6 sierpnia 2016

Od Lorema cd. Rue

Zatrzymałem się gwałtownie. Poczułem, jak dziewczyna na mnie wpada od tyłu, zaskoczona.
- Zabiłem kilkoro – powiedziałem cicho. Odwracając się powoli do brunetki i opierając ciężko o ścianę. Dalej nie czułem się najlepiej. Poluzowałem nieco kołnierz od koszuli. – Napad szału. Ledwie się wymknąłem.… - zawahałem się, jednak nie wyczuwałem w dziewczynie fałszu. Nie powinna mnie zdradzić. - Ale teraz działam w ZUPA’ie.
- w ZUPA’ie? – zdziwiła się dziewczyna. – Ja myślałam… - I zamilkła.
Poczułem jej zmieszanie, drobny przestrach. Była nadnaturalną, ale czy kimś jeszcze? Wzruszyłem ramionami.
- Jeden z podziemia mi pomógł. Chodźmy dalej. – Ruszyłem powoli w głąb korytarza. Przynajmniej dowiedziałem się jednego. Dziewczyna nie należy do podziemia artystycznego. Kim więc jest, że tak zbladła na widok SJEW’u?  - A ty?
- Ja… - Też nie wyglądała na specjalnie chętną do mówienia, jednak chyba poczuła mi się winna rekompensatę. Wyprostowała się dumnie. – Jestem członkiem WKN’u.
Kiwnąłem głowa. Tak, to faktycznie było do przewidzenia. WKN… do niedawna jeszcze zaprosiłbym ją na herbatę do którejś z kawiarni, teraz nie byłem pewny na czym stoimy. Zbyt wiele się ostatnio działo.
Dotarliśmy wreszcie do końca tunelu. Przez ciasny otwór uchylanej kratki ściekowej wyczołgałem się na chodnik, w którejś z dzielnic leżących bardziej na uboczu, po czym pomogłem wyjść towarzyszce.
Słońce chyliło się już w kierunku horyzontu, oświetlając całą okolicę delikatnym złotem, choć było jeszcze sporo czasu do zachodu. Nikogo nie było na zewnątrz. Jakaś starsza pani pośpiesznie zasunęła zasłony w oknach.
- Skryba – przedstawiłem się, smakując słodką woń tego krajobrazu.
- Co? – Dziewczyna chyba nie zrozumiała, bo rozejrzała się, jakby spodziewała się ujrzeć niskiego, brzuchatego mężczyznę w habicie z piórem w ręku.
- Ja. – Wskazałem na siebie.
- Ah… Rue – wyciągnęła dynamicznie, lecz jednocześnie niepewnie dłoń w moim kierunku. Czułem, że dalej czuje się nieswojo w moim towarzystwie. Uścisnąłem ją.
- Odprowadzić cię? – zaproponowałem, nie mając w sumie żadnego innego pomysłu, co ze sobą zrobić. Do domu wrócić nie mogłem, a dopóki towarzyszyła mi brunetka nie mogłem zaszyć się w podziemiu.
(Rue? Wybacz, że odpis nie powala po tak długim oczekiwaniu)

Od Argony cd. Rori'ego

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu ukrytych ochroniarzy i ku mojemu skrajnemu zdziwieniu… nie znalazłam ich. Albo byli tak dobrze zakamuflowani, albo…
- Jesteśmy tu sami – odezwał się Władysław Leniniewski, odwracając się powoli w moim kierunku. Słyszałam wiele legend o nim, jednak chyba nikt tak naprawdę nie widział go z tak bliska, bo rzeczywistość przerastała wymysły. Wysoki… choć nie nazbyt. Szczupły, lecz nie wychudzony. I niesamowicie przystojny. Gładko zaczesane blond włosy, okalającej delikatną, kremową cerę. I te oczy. Nie mogłam odwrócić spojrzenia od szarej otchłani, która wciągała mnie coraz głębiej w odmęty lodowatego piekła. – Pani Argona Ryuketsu, „Alpha” Watahy Krwawej Nocy oraz dawna panie Doktor w moich laboratoriach. Wydaje mi się, że spotykamy się po raz pierwszy. – Ruszył powoli w moim kierunku. Instynkt nakazywał mi cofnąć się, uciekać! Byle dalej od tego człowieka! Tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymałam pierwsze odruchy i wyprostowałam się dumnie, starając się przywołać do oczu cała siłę, którą mogłabym przeciwstawić jego mocy.
- Pan Władysłam Leniniewski, premier Ainelysnart i zwierzchnik SJEW-u – odpowiedziałam, mam nadzieję, w tym samym tonie. – I owszem. Nie mieliśmy wcześniej przyjemności. – Wyciągnęłam brudną dłoń w kierunku mężczyzny.
Blondyn nie zawahał się ani przez sekundę. Uścisnął ją delikatnie. Gdy ją cofał zauważyłam, że na białej rękawiczce zostały czarne ślady. I dobrze mu tak – pomyślałam z przekorą.
- Podejdźmy bliżej barierki, jeśli nie ma pani nic przeciwko – zaproponował, zachęcającym gestem wskazując na koniec tarasu. Musiałam zrobić podejrzliwa minę, bo dodał: - Gdybym chciał cię zabić jest wiele pewniejszych sposobów.
- Czemu miałabym myśleć, że chce pan mnie zabić? – spytałam lekceważąco, ruszając w kierunku barierki. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, jednak byłam pewna, że się uśmiechnął. Oparłam dłonie na zimnym metalu i spojrzałam na jasne światła miasta, gdzieś w dole. Wieża jest naprawdę wysoka. Gdzieś tam jest Rori. 
Premier stanął obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby podziwiając widoki. Umyślnie trzymał mnie w niepewności. Mogłabym go teraz zabić… - uświadomiłam sobie, patrząc kątem oka na spokojnego blondyna. Czy ma broń? Czy spodziewa się ataku? Przesunęłam się delikatnie w jego kierunku. Nie poruszył się, jednak jego źrenice drgnęły niemal niezauważalnie. Jakkolwiek bezbronnie by wyglądał nadal jest niebezpieczny.
Nie mogę go zabić – przypomniałam sobie. Zacisnęłam zęby.
-  Bardzo rozsądnie – stwierdził Leniniewski, nie odwracając oczu od widoku przed sobą. – Nie usłyszałaś jeszcze, co chcę pani zaoferować.
- Zaoferować? – Miałam nadzieję, że w moim głosie zabrzmiała kpina, nie przerażenie. – Może pracę dla pana? Proszę mi wybaczyć, jednak nie jestem już naukowcem.
- Cóż, wspaniale byłoby mieć panią z powrotem w moim laboratorium, szczególnie odkąd mamy w nim TO. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. – Ale nie. Nie o to chodzi. Chodzi mi raczej o nasz wspólny interes.
- Nie przypominam sobie.
- Hm. – Uśmiechnął się szerzej. – Zatem pani szpiedzy nic pani nie powiedzieli?
Zamilkłam, patrząc nieufnie na premiera. Nie powiedzieli. Ostatnio wogle nie działają jak powinni.
- O czym? – spytałam. Gdzieś z dołu dobiegł głośny huk. Coś małego świsnęło koło mojego ucha. Telepatyczny głos nawoływał mnie na wszystkich falach. Uniosłam głowę. „Argono, Rori idzie po ciebie! Szybko!”. Zrobiłam ruch w tył, jednak czyjaś stalowa ręka mnie zatrzymała. Spojrzałam na mojego rozmówcę.
- Proponuje, byśmy na razie zignorowali wyczyny pani znajomego i zajęli się naszymi sprawami – powiedział spokojnie. Otworzyłam usta, by rzucić jakąś ciętą ripostę, jednak nic nie przyszło mi na myśl. Zamiast tego skinęłam głowa.
- Więc co to za „nasze sprawy”? – z dołu rozległ się kolejny wybuch.
- Z Ameryki przyjechał niedawno niejaki John Silverlake. Polityk – zaczął. – Wielki sympatyk sztuki. Do tego posiada bardzo dobrą opinię społeczną i duże poparcie wśród ludzi z tamtych regionów. No i jest nowy. Nikt nie ma żadnego powodu, by na niego narzekać.
- I co z tej racj? – spytałam, już domyślając się, do czego premier zmierza.
- Ma zamiar kandydować.
- I chcesz, żebyśmy mu przeszkodzili? – Uniosłam pytająco brew. – Niby czemu mamy na to przystać? Jesteśmy z ZUPA’ą w sojuszu.
- Nie jesteście. ZUPA zamierza was wystawić. Sam John Silverlake postawił im taki warunek współpracy. On nienawidzi wilków.
- Zupełnie tak, jak jeden z tu obecnych.
- Oh, nie mam nic przeciwko wilkom. Jednak ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. Ja tylko przychylam się do ich woli. A z innej beczki. Jak się czuje Mixi. Mixi Hidaeki, twoja mała siostrzyczka. Dalej jest prezenterkom w telewizji? A jak się ma stary Korso? Jego herbaciarnia dalej funkcjonuje tak dobrze, jak przed nalotem? No i ten dzieciak, Vincent. Udało mu się ze wszystkiego wyłgać, nieprawdaż?
- To groźba?
- Nie, skądże znowu. Chcę tylko wiedzieć, jak się mają pani najbliżsi współpracownicy. 
- Jakie dokładnie miałyby być warunki współpracy?
- Bardzo proste. Zajmiecie się dla mnie Johnem Silverlake’iem, ja zrzucę winę za jego… zniknięcie na was i dam wam miesiąc na zmianę tożsamości oraz reorganizacje podziemia. Do tego czasu agenci SJEW-u będę mieć rozkaz udzielić wam każdej pomocy, jaką zażądacie. Oczywiście w rozsądnych granicach błędu.
- Nie mogę decydować za moją Watahę – odparłam, zdobywając się na spojrzenie mężczyźnie prosto w oczy. Huki i hałasy na niższych piętrach stawały się coraz bliższe. – Potrzebuję czasu.
- Wataha to pani. Gdy pani nagle zniknęła to byłby ich koniec.
- Wataha to moje wilki. Gdyby wszyscy zginęli, dalsza walka straciłaby sens. – Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.
Chłodny powiew powietrza owiał moją twarz i za barierką pojawiło się masywne cielsko Drakena w jego pełnej postaci. W tym samym momencie z drzwi za plecami premiera wyskoczyła grupa ubranych na czarno przedstawicieli SJEW-u.
- A teraz wybaczy pan, jednak muszę już lecieć. - Wspięłam się na barierkę i skoczyłam na łukowaty grzbiet smoka. Obróciłam się jeszcze w kierunku Leniniewskiego. Lufy jego podwładnych wcelowane były we mnie, a on się uśmiechał.
- Zaprawdę, miło się robi z panią interesy – powiedział.
- Jeszcze niczego nie postanowiłam, niech pan nie będzie taki pewny.
- Ognia! – wrzasnął któryś z żołnierzy i grad kul pognał w moim kierunku.
Opadłam na grzbiet towarzysza, który błyskawicznie zanurkował w światła miasta. 
„Co z Rorim?” zapytałam w myślach smoka.
(Rori? No właśnie, co z tobą?^^ bo ruszyłabym na ratunek, ale nie wiem, gdzie XD)

Od Tomi cd. Rin

Kiedy skończyłam machać tamtej pani od razu wykonałam 4 "skoki" do przodu czyli jakieś 8 metrów dalej. Zeszłam na ziemię i złapałam mego towarzysza za rączkę. Zaczęłam radośnie podskakiwać.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytał łagodnie mężczyzna, a raczej smok i kot, w każdym bądź razie mój towarzysz. Po chwili pisnęłam
- Bo mam sekret, hihi. - odpowiedziałam przymrużając oczy od popołudniowego słońca. 
- Pewnie znając życie i tak mi nie powiesz, prawda? - dodał normalnym głosem. Jedynie co zrobiłam to kiwnęłam głową. Spacerując po arenie widzieliśmy różne sklepy, budynki i zoo. Strasznie chciałam tam pójść, ale Kazuma by się nigdy nie zgodził. Byliśmy prawie na naszym osiedlu. Ale zauważyłam sklep maskowy. Były tam również stroje i różne akcesoria np. doczepiane skrzydła, korony itp. Jednak najbardziej przykuła mnie biała maska z czarno-czerwonym wzorem przypominającywilka albo kojota. Bardzo uważnie się jej przyglądałam. Chyba coś mi przypominała.
- Tomi? Coś się stało?!?- towarzysz zaczął ją wypytywać. Ale twarz dziewczynki była ciągle skierowana na tamtą maskę. Dawny uśmiech zniknął całkowicie z jej twarzy, zastał teraz tylko smutny wyraz twarzy i lekkie kropelki łez w oczach małolaty. Towarzysz od razu zrozumiał co się stało. Maska była trochę podobna do twarzy jej matki. Po chwili zapytała patrząc jedynie na swoje buty.
- Mógłbyś kupić mi tę maskę? - ona powstrzymywała łzy. Towarzysz skiną głową i poszedł sam do sklepu. Po chwili przyszedł do dziewczynki. 
- Proszę! Śmiało, możesz ją teraz nałożyć? - zaczął lekko zdenerwowany towarzysz. Tomi wolno przyłożyła maskę do twarzy. Idealnie pasowała do jej maleńkiej głowy. Poprawiła trochę ją z tyłu. Czuła się dumnie. Sama nie wiedziała jak się wtedy czuła. Pomrugała oczami i zapytała tym razem weselsza.
- I jak? - zapytała lekko zawstydzona. 
- Wyglądasz bardzo ładnie, a teraz już wróćmy do domu.
Kiwnęłam głową i zaczęliśmy iść w kierunku naszego mieszkania. Nagle zauważyłam panią czerowono-różowe oczka. Zaczęłam do niej machać. Ta chyba mnie nie poznała. Szliśmy do domu bez rozmów. Było dość niezręcznie. Po chwili usłyszałam głos. Chyba inni ludzie go nie słyszeli. Szli jakby nie wzruszeni. My natomiast słyszeliśmy. Słyszeliśmy wilka.
(Ktoś chętny?)

5 sierpnia 2016

Wygnanie - cz.1 Misao

Narcyza skończyła pracę w restauracji. Odwiesiła kluczyk do szafki w portierni i ruszyła zabijać zdrajców. Nie. Serio. Nie przesadzam. Do czujnych uszu Dowódczyni Zabójców doszły słuchy o wilkach nadto spoufalających się z przeciwnikami Watahy. Co prawda informacje, docierające w taki sposób nigdy nie są pewne, jednak kobieta uważała, że jeśli w gazetach nie pisali o konkretnych wilkach, jako sprawcach jakichś zamieszek to znaczyło, że są potencjalnie podejrzani. To niesamowite, jak prasa skutecznie działa. Nieraz jesteś sam, na pustym polu, o północy, a następnego dnia czytasz o sobie w gazecie. Najwyraźniej reporterzy wyjeżdżają do Japonii przechodzić szkołę ninja.
Rozważania dziewczyny przerwała nagła świadomość, że jest blisko. Często wyznaczała sobie cel i jej podświadomość sama ją do niego prowadziła. Tak było i tym razem. Narcyza stała centralnie naprzeciwko pięknej willi z mlecznymi kolumienkami przy wejściu. Kto tu miał być? Ah tak. Misao. Ruszając w kierunku frontowych drzwi sylwetka kobiety rozmyła się i przybrała postać niewidoczną dla większości stworzeń. Stała się duchem. Przeniknęła przez wrota do wielkiego hallu, a z niego rozpoczęła sumienne przeszukiwanie domu. Najwyraźniej nie było tu zbyt wielu domowników, a jej cel siedział w swoim pokoju z jakąś koleżanką. Szary kwiat zmaterializowała się w sąsiednim pokoju i usiadła przy ścianie, zamykając oczy. Starała sobie przypomnieć, kim była owa druga osoba. Rue! No tak. Wierna towarzyszka Misao. Również członkini watahy. Jak zareaguje na wieść, że jej najbliższa osoba została wyklęta przez WKN? Raczej nie najlepiej. Kobieta poszperała w kieszeniach i wyjęła kilka małych strzykawek. W jednej z nich jest płyn usypiający. Z roztargnieniem zaczęła obracać je w palcach. Musi zaczekać, aż dziewczyny położą się spać. Potem to zrobi.
Pomyślała o Misao. Była dobrym członkiem. Nigdy niczym nie podpadła. Właściwie… cóż za szkoda, że zbłądziła na niewłaściwą drogę. Z tego, co Narcyza zdołała się dowiedzieć wynikało, że czarnowłosa załatwiała jakieś sprawy z Gangiem Menthis, a nawet angażowała się w polowania na ludzi. Oczywiście wieść niosła również, że jakoby miała zostać następczynią szefa gangu, jednak w to kobieta nie wierzyła.
Zapadał zmrok, a dźwięki z sąsiedniego pokoju cichły. Różowowłosa wkroczyła do akcji. Jako duch przepłynęła przez ścianę, by przybrać ludzką formę nad śpiącą Rue. Wyjęła strzykawkę i ostrożnie, by jej nie obudzić, wycisnęła jej zawartość do żył na szyi dziewczyny. Coś się poruszyło za jej plecami i Zabójczyni odskoczyła. W samą porę, bo krótki nóż wbił się tam, gdzie przed chwilą stała. Misao siedziała na posłaniu, w czarnych włosach spływających z ramią i gniewną miną na twarzy.
- Co ty robisz Rue? – syknęła, wstając. W jej ręku błysnęły kolejne ostrza.
- Nie chciałam, by nam przeszkadzała. – Kobieta spojrzała z wyższością na czarnowłosą. – Misao, zostałaś oskarżona o zdradę watahy, zadawanie się z Gangiem Menthis i nielegalne polowania na cywili. Twój wyrok śmierci został już podpisany.
Wokół rąk oskarżonej buchnął ciepły płomień.
- I tak WKN mi się odwdzięcza za współpracę? – syknęła niedowierzająco. – Za te wszystkie wspólne chwile?
Szary Kwiat wykorzystała chwilę nieuwagi dziewczyny, by posłać w jej kierunku nóż. Ta zgrabnie go uniknęła, jednak dało to czas Zabójczyni na zbliżenie się do przeciwniczki i przystawienie pistoletu do czoła. Huk był cichy, tłumik spełnił swoje powołanie idealnie. Dziewczyna z wyrazem zdziwienia na twarzy upadła na posadzkę. Z rany sączyła się powoli krew. Różowowłosa patrzyła jeszcze na nią chwilę, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Kto jest następny?

4 sierpnia 2016

Od Est

Est zmęczona już dłuższą wędrówką przysiadła na ziemi, próbując złapać kilka wdechów powietrza. Nie przyjemny zapach wypełnił płuca dziewczyny co przyprawiło ją o delikatne zawroty głowy. Oparła się o mokrą od porannego deszczu ścianę budynku i położyła swoją torbę po swojej lewej stronie. Znajdowała się w najmniej spodziewanym dla niej dotąd miejscu. Ponad miesiąc temu uciekła z ciepłego, miłego i wygodnego domu w poszukiwaniu tego obślizgłego gada, Nightmare'a. A teraz siedzi w jednej z uliczek miasta, zmęczona i głodna, bez grosza przy duszy. Od kiedy zrobili blokadę pomiędzy arenami dziewczyna nie mogła swobodnie poruszać się po terenach miast, plus jeszcze trzeba zaliczyć wcześniejsze zaczęcie się godzin policyjnych co sprawiało jej jeszcze więcej problemów. Policja do tego przyłapała ją na próbie przekroczenia granicy i teraz poszukują ją władce. Deptają jej po ogonie i śledzą każdy jej ruch. Nie ważne jak bardzo się starała oni zawsze ją znajdywali i za każdym razem ledwo, ale to ledwo uciekała z pod ich oślizgłych łapsk. Każdy dzień był nie pewny i roił się od cieniów wątpliwości. Może i mogłaby wrócić do domu, jednak już jest za późno. Nie może się wycofać teraz. Obiecała sobie, że nie pozwoli na to by Nightmare zrobił krzywdę komukolwiek. Niestety jak dotąd nie otrzymała nigdzie informacji o nim. Wtedy głowy przyszła myśl.' Co jeśli... SJEW już się do niego dobrał? Nie, nie to nie możliwe. No chyba, że...' Przez ciało Est przeszedł dreszcz. Wtopiła swoją dłoń w mokre od potu włosy i zaczęła wymyślać logiczne wytłumaczenie gdzie mógł znajdować się Nightmare, jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. SJEW z łatwością mógł przemycić nawet tak ogromne smoczysko bez wiedzy osób trzecich, byli sprytni. Za sprytni... a Est była zbyt słaba im się postawić. Oni, byli słabi żeby się postawić. Nawet Nightmare nie mógł przeciwstawić się ludzkiej, zdeterminowanej duszy. Niby delikatni, bez mocy, lecz... niesamowicie inteligentni. Gra z ludźmi była jak zabawa w szachy. Niestety od początku wilki były na przegranej pozycji, przez złe ułożenie pionków i teraz wystarczy czekać aż wykonają ruch by ludzie mogli ich zbić i uwolnić kolejne pole z pod ich władzy. Denerwowało to Est i jednocześnie dołowało, że nie ważne co zrobili pojawiał się kolejny... i kolejny. Dziewczyna darzyła ludzkość nienawiścią, a jednocześnie podziwem za tak silną wolę walki. Obawiała się, jednak co może stać się kiedy posiądą ciało Nightmare'a i całą wiedzę o nim. Bowiem łuski tego zwierzęcia są nie zwykle twarde, pazury potrafią przecinać nawet najtwardszy materiał a jego łzy... to trucizna, które mogą zatruć nawet najbardziej odporne serce. Prawdopodobnie to nie wszystkie jego atuty związane z walką lecz tylko tyle Est zdołała dowiedzieć się przez te wszystkie lata przebywania z nim, lecz ludzie mogą zdobyć jeszcze więcej informacji. W myślach dziewczyny zaczęły sklejać się różne obrazy. Widok rozcinanego Nightmare'a przyprawiał Est o odruch wymiotny, jednak za razem była ciekawa co kryje się pod jego twardą zbroją z łusek. Nigdy nie widziała smoka z tej strony... i w sumie nie wiedziała czy chciała to zobaczyć. Dziewczyna wstała z ziemi i otrzepała swoją brudną, poszarpaną spódniczkę. Ubrania Est były naprawdę w okropnym stanie. Wszystko było zniszczone i porwane, a jej włosy nie gdyś błyszczące i jedwabiste sprawiały wrażenie brudnych i tłustych. Była zmęczona już wszystkim, skoro Nightmare został złapany, mogła wrócić... jednak nawet jeżeli by to zrobiła to i tak w najbliższym czasie do jej drzwi zapukałby SJEW. Nie mogła na to pozwolić, zbyt dużo sekretów i ważnych dokumentów tam schowała by teraz je odnaleźli. Musiała trzymać się jak najdalej od swojego domu, to było pewne. Nagle usłyszała zbliżające się kroki.
- Tutaj! Widziałem jak właśnie taka dziewczyna skręcała w tą stronę. - Zbliżali się. Oni byli wszędzie i nie było żadnej drogi ucieczki. Dziewczyna złapała za ramiączko torby i zaczęła biec przed siebie, nie oglądając się. Żeby i tym razem udało jej się uciec.
*???*
- Obiekt budzi się, sir. - Mężczyzna w białym kitlu, poprawił swoje okulary i spojrzał na przełożonego stojącego tuż obok niego. Ten uśmiechnął się.
- Dobrze, powiedz tamtym by przygotowali dla niego salę i natychmiastowo zaczynamy kolejne badania. - Odwrócił się i zniknął w białych, ciężkich drzwiach. Okularnik westchnął zmęczony całonocną zmianą. Nie tylko jego przełożony oszalał na tym punkcie, ale także, odkąd pojawiło się to smoczysko, Leniniewski często pojawiał się w laboratorium i pytał o stan obiektu. Nigdy wcześniej nie przykładał tak wielkiej wagi do tego miejsca i przychodził tu bardzo rzadko a teraz, pojawiał się tu prawie co tydzień obserwując ich postępy. Co było takiego interesującego w tym zwierzęciu? Może i wyglądał majestatycznie, jednak to nie zmieniało faktu, że to tylko zwykły smok. Zdarzyły się im tylko dwa razy, że pojawiły się na tej placówce, jednak Leniniewski nawet nie zwracał na nie uwagi. Coś musiało być wyjątkowego w tym rodzaju... tylko co to mogło być? Trzeba zrobić więcej badań i odkryć prawdę. Mężczyzna podszedł do szyby i szybko zeskanował smoka wzrokiem. Jego piękne czarne łuski okrywały całą powierzchnię jego ciała. Zamknięte oczy i nie wzruszone choć na chwilę ciało sprawiało wrażenie, że zwierzę jest martwe, jednak nie łatwo oszukać dzisiejszą, rozbudowaną technologię ludzkości. W pokoju rozległo się kolejne ciche piknięcie z monitora funkcji życiowych. 'Respirator sprawdza się dobrze, nie ma szans by coś poszło nie tak' pomyślał młody mężczyzna, poprawiając ponownie spadające mu z nosa okulary. Tym razem ogromną dokładnością skanował smoka, jakby próbując tym odkryć jego najgłębsze sekrety. Nagle zwierzę gwałtownie podniosło powiekę ukazując swe szkarłatne jak krew oczy. Okularnik odskoczył przerażony i szybko zaczął biec w stronę wyjścia.
- W trybie natychmiastowym potrzebna jest sala dwieście dwa! Obiekt przebudził się! - Naukowiec zaczął krzyczeć nerwowo jak najgłośniej potrafił, tak aby jego głos było w stanie słychać w każdym zakątku ośrodka.
*Est*
Dziewczyna stała przed drewnianymi drzwiami Zegarmistrzowskiego sklepu wpatrując się w nie jak w transie. Przejechała delikatnie dłonią po ładnie wyrzeźbionej ramie i po chwili namysłu złapała za klamkę. Nie była pewna czy powinna to robić, jednak to było jej ostatnią deską ratunku. Nie miała gdzie się podziać tej nocy, a musiała jakoś schronić się przed władzami SJEW'u. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Pociągnęła mocno za rączkę i wkroczyła do budynku. Podniosła powoli jedną powiekę, potem drugą. Cały pokój oświetlała duża, staroświecka lampa stojąca na kredensie w lewym rogu pokoju. Wszędzie roznosił się przyjemny zapach drewna dębowego. Est po chwili ujrzała czarnowłosego chłopaka za ladą i nie pewnym krokiem podeszła do niego. Majstrował właśnie przy starym zegarze z kukułką a na jego blacie znajdowało się pełno sprzętu. Kiedy chłopak wreszcie zauważył nieśmiale stojącą dziewczynę, podniósł głowę znad zegara. 
- Droga pani wiem, że drzwi były otwarte, jednak mówię to... oh, Est to ty. - Na jego twarzy nie było widać ani grama zaskoczenia, jakby wiedział, że dziewczyna przybędzie w nie długim czasie. Est uśmiechnęła się łagodnie na jego odpowiedź.
- Hej Somniatis.
(Somniatis? Mam nadzieję, że nie umarłeś kiedy to czytałeś :))

Od Rin cd. Tomi

Siedziałam na huśtawce na jakimś placu zabaw w 1 dzielnicy. Martwiłam się o swój nędzny żywot. Po około pół godziny później zauważyłam jakąś rodzinkę. Mała dziewczynka i koło niej tata. Chyba. Nie byli zbytnio podobni do siebie. Dziewczynka zaczęła przyglądać mi się uważnie. Chciała chyba do mnie podejść jednak jej prawdopodobnie opiekun zasłonił ją ręką, zaczął coś do niej mówić, a sam podszedł do mnie.
- Wydaje mi się czy się znamy? - powiedział oschłym głosem. Prychnęłam pod nosem. Nagle poczułam znajomy zapach. Nie do końca znajomy, ale przypominający zapach. 
- Jesteś z WKN-u?- zapytał ponownie. Zdziwiłam się, on pachniał dziwnie. Domyśliłam się, że ta mała dziewczynka jest wilkiem. Ale jej opiekun miał dość podobny zapach. 
- Tak. Wy też, prawda? Ta mała ślicznotka jest pewnie wilkiem, a ty hmm, kim ty właściwie jesteś? - dodałam na koniec. Mężczyzna burknął ironiczni pod nosem. 
- Co tego ostatniego powiem ci, że co cię to obchodzi, kim jestem?! I po drugie możesz stąd zejść? - odpowiedział widocznie znudzony tą rozmową. Burknęłam pod nosem i oschłym wzrokiem popatrzyłam na mężczyznę. Popatrzyłam na przed siebie i zauważyłam bawiącą się w piaskownicy dziewczynkę. Postanowiłam im ustąpić. W końcu są z WKN-u. 
- To twoja córka? - Zapytałam ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
- Tomi? Nie nie jestem jej ojcem. Jestem jej opiekunem.
Zaśmiałam się i dodałam wstając z huśtawki. Mężczyzna nadal dziwnie na mnie patrzył. Jakby był zażenowany, a jednocześnie zły. Chyba się zmieniłam przez tą samotność? I to dość widocznie. Mężczyzna podszedł do dziewczynki i coś powiedział. Ta od razu pobiegła do huśtawki. Weszła na nią i zaczęła się bujać. Cicho powiedziała coś do mnie.
- Kazuma cię nie polubił. Więc kazał mi z tobą nie rozmawiać proszę pani. - powiedziała z uśmiechem na ustach i szybko dodała. - Jest pani jedną z nas więc będę dla pani miła. Ale Kazuma powiedział. - po chwili stanął koło huśtawki i miał zły wyraz twarzy. 
- Tomi chyba kazałem ci z nią nie rozmawiać, prawda? - zapytał kładąc ręce na biodrach. - dziewczynka popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem i zaczęła hamować huśtawkę, po czym wskoczyła na tego mężczyznę mówiąc.
- Ja latam jak motylek! - mężczyzna od razu ją złapał, a ja się normalnie przyglądałam jakby nic się stało. Ten tak zwany pan Kazuma mnie denerwował tak samo jak ta mała "Tomi"? Co za dziwne imię dla dziewczyny? Wydawali się dziwni. Chciałam odejść. Gdy wyczułam kogoś obecność. To nie była ta dwójka tylko ktoś inny. Ten który znienawidziłam. Popatrzyłam przez chwile na tą "rodzinkę" mężczyzna chyba też zaczął czuć ten zapach. Bardzo dziwne mi się wydawało to, że Agenci SJEW-u chodzą po ulicach. Zawsze chodzą od 21:00 do 6:00 a nie do 10:00. To było bardzo podejrzane. Po chwili zauważyłam, że agent przebrany za straż miejską spaceruje po spokojnej dzielnicy jaką jest dzielnica pierwsza. Zaczęłam się niepokoić. Serce biło tak jakby miało zaraz wystrzelić w kosmos. Tamten mężczyzna podszedł do agenta i zaczęli o czymś rozmawiać. Czyżby był po ich stronie?!?Zacisnęłam pięści. Kontem oka spojrzałam na tego agenta. Jeszcze chwila i bym go po prostu zabiła! Podszedł do mnie i coś powiedział. Nie usłyszałam go, bo moje serce biło jak szalone. Bałam się! Kiedy chciał mnie dotknąć wyjęłam legitymacje i powiedziałam.
- Przepraszam zagapiłam się. - okazałam strach dla tego agenta poczułam żal sama do siebie. 
- Rin Higirarashi, lat 17? - kiwnęłam głową po czym agent oddał mi dokument. Nadal nie mogłam się ruszyć z miejsca. Po czym ktoś mnie lekko popchną.
- Hallo Hallo czy pani czerwone oczy może się ruszyć?!? - dziewczynka zaczęła mną trząść na lewo i na prawo. Po chwili się jakby obudziłam. 
- Mogłabyś przestać mną trząść jak jakąś galaretą? - uśmiechnęłam się sztucznie, a dziewczynka nabrała wypieków na twarzy nie przestała.
- Tomi przestań, jeśli ta pani powiedziała, że nie chce to przestań. - powiedział spokojnie mężczyzna. Podeszłam do niego i srogim wzrokiem popatrzyłam na niego.
- Czemu ty tak z nim spokojnie rozmawiałeś? - zapytałam z żalem w głosie. Mężczyźnie podrapał się po głowie i odpowiedział spokojnie.
- Ty byłaś tak przerażona więc postanowiłem z nim na spokojnie porozmawiać, bo ty stałaś jak słup soli. - odpowiedział egoistycznie. Nie wiedziałam co miałam wtedy powiedzieć. Było mi wstyd za siebie. Postanowiłam od nich odejść. Po jakimś czasie czułam jak ktoś mnie śledzi. Jednak zapach był zbyt delikatny abym mogła go wtedy wyczuć. Stanęłam na środku chodnika. Po czym się odwróciłam i wystraszyłam dziewczynkę. Ta od razu się domyśli co chciałam zrobić i zakryła oczy.
- Masz dobry refleks jak na swój wiek.- powiedziałam spokojnie.
Ta zdjęła ręce z twarzy wyglądała na przestraszoną, i do tego jej oczy. Nawet największego potwora by rozczuliły. 
- Weź mi tu nie płacz. Dobra uspokój się to kupie ci loda, zgoda? - po chwili zauważyłam jej towarzysza.
- Wątpię w to ostatnie. Tomi i ja wracamy do siebie. - dziewczynka popatrzyła się na niego z tymi jej oczkami. Tylko pozazdrościć jej uroku osobistego! Mężczyzna wziął ją na ręce i coś po cichu powiedział po czym odwrócili się i poszli.
- Niech pani czerwono-różowe straszne oczy się nie boi! - dziewczynka mi pomachała i po chwili nie wiem jakim cudem straciłam ich z oczu. Tak jakby taki teleporter. Ale kim był tamten jej towarzysz? Poszłam do jakiegoś baru. Zamówiłam na wynos mrożoną kawę po czym zauważyłam coś dziwnego.
(Tomi?)

1 sierpnia 2016

Od Tomi

Rano jak zawsze obudziłam się o 8:00 poszłam na śniadanie do kuchni. Przetarłam oczy i ziewnęłam. Zobaczyłam na stole moje ulubione! Naleśniki obok ich stała duża butelka bitej śmietany dalej dwa dżemy truskawkowy i porzeczkowy obok talerzy szklanki napełnione sokiem pomarańczowym. Szybko usiadłam na moim krześle i głośno powiedziałam. 
- Dzień dobry, panie Kazuma, jak pan się dziś czuje? - powiedziałam bardzo entuzjastycznie. Mężczyzna się wzdrygną, zauważyłam mały uśmiech na jego twarzy. Wyjął mój talerzyk z różowymi pandami i nałożył cztery małe naleśniki. 
- Bardzo dobrze, widzę że u ciebie również. - Po chwili nałożył sobie pięć dużych. Podał mi bitą śmietanę i dżemy. Szybkim ruchem otworzyłam opakowanie śmietany i nałożyłam dużą porcje. Zawinęłam dwa naleśniki. Następne zawinęłam i próbowałam otworzyć słoik. Pan Kazuma widząc moją bezsilność wziął i z łatwością oddał mi otwarty głupi słoik. Zaczęłam maczać w nim naleśniki i szybko zjadłam oblizując się. Potem szybko wsunęłam dwie porcje naleśników z śmietaną. Następnie wypiłam cały sok. Zaczekałam na Kazume poszliśmy razem do toalety umyć zęby. Potem się przebrałam w swoim pokoju. Po ok. 5 minutach byliśmy gotowi do wyjścia. Wyszliśmy na codzienny spacer. Przez dłuższy czas rozmawialiśmy. Po chwili zauważyłam plac zabaw. Poprosiłam go abyś poszli. Kiedy byliśmy bliżej zauważyłam czarną postać z ukrytą twarzą siedzącą na huśtawce. Chciałam podejść, ale Kazuma zasłonił mnie ręką. 
(Ktoś chętny?)

Kazuma

Imię: Kazuma
Rasa: Smok
Wiek: Jako smok 35 lat
Cechy Charakteru: Kazuma to inteligentne i cierpliwe stworzenie. Jest bardzo troskliwy i opiekuńczy, a przy tym odpowiedzialny. Jest przy tym bardzo sprytny. Kazuma jest dla Tomi opiekunem, a przy tym najlepszym przyjacielem. Dla nowo poznanych jest nieufny, jeśli wyczuje zagrożenie od razu powiadamia nowo poznanego, że nie ma zamiaru siedzieć wraz z Tomi przy takiej osobie. Ale jeśli nic nie czuje, a Tomi będzie dobrze się czuła. pozwoli jej się porozmawiać. Dla Kazumy Tomi jest jedynym oczkiem w głowie, często uważa się za ojca dziewczynki. Stara się jej za wszelką cenę dogodzić. Szczególnie, że straciła rodziców. 
Historia: Kazuma żył od urodzenia w klanie zachodnim. Od bardzo dawna znał rodziców Tomi, byli jak rodzina. Jednak kiedy obcy klan zaatakował rodzinę Tomi zabrał ją i uciekli.
Moce i Umiejętności:

  • Całkowita władza nad błyskawicami
  • Potrafi się przemieniać w wilka, ptaka, demona i w człowieka
  • Czytanie w myślach

Właściciel: Tomi Hanata

6 lipca 2016

Od Dragonixy cd. Somniatisa

Pozytywny dreszczyk emocji przeszedł całe moje ciało i nawet nie musiałam się długo zastanawiać, by już stać przy wilku we właściwej formie.
- Chodźmy! - zaczęłam machać ogonem.
Somniatis wykonał pieczęć na płocie i już zaraz znaleźliśmy się za nim. Popędziliśmy jak spuszczeni ze smyczy (ale to chańbiące określenie dla wilka...) i długo nie trwało, żebyśmy znaleźli się w lesie. Biegliśmy wymijając drzewa i krzewy, podczas gdy teren szedł coraz bardziej pod górę. Nie przeszkadzało nam to jednak, a nawet wzbiłam się w powietrze i wleciałam na jakąś niską skarpę. Zaśmiałam się zachłyśnięta świeżym powietrzem przefiltrowanym przez roślinność.
- Jak ja dawno nie czułam takiej... wolności! - zawołałam radośnie.
Atis mnie jednak uciszył i podbiegł do mnie.
- Pamiętaj wciąż, że w pobliżu jest Strażnik. Może być bardzo źle, jeśli się tu pojawi - upomniał mnie ściszonym głosem.
Położyłam uszy po sobie i rzuciłam mu zakłopotany uśmiech.
- Wybacz... Po prostu czuję się tu wspaniale - aż usiadłam z wrażenia i spojrzałam w bezchmurne niebo. Instynkty przewyższały mnie trochę i obawiałam się, że zaraz się na niego rzucę z podniecenia przez całą tą sytuację. Najbardziej jednak miałam ochotę zapolować. - Wytropimy jakąś zwierzynę?
- Czemu nie - odparł mi z tajemniczym uśmiechem.
Wstaliśmy momentalnie i ruszyliśmy truchtem w poszukiwaniu jakiegoś tropu. Jednak zwykła głupia zupka chińska nie nasyci prawdziwego wilczego głodu... Było mi mało wszystkiego. W pewnym momencie na raz podchwyciliśmy ten sam trop i węsząc prawie zetknęliśmy się nosami.
- Czujesz to samo co ja? - szepnął do mnie patrząc mi prosto w oczy.
Czemu to brzmiało dla mnie tak dwuznacznie?
- Tak... - odpowiedziałam mu, również szeptem. - W pobliżu jest jakiś odyniec.
Idąc obok siebie szukaliśmy wytropionego zwierzęcia. Nie minęło kilka minut, a już wśród krzewów ujrzeliśmy brązową szczecinę pokrywającą ciało dzika. Akurat grzebał w ziemi w poszukiwaniu trufli. Somniatis dał mi znak, bym została w miejscu i na jego znak zapędziła zwierzę w jego stronę. Bez słowa tylko skinęłam głową i zniżyłam się do samej ściółki. W momencie, gdy wilk podniósł ogon ku górze, wyskoczyłam zza krzewów i wystraszyłam odyńca, który ruszył prosto na mojego towarzysza, który poradził sobie z tym doskonale. Po chwili nasza zdobycz nie żyła i razem ją skonsumowaliśmy.
Przy pełnych brzuchach położyliśmy się na ziemi i zaczęliśmy odpoczywać. Było mi tak dobrze, że poczułam się niemal jak szczeniak i zaczęłam się tarzać. Atis tylko podśmiewał się z cicha ze mnie. Nie zwracałam jednak na to uwagi i leżąc tak na plecach, okryta skrzydłami, spojrzałam na niego z językiem na wierzchu.
- Co robimy dalej? - spytałam, chowając różowy ozor.

(Somniatis?)

Od Dragonixy cd. Vincenta

Zostałam na swoim miejscu i postanowiłam, że nie będę na siłę za nim się uganiać. Wstałam i odeszłam trochę od reszty żeby się otrzepać z krwi, po czym przybrałam ludzką postać, która nie wyglądała lepiej. Cóż... Lepiej lekko oblepione włosy i brudna od krwi skóra, niż całe posklejane futro i skrzydła do czyszczenia. Zauważyłam wśród ruin jakiś kranik, z którego ciurkiem sączyła się woda i postanowiłam w tym się obmyć. Rozebrałam się do samej bielizny i zaczęłam oczyszczać się z czerwieni. Przeklęta przypadłość...
Kilka dni później, spacerując sobie spokojnie po ulicy, zauważyłam Vincenta na przeciwko siebie. Uśmiechnęłam się lekko, pogodzona już ze stratą członków watahy, i pomachałam mu. Uniósł wzrok i skinął do mnie głową.
- Cześć, Vincent - zagadnęłam i zaczęłam iść u jego boku. - Gdzie idziesz?
- Wykonywać swoją pracę - odparł mi po prostu. - A ty?
- Ja właściwie nigdzie, jak zwykle się tułam... - zamyśliłam się.
- Nie masz niczego do roboty? - zdziwił się.
- No... właściwie to tak.
Wilk najwyraźniej się zdziwił.
- To jak ty zarabiasz na życie?
Rozejrzałam się, czy nikt nie podsłuchuje.
- Kradnę - odparłam mu po cichu. - Ale nigdy nie okradłam wilka, więc się nie martw, bo nie mam nawet zamiaru.
- Dziwne, że jeszcze nie zostałaś na tym złapana... Nie myślisz nad rozpoczęciem jakiejkolwiek pracy?
Zastanowiłam się. Ja i praca? To musiałaby być anomalia...
- Nie w sumie... A masz jakieś propozycje?

(Vincent?)