18 września 2017

Od Argony - Multiosobowość ♙

  Darkness wyszedł, z rozmachem trzaskając drzwiami. Argona co prawda nie spodziewała się po nim niczego innego, jednak i tak westchnęła z dezaprobatą i bez entuzjazmu wróciła do wypełniania papierów. Warren Rivers był dobrym wyborem Bethy. Silny, bezwzględny skurwysyn, który nie miał jednak dość siły, by rzucić jej wyzwanie i przejąć watahę. Widać przybył z bardziej pierwotnej społeczności, niż czarnowłosa.
- Przypomina demona, nieprawdaż? - Kątem oka Argona zauważyła przystojnego, czarnowłosego mężczyznę, ubranego u elegancki frak pianisty, lśniące czernią lakierki i białe rękawiczki. Zza okrągłych okularów, których tak na prawdę nie potrzebował, błyszczały czerwone oczy. Stojąc w rogu pokoju, przeglądał jakieś stare akta. Dziewczyna dopiero teraz uświadomiła sobie jego obecność, choć tak na prawdę nie zdziwiło ją to za bardzo.
- Nie zapominajmy, kto tak na prawdę jest w tym pomieszczeniu demonem - zawiesiła głos na chwilę, unosząc do ust końcówkę pióra i uderzając się nią delikatnie w wargę - Anthiteiu.
- Oczywiście, oczywiście. - Czarnowłosy demon odłożył akta na półkę, nie bardzo dbając, by były we właściwym miejscu, czy chociażby dokładnie wciśnięte. Podszedł do Alphy stanął z jej boku, by odczytać tworzone przez nią zapiski.
- Preliminarz wydatków watahy na ten miesiąc? Na prawdę robisz coś takiego? - zaśmiał się nieprzyjemnie. 
- Ten świat opiera się na pieniądzu, mój drogi - mruknęła dziewczyna, wracając do pisania. - Pozyskiwanie pieniędzy jest ważne. Wiesz, że są ludzie gotowi sponsorować nasze działania tylko dlatego, że jesteśmy "biednymi, prześladowanymi odmieńcami"? Świat ludzi jest dziwny.
- Właśnie dlatego jest ciekawy. - Alpha poczuła, jak kartka wyślizguje jej się spod przytrzymującej ją ręki, co zmusiło ją do bezpośredniego spojrzenia na rozmówcę.
- Odejdź - powiedziała stanowczo. - Przeszkadzasz.
  Oczy Anthiteia zwęziły się lekko na sekundę, a potem położył kartkę na biurku.
- Zrobiłaś błąd w słowie "assistance". Po "t" jest "a" nie "e". - Mówiąc to ściągnął okulary z nosa i zaczął wycierać białą ściereczką.
  Argona wzruszyła ramionami i wróciła do pisania, odnotowując w pamięci, żeby wrócić do wspomnianego słowa, gdy demon zniknie.
- Jesteś pewna, że nie zapomnisz? - ktoś roześmiał się wesoło, a Argona, ku swojemu największemu zdziwieniu ujrzała osobę, której nigdy wcześniej nie widziała w życiu. Wstała gwałtownie, przewracając krzesło. Na jej biurku, uśmiechając się pogodnie i majtając w powietrzu nogami siedziała dziewczynka, o dziewczęcych rysach, i drobnej budowie, jednak zdecydowanie zbyt wysoka na dziecko. Miała na sobie białą, puszystą suknię, ozdobioną białymi kwiatami, a z jej głowy wystawała para białych uszu. Jej długie, również białe, włosy spływały luźno na blat, a z niego opadały dalej - ku podłodze. 
  Alpha dobyła pistoletu i wycelowała w głowę przybyszki.
- Kim jesteś? - spytała rzeczowo.
  Nieznajoma zeskoczyła z blatu i odwróciła się. Na jej twarzy gościł promienny i niewinny uśmiech, a krystalicznie czyste oczy wpatrywały się w Argonę, emanując niemal mistycznym blaskiem czystego dobra.
- Nazywam się Aria - przedstawiła się, przybierając poważną minę i dygając lekko, by znów powrócić do beztroskiego, roześmianego stylu. - Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać. Żałuję, że nie miałyśmy okazji, wcześniej. Hmp - roześmiała się i radośnie obiegła stół, by omijając starannie celującą w jej głowę lufę pistoletu, mocno przytulić czarnowłosą.
  Gdy się odsunęła, Alpha opuściła broń i starła ze swojego ciała to nieprzyjemne uczucie dotyku, jakie pozostaje zawsze chwilę po kontakcie fizycznym z nieznajomym.
- Zatem jesteś...? - Argona nie ustępowała. Dziewczynka wdarła się do jej biura, na jej biurko, a ona nawet tego nie zauważyła? Musiała być na prawdę...
- Tobą - odpowiedziała szczerze.
  Anthitei prychnął, kończąc wreszcie polerować szkła i umieszczając okulary ponownie na nosie. Zaszczycił pogardliwym spojrzeniem Arię, po czym przeszedł do przeglądania nowszych raportów.
- Mną. Jaaaasne. - Czarnowłosa pokiwała głową ze zrozumieniem, którego wcale w sobie nie miała. Oczywiście na własnej skórze przekonała się, że równoległe wymiary mogą się przenikać i można spotkać samego siebie w zupełnie innym miejscu, jednak ta dziewczyna nie mogła być nią. Jeśli by była, w momencie kontaktu świat mógłby wybuchnąć. A przynajmniej wybuchłby dla obu dziewczyn.
- Jesteś przemęczona przez wypełnianie papierów, koordynowanie prac watahy, poszukiwania nowej bazy, rozmowy dyplomatyczne i kontrolowanie wydarzeń. Przez to spychany przez ciebie na dno twojej świadomości konflikt krwi zaczyna wypływać na wierzch. Walczące wewnątrz ciebie o dominację osobowości wydostają się na zewnątrz, gdyż nie jesteś ich w stanie dłużej powstrzymywać. Swoją drogą ciasny jest ten twój gabinet. Nie sądzisz, że potrzebowałabyś czegoś większego i bardziej przestronnego, by móc oddzielić pracę od odpoczynku? W ten sposób nawet, gdy śpisz, otaczasz się problemami dnia i nie jesteś w stanie do końca odpocząć. - Chłopak zamilkł wreszcie i nieco się speszył, gdy zauważył, że wszyscy się mu przyglądają. Był niezwykle wysoki i smukły, jego jedna noga zastąpiona została metalową protezą, specyficzny mechanizm także zastępował jego lewą dłoń. Jego skóra była niezwykle blada, a włosy czarne i nieco podobne do tych Argonowych, z tym że nie były w żadnym punkcie przycięte do samej skóry. Grzywka zasłaniała szczelnie jedno oko i można się było domyślić, że jego również brakuje. Czarnowłosa zauważyła też, dziury na jego policzkach oraz jego język... srebrny i dziwne długi, którego sama końcówka miała kolor morski. - ...ak. To ...aśnie ...ałem ...owiedzieć. - Wydukał cicho.
- Ty też jesteś mną? - Alpha obrzuciła go powątpiewającym spojrzeniem, a przybysz pokiwał głową.
- ...estem Lexie - powiedział dość cicho.
  O ile pojawienie się Anthiteia było dla Argony oczywiste - był w końcu jej demoniczną stroną, a Arii - nawet całkiem logiczne, skoro prezentowała ona całym swoim wyglądem nie skażoną niczym dobroć i czystość, to Lexie kompletnie nie pasował Alphie do tego równania. Postanowiła to jednak przemilczeć.
- Jesteś w stanie stwierdzić, jak mogę się pozbyć tych chorych halucynacji? - spytała rzeczowo.
  Anthitei ponownie prychnął. Aria zwiesiła smutno głowę, a jej uszy oklapły ponuro.
- ...yślę, że ...ykły sen ...owinien ...ystarczyć - wydukał Lexie. Czarnowłosa pokiwała głową.
- W takim razie papiery poczekają sobie do jutra - zarządziła, choć jedyną osobą, której mogła wydawać rozkazy w tym momencie była ona sama.
- Nie poprawisz tego słowa? - zapytał Anthitei, odkładając akta na półkę.
- Jutro możesz o nim zapomnieć - zauważyła z wyraźną troską, nadal smutna Aria.
- I ...ak ...eczyta to ...ugi raz, ...eby mieć ...ewność, że jest ...ysto dobrze - odparł Lexie, patrząc na Argonę, która pokiwała głową, przyznając mu rację.
- Mimo wszystko, może jej to umknąć - upierała się Aria, jednak Alpha była już zdecydowana wspiąć się po półkach i zatopić we śnie. Jednak okoliczności nie zamierzały jej na to pozwolić. Okoliczności nigdy w takich sytuacjach nie chcą pozwolić na takie rzeczy, jak wypoczynek.

16 września 2017

Od Lorema cd. Camille

  Jako dorosła, Camille byłą ciut zbyt skomplikowana, jak na głowę Lorema. Jako dziecko... wydawała się jeszcze gorsza. Mężczyźnie nie pozostawało nic innego, jak pójść za jej zarządzeniami. To właściwie było coś, w czym był niezły. Dopiero teraz zorientował się, że nie mając jasnych poleceń nie był w stanie samodzielnie działać. Był zagubiony jak dziecko... Nie jak dziecko. Żachnął się w myślach, patrząc na małą Camille. "Dziecko", aktualnie na zagubione nie wyglądało. Wyglądało na podniecone perspektywą niebezpiecznej gry. I dokładnie tym samym emanowało.
  Lorem pokiwał głową.
- Zatem do kapitana! - zarządziła Camille i ruszyła do drzwi, jednak nim je otworzyła, Lorem ją zatrzymał.
- Imię - przypomniał.
- Ah tak! Więc będę... Calia. Nie powinnam mieć problemu z przestawieniem się na to imię, skoro zaczyna się na te same litery, nie? A teraz w drogę. - Nacisnęła klamkę i oboje znaleźli się na korytarzu. Camille dreptała dość szybko, jednak mimo tego Lorem bez problemów dotrzymywał jej kroku. W pewnym momencie chwycił ją za rękę, a dziewczynka zareagowała, próbując ją wyciągnąć.
- Twoja mama jest ciężko chora - przypomniał jasnowłosy małemu diabełkowi. - Jesteś zbyt... nieczuła.
  Dziewczynka obrzuciła go pytającym spojrzeniem.
- Dzieci są bardzo wrażliwe - przypomniał Lorem, a Camille westchnęła i spuściła wzrok. Nie próbowała już puścić jego dłoni.
  Wreszcie dotarli do gabinetu kapitana. Jasnowłosy miał szczerą nadzieję, że mężczyzna jeszcze nie śpi i że go w ten sposób nie obudzą. Odetchnął głęboko i... dziewczynka zapukała, zanim zdążył choćby podnieść rękę.
  Przez chwilę za drzwiami panowała głucha cisza, a potem coś szurnęło głośno i rozległo się okrzyk, który był czymś pomiędzy "don't shoot" a "donut". Mężczyzna pchnął drzwi i wszedł do gabinetu. Kapitan wyglądał, jakby właśnie przerwano mu drzemkę nad raportami. 
- I'm sorry for coming so late, but... Camille is really ill and we are afraid, that it could be dangerous for us - powiedziała dziewczynka, korzystając z nieprzytomnego stanu dowódcy statku.
- Uhmfh... what? - Mężczyzna zamrugał oczyma i skupił wzrok na Loremie, jakby wogle nie zauważając dziewczynki.
- Dangerous illness - powtórzył jasnowłosy, czując się bardzo głupio w zaistniałej sytuacji. - Can we move to other room?
- It would be great! I tkink it will be better for everyone to not let enyone to enter my mother's room.
- Mothers, wait... what?
- That's Calia, doughter of Camille - przedstawił dziewczynkę Lorem, drapiąc się z zakłopotaniem po szyi. - She was afraid...
- And I was hiding, since we arived.
  Mała Camille zrobiła słodką, zakłopotaną minkę. Kapitan spojrzał na nią, spojrzał na Lorema, znów na dziewczynkę... i najwyraźniej zdolności manipulacyjne Camille nawet w tej formie działały jak należy.
- Ok, ok. You can move to next cabine. We will lock you're mother room andmaybe we can bring some pills or something?
- I think, it won't work - powiedział jasnowłosy.
- You don't have right medicines - potwierdziła dziewczynka. - Can we go? I'm sleepy.
  I słysząc przyzwolenie kapitana, oboje wrócili na korytarz. 
- Pewnie chcesz zacząć szukać od razu? - spytał Lorem, a dziewczynka pokiwała głową.
- Nie mamy czasu do stracenia. Nie chcę zostać dzieckiem na zawsze! No... w każdym razie nie chcę przechodzić życia od nowa.
- Od czego zaczniemy?
(Camille?)

14 września 2017

Od Camille cd. Lorema "Zmiana na wiek dziecięcy ♘ 1/7"

Zerknęłam na niego z uniesioną brwią. Jeszcze czego.
-Widziałeś mnie zaledwie kilka godzin temu. Zmył mi się makijaż i już przestałeś mnie poznawać? - zażartowałam. Przy okazji zwróciłam uwagę na to, że mój głos jest jakiś dziwny.
-No co się tak gapisz - rzuciłam zirytowana, po czym rozejrzałam się po kajucie, aż mój wzrok natrafił na lustro. Na łóżku siedziała około pięcioletnia dziewczynka. Ubrana była w zdecydowanie za duże dżinsy, koszula w kratę sięgała jej niemal do kolan. Miała czarne włosy do pasa, splecione w niechlujny warkocz, który spływał po jej prawym ramieniu. Przyglądała się światu przenikliwym, bardzo... dorosłym spojrzeniem.
-Lorem, nie mów, że porwałeś dziecko kapitana? - parsknęłam, ale już za chwilę nie było mi do śmiechu. Dziewczynka mówiła razem ze mną. Spojrzałam na swoje dłonie. Zamiast swoich, ujrzałam drobne, ale dość szczupłe paluszki dziecka.
-A niech to szlag! - wykrzyknęłam, łapiąc się za swoje OKRĄGŁE, RÓWNIEŻ DZIECIĘCE policzki. Spojrzałam na Lorema nieco już zrezygnowana. - Musimy coś zrobić.
-Och. - Lorem wyglądał, jakby właśnie miał zawał.
-Niech będzie - zirytowałam się - sama to załatwię. - Podwinęłam ramiona koszuli tak, by były w miarę dobre. - Zrobimy tak. Zanim stąd wylecimy, musimy odkryć i mnie odmienić, bo długo to ja tak nie wytrzymam. Póki co, będę udawała córkę Camille. Przemyciliście mnie na statku i nie wiedzieliście na kogo traficie, więc ukryłam się. Potem przemyciliście mnie tutaj. Jako najsłodsza córeczka na świecie jakoś przekonam kapitana i resztę załogi, by mnie nie wyrzucał.
-Zapomniałaś o jednym. Co z "prawdziwą Camille"? Przecież się nie rozpłynęła. - powiedział Lorem, który przysiadł na łóżku. Wygląda na to, że trochę go przytłoczyło. Zresztą nic dziwnego.
-Och. No więc... Ona. Choruje. Przed wyjazdem zaraziła się czymś obrzydliwym i zakaźnym. Wybłagam kapitana o nową kajutę. A ona zostanie... hmmmm..... zamknięta w izolatce? Powiemy, że ma swoje leki i za kilka dni powinno jej przejść.
-A jeśli jej nie przejdzie? - zapytał Lorem. To pytanie poskutkowało chwilą ciszy. Po chwili na mojej twarzy wykwitł diabelski uśmiech, który w połączeniu z drobnym ciałkiem musiał wyglądać przerażająco.
-Jak to co? - zapytałam - Wtedy ją zabijemy.
(Lorem?)

Od Lorema cd. Camille

  Lorem stał nad dziewczyną, nie mając pojęcia, co zrobić. Pocieszyć ją? Wyjść? Mężczyzna czuł narastający ból, skłaniający go bardziej ku drugiej opcji. Mimo to usiadł przy dziewczynie i dość niezręcznie pogładził ją dłonią po plecach. Chlipanie nieco przycichło, jednak jasnowłosy nadal odczuwał szalejące w dziewczynie emocje. Camille wtuliła się mocniej w poduszkę.
- Odpocznij - powiedział cicho, mając nadzieję, że jego głos zabrzmiał choć trochę kojąco.
- Ja...
- Wiem, że jesteś zmęczona - przerwał jej nieco bardziej stanowczo Lorem. A Camille pokiwała lekko głową. Chyba na prawdę była nieco zmęczona, bo normalnie to na nią nie działało. 
  Mężczyzna wstał i odszukał kołdrę, by nakryć nią dziewczynę, po czym zgasił światło i opuścił kajutę. Sam również poczuł wyczerpanie. Ból dziewczyny dotkliwie odbił się na nim. Nie lubił przebywać w obecności osób, które czują tak mocno. Potrzebował chociaż chwili wytchnienia.
  Statek znowu był pusty. Zaskakujące, jak pusty potrafi być lotniskowiec. Mężczyzna, nie zauważony przez nikogo, wydostał się na pokład główny akurat w porę, by zobaczyć sprowadzanie samolotu do garażu. Ktoś przyleciał?
  Wreszcie najwyraźniej wartownik zwrócił uwagę na nieznajomego, bo z groźną miną i karabinem w rękach zapytał, co tu robi.
- I've just... looking for telephone - odparł Lorem po krótkim namyśle. W końcu musiał poinformować Mistrza, co się z nim dzieje.
- It's there. - Żołnierz wskazał stanowisko, przyczepione do ściany budynku, z którego jasnowłosy przed chwilą wyszedł.
- Thank you - podziękował i ruszył ku aparatowi.
***
- Camille?
  Lorem chciał tylko poprawić kołdrę, która zsunęła się nieco z dziewczyny, jednak jego uwagę zwróciło coś dziwnego... osoba, leżąca w koi nie wyglądała jak jego towarzyszka. Była na nią zbyt mała.
  Na dźwięk imienia dziewczynka poruszyła się delikatnie i odwróciła do mężczyzny. Miała zaczerwienione oczy i nieprzytomne spojrzenie.
- Tak? - spytała dziecięcym głosikiem sprawiając, że jasnowłosemu zabrakło słów.
- Jesteś Camille? - wykrztusił wreszcie.
- A kim mam być? Świętym Turecki? - spytała z przekąsem, niezbyt zadowolona z tego, że została obudzona.
(Camille?)

13 września 2017

Wreszcie koniec renowacji!

Z dniem dzisiejszym blog zostaje oddany do użytku (iksde). 
Zmianą uległy takie rzeczy, jak:
○ Podstrony Stron Konfliktu zostały w zadowalającym stopniu uzupełnione.
○ Pojawiła się Mechanika, Kasyno, Arena Walk oraz Wyzwania & Prace
○ Szablon
Prosiłabym o zapoznanie się z naniesionymi zmianami.
Prosiłabym również postacie, nie posiadające statystyk o przesłanie mi ich, najlepiej do końca tygodnia [17.09]. Nich będzie to swojego rodzaju czystka - ci, którzy tego nie zrobią zostaną przeniesieni do działu NPC aż do czasu, gdy to naprawią.

A i jeszcze jedno:

Życzę miłego dnia^^ ~ Argona

10 września 2017

Od Camille cd. Calii

Na ekranie pojawiła się sala sądowa
-Tu siedzi sędzia - wyjaśniłam jej, pokazując miejsca. - Tutaj adwokat wraz z oskarżonym. W tym przypadku pewnie jakiś zastępca, bo sam Leniniewski nie będzie latał na każde wezwanie od jakiejś wariatki. Tutaj prokurator z oskarżycielem, tutaj pewnie z Kisasi. Tu świadkowie będą zeznawać. Tutaj siedzi publiczność. - Wtedy na salę na ekranie weszli wymienieni przeze mnie wyżej ludzie. Sąd odczytał listę, a następnie każda ze stron przedstawiła swoje żądania. Takamoto pozwała premiera o kilka miliardów dolarów oraz zamknięcie w więzieniu na co najmniej pięć lat. Sprawa była z góry przegrana. Kojarzyłam adwokata, którego wynajął Leniniewski i naprawdę, był świetny w tym co robi. Potem protokolant wyprosił świadków, oprócz córki małżeństwa, która wyglądałą na nie więcej niż osiemnaście lat. Podeszła do barierki i... ekran się rozmazał, pojawiły się na nim plamy, a potem wyraźnie minęło trochę czasu, bo przy barierce stała już inna osoba. Cal zatrzymała na chwilę.
-Co to do cholery było? - zapytałam retorycznie.
-Płytka się zacięła - odparła usłużnie Calia - Jest bardzo stara, możliwe, że z nagrania niewiele zostało.
-Dobra, zaraz zobaczymy. Puszczaj dalej - dziewczyna nacisnęła "play". Kolejna osoba, która okazała się pracować u Leniniewskiego mówiła, że miejsce, w którym pracował Jurij było i jest całkowicie bezpieczne i że to niemożliwe, by to praca w laboratorium go zabiła. Kolejny świadek twierdził, że to niemożliwe, by mąż Kisasi się zabił. I tak w kółko. Kolejne zacięcie, a potem Kisasi krzycząca głosem pełnym łez:
-Zabiliście go!!! Cholerni kłamcy, zamordowaliście go!
-Wolę nie myśleć o cenie, jaką przyszło jej zapłacić za to wszystko - rzuciłam cicho. Kolejne zacięcie. Ogłoszenie werdyktu:
-Grzywna w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy dolarów oraz kara za obrazę sądu w wysokości pięciu tysięcy dla Kisasi Takamoto. Rozprawę uważam za zamkniętą.
-Zemszczę się - usłyszałyśmy syk żony Jurija - Zemszczę się na was wszystkich. - znowu plamy. I koniec.
-Nic więcej nie ma - powiedziała Calia.
-Cholera - jęknęłam - Teraz to już naprawdę musimy ją znaleźć.
(Cal? Lecimy dalej! ;D)

Ach, jak przyjemnie! - Elias się wprowadza, czyli "Ciemność, widzę ciemność!" ♙

Zerknęłam na Stalińskiego wzrokiem, który zarezerwowany był wyłącznie dla idiotów i/lub wariatów.
-Żartujesz, prawda? Powiedz mi, że żartujesz. Błagam. - minę miał, niestety, za poważną na dowcip. Sprawa również była za poważna.
-Niestety nie, Camille. Musimy znaleźć ochotnika...
-Czy ja ci wyglądam na ochotnika?! - rzuciłam zjadliwie, mrużąc oczy.
-Nie, ale....
-Sam się zgłoś, złama... Staliński.
-Nie mogę - odpowiedział, ignorując wyzwisko. - Jesteś idealną kandydatką, bo....
-Bo nie mam rodziny?! To chciałeś powiedzieć! - ciężko było mi utrzymać nerwy na wodzy - Bo jestem ładna? Bo jak stracę wzrok, to niczego to nie zmieni! Gdybyś to był ty, byłoby zupełnie inaczej! Przecież szanowny premier nie może stracić swojego przydu... koleżki, tak?!
-Cam - jego głos złagodniał, gdy zobaczył, jak z moich oczu płyną łzy, które próbowałam ukryć, schylając głowę. Zacisnęłam pięści - Wiesz, że to nie tak. Jesteś najbardziej zaufaną osobą, na której możemy przeprowadzić to badanie. Gwarantuję ci, że wszystko się uda..
-Mam gdzieś twoją gwarancję! Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, to nigdy więcej już nikogo i niczego nie zobaczy. Pojmujesz w ogóle cenę, jaką mogłabym zapłacić?! Koniec z moją pracą, z prywatnymi sprawami, ze wszystkim! Wiesz co bym zrobiła - milczenie ze strony Eliasa wydawało się jednoznaczne - Zabiłabym się. - na chwilę zapadła cisza, po której dodałam - Albo nie. Zabiłabym najpierw ciebie, potem dopiero siebie.
-Wszystko będzie dobrze.
-Ta! Możesz sobie mówić! Przez cały czas będziesz bezpieczny.
-Słuchaj mnie, Cam. Przeprowadziłbym się do ciebie na te kilka dni, pilnowałbym cię. Poza tym mamy dziewięćdziesiąt pięć procent pewności, że się uda; dzięki temu twoje pozostałe zmysły nieco by się wyostrzyły. Poza tym, jeżeli firma naszego premiera wypuściłaby lek, który leczy ślepotę.... To... Byłoby coś. Dostałabyś awans.
-Awans mnie nie przekonuje, Eliasie.- powiedziałam, choć posadka zastępcy Stalińskiego wydawała mi się nader ciepła. - Cenię sobie własne życie.
-Belle... - cholerny manipulant. Wiedział, że ten skrót mnie zmiękczy. - Wszystko pójdzie dobrze. nie będziesz widzieć tylko przez trzy dni.
-Niezwykle to pocieszające - burknęłam.
-Będziesz pod stałą opieką, dwa razy na dobę spotkasz się z lekarzem, potem podadzą ci Blindless i wszystko wróci do normy.
-I tak kiedyś cię zabiję - mruknęłam pod nosem, ale już wiedziałam, że się zgodzę. I tak bym musiała.
-Świetnie - Elias wydawał się przeszczęśliwy. W głębi duszy miałam nadzieję, że to perspektywa spędzenia ze mną tych kilka dni napawa go taką radością, jednak nie ma się co łudzić. I tak pewnie nic z tego nie będzie.
-Teraz to już naprawdę nie żyjesz - powiedziałam, zwracając głowę w stronę, w której mógł znajdować się Elias. Mógł, ale nie musiał. Moje przypuszczenia potwierdził jego cichy śmiech.
-Wszystko poszło dobrze, Belle. - powiedział. To było... Dziwne... naprawdę dziwne. Nie widzieć. Coś, co mogło gdzieś być, równie dobrze mogło tam nie być. Moja ręka powoli wysunęła się w miejsce, gdzie, przynajmniej według moich nader skomplikowanych obliczeń, powinna znajdować się ściana. Moja dłoń natrafiła na chropowatą ścianę. O ile pamiętałam, była biała. Tyle, że to teraz nie miało znaczenia.
-Chodźmy już - powiedział Elias. Skinęłam głową. Schwycił mnie pod rękę i ruszyliśmy do wyjścia z budynku. Po chwili poczułam na twarzy lekki wietrzyk.
-Cholera, jak tu jasno - mruknął mężczyzna.
-Skoro tak mówisz - rzuciłam nieco sarkastycznie. Po kilku krokach przystanęliśmy.
-Dasz radę sama wsiąść do samochodu? - zapytał.
-Tia... Jakoś sobie poradzimy. - z niewielką pomocą Stalińskiego wsiadłam do auta. Po chwili silnik zamruczał i poczułam, że ruszyliśmy w drogę. Dasz sobie radę, dasz sobie radę, będzie dobrze - powtarzałam sobie w myślach.
-Już jesteśmy - powiedział Lisio (jakby się dowiedział, że go tak nazywam, oj by się zdenerwował!). Uśmiechnęłam się do swoich myśli i jakimś cudem wysiadłam z samochodu. Czułam zapach zbliżającej się jesieni. To ciekawe, bo w normalnych warunkach nie zwróciłabym na to uwagi. Na czuja odnalazłam w swojej torebce klucze i "podałam" Eliasowi. Usłyszałam chrzęst zamka. Poczułam dłoń zdecydowanie niżej niż talia.
-Elias - warknęłam ostrzegawczo. Ręka zniknęła,
-Przepraszam, przepraszam, to było przez przypadek - tłumaczył się.
-Jaaasne - odparłam ironicznie. - To ja tu jestem ślepa nie ty. - Na to nie znalazł odpowiedzi. Z pomocą mojego towarzysza (awwww) przekroczyłam próg. Poczułam zapach domu. Tutaj nie potrzebowałam wzroku. Wszystko miało swoje miejsce, a ja znałam każdy zakątek. Zdjęłam buty i odwiesiłam żakiet na wieszak i ruszyłam w stronę salonu, dotykając ścian. W ten sposób było mi łatwiej.
-Czuj się jak u siebie - rzuciłam. - Tylko mi tu panienek nie spraszaj.
-Masz moje słowo - odparł ze śmiechem - Naprawdę będę grzeczny.
-Pięknie dziękuję. Jak coś, to kanapa jest rozkładana i bardzo wygodna do spania, więc źle nie będzie. - starałam się zamaskować żartami i luźnymi tematami swój strach i bezradność. - To ja... Idę spać.
-Jest dziewiętnasta.
-Czyli już po dobranocce. Wspaniale. Łazienkę na pewno znajdziesz.
-Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - odwróciłam głowę i uniosłam brew.
-Faceci - westchnęłam i weszłam po schodach trzymając się poręczy - Dobranoc, Eliasie. - rzuciłam na odchodne
-Dobranoc, Camille - usłyszałam cichą odpowiedź. Kiedy tylko byłam pewna, że nikt już mnie nie zobaczy zrzuciłam z twarzy uśmiech. Umyłam się i przebrałam w piżamę, po czym weszłam do pokoju zamykając drzwi. Weszłam pod kołdrę i zwinęłam się w kłębek. Ze strachu o siebie i swoje zdrowie, z wściekłości na tego całego Leniniewskiego i te cholerne leki. I z bezradności, bo mężczyzna, którego kocham mieszka ze mną pod jednym dachem i nawet nie mam pewności czy mnie lubi, czy robi to wszystko z poczucia obowiązku. Czułam, że to będą ciężkie trzy dni. I nie wiedziałam, czy mam siłę, żeby ciągle udawać.
Wstałam sama nie wiem o której (zresztą skąd miałabym wiedzieć). Elias jeszcze spał, wiedziałam to, bo gdy zeszłam trochę po schodach, mogłam usłyszeć jego miarowy oddech. Wróciłam więc do pokoju. i zaczęłam "sprzątać", co ograniczało się do tego, że przekładałam różne rzeczy w inne miejsce niż zwykle, a potem układałam z powrotem. Zabawa - przednia. Gdy Elias się obudził zjedliśmy śniadanie złożone z kanapek.
-Powiedz mi - zaczęłam, chcąc zadać nurtujące mnie pytanie. - Jakiego koloru są teraz moje oczy?
-Jakiego? Naprawdę cię to interesuje? - kiwnęłam głową - Takiego co zwykle.
-A mianowicie?
 -Matko Boska, Camille, ale ty jesteś uparta. - postanowiłam przemilczeć ten komentarz - Koloru, jak ty to mówisz?
-Ja tak nie mówię.
-O! Mam. Koloru burzliwego morza.
-Świetnie. Jak coś się zmieni, to mi powiedz. Jeżeli zauważysz.
-Postaram się zwracać na to uwagę. Chodź, musimy jechać do lekarza. - Wstałam od stołu i odłożyłam talerz  do zmywarki. Przygotowałam się najlepiej jak mogłam i razem wyszliśmy z domu. Wizyta u lekarza poszła w miarę szybko i dość przyjemnie. Lekarz, mężczyzna z miłym głosem powiedział, że nie ma się czym martwić i jak na razie wszystko idzie dobrze. Miałam nadzieję że nie tylko na razie. I tak mniej więcej minęły nam trzy dni. Wszystko szło dobrze. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Ale... nigdy więcej. Takie i podobne myśli towarzyszyły mi, gdy wchodziłam do sali, w której miałam otrzymać drugą dawkę Blindless. Po pierwszej zaczęłam widzieć plamy o różnej jasności. Tego momentu bałam się najbardziej. Usiadłam na krześle i zamknęłam oczy. Lekarz podniósł jedną powiekę i wbił mi małą strzykawkę. To zawsze bolało. Ale zacisnęłam zęby. To samo zrobił z drugim okiem.
-Proszę chwilę tak posiedzieć - powiedział, po czym zapadła cisza. Po kilku minutach dodał:
-Dobrze, proszę otworzyć oczy. - uchyliłam je powoli i...
-Och! - wykrztusiłam tylko, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Zerwałam się z krzesła i podbiegłam do lekarza. Ucałowałam go w oba policzki - O mój Boże, dziękuję! - krzyknęłam. Złapałam swoje rzeczy i jak huragan wypadłam z sali. Nie myśląc nawet co robię, rzuciłam się Eliasowi na szyję. Gdy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam, szybko go puściłam.
-Przepraszam - bąknęłam zaczerwieniona jak piwonia.
-Nie, nic się nie stało. Chodź, Belle, odwiozę cie do domu.
-Tak jest! - w podskokach ruszyłam do samochodu. Elias przez pięć minut musiał mnie odciągać od ostatniego niezwiędłego jeszcze na jesień kwiatka. Gdy wsiedliśmy do środka i Staliński wyjechał z parkingu, moja radość trochę wyparowała.
-Czyli dziś się "wyprowadzasz", prawda? - zapytałam.
-Tak - odpowiedział - Nie wiem, czy pamiętasz, Cam, ale jestem zameldowany gdzie indziej.
-Pamiętam. Dziękuję, że zostałeś ze mną przez te dni.
-Nie ma za co. To był mój obowiązek. - wiedziałam, że to powie, no wiedziałam! Więc czemu to tak zabolało?
-I tak dziękuję. - Po jakimś czasie dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z samochodu, pożegnałam się i ruszyłam w stronę domu.
-Cam! - odwróciłam się i ujrzałam, że Elias wyszedł z samochodu i ciepło się do mnie uśmiechnął.
-Tak? - zapytałam z nadzieją.
-Gratuluję awansu.

8 września 2017

Od Calii cd. Camille

- Dawaj tę teczuszkę, Cal - wyszczerzyła zęby brunetka. Zmarszczyłam brwi.
- Jak to? - zdziwiłam się. - Myślałam, że ty ją wzięłaś.
Między nami zapanowała pełna napięcia cisza.
- Błagam cię, powiedz, że żartujesz - mruknęła Camille. Parsknęłam śmiechem.
- Oczywiście, że żartuję - powiedziałam. - Warto było zobaczyć twoją minę - stwierdziłam i wyciągnęłam z torby teczkę z zapisem rozprawy. Pomachałam jej przedmiotem przed twarzą.
- Analizujemy! - zawołałam wesoło. Brunetka przewróciła oczami, odbierając mi papiery. Otworzyła teczkę i wyjęła z niej kilka zapisanych kartek, przy okazji wyrzucając pewien okrągły przedmiot, który z wdziękiem przetoczył się przez blat, spadł na podłogę i delikatnie podskoczył kilka razy, by po chwili znieruchomieć. Spojrzałyśmy po sobie z zaskoczeniem.
- Płytka - oznajmiła Camille.
- Ale jaka stara. - Zmarszczyłam brwi, podnosząc krążek z podłogi. - Mam nadzieję, że nie zarysowała mi paneli.
Brunetka parsknęła śmiechem.
- Wiesz, bardziej prawdopodobne jest to, że ona się porysowała - zauważyła. Zignorowałam ją. Delikatnie obracałam płytę między dłońmi.
- Od kiedy nagrywają rozprawy? - mruknęłam zdziwiona.
- Z tego co mi wiadomo, nie nagrywają - odpowiedziała Cam. - Poza tym, skąd możesz wiedzieć, że ta płytka zawiera akurat nagranie z rozprawy? - zapytała. Spojrzałam na nią wymownie i pokazałam matową stronę krążka, na której znajdował się wyraźny czarny napis: "Takamoto, 12 października 2025". Brunetka uniosła ręce w geście poddania się.
— Okej, dawaj ją — zakomenderowała. Włożyłam płytkę do komputera i uruchomiłam program do odtwarzania tego typu płyt.
— No dobra — powiedziałam wesoło, klikając "play". — Jedziemy z tym koksem.

(Cam? Dawaj rozprawę, prawniczy łebku XD)

7 września 2017

Od Argony cd. Calii

- I tak trzeba by było je wyprać po dzisiejszym. – Argona wzruszyła ramionami i spojrzała w głąb ścieku. – Dasz radę iść w ciemności? Czy zapalić światło w telefonie.
- A ty dasz radę iść po ciemku? Jak w ten sposób mam szukać drogi? – burknęła, wyjmując z torby latarkę.
- Wiesz, wilki całkiem nieźle widzą w ciemności – odparła czarnowłosa, zasłaniając oczy przed oślepiającym snopem białego światła. – Zwykle podróżujemy po kanałach w ciemności.
  Ruszyły powoli.
- Często chodzicie po ściekach? – zapytała Szafir, prowadząc.
- Kiedyś chodziliśmy częściej, jednak odkąd zerwaliśmy stosunki z Podziemiem bezpieczniej jest poruszać się ulicami. – Alpha zacisnęła zęby na myśl o utracie tak cennego sojusznika, którego na dodatek tak lubiła.
- Nie sądziłam, że dumna Alpha watahy zniża się do czegoś takiego.
- Lepiej mi powiedz, o jakiej konkretnie prowokacji mówiłaś – rozkazała Argona, chcąc zmienić temat, nim informatorka nie zacznie zadawać kolejnych pytań.
- Racja. Nie ma żadnej broni. Podpucha, żebyście szukając powybijali siebie nawzajem. Wszyscy wrogowie SIlverlake’a polujący na jednym obszarze na jeden magazyn. Sprytne, co nie? – Dziewczyna roześmiała się, jednak w jej śmiechu brakowało szczęścia.
Argona milczała przez chwilę, układając sobie w głowie wszystkie fakty.
- Nie ma broni albo jest gdzie indziej. Ale co do prowokacji masz rację. W tych manewrach zapewne zginie sporo członków różnych gangów. Mimo wszystko dobrze, że to sprawdziłam, nim wysłałam swoich. – Już i tak jest ich zbyt mało, dodała w duchu.
- To możliwe, jednak w takim razie jesteśmy w punkcie wyjścia – powiedziała Szafir, odnosząc się tylko do pierwszej części wypowiedzi towarzyszki.
- Póki nie będziemy mieć pewności czy broń istnieje, czy nie, twoje zlecenie właściwie nie jest wypełnione. Więc będziemy szukać do skutku.
- Zlecenie obejmowało tylko informacje o Silverlake’u. Za drugą część jeszcze mi nie zapłaciłaś, więc wcale nie muszę z tobą pracować – oznajmiła Szafir, skręcając gwałtownie.
- Tylko wtedy nie dostaniesz zapłaty i stracisz czas. – Argona wzruszyła ramionami. – Ale to już twoja decyzja.
(Szafir? Mmm... tak. Ten subtelny zapaszek płynących odchodów. Wybornie!)

1 września 2017

Od Camille cd. Lorema

-O cholera - wykrztusił Lorem, widząc maszynę na środku pomieszczenia. Kiwnęłam głową, nucąc cicho:
-Oto jest spółka zoo Dundersztyca - Impsum spojrzał na mnie jak na idiotkę, na co tylko wzruszyłam ramionami, uśmiechając się jak wariatka. Podszedł do nas jeden z ludzi w kitlach.
-Nie możecie tu być - powiedział, kładąc nam ręce na ramionach i popychając lekko, lecz dość wymownie w kierunku korytarza. Ale nie ze mną te numery, o nie! Przeszłam pod jego ramieniem i podeszłam bliżej machiny.
-Nie masz uprawnień! - zdenerwował się mężczyzna, podchodząc do mnie znowu i, oczywiście, wyrzucając Lorema za drzwi.
-Nie? - zapytałam, korzystając ze swoich umiejętności.
-A nie masz?
-A czy to ważne? Odpowiedz mi na jedno pytanie. Nie, na dwa pytania. Wtedy sobie pójdę.
-Pójdziesz?
-Tak. - nie wyglądał na pewnego, ale jestem baaaardzo przekonująca, jeśli chcę. Skinął głową - Co to jest.
-Maszyna.
-A dokładniej?
-Nazwaliśmy to "Nova Machina".
-Niezwykle oryginalnie - wtrąciłam - Co to robi?
-Nie mogę pani....
-No dajesz.
-Powiedzmy, żeby było obrazowo, że jest przekonujący od pani jakieś dziesięć razy bardziej. I na większą skalę. - zaklęłam cicho.
-Komu ją przekażecie?
-My? Temu, kto zapłacił.
-Szybciej... - w słowie, które wypowiedziałam tonem zimniejszym niż woda w przerębli czaiła się groźba.
-Silverlake - to słowo, choć nieco spodziewane, zadziałało na mnie jak policzek.
-Zapomnij - rzuciłam tylko, po czym wyszłam z pomieszczenia. Minęłam Lorema bez słowa, nie reagując na jego pytania i ruszyłam do swojej kajuty. Ta usiadłam na łóżku i gapiłam się w przestrzeń w bezruchu, dalej nie zwracając najmniejszej uwagi na towarzysza. Myśli pędzące w mojej głowie niczym stado antylop w ucieczce przed lwem, nie dawały mi spokoju. Co mam robić? Zadzwonić do Eliasa? Nie dzwonić? Chronić premiera? Zawracać? płynąć dalej? Mówić to Loremowi? Nie mówić? Nie. Na razie mu nie powiem. Kiedy ścierpły mi nogi wstałam i zaczęłam przechadzać się nerwowo po kajucie, dalej nie zwracając na nic uwagi. Może z tego właśnie powodu walnęłam się w szafkę. Moja wściekłość, zmartwienie i troska znalazły ujście. W odwecie kopnęłam szafkę. I jeszcze raz, powtarzając za każdym kopniakiem:
-Dlaczego... zawsze... wszystko... musi... się.... spieprzyć?!- walnęłam jeszcze kilka razy w ścianę, tym razem pięściami, powtarzając słowa jak mantrę, co poskutkowało nie tylko bólem, ale też krwawieniem. Dopiero wtedy zauważyłam, że Lorem odciąga mnie od lekko zakrwawionej ściany.
-O cholera - jęknęłam, po czym położyłam się na łóżku i zwinięta w kłębek. Łzy same pociekły mi po policzkach. Jedyne co widziałam przez mgłę łez, to twarz Lorema. I jedno było pewne. Nigdy nie widziałam go tak zszokowanego.
(Loruś? Wybacz Camille to zachowanie [wariatki], za chwilę jej przejdzie ;))