4 września 2015

Od Somniatisa cd. Mireille

- Dzień dobry - odpowiedziałem, wstając znad naprawianego właśnie przeze mnie zegarka. Uśmiechnęłam się lekko do klientki. - W czym mogę pomóc?
  Powiodłem po postaci spojrzeniem. Na twarzy miała maskę smutnego klauna, a przy niej nieco szarych włosów. Jednak dalej wyglądała zupełnie inaczej. Odziana w radosne kolory, o płomiennych włosach. Po obu stronach głowy sterczały jej czerwone uszy, a na dole widziałem ruszający się miarowo, równie czerwony, ogon.
- Chciałam kupić... - zaczęła, a potem jakby zmieniła zdanie. - Czy potrafiłby pan to na prawić?
  Z kieszeni wyjęła niewielki, złoty zegarek z mechanizmem, który przykryty był jedynie cienką płytką. Jego wskazówki zatrzymały się, oklapły.
  Wziąłem go do ręki i zamyśliłem się. Przejechałem delikatnie po szkiełku.
- Oczywiście, choć zapewne będę musiał wymienić kilka części - stwierdziłem. - Nie wolałaby pani kupić nowego?
- Raczej nie, ten jest... - dziewczyna zamilkła na chwilę.
- Wyjątkowy. - Pokiwałem ze zrozumieniem głową. - Postaram się nie zmienić jego wyglądu.
  Położyłem go na ladzie, przykrytego dłonią. Spojrzałem klientce w oczy i na moment pod moją ręką pojawiła się pieczęć czasu. Gdy zabrałem rękę znad zegarka ten na nowo obudził się do życia. Wskazówki poruszały się miarowym rytmem, a z serca wydobywało się ciche tykanie.
(Mirielle?)

Od Mireille

Kolejny dzień nauki w tym przeklętym gimnazjum. Zmieniłabym pracę, ale to najlepsza, jaka mogła mi się trafić w tej dzielnicy.
Na szczęście nie byłam wychowawcą.
Skręrciłam w stronę domu, jednego z najmniejszych, jakie udało mi się znaleźć.
Powtórzyłam codzienne czynności - przebranie się, przygotowywanie obiadu, aż w końcu zjedzenie go. A dzisiaj doszła wizyta u zegarmistrza.
Tak, mogłam sobie kupić nowy, ale tyle z nim wspomnień...
To byłoby zwyczajny zegarek na rękę, ale ostatnio przestał działać, nawet nowe baterie nie działały.
Ostatnio nawet wypatrzyłam małą pracownię. Niecałe dwadzieścia minut drogi stąd. Spakowałam potrzebne rzeczy, i ruszyłam.
Zdziwiłam się, widząc w pracowni młodego, wysokiego chłopaka, może miał z dwadzieścia lat. Czarne włosy, a oczy... Jedno granatowe, a drugie złote. I czułam jakby...magię? Później się nad tym zastanowię.
- Dzień dobry - powiedziałam z grzeczności. Dopiero teraz zauważyłam, że jest o jakieś dziesięć centymetrów ode mnie wyższy.
(Somniatis?)

3 września 2015

"Jeżeli ktoś objawi ci współczucie, sympatię i poświęcenie, jeżeli zadziwił cię prawością charakteru, ceń to, ale nie pomyl tego z... z czymś innym."

Imię i Nazwisko: Mireille Devil
Pseudonim: Miri, Miris
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: 20 lat
Żywioł: Ogień, ból
Cechy charakteru: Miris to raczej pesymistka. Nie wierzy w prawdziwą miłość i gardzi nią. Jest zazwyczaj cicha i małomówna. W grupie woli być słuchaczem i obserwatorem, niż mówcą. Nie nawidzi być w centrum zainteresowania. Trudno odkryć jej prawdziwe oblicze. Sama przyznaje - ale w myślach - że gdzieś tam jest roześmiana i wesoła. Ale z pewnych przyczyn dla obcych jest raczej wrogo nastawiona. To wyjątkowy uparciuch - jak się uprze, dopnie swego. Ciekawska i inteligentna, ale nie lubi tego okazywać.
Aparacja: Jako człowiek to wysoka dziewczyna. Ma czerwone, proste włosy, a grzwyka, która jest przydługa z lewej strony, zakrywa jej duże, szmaragdowe oko. Długie rzęsy, mały nosek, wąskie usta. W uszach nosi kolczyki. Zazwyczaj niebieskie perełki lub zielone diamenciki. Jej cera jest blada. Ubiera się zazwyczaj bordową bluzę, czarne legginsy i granatowe trampki. Na prawej ręce ma tatuaż - przedstawia on wyjącego wilka.
Pod postacią wilka jest również wysoka, czasami wyższa od większości basiorów. Jej futro jest puchate i grube. Oczywiście koloru czerwonego. Oczy nie są już takie duże, jak u człowieka, ale ciągle zielone.
Praca: Nauczycielka biologii
Stanowisko: Szpieg
Historia: Jej rodzinny kraj to Francja. Tam jako wilk wychowała się i nauczyła przemieniać w człowieka. Z przemiany korzystała niemalże ciągle, by uratować watahę. W końcu musiała wybrać. Być na zawsze z rodziną w niebezpieczeństwie, czy być w niebezpieczeństwie, a rodzina będzie bezpieczna. Wybrała to drugie. Jako człowiek dostała się do Anglii. Tam poznała chłopaka, który z początku był jej przyjacielem. A później przyjaźń przerodziła się w coś większego.
Niestety, zdradził ją. Miris obiecała sobie nigdy nie się zakochać. W wieku dwudziestu - czyli rok po pechowej miłości - przeprowadziła się na wyspę. A na niej wyczuła obecność wilków...
Moce:
  • Całkowita władza nad ogniem
  • Zadawanie bólu psychicznego i fizycznego
  • Odporność na różnorodne ataki mentalne

Umiejętności i Zainteresowania: Jest szybka i zwinna, ale nie silna. Dobrze się wspina i pływa. Kocha grać na gitarze i rysować.
Partner: Nie ma i nie chce mieć!
Zauroczona: Patrz powyżej
Rodzina: W innym kraju, a dokładniej w Niemczech
Przedmioty: Prócz gitary, nie ma nic wartościowego
Talizman: Dostała go, jak była mała. Ukryta w nim moc pozwala Miris nie załamać się psychicznie.
Miejsce zamieszkania: Domek jednorodzinny. Mieszka w Arenie 2 w dzielnicy Celi Nost. Ma kilka pokoi, ale za to dużych - salon, kuchnia, łazienka i trzy sypialnie. Trudno utrzymać go w czystości, na szczęście Miris to pracowita dziewczyna. Wszystkie pokoje są w jasnych kolorach, co akurat nie przypadło do gustu Miri. W ogóle, i na szczęście, nie ma tam różowego koloru. Roi się tam od technologii.
Kontakt: Fifi098

2 września 2015

Od Tyks cd. Bezimienny

Po tym wszystkim napadli nas ludzie i nie miałam czasu szukać brata. Przez dziesięć lat w ogóle się do mnie nie odzywał. Może nie żyje? NIE! Nie uwierzę! Zawsze chciałam Bezimiennego zaprowadzić i powygłupiać się trochę z ludzi. Ale nie sądziłam, że zrobią coś... tak podłego. Nie lubiłam ich. A teraz musiałam się wśród nich ukrywać. Przechadzałam się wśród mieszkańców. W kieszeniach miałam petardy. Uśmiechnęłam się na myśl, że za chwilę podpalę most w parku. W pewnej chwili jakiś człowiek podszedł do mnie. 
- Ej! - krzyknął 
Rozpoznał mnie. SZLAG! 
Uciekłam. Miałam dość tej "Ludzkości''
Czemu nie zostałam na olimpie? Nie wiem! Byłam głupia. Pierwsza myśl! Wrócić! 
Ale po drodze kupiłam dużą pizzę pepperoni na wynos, dwa cheeseburgery, shake i chipsy.
Pomyślałam, że ktoś tam został.
Przedostanie się na olimp było ogromnym wyzwaniem. Druty kolczaste... i w ogóle. Obok mnie pojawił się duch. Wilka. Naskoczył na mnie. Chyba mnie nie poznał. Dopóki nie wyciągnęłam sztylet. Z fioletowym diamentem. Jako pamiątka trzymałam go w plecaku. Wilk natychmiast się cofną. A ja wiedziałam już kim on jest. Nie umiałam zmienić formy bez nadmiernego wyczerpania. Rzuciłam zaklęcie (jeszcze coś tam umiałam, sztylet służył mi jak różdżka) dzięki któremu zrozumiałam mowę wilka.
- Tyks? - odezwał się. Na początku myślałam że to duch mojego brata. Ale  się myliłam.
Nie wytrzymałam i przytuliłam wilka. Wyglądał na zdziwionego. I nie dziwię się. Był marionetką. Cieszyłam się że udało mi się znaleźć dawnego znajomego, którym okazał się Bezimienny

(Bezimienny?) 

1 września 2015

Od Argony i Narcyzy - Wpis fabularny + ogłoszenia

Argona
  Razem z Ookami siedziałyśmy w milczeniu w moim mieszkanku. Dziewczyna z demonicznymi rogami zdążyła już ze wstrętem pozbyć się pożyczonych jej przeze mnie, na czas wyprawy do laboratorium, kitla i czapki. Oczywiście siedziała na "skonfiskowanym" uprzednio kawałku podłogi.
- Co zrobimy? - spytałam w powietrze.
- Najlepiej byłoby ich ostrzec. Wtedy na pewno rozgromimy tych głupich debili - oznajmiła Ookami hardo. - Co to dla nas? To to ledwo trzyma się na nogach! W walce musi wyglądać przekomicznie!
- Ale widziałaś co trzymał tamten strażnik? - Wadera skinęła potakująco głową. - To był karabin. Broń o dużym zasięgu, wyrzucająca z siebie pociski w kierunku przeciwnika. Mają też granaty - wybuchające kule, czołgi - stalowe smoki oraz wiele innych wynalazków. Mogliby...
  Aż się zachłysnęłam powietrzem, gdy o tym pomyślałam. 
- Co mogliby? 
- Mogliby zagazować cały teren watahy... - oznajmiłam ponuro. Wydało mi się to straszne. Strasznie podłe i takie... ludzkie. - Więc to dlatego rozmieszczali jakieś urządzenia na terenie watahy.
- W takim razie powinnyśmy ostrzec Mixi. - Ookami wstała i spojrzała na mnie poważnie. - Gdzie twoim zdaniem będzie najbezpieczniej? Najlepiej znasz ich technologię.
- Na Olimpie. Opary są ciężkie, więc będą zalegać w niższych partiach.
- To chodź, trzeba ich ostrzec.
  Pokręciłam smutno głową. 
- Idź, ja zajmę się tym, co zawsze. Nie mogę wrócić do watahy.
  Dziewczyna stała przez chwilę nieruchomo, a potem wzruszyła ramionami i ruszyła do drzwi. Położyła rękę na klamce i odwróciła się do mnie.
- To jeszcze nie koniec. Wrócę tu, na mój kawałek podłogi!
  Uśmiechnęłam się pod nosem. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. Miałam szczerą nadzieję, że na prawdę tak się stanie.
***
  W laboratorium jak zawsze było spokojnie. Cisza przed burzą. Wszyscy krzątali się przy swoich obowiązkach, ja wykonywałam rutynowy obchód obiektów. Gdy doszłam do drzwi Isaaca, usłyszałam jakieś zamieszanie przy w gabinecie dyrektora. Upuściłam teczkę i pobiegłam w tamtym kierunku. W pomieszczeniu rozgrywała się dramatyczna scena. Dyrektor placówki siedział spokojnie za biurkiem, podczas gdy doktor Steaphens, trzymany w żelaznym uścisku przez ochroniarza, wrzeszczał przekleństwa pod adresem leżącego na ziemi i ciężko dyszącego ze wściekłości mężczyzny z generalską belką.
- Pieprzony jajogłowy - zaklął mężczyzna, podnosząc się powoli. - Panie dyrektorze, nie mógłby go pan uciszyć, przynajmniej na razie? Mam tu misję do wykonania.
- Ty skurwysynu! Chcesz zabić wszystkie moje obiekty badań! Nie wybaczę ci! Nigdy, nigdy, nigdy! - Mój przełożony wrzeszczał jak opętany.
  Dyrektor machnął ręką, by go wyprowadzono. Stałam w otwartych drzwiach, patrząc na pozostałych w pomieszczeniu mężczyzn.
- A ty? Czego tu chcesz? - Generał spojrzał na mnie groźnie. - Jeśli ty też chcesz powstrzymać...
- Nie, nie. - Uśmiechnęłam się smutno. - Chciałam przeprosić za mojego przełożonego. Wilki były bliskie jego sercu. To będzie dla niego wielka strata, ale jestem pewna, że to wytrzyma.
  Kłamstwo. Udawanie tego, kim nie jestem. Tak działa świat ludzi.
- Masz rację. - Mężczyzna pokiwał z uznaniem głową. 
- Argono, wejdź i zamknij drzwi. - Powiedział spokojnie dyrektor. - Andrzeju, możemy zaczynać.
  Generał zwany Andrzejem podszedł do biurka i jednym ruchem dłoni nacisnął duży, czerwony guzik, którego wcześniej nie zauważyłam. Nic się nie wydarzyło, ale ja wiedziałam, że teraz na terenie watahy rozpylone zostały chmury trującego gazu. Dyrektor podniósł słuchawkę telefonu i wydał tylko jedno polecenie: "Do roboty".
  Gdy odłożył słuchawkę na miejsce przez chwilę staliśmy nieruchomo, wpatrzeni w siebie.
- Generale, weź panią Argoną ze sobą. Myślę, że może ci się przydać naukowiec na miejscu akcji. 
  Osłupiałam. Miałam tam być, patrzeć jak zabijają wilki... moich przyjaciół? A jednocześnie... czy to nie była szansa, bym w jakiś sposób im pomogła? Z rozmyślań wyrwał mnie pan Andrzej.
- Idziesz?
  Skinęłam głową i ruszyłam za nim. Szedł szybkim krokiem, jednak z łatwością dotrzymywałam mu kroku. W hallu zastaliśmy grupę wojskowych w kombinezonach antytoksycznych, gotowych do wymarszu. Mnie i generałowi również podano jeden komplet oraz broń. Kilka minut później szliśmy już przez gęstą, zielonkawą mgłę w Lesie Eteru.
  Szłam na końcu kolumny, bacznie rozglądając się na boki. Bałam się zobaczyć wilka, dogorywającego powoli w toksycznych oparach. Ale nikogo nie widziałam. Miałam szczerą nadzieję, że Ookami udało się ostrzec wszystkich na czas i zaprowadzić do bezpiecznego schronienia.
- Sir, tu nie ma żywej duszy! - oznajmił niespodziewanie jeden z żołnierzy. - Wilki musiały schronić się na górze.
- Szlag - warknął generał i zmienił nieco kierunek marszu.
***
Narcyza
  Po tym, jak Mixi niespodziewanie wbiła do mojej nory nie miałam czasu nawet się napić. Nie mówiąc już o jedzeniu. Wataha miała zostać zagazowana przez ludzi. Ludzi?! Skąd tu się nagle wzięli ludzie? I dlaczego to właśnie ja mam latać jak głupia, tam i z powrotem, by zwołać wszystkie wilki pod Skałą Alphy? Odrzuciłam te myśli. Nie pomagały mi nic a nic w wyznaczonym zadaniu. Co prawda Sain zobowiązał się zawołać część wilków, jednak lwia część pracy i tak spadła na mnie. Przede wszystkim tylko ja wiedziałam, gdzie mieszka większość wilków.
  Z ulgą odetchnęłam dopiero, gdy sama znalazłam się na wyznaczonym miejscu i ujrzałam tam wszystkich członków watahy. Padłam na ziemię wyczerpana. Ktoś do mnie podszedł i pod nos podetknął kubek z wodą. Nie znałam za dobrze tego basiora. Dziwadło o różnobarwnych oczach, Somniatis.
- Dzięki - burknęłam.
  W tym samym momencie Mixi rozpoczęła monolog o grożącym nam zagrożeniu i konieczności schronienia się na Olimpie. W pierwszej chwili zdziwiło mnie to, że się wycofujemy, jednak słowa o trującym gazie skutecznie przekonały mnie do tego pomysłu. W końcu jako zabójca wiedziałam bardzo dużo o tych sprawach. 
  Po wszystkim Alpha zebrała wilki w kilku grupach i stopniowo wysyłała na górę, by "nie wzbudzić podejrzeń ludzi" jak to ujęła. Moim zdaniem była to zbędna ostrożność. Przecież ci debile na pewno nie będą się przejmować zachowaniami małych wilczków.
  Po kilku godzinach wszyscy byliśmy bezpiecznie na Olimpie. Mixi, idąc za radą stojącej u jej boku Ookami, kazała zbudować bariery z wszystkiego, co było pod ręką, zdobyć nieco jedzenia i wody, rozstawić straże oraz przygotować ewentualną obronę góry. Podeszłam do niej, by się na coś przydać, jednak odprawiła mnie do przygotowania grupy wilków, walczących na krótkim dystansie, podczas gdy sama zajęła się tymi z potężnymi mocami na długim.
  Wieczorem byliśmy gotowi. Większość już spała, jednak kilka wilków rozmawiało nerwowo o nadchodzących dniach. Mimo wyjaśnień nie wiedzieli, czego się spodziewać. Mimo nerwów, a może dzięki nim szybko zasnęłam. A sen miałam niespokojny, budził mnie najlżejszy odgłos. Miotałam się we śnie, aż wreszcie, nieco przed świtem zdecydowałam się zmienić wartownika. Ku mojemu zdziwieniu Bezimienny wcale tego nie chciał. Stwierdził, że nie potrzebuje odpoczynku i kazał mi iść spać. Po krótkiej sprzeczce zostaliśmy razem.
  I razem ujrzeliśmy zieloną mgłę okrywającą las. Basior ruszył postawić na nogi wilki, a ja czekałam. Czekałam do momentu, w którym pojawił się pierwszy, dziwacznie ubrany człowiek. 
  Ogłuszający huk. Instynktownie przypadłam do ziemi, co zapewne uratowało mi życie. Szybko zawróciłam w miejscu i wróciłam do wnętrza, gdzie członkowie watahy rozpoczęli obronę.
   Grupa Mixi próbowała ze swoich żywiołów stworzyć coś na kształt pola ochronnego, jednak nie mogli się zgrać. Podbiegłam do nich wściekle, przekrzykując huk broni ludzi rozkazałam zająć się atakiem.
  Chaos ogarnął salę tronową bogów, gdy wilki zajęły swoje pozycję i zaczęły ciskać we wrogów tym, czym zostały obdarzone przez los. Z początku szło nam dobrze, jednak sytuacja odwróciła się, gdy coś huknęło i połowa ściany bocznej runęła z hukiem. Ja zdołałam odskoczyć, jednak nie widziałam co się stało z resztą w pyle, unoszącym się nad resztkami pojawili się ludzie. Mixi krzyknęła. Kilkoro ludzi się zachwiało, jednak nie upadli. Dalej parli na przód. Jakiś basior stworzył lodowe pole siłowe przed Alphą, jednak nawet to powoli ustępowało przed ostrzałem.
- Mixi! - ryknęłam - Do tylnego włazu!!
  Wadera pojęła w lot, co miałam na myśli i wyciem nakazała odwrót. Członkowie watahy warcząc i ciskając we wrogów swoimi mocami cofali się do wyjścia. Ostatni wszedł tamten basior, który osłaniał Alphę i zamkną klapę, osłaniając je jednocześnie lodową barierą. Shailene podeszła do niego i wzmocniła ją jeszcze swoją magią. Było ciemno i zimno. Bezimienny wyczarował nieco magicznego światła. Nad nami huknęło potężnie, sufit się zatrząsł.
- Co teraz? - spytał ktoś.
- Są dwa wyjścia - odpowiedział mu głos wadery. - Albo dacie się tu zabić, albo skryjecie wśród ludzi.
  Zapadła cisza.
- Kto tu jest? - spytała Mixi. - Któryś z bo...
  Z mroku za jej plecami wyłoniła się wychudzona postać o czarnym futrze i płonących czerwienią oczach.
- To tylko ja - powiedziała Argona, wodząc wzrokiem po zgromadzonych. - Wiem, że nie jestem tu mile widziana, ale przybyłam zaoferować wam ratunek. Możecie wyjść do ludzi, ale tylko jako ludzie. Mogę wam pomóc. Tym z was, którzy mają wrodzoną zdolność przemiany. Pozostałych niestety nie mam możliwości uratować.
- Jeszcze możemy zwyciężyć! - W oczach Mixi była desperacja i stanowczość. - Na pewno! Masz multum mocy do zabijania. Zabij ich i tyle!
- Nie mogę. - Pokiwała smutno głową. - Ale mogę wam pokazać, jak dokonać przemiany. Potem ci, którzy zatrzymają wilczą formę będą musieli się poświęcić i stąd wyjść. Gdy już zginą, pozostali jako ludzie będą mogli powiedzieć, że zostali uprowadzeni. Żołnierze was odeskortują.
- Okrutne... - szepnęła Erna. - Arg...
- Zrobimy jak mówi Zdrajca - oznajmiłam ponuro. - Jednakże ci, którym nie uda się przemiana spróbują uciec do dalszej części Olimpu i tam się zabunkrować do czasu, aż mgła opadnie. Wtedy skryją się w lesie. Za tydzień spotkamy się z nimi koło skały Alphy i spróbujemy jakoś ukryć w świecie ludzi przed pogonią.
  Zobaczyłam w oczach wilków nadzieję. To dawało wszystkim szansę na przetrwanie. Po krótkiej chwili usłyszałam głos Mixi.
- Zgoda, Argono, pokaż nam.
- Chwyćcie się za łapy - rozkazała, a gdy to zrobili na jej szyi pojawił się Draken. Wgryzł się boleśnie w żywe ciało. - Zamknijcie oczy.
  Na tą chwilę nasze umysły połączyły się, a Argona zaczęła przekazywać nam wiedzę o przemianie, jaką dysponowałam. Coś huknęło nad naszymi głowami. Czasu było niewiele. Nagle połączenie zostało przerwane, a czarna wadera znikła, jakby była tylko zjawą.

A teraz ogłoszenie!
Od dzisiaj nasza wataha przechodzi w nieco inne realia. Wszystkie dotychczasowe fabuły, mające swe miejsce w aktualnym czasie watahy zostają zakończone. Niebawem odbędzie się przeskok czasowy, trwający 10 lat.
Każdy członek watahy powinien do 7 września pod tym postem wstawić zdjęcie swojego wilka po przemianie w człowieka oraz zaktualizowane kp. Można też już zacząć prowadzić nowe fabuły. Czekam na wszelkie poprawki i powodzenia^^
~ Argona

Od Bezimiennego cd. Tyks

  Byliśmy w ruinach. To wszystko wydało mi się dziwne. Dziwne i... nierealne.
- To tylko sztuczka - oznajmiłem. - Ten twój Lucek wciągnął nas w kolejny sen.
- Nie! Jestem pewna, że to prawda! - basior spojrzał na mnie groźnie. - Jestem pewna!
- Nie obudziliśmy się jeszcze. Może czas to zrobić?
  Użyłem całej mocy światła, jaką posiadałem do wywołania olbrzymiego rozbłysku. Ponownie byliśmy u Erny. Tym razem na prawdę.

Argona i Ookami

O: Nie do końca zarejestrowałam, co się stało. Jeszcze przed chwilą byłam w mojej podświadomości, a teraz leżę przy Wodospadzie Łez i kręci mi się w głowie. Odetchnęłam głęboko parę razy i ostrożnie podniosłam się. To było… nieco zbyt gwałtowne.
- Poczekaj, nie idź jeszcze. Chciałabym ci coś pożyczyć, a dokładniej jeden z moich amuletów. Tak więc ja zaraz wracam, a ty tutaj czekaj. Gdybyś wyczuła jakiegoś wilka, biegnij na miejsce gdzie się spotkałyśmy albo do mojej jaskini, potem po prostu podrzucę cię do granicy – rzuciłam tylko i rozłożyłam skrzydła do lotu.
A: Spojrzałam za oddalającą się waderą i postanowiłam spełnić jej prośbę. Tak wiele dla mnie zrobiła, że czułam się winna jej przynajmniej tą uprzejmość. 
Zrobiłam kilka kroków w tył, w mgłę lasu i skuliłam na ziemi. Byłam niewidzialna jak skała. Dosłownie. Gdyby ktoś przechodził mógłby pomylić mnie z olbrzymim głazem. Miałam nadzieję, że da mi to przynajmniej kilka sekund przewagi nad potencjalnym przeciwnikiem.
Jak można się było spodziewać, Wodospad Łez jest w końcu bardzo lubianym miejscem, niedługo potem w zasięgu wzroku pojawił się jakiś wilk. Nie widziałam dokładnie kto to, jednak jego obecność powiedziała mi, że lepiej będzie udać się do nory Ookami. 
Wstałam i dyskretnie wślizgnęłam się głębiej w las. Na moje nieszczęście tamten wilk nie był sam. Ktoś mnie ujrzał, usłyszałam warkot.
Nie oglądając się za siebie skoczyłam w mleczną mgłę i najciszej jak mogłam pognałam przez las, klucząc między drzewami, raz po raz zmieniając kierunek. Wreszcie wydało mi się, że zgubiłam mojego prześladowce. Byłam już blisko nory czarnej wilczycy, więc po prostu się skryłam wewnątrz. Wspinaczka na półkę była równie monotonna co poprzednio, jednak tam czułam się bezpieczniej. Przywarowałam przy krawędzi tak, że ja widziałam wejście, jednak z wejście nie mogłam być zauważona.
O: Leciałam ponad drzewami w stronę wodospadu, gdy wyczułam mijającą mnie Argonę. Natychmiastowo zawróciłam w stronę jaskini. Po chwili wylądowałam na najwyższej półce, na której dostrzegłam skuloną Argonę. Gdy mnie zauważyła, chyba nieco się rozluźniła. Szybko zdjęłam amulet z szyi i wręczyłam go waderze.
- To jest Yin-Yang. Jeżeli naznaczysz go swoją krwią i rzucisz nim o ziemię, wytworzy pole ochronne, które powinnam wyczuć. Wtedy też natychmiastowo do ciebie przylecę, tylko, na litość bogów, używaj go tylko w krytycznych sytuacjach. Uzbieranie wystarczającej ilości energii w nim kosztowało mnie sporo pracy. Pamiętaj, ja ci go tylko pożyczam, nie oddaję – po tych słowach wzbiłam się nisko ponad ziemię, chwyciłam wszystkimi pazurami grzbiet Argony i ostrożnie wyleciałam z jaskini. Teraz niech tylko nikomu nie wpadnie do głowy lot w pobliżu nas i po kłopocie. Las jest zbyt gęsty, aby nas zauważyć. Chyba.
A: Podróżowanie w ten sposób nie było zbyt komfortowe, jednak nie marudziłam. Było to lepsze od spotkania trzeciego stopnia z którymś z członków watahy. 
Niespodziewanie pod nami ujrzałam jakiegoś przemykającego pod drzewami wilka. W pewnym momencie podniósł łęb i nieco skorygował swój bieg. Widział nas...
- Ookami, ktoś jest pod nami - powiedziałam do zajętej lotem i własnymi myślami wadery.
O: Postanowiłam zdać się na Argonę. W końcu, można powiedzieć, że wszystko zależało od naszej dwójki.
- Informuj mnie na bieżąco o tym co widzisz w dole – rzuciłam i ponownie zaczęłam myśleć, jak tu ich zgubić. Po krótkiej chwili oświeciło mnie. – Argo, trzymaj się mocno, bardzo mocno, no i nie wierć się – oh, wait, to ja ją trzymałam. Nieważne. Zebrałam się w sobie i zaczęłam coraz bardziej przyspieszać, przy okazji latając to na prawo, to na lewo. 
A: Pęd powietrza uderzał mnie mocno w twarz, a wadera wciąż przyspieszała. Nigdy wcześniej nie latałam, a teraz wiem, że nie będzie to moje ulubione zajęcie.
- Z lewej - zaraportowałam waderze, a ona nieco skorygowała kierunek lotu. - Teraz na piątej.
Przez jakiś czas trwała ta wcale nie zabawna zabawa. Wreszcie udało nam się zgubić prześladowców i wylądować niedaleko pierwszych zabudowań. Mgła już niemal całkowicie opadła, mimo to czułam się bezpieczna tak blisko domu.
- Dziękuję - oznajmiłam. - Za wszystko. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Już chciałam ruszać z powrotem do miasta, gdy przypomniało mi się coś.
- Już dawno chciałam zapytać: dlaczego jeszcze żaden wilk nie próbował atakować kolonizatorów?
O: - Mixi coś tam mówiła, żeby na nich uważać, ale nie atakować. Wojownicy i strażnicy patrolują pobliskie tereny, ewentualnie my – zwiadowcy – próbujemy zdobyć jakieś informacje, jednak żadne inne wilki nie zapuszczają się w te strony. To chyba tyle – zamyśliłam się lekko. – Teraz ja mam pytanie. Czy jest sposób, abym dostała się na tereny ludzi i nie wyglądało to podejrzanie? Z tego co udało mi się dowiedzieć, wnioskuję iż „zbieracie” nas.
A: Skinęłam głową. 
- Jakiś czas temu do laboratorium, gdzie pracuję, przybyło sporo wilków z watahy. Aktualnie są w ośrodku. Prowadzimy nad nimi badania... w sumie nie wiem co one z tego mają, jednak nie wypadało mi pytać. - Skrzywiłam się lekko. - To chyba jedyny sposób.
Zamilkłam na chwilę, po czym przypomniał mi się dokładniej tamten dzień.
- Ale żebyśmy mogły tam się dostać musiałabyś opanować przemianę w człowieka. One wszystkie z jakiegoś powodu to umiały...
O: Pokiwałam głową w zamyśleniu.
- Wiesz… kiedyś miałam taką moc, jednak… nie wiem, sama nie wiem. Bądźmy szczerzy – nienawidzę gatunku ludzi, więc nigdy mi się z taką przemianą nie spieszyło – potrząsnęłam łbem. Może mogłoby mi się to udać, jednak szanse były bardzo nikłe. Zapomniałam wielu rzeczy, zbyt wielu, żeby prezentować dawny poziom. Westchnęłam cicho. – Mogę spróbować, jednak niczego nie obiecuję. Nie ma innego sposobu?
A: Zasępiłam się. 
- Mogłabyś udawać psa i wlec się przy moich nogach. Coraz częściej widuje je na ulicach lub przy ludziach. Na smyczy. To trochę przygnębiające, jednak ludziom najwyraźniej sptawia to przyjemność. Chociaż jesteś trochę duża na coś takiego... bardziej wyglądasz jak potwór niż piesek domowy...
O: Spojrzałam na byłą Alphę krzywo.
- Stwierdzam, iż był to komplement. Niby mogłabym sprawić, że będę posiadać tylko 4 łapy i 1 ogon, gorzej ze skrzydłami i rogami. Zresztą, to jest moja duma, więc niemalże nie ma mowy – przekrzywiłam łeb. – Chyba, że założyłabyś mi tę… smycz i twierdziła, że dzikiego wilka też można oswoić. Mogę udawać przymuloną, czy jak tam się te psy zachowują, a jak to nie wyjdzie – spróbuję tej przemiany w człowieka.
A: Skinęłam głową.
- Dobry wybór. Gdybym miała zdolności telepatyczne mogłabym ci wskazać drogę. Mój mistrz mówił, że poprzez połączenie umysłów znacznie łatwiej sobie przypomnieć zapomniane umiejętności. - Westchnęłam. - Próbuj.
O: Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Zapewne będzie przypominało to zmienianie rozmiarów w mojej podświadomości. „Taak… po prostu przypomnij sobie jak wyglądają ludzie i jak to robiłaś wcześniej… po prostu przypomnij… nic więcej…” powtarzałam w myślach jak mantrę. Zaczęłam pobierać energię z otoczenia. Po chwili wokół mnie buchnęły czarne płomienie i… nic? Zachwiałam się i upadłam na plecy. Plecy, nie grzbiet. Zbladłam lekko. Teraz najgorzej będzie z chodzeniem, w końcu przez cały czas poruszałam się na ośmiu łapach, a teraz mam do dyspozycji tylko dwie nogi.
A: Płynnie i bez problemów przeszłam w ludzką formę. Podałam leżącej na ziemi dziewczyny i wyciągnęłam do niej dłoń, by jej pomóc wstać.
- Dobra robota - Uśmiechnęłam się lekko. Podnosząc dziewczynę. - Jak na pierwszą przemianę poszło ci nieźle. Nawet wyglądasz niebrzydko. Tylko... mogłabyś pozbyć się rogów? Wśród ludzi nie są zbyt popularne. Przynajmniej tak mi się wydaje, sądząc z obserwacji.
O: Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
- Goń się – prychnęłam. – Wystarczająco dużo energii zmarnowałam na tę przemianę. Teraz już nauczyć się chodzić i po sprawie… tak myślę – po tych słowach puściłam się drzewa, którego kurczowo się trzymałam. Jako iż nadal stałam prosto, zrobiłam ostrożny krok w przód. Potem następny i następny. Przy czwartym nie miałam już tyle szczęścia, bo gdyby nie drzewa, przewróciłabym się prosto na twarz. – Jak wy się normalnie poruszacie, tego nie jestem w stanie pojąć. Przecież tylko dwie nogi są takie niestabilne… - mruczałam wciąż pod nosem, nawet nie oglądając się na Argonę.
A: Patrzyłam na tą groźną i silną waderę z lekkim rozbawieniem. Ludzkie ciało wybitnie jej nie przypadło do gustu.
- Jeśli chcesz , możesz na razie wspierać się na moim ramieniu. Nim na ulicach zrobi się ruch powinnyśmy dotrzeć do mojego mieszkania. Tam na spokojnie porozmawiamy, co możemy zrobić a czego nie. Zgoda?
O: Spojrzałam w dół na swoje nogi, po czym przeniosłam wzrok na Argonę.
- Zgoda – po małej chwili zastanowienia odpowiedziałam. Teraz to ona przejęła dowództwo, że tak powiem. Bardzo powoli podeszłam do byłej Alphy i oparłam się o nią. Wzięłam dwa głębokie wdechy. – Chyba możemy już ruszać… - powiedziałam tylko tyle i skoncentrowałam się na nogach, żeby szły prosto i równo… Przynajmniej w tym miejscu Argona miała rację, było dużo prościej, gdy się na niej wspierałam… Prawa, lewa, prawa, lewa… 
A: Przez dłuższy czas szliśmy po miękkiej ściółce, między drzewami. Chciałam, byśmy jak najdłużej pozostały chronione przed ludzkim wzrokiem w tym gąszczu, jednocześnie obawiając się członków watahy. Cóż... w razie konieczności mogłam porzucić Ookami i umknąć najprostrzą drogą na osiedle. 
Na nasze szczęście nie pojawił się już żaden z prześladowców. Maszerowałyśmy w ciszy. Ookami zbytnio była skupiona na nauce chodzenia, by mówić, ja cały czas nasłuchiwałam obcych kroków.
Wreszcie dotarłyśmy do pierwszych budynków. Wkroczyłyśmy na asfalt, co nieco zachwiało równowagą dziewczyny, jednak w porę udało mi się ją powstrzymać przed upadkiem. 
- Jeszcze trochę - mruknęłam, tym razem rozglądając się za jakimś z dwunogów w zasięgu wzroku. Nikogo nie było. Odetchnęłam kilka razy, by się nieco uspokoić i ruszyłyśmy dalej.
Najgorsza okazała się droga po schodach. Dla wadery wspinaczka była dodatkowo męcząca i mimo że uparła się trzymać poręczy cały czas musiałam pilnować, by nie stoczyła się na sam dół.
Po tej mozolnej wspinaczce weszłyśmy do mojego niewielkiego mieszkania. Posadziłam Ookami na podłodze i poszłam zaparzyć herbaty.
- Dobrze ci poszło - powiedziałam, włączając czajnik. - Choć myślałam, że szybciej się nauczysz.
Podkpiwałam z wadery dobrodusznie, czując się w jej towarzystwie niespodziewanie swobodnie. Szczególnie tu. 
Tak. Byłam samotna. Brakowało mi kogoś życzliwego, z kim mogłabym porozmawiać.
O:Przymknęłam oczy ciesząc się chwilą odpoczynku. Już nawet nie zwracałam uwagi na zaczepki Argony. Może kiedyś tam, uda mi się jej odgryźć. Ale nie teraz. Zsunęłam się po ścianie z pozycji siedzącej do leżącej i rozłożyłam ręce na boki. Jeszcze wygodniej. Ziewnęłam przeciągle. Ta podłoga była zadziwiająco wygodna. Łypnęłam jednym okiem na moją przewodniczkę. Ta była nadal zajęta parzeniem herbaty, więc ponownie się rozluźniłam. Niestety, mój relaks przerwało dźgnięcie pod żebro.
A: - Nie śpij jeszcze - poprosiłam, znacznie łagodniejszym tonem niż poprzednio. - Musimy jeszcze uzgodnić kilka spraw, nim pójdę do pracy. 
  Postawiłam tacę z herbatą na ziemi i pokazałam dziewczynie, by się częstowała. Sama wzięłam swoją filiżankę i wsypałam do niej kilka dodatkowych łyżeczek cukru.
- Przede wszystkim, czego chcesz się dowiedzieć, co zobaczyć na własne oczy, co mam dla ciebie znaleźć i przekazać? - zapytałam.
O: Podniosłam się do pozycji siedzącej, opierając plecami o ścianę. Sięgnęłam po filiżankę i upiłam jeden łyk gorzkiego napoju. Wtedy też zaczęłam zastanawiać się nad pytaniem wadery. Niby chciałam wiedzieć wszystko, tylko na ile mogłam sobie pozwolić?
- Chciałabym wiedzieć, gdzie trzymacie złapane wilki i dokładnie co z nimi robicie, zobaczyć wasze życie oraz ujrzeć jak żyjecie w tej wiosce. Co do ostatniego, przekazać mogłabyś mi plany jakie macie co do naszej watahy… a znaleźć… – tutaj na chwilę przerwałam. – Chciałabym, abyś odnalazła samą siebie. Widzę, że ty i demon walczycie o dominację.
A: - Hmmm... - Zamyśliłam się. - Mogłabym zabrać cię do obiektów. Każdy ma oddzielną kwaterę, więc chwilę to zajmie. No i mogą cię zdradzić. Coś w ich umysłach... sama nie wiem, czemy współpracują. Mogłabym pokazać ci gdzie są wszystkie raporty... a samych planów nie znam nawet ja sama. Podejrzewam jednak, że ludzie uważają was za drobną przeszkodę, która przy odpowiedniej modyfikacji może okazać się niezwykłą bronią. 
Zamilkłam na chwilę, spoglądając w falującą taflę herbaty. Wzięłam łyżeczkę i posłodziłam ją jeszcze trochę.
- A co do odnalezienia siebie... dam ci znać jak mi się uda...
O: Wpatrywałam się głęboko w filiżankę. Lekko odbijałam się w wypełniającym ją płynie.
- Tak… najpierw może pokażesz mi te raporty… a potem coś wykombinujemy – odpowiedziałam jej monotonnym tonem, nadal wpatrzona w swoje odbicie. Zamrugałam gwałtownie oczami. Co ja właściwie robię? Narażam się dla całej watahy, która jest dla mnie… czym? Odstawiłam filiżankę na podłogę lekko wzdychając. – Argono… dlaczego dołączyłaś do ludzi? Kim dla ciebie są? No i, co cię do tego skłoniło?
A: Spojrzałam waderze poważnie w oczy.
- A co twoim zdaniem miałam zrobić? Skryć się na jakimś małym fragmencie ziemi nie należącej do watahy i rozpaczać nad moim życiem? Nie mogłam przebywać na terenie watahy, znalazłam więc inne miejsce, nienależące do niej.
O: Ponownie westchnęłam. To wszystko… było nieco męczące, szczególnie po tym, jak nie było niemalże co robić przez wiele miesięcy…
- Dobrze… dobrze. Zaprowadź mnie więc do tych raportów – czy pokaż mi je w jakiś inny sposób. A potem od razu do wilków. A potem przejmuję tę połać drewna – przejechałam palcem wskazującym po dużym, niewidzialnym okręgu wokół mnie.
A: Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do sterty ubrań. Spojrzałam na nie z dezaprobatą i wygrzebałam biały kitel. Założyłam go, poprawiając kołnierz. Włosy spięłam gumką, po czym rzuciłam Ookami zapasowe okrycie oraz czarną czapkę, przypominającą nieco te, które nosili błaznowie, choć rozgałęzienia były tylko dwa, zakończone pomponami.
- Ubierz się w to, żeby się nie rzucać w oczy - poradziłam. - Jak mnie złapią na czymś dziwnym to będziemy, a w szczególności ja będę, mieć kłopoty.
O: Spojrzałam krytycznym wzrokiem na rzucone mi ubrania, jednak po chwili zaczęłam je zakładać. Sama tego chciałam, więc nie będę narzekać… na razie. Podniosłam się z (mojej!) podłogi i oparłam o stół. 
- Och, na pewno, ta czapka nie zwróci niczyjej uwagi – mruknęłam pod nosem. Potem dodałam już głośniej. – Prowadź. Teraz to ty przejmujesz pałeczkę. W całkowitych stu procentach.
A: Skinęłam głową i poprowadziłam koleżankę do wyjścia z mieszkania. Wyszłyśmy na ulicę i bocznymi drogami doszłyśmy do skraju lasu. Śmiało zagłębiłam między drzewa. Ookami  podążała za mną. Nagle szczęknął metal i jak spod ziemi wyrósł przed nami mężczyzna z karabinem wycelowanym w nas.
- Stać! Teren wojskowy!
- Asystentka doktora Steaphensa, Argona, a to jest Lilly, pani psycholog, która będzie pomagała w badaniach - pokazałam żołnierzowi przepustkę.
  Ten tylko skinął głową i pozwolił nam przejść.
- Służbista - wymamrotałam do siebie. - Nie musiał w nas celować tak gorliwie.
  Po chwili doszłyśmy do wejścia do bunkra, gdzie ponownie zostałam wylegitymowana. Mogłyśmy odetchnąć z ulgą dopiero w dawnym pokoju jednego z wilków, który otrzymałam na własność, jako gabinet do pracy.
  Podeszłam do komputera i włączyłam jednym ruchem. Zaszumiał cicho.
- Czy życzy sobie pani zobaczyć dokumenty dotyczące naszych niecodziennych pacjentów?
O: - Oczywiście, będzie mi łatwiej przeprowadzić odpowiednie badania – odpowiedziałam. Cała ta szopka nie za bardzo mi się podobała… niestety, nie mogłam zacząć rozglądać się po pomieszczeniu. Zapewne wyglądałoby to nieco podejrzanie. Na przykład, ciekawiło mnie to buczące i szumiące urządzenie przy którym Argona coś robiła. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Albo to coś, co trzymał strażnik w lesie. Jedyne co wiem, to to, że to coś strasznie hałasuje. Jakby coś wybuchało, jednak nic takiego się nie dzieje.
A: Dziewczyna podeszła i z źle skrywanym zaciekawieniem pochyliła się nad świecącym monitorem. Dyskretnie, by nie było słychać na kamerach pouczyłam ją krótko o zastosowaniu i obsłudze komputera, jednocześnie pokazując jej odpowiednie akta i tłumacząc co oznaczają poszczególne parametry.
- Po ataku Narcyzy przeżyło jedynie sześć wilków - szeptałam. - Jednak to wystarczyło, by określić, że każdy z nich posiada specjalny... gen, charakterystyczną cechę w swoim wnętrzu. Podejrzewam, że to właśnie ona jest odpowiedzialna za przemianę w wilka.
  Mówiąc to, otworzyłam kolejny folder i... zamrugałam zdziwiona. Nie widziałam go tu wcześniej.
 Nagłówek na górze strony głosił: "Akcja 1 SJEW: Czystka". Powoli, jakby bojąc się, że coś przegapię zaczęłam przeglądać raport.
- A to świnie... - syknęłam. - Już od miesięcy regularnie umieszczają urządzenia na terenie watahy... planowana eksterminacja za dwa dni.
 Patrzyłam ponuro na przeczytany tekst. Dla watahy oznaczało to jedno. Musiała jakoś się ewakuować, uciec.

Od. Tyks cd. Bezimiennego

Erna podała mi trochę wody. Napiłam się. Byłam wyczerpana, ale złość nadal we mnie rosła.
Znowu miałam wizję. Zobaczyłam boginię spętaną w jakieś łańcuchy. To nie była Nyks... to była Hekate. Wizja się zmieniła. Zobaczyłam skrawki. Raz krew mojego ojca na moich łapach. Mnie jako demona i brata próbującego mnie powstrzymać. Zrozumiałam, czemu Lucyfer tak bardzo mnie pragnął. Zauważyłam boginię trzymającą zawiniątko. Nie! Dwa! I mojego ojca. Skapowałam już. Gdy się całkowicie ocknęłam zauważyłam, że nie ma nigdzie mojego brata.  Z niepokojem zaczęłam się kręcić po norze szamana.
- Połóż się! - rozkazała Erna - nie możesz...
Próbowałam wyjść z jaskini, ale Bezimienny zablokował mi drogę.
- Moja panno nie wypuszczę cię! Dużo przeszłaś i nie możesz...
Dalej już go nie słuchałam, bo pojawił się Lucyfer w oryginalnym wcieleniu. Wyglądało to tak jakby jego ciało na moich oczach zaczęło się rozkładać. Uśmiechną się.
- Naiwna jesteś...
- Co zrobiłeś z moim bratem?!
- Cóż... po co ukrywać? Ratuje twoją mamusię.
- Wypuść Hekate! JUŻ!
- Już wkrótce będziesz moja....!
Jego śmiech przypominał bardziej krztuszenie  się. Napalał grozą.
- Nie pragnę tej durnej boginki. Chce ciebie! Jeżeli chcesz zobaczyć ich żywych pójdź na ruiny...tam sie spotkamy.
Demon zmienił formę. Wyglądał teraz jak ja... ale miałam szare futro, ciemne włosy i  czerwone oczy.
- Widzisz... porwanie Nyks to przykrywka... chciałem, abyś zjawiła się w labiryncie, ale twój durny braciszek i ten głupi sługus zjawili się nie w porę i musiałem się deportować. I w końcu wpadłem na pomysł aby NAPRAWDĘ porwać boginię... ale nie Nyks. Hekate, a wiesz czemu?
- Wiem - odburknęłam
- No to cudownie! Jutro pod ruinami zamku...acha! Przyjdź sama!
Ocknęłam się. Bezimienny prowadził mnie do łóżka. Ale potem zrobiłam najgłupszą z rzeczy którą potem miałam żałować. Wyciągnęłam sztylet.
- Granne!
I deportowałam się do ruin wraz z jakąś waderą. WADERĄ?!
Popatrzyłam na siebie. Miałam czarne futro i... skrzydła. BYŁAM BASIOREM!!!
Spojrzałam na waderę. To byłam ja... a raczej...
- Bezimienny... tylko spokojnie... - odezwałam się głosem basiora. - tooo...tylko komplikacje!
- Tak komplikacje... komplikacje!!!! JESTEM WADERĄ!!! A raczej tobą! - odezwał się moim głosem
- Efekt uboczny... deportacji... mija po czterech dniach
- PO CZTERECH DNIACH!? - Odparł Bezimienny w mojej skórze i moim głosem.
Jedyne co było dobre to to, że nie bolało mnie serce ani łapa. Byłam pełna sił. Podobnie jak Bezimienny.
A raczej Tyks...

(Bezimienny?)

Od Keto cd. Nico

Skoczyłam na basiora.
Obwąchałam go i powiedziałam:
- Imię?
- NNico..
- Wataha?
- Jja tuu miesszkaam.
- I obyś nie kłamał! Jestem Keto.
- Kkrwawwa Kketo? Kojjarzżeee
Uśmiechnęłam się.
- Acha to świetnie. Witaj na pokładzie! 
Basior mruknął.  
- Pomożesz mi? - puściłam go
- A w czym?
- Muszę dostać się do ludzkiej wioski.
- Eee...
- Świetnie! Ruszamy od razu!

(Nico?)

Od Bezimiennego cd. Tyks

  Gdy byliśmy już kilka metrów od stworów, mój świat wypełnił się jasnym blaskiem. Zamrugałem intensywnie, jednak światło mnie oślepiło i zmusiło do zamknięcia oczu.
  Gdy je ponownie otworzyłem, leżałem na zimnym kamieniu przed wesoło hulającym w kominku ogniem. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej. Ktoś wepchnął mi do łapy kubek z jakimiś ziołami. Erna.
- W porządku? - zapytała z troską. - Nic ci się nie stało?
- Nie... a co z Tyks? - Obróciłem się, by spojrzeć na posłanie, na którym nadal leżał wadera.
- Obudziła się, jednak jest bardzo słaba i nie ma mowy o siadaniu, a co dopiero wstawaniu - oznajmiła Szamanka. - Ten "sen" musiał być dla niej na prawdę ciężkim przeżyciem. W końcu to wszystko działo się w jej głowie. Cała wasza trójka czerpała siły do materializacji z jej zasobów.
- A więc tak to działa. Miałem nadzieję, że sposób, w jaki mnie tam wprowadziłaś umożliwia pobór energii z zewnątrz.
- Tak zwykle jest, jednak ona jest odizolowana od świata zewnętrznego. Szczelnie zamknięta. To cud, że udało mi się tam ciebie wprowadzić. Akurat mury były osłabione.
- Przez jej brata? - spytałem.
- Przez jej brata - potwierdziła.
- Wo-dy... - wyszeptała słabo wadera, a Erna poderwała się, by spełnić prośbę Tyks.
  Podsunęła jej podeczek pod nos i dopilnowała, by wadera wszystko wypiła. Powtórzyła to kilka razy.
- Jak się czujesz? - zapytała. - Czy prócz osłabienia czujesz jakiś ból?
(Tyks?)