19 listopada 2017

Od Camille cd. Argony

-Nie, nie nie, oczywiście że nie - zaprzeczyłam, uśmiechając się miło, choć w duchu czułam, że to spotkanie nie będzie przyjemne dla żadnej ze stron. Jednak konieczność pozostawała koniecznością. - Proszę za mną - powiedziałam, po czym ruszyłam w stronę salonu. Poprosiłam Victora o przyniesienie herbaty. Już po chwili siedziałyśmy naprzeciwko siebie popijając gorący napar z filiżanek.
-Myślę, że wiem, co panią do mnie sprowadza, pani Ryuketsu - powiedziałam, prostanawiając przerwać niezręczną ciszę - Dlatego proponuję, by bez zbędnych ceregieli przejść do tematu pani wizyty. - czarnowłosa kobieta kiwnęła głową - A więc... Jak się domyślam sytuacja Watahy nie jest w tej chwili najlepsza.
-To tak jak i wasza - odgryzła się Argona.
-Tak - potwierdziłam - I właśnie o to chodzi. Organizacja, którą pani kieruje jest silnym sojusznikiem. Zwłaszcza w tych trudnych czasach. Wasze niesamowite umiejętności bardzo nam się przydadzą.
-Ma pani na myśli tylko siebie, czy jest to szeroko pojęte dobro ludzkości? - zapytała kobieta, na co parsknęłam cichym śmiechem.
-Na pewno nie całej ludzkości, ale też na pewno nie tylko moje - odparłam - Wy również potrzebujecie sojusznika. Nie potrzebujecie kolejnej bandy kretynów, którzy was zdradzą. Potrzebujecie nas.
-Skąd to założenie? - zapytała Ryuketsu, patrząc na mnie oczami przymrużonymi jak polujący kot. - Dotąd świetnie sobie radziliśmy.
-"Dotąd" to kluczowe słowo. Poza tym w gruncie rzeczy byliśmy w sojuszu jeszcze za czasów poprzedniego premiera. Teraz chodzi jedynie o umocnienie tej więzi.
-Ach właśnie! Jak się ma "nasz" ekspremier?
-Żyje i ma się dobrze. Przekażę mu pańską troskę.
-Świetnie - rzuciła Argona, jednak to słowo wypowiedziane było takim tonem, jakby było jej wszystko jedno czy Władysław jest bezpieczny, czy właśnie leży podpalony na torach -  W takim razie przejdźmy do konkretów.
(Argo? Nie za bardzo wiedziałam jak to napisać i mam nadzieję, że nie wyszło tak źle XD)

Od Argony cd. Camille - Kupa Gruzu

- Zuchwały dzieciak - mruknęła Argona, czytając "Ainelysnart Voice" na ławce w parku. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Chyba między innymi ta zuchwałość popchała ją do wzięcia go sobie za Bethę. I oczywiście ta zuchwałość go zgubiła. Skoro jednak zachował się w ten sposób, cóż, na razie nie będzie możliwości, by go uratować. Zbyt niepokoił Alphę fakt, że "dzielni chłopcy z Jednostki" wogle zdołali obezwładnić Warrena. A mało jest w Watasze równie potężnych wilków jak on. Była jeszcze owa "Camille Belcourt", którą rzekomo Darkness miał chcieć zgwałcić. Całkiem sporo dla niego zrobiła, jak dla praktycznie nieznajomej osoby. A może się znali? Nazwisko "Belcourt" obiło się kiedyś Alphie o uszy, jednak nie mogła sobie przypomnieć, gdzie.
  Odkąd sytuacja wilków w tym zwariowanym świecie zmieniła się tak gwałtownie powoli czuła, że traci grunt pod nogami. Wataha nie mogła już dłużej funkcjonować tak, jak funkcjonowała w przeszłości, a czarnowłosa miała problemy z rozeznaniem się w aktualnej sytuacji, mimo że wszyscy członkowie watahy otrzymali swój przydział, który przynajmniej większość z nich powinna rzetelnie wykonać. Jednak wilki nigdy nie były dobrymi szpiegami - a nimi właśnie musiały się stać.
  Argona wyjęła telefon i, po odblokowaniu dostępu, zaczęła przeglądać wiadomości od członków, szukając nazwiska Camille. Gdy doszła do raportów Narcyzy [Na Arenie 7 przecież nigdy nic się nie dzieje!] nagle przypomniała sobie, skąd kojarzy to nazwisko. Czyż po śmierci Eliasa to właśnie ta osoba nie przejęła stanowiska przywódcy Mafii Pectis?
  A jeśli tak było w istocie... to, że pomagała temu beznadziejnemu idiocie nie mogło wziąć się znikąd. Znaczyło to tyle, że po zmianie władzy mafii powodziło się równie dobrze, jak Watasze. Czarnowłosa wybrała numer do Mixi. Już-nie-niebieskowłosa [odkąd odkryto jej tożsamość na potęgę zmieniała kolory włosów] odebrała niemal od razu.
- Mixu? Mówiłaś, że gdzie rezyduje gang Pectis? - zapytała Argona, odkładając gazetę na ławkę.
  Ze słuchawki popłynął ciąg słów, który został jednak przerwany przez huk wystrzału. Argona stwierdziła, że to już czas na nią, wykonując zgrabny manewr przeskoku za ławkę i taktycznego odwrotu w stronę zatłoczonego miasta.

- Mówisz, że to tu? - Erna pokiwała głową, skrytą pod kapturem. Ona wciąż jeszcze nie została zidentyfikowana i starała się wieść w miarę normalne życie. Argona miała nadzieję, że będzie mogła utrzymać je jak najdłużej, nie z uwagi na dziewczynę, lecz z uwagi na jej pacjentów. - Dzięki, dalej dam radę sama - powiedziała, a ta niegdyś tak pogodna i chętna do pomocy dziewczyna odetchnęła z ulgą i zniknęła w tłumie.
  Czarnowłosa miała tylko nadzieję, że obie z Mixi dotarły do właściwych informacji. Głupio byłoby wylądować jakimś randomowym ludziom w domu.
  Argona weszła do wnętrza budynku i dostała się na wskazane jej przez medyczkę piętro. Nie wyglądało jakoś specjalnie niezwykle. Dzwonek na drzwiach przypominał, no... zwyczajny dzwonek. Dziewczyna wcisnęła go i przytrzymała przez kilka sekund. Przez chwilę nie działo się nic, a potem wrota otworzyły się do połowy i stanął w nim mężczyzna, wyglądający na znudzonego dzieciaka, noszącego się jak urzędnik.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, patrząc na przybyłą nieco z góry. Nieco. Był wyższy może o kilka centymetrów, co nie zdarzało się Argonie często.
- Zastałam Camille Belcourt? - zapytała Alpha, również patrząc na przybysza z góry, co mimo jej wzrostu wyglądało na prawdę groźnie.
- Viktor i mógłbyś jeszcze załatwić sprawę z... - zaczął melodyjny, kobiecy głos, którego właścicielka właśnie wyszła z sąsiedniego pomieszczenia. Spojrzenia obu dziewczyn się spotkały i żadna z nich nie miała wątpliwości, z kim ma do czynienia.
- Czyli jednak dostałam dobry adres. - Czarnowłosa pokiwała jakby do siebie głową. - Mogę wejść, czy będzie pani chciała rozmawiać na korytarzu?
(Camille? :3)

18 listopada 2017

Od Argony cd. Calii

  Czarnowłosa ruszyła za najemniczką i po chwili obie znalazły się na dachu. Jak okiem sięgnąć w obie strony roztaczał się ponury widok szarych powierzchni, poznaczonych licznymi dolinami i wzniesieniami, z których, niczym drzewa, wyrastały grube pnie kominów, czy powykręcane konary anten satelitarnych. Po tym osobliwym pustkowiu bezkarnie hulał wiatr, studząc rozgrzane ciała obu dziewczyn.
  Calia ruszyła zwinnie po dachach, jednak nie po to, by uciec daleko, lecz by skryć się w cieniu komina. Oparła się o niego i usiadła. Dopiero teraz ściągnęła swój nikab, by dać odetchnąć zgrzanej głowie. Argona również weszła do cienia, jednak tylko po to, by nie być widzianą. Nadal stała, wyglądając zza murku by się upewnić, że zbiry tamtego gościa nie wpadły na pomysł, by tutaj wejść.
- Nie są tak inteligentni - mruknęła Calia, opierając głowę o beton w geście rozluźnienia. Efekt psuł tylko fakt, że wszystkie jej mięśnie były napięte, jakby gotowe zerwać się do biegu przy najdrobniejszym szmerze.
- Nie są inteligentni - przyznała Argona, nie przestając wyglądać z cienia. - Szkoda tylko, że są przyzwyczajeni do swojego braku inteligencji.
  Szafir nic nie odpowiedziała, być może nie łapiąc do końca, co Alpha miała na myśli. Sama czarnowłosa zresztą zaczynała już nieco odpływać. Miała dobrą kondycję fizyczną, jednak podróż pociągiem oraz późniejsze poszukiwania zmęczyły ją psychicznie i dziewczyna coraz bardziej odczuwała potrzebę snu.
  Przez jakiś czas obie przymusowe towarzyszki trwały w swojej niby-kryjówce w ciszy, gdy wreszcie odezwała się Calia:
- Skoro nie chcesz dać mi spokoju, to przynajmniej przydaj się na coś i sprawdź czy nikogo nie ma w okolicy.
  Argona rzuciła jej spojrzenie w stylu: "Nie rozkazuj mi, śmiertelniku", jednak zrobił to, o co złodziejka prosiła. Zbiry okradzionego kolesia chyba przeniosły poszukiwania dalej, bo nigdzie ich nie było widać.
- Co właściwie mogło być w apartamencie dawnego członka Atis, by zainteresowało złodzieja? - zapytała czarnowłosa, ponownie stając w cieniu, w którym Szafir kończyła na nowo wiązać nikab.
(Calia? Wybrnęłyśmy! Chyba...)

Od Camille cd. Calii

Oparłam głowę na dłoniach i uśmiechnęłam się uroczo, puszczając oczko do więźnia.
-Możemy zacząć się baaaaawić - zapytałam, celowo przeciągając samogłoski - Nuuuudno tutaj. - Calia słysząc to parsknęła cicho śmiechem, a Karpai wyglądał jakby cieszył się, że nie jest w skórze przesłuchiwanego przeze mnie "kolegi". -Także mój drogi chłopcze. Znasz ty Kajusza? - zadałam pierwsze pytanie, specjalnie wywierając presję na przesłuchiwanym.
-Ttak. - wydusił.
-Wspaniale! - ucieszyłam się - jak cię przycisnąć, toś nawet całkiem mądry. Czy to on pomógł ci uciec z poprzedniego przesłuchania?
-t...Tak - powtórzył.
-Wybornie. Po prostu wybornie. Czy to Kisasi Takamoto cię wynajęła? - na odpowiedź musiałam czekać nieco dłużej, lecz była ona twierdząca - Czy spotykałeś się z nią już twarzą w twarz? - znów ta sama odpowiedź. - Gdzie to było?
-Nie wiem - odparł. Nie wyczułam w jego słowach fałszu, więc zmarszczyłam brwi.
-W Ainelysnart?
-Niee... Tak? Nie wiem. - moja konsternacja zwiększyła się. W tym momencie usłyszeliśmy dźwięk przychodzącej wiadomości, a nasz gość zaklął siarczyście.  Pogroziłam mu palcem, po czym sięgnęłam do kieszeni jego spodni i z iście szatańskim uśmiechem wyjęłam telefon z kieszeni. Gdy podał mi PIN weszłam w wiadomości. Była od nieznanego numeru: "Pierwszy raz porażka. U Balwia. Tłumacz się. Zapłaty nie będzie".
-Niezbyt miła, co? - zapytałam, po odczytaniu wiadomości na głos - To pierwszy sms od niej?
-Tak! Nie wiem. A może nie? - jeszcze większa konsternacja. To były słowa, które idealnie opisywały mój aktualny stan. Calia podeszła do mnie cicho i szepnęła mi do ucha:
-A może ta sucz za każdym razem czyści mu pamięć?
-Taaaak. To możliwe - kiwnęłam głową. - O której przybędzie tu po Ciebie Kajusz? - zapytałam, znów zwracając uwagę na więźnia.
-Z... Za dziesięć minut.z
-Kapitalnie! - rzuciłam, a w mojej głowie zaczął się kształtować plan idealny -  Zdążymy. Pilnuj gżdyla - rzuciłam do Karpaia, a sama odciągnęłam Calię nieco na bok.
-Co ci się tam zaroiło pod tą czarną czupryną, co? - zapytała nieco rozbawiona.
-Więzień. Bardziej jeniec - wytłumaczyłam - Weźmie mnie ze sobą na spotkanie z Kasai. Schowam gdzieś swój telefon, i to po nim właśnie mnie namierzycie.
-A Kajusz? - spytała powątpiewająco.
-Ach, Calio, Calio! - rzuciłam dramatycznie - Mężczyzn bardzo łatwo przekonać, jeśli jest się mną.
(Calia? Zaczynamy zabawę ;3)

Od Camille cd. Lorema

Przez chwilę trwałam w zawieszeniu, nie wiedząc za bardzo co się właśnie wydarzyło. Lorem za to odskoczył ode mnie tak szybko jak doskoczył, puszczając moje dłonie, po czym lekko się zataczając ruszył w stronę wyjścia. Zachowywał się trochę jakby był niepoczytalny. Jednak gdy otworzył drzwi i niemalże wystraszył na śmierć biedną pokojówkę zerwałam się z łóżka i niemalże podbiegłam do drzwi, wsuwając się przed Lorema.
-Je suis vraiment désolé. J'espère que vous n'êtes pas arrivé?[Bardzo panią przepraszam. Mam nadzieję, że nic się pani nie stało?] - rzuciłam po francusku z nieco udawaną ciekawością i współczuciem.
-Non, rien. Je pourrais être mieux demain matin. [Nie, nic. Ja może lepiej przyjdę jutro rano.] - odparła kobieta, a jej twarz odzyskała nieco kolorów - Bonne nuit! [Dobranoc]
-Bonne nuit! - odrzekłam cicho, czego i tak pewnie nie usłyszała, bo gdy tylko skończyła mówić odeszła szybkim krokiem.Odetchnęłam z ulgą i zamknęłam drzwi do pokoju, po czym odwróciłam się w stronę Lorema. Przez chwilę nie wiedziałam co mam zrobić. "Człowiek jest od­po­wie­dzial­ny nie tyl­ko za uczu­cia, które ma dla in­nych, ale i za te, które w in­nych budzi. " Dlatego też podjęłam decyzję. Podeszłam do Lorema i po prostu go przytuliłam. Byłam niższa od niego o ładnych kilkanaście centymetrów, więc gdy przyłożyłam ucho do jego klatki piersiowej, mogłam usłyszeć bicie jego serca.
-Przepraszam - szepnęłam cichutko, nawet nie będąc pewna czy to usłyszał - postaram się... coś z tym zrobić - po dłuższej chwili odsunęłam się od niego  i odprowadziłam do łóżka. Przykryłam go kołdrą i przez chwilę poczułam się tak, jakbym była jego starszą siostrą. Uśmiechnęłam się do tej myśli. Przysiadłam na brzegu jego posłania, mówiąc:
-Idź już spać. Na pewno jesteś zmęczony. Zajmowanie się dzieckiem, zwłaszcza takim jak ja, musiało być okropne - zmarszczyłam nos.
-Nie było tak źle - usłyszałam cichą odpowiedź. Uśmiechnęłam się, po czym zaczęłam cicho i niemalże bezwiednie śpiewać sobie francuską kołysankę, którą nawet nie wiem skąd znałam. Paryż przywracał we mnie wspomnienia.  Większość złych, jednak kilka wartych zapamiętania wlewało się do mojej duszy jak promyki słońca do pokoju o poranku i pozwalały choć na chwilę zapomnieć o tym, co mnie jeszcze czeka.
(Lor? Jak tam się czujesz? XD <3)

13 listopada 2017

Od Lorema cd. Camille

  Lorem spojrzał na dziewczynę, wciąż jeszcze stojąc na środku pokoju. Zmieszał się lekko i spuścił wzrok. Camille czekała cierpliwie. Jednak mężczyzna nic nie powiedział, za to ruszył w dalszą drogę do swojego posłania. Odciągnął kołdrę i usiadł na czystej pościeli, przodem do dziewczyny. Utkwił spojrzenie w swoich palcach u stóp.
- Wiem! Masz klaustrofobię! - zażartowała Camille, jednak bez przesadnej wesołości. - Albo...
- Czuję - powiedział cicho, nie odrywając wzroku od podłogi. - Więcej niż inni - dokończył i zamilkł.
  Gwałtownie wstał, a w jego oczach widać było jakieś gorące postanowienie. Zamaszystym krokiem podszedł do Camille, wszedł kolanami na jej łóżko i chwycił mocno jej dłonie, jednocześnie przysuwając swoją twarz do jej twarzy.
- Nie chcę, żebyś cierpiała - powiedział, a od jego dłoni popłynęło jakby ciepło, ogrzewając ręce kobiety. 
  I równie gwałtownie się wycofał, puszczając ją i odwracając się do towarzyszki plecami. Właściwie to czuł się jak skończony kretyn, bolała go klatka piersiowa, a policzki piekły delikatnie. Lorem zawsze cenił sobie swoją samotność, potem, gdy spotkał Anthony'ego, cenił również jego towarzystwo, jednak mu nigdy nie powiedział. Nie byli ze sobą tak zżyci, mimo że wyrywali się czasem razem na pączka. Jasnowłosy zaczynał się zastanawiać czy "przyjaźń", która tak często spajała fabułę jego książek była właśnie tym, co połączyło go z Camille. Czy to mogła być na prawdę przyjaźń?
- Idę - wymamrotał i zataczając się jak pijany podszedł do drzwi. Był urany w piżamę, jednak doszedł do wniosku, że w mieście jest tylu świrów, że jeden więcej nie powinien nikogo zdziwić. Otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z zaskoczoną pokojówką, która najwyraźniej odskoczyła od gwałtownie odskoczonych drzwi. Dziewczyna zaczerwieniła się po same uszy i zaczęła coś szybko mamrotać o sprzątaniu, bawiąc się przy okazji palcami.
(Camille? Ja na prawdę nie wiem, czemu to się tak potoczyło. To chyba jest ten moment, kiedy za bardzo shipuję pewne postacie xD)

12 listopada 2017

Co z misji to... bez języka?, czyli zadanie specjalne (♖)

Było około drugiej w nocy, a ja od dziesięciu minut nie mogłam wcelować kluczem do dziurki w drzwiach wejściowych do swojego mieszkania. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, w dodatku bolała mnie głowa, przed oczami pojawiały się mroczki, a w ustach czułam dojmującą suchość. Następnym razem nie wezmę żadnej misji w laboratorium. Wystarczy mi promieniowania na następne dwadzieścia lat. Gdy w końcu udało mi się dostać do domu, padłam jak nieżywa na kanapę, nawet nie zawracając sobie głowy zdjęciem butów. Zresztą, pewnie i tak nic by z tego nie wyszło, bo akurat dziś musiałam wziąć sznurowane adidasy. Leżałam więc, patrząc w sufit i zastanawiając się, co mam robić dalej. Na dziewiętnastą Chloe zaplanowała tak zwane zbiorowe raporty, w których każdy członek gangu ma przedstawić przed wszystkimi innymi efekty misji, nad którą właśnie pracuje. Powinno to niby służyć wymienianiu się informacjami, technikami i zwiększać naszą wydajność, a, umówmy się, i tak nikogo nie interesuje, co masz do powiedzenia. Cóż, mimo wszystko trzeba to wygłosić, chyba że chce się wylecieć z Noctisu na zbity pysk i z powybijanymi zębami. U Chloe nie ma taryfy ulgowej. Ta kobieta naprawdę nie rozumie niczego. A ja jestem w sytuacji beznadziejnej. Sprawdziłam wszystkie laboratoria w Arenie Czwartej i nic. Zero efektów. Całe piękne okrąglutkie zero. I co ja mam, przepraszam bardzo, powiedzieć? Że nie ma żadnej broni? Że żyjemy w dobrym, uczciwym państwie wyjętym prosto z "Utopii"? Chloe mnie przemieli, wypluje, a potem przemieli jeszcze raz. Chociaż dziś, w tym ostatnim laboratorium, niemal wydawało mi się, że coś jednak znalazłam. A potem rach-ciach bum kukuryku i okazuje się, że to tylko prototyp jakiegoś reaktora czegoś tam, nie wiem, nie znam się na tym. W każdym razie, w niczym nie przypominał poszukiwanej przeze mnie broni. Cóż, Chloe chyba będzie musiała pogodzić się z tym, że naukowcy mają teraz inne priorytety, zwłaszcza, że chcą spełnić wymagania Silverlake'a. I, chociaż na początku, muszą spełnić jego obietnice. Ciepło i światło dla wszystkich ludzi, dodatkowo nie wiadomo, co z Dziewiątką. Głośno wypuściłam powietrze przez nos. Jakie to wszystko jest skomplikowane. Od początku było jasne, że "broń" ma służyć tylko skłóceniu gangów i doprowadzeniu do tego, byśmy sami się wszyscy powybijali. Ale nieee, gdzie tam. "Masz sprawdzić wszystkie laboratoria w Arenie Czwartej. Chcę mieć pewność, że naprawdę niczego nie kombinują, a te podejrzenia to nie podpucha." Więc chodziłam, sprawdzałam i co z tego mam? Ból głowy, trzęsące się ręce i nogi jak z galarety. Nie podoba mi się to.
***
Obudziłam się w całkiem niezłym stanie, jak na kogoś, kto zeszłej nocy nie mógł trafić kluczem do dziurki. Głowa już prawie nie bolała, ręce się nie trzęsły i nawet nogi wyglądały normalnie, więc szybko zdjęłam buty i poszłam zrobić sobie śniadanie. Spojrzałam na zegarek. 10:34. Jakoś wcześnie dzisiaj. Otworzyłam lodówkę, po chwili stwierdzając, że omlet będzie najlepszym wyborem. Wzięłam składniki na ręcę, zamknęłam barkiem lodówkę i usłyszałam dźwięk rozbijającego się jajka. Przeklnęłam, czując, jak moja skarpetka robi się mokra. A raczej chciałam przeklnąć, bo, mimo największych starań, z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Z niepokojem odstawiłam resztę składników na blat. Ominęłam nieszczęsne jajko i skierowałam się do lustra, zastanawiając się, co jest nie tak. Stanęłam przed szklaną taflą i spróbowałam coś powiedzieć. Moje usta ewidentnie się ruszały, jednak z gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
- No chyba sobie żartujecie - powiedziałam, a raczej chciałam powiedzieć. Stałam przed lustrem załamana. Co ja zrobię bez głosu? Przecież dzień bez sarkazmu to dzień stracony. Zaraz jednak moja bezsilność zmieniła się w złość. Gdyby nie ta głupia misja... "Gdybyś założyła ten skafander wiszący przed wejściem do laboratorium" - odezwał się cichy głos w mojej głowie. "Zamknij się" - odpowiedziałam mu, tym razem w myślach. Postanowiłam sobie, że to Chloe będzie płacić za moje odpromieniowywanie. I to ona załatwi mi to w trybie natychmiastowym. Obawiam się jednak, że raczej nie zdąży przed dzisiejszym przemówieniem. Usiadłam na kanapie, stukając palcami o kolano i zastanawiając się, jak to wszystko rozegrać. Nie mogę sobie pozwolić na okazanie słabości, bo to by dało niektórym jasny sygnał do tego, że spokojnie można mnie z Noctisu usunąć. Nie mogę też nie przyjść, bo wtedy na pewno zostanę z Noctisu usunięta. Po przemyśleniu całej sprawy, wzięłam telefon i napisałam SMS-a do jedynej osoby, która mogła mi w tym momencie pomóc.
***
- Cześć Cal, co tam? - przywitał się Steve, przytulając mnie w drzwiach. - Co nic nie mówisz? - zdziwił się, zdejmując buty. - Tak cicho w tym domu jeszcze nie było. Obraziłaś się czy co? No to co...
"Halo, zamknij się i daj mi powiedzieć!" - chciałam krzyknąć, a zamiast tego zaczęłam wymachiwać rękami, co musiało wyglądać przekomicznie, bo chłopak parsknął śmiechem.
- No już słucham - oznajmił ze skruchą, podchodząc do lodówki i wyjmując z niej słoiczek masła orzechowego. Łypnęłam na niego groźnie i otworzyłam usta, by wszystko mu opowiedzieć (lub przynajmniej próbować), ale stwierdziłam, że nie ma to większego sensu. Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej kartkę oraz długopis. Naskrobałam na papierze parę słów, po czym podałam arkusz Stevenowi.
- Nie możesz mówić? - zdziwił się. - Ale tak serio?
Spojrzałam na niego wymownie. Chłopak zaczął się śmiać. Nie żebym się tego nie spodziewała.
- Może to nawet lepiej, w końcu inni będą mogli przy tobie coś powiedzieć - oznajmił między etapami duszenia się. Stałam z ręką przyłożoną do czoła, wyrażając w ten sposób całe swoje zażenowanie dla przyjaciela. - Jak tyś to zrobiła? - zapytał Steve, gdy udało mu się już opanować.
"No bo przecież to było działanie całkowicie zamierzone i zaplanowane" - parsknęłabym. Zamiast tego napisałam na kartce dwa słowa: "Napromieniowałam się". Szatyn ledwo powstrzymał się od śmiechu. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No już nie patrz tak na mnie - uśmiechnął się, zabierając masło orzechowe i siadając na kanapie. - Daj lapka, coś wymyślimy. Bo rozumiem, że chodzi o dzisiejszy raport zbiorowy? - uniósł brew. Skinęłam głową.
- Ale się zrobiłaś czerwona - poinformował chłopak, wpisując hasło do komputera. - I znowu masz ten wzrok pod tytułem "zabiję cię przy najbliższej możliwej okazji".
"Bo mam zamiar to zrobić"
Steve zlustrował mnie wzrokiem.
- Potrzebuję jakiegoś nagrania twojego głosu - oznajmił. - Komputer musi mieć z czego pobrać informacje.
"I może mam ci dać próbkę mojego dennego śpiewania?"
- Wystarczy tylko jeden wyraz, ale w dość dobrej jakości - machnął ręką, wracając wzrokiem do monitora. Zajrzałam mu przez ramię, widząc jak wpisuje ciąg cyferek, z których nie rozumiałam absolutnie nic. - No chyba że chcesz brzmieć jak zepsuty głośnik - dodał znacząco. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po telefon. Wybrałam nagranie z ostatniej negocjacji i przewinęłam do miejsca, które wydawało mi się odpowiednie. "Miło się z tobą prowadziło negocjacje, złotko" - rozległ się w pokoju mój głos. Jęknęłam tęsknie.
- Już niedługo - obiecał mi Steve, rzucając pocieszające spojrzenie. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, ale chyba wyszedł mi grymas, bo szatyn pokręcił głową ze śmiechem. Następne pięć minut patrzyłam na przyjaciela z wyczekiwaniem, a ten wpisywał do komputera kolejne cyferki z przygryzioną wargą i zmarszczonymi brwiami. Zaczęłam wiercić się niespokojnie na kanapie, a gdy chłopak mnie zignorował, pomachałam mu rękami przed twarzą. Spojrzał na mnie pytająco.
"Mów coś, błagam, bo zwariuję od tej ciszy" - poprosiłam bezgłośnie.
- Widzę twój zbolały wzrok - zapewnił mnie. - Aczkolwiek nie mam bladego pojęcia o co ci chodzi.
Przyłożyłam palec do ust i pokręciłam głową.
- Mam być cicho? - zdziwił się. - Przecież nic nie mówię! - zaprotestował. Pacnęłam go w głowę.
"TA CISZA MNIE DOBIJA, ZACZNIJ COŚ MÓWIĆ, SKORO JA NIE MOGĘ, NO CZŁOWIEKU NO!"
Wzięłam głęboki wdech, po czym starałam się pokazać jak najdokładniej o co mi chodzi. Steve jakby nagle doznał olśnienia.
- Aaa, nie lubisz ciszy! - zrozumiał. Zaczęłam bić brawo, rzucając mu ironiczne spojrzenie. - Zapomniałem. Poza tym, jestem beznadziejny w kalambury. No ale dobra, więc tak. Ogarniam ci, moja panno, specjalny algorytm. Wklepiesz sobie do takiego programu tekst przemówienia, nauczysz się go na pamięć, przećwiczysz mnóstwo razy, a na końcu pójdziesz z tym na raport. Uprzedzając pytania, nie, nie będziesz brzmiała jak pierwszy lepszy syntezator mowy, słychać będzie twój prawdziwy głos. Tylko potrzebujesz wziąć głośniczek.
"Rozumiem" - chciałam powiedzieć, ale nadrobiłam mądrą miną, na którą Steve znów parsknął śmiechem.
- Uwielbiam twoją mimikę twarzy, gdy nie możesz mówić - oznajmił, na co przewróciłam oczami. - Dobra, kobieto, daj mi pracować, skoro mam skończyć to przed dziewiętnastą.
***
- Co dowodzi, że broń tak naprawdę raczej nie istnieje i mieliśmy rację od samego początku. Naturalnie jest możliwość, że ukryli ją w miejscu top top secret, ale to praktycznie niemożliwe, by mogło to się zachować w tajemnicy. Zwłaszcza tutaj. Ja mogę zagwarantować, że w żadnym laboratorium w całej Arenie Czwartej nie ma niczego, co by poszukiwaną broń chociażby przypominało - zakończyłam moje przemówienie równo z syntezatorem i odetchnęłam z ulgą. Rozległy się mechaniczne brawa. Zeszłam ze sceny w fenomenalnym nastroju. Udało mi się. Usiadłam na krześle obok Steve'a i ścisnęłam jego rękę.
- Było świetnie - szepnął z uśmiechem. - Mówiłem, że nie będziesz brzmiała jak zepsuty głośnik. Brakowało ci tylko twoich zwyczajowych emocji w głosie, ale to można wytłumaczyć zmęczeniem - machnął lekceważąco ręką, widząc moje mrożące spojrzenie. - Dałaś radę, Cal - powiedział całkiem poważnie. Wypuściłam głośno powietrze i uśmiechnęłam się.
"My daliśmy radę".
***
- Ace, Calia - wyczytał bezbarwnie gość w białym kitlu. Podniosłam się z krzesła, nerwowo
mnąc bluzkę w palcach. Spojrzałam na Steve'a z przerażeniem. Ten tylko uśmiechnął się pokrzepiająco. "Będzie dobrze" - zapewnił bezgłośnie. Odetchnęłam głęboko i podeszłam do lekarza.
- Zapraszam do gabinetu - powiedział. Przekroczyłam próg i skrzywiłam się na widok tylu przerażających urządzeń. - Odpromieniowywanie, mam rację? - zapytał obojętnie. Skinęłam głową. - Niech się pani nie boi, to nie boli - zapewnił i pokazał mi komorę, do której weszłam z lekką obawą. - Zabieg będzie trwał piętnaście minut - poinformował, zanim zamknął górną część. - Miłych snów.
***
Wyszłam z gabinetu, czując się zadziwiająco dobrze.
- Zadziałało? - zapytał Steve, podnosząc się z krzesła. Wzruszyłam ramionami, chyba sama bojąc się poznać odpowiedź. A jeśli tak już zostanie? Jeśli do końca życia nie będę mogła już niczego powiedzieć? Wyszliśmy ze szpitala, a ja poczułam, jak do moich oczu napływają łzy.
- Hej, no co jest? - zdziwił się szatyn, zatrzymując mnie. Westchnął, widząc moją minę. - Przecież wiesz, że te zabiegi są skuteczne - powiedział, przytulając mnie.
- Nadal mam ochotę cię zabić - wymamrotałam w jego koszulkę. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co się właśnie stało. Steve spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
- Widzisz, mówiłem, że zadziała - wyszczerzył zęby. Odetchnęłam głęboko, a po policzkach poleciały mi łzy. Nie smutku. Ulgi. Chłopak objął mnie ramieniem i skierowaliśmy się w stronę centrum.
- No już, nie płacz. Bo ci się tusz rozmaże - ostrzegł. Otarłam łzy rękawem bluzy.
- A spadaj - powiedziałam wesoło. Od teraz będę doceniać słowa jeszcze bardziej.
- Jednak trochę mi tego brakowało - podniósł oczy ku niebu z udawanym niedowierzaniem. W odpowiedzi dałam mu kuksańca w żebro.
- Dziękuję - spoważniałam nagle. Steve spojrzał na mnie pytająco.
- Niby za co? - zapytał, tym razem szczerze zdziwiony. Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek.
- Za wszystko.

11 listopada 2017

Od Calii cd. Camille

- Nie przyszła góra do Mahometa, więc przyszedł Mahomet do góry, co? - powiedziałam wesoło, siedząc na parapecie i machając nogami. - Przeżywasz może deja vu? - zapytałam, patrząc na naszego więźnia. Ten w odpowiedzi splunął mi pod nogi. 
- Nie bardzo - uśmiechnął się krzywo. - Wcześniej przesłuchiwała mnie ta ładna - oznajmił. Parsknęłam śmiechem. 
- Niedługo tu przyjdzie to nawet na randkę będziesz mógł ją zaprosić - zapewniłam. 
- Niech przychodzi szybciej - burknął Karpai, przeczesując włosy palcami. - Moja dziewczyna mnie zabije, miałem być w domu półtorej godziny temu. 
- Ee tam, na pewno zrozumie - machnęłam lekceważąco ręką. - Każdy wie, że nasz czas pracy jest ruchomy. 
Joshua natychmiast zrobił się cały czerwony i uciekł wzrokiem gdzieś wzrok. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. 
- No dobra, przyznaj się. Co jej nagadałeś? - zapytałam. 
- Eee - zająknął się chłopak. - Bo wiesz, ona jest przekonana, że no... że ja pracuję w biurze. 
- W wieku dziewiętnastu lat? - zdziwiłam się. Karpai przewrócił oczami. 
- Możesz przestać mnie obrażać? - zapytał z poirytowaniem. - Dwudziestu - poprawił mnie. Uniosłam obie ręce do góry w geście obrony. 
- Wierzę ci - parsknęłam. Nagle usłyszałam, jak drzwi do domu otwierają się, a zaraz potem w progu pokoju stanęła Cam. Ogarnęła wzrokiem całą scenę, a mój talizman zarejestrował jej chwilowe zdziwienie. 
- Czekał na ciebie - oznajmiłam, gdy weszła do pokoju. 
- Który? - zapytała mechanicznie. 
- Jeden i drugi - parsknęłam. 
- Ciebie to zostawić na chwilę samą... - westchnęła brunetka. 
- Ale widzę, że znalazł się nasz kundelek. Daj głos, piesku - powiedziała z udawaną czułością, siadając naprzeciwko di Mondego. 
- Hau, hau - potwierdziłam i niemal mogłam wyczuć, jak Cam przewraca oczami. 
- To co, powtórka z rozrywki, czy od razu powiesz mi wszystko, co wiesz? - zapytała mężczyznę, a ten tylko spojrzał gdzieś w bok. Zła taktyka, przyjacielu. 
(Cam? Umówisz się z naszym gościem? XD)

Od Calii cd. Argony

Bogu dzięki, że przynajmniej dobrze znałam okolicę. Nie wiedziałam jak radzi sobie Argona, ale też nie miałam zamiaru tego sprawdzać. Zbędny ciężar w postaci nieprzyjemnej Alphy nie był tym, czego teraz najbardziej potrzebowałam. W biegu obliczałam moje szanse. Jeżeli "obliczałam" to dobre słowo przy mojej nikłej znajomości matematyki. Gość jest silny. Przy pojedynku powaliłby mnie jednym ciosem. Czyli walka odpada. Wygląda jak góra, także nie jest za szybki, co zdecydowanie działa na moją korzyść. Strzela też niecelnie, co właśnie udowodnił. Refleksu mu nie zazdroszczę, bo zorientował się, że wyczyściłam mu całe mieszkanie mniej więcej po dwudziestu minutach od powrotu do domu. Chociaż jak na półmózgów z Atisu to i tak niezły wynik. Muszę nie dopuścić do starcia twarzą w twarz. Czyli na dobrą sprawę wystarczy zwiać. Ale pan gangus pewnie zdążył już powiadomić znajomych, więc rozpocznie się moja ukochana gra w kotka i myszkę. Nie znoszę takich akcji. Pieprzona Argona. 
- Masz jakiś plan czy tak sobie biegniemy bez celu? - usłyszałam nagle obok siebie. Powstrzymałam się od zgryźliwego komentarza i wbiegłam w wąską wnękę między domami. 
- Już nie biegniemy - odparłam ze sztucznym uśmiechem, kładąc ręce na kolanach i próbując wyrównać oddech. 
- Jesteś słabiutka kondycyjnie - oznajmiła wrednie Alpha tylko opierając się o ścianę. 
- Nie ja nas w to wpakowałam - zauważyłam. - Gdybyś się nie pojawiła, siedziałabym teraz spokojnie u Chloe, zdając raport. 
- W takim razie musisz popracować nad dyskrecją, bo mówiłam ci już, że przyprowadził mnie tu człowiek-panda - warknęła Argona. - Cicho, zbliża się - ściszyła nagle głos, unosząc dłoń. Jak najbardziej przycisnęłam się do ściany, a po chwili faktycznie usłyszałam szuranie ciężkich butów i posapywanie. 
- Macie już te szmaty? - krzyknął nasz przyjaciel. Odpowiedziało mu kilka niskich głosów. Czyli punkt dla mnie. Mówiłam, że zaraz sprowadzi znajomków. Facet przeszedł obok nas, przeklinając głośno. Gdy był już kilka metrów dalej, wskazałam Argonie ruchem głowy, by przemieścić się wgłąb wnęki. Na szczęście zrozumiała moje polecenie. Po chwili dotarłyśmy do rynny, po której cicho zaczęłam się wspinać. Dach był w tym momencie naszą największą szansą. 
(Argo? ^^)