28 października 2019

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna niepewnie pokiwał głową. Zbytnio był zszokowany tą niespodziewaną przemianą, by zrobić cokolwiek innego, niż ruszyć przed siebie. 
- W tamtą stronę jest Forum - powiedział cicho do Camille, maszerując powoli po bruku. - Zwykle jest tam kilku filozofów. 
  Kruk zakrakał cicho, co nie do końca powiedziało Loremowi myśli kobiety, jednak bijąca od niej aura była uspokajająca. Była jedynym ciepłym elementem w lodowatych odmętach przeszłości mężczyzny. Nieco podniesiony na duchu nieco przyspieszył, starając się nie rozglądać za bardzo, jednak jego oczy same wędrowały na boki. 
- Tu mieszka Sempronius z familią, jest urzędnikiem państwowym. Jego syn często u mnie bywał - rzucił niedbale do kruka i zamilkł ponownie. Jego oczy natrafiły na złotą głowę byka, wiszącą nad wejściem. - A tu Pellius. Filozof. Uczył mnie pisać i czytać. - Znów cisza. - Domitius. - To mówiąc wskazał na wyjątkowo smukły i wysoki budynek. - Oficerowie Cesarza, ojciec spędzał u nich dużo czasu. Był tam nawet tamtej nocy... 
  Lorem bezwiednie zaczął drapać się po szyi. Kruk zakrakał i kłapnął na jego palce dziobem. Jasnowłosy gwałtownie cofnął rękę i spuścił wzrok. Nie podniósł go, aż nie dotarli do wielkiego placu, na którego środku znajdował się posąg cesarza Nerona. Mężczyzna rozejrzał się, próbując zachować spokój. Na placu było sporo ludzi, przechadzających się tam i z powrotem, pędzących gdzieś, część z nich otaczała niewielkie podwyższanie, na którym nad tłumem górował mężczyzna w białej todze i wymownej łysinie mędrca.
  Mężczyzna przełknął ślinę. Teraz będzie musiał przepchnąć się przez tłum, zaczepić jakoś tamtego i namówić do współpracy. Zakładając, że tamten wogle będzie go widział. 
- Na pewno jest inny sposób - powiedział, patrząc na kruka na swoim ramieniu. Ten zakrakał, nastroszył się i kłapnął dziobem. Lorem westchnął i z miną straceńca ruszył w stronę mędrca.
  Przepchnięcie się przez tłum okazało się nie być problemem. Byli wyjątkowo spokojni, dominowało rozbawienie, co jasnowłosy przyjął z niejaką ulgą. Większym problemem okazał się sam cel. Mężczyzna stanął przed nim akurat w momencie, gdy ten mówił o teorii, według której wszystko zbudowane jest z "kawałeczków", które łączą się w większe układy, z których zaś dopiero powstaje materia. Był tak zaaferowany swoim wykładem, że chyba nie zauważał nikogo z zgromadzonych, a już tym bardziej Lorema.
- To Asinius - mruknął jasnowłosy do ptaka. - Często przemawiał na Forum. Ałć.
  Kruk uszczypnął go w ramię. Trzeba było spróbować. Lorem wiedział, że trzeba spróbować. Jego matka w końcu ich widziała, a zatem część ludzi musi ich widzieć. Tak.
  Jasnowłosy zrobił krok do przodu, następny. Wszedł na podest, stając przed uczonym, który gwałtownie przerwał mówienie. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lorem wyjął z kieszeni długopis i wbił mu w ramię do połowy. Mędrzec znieruchomiał, jego oczy wywaliły się białkami do przodu, a jego ciało osunęło prosto w ramiona mężczyzny. 
(Camille?)

19 października 2019

Od Camille cd. Akiro do Argony

 Camille spojrzała na mężczyznę, który stał niedaleko nich, we wnętrzu obcego dla niej, dziwnego domu, znajdującego się w jeszcze bardziej obcym i jeszcze dziwniejszym świecie. Parsknęła ironicznie, słysząc mętne tłumaczenie Akiro i widząc jego księgi z klasyfikacją potworów.
— Im dłużej tu jestem, tym bardziej zdaje mi się, że twoja obecność tutaj jest jedynie zapalnikiem dla mojej irytacji — wyznała, jakby zastanawiając się, czy nie eliminować elementu, który powoduje taki stan rzeczy - samego Oriego, jednak chyba uznała, że póki co się powstrzyma, bo zamilkła.  Gdy opowiadał im o poziomach demonów nie mogła się wprost powstrzymać przed kolejnym złośliwym komentarzem:
— Jaki więc jest twój poziom w tej klasyfikacji? Gdy nam powiesz będzie nam z Argo prościej określić swój. Po prostu pomnożymy go przez dwa i sprawa załatwiona. Chyba że twój to zero — uśmiechnęła się słodko. — Proponuję, żeby zamiast opowiadać nam dlaczego to nie możesz nas wysłać z powrotem i co konkretnie w tym twoim magicznym borze oprócz mnie czyha na twoje życie, a zaczął mówić o rzeczach, które naprawdę mogą nam pomóc, to byłabym niezmiernie wręcz wdzięczna. — Akiro westchnął i spojrzał na nią z mieszaniną irytacji i bezsilności. Kobieta wykonała sarkastycznie zachęcający ruch dłonią, podczas gdy drugą teatralnie podparła brodę.
— Jest jedno miejsce, w które możemy się udać. To kawałek drogi stąd, jednak jestem pewien, nie, mam nadzieję, że z niego uda nam się wrócić z powrotem do naszego świata. — odparł w końcu.
— Wreszcie jakieś konkrety — burknęła ciemnowłosa, jednak jej dalsze docinki przerwane zostały przez głos Alfy, która do tego momentu nie uczestniczyła aktywnie w ich rozmowie:
— Zdajesz sobie sprawę z tego, co stanie się z tobą, jeśli twoja nadzieja się nie sprawdzi? Albo co gorsza — podeszła do niego o krok, a Camille z niemałą satysfakcją oglądała, jak kuli się i wierci pod jej przenikliwym spojrzeniem.
— Gdybym chciał was zdradzić, zrobiłbym to wcześniej — próbował się obronić chłopak, jednak po chwili zamilkł. Belcourt klasnęła w dłonie z wesołym uśmiechem.
— No, to chyba nie ma na co czekać, kochani moi!
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

  Dłoń niemal bezwiednie zwinęła jej się w pięść, a paznokcie wbiły się w skórę, pozostawiając na wnętrzu dłoni cztery półokrągłe ślady. Wzrok Camille utkwił w przechodzącym mężczyźnie, który niewątpliwie zupełnie zignorował ich obecność oraz fakt, że rozmawiali. Zmarszczyła brwi, utkwiwszy w nim wzrok. Szedł dalej, jak gdyby nigdy nic. Jej szczęka zacisnęła się na moment, jednak po chwili spojrzała w oczy Lorema, a jej źrenice rozszerzyły się lekko z powodu niepokoju. 
— Myślisz, że nas nie zauważył? — spytał Lorem lekko niepewnie, widocznie tak jak on nie wiedział za bardzo, co się dzieje. Potrafiła wyczytać jednak z jego twarzy, że akurat w przeciwieństwie do niej, on sam wie, gdzie się znajdują. Jej samej jasne uliczki i budynki nie mówiły dokładnie nic. Westchnęła cicho, przeczesując włosy dłonią.
— Nawet nie tyle nie zauważył, co po prostu nie widział — odparła filozoficznie, a na jej ustach pojawił się dziwny uśmiech. — Musimy spróbować znaleźć kogoś, kto będzie wiedział, co tu się dzieje. Kto w ogóle będzie zdawał sobie sprawę z naszego istnienia.  — postanowiła, za co otrzyała jedynie oszczędne, wciąż ostrożne skinienie głową. — Jak sądzisz, ile czasu zostało nam do pożaru? — nie chciała znać odpowiedzi. Nie chciała czuć nad sobą oddechu kata z tykającym zegarem zamiast topora. Zwłaszcza, że mina Lorema, gdy usłyszał jej pytanie, nie mówiła najlepiej. A jego odpowiedź tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że nie są aktualnie w cudownej sytuacji.
— Obawiam się, że niewiele. — Camille przymknęła na chwilę oczy, powstrzymując kolejne, ciężkie westchnięcie — Jeśli naprawdę mamy kogoś znaleźć, powinniśmy się udać w miejsce, gdzie o tej porze będzie dużo ludzi — zerknął na słońce, jakby sprawdzając która godzina. Kobieta przygryzła policzki od środka.
— Obawiam się, że w tej formie nieszczególnie ci pomogę — odezwała się w końcu, podejmując decyzję o wyjawieniu mu jednej ze swoich tajemnic. — Jeśli będziesz mnie potrzebować, to zrobię co w mojej mocy. — przymknęła oczy, po czym zamiast jej postaci pojawiła się smukła sylwetka kruka. W tej okolicy powinien przyciągnąć wzrok, jeśli ktokolwiek ich zauważy. Poza tym, wyglądał niemal niegroźnie, więc element zaskoczenia zawsze byłby po ich stronie. Czarne jak noc stworzenie usiadło na ramieniu mężczyzny, a jego łebek uspokajająco oparł się na chwilę o policzek Lorema, jakby przekazując wsparcie. Miała nadzieję, że znajdą jakieś wyjście z tej sytuacji.
(Loruś? Sry za zmianę osoby, ale wolę wszędzie w 3 pisać, bo już mi się chrzani co i gdzie XD)

13 października 2019

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna nadal był nieco roztrzęsiony. Nawet opuszczenie dusznego wnętrza domu nie sprawiło, by poczuł się lepiej. W końcu zdążył się już pogodzić z myślą, że nigdy więcej już ich nie zobaczy. Lepiej by było, gdyby więcej ich nie zobaczył. Jej.
- To nie t-twoja wina - wymamrotał, próbując panować nad głosem, który jednak nawet w jego własnych uszach brzmiał wątle. Jego wzrok wbity był w ziemię, a właściwie w gładką, białą kostkę brukową, ciągnącą się pod jego stopami. - To ja powinien-nem przepraszać. -był mój pomysł.
  Uniósł nieco wzrok, by spojrzeć na dziewczynę, jednak od razu go spuścił. Jej silne poczucie winy sprawiało, że czuł, iż powinien coś z tym zrobić. Cokolwiek. Jednak nie wiedział co. Przez chwilę szli w milczeniu, gdy zbierał w sobie odwagę. Nagle się wyprostował, zaskakując tym samego siebie i staną, spoglądając prosto w twarz kobiety. Otworzył usta i zachłysnął się powietrzem. Zamknął je i spuścił wzrok.
- Już po wszystkim, tak? Nie przejmuj się mną. W końcu... - przerwał, nie będąc nawet pewien, czy chce to powiedzieć - praktycznie się nie znamy.
  Camille miała coś odpowiedzieć, jej piękne, ciemnoniebieskie oczy błyszczały światłem odbijanym przez ledwie powstrzymywane łzy, gdy między rozmawiającymi przeszedł łysy mężczyzna w białej todze, roztrącając ich na boki i ciągnąc za sobą uwagę Skryby. Lorem nie zrozumiał w pierwszej chwili tego, co widział. Nie zrozumiał nawet w drugiej chwili. 
  Ulica była praktycznie pusta, fakt, że między rozmawiających wszedł nieznajomy był w tej sytuacji faktem nad wyraz dziwnym. Znacznie jednak mniej, niż eleganckie, białe rezydencje, zdobione złotem i misternie rzeźbionymi posągami, okalające biały bruk. One również zapewne nie byłyby takie dziwne, gdyby nie to, że nie było ich tutaj, gdy wchodzili do domu rodziny Impsum. Lorem jednak dobrze pamiętał je ze swojego dzieciństwa.
  Z przerażeniem spojrzał na Camille. Nie było po wszystkim. Oj zdecydowanie nie było po wszystkim. Wszystko... miało się dopiero zacząć.
(Camille?)

3 października 2019

Od Akiro do Argony i Camille

Rozmowa trwała jakiś czas, zebrałem potrzebne rzeczy i opuściłem pomieszczenie i zszedłem po drabinie, ze skórzaną torbą na plecach. powoli ruszyłem w stronę domku, gdzie miały znajdować się kobiety. Gdy dotarłem pod drzwi, usłyszałem cichą rozmowę, więc zapukałem do drzwi, po czym wszedłem, przywódczynie siedziały w salonie.
-Przepraszam, że musiałyście czekać. - powiedziałem, po czym ściągnąłem torbę i zacząłem wyciągać z niej dwie trzy księgi i mapę. - Wytłumaczę wam wszystko, co tyczy się tego świata. Oczywiście wiem, że pewnie w to nie uwierzycie, ale nie chce waszej śmierci.- spojrzałem po kobietach, a następnie rozwinąłem mapę. -Więc my znajdujemy się tutaj -pokazałem na zaznaczoną wioskę niedaleko pasma górskiego, po czym przesunąłem palec w głąb kontynentu, a tutaj musimy się dostać, by wrócić do waszego świata, gdzie mnie pewnie stracicie. Po drodze musimy odwiedzić „las niedoli” rośnie tam roślina, która po zjedzeniu sprawi, że będziecie rozumieć mowę tego świata. - powiedziałem, wyszukując roślinę w księdze i następnie pokazując je kobietą. -Jeszcze jedno na tym świecie tak samo są, jak w waszym świecie, tutaj demony i potwory, ale klasyfikacja jest inna. Najsłabsze są o numerze pierwszym, a najsilniejsi są z numerem pięć, ale ich można policzyć na palcach jednej ręki. Wiec, jeśli macie jakiegoś chowańca to prawdopodobnie jest na poziomie drugim lub co najwyżej trzecim. Piątym poziomie są praktycznie prawie niemożliwie do pokonania, jak chcecie ich pokonać, potrzebna jest świecbroni. Jeśli chodzi o zdobycie ich, mam ukryte trzy sztuki, wiec pewnie pójdziemy.

(Camille)

2 października 2019

Od Argony cd. Calii

- widzisz ją tutaj? - pani komisarz teatralnie rozejrzała się dookoła. - Pewnie jest na dole, może pójdziesz sprawdzić, czy jej tam nie szukasz? Staruszka przecież nie zniknęła.
- Tak pani podkomisarz - powiedział młokos, czerwieniąc się i wracając po schodach na dół.
- Przecież nie zniknęła - powtórzyła bezgłośnie Argona z niepokojem patrząc na Calię, po czym odchrząknęła i głośniej dodała - Gdy wchodziłam do domu czekała na mnie w drzwiach z wodą. Daleko raczej nie odeszła.
- Dziękuję za tą jakże użyteczną uwagę pani Petrejov - powiedziała funkcjonariuszka z przekąsem. - A teraz już na prawdę powinny się panie stąd wynieść. To nie miejsce dla cywili.
- Tak, tak, już się zbieramy. Żegnam panią. - pośpiesznie zapewniła Calia i ruszyła w stronę wyjścia, po drodze ukradkiem rozglądając się za gosposią - której, jak łatwo się było domyślić, nigdzie nie zlokalizowała. Argona bez słowa podążyła za nią.
  Gdy wreszcie oddaliły się nieco od domu, Calia wyciągnęła z kieszeni niewielki notes i pokazała go towarzyszce. Na jego grzbiecie było napisane "Kero".
- Nieźle - pochwaliła czarnowłosa, patrząc jak notatnik ponownie znika w kieszeniach tamtej. - W szpitalu nie dowiedziałam się niczego ciekawego. Jednak ktokolwiek dorwał naszego dziennikarza, zrobił to skutecznie. Już więcej się nie podniesie.
- Szkoda, wydawał się sympatyczny - odparła rozmówczyni, bez specjalnego przejęcia. - Bardziej martwi mnie ta staruszka. 
- Jej zapach był intensywny w całym domu, jednak wychodząc z niego nie natrafiłam na świeży trop - przyznała Argona ponuro. - Albo wyszła tylnym wyjściem, albo nie wyszła wcale.
- Albo rozpłynęła się w powietrzu - zauważyła Calia. - Te pandy tak mają.
- Sprawdzałaś, co jest w notesie? 
- Jakoś nie miałam jeszcze okazji. - Dziewczyna przewróciła oczami. - Gdy policja dyszy ci na kark ciężko jest cokolwiek zrobić. 
  Alpha odchrząknęła i przez chwilę szły w milczeniu. 
- Chciałabym spróbować skontaktować się z tym Raskolnikowem - powiedziała niespodziewanie.
- Z... tym projektantem? Może być ciężko, to będzie od nas wymagać zbliżenia się do naszych kochanych władz trochę ZA bardzo - zauważyła dziewczyna. 
- Mogę skontaktować się z kilkoma osobami, obracającymi się w takim środowisku - czarnowłosa zamyśliła się. - Najwyżej znowu będę winna przysługę Belcourt.
(Calia?)

31 sierpnia 2019

Od Camille cd. Calii

  Nie — zaprotestowałam gorliwie. 
— Nie ma nawet takiej możliwości.
— Ale Caaaaam — jęknęła moja przyjaciółka żałośnie. — Przecież w moim mieszkaniu wszyscy się nie zmieszcząą. Sąsiedzi będą narzekać! — wysunęła kolejny argument, jednak po ciszy po mojej stronie chyba zdała sobie sprawę, że nie interesują mnie jej sąsiedzi i jeśli naprawdę będzie chciała mnie przekonać, będzie musiała wymyślić coś lepszego. Chrząknęłam znacząco, by uświadomić jej, że od paru dobrych chwil praktycznie nie daje znaku życia.
— Sprowadzisz sobie kogo chcesz — burknęła w końcu — tancerki, piniaty czy co tam zdecydujesz.
— Rozumiem że bar również zalicza się do "co tam zdecyduję"? — dopytałam, a na moją twarz wypłynął uśmiech.
— Akurat na alkohol liczę najbardziej w aktualnej sytuacji — odparła, co uznałam za potwierdzenie swych słów.
— I jak rozumiem nie zostawisz mnie samej z ogarnianiem tego wszystkiego zarówno przed jak i po imprezie? — drążyłam dalej. Znając umiejętności Ace do wykręcania się z jakiejkolwiek roboty musiałam usłyszeć jej słowo, by mieć pewność, że w połowie naszej bojowej misji nie stwierdzi, że pora na taktyczny odwrót. Parsknęła cicho, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak przewraca oczami zrezygnowana i lekko zirytowana już moją dociekliwością.
— Masz to jak w banku. — skinęłam sama do siebie głową. Czy było coś jeszcze o co powinnam spytać, zanim podejmę się organizacji całego wydarzenia? Zdecydowanie.
— Fionn nie przychodzi — zastrzegłam sobie od razu, a Calia zachichotała.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś go zaprosić — rzuciła w odpowiedzi. Wiedziałam, że akurat w tej kwestii nie mogę liczyć na nic więcej, więc jedynie zaklęłam cicho. Odpowiedziały mi kolejne podejrzane odgłosy rozbawienia.
— To jak? — podjęła po chwili — zgadzasz się?
— Tak — odparłam w kocu, zastanawiając się, czy nie wolałabym podpisywać paktu z diabłem o własną duszę niż urządzać imprezę z tą małą lisicą.
(Calia?)

Od Camille cd. Lorema

  Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ze zdwojoną siłą otarło do mnie, że przychodzenie tam było pomysłem złym. Bardzo złym. Jednak mimo to uśmiechnęłam się lekko do kobiety, a moja dłoń powędrowała o dłoni Lorema, ściskając ją pokrzepiająco. Ciężko było mi stwierdzić czy nie wyrwał jej dlatego, by nie wyprowadzać matki z błędu czy też może po prostu potrzebował jakiegoś punktu zawieszenia wśród dziwnych zdarzeń. Zanim się odezwałam, posłałam niebieskowłosemu ostatnie spojrzenie, mówiące: "Wyciągnę nas stąd. Obiecuję". Nie wiedziałam, czy dotarła do niego przekazywana przez nie wiadomość, jednak nie mogłam zwlekać dłużej.
Sit nomen meum Camille Belcourt. Et tu jus - Non veni huc. Extraneus factus sum filia desiderium eduxisti de fructibus terrarum. Qui etiam recte, et adhuc sint in flore utilitates. Ut Lorem... (Nazywam się Camille Belcourt. I ma pani rację - nie pochodzę stąd. Jestem córką pewnego zagranicznego kupca, którego chęć zarobku sprowadziła tutaj z dalekich krain. Jego intuicja również nie zawiodła, a jego interesy nadal kwitną. Jeśli zaś chodzi o Lorema...) — zmyślałam na poczekaniu, uznając, że będzie mi prościej nas stąd wyrwać, jeśli okażę przynajmniej częściową uprzejmość wobec kobiety. Czułam jak Lorem sztywnieje z każdym moim słowem, lekko kuląc się przed przenikliwym spojrzeniem matki. Do swojej opowieści dodałam jeszcze kilka zdań dotyczących tego, że pociągała mnie w Impsumie jego nieśmiałość, a także sposób w jaki z pasją wypowiadał się w niektórych kwestiach. Zakończyłam swoją wypowiedź żartem dotyczącym tego, że jak tak dalej pójdzie, sama będę zmuszona się mu oświadczyć, po czym wstałam, ciągnąc mężczyznę za sobą.
Optime enim hospitum modo relinquere cogimur pulcherrimum (Dziękujemy za gościnę, jednak teraz jesteśmy zmuszeni opuścić pani piękny dom) — powiedziałam, a mój głos wzmocniony nadnaturalnymi zdolnościami trafił do uszu kobiety niczym dźwięk harfy. Skinęła głową i uśmiechnęła się, również podnosząc z siedzenia.
Bene, bene. Et ambulabunt ad ianuam, sed vos have ut promitto me: ut Lorem ac deducere, quod sibi usque huc (No dobrze, dobrze. Odprowadzę was do drzwi, ale musisz mi obiecać Loremie, że jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzisz.)
Me adducere. Et erit usque a portam ipsis, mater (Przyprowadzę. A do drzwi trafimy sami, matko) — odparł słabym głosem mężczyzna. Zobaczyłam w oczach Iliady błysk, który sprawił, że moje serce się ścisnęło. Podeszła do nas i uścisnęła mnie lekko, a swojego syna pocałowała w czoło, po czym poklepała go po ramieniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Ruszyłam w stronę wyjścia, wciąż nie puszczając dłoni towarzysza. Zrobiłam to dopiero gdy znaleźliśmy się poza granicami jego domu. Przeczesałam dłońmi włosy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Przepraszam — rzuciłam cicho do niego, zaciskając oczy, by nie opuściły ich łzy spowodowane poczuciem winy — przepraszam, że przeze mnie stało się... to wszystko.
(Lorem?)

19 sierpnia 2019

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia przeciągnęła kartę po czytniku i po krótkim piknięciu już była z powrotem w swoim laboratorium. Nucąc cicho, odłożyła stertę papierów na uporządkowane biurko i kliknęła parę razy w zawieszoną przy drzwiach konsolę. W pomieszczeniu jak na zawołanie lampy przyciemniły się, tworząc przyjemny półmrok. Włoszka kliknęła w konsolę jeszcze raz, opuszczając rolety na przeszklone drzwi. Zdjęła swoje wysokie czerwone szpilki i odstawiła je pod biurko. Podeszła do pierwszego stolika, sięgnęła po fiolkę z zieloną substancją i zamieszała nią delikatnie. Gdy kolor nie zmienił nawet odcienia, mruknęła z aprobatą i przeszła z nim do kolejnego stanowiska. Postawiła fiolkę na kolejnej konsoli, która już po chwili wyświetliła w pomieszczeniu błękitny hologram. Lucia ze zmarszczonymi brwiami przyłożyła palec do jednego holograficznego elementu, tym samym go powiększając.
– Połącz z A326 – poleciła i ciche piknięcie oznajmiło jej, że następuje próba połączenia.
– Połączenie niemożliwe – oświadczył głos systemowy po chwili. – Przeszkadzający element: B34.
Włoszka przygryzła wargę, kiwając głową. Dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Podeszła do biurka, zapaliła lampkę, otworzyła właściwą teczkę i zapisała coś czarnym cienkopisem.
– Spróbujmy jeszcze raz – mruknęła, znów przechodząc do hologramu i zmieniając miejsce przybliżenia.
– Połącz z A343.
Program zapikał cicho, by po chwili przekazać jej odpowiedź.
– Połączenie możliwe.
Z triumfalnym pomrukiem znów przeszła do biurka i po raz kolejny zanotowała wynik. Już chciała wrócić do hologramu, gdy zatrzymał ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Szybko spojrzała na ekran i uśmiechnęła się. To James von Alwas, w typowy dla siebie zwięzły żołnierski sposób, przesyłał jej swój adres, pod którym miało odbyć się spotkanie. 
(James?)