6 sierpnia 2016

Od Argony cd. Rori'ego

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu ukrytych ochroniarzy i ku mojemu skrajnemu zdziwieniu… nie znalazłam ich. Albo byli tak dobrze zakamuflowani, albo…
- Jesteśmy tu sami – odezwał się Władysław Leniniewski, odwracając się powoli w moim kierunku. Słyszałam wiele legend o nim, jednak chyba nikt tak naprawdę nie widział go z tak bliska, bo rzeczywistość przerastała wymysły. Wysoki… choć nie nazbyt. Szczupły, lecz nie wychudzony. I niesamowicie przystojny. Gładko zaczesane blond włosy, okalającej delikatną, kremową cerę. I te oczy. Nie mogłam odwrócić spojrzenia od szarej otchłani, która wciągała mnie coraz głębiej w odmęty lodowatego piekła. – Pani Argona Ryuketsu, „Alpha” Watahy Krwawej Nocy oraz dawna panie Doktor w moich laboratoriach. Wydaje mi się, że spotykamy się po raz pierwszy. – Ruszył powoli w moim kierunku. Instynkt nakazywał mi cofnąć się, uciekać! Byle dalej od tego człowieka! Tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymałam pierwsze odruchy i wyprostowałam się dumnie, starając się przywołać do oczu cała siłę, którą mogłabym przeciwstawić jego mocy.
- Pan Władysłam Leniniewski, premier Ainelysnart i zwierzchnik SJEW-u – odpowiedziałam, mam nadzieję, w tym samym tonie. – I owszem. Nie mieliśmy wcześniej przyjemności. – Wyciągnęłam brudną dłoń w kierunku mężczyzny.
Blondyn nie zawahał się ani przez sekundę. Uścisnął ją delikatnie. Gdy ją cofał zauważyłam, że na białej rękawiczce zostały czarne ślady. I dobrze mu tak – pomyślałam z przekorą.
- Podejdźmy bliżej barierki, jeśli nie ma pani nic przeciwko – zaproponował, zachęcającym gestem wskazując na koniec tarasu. Musiałam zrobić podejrzliwa minę, bo dodał: - Gdybym chciał cię zabić jest wiele pewniejszych sposobów.
- Czemu miałabym myśleć, że chce pan mnie zabić? – spytałam lekceważąco, ruszając w kierunku barierki. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, jednak byłam pewna, że się uśmiechnął. Oparłam dłonie na zimnym metalu i spojrzałam na jasne światła miasta, gdzieś w dole. Wieża jest naprawdę wysoka. Gdzieś tam jest Rori. 
Premier stanął obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby podziwiając widoki. Umyślnie trzymał mnie w niepewności. Mogłabym go teraz zabić… - uświadomiłam sobie, patrząc kątem oka na spokojnego blondyna. Czy ma broń? Czy spodziewa się ataku? Przesunęłam się delikatnie w jego kierunku. Nie poruszył się, jednak jego źrenice drgnęły niemal niezauważalnie. Jakkolwiek bezbronnie by wyglądał nadal jest niebezpieczny.
Nie mogę go zabić – przypomniałam sobie. Zacisnęłam zęby.
-  Bardzo rozsądnie – stwierdził Leniniewski, nie odwracając oczu od widoku przed sobą. – Nie usłyszałaś jeszcze, co chcę pani zaoferować.
- Zaoferować? – Miałam nadzieję, że w moim głosie zabrzmiała kpina, nie przerażenie. – Może pracę dla pana? Proszę mi wybaczyć, jednak nie jestem już naukowcem.
- Cóż, wspaniale byłoby mieć panią z powrotem w moim laboratorium, szczególnie odkąd mamy w nim TO. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. – Ale nie. Nie o to chodzi. Chodzi mi raczej o nasz wspólny interes.
- Nie przypominam sobie.
- Hm. – Uśmiechnął się szerzej. – Zatem pani szpiedzy nic pani nie powiedzieli?
Zamilkłam, patrząc nieufnie na premiera. Nie powiedzieli. Ostatnio wogle nie działają jak powinni.
- O czym? – spytałam. Gdzieś z dołu dobiegł głośny huk. Coś małego świsnęło koło mojego ucha. Telepatyczny głos nawoływał mnie na wszystkich falach. Uniosłam głowę. „Argono, Rori idzie po ciebie! Szybko!”. Zrobiłam ruch w tył, jednak czyjaś stalowa ręka mnie zatrzymała. Spojrzałam na mojego rozmówcę.
- Proponuje, byśmy na razie zignorowali wyczyny pani znajomego i zajęli się naszymi sprawami – powiedział spokojnie. Otworzyłam usta, by rzucić jakąś ciętą ripostę, jednak nic nie przyszło mi na myśl. Zamiast tego skinęłam głowa.
- Więc co to za „nasze sprawy”? – z dołu rozległ się kolejny wybuch.
- Z Ameryki przyjechał niedawno niejaki John Silverlake. Polityk – zaczął. – Wielki sympatyk sztuki. Do tego posiada bardzo dobrą opinię społeczną i duże poparcie wśród ludzi z tamtych regionów. No i jest nowy. Nikt nie ma żadnego powodu, by na niego narzekać.
- I co z tej racj? – spytałam, już domyślając się, do czego premier zmierza.
- Ma zamiar kandydować.
- I chcesz, żebyśmy mu przeszkodzili? – Uniosłam pytająco brew. – Niby czemu mamy na to przystać? Jesteśmy z ZUPA’ą w sojuszu.
- Nie jesteście. ZUPA zamierza was wystawić. Sam John Silverlake postawił im taki warunek współpracy. On nienawidzi wilków.
- Zupełnie tak, jak jeden z tu obecnych.
- Oh, nie mam nic przeciwko wilkom. Jednak ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. Ja tylko przychylam się do ich woli. A z innej beczki. Jak się czuje Mixi. Mixi Hidaeki, twoja mała siostrzyczka. Dalej jest prezenterkom w telewizji? A jak się ma stary Korso? Jego herbaciarnia dalej funkcjonuje tak dobrze, jak przed nalotem? No i ten dzieciak, Vincent. Udało mu się ze wszystkiego wyłgać, nieprawdaż?
- To groźba?
- Nie, skądże znowu. Chcę tylko wiedzieć, jak się mają pani najbliżsi współpracownicy. 
- Jakie dokładnie miałyby być warunki współpracy?
- Bardzo proste. Zajmiecie się dla mnie Johnem Silverlake’iem, ja zrzucę winę za jego… zniknięcie na was i dam wam miesiąc na zmianę tożsamości oraz reorganizacje podziemia. Do tego czasu agenci SJEW-u będę mieć rozkaz udzielić wam każdej pomocy, jaką zażądacie. Oczywiście w rozsądnych granicach błędu.
- Nie mogę decydować za moją Watahę – odparłam, zdobywając się na spojrzenie mężczyźnie prosto w oczy. Huki i hałasy na niższych piętrach stawały się coraz bliższe. – Potrzebuję czasu.
- Wataha to pani. Gdy pani nagle zniknęła to byłby ich koniec.
- Wataha to moje wilki. Gdyby wszyscy zginęli, dalsza walka straciłaby sens. – Wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.
Chłodny powiew powietrza owiał moją twarz i za barierką pojawiło się masywne cielsko Drakena w jego pełnej postaci. W tym samym momencie z drzwi za plecami premiera wyskoczyła grupa ubranych na czarno przedstawicieli SJEW-u.
- A teraz wybaczy pan, jednak muszę już lecieć. - Wspięłam się na barierkę i skoczyłam na łukowaty grzbiet smoka. Obróciłam się jeszcze w kierunku Leniniewskiego. Lufy jego podwładnych wcelowane były we mnie, a on się uśmiechał.
- Zaprawdę, miło się robi z panią interesy – powiedział.
- Jeszcze niczego nie postanowiłam, niech pan nie będzie taki pewny.
- Ognia! – wrzasnął któryś z żołnierzy i grad kul pognał w moim kierunku.
Opadłam na grzbiet towarzysza, który błyskawicznie zanurkował w światła miasta. 
„Co z Rorim?” zapytałam w myślach smoka.
(Rori? No właśnie, co z tobą?^^ bo ruszyłabym na ratunek, ale nie wiem, gdzie XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz