak się można było tego spodziewać to Camille głównie mówiła, on tylko co jakiś czas rzucał jedno lub dwa słowa. Obserwował salę i jego wzrok chcąc nie chcąc kolejny raz przemknął po Parfavro i rudym, z którym aktualnie tańczyła. Nadal chciał zabić Finna za ten cały cyrk z pasującym ubiorem, jednak wiedział, że będzie musiał jeszcze trochę z tym poczekać.
- Szkoda, że nie widzi, jak ona na niego patrzy - rzuciła nagle Belcourt, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem. Von Alwas wzruszył ramionami. Nie interesowały go zbytnio problemy sercowe tej dziewczyny, a już na pewno nie zamierzał ingerować w interakcje między nią a Finnem. Liczył na to samo z jego strony, jednak znając Irlandczyka szanse na to były bardziej niż znikome. Skupił się na "rozmowie" z przewodzącą Pectis kobiecie, nie zauważając nawet jak piosenka się kończy, a Włoszka wraca w stronę stolika.
(Lucia?)

Od Camille cd. Akiro

     Tak właśnie myślałam - odpowiedziała kobieta, po czym westchnęła cicho, przyglądając się swojemu rozmówcy. Już kilkakrotnie miała z nim styczność i, jeżeli miała być szczera, miała do niego bardzo ambiwalentny stosunek. Jednak jej prywatne odczucia nigdy nie wchodziły i nie wejdą w interesy Pectis czy Leniniewskiego. 
- Czy twoi przywódcy są chętni do nawiązania współpracy? - spytała, po odczekaniu momentu lub dwóch. Prosiła w myślach nawet nie wiadomo kogo, by to się udało, by zyskali kolejnego sojusznika. Było to ważne zwłaszcza teraz, po upadku Wieży, po wyborach. Jednak mimo tylu obaw jej głos był jak zawsze spokojny i opanowany. 
- Tak, raczej nie powinno być z tym problemu. - gdy usłyszała odpowiedź, poczuła jak z jej serca spada wielki kamień. Kwestia eliminacji części nielojalnych ze SJEW nie była problemem. Grunt, że z ich strony pojawiła się choć minimalna cząstka honoru. 
- Dobrze - rzuciła po chwili, już słysząc w uszach pochwałę byłego premiera, gdy potem usłyszy, że spotkanie było choć trochę owocne. - Czy byłaby możliwość żeby ktoś od nas... hmmm, dostał listę tych, którzy nie pozostali po dobrej stronie, żeby się nimi w należyty sposób zajął? - czekając na jego odpowiedź, upiła łyk kawy, którą wcześniej zamówiła. Patrzyła na chłopaka, starając się wychwycić z jego twarzy każdą emocję, dosłownie wszystko, co mogłoby jej się przydać. Gdy otwierał usta, już czuła, że nie zamierza wyjść z tego lokalu bez pewnych ustaleń.
(Akiro?)

Od Camille cd. Akiro do Argony

      Odkąd pojawili się w tym dziwnym świecie, Camille towarzyszyło nieznane jej dotąd uczucie. Stanowiło ono wyjątkowo unikalną mieszankę ciekawości, irytacji, podekscytowania i odrobiny strachu. Nie wiedziała czego ma się spodziewać po nowym miejscu. Nie rozumiała też do końca co tak właściwie się działo dookoła nich. Dlatego też obserwowała otoczenie czujnym wzrokiem starając się wychwycić każdy mogący mieć chociaż minimalne znaczenie szczegół. Uważnie słuchała rozmowy Akiro z dziećmi. Widziała też, że chłopak był zaskoczony zaistniałą sytuacją. Nie wiedziała w jakim języku rozmawiali, jednak starała się zapamiętać jak najwięcej słów, by móc potem sprawdzić je w słowniku czy w internecie, gdy już wróci do domu... No właśnie. Kiedy wróci? Na myśl o Miyashi, którą zostawiła pod chwilową opieką Calii, poczuła jak ściska się jej żołądek. Wiedziała że dziewczyna się nią zajmie jednak w końcu to nie to samo. Język ów stanowił dziwny miks różnych języków. Dwukrotnie powtórzone zostało słowo "Genero". Czy miało jakieś szczególne znaczenie? Wychwyciła także "trater". Od "traitor" lub "traître"? Zdrajca? A może coś jeszcze innego? Małymi kroczkami zbliżyła się do Argony, czując jak w jej wnętrzu rozpala się ogień nieposkromionego gniewu.- To członek twojej watahy - rzuciła pod adresem Alphy. 
- Nie możesz po prostu rozkazać mu, żeby wyjaśnił nam co tu siędo cholery dzieje? - machnęła ręką nieokreślonym ruchem w kierunku Akiro i dzieci - Albo, co byłoby jeszcze lepsze, żeby odstawił nas do... z powrotem? Chociaż w sumie, ja też mogę się tym zająć - wzruszyła ramionami obojętnie. Nie interesował jej sposób, a rezultat. nawet jeśli będzie musiała uciekać się do korzystania ze swoich zdolności lub przemocy, wyciągnie z niego co się tutaj rozgrywa.
(Argo?)

9 czerwca 2019

Od Camille cd. Lorema

    Wystarczyło to jedno zdanie, jedno króciutkie pytanie, bym automatycznie poczuła się lepiej. To było trochę tak, jakby ogromny kamień po prostu spadł mi z serca. Cieszyłam się, że chciał się wszystkiego dowiedzieć, że z jego strony pojawiła się choćby minimalna chęć pomocy.
- Czy moglibyśmy pójść w nieco bardziej ustronne miejsce? - spytałam obojga. - Tu jest niezwykle dużo ludzi - gdy otrzymałam ich aprobatę udaliśmy się do najbliższej kawiarenki. Usiedliśmy i gdy otrzymaliśmy nasze zamówienia wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowieść:
- Pytałeś dlaczego cię szukałam. Właściwie to sama nie wiem - zaśmiałam się cicho. Opowiedziałam mu wszystko co pamiętałam z ostatnich dni, całą prawdę, nie mijając ani jednej rzeczy, która mogłaby być istotnym dla tej historii faktem. - Wiem, że to brzmi dziwnie i nieprawdopodobnie - zakończyłam, patrząc mu  w oczy i co prawda nieco ignorując obecność Eukalipso - Ale tak naprawdę było. Ja... - nie wiedziałam jak mam ubrać moją gonitwę myśli w jakieś zrozumiałe wytłumaczenie. - chcę się dowiedzieć co się konkretnie stało. Co między nami było - gdy zrozumiałam, jakie słowa właśnie opuściły moje usta, spąsowiałam. - Mam na myśli... Czuję, że to było coś ważnego. Nie chciałabym tego stracić, zwłaszcza gdy rozwiązanie jest tak blisko - przyznałam nieco ciszej, zerkając na dziwnego niebieskowłosego mężczyznę spod rzęs. - Czy... czy ty także chciałbyś mi pomóc dowiedzieć się co się tak właściwie wydarzyło? Oczywiście zrozumiem, jeśli postanowisz odejść - zapewniłam go szybko po raz kolejny. Nie chciałam, by poczuł się tym, że jakaś obca kobieta opowiada mu niestworzone historie, a potem jeszcze oczekuje pomocy. Jednak w głębi serca miałam nadzieję, że on także czuł to co ja.
(Lorem?)

1 czerwca 2019

Od Lorema cd. Camille

    Camille odeszła kawałek, pozostawiając mężczyznę bijącego się z myślami. Po prostu nie mógł sobie przypomnieć. Nie potrafił. I przez to nie miał pojęcia, czemu tak bardzo zabolało go głęboko w klatce piersiowej, gdy dziewczyna oświadczyła mu, że nie zamierza go do niczego zmuszać. Że może iść. Że nie będzie go zatrzymywać. Lorem czuł, że dziewczyna nie była jego wrogiem, być może nawet czuł to od samego początku, jednak nie potrafił się przemóc, by jej zaufać... A jednak nawet z tej odległości dalej czuł jej poplątane emocje, wybijały się na tle wszystkich pozostałych, niczym znajomy głos, który wybija się w tłumie rozmawiających. I przyciąga do siebie.
  Mężczyzna złączył ze sobą swoje dłonie i bezwiednie zaczął się nimi bawić. Czuł się niezręcznie i dziwnie. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Camille powiedziała mu, by zrobił co chce. By zajął się swoimi sprawami. Z tym że mężczyzna nie wiedział, jakie sprawy ma do załatwienia w Rzymie. Przez całą podróż miał nadzieję, że dotarcie tutaj rozwieje jego wątpliwości. Że przypomni sobie coś nowego.
  Zacisnął zęby. Wstał. Spojrzał przelotnie na kłębiących się ludzi. Ich obecność wcale nie pomagała. Odwrócił się i nieco chwiejnym krokiem podszedł do miejsca, w którym ciemnowłosa rozmawiała z nimfą. Pierwsza zauważyła go Eucalipso, która zamilkła gwałtownie i spojrzała na niego. Camille odwróciła się i omiotła go spojrzeniem od góry do dołu. Lorem poczuł się jeszcze bardziej zakłopotany.
- Dlaczego mnie szukałaś - spytał cicho, nie patrząc na nią. 
(Lorem?)