3 października 2016

Od Ivana

- Witam - powiedział ospale Ivan, wchodząc do pomieszczenia.
Półmrok nadawał temu pokojowi tajemniczą aurę. Brak okien i jedyne drzwi zamknięte na cztery spusty za Ivanem, stanowiły brak ucieczki z tego miejsca. Pokój przesłuchań nie był zbyt duży. Na środku stał obdarty stół, a przy nim dwa krzesła, które stały po równoległych stronach stołu. Na jednym z nich siedział młody mężczyzna z licznymi sińcami. Blond włosy opadały mu na twarz, zasłaniając mu oczy.
Ivan usiadł na siedzeniu i zaczął przeglądać raporty, co jakiś czas spoglądając na blondyna. W końcu zebrał wszystkie dokumenty, otworzył zeszyt i ziewnął.
- Więc panie "Autysto"...  Jak się pan miewa? - zapytał. Mężczyzna siedzący naprzeciwko niego nic nie odpowiedział. - Rozumiem - kiwnął głową - Natomiast, ja czuję się beznadziejnie. Obudzili mnie, zmusili mnie do czytania tych bazgrołów i kazali mi tu przyjść, by z tobą porozmawiać.
Skazaniec podniósł głowę. Spojrzał na niego piorunującym spojrzeniem swoimi błękitnymi oczami. 
- Nie obchodzi mnie, co ci się nie podoba – przemówił.
- Czyli pan nie niemowa? Dobrze, dobrze – zanotował coś swoim zeszycie – Ma pan na imię Tom aka Błęt nieprawdaż?
- Już tyle wiecie o moim pseudonimie artystycznym? Ciekawe kogo jeszcze trzymacie i jakie tortury wymyślacie.
- O jeny – Ivan przybrał twarz niewiniątka – nasz pan się domyślił!
- Już ja wiem, co wy robicie, sam jestem tego przykładem... Zakazujecie religii, sztuki wszystkiego! Chcecie bronić ludność przed wilkami, ale tak naprawdę chcecie je po prostu wytępić! Jak możecie nazywać się – monolog Toma przerwało głośne ziewanie generała. Ivan położył głowę na biurko i zrezygnowaną miną spojrzał na niego.
- Eviva l'atre, eviva l'arte twe słowa są gówno warte.
Więzień popatrzył na niego z niedowierzaniem. Nagle Ivan wyciągnął ze swojego skórzanego płaszcza mały rewolwer, przy tym cały czas nie podnosząc głowy.
- Naprawdę, nie wiem o co wam chodzi z tym „autyzmem”. W kółko mówicie sztuka to życie, sztuka to radość, ooo, jacy my jesteśmy źli, „autyzm”, „autyzm” i jeszcze raz „autyzm”. A czy wiecie, że i tak zginiecie...
- Taki prostak jak ty, nie może tego pojąć, wypełniasz tylko rozkazy! Nawet nie możesz mnie zabić, mam zbyt cenne informacje, jesteś nikim-
- Myślę, że zdobyłem wystarczająco dużo informacji...
Z pokoju można było usłyszeć strzał. Ivan spoglądał raz na siebie raz na zwłoki. Cały płaszcz i jego ręce były umazane od krwi. Pod nosem przeklął i powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi, pozostawiając po sobie szkarłatne ślady.
Zrzucił płaszcz, jak tylko postawił krok w swoim biurze. Zjadł, wykąpał się i zasnął przy stole.


- Panie Generale! Panie Generale, proszę wstać!
Ivan kątem oka zerknął na osobę, która go obudziła. Był to jeden z jego podwładny – Hans Grell.
Kiedyś rozkazał mu, żeby go budził, jeżeli ktoś coś od niego chce (musiała to być sprawa pilna) albo była jakaś robota do wykonania. Niestety zapomina zawsze o tym, kiedy się budzi, przez to Hans kilka razy w dniu dostaje solidny opieprz.
- Co pan zrobił z podejrzanym?!
- Szto?! - wyjąkał Ivan.
- Z P-O-D-E-J-RZ-A-N-Y-M!
Ivan pomrugał oczami i po chwili zrozumiał, o czym mówi przełożony.
- Aaaaa prjestupnik!
- Tak, tak przestępca! Co z nim pan zrobił?
Generał podniósł powoli głowę. Zmrużył oczy i wreszcie przemówił.
- Tawarisz... Kopnął w… Kalendarz...
- No nie wierzę! - krzyknął żałośnie Hans – Generał zwariował! Chociaż nie on już dawno zwariował! Jak pan się teraz wytłumaczy?
- Umieram...
- Nie. Nie umierasz.
- Mój żywot się kończy...
- Nie, wcale nie.
- KURWA MAĆ, CHYBA WIEM, KIEDY UMIERAM – wrzasnął na cały pokój. Porucznik, aż podskoczył z zaskoczenia. Popatrzył się na swojego generała. Wbrew pozorom, umiał być czasami straszny. 
- Dobrze, niech pan sobie tu umiera, ale praca się sama nie wykona. - rzucił na biurko stos papierów - Pani Generał Broni kazała to wypełnić. Dodatkowo musimy jechać do Areny 8, znaleźliśmy tam... 
- Jeszcze czego – zaczął się powoli podnosić – i tak wszyscy zginiemy... Podaj mi tą całą listę nowych ludzi.

Zazwyczaj takie zlecenia wykonuje generał, a nie zastępca, ale z powodu niedyspozycji swojego przełożonego, Ivan ma większą samowolę, ale wiąże się też z większą ilością obowiązków. Mimo tego, miał dzisiaj czas na pójście do baru, który był przeznaczony na znalezienie ludzi z Code:W. Zlecił biednemu Hansowi, który wypełni był wykorzystywany. 
Przez ostatnie dni, w oddziale specjalnym wymieniono członków. Jemu i tak nie robiło to żadnej różnicy, w końcu nie pamiętał połowy z nich imion. Pogłoski mówiły, o zdradzie państwa, co było to najbardziej prawdopodobne. Ostatnimi czasy, coraz częściej żołnierze dołączali do ZUPA. Zapewne wojsko wykonało mieszankę w celu wykrycia kolejnych działaczy sztuki.

Na pierwszy rzut stwierdził, że odwiedzi część oddziału, którą pamięta. Wchodząc do męskiej sypialni, poczuł woń wody kolońskiej z dezodorantami. Odbijające się światło od bieli, raziło w oczy. Po dwóch stronach sali, stały rzędy łóżek piętrowych. Kafelki biły swą nieskazitelną czystością, aż było widać lustrzane odbicie. Na środku siedział odwrócony do tyłu, szczupły chłopak z maską gazową. Ivan powoli podszedł do niego, przyglądając mu się dokładniej. Nazywał się Hoinkas Warm, jedyny superżołnierz w jego składzie. Białowłosy, zauważając jegomościa wstał z podłogi i zasalutował.
- Witam... - rzekł półsennie Ivan. - Zbieraj się się, jedziemy do areny 8. Zbiórka na lotnisku.
Kiwnął głową i poszedł w kierunku arsenału.
Zastępca Generała jeszcze raz spojrzał na swoją ściągę. Do JW2 dołączyło łącznie cztery nowe osoby. Troje opiekunów, jeden ochroniarz.

Jeszcze raz zerknął na kartkę. Annie Wilkes, Wilkes, Wilkes. Skądś kojarzył to nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć. Tak naprawdę nie potrzebował nikogo, by go bronił, ale skoro już jest, niech będzie. Przynajmniej nie będzie musiał za dużo robić. To była kolejna bezsensowna uchwała SJEW. Zbyt często ginęli ważni ludzie. Trudno się dziwić, skoro wilki posiadały tylko takie umiejętności. Idąc korytarzem, nagle usłyszał odgłosy głośnego dyszenia. Wiedząc, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, skierował się w stronę „osobliwych” dźwięków.  
Głosy dochodziły z siłowni. Uchylił lekko drzwi, aby zajrzeć, co tam się działo. Wszystko wyglądało dość normalnie, oprócz jedynej osoby, która tam siedziała, jedząc lody. Ivan, aż zrobił kilka kroków do tyłu, widząc ową postać. Niestety, ale został zauważony i nie miał już szansy na ucieczkę. Kobieta, jeżeli można było nazwać to, co stało przed nim, podniosła się, ruszając w jego stronę. Według niego dało się ją porównać z kupidynem na sterydach. Kobieta, przerastał go o głowę,   składała się głównie z masy mięśniowej. Na sobie nosiła różowy top, który odsłaniał jej nienaturalny kaloryfer. Wpatrywała się na niego, małymi świńskimi oczkami z oblana rumieńcem.  
- Widzę, że um.. Przeszkadzam... To ja już pójdę sobie...
- Nie, nie przeszkadza mi pan. Właśnie miałam wychodzić  - uśmiechnęła się z całą umorusana od truskawkowych lodów – Miło pana poznać, nazywam się Annie. - skierowała do niego rękę, brudną od sosu czekoladowego.
Spojrzał przenikliwie na ogromną łapę. Odwrócił się napięcie.
- Ivan... Ivan Tołstojow. - oschle.
- Jaki zbieg okoliczności! Należę do pańskiego oddziału panie zastępco generała – oznajmiła radośnie.

Przez całe lotnisko ciągnęły się długie cienie. Czarny asfalt kontrastował ze wschodzącym słońcem. Na jego twarzy pojawił się grymas. Tołstojow, zdziwił się, takim widokiem. Zgadywał, że jest po południu, a tu obudzili go przed szóstą. 
Otworzył szklane drzwi i otuliło go światło. Poprawiając swój bagaż, leniwie spojrzał do góry. Pomarańczowe niebo, wydawało się być z nie z tego czasu. Żadnej chmurki, żadnego dymu, ani smogu. Dzień zapowiadał się ciepły, wbrew chłodnemu wiatru. Nieoczekiwanie na horyzoncie pojawił się helikopter. Spokojnie lądując, rozwiewał coraz silniej rzeczy wokół niego. Narzucony płaszcz zaczął szybko falować z ruchem śmigieł. 
Gdy w końcu stanęły, cały teren ogarnęła cisza i równowaga. Wraz z Annie, Ivan podszedł szybkim krokiem do zbiorowiska ludzi, stojących już przy helikopterze. Stał już tam gotowy Hoinkas, nierozstający się z czarnym futerałem na broń snajperską. Za nim stali troje opiekunów Code:W. Rozpoznał tylko jedną osobę. Jak, widać było, Hans, dobrze wykonał swoje zadanie. Podchodzi z rezerwą do wszystkiego, ale w rzeczywistości wciąż jest miły i dba o innych, a czasem bywa też dziecinny lub naiwny. Co Ivan często wykorzystuje. Hans jest całkowicie jemu wierny choć niej jest on generałem. Czasami może być ostry; w szczególności w stosunku do innych podwładnych Ivana i czasem jego samego. Próbował rzucić palenie osiem razy, ale każda próba kończyła się fiaskiem. 
Trzech nowych członków dostrzegło, zbliżającego się swojego nowego przełożonego. 
Rudowłosa dziewczyna z zimnym, jak ten wiatr miną, poprawiała swój długi kucyk. Z plotek położonych wydaję się wymagającą, wybuchową i skłonną do wydawania kar osobą. Musiała być to Osana Elev, była jedyną kobietą z JD2, która wybrała karierę wojskową jako opiekun. Z perspektywy ludzi wyższych rangą, jest też silną, pracowitą, niezależną, ufną i inteligentną dziewczyną.   
Chłopak obok niej, ubrany był w biały kitel medyczny. Przeczesał ulizane blond włosy, rozglądał się z pogardą na Ivana. Sprawiał wrażenie, typowego buntownika, który nie za bardzo chciał wykonywać rozkazy. Generał zdał sobie sprawę, że stał się kozłem ofiarnym. Przypominała mu się ostatnia wizyta, u Mielentija. Chcąc szybko skończyć spotkanie (by pójść spać), zgodził się na wszystkich nowych członków, nie przeglądając ich życiorysu. Ten ów delikwent, imię jego brzmiało Ben Ross, wisiał na włosku, już kilka razy prawie miał mieć rozmowę z generałem broni, ale dzięki szantażowi związanym z brudną prawdą jego przełożonych, zawsze udawało mu się uciec od konsekwencji.
Lot zapowiadał się długi i nieprzyjemny.

Od Dragonixy cd. Somniatisa

Kiedy się ocuciłam, zobaczyłam Somniatisa obok siebie. Siedział, obserwował teren i wylizywał swoje rany. Chciałam się podnieść, lecz zapomniałam o złamaniu w mojej przedniej łapie, na której niepotrzebnie się oparłam. Syknęłam z bólu, przybrałam ludzką postać i usiadłam na spokojnie.
- Wszystko gra? - spytał mnie wilk.
- Chciałam spytać o to samo... - zamyśliłam się. - Te cienie... Nic ci nie zrobiły wielkiego?
- Mogło być gorzej.
Westchnęłam z krwią napływającą do oczu.
- Przepraszam... To moja wina.
- Dlaczego? - zdziwił się Atis.
- Niepotrzebnie za dużo myślę o przeszłości... Mogliśmy sobie odpuścić tą wyprawę na Olimp. Oszczędzilibyśmy sobie ran...
- Nie obwiniaj się za to... Sam ci zaproponowałem wyjście tutaj. Sam mogłem to lepiej przemyśleć.
Spojrzałam na niego, gdy ten akurat wstał i podał mi rękę bym się podniosła jakoś z ziemi. Chwyciłam go zdrowym ramieniem i zabalansowałam na osłabionych nogach.
- Może cię ponieść? - zaoferował mój towarzysz.
- Nie, dzięki... Poradzę sobie jakoś.
Chwiejnym krokiem, obydwoje wycieńczeni, dotarliśmy do płotu, rozejrzeliśmy się dookoła by sprawdzić, czy nie chodzi w pobliżu jakiś strażnik, po czym Somniatis użył pieczęci byśmy mogli spokojnie opuścić teren Areny 10. Z jego podkoszuli udało mu się zrobić mi prowizoryczny opatrunek Desaulta, żeby złamana ręka nie bolała i nie wisiała bezwładnie, po czym wybraliśmy się na autobus powrotny. W drodze trochę rozmawialiśmy, ale nie szczególnie się te pogaduchy kleiły... Głównie podziękowaliśmy sobie nawzajem za pomoc w danych sytuacjach na wzgórzu.
Jako że było wcześnie rano, w busie nie pojawił się właściwie nikt. Siedzieliśmy obok siebie na siedzeniach i jechaliśmy z powrotem do Atisa. Miałam tak ciężkie powieki, że na chwilę bezwiednie ucięłam sobie drzemkę, a gdy się obudziłam, miałam głowę opartą o jego ramię. Oderwałam się od niego nagle i starałam się utrzymać pion.
- Wybacz za to... - mruknęłam.

(Atis? Wybacz, że tak długo, ostatnio mam straszne urwanie łba ;___; )

2 października 2016

Zaległości 02.10



Tegotygodniowe zaległości. Nie wygląda imponująco co? Chyba to już najwyższy czas, żeby coś napisać.

Argona: 13.09.2016
Ashura: 11.09.2016
Dragonixa: 03.09.2016
Erna: 04.09.2016
Est: 04.08.2016
Hikaru: 06.06.2016
Mixi: 26.06.2016
Ookaminoishi: 08.08.2016
Rin: 04.08.2016
Rue: 05.09.2016
Ryu: 26.06.2016
Somniatis: 05.09.2016
Tiffany: 27.08.2016
Tomi: 09.08.2016
Vincent: 06.06.2016

Ivan: --

Od Halszbiet

Długo wahałam się przed przyjściem tu. Nadal nie jestem w stanie stwierdzić czy było to słuszne. Nie wiem czy moje doświadczenie nie było w kawałku lub w pełni mirażem, a powodów zaistnienia tak żywego snu na jawie, mogło być co najmniej kilka. Mimo to zdarzenia, których byłam świadkiem nadal wydawały się być wyraźne, co zaważyło na mojej decyzji. Więc, jeśli miało to miejsce kiedykolwiek, to wszystko czego mnie uczyli może okazać się kłamstwem. Przecież coś takiego nie mogło wydarzyć się pod tymi samymi gwiazdami pod którymi człowiek od początku swojego istnienia plugawi wszystko czego się tknie. No cóż, westchnęłam, a moje myśli były już daleka od teraz, mianowicie 4 października 2031.
Miałam wtedy z ojcem spędzić wakacje, obiecał mi to już dawno (nigdy nie jeździliśmy w czasie tych szkolnych), jednakże nim zdążyliśmy rozpakować się w domku przy plaży do drzwi zapukał jakiś człowiek. Miał wypukłe oczy które upodabniały jego twarz do ryby, a przekrzywiona od biegu peruka nadawała mu iście komiczny wygląd. Okazało się że przyjechał po tatę, z powodu jakiegoś problemu przy projekcie, nad którym zarządzał i który finansował. Ojciec miał natychmiast się tam stawić. Ja także miałam pojechać. No bo co mógł ze mną mógł zrobić? Wreszcie miałam okazje się dowiedzieć czym dokładnie zajmuje się tata.
Nie udało mi się tego ustalić odkąd został przeniesiony, bo systematycznie przeglądane przeze mnie papiery nie łączyły się w żaden sposób z sobą. Wiele z nich przeglądałam po kilkukrotnie, głowiąc się nad notatkami i poprawkami naniesionymi ręką mego ojca.
Od roku, uczęszczam do szkoły w centrum, jednak nie było mi jeszcze dane, oglądać tej części miasta, kiedy sama mieszkam na granicy z areną 10. W sumie niema więc, co się dziwić jakie wrażenie wywarł na mnie ten zupełnie inny świat. Ogromne budynki wydawały się ciągnąć po horyzont, a każdy był z stali i szkła. Wszystkie bazowały na tej samej krzywoliniowej technologii, co wieża w Arenie 1. Różniły się zarówno kształtem jak i wysokością. Wśród tych dziwacznych budowli maszerowali ludzie, a stukot ich lakierowanych butów był niemal przerażający w swej niepojętej regularności. Wiele szklanych brył, było tak monstrualnych rozmiarów, że przysłaniało słońce i gasiło wszelką nadzieje. Ulice pokrywała chmura wszelkiego rodzaju oparów. Tak trzymając ojca za rękę przedzierałam się przez tłum obojętnych postaci. Gryzące opary zaczęły mnie już mdlić, kiedy wpadliśmy do holu jednego z tych wysokościowców. Ochrona tylko spojrzała na tatę i nas wpuściła. Nie miałam czasu zwrócić uwagi na to miejsce, bo już jechaliśmy windą. Nie lubię wind, otaczających mnie ze wszystkich stron murów krępujących moje ruchy, nie lubię też owego nieskończonego w swej monotonności świata który rozciąga cię zaraz za granicą lustra. Ojciec poprawił strój i włosy. Zostawił mnie na -3 piętrze, by samemu pojechać jeszcze niżej.
Zostałam sama. Pomimo rozczarowania jakie się z tym wiązało, odetchnęłam głęboko. Pokój w którym "dane mi było bawić" stylizowany był na europejski bar początków 20 w. Po lewej od windy znajdowały się łazienki, tak jak główne pomieszczenie utrzymana w kolorze ciemnej purpury. Podłoga wyłożona była czarno-białymi kafelkami. Naprzeciw wejścia mieścił się barek. Składał on się z kilku półek zaopatrzonych w kilkanaście butelek dobrego wina oraz w mniejszej ilości innych trunków. Na środku witryny znajdował się baner z znakiem SJEWu. Zanim stały schowane w równych rzędach najróżniejsze kieliszki. Zarówno ladę jak i naczynia pokrywała gruba warstwa kurzu. O tym, że pomieszczenie było rzadko używane, świadczyło również akwarium, w którym nie pływały już żadne ryby, a woda była ciemnozielona, a z jej powierzchni unosił się grzyb. Patrząc na nie zrozumiałam, iż tak właśnie powinno wyglądać naturalne środowisko Stefana. Stefan powstał w sposób dość zwyczajny dla kanapki z śmierdzącym francuskim serem pozostawionej przez miesiąc na gorącym kaloryferze w szczelnie zamkniętym pudełku. No, co, ja też człowiek (tak prawie), a lenistwo rzecz ludzka. Niestety, gdy czekałam, aż Stefciu wypowie swoje pierwsze słowa, znalazła go nasza gosposia, reszta jest już oczywista. 
Jedynym znakiem, że było tu inne wyjście niż winda, to hulający po pomieszczeniu przeciąg. Węsząc za tym niosącym ze sobą zapach bzów podmuchem przetrząsałam pomszczenie po raza wtórny.
Owszem, drzwi się znalazły, skrzętnie ukryte za starą szafą. Pamiętam, jak szłam tym, mrocznym korytarzem ukrytym za ciężkimi drzwiami i moment w którym go zobaczyłam. Cicho, cicho by nie budzić potwora skradałam się między wymysłami techniki. Lekko pląsając między tysiącami kabli. Ciało jego pokryte smolnymi łuskami gdzie nie gdzie tęczą blasków nasycone. Chłonęłam szepty "Profesorów", w białych kiltach zbyt zajętych obliczeniami by mnie zauważyć. Bezgłośnie łykałam krążącą w powietrzu mgłę. W całej hali unosiła się woń majowych kwiatów, rosnących nad Boskim potokiem. Moje uszy ogarną szum łabędzich skrzydeł bijących o tafle jeziora i wrył się głęboko w mój umysł zagłuszając myśli. Cicho, cicho nie budźmy śpiącego - mamrotało mi coś do ucha, gdy podchodziłam ukradkiem. Oto gwiazdę, co spada z nieba, muskałam już palcami z pozoru delikatną niczym ćmy błonę półprzezroczystą, falująca jak sowi puch na wietrze. Na wpół lodowata skroń, zimny pysk, a mimo to gdzieś w środku tlił się ogień świadomości. Ogień? Toż to pożar, w który mógłby pochłonąć tysiące istnień. Fantastyczne skrzydła leżały na podłodze podobne do wielkich aksamitnych czarnych płacht, które ozdobiły każdy kąt mojego domu jeszcze długo po śmierci mamy. W milczeniu stałam przed nim, dotykając kamiennego policzka. Wtem wszystko ucichło.
Zalewająca mnie obca jaźń, wdarł się bez żadnego zaproszenia. Jego zuchwałość przepełniła mnie zgrozą, wypierał mą osobowość z mojego własnego ciała zostawiając tylko tyle bym mogła słuchać. Ujrzałam naraz tyle zdarzeń które łączyły tylko te gorejące oczy. Przemówił wśród tej szamotaniny obrazów. Przedstawił się moim własnym głosem, jako Nightmare. Powiedział tyle jednak w tamtej chwili nie mogłam nic zrozumieć zajęta odruchową próbą ucieczki, później jednak po wielu trudach udało mi się uporządkować tych większość informacji i spodobał mi się ogólny zarys . Wszakże podczas tamtych kilku minut tylko echo przerażenia mieszanego z zachwytem wyłaniało się z fal smoczych słów i wspomnień. Pochłania!...pssss...Mój umysł!...O Matko mój umysł!...szaaaa...Płonie! Jednak, raz za razem, myśli były zatapiane świadomością jego obecności. Ostatnia wiadomość nieskierowana już do mnie była tak wyraźna co haust zimnej wody i na tym się skończyło.
W milczeniu stałam przed nim, dotykając kamiennego policzka i rozkoszowałam się ciszą jaka zaległa w mojej głowie. Gdy tak trwałam w milczeniu, podszedł do mnie mężczyzna i położył mi rękę na ramieniu.
- Piękny, prawda? - odezwał się - Nigdy nie odważyłem się go dotknąć i ty też, nie powinnaś - Zaskoczył mnie, obróciłam się, by zobaczyć kim jest ów jegomość. Za mą stał sam premier. - Chodź twój tata się bardzo martwił...

Przejście którym jeszcze przed chwilą sączyły się wspomnienia, zamknął się z hukiem.
Gospodarz przybył. Chwile później, do pokoju weszły dwie osoby i chyba nie ucieszyły się na mój widok. No cóż, czasem tak bywa, a przecież nic złego nie zrobiłam. Jedna z nich wyciągnęła broń, zaś druga próbowała wyciągnąć ze mnie krzykiem jak tu weszłam oraz z skąd dowiedziałam się o tej kryjówce. Odniosłam naraz wrażenie, że jednak będę musiała skorzystać z drogi ewakuacyjnej, jaką sobie wcześniej przygotowałam. Jednak jeszcze nie teraz. Zamachałam nogami siedząc na stole. Opanował mnie spokój tak, jak zawsze w czasie takich wyzwań. Jak ja lubię wyzwania.
- Och, a już się martwiłam. Proponuje wymianę informacji. Powiem wam to i zdradzę kilka dodatkowych informacji z zakresu badań ludzi, a wy w zamian wyjawicie mi położenie Est i opowiecie coś o sobie - ...
(Ktoś? Est...?)

1 października 2016

Od Tyksony

Głęboki wdech i wydech noskiem. Arena pierwsza była wspaniałym miejscem, zwłaszcza dla Tyks. Serce biło jej jak szalone, kiedy oglądała te wszystkie budynki. Otworzyła nagle swój portfel i ze smutkiem stwierdziła, że ma tylko cztery Euro, co nie starczyłoby jej na zbyt wiele. Może kupi sobie za to hot doga? Ostatnio w WKNie zasady lekko się zmieniły. Może nawet niezbyt lekko dla Tyks. Dostała kilka razy opiernicz od Argony za "łamanie regulaminu". Co jednak mogła poradzić dziewczyna, skoro i tak do niczego się nie nadawała. Jako iż zyskała nowy wizerunek, była teraz w stanie zacząć nowe życie. Dla wielu członków watahy była to ogromna ulga, jednak nie dla wadery. NIENAWIDZIŁA ludzi i nie zamierzała dla nich pracować, choćby jako sprzątaczka w szkole i czyścicielka kibli. Jej duma nie pozwalała na prośbę o pomoc jakiegokolwiek członka. Bastet kręciła się wokół jej nogi i raz po raz wyżywała się drapiąc jej spodnie. Mocno już zresztą zużyte. Może by tak zrezygnować z członkostwa? - takie myśli ciągle ją prześladowały. Gdyby dołączyła do mafii, lub gangu życie byłoby o wiele prostsze. I tak niektóre mafie czy gangi często urządzały sobie jakieś sielanki, szkodzące ludziom. ZUPA? Nie, ona raczej by się do nich nie nadawała. O SJEWie nie wspomnę. Tyksona złapała Bastet za szyję i uniosła ją do góry, przyglądając się jej z zaciekawieniem. 
- Błagam cię, przestań.
Po chwili wypuściła kotkę, a ta lekko poirytowana zrobiła kilka kroków i wskoczyła na kontener. Po chwili wskoczyła do niego i zaczęła grzebać w śmietniku, w poszukiwaniu myszy. Dziewczyna wstała i otrzepała się z kurzu. Nie była jeszcze brudna, więc póki co nie zamierzała się bawić w śmietniku. Wyszła z ciemnej uliczki i zaczęła się kierować powolutku w stronę następnej Areny. Koczowniczy tryb życia miał swoje plusy, ponieważ ciągle przytrafiało jej się coś nowego. A gdyby tak znowu próbować wejść na Olimp? Może gdyby sama się rozprawiła z tym śmietnikiem, w końcu ktoś zwróciłby na nią uwagę? Przeciągnęła się więc i ruszyła przed siebie. Po drodze zdarzyło jej się potrącić kilku przechodniów, jednak nie przejmowała się tym wcale. Po chwili przyśpieszyła kroku. W końcu coś wyczuła, jakby nutka...wilczego genu. Spowolniła więc i zaczęła się rozglądać we wszystkie strony. Nikogo nie zauważyła. Jednak wilczy gen dalej dawał o sobie znać. Nagle Tyksona odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z jakąś osobą.

(Ktoś?)

30 września 2016

„Memento Mori”

Imię i Nazwisko: Ivan Tołstojow
Przynależność: SJEW
Pseudonim: PWO
Orientacja: Aseksualny
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 19 lat
Cechy charakteru: Jest szczery do bólu, nigdy nie obchodziła go opinia innych. Znany jest ze swojego pesymistycznego nastawienia do życia, ale tak naprawdę wynika to z jego lenistwa. Ukrywa ją zawsze słowami „I tak wszyscy zginiemy”. Cały swój czas spędza na czytanie podejrzanych książek, spanie i jedzenie dziwnych rzeczy. Często wymiguje się z pola walki tylko z powodu uniknięcia obowiązków. Zdarza się, że odmawia niektórych poleceń lub innym je przekazuje, bo uważa, że nie stawiają mu żadnych wyzwań. Lekceważy ludzkie życie, nie przywiązuje się, ponieważ „I tak zginą”. Mimo swoich poglądów Ivan, nigdy nie próbował popełnić samobójstwa, ani o nim nie myślał.
Aparycja: Przez jego wygląd dzieci płaczą po nocach i kojarzą go z upiorem. Serio.
Ivan jest wzrostu ok. 180 cm, ale przez jego garbienie się wydaje się o wiele niższy. Ma wysportowaną, szczupłą sylwetkę. Nie wygląda najgorzej, gdyby nie ten ruski nos i wieczne wory pod fiołkowymi oczami. Hebanowe, roztargnione włosy kontrastują z choro-bladą cerą. Na swój codzienny strój zarzuca długi, skórzany płaszcz, do którego są przyczepione najróżniejsze ćwieki. Glany do kolan, także nie mogły zostać pominięte w tej charakterystyce. Według niego odstraszają dresów spod ciemnej latarni
Stanowisko: Odział Specjalny „JD2” - zastępca generała
Historia: Pochodzi od bardzo znanej rosyjskiej wojskowej rodzinny – Tołstojowie. Tak jak jego cała familia, zajął się zdobywaniem coraz wyższych szczebli. Dzięki ojcowskim stopniu, z łatwością zdobył tak wysokie stanowisko, w tak młodym wieku. Jednakże Iwan nie posiada żądnych ambicji, by zyskiwać szacunek rodziny, czy też zaspokojenia swoich pragnień. Wybrał swoją karierę militarną, ponieważ... nie wiedział co wybrać, a nie zamierzał się użerać z rodzicami. Profesorowie, generałowie i inni dostrzegli w nim ukryty talent militarny, a także umiejętności wojenne. Lecz nie tylko oni dopatrzyli się tych zdolności. Sam premier Władysław Leniniewski zaproponował mu ciekawą ofertę. Nie czekając dłużej, spakował walizki i poleciał do Ainelysart, uciekając od typowych rodzinnych rad „Masz wielki talent, celuj wyżej” lub „Weź się do roboty, bo niczego nie osiągniesz”. Wbrew konfliktów na wyspie, Ivan nie musiał zbyt dużo robić, co było mu to bardzo wygodne. Szybkim ruchem awansował na zastępcę generała sił specjalnych i spokojnie przeżywa swój żywot, czekając, aż nadejdzie „zegarmistrz świata”.
Miejsce zamieszkania: Mieszka w Arenie 1, w dzielnicy rządowej Episencjum w mieszkaniu wojskowym, który dostał za swoje zasługi.
Przedmioty: Jego ulubiona broń to karabinem szturmowym AK-47, bo nie ma to, jak ZSRR siła! (Oczywiście ulepszony przez naukowców z SJEW). Dodatkowo w jego ekwipunku można odnaleźć takie rzeczy, jak mały rewolwer i nóż wojskowy.
Moce i umiejętności: Praca zespołowa nie idzie mu do końca, natomiast wybija się w posługiwaniu się bronią, a także wiedzą strategiczną. Interesuje się podejrzanymi książkami i spaniem o ile można to nazwać hobby.
Partnerka: Nie ma
Talizman: Mechaniczny kruk. Cóż rodzice tak się martwili o swojego najmłodszego syna, że wysłali mu kruka, który teoretycznie cały czas go pilnuje. Na szczęście Ivan znalazł na niego sposób...
Ciekawostki:

  • śpi 16 godzin na dobę
  • większość obiadów jada w restauracjach
  • posiada podejrzane książki
  • w swoim biurze, za regałem książek ma wejście do piwnicy, w której trzyma... dziwne rzec
Kontakt: miki90014

29 września 2016

"Nigdy niezapominające! Im wyżej wzlatujemy tym mniejsi wydajamy się tym co nie umieją latać."

Imię i Nazwisko: Halszbiet Aitwari
Przynależność: Jeszce nie wie , zobaczymy jak rozwinie się akcja.
Pseudonim: Halszka dla bliższych Mi
Płeć: Dziewczynka
Orientacja: Skąd jedenastolatka ma to wiedzieć.
Wiek: 11 lat (długowieczna)
Żywioł: Powietrze
Cechy charakteru: - Jaka jestem? - Spytała jakby sama siebie - Nigdy się nad tym nie zastanawiam. Przede wszystkim nie rozumiem tej całej wojny i postępowania zarówno ludzi jak i wilków. Uważam też, że jest to wojna o zapałki i zranioną dumę, ale ja się nie znam, jestem tu równie obca co ludzie. Interesuje mnie tylko to, by samej panować nad swoim losem i się nie nudzić. - Powiedziała i spojrzała na ciebie jakby dopiero teraz spostrzegła twoją obecność. 
Mi ma bardzo bujną wyobraźnie. Ciekawością przewyższa wszystkie bajkowe stworzenia. Jest dość wścibska. Kiedy przebywa z osobami którym ufa uśmiech prawie nigdy nie schodzi jej z twarzy zaś w innym przypadku natychmiast dostosowuje się do sytuacji i gra to co akurat jest jej potrzebne do osiągnięcia celu, czego w sobie bardzo nie lubi. Je potwornie dużo. Znajduje przyjemność w kłótniach i przekomarzankach, ciekawią ją emocje i upodobała sobie zabawę wydobywanie tych jaskrawszych z wszelkich istot myślących . Sama nie potrafi nienawidzić, gniewać się, mścić jak i współczuć i czasem nie zauważa kiedy jej zabawy zachodzą za daleko . Mimo że jest zakręcona i wydaje się taka miła jest sadystką.Trudno się z nią zaprzyjaźnić. Co do jej lojalności też nie byłabym zbyt pewna, chyba że uzna cię za przyjaciela (co wcale nie musi być odwzajemniane). Wyróżnia się też sprytem i inteligencją, które jednak są równoważone przez lenistwo. Jak większość dzieci jest bardzo emocjonalna, lecz uważa to za swoją słabość. Wymaga od siebie dużej niezależności od śmierci matki, a do wszystkiego stara się podchodzić sceptycznie. Mi potrafi odnaleźć szczęście jak i piękno. Nie brak jej dystansu do siebie i świata jednak jest też dumna. No i oczywiście jak każda mała dziewczynka jest urocza i słodka.
Aparycja: //czyli to czego tygryski nie lubią najbardziej//
Jako człowiek: Mi ma duże oczy w pospolitym niebieskim kolorze, jednak w połączeniu z śnieżno-białymi włosami był powodem wielu badań odnośnie wilczego genu (jednak nic nie wykryto) Dziewczyna jest niezbyt wysoka i smukła, ma bladą skórę małe dłonie i ramiona. Nosi półdługą fryzurę do ramion i grzywkę, by nie było z nią problemów, a wciąż wyglądała jak dziewczynka. Mały nos i pełne blado-różowe usteczka na których zaklęty został wieczny uśmiech nadają jej twarzyczce iście anielski wygląd. Znakiem charakterystycznym dla niej jest fakt, że nie toleruje butów,
Kiedy tylko może stara się je omijać szerokim łukiem, jednak dla kompromisu z ojcem często nosi jedne z wielu swoich granatowych rajstop, które tak czy siak są zwykle całe dziurawe.
Jako wilk: Halszka jest strasznie chuda, wręcz wygląda na niedożywioną, choć przysiąść mogę, że lepiej ją ubierać niż karmić. Ma hebanowe, mięciutkie futerko o fioletowym pobłysku, które ubóstwia. Posiada zadarty nosek i ostro zakończone uszy. Także w tym wypadku jej oczy mają barwę lodu, zaś między nimi znajduje się znamię w kształcie karo w tym samym kolorze co oczy. Lśniące znamiona znajdują się też pod jej oczami i w tym przypadku przyjmują kształt kilkunastu małych kropeczek. Ćwiczenia w ludzkim ciele miały wpływ i na to wilcze wcielenie, skutkiem czego ma, moce umięśnione nogi i grzbiet. Co zabawne opuszki jej palców zmieniają kolor zależnie od tego czego dotykają.
Praca: jest za mała
Stanowisko: brak
Historia: Mi po śmierci matki, jako jedyne dziecko, stała się oczkiem w głowie swojego ojca, nie było to jednak tak wspaniałe jakby mogło się wydawać i niosło ze sobą ogromne wymagania i zostawiło szczególny znamiona w jej psychice, bo jak można od 5 letniego dziecka wymagać by stało się maszyną do zabijania wilków. Cała ta nienawiść jaką ojciec darzy wilki miała swój początek w dniu śmierci matki. Choć Halszka nigdy nie dowiedziała się co się wtedy wydarzyło, starała się spełnić jego oczekiwania przynajmniej w pewnym stopniu. Dziewczynka miała więc ogrom zajęć dodatkowych po lekcjach, które jak i te pierwsze odbywały się w domu. Niewiele miała czasu na zabawę więc nadrabia to teraz. Odkąd lekarz nakrzyczał na jej ojca, i powiedział że to od jego despotycznego i nieprzemyślanego działania biorą się wszystkie problemy społeczno-psychiczne Halszbiet. Zajęcia dodatkowe zostały tedy ograniczone do jednych dziennie a dziewczynka poszła do szkoły. Gdzie dość szybko wplątała się w szajkę handlującą narkotykami(sama nie ćpała) . Kiedy po 7 miesiącach ciała wydostać się z tego łajna została poddana sporej dawce jakiejś substancji neurotoksycznej. Miało to skutek natychmiastowej przemiany, oczywiście kosztem życia tych niegrzecznych ludzi. Od tamtego momentu szukała informacji o watasze, nie było prosto ale się udało.

Moce:
  • Władza nad wiatrem
  • Przybieranie formy duchowej
  • Rozróżnia prawdę i fałsz, ukryte motywy i emocje poprzez kontakt wzrokowy, w słabszym stopniu przez dotyk.
  • Potrafi nadawać rzeczą martwym charakter i namiastkę życia, ale jest to bardzo wyczerpujące i ma wiele ograniczeń.

Umiejętności i zainteresowania: Dziewczyna ma niespotykane wyczucie równowagi i szybkości reakcji . Uwielbia żelki i gry strategiczne logiczne i hazard (no cóż w tym świecie tak bywa). Ma IQ ponad 200, ale wykorzystuje to tylko we wcześniej wymienionych zabawach, bo jest potwornie leniwa i wcale a wcale nie lubi się uczyć. Z zainteresowań uwielbia tańczyć. Jest też twórczynią wielu ciekawych teorii spiskowych krążących w sieci. 
Partner/ka: za mała
Zauroczona w: za mała
Rodzina: Ojciec, nienawidzi wilków
Przedmioty: Ukryte ostrze i maska, bardzo przydatna, bo bardziej lubi ludzką formę
Talizman: nie wierzy w działanie.
Miejsce zamieszkania: Arena 4
Ciekawostki: 
  • Halszka panicznie boj się przebywać sama w własnym domu,
  • za żelki prawie dałaby się pokroić, 
  • nie lubi niepotrzebnej śmierci,
  • temperatura ciała Mi to 30 stopni, ale potrafi spaść jeszcze niżej (ciągnie ją do wszystkiego co ciepłe), 
Inne zdjęcia: 1, 2, 3
Towarzysz: brak
Kontakt: co ja tu robie

27 września 2016

Od Lorema cd. Rue

Od dziewczyny aż biło zakłopotanie. Zmieszana pokazała mi pokój, w którym miałem spać, a potem drzwi od łazienki i znów wprowadził do pokoju. Dopiero za tym drugim podejście miałem czas tak naprawdę przyjrzeć się wnętrzu. Było urządzone w sposób minimalistyczny, jasne i takie… puste. Pozbawione wszelkich drobiazgów, charakterystycznych dla używanych pokoi. Dopiero po chwili zoriętowałem się, że dziewczyna wyjmuje z szafy olbrzymią kołdrę i taszczy ją w kierunku łóżka. Podszedłem do niej i odebrałem jej nakrycie.
- Pomogę – powiedziałem.
- Nie trzeba… już i tak dużo dla mnie robisz – dziewczyna unikała mojego wzroku, najwyraźniej nadal zakłopotana poprzednim wybuchem uczuć.
- Noszenie kołdry to nie problem. – Uśmiechnąłem się, mam nadzieję, ciepło. Odwróciłem się i pozostały kawałek, dzielący mnie od łóżka, przeniosłem kołdrę. Rzuciłem ją na świeżą pościel, a brunetka dożyła jeszcze poduszkę.
- Pewnie jesteś zmęczony… odpocznij trochę. Ja już pójdę – powiedziała i wyszła z pokoju. Faktycznie, byłem zmęczony. A jednak cieszyłem się, z takiego obrotu spraw. Tymczasowo miałem gdzie spać. Tu było bezpiecznie. Nie chciałem myśleć o problemach, których przysporzy mi przeprowadzka do nowego mieszkania i wyrabianie nowych fałszywych dokumentów. No i oczywiście ta dziewczyna… Usiadłem na skraju łóżka i pozbyłem się butów oraz skarpet. Moje stopy wyraźnie odetchnęły z ulgą. Mógłbym się wykąpać… jednak ubierać brudne ubranie na czyste ciało, to raczej nie jest to, o czym teraz marzę. Boso przeszedłem przez pokój i zgasiłem światło. Zawahałem się na chwilę, rozważając jeszcze raz opcję kąpieli, po czym wzruszyłem ramionami i położyłem się na posłaniu. Zamknąłem oczy, jednak byłem tak zmęczony, że sen jakoś nie przychodził. Zamiast tego moje myśli wróciły do Rue. Spotkaliśmy się przez przypadek. Razem uciekaliśmy przed SJEWem. A teraz pomagam jej tropić zabójcę przyjaciółki. Sam nie byłem pewny, dlaczego się tego podjąłem. Po prostu… ta cała sytuacja, jej słowa. Coś się we mnie poruszyło. Nawet nie zauważyłem, kiedy myśli zmieniły się w sen. Wyjątkowo realistyczny, w który szliśmy do baru, na spotkanie mojego znajomego. Jednak po drodze Rue została trochę z tyłu, a gdy się obróciłem, leżała martwa na ziemi. Podbiegłem do niej. Z rany na piersi sterczał nóż. Ten sam, który widziałem wbity w ścianę. 
Niespodziewanie poczułem za sobą negatywne emocje. Odwróciłem się, by zobaczyć sylwetkę dziewczyny, z  różowymi włosami…
Obudziłem się zlany potem. Usiadłem.  Serce jak zawsze pozostawało martwe. Do pokoju przez okno wpadało słabe światło dnia. Wstałem z łóżka i udałem się do łazienki, by nieco przepłukać się z nieprzyjemnej wydzieliny. Sen szybko uciekał z mojej świadomości, jednak widok tych różowych włosów wyrył się w mojej pamięci chyba na zawsze. Nie jest zbyt wiele osób o takim ich kolorze. Nie powinno być tak trudno jej odnaleźć. Skończywszy toaletę wyszedłem z łazienki i udałem się do jadalni. Dokładnie chwilę później weszła nieco zaspana Rue, przecierając oczy i podeszła do lodówki. Zaciekawiony podszedłem do niej od tyłu i spojrzałem jej przez ramię. Ręka brunetki powędrowała do resztek wczorajszego kurczaka. Odwróciła się i podała mi mięso, po czym wzięła jeszcze masło i pomidora. Chwilę później, w milczeniu kończyliśmy robić kanapki z kurczakiem i pomidorem. Trochę nieufnie patrzyłem na to połączenie, jednak Rue nie miała takich problemów. Kątem oka zauważyłem, że stojąc oparta o blat powoli żuje pierwszą kromkę. Nie wyglądała dobrze. Miała zaczerwienione, rozespane oczy. Dziwne, bo przecież mogła pospać jeszcze trochę. Spotkanie mieliśmy umówione dopiero na wieczór. Nieufnie wgryzłem się w kanapkę i stwierdziłem, że jest nawet smaczna. Ponownie zerknąłem kątem oka na towarzyszkę. Przełknąłem.
- W porządku? – spytałem cicho. – Może jeszcze się położysz?
Dziewczyna spojrzała w moim kierunku, jednak ja spuściłem wzrok na kanapki. Jej mętne emocje wprawiały mnie w zakłopotanie. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co o nich myśleć. 
(Rue?)

24 września 2016

Zaległości 24.09

W tym tygodni brak poprawy, a wręcz regres :/

Est: 04.08.2016
Hikaru: 06.06.2016
Mixi: 26.06.2016
Ookaminoishi: 08.08.2016
Rin: 04.08.2016
Ryu: 26.06.2016
Tomi: 09.08.2016
Tyks: 14.08.2016
Vincent: 06.06.2016

No i kilka osób powinno też już o czymś myśleć

Erna: 04.09.2016
Dragonixa: 03.09.2016
Tiffany: 27.08.2016

23 września 2016

Od Roriego cd Argony

- Na pewno nie chcesz odpocząć? - spytała Rita zmartwionym głosem
- Na pewno - mruknąłem - więc, aż tyle mieliście przeze mnie kłopotów?
- Nie nazwała bym tego kłopotami - uśmiechnęła się lekko pogubiona - No a... jak twoja noga? Zrosła się odpowiednio, czy dla zabawy kuśtykasz?
- Dla zabawy - podrapałem się po karku
- Co ty z nią zrobiłeś?
- Miałem mały wypadek przy pracy - już mieliśmy wracać do Argony, ale zatrzymał nas właściciel gospody i gestem ręki kazał iść za sobą
- Za niedługo się stąd zabieramy, nie będziemy już stwarzać kłopotów - powiedziałem jak tylko stanęliśmy przy ladzie.
- Mam dla was propozycję - uśmiechnął się wycierając jakieś kufle, jak bym miał uszy to bym je nastawił
- Jaką? - spytałem po chwili wahania
- Słyszałem, że wasza główna kryjówka została odkryta - podniósł na mnie wzrok, a potem wrócił do swojego zajęcia - Mamy wolne piętra, jakbyście potrzebowali schronienia znajdziecie je tu
- Ale przecież nie lubi pan wilków - zgromił mnie wzrokiem
- Ciszej chłopcze. Nie lubiłem. Wilki zabrały mi wszystko na co tak długo pracowałem, pracę, dom, przyjaciół, rodzinę. Byłem przekonany, że wszyscy z Wilczym Genem to potwory, ale wy jesteście inni - uśmiechnął się smutno
- Nawet jeśli, nie wiem czy można panu zaufać, czy pan nas nie wyda - powiedziałem podejrzliwie
- Czy zrobiłem to do tej pory? - pokręciłem głową - Więc widzisz, myślę, że można mi zaufać. Przekonałem się do was, przez twoją siostrę. Długo rozmawialiśmy i wszystko mi powiedziała - spojrzałem surowym wzrokiem na Ritę - Spokojnie, te informacje są bezpieczne.
- Jakbyśmy mieli się tu wprowadzić... tak czy inaczej nie mogę o tym decydować. Nie jestem nikim ważnym, ja tylko pilnuję pleców naszej alfy.
- Dobrze więc, porozmawiaj z nią. Ja poczekam - westchnął i zniknął na zapleczu
- Muszę o tym powiedzieć Argo - ucieszyłem się i już miałem wychodzić, gdy Rita zagrodziła mi drogę
- Nie powinieneś tyle chodzić, może wrócisz do łóżka? - uśmiechnęła się i zaoferowała swoje ramie
- Nie. Muszę porozmawiać z Argoną i trochę potrenować - Młoda widząc mój upór odpuściła i otworzyła przede mną drzwi.
Wróciliśmy na miejsce gdzie powinna być czarnowłosa, ale jej tam nie było.
- A ta gdzie? - spytałem zdziwiony i lekko zaniepokojony
- Może poszła do łazienki? - Rita próbowała być śmieszna
- Przestań, jak coś o tym wiesz - warknąłem, a coś pod moimi stopami zaszeleściło. Spojrzałem w dół i zobaczyłem otwarty zeszyt z wyjaśnieniami od alfy - No chyba nie... - warknąłem i zmieniłem się w wilka, witaj ciemności - Znajdę ją, a jak o tym wiedziałaś - dziewczyna przeskoczyła nerwowo z nogi na nogę
- Nic o tym nie wiem - powiedziała dość przekonująco, zawarczałem i zdjąłem opaskę, zacząłem węszyć. Poczułem dość wyraźny zapach wilka, zmieniła się? - Nawet za mną nie idź - mruknąłem i zobaczyłem w powietrzu unoszącą się mgiełkę - Mam cię
- Myślę, że nie powinieneś iść, jeszcze do końca nie wyzdrowiałeś - podniosła głos
- Nie myśl, że cie posłucham. To moja praca - spojrzałem w jej stronę i skłoniłem łeb - Niedługo wrócę. Razem z moją alfą.
Zerwałem się do biegu i od razu tego pożałowałem, ból w tylnej łapie nasilał się z każdym krokiem. Starałem się go ignorować i pędziłem dalej. Pod dłuższym czasie, gdy poczułem, iż powietrze stało się mniej czyste postanowiłem schować skrzydła. Dalej podążałem za coraz mniej intensywnym zapachem. Nie mogę jej zgubić! Zatrzymałem się na chwilę, przed sobą poczułem coś dziwnego. Coś czego tam nie powinno być. Przeszukałem wzrokiem przestrzeń przed sobą i zobaczyłem dookoła kogoś zimną aurę. Aurę skupienia, ale też nienawiści. Patrzył na mnie. Usłyszałem dźwięk odblokowywanej broni. SJEW, lepiej być nie mogło. Zjeżyłem się i położyłem po sobie uszy, zacząłem cicho warczeć - to tylko ostrzeżenie, uważaj sobie koleś.
- Zmiataj stąd kundlu - mruknął i posłał ostrzegawczą salwę. Kundlu?! Zacząłem głośniej warczeć, a on tym razem trafił mnie w łapę i bok z prawej strony, mimowolnie zaskomlałem - Powiedziałem! Poszedł! - kretyn, zrobiłem w tył zwrot i kulejąc oddaliłem się od człowieka
Po dłuższej chwili krążenia po dróżkach, stwierdziłem, że podejdę z innej strony. Kawałek dalej idąc w tym samym kierunku co wcześniej, uderzyłem się pyskiem w jakąś przeszkodę. A to co? - spytałem siebie w myślach. Zbadałem przedmiot łapą, był długi, nie dało się go przejść, ani przeskoczyć (co też próbowałem). Ściana? Mur?
- Czas na małe porządki - szepnąłem i przejechałem pazurami po ścianie, robiąc sobie małą dziurkę. Potrząsnąłem łapą w celu anulowania mocy. Mur ustąpił i zmienił się w proch, przez chwilę obserwowałem ciepło uciekające z pyłów. Z transu wyrwały mnie dopiero czyjeś głosy, zniżyłem łeb i przecisnąłem się przez dziurę. Znowu zacząłem węszyć znajomy mi zapach, zmieszany z masą innych ulicznych wyziewów. Dopiero po dłuższym czasie z powrotem go wyczułem, bez zastanowienia ruszyłem dalej kulejąc jego śladem. Po kilkunastu wpadnięciach w ściany, kubły na śmieci, lub ludzi wreszcie dotarłem do mało zaludnionej okolicy. Tu zapach był zdecydowanie silniejszy. Zmieniłem się w człowieka, a wszystkie kolory, kontury i światła uderzyły we mnie z całą siłą. Wymyśliłem papierosa, odpaliłem go i zacząłem się rozglądać za Argoną. Jest! Podążała ulicą, przemykając cieniami. Starała się być nie zauważona, postanowiłem iść za nią i na razie tylko obserwować. Jak by coś się działo, po prostu wkroczę i pobawię się w bohatera, pojawiającego się znikąd. Na spokojnie sobie wypaliłem, przygotowałem pistolet, który schowałem do kabury przypiętej do pasa spodni no i zabandażowałem krwawiące przedramię. Założyłem szarobrązową bluzę z kapturem, który naciągnąłem na głowę. Argona się zatrzymała. Chyba dotarliśmy. Przysunąłem się do niej, uprzednio rozglądając się po okolicy. Sprawdziła parę razy telefon i budynek przed nami. Teraz stałem tuż za jej plecami. Przez głowę przemknęła mi myśl, że łatwo było by ją teraz zlikwidować. Co to w ogóle za pomysł?! Ogarnij się jełopie, przecież już nie zabijasz wilków, sam nim jesteś! Poza tym to jest Argo, przecież nic jej nie zrobię, wręcz przeciwnie- oddam za nią życie. Tak czy inaczej powinna się bardziej skupiać na otoczeniu, jeszcze czego, przecież nie będę jej pouczał. Warknąłem na siebie w myślach, a dziewczyna postąpiła krok do przodu. Złapałem ja za rękę i pociągnąłem w tył. Dziewczyna chciała się wyszarpnąć, ale zobaczyła moją twarz wystającą spod kaptura.
- Skąd się tu wziąłeś? – nie ukrywała zdziwienia – Miałeś odpoczywać pod okiem Rity!
- Tak no cóż, jej oko się ze mnie sturlało. Co ty sobie myślałaś, że dam ci całą zabawę zabrać dla siebie? - podrapałem się po karku - Poza tym martwiłem się, że w coś się wpakujesz. Gdzie jesteśmy? - spojrzałem na szyld budynku przed nami - Burdel? Nie wiedziałem, że lubisz takie miejscówki. Trzeba było od razu powiedzieć to bym z tobą poszedł albo dałbym ci trochę kasy - zaśmiałem się i dostałem z pięści w ramie
- Nie wydurniaj się i wracaj do swojej siostry - warknęła
- Argo noooo. Nie ma takiej opcji. ZAPOMNIJ. Nie puszcze cie samej, nawet jeśli jesteś tu dla przyjemności - wyszczerzyłem się w uśmiechu, a czarnowłosa zjechała mnie wzrokiem - Więc po co tu przyszłaś, skoro nie w celach zabicia czasu? - dziewczyna podała mi parę kartek - Co to? - zacząłem je przeglądać
- Tu mnie zaprowadziła wskazówka - odpowiedziała dalej zirytowanym głosem i zaciągnęła się powietrzem - Śmierdzisz krwią, jak się tu dostałeś?
- Szybko - odpowiedziałem beznamiętnie, podając jej papiery, coś mnie zakuło w żebrach. Zacisnąłem zęby i zmarszczyłem brwi
- Jesteś pewny, że nic ci nie jest? - spojrzała na mnie podejrzliwie
- Jestem - odwróciłem wzrok - Idziemy? - dziewczyna patrzyła na mnie jeszcze chwilę, po czym ruszyła przed siebie. Podążyłem w jej ślady lekko kulejąc.
Głupia klimatyzacja - warknąłem w myślach, jak tylko sobie przypomniałem z jakiego powodu kuleję na nogę. Zostaliśmy wpuszczeni do budynku przez ochroniarza, w czarnym garniturze. Do naszych uszu docierała głośna muzyka. Pomieszczenie było duże, zadymione i śmierdziało w nim alkoholem i fajkami.
- Czego szukamy? - spytałem przekrzykując się przez dudniące bassy
- Nie wiem, wiadomości? Gdzie idziesz? - spytała podążając za mną. Skierowałem się do baru i usiadłem na stoliku, czarnowłosa zrobiła to samo - Co robisz?
- No cześć - uśmiechnąłem się do barmanki, nachyliłem się do niej - Zdrajca dwa razy - dziewczyna kiwnęła głową i zniknęła na zapleczu
- Co ty? - przerwałem Argonie gestem ręki, a kobieta do nas wróciła, podała nam dwa drinki i podsunęła zgiętą kartkę
- Na nasz koszt - mrugnęła do mnie i zniknęła. Schowałem karteczkę do kieszeni i duszkiem wypiłem drinka
- Będziesz piła? - dziewczyna pokręciła głową, więc wypiłem i jej trunek - Chodź - uśmiechnąłem się i już miałem wstać, gdy podeszła do nas kobieta w stringach i biustonoszu
- Cześć przystojniaku, może pokazać ci trochę magii? - zagadała, a ja zerknąłem na Argonę
- Może innym razem - odmówiłem z uśmiechem i wstałem - Właśnie wychodzimy - kiwnąłem na alfę głową, a ta ruszyła za mną
Jak tylko znaleźliśmy się na ulicy i odeszliśmy kawałek, dałem jej kartkę.
- Skąd wiedziałeś? - spytała zabierając list ode mnie
- Też kiedyś tak odbierałem pocztę - zaśmiałem się krótko
- "Zdrajca dwa razy"? - kontynuowała
- Twój pseudonim, prawda? - uśmiechnąłem się półgębkiem i ruszyłem przed siebie, kobieta podążała obok
- Rori - spojrzałem na nią - twoja ręka - mruknęła i złapała mnie za nadgarstek, chciałem się wyrwać ale wzmocniła uścisk - Ściągnij bluzę - warknęła
- Jak chcesz, żebym się rozebrał, proszę cię bardzo, ale w jakimś innym miejscu - uśmiechnąłem się zakłopotany i dostałem w łeb
- Już - spojrzała mi w oczy, była mocno wkurzona i... hym... zmartwiona? Nie chcąc dłużej wystawiać na próbę jej nerwów ściągnąłem zielonoszare okrycie, a oczom dziewczyny ukazała się zakrwawiona koszulka i bandaż przesiąknięty krwią - Co znowu zrobiłeś? - pociągnęła mnie do jakiegoś zaułka i postawiła pod ścianą - Kilka bandaży, woda utleniona i gaza. Teraz - dalej była zirytowana. Wymyśliłem owe rzeczy i podałem dziewczynie - Ściągnij koszulkę, zajmę się tym.
- Nic mi nie jest, poza tym mówiłem, że w odpowiedniejszym miejscu - zgromiła mnie wzrokiem, ściągnąłem koszulkę, dziewczyna podała mi większość rzeczy i zaczęła opatrywać mi ramie. Spojrzałem na swoje ciało, zauważyłem kilka nowych sznyt, uśmiechnąłem się na ten widok.
- Blizny i tatuaże, serio można by cię pomylić z pierwszym lepszym zbirem - prychnąłem śmiechem - Nie ruszaj się - ściągnęła brwi - Skąd tego tyle?
- Jeśli chodzi o blizny? Trzymajmy się wersji, że byłem dość nieostrożny - czy skłamałem? Cóż, nie do końca. Ja po prostu lubię ryzyko i jestem lekkomyślny. Bardzo lekkomyślny.
- A ta prawdziwa wersja? - ciągnęła dalej, kończąc zawiązywać bandaż na moim przedramieniu
- Jestem masochistą, lubię adrenalinę i wpadać w kłopoty - podałem czarnowłosej kolejny bandaż, a ona zaczęła majstrować przy moim boku. Lunął deszcz, przysunąłem dziewczynę do siebie i obróciłem nas tak, że ona stała pod daszkiem. Lodowate krople rozbijały się na mojej głowie, karku i ramionach. Mógłbym na nią patrzeć godzinami, a żeby czas się zatrzymał. Żeby nie trzeba było, za niczym gonić, prowadzić wojen z SJEW'em. Żyć normalnie, być zaakceptowanym takim jakim się już jest.
- Przeziębisz się - uśmiechnęła się pod nosem, ale szybko spoważniała i wciągnęła mnie też pod metalową osłonę nad naszymi głowami, odchrząknęła - Jak to się stało?
- O właśnie! - przypomniałem sobie, a właściwie dopiero teraz o tym pomyślałem - No bo, jak zniknęłaś to zmieniłem się w wilka - ścisnęła mocniej bandaż, a ja syknąłem z bólu
- Ciszej - szepnęła
- Jasne jasne. I nie uwierzysz co się stało.
- No, co się stało? - westchnęła
- Pamiętałem co robiłem wcześniej i co miałem zrobić. To samo po zmianie w człowieka - znowu ścisnęła bandaż - A-ał!
- Nie kręć się - mruknęła - Cieszę się. Nigdy tak nie miałeś? - pokręciłem głową - To może oznaczać, że twój organizm wreszcie zaczyna w pełni przyswajać Wilczy Gen, lub też może to mieć związek z twoją śpiączką. Możliwe, że Gen przez to, iż byłeś w krytycznym stanie mocniej związał się z twoim DNA - zacząłem się zastanawiać czy może to mieć jakiś związek z tym zdjęciem blokady przez dziadka. A może to był tylko sen? - Po drodze opowiesz mi resztę. Możemy już iść?
- Em... pada - wskazałem dłonią na ziemie poza daszkiem. Krople z głośnym szumem odbijały się od blachy nad naszymi głowami i od chodnika.
- To co? Przecież się nie rozpuścisz - wyszła na deszcz - No chodź - pociągnęła mnie za rękę, a ja się uśmiechnąłem
- Mam pomysł - i wymyśliłem parasolkę - Ta-dam
- Może najpierw byś się ubrał? - spojrzała na mój goły tors
- Nie jest mi zimno - powiedziałem robiąc słodką minkę
- Jak dziecko - opuściła głowę i zaczęła poruszać ramionami, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że się śmieje. Jak podniosła wzrok już miałem na sobie czarną skórzaną kurtkę, a drugą podobną zarzuciłem jej na ramiona
- Lepiej? - uśmiechnąłem się
- Tak - odpowiedziała ubierając swoją
- Więc chodźmy - tym razem przez mur przeszliśmy bez przeszkód, ot wymyśliłem dwie przepustki dzięki, którym nas przepuścili. Dopiero po powrocie na arenę 6, alfa ponownie zaczęła temat. Tym razem bardziej poważna i zdecydowana.
- Co zrobiłeś? Rany wyglądają jak po kulach - zauważyła
- Jako wilk podszedłem zbyt blisko wejścia gdzie stał SJEW'owiec i myślał, że jestem jakimś psem, a ja zacząłem na niego warczeć więc otworzył ogień - powiedziałem na jednym wdechu - z grubsza to tyle.
- Idiota - mruknęła - Tak w ogóle po co wracamy na arenę 6.
- Właśnie o tym też chciałem ci powiedzieć. Gospodarz powiedział, że ze względu na to, iż nie mamy głównej siedziby, bo nas odkryli przez moją głupotę... Zaproponował swoją gospodę, ale nie mogłem zdecydować za ciebie - podrapałem się po karku - Co ty na to, żeby stworzyć tam nasz nowy azyl? Pokombinował bym z jakąś barierą tłumiącą wilczy zapach i byli byśmy bezpieczni.
- Nie wiem czy można mu ufać. Poza tym do tej gospody przychodzą ludzie z zewnątrz, jeśli się dowiedzą i to się rozniesie, będziemy zgubieni - powiedziała mocno nad czymś się zastanawiając
- Temu facetowi... jak mu tam? Mortimer, no to jemu można ufać. Przecież nie wydał nas, a mógł - zauważyłem - Zastanów się nad tym i pamiętaj, żeby z nim o tym porozmawiać.
Weszliśmy do lasu, żeby przejść na skróty, ale coś mi nie pasowało. Coś było ewidentnie nie tak jak powinno. Zatrzymałem się i wsłuchałem w otoczenie.
- Słyszysz? - mruknąłem z zamkniętymi oczami
- Tak, jesteśmy otoczeni - odpowiedziała
- Będzie zabawa - uśmiechnąłem się do siebie i złapałem Argonę za rękę - Chodź. Wiem, że nie mogę przy tobie walczyć, ale mam pomysł jak obejść to zabezpieczenie - czarnowłosa zrobiła pytającą minę - Zobaczysz - poprowadziłem ją kawałek dalej i zamknąłem w specjalnej kuli blokującej moce i odporną na wszelkie ataki. Tylko ja mogłem ją rozbić.
- Co ty robisz? - spytała zdenerwowana
- Czas na małą rozgrzewkę - uśmiechnąłem się i wyciągnąłem wcześniej przygotowany pistolet - w tym czasie możesz przeczytać swój list - uśmiechnąłem się i stanąłem do niej plecami z pistoletem przy klatce piersiowej
- Rori, masz mnie natychmiast stąd wypuścić! - krzyknęła - Słyszysz?! Nie możesz się znowu narazić. To nie może się kończyć jak ostatnio! I tak już jesteś mocno poturbowany!
- Nic mi nie będzie. Przeszedłem szkolenie, o tu - odwróciłem się do niej i dotknąłem lufą skroni
- Rori, śniłeś! To były sny, nie mogłeś przejść szkolenia w swojej głowie! Tego nie da się wyjaśnić naukowo! - warknęła stojąc koło mnie, ale dalej w kuli.
- Jesteś taka słodka jak mówisz w naukowym języku i starasz się wszystko naukowo wyjaśnić. To jedna z rzeczy, które w tobie uwielbiam - ktoś przyłożył mi lufę do pleców. Przeturlałem się i strzeliłem mu w kolano, przypadkiem upadając wystrzelił parę kul w kierunku Argony, ale wszystkie rozprysły się na kuli- Rozmawiam gnoju - strzeliłem mu w głowę i już się nie ruszał - Teraz pozwól spełnić mi mój obowiązek. Ochrony naszej alfy.
- Przestań. Mówisz jakby to było pożegnanie - zauważyła niespokojnie
- To nie jest pożegnanie. Przecież nie dam się kilku SJEW'owcom - zachwiałem się od strzału w lewe ramie, kucnąłem i z precyzją chirurga oddałem strzał między oczy - Ałć, ja tu prowadzę konwersacje! - Z lasu wyszło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn i kobiet. Teraz mogłem zobaczyć, a nie tylko poczuć, że jesteśmy otoczeni - dobra skoro tak chcecie, dokończę tą rozmowę później. Najpierw się wami zajmę.
- Wypuść mnie, pomogę ci! - ciągnęła dalej
- Jak cię wypuszczę będę musiał ich przenieść, razem ze mną, do środka mojej głowy. Nie pomieszczę tylu durniów, moja łepetyna tego nie wytrzyma. Poza tym jeśli ich stąd zabiorę, to może ich przyjść więcej, a co w tedy będzie z tobą? Nie dam cię skrzywdzić. NIKOMU. Jasne? No, a teraz oglądaj jakiego masz świetnego ochroniarza - uśmiechnąłem się na parę sekund i zacząłem strzelać.
Padali jeden po drugim, ale ciągle ich przybywało. Przewroty i granaty lecące ich stronę niewiele pomagały. Nagle ktoś zaszedł mnie od tyłu i przywalił kolba karabinu w tył głowy, padłem na ziemię i zakręciło mi się w głowie. Z nosa poszła krew. O nie, żeby tylko bariera ochronna Argusi nie powiedziała "Pa pa" i zniknęła. Muszę się skupić, przeciwnik już celował do mnie z karabinu. Wymyśliłem nóż do rzucania i z całej siły cisnąłem nim w faceta stojącego nade mną. Złapałem jego pistolet i wymyśliłem sobie grubą metalową osłonę. Oparłem się o nią plecami i strzelałem przed siebie. Przeciwnicy padali jak kawki, ale nie zrażali się ciągle rosnącą liczbą ofiar w ich szeregach. Wręcz przeciwnie, atakowali to coraz większymi i zacieklejszymi grupami. Byłem już zmęczony, potłuczony, poobijany i poharatany od walki, która się dłużyła i dłużyła. Kątem oka zobaczyłem, że alfa próbuje przebić kule nożem który miała gdzieś schowany. Niestety jej to nie wychodziło. Wtem ktoś zaszedł mnie od tyłu i powalił, wykręcił mi ręce na plecy i przystawił nóż do gardła. Ktoś inny zaczął strzelać w barierę, a później starał się ją przebić nożem. Głupek.
- Nie uda ci się - mruknąłem dumny, że udało mi się tak idealnie wymyślić tą kulę. Szybko jednak przeszła mi duma bo na barierze pojawiła się rysa. Ścisnęło mnie za gardło. Czyli jednak nie była taka idealna. Argo nie może się nic stać - Radzę wam to zostawić - warknąłem, a jakiś SJEW'owiec się zaśmiał - Sami tego chcieliście, koniec dawania forów! Zmieniłem się w wilka i od razu przystąpiłem do działania.
Wgryzłem się w szyję tego co mnie trzymał. Poczułem w pysku metalowy posmak krwi, przeciwnik padł a ja od razu ściągnąłem bandaż z oczu. Zobaczyłem aurę SJEW'owca stojącego przy kuli. Była inna, niż jakakolwiek wcześniej. Krwisto czerwona, po chwili gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności dało się zobaczyć ciepło jego ciała i wyraźne kontury postaci?. Nie mogłem się tym jednak nacieszyć, czy nawet nadziwić. Coś mnie na niego pchało. Jakaś dziwna i nieznana dotąd siła, gniew. Furia. Skoczyłem mu do gardła i je rozszarpałem. To samo z kilkunastoma innymi osobnikami, zostali pozbawieni niektórych kończyn, rozerwani na strzępy. Zabijałem jak jakaś maszyna, żadna racjonalna myśl nie mogła się przedrzeć, przez chęć zlikwidowania, pozbycia się ich. Wszystkich. Gdy osoby w okolicy już się nie pojawiały poczułem znajomy, ale tak obcy w tej chwili zapach. Skierowałem się w jego stronę. Rozpędziłem się i skoczyłem. Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła a wszystko jakby zwolniło. Stałem na kimś, przyszpilając go do ziemi, warcząc przeraźliwie i patrząc w miejsce gdzie była twarz mojej ofiary. Poczułem zdziwienie zmieszane z niepokojem, aż biły od tej osoby. Przez chwilę nawet pojawił się strach i żal, ale tylko na chwilę. Czułem się taki, wściekły i pozbawiony jakiegokolwiek innego celu niż zabicie wszystkiego na tej planecie. Ta osoba coś mówiła. Krzyczała. Do mnie? Na mnie? Do kogoś innego? Może wołała o pomoc? Nie potrafiłem zrozumieć żadnego słowa. Chciałem przegryźć jej tętnicę. Rozerwać, zniszczyć każdą żyjącą w niej komórkę. Nagle to wszystko się skończyło. Jak nożem uciął. Powrócił zdrowy rozsądek. Dotarło do mnie jak bardzo zagubiony się czuję, taki brudny no i obolały. Dało się poczuć coś jeszcze. Zapach. Czyjś dotyk. Ktoś mnie obejmował i gładził po grzbiecie. Znajomy zapach. Argony? Odskoczyłem jak poparzony wrzątkiem i wylądowałem na ziemi. Siedząc w postaci człowieka, kolory i światło uderzyły tak szybko i tak nagle, że zbierało mi się na wymioty. Argona też usiadła, i patrzyła na mnie. Szybko wytarła coś z twarzy. Łzy? Płakała? Nie, to nie możliwe... Co się stało? Czemu przytulała mnie, moją wilczą postać. Rozejrzałem się, zbity z tropu. Co się tak właściwie stało? Wszędzie walały się różne części ciął, zwłoki, a trawa tylko miejscami była zielona. Jaka sieczka. Zakręciło mi się w głowie, padłem na plecy i ciężko oddychałem. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak zmęczony, zakłopotany i obolały. Naraz!
- Co się stało?- łzy same cisnęły mi się do oczu, czułem się jakbym nie spał od miesięcy czy nawet wieków. Argona uklękła przy mnie
- Nic nie pamiętasz? - zdziwiła się, ona też była lekko roztrzęsiona
- Czułem tylko gniew ogarniający całego mnie. Chęć zabicia wszystkiego - przerwałem i zdałem sobie z czegoś sprawę - Chciałem zabić ciebie - głos mi się załamał, usiadłem i spojrzałem na dziewczynę - Proszę powiedz, że to był tylko sen, że to nadal jest sen - mówiłem cały drżąc, podkuliłem nogi i schowałem głowę między kolanami - No bo przecież to nie może być prawda. Nigdy bym cie nie skrzywdził. Rori głupek. Głupek, głupek, głupek.
- No już. Nic się nie stało. Chciałeś się tylko pochwalić jaki jesteś świetny w boju i mnie powaliłeś - skłamała płynnie
- To nie prawda. Ja... chciałem cię zabić... Jestem taki zmęczony - oczy same mi się zamykały, ale coś usłyszałem, stanąłem chwiejnie przed Argoną, wymyśliłem byle jaki pistolet i wycelowałem w drzewo przed nami - Kto i czego chce! Nie mam nastroju do żartów!
Zza drzewa wyszedł mężczyzna. Jego twarz wyglądała dość młodo, miał fioletowe włosy o białych końcówkach a na czubku głowy były czarne. Włosy opadały mu na czoło i zakrywały lewe oko. To na widoku zaś biło ostrą zielenią. Miał ciemnofioletową skórzaną kurtkę bez prawego rękawa, która miała kaptur. Ten zaś był naciągnięty na głowę. Bok rękawa był ozdobiony białym lub srebrnymi paskami z jakiegoś metalu, na ramieniu zaś było koło. Założony miał, biały podkoszulek na który opadał nieśmiertelnik chłopaka. Miał czarne spodnie a w obu dłoniach trzymał karabiny MP 5.
- A ty coś za jeden? - warknąłem i wymierzyłem do niego z pistoletu, on także do mnie celował - Chcesz skończyć jak inni? Zmiataj stąd mały - głos znowu mi się załamał - Kolejny SJEW'owiec? 
- I tak i nie - odpowiedział
- Jeśli chcesz dostać moją alfe, najpierw zabij mnie - mruknąłem
- Nie przyszedłem tu po nią. Nie teraz. Nie ja. Oni - wskazał karabinami na kilku poległych - byli tu, żeby odebrać jej życie. Wam. Ja jestem tu tylko po ciebie, tleniony blondasie.
- Kim jestem? Chcesz oberwać mały? - podszedłem do niego dalej celując z broni, jednak nie miałem palca na spuście. W wojsku mnie uczyli, żeby nie dawać palca na spust chyba, że jest się pewnym strzału. Nie chciałem do niego strzelać, więc palec wskazujący leżał na broni w kierunku lufy. Jeszcze nie chciałem go zabić. Stanąłem przed chłopakiem i zachwiałem się.
- Spójrz na siebie Rori. Marnie wyglądasz, mógł bym cię teraz z łatwością zabić - to mówiąc podciął mnie i wylądowałem na ziemi, chłopak uniósł lufy swoich broni do góry - ale masz szczęście - kopnął mnie w ręce a broń, którą znowu wymierzyłem w jego klatkę piersiową wyleciała poza mój zasięg - Nie lubię prostych zwycięstw. Jestem Sora, niedługo znów się spotkamy mój mały braciszku - uśmiechnął się przebiegle, oparł bronie na ramionach i zaczął odchodzić w tylko sobie znanym kierunku.
Argona pomogła mi się podnieść.
- Wracajmy do tej gospody - powiedziała i przeniosła większość mojego ciężaru na siebie, chciałem zaprotestować, ale nie pozwoliła mi dojść do słowa - jesteś naprawdę jak dziecko typu "ja sam!" - mruknęła
Po mojej głowie kołatało się mnóstwo myśli, kim jest ten cały Sora, skąd mnie zna i czemu wpadłem w jakiś głupi szał. Te pytania były niczym, delikatnym wiatrem muskającym moje obolałe ciało. Zaś był powód, dlaczego byłem teraz taki zły. Zły na siebie. Na to coś czym się stałem. Chciałem zranić, a może nawet zabić tak ważną dla mnie osobę. Jak mogłem. Jak śmiałem. Powinna się mnie teraz pozbyć. Jestem niebezpieczny, dla otoczenia, dla watahy. Dla niej. Jestem taki wycieńczony, taki pozbawiony energii do życia, oddałbym teraz dużo, żeby chociaż na chwilę się kimnąć.
- Dlaczego czuję się taki zły, bez duszy. Czuje się jak śmieć - spytałem chyba sam siebie
Odpowiedzi nie usłyszałem.
- Płakałaś? - zatrzymałem się i opadłem o drzewo - Dlaczego mnie przytuliłaś? - zjechałem po pniu drzewa i patrzyłem tępo przed siebie.

(Argono? Odpowiesz Roriemu? Tak czy siak nie zapomnij przemyśleć oferty Mortimera. Jak się zgodzisz Rori zajmie się wystrojem wnętrz default smiley xd )