2 października 2016

Od Halszbiet

Długo wahałam się przed przyjściem tu. Nadal nie jestem w stanie stwierdzić czy było to słuszne. Nie wiem czy moje doświadczenie nie było w kawałku lub w pełni mirażem, a powodów zaistnienia tak żywego snu na jawie, mogło być co najmniej kilka. Mimo to zdarzenia, których byłam świadkiem nadal wydawały się być wyraźne, co zaważyło na mojej decyzji. Więc, jeśli miało to miejsce kiedykolwiek, to wszystko czego mnie uczyli może okazać się kłamstwem. Przecież coś takiego nie mogło wydarzyć się pod tymi samymi gwiazdami pod którymi człowiek od początku swojego istnienia plugawi wszystko czego się tknie. No cóż, westchnęłam, a moje myśli były już daleka od teraz, mianowicie 4 października 2031.
Miałam wtedy z ojcem spędzić wakacje, obiecał mi to już dawno (nigdy nie jeździliśmy w czasie tych szkolnych), jednakże nim zdążyliśmy rozpakować się w domku przy plaży do drzwi zapukał jakiś człowiek. Miał wypukłe oczy które upodabniały jego twarz do ryby, a przekrzywiona od biegu peruka nadawała mu iście komiczny wygląd. Okazało się że przyjechał po tatę, z powodu jakiegoś problemu przy projekcie, nad którym zarządzał i który finansował. Ojciec miał natychmiast się tam stawić. Ja także miałam pojechać. No bo co mógł ze mną mógł zrobić? Wreszcie miałam okazje się dowiedzieć czym dokładnie zajmuje się tata.
Nie udało mi się tego ustalić odkąd został przeniesiony, bo systematycznie przeglądane przeze mnie papiery nie łączyły się w żaden sposób z sobą. Wiele z nich przeglądałam po kilkukrotnie, głowiąc się nad notatkami i poprawkami naniesionymi ręką mego ojca.
Od roku, uczęszczam do szkoły w centrum, jednak nie było mi jeszcze dane, oglądać tej części miasta, kiedy sama mieszkam na granicy z areną 10. W sumie niema więc, co się dziwić jakie wrażenie wywarł na mnie ten zupełnie inny świat. Ogromne budynki wydawały się ciągnąć po horyzont, a każdy był z stali i szkła. Wszystkie bazowały na tej samej krzywoliniowej technologii, co wieża w Arenie 1. Różniły się zarówno kształtem jak i wysokością. Wśród tych dziwacznych budowli maszerowali ludzie, a stukot ich lakierowanych butów był niemal przerażający w swej niepojętej regularności. Wiele szklanych brył, było tak monstrualnych rozmiarów, że przysłaniało słońce i gasiło wszelką nadzieje. Ulice pokrywała chmura wszelkiego rodzaju oparów. Tak trzymając ojca za rękę przedzierałam się przez tłum obojętnych postaci. Gryzące opary zaczęły mnie już mdlić, kiedy wpadliśmy do holu jednego z tych wysokościowców. Ochrona tylko spojrzała na tatę i nas wpuściła. Nie miałam czasu zwrócić uwagi na to miejsce, bo już jechaliśmy windą. Nie lubię wind, otaczających mnie ze wszystkich stron murów krępujących moje ruchy, nie lubię też owego nieskończonego w swej monotonności świata który rozciąga cię zaraz za granicą lustra. Ojciec poprawił strój i włosy. Zostawił mnie na -3 piętrze, by samemu pojechać jeszcze niżej.
Zostałam sama. Pomimo rozczarowania jakie się z tym wiązało, odetchnęłam głęboko. Pokój w którym "dane mi było bawić" stylizowany był na europejski bar początków 20 w. Po lewej od windy znajdowały się łazienki, tak jak główne pomieszczenie utrzymana w kolorze ciemnej purpury. Podłoga wyłożona była czarno-białymi kafelkami. Naprzeciw wejścia mieścił się barek. Składał on się z kilku półek zaopatrzonych w kilkanaście butelek dobrego wina oraz w mniejszej ilości innych trunków. Na środku witryny znajdował się baner z znakiem SJEWu. Zanim stały schowane w równych rzędach najróżniejsze kieliszki. Zarówno ladę jak i naczynia pokrywała gruba warstwa kurzu. O tym, że pomieszczenie było rzadko używane, świadczyło również akwarium, w którym nie pływały już żadne ryby, a woda była ciemnozielona, a z jej powierzchni unosił się grzyb. Patrząc na nie zrozumiałam, iż tak właśnie powinno wyglądać naturalne środowisko Stefana. Stefan powstał w sposób dość zwyczajny dla kanapki z śmierdzącym francuskim serem pozostawionej przez miesiąc na gorącym kaloryferze w szczelnie zamkniętym pudełku. No, co, ja też człowiek (tak prawie), a lenistwo rzecz ludzka. Niestety, gdy czekałam, aż Stefciu wypowie swoje pierwsze słowa, znalazła go nasza gosposia, reszta jest już oczywista. 
Jedynym znakiem, że było tu inne wyjście niż winda, to hulający po pomieszczeniu przeciąg. Węsząc za tym niosącym ze sobą zapach bzów podmuchem przetrząsałam pomszczenie po raza wtórny.
Owszem, drzwi się znalazły, skrzętnie ukryte za starą szafą. Pamiętam, jak szłam tym, mrocznym korytarzem ukrytym za ciężkimi drzwiami i moment w którym go zobaczyłam. Cicho, cicho by nie budzić potwora skradałam się między wymysłami techniki. Lekko pląsając między tysiącami kabli. Ciało jego pokryte smolnymi łuskami gdzie nie gdzie tęczą blasków nasycone. Chłonęłam szepty "Profesorów", w białych kiltach zbyt zajętych obliczeniami by mnie zauważyć. Bezgłośnie łykałam krążącą w powietrzu mgłę. W całej hali unosiła się woń majowych kwiatów, rosnących nad Boskim potokiem. Moje uszy ogarną szum łabędzich skrzydeł bijących o tafle jeziora i wrył się głęboko w mój umysł zagłuszając myśli. Cicho, cicho nie budźmy śpiącego - mamrotało mi coś do ucha, gdy podchodziłam ukradkiem. Oto gwiazdę, co spada z nieba, muskałam już palcami z pozoru delikatną niczym ćmy błonę półprzezroczystą, falująca jak sowi puch na wietrze. Na wpół lodowata skroń, zimny pysk, a mimo to gdzieś w środku tlił się ogień świadomości. Ogień? Toż to pożar, w który mógłby pochłonąć tysiące istnień. Fantastyczne skrzydła leżały na podłodze podobne do wielkich aksamitnych czarnych płacht, które ozdobiły każdy kąt mojego domu jeszcze długo po śmierci mamy. W milczeniu stałam przed nim, dotykając kamiennego policzka. Wtem wszystko ucichło.
Zalewająca mnie obca jaźń, wdarł się bez żadnego zaproszenia. Jego zuchwałość przepełniła mnie zgrozą, wypierał mą osobowość z mojego własnego ciała zostawiając tylko tyle bym mogła słuchać. Ujrzałam naraz tyle zdarzeń które łączyły tylko te gorejące oczy. Przemówił wśród tej szamotaniny obrazów. Przedstawił się moim własnym głosem, jako Nightmare. Powiedział tyle jednak w tamtej chwili nie mogłam nic zrozumieć zajęta odruchową próbą ucieczki, później jednak po wielu trudach udało mi się uporządkować tych większość informacji i spodobał mi się ogólny zarys . Wszakże podczas tamtych kilku minut tylko echo przerażenia mieszanego z zachwytem wyłaniało się z fal smoczych słów i wspomnień. Pochłania!...pssss...Mój umysł!...O Matko mój umysł!...szaaaa...Płonie! Jednak, raz za razem, myśli były zatapiane świadomością jego obecności. Ostatnia wiadomość nieskierowana już do mnie była tak wyraźna co haust zimnej wody i na tym się skończyło.
W milczeniu stałam przed nim, dotykając kamiennego policzka i rozkoszowałam się ciszą jaka zaległa w mojej głowie. Gdy tak trwałam w milczeniu, podszedł do mnie mężczyzna i położył mi rękę na ramieniu.
- Piękny, prawda? - odezwał się - Nigdy nie odważyłem się go dotknąć i ty też, nie powinnaś - Zaskoczył mnie, obróciłam się, by zobaczyć kim jest ów jegomość. Za mą stał sam premier. - Chodź twój tata się bardzo martwił...

Przejście którym jeszcze przed chwilą sączyły się wspomnienia, zamknął się z hukiem.
Gospodarz przybył. Chwile później, do pokoju weszły dwie osoby i chyba nie ucieszyły się na mój widok. No cóż, czasem tak bywa, a przecież nic złego nie zrobiłam. Jedna z nich wyciągnęła broń, zaś druga próbowała wyciągnąć ze mnie krzykiem jak tu weszłam oraz z skąd dowiedziałam się o tej kryjówce. Odniosłam naraz wrażenie, że jednak będę musiała skorzystać z drogi ewakuacyjnej, jaką sobie wcześniej przygotowałam. Jednak jeszcze nie teraz. Zamachałam nogami siedząc na stole. Opanował mnie spokój tak, jak zawsze w czasie takich wyzwań. Jak ja lubię wyzwania.
- Och, a już się martwiłam. Proponuje wymianę informacji. Powiem wam to i zdradzę kilka dodatkowych informacji z zakresu badań ludzi, a wy w zamian wyjawicie mi położenie Est i opowiecie coś o sobie - ...
(Ktoś? Est...?)

1 komentarz:

  1. Tyyyyy Tyyyyyyyyyyyy ;-;
    TTyyyyyyyy ;-;
    Bosze pedofil chce mnie dorwać ;-;

    OdpowiedzUsuń