7 października 2020

Od Kierownika cd. Miyashi

  Kierownik cierpliwie patrzył na nieco sztywne ruchy dziewczynki. Nie miał wątpliwości, ktoś już wcześniej musiał ją skrzywdzić. Rany na rękach, ukrywanie pod krzesłem, problem z wysłowieniem, ruchy porcelanowej lalki. Podniosła się z łóżeczka i założyła buciki.
- No, skoro już wiesz, gdzie będziesz mieszkać, to przejdziemy się do pomieszczenia medycznego, dobrze? - zapytał. - Masz bardzo brzydkie zadrapania na ramionkach i...
  Dziewczynka gwałtownie się skuliła, chwytając za rękawki i próbując w nich schować dłonie. Temat szram zapewne musiał być dla niej czymś niezręcznym, może bolesnym. Kierownik czuł coraz większe zmartwienie. Zwykle radził sobie z porzuconymi dziećmi, zwykle ciepło i wyrozumiałość starczały, jednak jeśli problem był większy... zaczynał się obawiać, że będzie musiał zaczerpnąć pomocy z zewnątrz. Być może Denise będzie w stanie nieco pomóc? W końcu studiuje pedagogikę. 
  Podszedł powoli do Miyashi i kucnął przed nią. Wyciągnął obie dłonie otwarte w stronę jej dłoni, jednak nie tak blisko, by je chwycić.
- Mogę? - spytał, patrząc poważnie w twarz dziewczynki. Ta powoli położyła rączki na jego dłoniach. - Ramaiel jest bardzo, bardzo dobrym medykiem. I na pewno nie będzie się śmiał. Pamiętaj, nikt tutaj nie życzy ci źle i wszyscy zrobią wszystko, co mogą, żeby ci pomóc. - Wstał powoli, nie puszczając jej dłoni. - Chodźmy, dobrze?
  Dziewczynka pokiwała głową i oboje ruszyli do niewielkiej wieżyczki, wydzielonej na pokój medyczny. Jak się można było spodziewać zastali w środku anielskie dziecię, zajmujące się właśnie misternym zwijaniem bandaży, by każde włókno układało się prosto. Ich wejście zwróciło uwagę Ramaiela, który przerwał i swoimi jasnymi oczami powiódł pytającym wzrokiem po przybyszach. Kierownik posadził Miyu na kozetce i podszedł do chłopaka.
- Zajmij się jej ranami. I proszę, powstrzymaj się od komentarza. 
  Jasne oczy medyka wbiły się w czarne opiekuna.
- Będę taktowny jak zawsze, proszę pana - powiedział z lekkim, promiennym uśmiechem. Kierownikowi zrobiło się trochę lżej na duszy. Anielska aura dziecka zawsze tak na niego działała. Mimo to w głębi serca dalej czuł ciężar problemów, z którymi będzie musiał się niebawem zmierzyć razem z nową podopieczną. 
  Ramaiel wstał i lekkim, jakby nie do końca związanym z ziemią, krokiem podszedł do dziewczynki. Po drodze wyjął z niewielkiej torby na ramieniu białe lateksowe rękawiczki i założył, strzykając cicho. Na ten dźwięk pacjentka skuliła się nieco.
- Nie bój się - chłopiec uśmiechnął się promiennie, stając tuż przed Miyu. Delikatnie wsunął dłoń pod jej podbródek i uniósł go w swoją stronę. - Uzdrowię cię i poprowadzę ku spokojowi ducha. Wszystko będzie dobrze.
(Miyashi?)

Od Akiro cd. Somnatis do Gabriela

Mimo wszystko postanowiłem odpuścić. 
- Wybacz to były tylko żarty, ponieważ Gabriel i Somi znają się z miasta, to on powiedział gdzie ma szukać tego czego szuka, albo szukał.  - powiedziałem uspokajając dziewczynę. - Nie miałem zamiaru, aż tak bardzo cię przestraszyć. - powiedziałem skuszony. Po półtorej godzinie dojechaliśmy na wykopalisko, wszędzie było sporo ludzi bawiących się w piasku lub robiących różne inne rzeczy. 
- Więc powiadacie, że to są wasze wykopaliska i co szukacie ważnych rzeczy związanych z przeszłością?
- Właśnie tak. - powiedziała dziewczyna która ciągle mi się przyglądała.
- Ciekawie, mam nadzieje ze wam się uda coś wykopać i odkryć zapomniane rzeczy. Wiec nie masz nic przeciwko, że się rozejrzę po terenie? - mężczyzna się zgodził.
- Som ja się rozejrzę a ty możesz zostać z nimi i się dowiedzieć co tam u nich. -powiedziałem i poszedłem na teren wykopalisk rozglądając się  do o koła.  Zatrzymałem się dopiero przy miejscu,  w którym poszukiwacz był totalnie zielony.
- Co pierwszy raz w terenie? - Mężczyzna spojrzał na mnie mrożąc oczy, by słońce go mocniej nie raziło.
- Tak, dlatego dali mnie na ten koniec.
- Rozumiem cóż widocznie masz szczęście.
- Jak to? - spojrzał na mnie zaskoczony a ja wskazałem jedno miejsce, a on zaczął je sprawdzać i po chwili ukazał się kawałek ruiny, a na jego twarzy wymalowało się niewiarygodne szczęście.
- Kop, kop, na pewno to nie wszystko.  -byłem ciekawy czy będzie tam coś, co mnie mogłoby zainteresować. Wiec siedziałem i czekałem a chłopak odrazu zaczął wołać o pomoc, by wydobyć swoją zdobycz, która okazała się być drzwiami do tunelu i penie prowadząca do starego miasta.
(Gabriel?)

Od Lorema cd. Tiffany

  Dziewczynka kończyła swoją kąpiel. To dobrze. Kathleen wyszła, już chwilę temu mówiąc, że podrzuci mu kontakt do Somniatisa. Serce Lorema drgnęło lekko. Wkrótce nastąpi czas na punkt kulminacyjny opowiadania. Stanie twarzą w twarz z celem, za którym podążał od kilku ostatnich akapitów i w jego dłoniach będzie leżało zakończenie tej historii. 
  Zaszedł do kuchni, by zalać przygotowaną wcześniej herbatę. Z parującym napojem udał się do salonu i zasiadł tempo w fotelu. A więc czekać. Spojrzał na niewielki ekran telefonu, leżącego na blacie. Był ciemny i nieruchomy. 
  Drzwi od łazienki zaskrzypiały cicho i na korytarzu rozległy się ciche kroki. Tiffany weszła do salonu i opadła na kanapę naprzeciw mężczyzny. Wyglądała dość żałośnie w niedosuszonych włosach i niedopasowanym ubraniu. Koszula była dla niej trochę za duża, a spodnie zdecydowanie za długie, jednak po podwinięciu nogawek i rękawów sytuacja nie przedstawiała się aż tak fatalnie. Szczupła sylwetka Lorema na pewno pomagała, a jeszcze bardziej pomagały szelki.
  Miała czerwoną twarz, jakby kąpała sie we wrzątku, jednak teraz przynajmniej dobrze pachniała. Jasnowłosy wstał bez słowa i sam udał się do łazienki. Szybki, zimny prysznic pozwolił mu pozbyć się odoru ze skóry i włosów, a ubranie świeżego stroju jak zawsze sprawiło, że przebiegł go przyjemny dreszcz po plecach. Ludzie mimo wszystko przyzwyczajają się do luksusów, choć nie wahałby się oddać tego wszystkiego, gdyby to przywróciło mu jego Pana.
  Gdy wyszedł z łazienki, dziewczynka podskoczyła i zrobiła gwałtowny ruch w stronę stolika. Podszedł bliżej. Herbata przestała już parować, jednak jego wzrok skupił się na ciemnym ekranie telefonu, odłożonego niedbale na płaskiej powierzchni. W zupełnie innym miejscu niż sam go zostawił. Sięgnął po urządzenie i odblokował ekran. Jak się spodziewał, była wiadomość od Kathleen. Przeleciał wzrokiem po jej treści i spojrzał na dziewczynkę. Czerwień z jej twarzy wciąż nie zeszła, wyglądała też na nieco bardziej podekscytowaną. Musiała przeczytać podgląd wiadomości na zablokowanym urządzeniu. 
- Jutro spotkamy się z Ochrą - oznajmił. - Ponoć ma kontakt z twoim opiekunem. 
  Niefortunnie. Z treści wiadomości wynikało, że zastępczyni premiera nie miała bezpośredniego kontaktu z Somniatisem, a jej "znajomy" był poza zasięgiem. Wszystko może się skomplikować, jeśli Ochra jest współpracownikiem Zegarmistrza i będzie go krył. Loremowi przebiegło przez myśl, że powinien poszukać szerszej informacji o tym wilku i jego sojusznikach, nim się z nim spotka. Będzie musiał położyć dziewczynkę spać i w nocy spotkać się z kilkoma kontaktami. I to jeszcze przed spotkaniem z owym Ochrą.
(Tiffany?)

15 września 2020

Od Miyashi cd. Kierownika

Mieć łóżko koło Emi? Byłoby mi bardzo miło… A swoją drogą, wtedy po raz pierwszy widziałam tego pana, który się mną zajął – wtedy, gdy ją poznałam. Mówiła coś o jakimś domu przy naszym pierwszym spotkaniu, ale nie pomyślałabym, że tutaj też się znajdę...
Natomiast ten, który mnie tu przyprowadził, wydawał się być miły i nie wyglądał na takiego, który zaraz coś by mi zrobił. Może się mylę, ale w tej chwili nie wydaje mi się, że skoczy na mnie i sprzeda na organy. Jeśli miałby to zrobić, Eali by już nie było. Miałam teraz tylko nadzieję, że jest, chociaż nawet jej obecność nie gwarantuje, że będzie mi tu miło. Może być tak, że wezmą mnie jak inni, jako pokojówkę na łańcuchu.
Mimo niepokoju, na pytanie o wyjście stąd pokiwałam głową lekko, żeby wyjść. Powoli się podniosłam i niepewnie szłam z nim do pokoju, w którym będę spać. W tej chwili nie widziałam tam nikogo, ale było widać które łóżka są wolne, a które nie. Te zajęte były na szybko układane, a często miały na sobie coś charakterystycznego w formie przytulanki. Nie wszystkie, ale część, która nie miała tego, była rozpoznawalna po ułożeniu pościeli. Dostałam łóżko tam, gdzie leży moja koleżanka, a przynajmniej tak twierdził ten ktoś.
- To łóżko jest całe dla ciebie – uśmiechnął się do mnie. Ja na niego patrzyłam dalej niepewnie. Do łóżka nie podeszłam bojąc się zniszczyć jego idealne ułożenie, którego nie będę umieć odtworzyć. Chwilę tak się w nie wpatrywałam i cichutko powiedziałam:
- Dziękuję...
- Nie chcesz sprawdzić, czy wygodne? – odsunął kołdrę jakby chciał, bym się położyła. Przynajmniej mi tak zawsze rodzice odsuwali, gdy byłam bardzo malutka. Przez chwilę na niego popatrzyłam, po czym zdjęłam buciki i się położyłam. Nie było niewygodne, ale było nie moje. Zawsze to czułam od dnia porwania... Dopiero w swoim łóżku czułabym się dobrze, przynajmniej jeśli o sen chodzi.
- I jak się w nim czujesz? Wygodnie?
Nieśmiało przytaknęłam, by go nie martwić ani nie złościć. Powoli się podniosłam, ale gdybym mogła, z pewnością poszłabym spać już teraz. Było wczesne popołudnie, ale chciałam spać już teraz... Po podniesieniu się założyłam buciki z powrotem.
(Kierowniku? Albo ktoś inny z Domu?)

Od Tiffany cd. Lorema

Przyjemnie chłodna woda płynęła wolno po ciele dziewczyny, pozwalając jej na złapanie oddechu. Zmęczona, brudna i śmierdząca w końcu mogła poczuć, jak to jest się zrelaksować, a kąpiel pod prysznicem nigdy nie wydawała się taka cudowna. Jedynym, chaotycznym dźwiękiem który nie chciał, aby Tiffany całkowicie odpłynęła, był głośny huk dochodzący zza okna, a chwilę potem - błysk przeszywającego niebo pioruna. Za pierwszym razem, kiedy ogłuszył ją hałas, podskoczyła do góry i nieomal poślizgnęła się, uderzając głową o półkę z różnymi lubrykantami. Oczy malutkiej zabłysły, kiedy zauważyła szampon z dodatkiem aloesu i cudownym, delikatnym zapachu. Pomimo zużycia już wcześniej odrobiny waniliowego płynu do kąpieli, zdecydowała się dodatkowo polać swoje ciało swoim cudownym znaleziskiem. 
  Nie słyszała nic, co działo się obecnie za drzwiami. Zarówno woda jak i przerażająca ulewa, która rozpętała się dosłownie chwile po tym, jak Tiffany weszła do łazienki, gotowa się umyć. Poczuła, jak spływa z niej cały brud, utrzymujący się na cielsku od jakiegoś czasu. Było dobrze, przynajmniej przez pierwsze kilka minut, nim złapało ją znużenie. Było ono zdecydowanie bardziej mocniejsze, niż burczący z głodu brzuch, który starał się przenieść sygnał do głowy Tytanii, informujący o jedzonku. Przez najbliższe kilka dni obiecała sobie, że pozostanie przy Loremie w jego czterech ścianach, aby móc do końca zregenerować energię na następne poszukiwania Somniatisa. 
   Posmutniała na myśl o swoim opiekunie. Nie dostała jednak ataku, ani nie przyszło jej do głowy uderzać pięścią w kafelki, czekając na ich rozpad. Po prostu skuliła się jak maleńkie kocię, pozwalając, aby łzy spływały po jej policzkach. Tak, to się właśnie nazywała prawdziwa tęsknota. Nawet do ojca nie pragnęła tak bardzo, jak właśnie do zegarmistrza o złotym sercu i dwukolorowym spojrzeniu. Mogła się zastanawiać, gdzie on teraz jest i czy w ogóle jej szuka. Być może udało mu się znaleźć wybrankę swojego serca, z którą planuje już potomstwo, nie myśląc o czarnowłosym utrapieniu, błąkającym się po Ainelysnart z jednym sprzymierzeńcem o dość interesującym ubarwieniu. 
  Impsum zapukał do drzwi, pytając się, czy wszystko z nią w porządku. Odkrzyknęła jedynie, że zaraz wychodzi, chwytając ręcznik. Przez ostatnie pięć minut z łazienki nie było słychać odgłosów pluskania, więc ten pomyślał sobie pewno o najgorszym. O tym, że panienka Rivers mogła zasnąć w wanience. Byłoby to z jej strony wyjątkowo nieuprzejme. 
   - Och, już wychodzę! 
   Głos dziewczęcia przebił się głucho przez ścianę.
(Lorem?)

Od Somniatisa cd. Gabriela do Akiro

Towarzysze z wdzięcznością wsiedli do pojazdu, choć Somniatis czuł się nieco niezręcznie po tym, jak Akiro przedstawił ich dwójkę biednej, przestraszonej dziewczynie. Wydawało mu się też trochę dziwne, że Gabriel zachowywał się tak, jakby się nie znali, jednak znajomi Akiro często pozostawali dla niego zagadką.
  Pojazd ruszył przez piaskową zadymę. Czarnowłosy pochylił głowę i strzepnął okruchy złotego pyłu z włosów, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę i z uwagą zaczął pozbywać się go również ze wszystkich otworów na twarzy.
- To musiała być akurat pustynia - mruknął ni to do siebie, ni to do Akiro, zgrzytając piaskiem w zębach.
- Nie poradzę ci, że akurat na pustyni się to znajduje - odparł chłopak, wzruszając ramionami. On nie wyglądał na ani odrobinę skrępowanego sytuacją. - Zresztą lepsze to, niż Antarktyda.
- Chyba wolałbym śnieg od piasku. - Somniatis wypluł nieco pyłu z ust, jednak ten dalej zgrzytał mu w zębach. Otarł z rezygnacją usta, starannie złożył chusteczkę i schował do kieszeni. Spojrzał dość niepewnie na pozostałych pasażerów wozu. Nachylił się do przyjaciela.
- Dlaczego Gabriel zachowuje się tak... dziwnie? - spytał szeptem. - Wydawało mi się, że od dawna się przyjaźnicie.
  Akiro uśmiechnął się tajemniczo.
- Ludzie porywani przez nas często są czyszczeni z pamięci, żeby nie mogli donieść o naszym istnieniu władzom planety - oznajmił konspiracyjnym szeptem. Biedna dziewczyna wtuliła się jeszcze mocniej w jej chłopaka. Zegarmistrz spiorunował spojrzeniem Akiro.
- Mógłbyś już z tym przestać. To żałosne tak straszyć biedną dziewczynę - skarcił towarzysza, po czym spojrzał w stronę tamtej i uśmiechnął się przepraszająco. - Nie powinnaś brać tego, co mówi Akiro tak bardzo do serca. Czasem najpierw mówi, potem myśli.
- Wprost przeciwnie, mówię co myślę - zaoponował chłopak.   
(Akiro? Gabriel?)

Od Gabriela cd. Akiro do Somniatisa

Gdy postacie podeszła bliżej okazało się, że Akiro, który jest całkiem zmieniony nie dość, że z wyglądu to jeszcze z całej reszty obok niego szedł Somniatis. Gabriel razem z przyjaciółmi podeszli w ich stronę.
- Kim wy jesteście i jak się tu znaleźliście - zapytał zdziwiony głosem Gabriel.
- Jesteśmy podróżnikami w czasie, przybyliśmy tutaj by odnaleźć składnik na starożytne lekarstwo. -Odpowiedział Akiro, ledwo powstrzymując się, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Co? A muzeów nam nie zjecie? - zapytała Oksana. Akiro popatrzył się na Somniatis a on na niego i nie wytrzymali. Musieli wybuchnąć śmiechem.
- Głupie pytanie siostrzyczko. Wiadomo, że nie zjedzą nam muzeów, tylko pożrą nam duszę. – powiedział to na tyle poważnie, by wystarczyło, aby Oksana uciekła do samochodu i pozamykała wszystkie drzwi i okna. Nowo poznani przybysze praktycznie nie wytrzymywali już ze śmiechu.
- No ok wyglądają na normalnych kosmitów. - powiedział Gabriel, podśmiechując się. - To, co chcecie jechać z nami na wykopaliska? Może tam znajdziecie to, co potrzebujecie. - kosmici przestali się śmiać i jeden z nich zapytał.
- A w którą stronę.
- Przed siebie oczywiście. – Omar pokazał rękoma wprost na opadający piasek, skąd przybyli.
- No ok, przynajmniej pozwiedzamy.
- Więc zapraszam do auta. – gdy podeszli do samochodu Oksana nie chciała ich wpuścić do środka.
- Ej, wpuszczaj nas! - powiedział Noc.
- Nie, bo mnie zjedzą te ufoludki – powiedziała przerażona.
- Taaa zje, a potem zrobią odlew z piasku, oddadzą Ci duszę i jeszcze raz zjedzą. - powiedział Omar już troszkę poddenerwowany. Gabriel przybliżył się do okna, uśmiechnął się i uspokajającym hipnotyzującym głosem powiedział.
- Nie bój się. Jak coś to Cię obronie. Nie pozwolę, by Ci coś się stało, przecież wiesz o tym.
– Oksana, patrząc się w jego piękne oczy, powoli otworzyła drzwi. Gabriel szybko szarpnął drzwi i wsiadł do samochodu. Dziewczyna szybko z przerażeniem wtuliła się w niego. Pozostała trójka weszła do samochodu i ruszyli.
(Somniatis? Akiro?)

9 września 2020

Od Kierownika cd. Miyashi

- Miya… masz bardzo ładne imię, Miyu – powiedział powoli Kierownik, klękając przy dziewczynce. Po tym, jak udało mu się zabrać ją sprzed nosa tamtego człowieka czuł olbrzymią ulgę. Ulgę, że zdołał ją uratować, że teraz może już odpowiednio się o nią zatroszczyć i nie dopuścić, by podobne sytuacje wydarzyły się w przyszłości. Mężczyzna wyciągnął do niej rękę powoli. Cofnęła się, jak przerażone zwierzątko, jednak nie zrażony tym mężczyzna czekał. – Chodź, pójdziemy w jakieś wygodniejsze miejsce. Lubisz może ptaszki?
  Mała nie odpowiedziała. Trzęsła się, a jej oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Zmartwionemu kierownikowi przeleciał przez głowę, że musiała mieć naprawdę przerażające wczesne lata swojego życia. Będzie na pewno potrzebowała dużo czasu i dużo ciepła, nim się zaaklimatyzuje.
- Jeśli nie chcesz do mnie wyjść, ja przyjdę do ciebie – powiedział niespodziewanie, uśmiechając się. Dziewczynka skuliła się jeszcze mocniej, gdy wykonał ruch. Wysoki mężczyzna wsunął głowę, potem rękę, część barku i jedną nogę pod krzesło dziewczynki, składając się w dziwaczny i zabawny sposób i trochę ją przepychając. – Nie za wygodnie tutaj – skomentował, próbując odgarnąć kłaki z twarzy i poprawić okulary, by cokolwiek widzieć. – Chyba będę musiał sobie sprawić większe krzesło, jeśli będę chciał ci dotrzymać towarzystwa na dłuższą metę. A właśnie, skoro już gawędzimy. Pewnie chciałabyś wiedzieć, gdzie jesteś. Jesteś w Domu, miejscu, w którym dzieci takie jak ty: zagubione, samotne, inne, mogą znaleźć swój kąt. Albo krzesło w twoim przypadku. Tutaj nie musisz ukrywać uszków. Każdy z nas ma w sobie coś niezwykłego i nie kryjemy tego przed sobą. Tylko na zewnątrz, rozumiesz? – puścił do niej oko. – Póki jesteś w Domu jesteś bezpieczna. Tutaj nie przyjdą ci brzydcy panowie i cię nie zabiorą. Nie mamy nawet potworów pod łóżkami! No, chyba że akurat Ealimeriel się pod jednym schowa. Ale to niezbyt straszny potwór. Raczej dość miły.
- Emi? – Miyi drgnęły uszka, co jednocześnie zdziwiło i ucieszyło Kierownika.
- Tak, Emi. Znasz ją? – Spojrzenie dorosłego skierowało się na chwilę w stronę dziecka, jednak przypłacił to strzyknięciem w karku i bólem w tamtych okolicach, więc natychmiast poprawił ułożenie głowy na wygodniejsze.
  Dziewczynka pokiwała głową, a mężczyzna zaczął się zastanawiać, jak i kiedy satyrka miała szanse poznać kogoś spoza domu. W szczególności osobę, którą on szukał. Czemu nie wyczuł jej aury, gdy była w pobliżu? Czy może to Ealimeriel wymykała się po kryjomu z domu, spotykać się z tą małą? Nie, wiedziałby, jakby ktoś opuścił Dom. Zawsze wiedział.
- Świetnie, w takim razie wiem, gdzie powinienem cię umieścić. Dostaniesz łóżeko koło niej, co ty na to? Podoba ci się ten pomysł? – zagadywał dalej Kierownik. Miya nieśmiało kiwnęła główką. – To co, wyjdziemy stąd? Bo przyznam, że zaczyna mnie boleć kręgosłup.
(Miyashi?)

7 września 2020

Od Miyashi c.d. Halvarda i Kierownika

Lekko się obracałam wokół szukając Lili, której szukał nowo przybyły. Nie znałam nikogo, ale na pewno chcieli czegoś ode mnie… Chciałam zniknąć, a zaistniałam jeszcze bardziej…
Jedyne co, to tego, który przyszedł, kojarzyłam. Wtedy, na placu zabaw… Wywrócił się, a inni pomogli mu się podnieść. Tak samo teraz, leżał na ziemi, ale nikt mu nie pomagał. Wtedy ja spróbowałam to zrobić i niepewnie złapałam go za rękę. Wciąż był mi nieznajomy, ale kojarzyłam go. Nie mogłam patrzeć jak tak leży, jeszcze przy tym uzbrojonym w katanę kimś. Widziałam jego wściekły wzrok, ale jakby coś ode mnie chciał, to już bym miała nieskończony spokój, którego od tak dawna pragnę. Dalej czuję wszystko, a nieznajoma mi istota, która zwykle była przeze mnie spotykana na placu zabaw z różnymi dziećmi, była na nogach.
- Chodź, Lili… - wziął mnie za rękę i poszliśmy w kierunku, z którego przyszedł.
Za nami usłyszałam jeszcze jakieś burczenie niezadowolenia, ciche warknięcie i odgłos odjeżdżającego samochodu. Miałam nadzieję, że już nie spotkam tego kogoś ani razu więcej… Czego on chciał?
Dłuższą chwilę zajęło przejście do znajomych miejsc, chociaż krok nasz był szybki – między innymi przechodziliśmy obok placu zabaw, na którym bawiłam się z pewną dziewczyną z niedaleka i właśnie tam ten nieznajomy, który mnie prowadził, upadł i go podnosili. A może powinnam uciekać? Co będzie, jeśli w rzeczywistości jest gorszy od tamtych? Nie wydaje się, ale pozory mylą.
Z tej niepewności ręce mi drżały, a głos się łamał, czyli byłam bardzo bliska płaczu, którego już nie powstrzymam. Jeszcze sobie radziłam, by nie dać się usłyszeć, ale byłam na granicy i zaraz będę musiała naprawdę uciec i się schować, ale tym razem lepiej. Nie mogę więcej dać się znaleźć nikomu.
Ale uciec nie zdążyłam – wprowadził mnie do pewnego budynku, o którym tylko słyszałam, a mianowicie dom dziecka. Zwykle u mnie się śmiano z dzieci stamtąd, bo „nie miały rodziców”. Mnie to nie śmieszyło, a teraz wręcz sprawia, że jeszcze bardziej się rozpłaczę. Często ich wyzywano od wpadek i patologii, bo albo ich zabrano z rodzin, które nie nadają się do wychowywania dzieci, albo byli oddawani, często świeżo po urodzeniu, a czasem też później, gdy ktoś taki podrósł. Czasem starsza siostra mnie straszyła, że rodzice chcą to samo ze mną zrobić i gdyby żyli, teraz by się śmiali, bo naprawdę tu trafiam. Przynajmniej wszystko na to wskazuje.
Przyprowadzający mnie usiadł przy biurku w pewnym gabinecie, do którego mnie zaprowadził i spokojnym głosem zapytał:
- Jak się nazywasz?
Czy odpowiadać naprawdę, czy coś zmyślić? A może powiedzieć to, jak on chce mnie nazwać? Nic mi przez gardło nie przechodziło. Oczy za to zalewały się łzami, a żeby to ukryć, skuliłam się pod krzesłem szybko tam się wślizgując. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie widział, dalej chcę zniknąć. Gdybym mogła coś zrobić, by nie istnieć, zrobiłabym to od razu. Jedyne, co z siebie w tej chwili wydawałam, to ciche szlochanie. To jest za trudne... Nie wiem, czy mogę mu ufać i czy nie chce mnie znowu gdzieś sprzedać...
- Co się dzieje, malutka?
Usłyszałam już cichsze pytanie od niego, zaraz obok mnie. Mówił tak spokojnie, że wydawało mi się, że naprawdę nie chce źle. Prawdziwych intencji i tak pewnie nie poznam tak od razu.
- Mi... ya... – zaczęłam ze swoim prawdziwym imieniem. Nazwiska na pewno nie podam, bo jest za długie, bym mogła je w tym stanie wypowiedzieć.
 
(Panie Kierowniku?)

3 września 2020

Od Halvarda i Kierownika cd. Miyashi

Halvard pociągnął za łańcuch, przyczepiony do obroży, znajdującej się na szyi drobnej, białowłosej dziewczynki, przyciągając ją do siebie. Mała straciła na chwilę równowagę, jednak zdołała ją odzyskać i niepewnie stanąć przed groźną postacią przedsiębiorcy. Mężczyzna pociągnął metal do góry, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Były lodowate. Małą przeszedł dreszcz i błyskawicznie spróbowała odwrócić wzrok.
- Jest w słabym stanie - powiedział po chwili, odrywając wzrok od jej jasnych jak niebo tęczówek - tyle dobrego, że nie połamaliście jej skrzydeł. Takie traktowanie towaru jest niewybaczalne.
  Dziewczynka wzdrygnęła się. 
- Mieliśmy załadowany transport. Mała trafiła się przypadkiem. - Rudowłosy młodzieniec wzruszył ramionami. - Jeśli nie kupujesz, oddaj mi łańcuch. Mam już na nią trzech innych kupców.
  Halvard zmierzył go żelaznym spojrzeniem, po czym niespodziewanie się uśmiechnął, choć w tym uśmiechu nie było za grosz wesołości. Wolną ręką skinął na Malisę. Dziewczyna bez słowa machnęła rękami, a jej demoniczne dłonie ruszyły w stronę sprzedawcy. Ochroniarze rudzielca dobyli broni, ale ten ich powstrzymał. Dłonie zatrzymały się kilkanaście centymetrów od jego ciała, a rozwierające się palce ujawniły walizkę pełną pieniędzy.
- Jak zawsze hojny. - Sprzedawca przejechał palcami po zielonych banknotach.
- W przeciwieństwie do takich śmieci jak wy, mogę sobie pozwolić na godne traktowanie procesu handlu - powiedział z wyższością, zbierając się do wyjścia.
- W przeciwieństwie do ciebie, my go tak nie musimy traktować - odparł rudy, patrząc w ślad za oddalającym się klientem. Lisi ochroniarz rzucił mu jeszcze ponure spojrzenie, zamiatając kitą o podłogę. Zgarbił się i naciągnął kaptur na głowę, po czym cała czwórka opuściła pomieszczenie, wychodząc w jedną z bocznych uliczek Areny Pierwszej. Limuzyna czekała w milczeniu na końcu ulicy.
  Inoe niespodziewanie wyminął swojego pana i stanął przed nim, łapę kładąc na rękojeści katany.
- Coś. Zwierzęczłowiek. W śmieciach - oznajmił cicho. 
  Halvard skinął dłonią, w odpowiedzi, na co ochroniarz rzucił się we wskazane przez siebie miejsce. Rozległ się pisk i po chwili wyciągnął stamtąd małą, brudną dziewczynkę. Po jej rękach spływała krew, a jej twarz wyrażała skrajne przerażenie. Inoe podniósł ją bez problemu, nie wyrywała się nawet za bardzo i trzymając ją za kołnierz, przeniósł bliżej mężczyzny. Gdy ją puścił - upadła, a kapelusz, który dotąd miała na głowie, spadł z niej, ujawniając parę kremowych uszu.
- No proszę. - Halvard wysunął dłoń z łańcuchem, na którym trzymał swój najnowszy nabytek do Malisy. - Zabierz ją do limuzyny - rozkazał, tracąc zainteresowanie białowłosą i całą swoją uwagę przenosząc na ludzką hybrydę. Pochylił się nad nią i zaskakująco delikatnie wsunął dłoń w jej włosy, po czym przesunął nimi w stronę ucha. Było miękkie i puszyste, zapewne były znakiem połączenia genetycznego z psowatym. - Mały psowaty na Ainelysnart. Nie wiesz, że niebezpiecznie jest pałętać się samemu po ulicach tego miasta? - Jego głos złagodniał, przeszedł do niższych, bardziej kojących tonów. 
- Lili! - krzyknął ktoś z końca ulicy. 
  Halvard uniósł się i spojrzał w tamtym kierunku. Wątła postać ciemnowłosego mężczyzny biegła w ich stronę. Wyraz jego twarzy był bardzo zatroskany. Inoe zareagował błyskawicznie, zastawiając mu drogę, jednak przybysz nie dotarł tak daleko. Może metr od lisa potknął się i przewrócił na ziemię, a jego galowy strój ubrudził wszechobecnym brudem. Przedsiębiorca patrzył na niego z góry. Dobrze znał tę twarz. Kierownik. Sól w oku mafii Etis i jego osobiście - osoba, która nie chciała sprzedać mu prawd do dzieci ze sierocińca. Lis dobył katany i wycelował ją w głowę przybysza, który powoli zbierał się z ziemi. Widząc przed swoimi oczami ostrze, Kierownik znieruchomiał, unosząc dłonie do góry. 
- Proszę, wybaczcie mi kłopot. To jedno z moich dzieci, Lili. - Uśmiechnął się do nich z zakłopotaniem. - Uciekła mi podczas spaceru, bardzo się o nią martwiłem. Cieszę się, że ją znaleźliście i będę mógł ją bezpiecznie zabrać do sierocińca. Proszę, niech on opuści broń. Chcę tylko zając się moim dzieckiem, to wszystko. Nie zamierzam mieszać się w...  - mężczyzna przełknął głośno ślinę - cokolwiek robicie. - To nie przejdzie. To nie przejdzie. Tylko ta jedna myśl kotłowała się w głowie Kierownika, który przeklinał siebie, że nie trafił tu szybciej. A przecież już od dłuższego czasu wiedział, że gdzieś w okolicy jest potencjalny podopieczny. Wreszcie go znalazł i musiał go uratować za wszelką cenę. Nie mógł pozwolić, by dziecko trafiło w ręce kogoś, kto właśnie wyprowadził człowieka na łańcuchu z budynku.
(Miyashi? Jak ty reagujesz na to wszystko?^^)