29 listopada 2017

Od Camille cd. Calii

Gdy usłyszałam słowa mężczyzny, omal nie spadłam z krzesła. Powstrzymała mnie przed tym jednak ręka Kajusza, który trzymał moje ramię jak w żelaznym imadle. Odwróciłam głowę w domniemane miejsce przebywania di Monda.
- Coś kręcisz, kretynie - powiedziała Kisasi zimnym głosem - I co się z nią niby stało?! Rozpłynęła się w powietrzu?! - zapytała, a w jej głosie czaiła się zimna furia.
- Nie! Ona naprawdę... - zaczął najemnik, ale kobieta mu przerwała.
- Nie kłam - zarzuciła mu - Po raz kolejny wszystko psujesz i mam uwierzyć, że to tylko przypadek?! Może to wszystko twoja wina, hmm?! Sprowadzasz tu obcych, narażasz nas na odkrycie i śmierć.
- Nie, naprawdę, ja...
- Milcz - powiedziała Kisasi, a ja czułam w jej głosie coś, jakby była przyczajoną panterą, która czatuje na swoją ofiarę i już szykuje się do skoku, by uciszyć ją na wieki. Ta sprawa naprawdę przybierała bardzo zły obrót. Zaczęłam się wiercić na swoim krześle, ale ręka Kajusza, zimna jak kogoś, kto leży martwy już co najmniej kilka godzin, nie pozwalała mi na zbyt wiele ruchów. Wzmocnił uścisk, a ja prawie krzyknęłam z bólu. - Kłamcze. Zdradziłeś nas. Zdradziłeś mnie. Jak mogłeś?!
- Ja naprawdę niee... - szybkie kroki, charakterystyczny świst i chrzęst, a potem tąpnięcie martwego ciała o podłogę. Po plecach przeszły mi ciarki.
- Skręciłaś mu kark - stwierdził mężczyzna stojący za mną tak, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu.
- Tak - potwierdziła kobieta - Teraz trzeba zająć się tą tutaj.
- No coś nie sądzę. - rzuciłam, stwierdzając, że nie zamierzam stawać w kolejce do śmierci za denatem di Mondim. Rozplątałam ręce ze sznura, wyślizgnęłam się spod ręki Kajusza, zdejmując opaskę i stanęłam przy ścianie gotowa do walki. - Teraz - szepnęłam cicho, czując lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Bardzo zabawne - rzuciła Kisasi, jakby naprawdę ubawiła ją moja niesubordynacja. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem przeistoczyła się. Przed nami stała wielka czarna pantera. I to był moment, gdy wyjęłam pistolet.
-...
(Calia? Robimy rozróbę! XD)

28 listopada 2017

Od Calii cd. Meredith

- Dlaczego potknęłam się w progu i walnęłam głową o komodę? - zdziwiłam się natychmiast. - Chociaż może lepszym pytaniem jest dlaczego postawiłaś komodę w progu?
- Trzymam w niej buty - odpowiedziała dziewczyna ironicznie. Podniosłam się z podłogi bez dalszych pytań. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamy, a ja zachwiałam się lekko.
- Nic mi nie jest - oznajmiłam wesoło, choć Meredith nie była mną jakoś specjalnie przejęta. Wpatrywała się usilnie wgłąb mieszkania, marszcząc brwi i jakby chcąc dać komuś niemy przekaz.
- Mieszkasz z kimś? - zapytałam. Wtedy dziewczyna drgnęła, wyrwana z transu.
- Co? - Zamrugała kilkakrotnie. - A, nie, nie. Mieszkam sama - oznajmiła, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku ściany i zapaliła światło dla reszty korytarza. - Na lewo jest salon. Idź, rozgość się, ja muszę jeszcze coś... wziąć... z biura - powiedziała trochę nieprzytomnie. Wzruszyłam ramionami i podążyłam we wskazanym kierunku, jednak oglądając się, by zobaczyć, gdzie idzie Meredith. Ta dziewczyna coś ukrywa, to nie brzmiało wiarygodnie. A ja, jak zawsze, postanowiłam sprawdzić co. Bezszelestnie podeszłam pod pierwsze lepsze drzwi, za którymi mogłam zastać dziewczynę. Pudło. Drugie drzwi. Też pudło. Ale zza trzecich dochodził przyciszony głos. Stanęłam przyklejona do ściany, jak najbliżej futryny.
- Ja wiem, wiem - doszedł do mnie głos Meredith. - Ale nie możesz tego robić za każdym razem, gdy ktoś przestępuje próg domu. Ja...
Kraknięcie i cisza. A następnie kroki w kierunku drzwi. Instynktownie pomyślałam o fakturze ściany oraz jej kolorze. I już po chwili mnie nie było.


(MER? CO Z TYM FANTEM ZROBISZ? :3)

"Życie to labirynt,

ale cel jest zawsze taki sam."
The-F0X

Imię i Nazwisko:
Anabeth Sullivan
Pochodzenie:Pseudonim: Ana, Sully
Przynależność: Mafia Pectis
Stanowisko: WspółpracownikPłeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 20 lat
Klasa: Nadnaturalny
Praca: Ana pracuje jako bibliotekarka.
Cechy charakteru: Ana jest ogółem spokojną i opanowaną kobietą. Przyjmuje każdą krytykę i zazwyczaj stara się poprawić. Uwielbia pracować w grupie, poznawać nowe osoby itd. Czasami wpadają jej świetne pomysły do głowy, ale wtedy przychodzi moment, w którym traci wiarę w siebie i odpuszcza. Jej wadą jest też to że próbuje się każdemu przypodobać i po jakimś czasie staje się to irytujące.
Aparycja: Anabeth to w miarę szczupła, kształtna kobitka. Jest niska, ma 159 metrów wzrostu. Sully jako iż została obdarzona dość dużawym biustem, często to eksponuje. Kręcone, brązowe włosy odziedziczyła po swojej matce. Jasne, niebieskie oczy zaś ma po swoim ojcu. Nie lubi nosić wszelkich sukienek czy tam spódnic, więc częściej zobaczysz ją w spodniach i w bluzce odsłaniającej jak najbardziej biust. Jej ręce zazwyczaj się trzęsą, ma tak od urodzenia. Ma znamię na plecach, które jest duże.
Historia: Urodziła się w Bostonie, dwudzistego stycznia. Ana miała spokojne dzieciństwo, dopóki nie osiągnęła 6 lat. Wtedy właśnie zginęła jej matka. Dziewczynka była wtedy zrozpaczona. Jej ojciec na wszelkie sposoby próbował ją pocieszać. Anabeth nie miała dużo bliskich osób, oprócz rodziców. Otuchy dodawał jej miś o imieniu " Peko". 9 lat później, gdy miała już 15 lat ojciec zaczął się zadłużać. Sully poszła do pracy i dostawała zaledwie kilka groszy. Zawsze coś. Pracowała od dnia do nocy. Pomogła swojemu tacie częściowo pozbyć się długów. Sytuacja się uspokoiła, ale nie na długo. Za chwilę znowu się zaczęło. Jej ojciec umarł, a wszystkie długi do spłacenia zostawił Sully. Po upływie roku, udało jej się wyjść na prostą. Wszystko dzięki jej ciężkiej pracy.
Zdolność:

• Prekognicja - wiedza o tym co się jeszcze nie zdarzyło, której nie można wywieść z bieżącego stanu wiedzy. ( rzadko udaje się Anabeth jej użyć) 

Umiejętności i zainteresowania: Sully interesuje się literaturą.

Chciała być poetką czy tam pisarką Kilka lat temu nawet próbowała pisać wiersze, które szczerze mówiąc nie były najgorsze. Ma zdolności aktorskie, potrafi świetnie wcielić się w jakąś rolę. Ze zwinnością jest gorzej u niej, ale jej forma jest jeszcze w miarę dopuszczalna. Jest inteligentna, choć nie zawsze potrafi tej inteligencji użyć.
Partner/ka: Szuka
Rodzina: Nie żyje.
Przedmioty: 
• Przy sobie nosi zawsze nóż• Naszyjnik z otwieranym wisiorkiem w kształcie serca. Jest ze srebra. W wisiorku jest zdjęcie jej rodziców. Medalik nie ma specjalnej właściwości. Dodaje jej otuchy. Zawsze ma go przy sobie.
Miejsce zamieszkania: Arena 2, salon, kuchnia, sypialnia i łazienka
Ciekawostki:

• Anabeth pali papierosy od jakiegoś czasu.
• Uwielbia wieczorami patrzeć w bezchmurne gwieździste niebo.
• Jabłka są jej wrogie
• Jej ulubiony kwiat to likorys.

Towarzysz: Nie posiada aczkolwiek chętnie by chciała w końcu mieć jakieś swoje zwierzę
Kontakt: Howrse - olioleksy
Żetony: 4§
Wykonane zadania: -
Poziom 1

Następny poziom: 600
0

27 listopada 2017

Od Calii cd. Argony

Przewróciłam oczami i ruszyłam za Argoną. Dlaczego wilki muszą być takie irytujące? Spokojnie szłyśmy do miejsca, w którym Alpha spotkała tajemniczego człowieka-pandę, a ja zastanawiałam się, co ktoś miał na celu, przysyłając ją do mnie? Może to jakiś sprawdzian od Chloe czy jakiegoś innego nie wiadomo kogo? Kątem oka zerknęłam na Argonę. O co z nią chodzi, że nie może zostawić mnie w spokoju, choćby nawet chciała? Ja nie wiem, ktoś ma wobec Noctisu i Watahy jakieś wielkie plany? Bo jeśli tak i do końca życia będę musiała pracować z nią, to ja dziękuję.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Alpha, rozglądając się nerwowo.
- Aha, łatwo się domyślić - zauważyłam, patrząc w charakterystyczny punkt tuż przede mną.
- Że co? - spytała z rozdrażnieniem brunetka.
- A to, że twój człowiek-panda wciąż tu jest - oznajmiłam, dyskretnie pokazując stojącego w połowie chodnika człowieka w przebraniu pandy.
- Przecież to niemożliwe - skrzywiła się Argona, ale zaraz podążyła za moim znakiem i pokiwała z niedowierzaniem głową.
- I co teraz? - zapytała opryskliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Jak to co? Chodźmy z nim pogadać - zaproponowałam i, zanim brunetka zdążyła zaprotestować, ruszyłam w kierunku naszego celu.
- Cześć, zapraszamy do nowego sklepu zoologicznego tuż za rogiem! - oznajmiła panda, gdy tylko się do niej zbliżyłam. Poczułam, jak na słowo "zoologiczny" Lizzy porusza się gwałtownie, wyrażając swój sprzeciw. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję bardzo, ale ja właściwie do pana - oznajmiam przyjaźnie. - Przeprowadzamy taką ankietę wśród osób biorących udział właśnie w tego rodzaju akcjach. Właściwie to tylko dwa pytania. Znajdzie pan chwilkę?
- Jasne - odrzekł mężczyzna z entuzjazmem. - Uwielbiam takie rzeczy.
- No to świetnie - uśmiechnęłam się. - Pierwsze pytanie: jak długo pan tu stoi?
- Przyszedłem dopiero jakieś pół godziny temu - oznajmił człowiek-panda po chwili zastanowienia. - Sama pani rozumie, nocą tu jest największy ruch. Można ludziom wcisnąć najlepszy kit.
- Rozumiem doskonale - zapewniłam. - Drugie pytanie: czy używa pan Perwollu?
- Co? - zdziwił się. - Nie, oczywiście, że nie - wybuchnął serdecznym śmiechem. - Widzi pani tę biel? Takie rzeczy tylko Vizir.

(ARGONA? JAKI PROSZEK DO PRANIA BIERZEMY TERAZ? XD)

Od Calii cd. Camille

- Kto to jest? - zapytała ostro Kisasi. Była całkiem ładna, śmiem zaryzykować nawet stwierdzenie, że wyglądała młodziej niż na nagraniu z rozprawy. Jak to mówią, męża nie ma, dzwony biją, operacje plastyczne kosztują. Chyba już wiadomo, po co jej było tyle tego odszkodowania. Kobieta miała na sobie długą ciemną sukienkę i wysokie cienkie szpilki, które z każdym krokiem Kisasi powodowały skrzypnięcia starej drewnianej podłogi opuszczonego magazynu. Takamoto podeszła do Cam i ujęła jej podbródek w dwa palce.
- Coś ty za jedna, dziewczynko? - zapytała słodko.
- Emily...
- Zresztą nieważne! - Kobieta odwróciła się tak gwałtownie, że aż lekko podskoczyłam, zaskoczona sytuacją. - I tak będzie trzeba cię zabić!
- Nie... - zaoponował nagle di Monde. - To mój jeniec - wydukał. - A przecież i tak cię nie widzi.
Takamoto zacmokała niepewnie, jakby się zastanawiając.
- Przemyślę to - oznajmiła w końcu z szyderczy uśmiechem. - A ty gadaj, dlaczego nie wykonałeś zadania. Czy to naprawdę było takie trudne? - westchnęła teatralnie.
- To wszystko... przez tę blondynę - zaczął się tłumaczyć di Monde, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Co ty kombinujesz, Camille? Chciałam podejść bliżej, żeby w razie czego móc zareagować, ale obawiałam się niebezpiecznie skrzypiących desek. Jeden fałszywy krok i po mnie. Postanowiłam więc nie ryzykować i zostać w tym samym miejscu. Cóż, prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że moja reakcja w ogóle nie będzie tu potrzebna.
- Chcesz mi powiedzieć - zaczęła zdziwiona Kisasi - że takiego kogoś jak ty pokonała zwykła, jak to określiłeś, blondyna?
- Miała koleżankę - skrzywił się mężczyzna, a ja zmarszczyłam brwi. Tak ma być, czy nasz-jużnienasz gość wymyka się Camille spod kontroli?

(CAMILLE? CO KOMBINUJESZ? :3)

26 listopada 2017

Od Lorema cd. Camille

- Camille! - Lorem wybiegł z ukrycia, nie mogąc dłużej patrzeć na męczącą się dziewczynę. Kątem oka, ledwie kątem oka, dostrzegł umykające na boki sylwetki postaci. Odwrócił głowę, by uchwycić choćby jakiś szczegół, jednak one już znikły.
  Cała uwaga mężczyzny zwróciła się w kierunku towarzyszki. Obejrzał ją uważnie. Nie była ranna, tylko nieprzytomna. Jasnowłosy kiedyś słyszał, ze nieprzytomnemu podnosi się wszystkie kończyny do góry, żeby go obudzić. Więc tak właśnie zrobił. Po kilkunastu sekundach oczy Camille powoli się otworzyły i widać było, że nie do końca rozumie, co się dzieje. Lorem delikatnie odłożył jej kończyny. Ukląkł koło czarnowłosej i pomógł jej usiąść.
- Coś cię boli? - zapytał na wszelki wypadek, nie ufając do końca swojej ocenie sytuacji.
- Nie - zaprzeczyła, rozglądając się dokoła. Mężczyzna niemal widział, jak rozbite myśli powoli wracają na swoje miejsca w jej głowie. Jej zagubiony wzrok nagle zogniskował się na jasnowłosym i błysnął niebezpiecznie - A właściwie... nie powinieneś być w hotelu?
  To pytanie było nieuniknione od samego początku, mimo to Lorem poczuł się niezręcznie nie wiedząc, co na nie odpowiedzieć. Mógł skłamać, jednak nie mógł skłamać. Przecież by wiedziała. Mógł powiedzieć prawdę, jednak miast tego milczał. Gwałtownie wstał sztywno i cofnął się od dziewczyny, gwałtownie uderzając plecami o ścianę i zatrzymując się. Spuścił wzrok i znieruchomiał.
- Lorem? - Camille patrzyła na mężczyznę, jakby nie wiedząc co myśleć. Sam jasnowłosy nie wiedział tego tym bardziej. Co sobie myślał, idąc za dziewczyną? To nie była jego sprawa.
- Powinienem - powiedział wreszcie, cicho. 
  Dziewczyna spróbowała wstać, jednak zakręciło jej się w głowie, więc z powrotem usiadła. Obróciła się jednak tak, by siedzieć przed mężczyzną.
- Więc czemu tu jesteś? - Oboje wiedzieli, że ją śledził, mimo to dziewczyna chciała potwierdzenia.
- Cały czas jesteś zaniepokojona - mruknął i spojrzał z ukosa na dziewczynę. - Coś tu było.
  Twarz Camille pobladła nieco, jednak dziewczyna zachowała opanowany ton głosu. 
- Widziałeś to? - A widząc, że jasnowłosy kiwa głową, dopytywała dalej. - Co konkretnie?
- Nic. Sylwetki - wyjaśnił Lorem i zapadła między nimi cisza.
(Camille? Co zrobisz z tym fantem? XD)

25 listopada 2017

Od Argony cd. Calii

- Wchodzę - zdecydowała Argona, niechętnie wyciągając rękę do nowej towarzyszki. Calia spojrzała na nią i na swoją rękę. Po namyśle, splunęła na dłoń i wyciągnęła do Alphy. W pierwszej chwili wilczyca spojrzała na nią z niesmakiem, jednak zrobiła to samo. Dłonie zostały uściśnięte, układ przypieczętowany. 
- Masz jeszcze jakieś informacje, których mi nie przekazałaś? - spytała Szafir, patrząc bystro na Argonę. 
- Nie - zaprzeczyła ta po prostu, nawet nie siląc się na udawanie, że jest inaczej. - Ale to tylko sprawia, że sprawa jest ciekawsza.
- I że nawet nie wiemy od czego zacząć. - Calia westchnęła. - Zajmowałaś się kiedyś ściganiem kogoś? Pewnie jeśli nawet to robiłaś to po zapachu...
  Szafir spojrzała na trzymaną w dłoni naklejkę.
- Ludzie noszą różne świństwa. - Argona skrzywiła się. - Wąchając papierek mogę ci co najwyżej powiedzieć w czym prany był ten kostium. - A po namyśle dodała - W Perwoll Brillant White. Dużo ludzi używa Perwollu.
- Gdy nie ma innego punktu zaczepienia, najlepiej zacząć tam, gdzie...
- Wiem. Znam podstawy - warknęła wilczyca i wyjęła dziewczynie w nikabie nalepkę z dłoni. - Idziemy.
- Coś mówiłam o wykonywaniu rozkazów - zauważyła Calia, zakładając ręce na piersi.
- Jak wolisz, możesz mnie śledzić. - Alpha machnęła lekceważąco ręką, odwracając się na pięcie i idąc w kierunku krawędzi dachu. Chciała się dokładnie rozeznać, gdzie jest i jak najprostszą drogą dotrzeć do Herbaciarni.
(Calia? Czuję piękną współpracę :') )

Od Camille cd. Lorema

Gdy tylko wyszłam z hotelu, szybkim krokiem ruszyłam przez przerzedzone już ulice Paryża. Wiedziałam, że niedokończone sprawy należy załatwić jak najprędzej, dlatego zebrałam całą swoją odwagę i obrałam kurs na pierwsze z miejsc, które chciałam dzisiaj odwiedzić. Miałam trochę wyrzuty sumienia, że zostawiłam Lorema samego i nic mu nie wyjaśniłam, jednak nie chciałam tego robić. Nie wiedziałam nawet kim on dla mnie jest? Przyjacielem, znajomym, zaginioną bratnią duszą? Uczucia kłębiły się we mnie, a panujący w mojej głowie chaos na pewno nie pomagał zebrać myśli. Im bliżej byłam pierwszego celu, tym bardziej chciałam uciekać i płakać, jednak twardo szłam dalej, aż przekroczyłam bramę jednego z paryskich cmentarzy. Czekała mnie jeszcze długa droga, gdyż grób którego szukałam znajdował się na samym jego skraju. Na kamiennej płycie wyryte były trzy informacje:
Simon Anthony Andrews
ur. 27 IX 2005
zm. 23 VI 2015
   Dotknęłam lekko kamiennej płyty, po czym zapłakałam cicho. Napór skrywanych przeze mnie przez długie lata uczuć złamał mnie w tamtym momencie jak tamę pod zbyt dużym naporem wody. Myślałam, że jestem silniejsza, że sobie poradzę i jak zawsze się przeliczyłam. Opadłam na ławeczkę przy grobie.
- Przepraszam, Si - wyszeptałam, czując na policzkach ciepłe łzy, które toczyły się po mojej twarzy i skapywały mi na nogi - Tak bardzo cię przepraszam... Gdybym wtedy nie... Och mój Boże, dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Dlaczego to musiałeś być akurat ty - szlochałam cicho, to była dopiero połowa mojego dzisiejszego spaceru, a mnie już brakowało sił. Po dobrych kilkunastu minutach udało mi się jako tako pozbierać. - Życz mi szczęścia - wyszeptałam na pożegnanie - Do zobaczenia, Mon.
   Szłam przez miasto z głową spuszczoną. Kilkakrotnie na kogoś wpadałam, jednak byłam zbyt zamyślona i załamana by zwrócić na to uwagę, a co dopiero przepraszać. Aż dotarłam w miejsce, które powodowało ciarki na moich plecach. Miejsce, które mijałam dzisiaj rano. Podeszłam do drzwi, za którymi mieszkały wszystkie demony, których najbardziej się bałam. Nacisnęłam klamkę. Drzwi opuszczonego budynku zaskrzypiały lekko otwierając się pod naporem. Weszłam do środka. Wszystko było tak jak to zapamiętałam. Nie zmieniło się nic. Salonik, lampka, kuchnia, a w dalszym pokoju sypialnia. Przekroczyłam jej próg, czując, jak serce podchodzi mi do gardła.
- Morderczyni - usłyszałam szept, tuż za sobą. Odskoczyłam dalej, jednak nikogo za mną nie było.
- To twoja wina - usłyszałam ponownie. Nie wiedziałam, czym były owe istoty, duchami lub moimi wyobrażeniami.
- To nie moja wina - wyjąkałam, a mój głos przesiąknięty był strachem.
- Jaaaaasne. 
- Mordercy zawsze tak mówią - dopowiedział ktoś trzeci.
-Mordercy i szumowiny - dodał drugi.
- Nie! - krzyknęłam niemalże, czując, jak miękną mi nogi. - Ja naprawdę....
- Nie chciałaś? - zapytał któryś, przerywając mi. - My też nie będziemy chcieli cię skrzywdzić.
- Po prostu jakoś tak wyjdzie - dodał ktoś czwarty - poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami.
- Przepraszam - wyszeptałam cicho, czując, że spadam w ciemną otchłań. Jedyną rzeczą, którą usłyszałam przed straceniem przytomności był głos. Głos wołający moje imię.
(Lorem? Jak tam stalking? ;P)

Od Meredith cd. Calii

- Nie tutaj! - Walnęłam facepalma w duszy. Naprawdę myślała że powiem to na ulicy pełnej możliwych szpiegów? - Chodź – powiedziałam tylko i ruszyłam przepychając się przez tłum. Ona tylko wzruszyła ramionami, starła ręką resztki makijażu i z pełną godnością ruszyła za mną.
- Umiesz skakać po dachach? - Spytałam z lekkim uśmieszkiem. Wiedziałam jaka jest odpowiedź, ale i tak patrzyłam na nią z udawanym zaciekawieniem.
- Nie – odpowiedziała sarkastycznie. Uśmiechnęłam się .
- No to... mamy problem. - Ironia sącząca się praktycznie bez przerwy z moich ust musiała być dla innych irytująca, ale cóż.... Mówi się trudno na takie indywidua jak ja...
Szybkim ruchem złapałam się rury na rogu jakiejś starej pięknej kamienicy i zaczęłam się wspinać. Trzy ruchy i już byłam na lekko zardzewiałym bordowym dachu o wystających gdzieniegdzie dachówkach. Po niecałej sekundzie Calia stała już za mną. Puściłam się biegiem zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia. Teraz byłam tylko ja, deszcz i wiatr we włosach. Kochałam to uczucie. Gdy znalazłam się już na niebieskim dachu, złapałam się za brzeg i miękko spadłam na dół. Calia zeszła tą samą drogą tuż po mnie i zlustrowała wzrokiem mój dom o niebieskich drzwiach.
- To tutaj – bardziej stwierdziła niż zapytała. Przewróciłam oczami i podeszłam do drzwi. Przyłożyłam palec do jednej z cegiełek i wstukałam kod na drugiej. Wiem że teraz mogłam wyglądać jak wariatka, ale Calia widocznie zauważyła maleńkie kabelki wystające z lewej strony, bo nie przyglądała mi się ze zbytnim zdziwieniem. Spostrzegawcza jest.
- Damy przodem – Powiedziałam z wrednym uśmieszkiem, a ta tylko wypięła dumnie pierś i przekroczyła próg mojego domu. Nagle usłyszałam krzyk. Lins. Zapomniałam o nim.
Gdy tylko podbiegłam do leżącej Calii, Lins siedział obok niej i wpatrywał się we mnie ze skruchą. Kurde. Powinnam powiedzieć mu, że mamy gości, ale pewnie i tak to wiedział zanim w ogóle ona weszła do domu. Ale nigdy nie wyzbędzie się starych odruchów. Zawsze będzie atakował tego, kto nie jest mną. Szybko podbiegłam do leżącej dziewczyny. Na szczęście to była tylko rana na czole, ale i tak kazano by mi go uśpić, gdyby tylko to wyszło poza niebieskie drzwi mojego domu. Dotknęłam jej głowy kciukami, które jak gdyby wtopiły się w jej skórę. Moje oczy stały się całkowicie białe. Zmieniłam jej wspomnienie. Teraz w jej głowie to wyglądało tak, że potknęła się i uderzyła głową w komodę, która stała obok. Ale wspomnienie nie uciekło. Wchłonęłam je. Nosiłam już tyle wspomnień, że czasem po prostu trudno mi było myśleć, bo za każdym razem napływały mi przed oczy. Większość z nich była związana z atakami Linsa, ale nieważne.
Blondynka zamrugała i podniosła się do pozycji siedzącej
- …
( Calia? Jak ci się podoba dom za niebieskimi drzwiami? ;P )

Od Calii cd. Argony

- No cóż, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć, że w to wchodzę - westchnęłam, wstając. - Ale nie dostaję za to zapłaty, więc nie będziesz dyktować mi warunków. Jesteś przywódcą dla wilków, ale nie dla mnie - oznajmiłam. - Z całym szacunkiem, oczywiście.
Brunteka parsknęła wyniośle.
- Byle śmiertelnik nie będzie mi mówił, co mam robić - stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
- Pewnie, że nie - przytaknęłam. - Ale byle Alpha również nie będzie się wtrącać do roboty śmiertelnika - oznajmiłam. Dziewczyna spojrzała na mnie z szokiem pomieszanym z żądzą moru.
- Byle Alpha? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Wiesz, o co mi chodzi - machnęłam ręką. - Proponuję po prostu luźną współpracę.
Brunetka łypnęła na mnie groźnym wzrokiem.
- A skąd mam wiedzieć, że mnie nie wystawisz? - zapytała podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami.
- Cóż, ta sprawa dotyczy zarówno ciebie, jak i mnie - zauważyłam. - Chcę się dowiedzieć kto to był, skąd ma informacje dotyczące tego skoku i czy to jednorazowa sytuacja, czy gość wie więcej. Poza tym pojawia się kolejne pytanie, mianowicie dlaczego wysłał do mnie akurat ciebie. Bo nie wierzę, że po prostu wyglądałaś na zagubioną. A skoro facet jest taką szychą, że zna plany Noctisu, to dlaczego, do cholery jasnej, łazi po mieście w przebraniu pandy? - zakończyłam mój wywód.
- Więcej pytań niż odpowiedzi - zauważyła enigmatycznie Argona. Skinęłam głową.
- To jak? - zapytałam. - Wchodzisz w to?

(ARGO? CO POWIESZ NA "LUŹNĄ WSPÓŁPRACĘ"? :3)