31 sierpnia 2019

Od Camille cd. Calii

  Nie — zaprotestowałam gorliwie. 
— Nie ma nawet takiej możliwości.
— Ale Caaaaam — jęknęła moja przyjaciółka żałośnie. — Przecież w moim mieszkaniu wszyscy się nie zmieszcząą. Sąsiedzi będą narzekać! — wysunęła kolejny argument, jednak po ciszy po mojej stronie chyba zdała sobie sprawę, że nie interesują mnie jej sąsiedzi i jeśli naprawdę będzie chciała mnie przekonać, będzie musiała wymyślić coś lepszego. Chrząknęłam znacząco, by uświadomić jej, że od paru dobrych chwil praktycznie nie daje znaku życia.
— Sprowadzisz sobie kogo chcesz — burknęła w końcu — tancerki, piniaty czy co tam zdecydujesz.
— Rozumiem że bar również zalicza się do "co tam zdecyduję"? — dopytałam, a na moją twarz wypłynął uśmiech.
— Akurat na alkohol liczę najbardziej w aktualnej sytuacji — odparła, co uznałam za potwierdzenie swych słów.
— I jak rozumiem nie zostawisz mnie samej z ogarnianiem tego wszystkiego zarówno przed jak i po imprezie? — drążyłam dalej. Znając umiejętności Ace do wykręcania się z jakiejkolwiek roboty musiałam usłyszeć jej słowo, by mieć pewność, że w połowie naszej bojowej misji nie stwierdzi, że pora na taktyczny odwrót. Parsknęła cicho, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak przewraca oczami zrezygnowana i lekko zirytowana już moją dociekliwością.
— Masz to jak w banku. — skinęłam sama do siebie głową. Czy było coś jeszcze o co powinnam spytać, zanim podejmę się organizacji całego wydarzenia? Zdecydowanie.
— Fionn nie przychodzi — zastrzegłam sobie od razu, a Calia zachichotała.
— Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś go zaprosić — rzuciła w odpowiedzi. Wiedziałam, że akurat w tej kwestii nie mogę liczyć na nic więcej, więc jedynie zaklęłam cicho. Odpowiedziały mi kolejne podejrzane odgłosy rozbawienia.
— To jak? — podjęła po chwili — zgadzasz się?
— Tak — odparłam w kocu, zastanawiając się, czy nie wolałabym podpisywać paktu z diabłem o własną duszę niż urządzać imprezę z tą małą lisicą.
(Calia?)

Od Camille cd. Lorema

  Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ze zdwojoną siłą otarło do mnie, że przychodzenie tam było pomysłem złym. Bardzo złym. Jednak mimo to uśmiechnęłam się lekko do kobiety, a moja dłoń powędrowała o dłoni Lorema, ściskając ją pokrzepiająco. Ciężko było mi stwierdzić czy nie wyrwał jej dlatego, by nie wyprowadzać matki z błędu czy też może po prostu potrzebował jakiegoś punktu zawieszenia wśród dziwnych zdarzeń. Zanim się odezwałam, posłałam niebieskowłosemu ostatnie spojrzenie, mówiące: "Wyciągnę nas stąd. Obiecuję". Nie wiedziałam, czy dotarła do niego przekazywana przez nie wiadomość, jednak nie mogłam zwlekać dłużej.
Sit nomen meum Camille Belcourt. Et tu jus - Non veni huc. Extraneus factus sum filia desiderium eduxisti de fructibus terrarum. Qui etiam recte, et adhuc sint in flore utilitates. Ut Lorem... (Nazywam się Camille Belcourt. I ma pani rację - nie pochodzę stąd. Jestem córką pewnego zagranicznego kupca, którego chęć zarobku sprowadziła tutaj z dalekich krain. Jego intuicja również nie zawiodła, a jego interesy nadal kwitną. Jeśli zaś chodzi o Lorema...) — zmyślałam na poczekaniu, uznając, że będzie mi prościej nas stąd wyrwać, jeśli okażę przynajmniej częściową uprzejmość wobec kobiety. Czułam jak Lorem sztywnieje z każdym moim słowem, lekko kuląc się przed przenikliwym spojrzeniem matki. Do swojej opowieści dodałam jeszcze kilka zdań dotyczących tego, że pociągała mnie w Impsumie jego nieśmiałość, a także sposób w jaki z pasją wypowiadał się w niektórych kwestiach. Zakończyłam swoją wypowiedź żartem dotyczącym tego, że jak tak dalej pójdzie, sama będę zmuszona się mu oświadczyć, po czym wstałam, ciągnąc mężczyznę za sobą.
Optime enim hospitum modo relinquere cogimur pulcherrimum (Dziękujemy za gościnę, jednak teraz jesteśmy zmuszeni opuścić pani piękny dom) — powiedziałam, a mój głos wzmocniony nadnaturalnymi zdolnościami trafił do uszu kobiety niczym dźwięk harfy. Skinęła głową i uśmiechnęła się, również podnosząc z siedzenia.
Bene, bene. Et ambulabunt ad ianuam, sed vos have ut promitto me: ut Lorem ac deducere, quod sibi usque huc (No dobrze, dobrze. Odprowadzę was do drzwi, ale musisz mi obiecać Loremie, że jeszcze kiedyś ją tu przyprowadzisz.)
Me adducere. Et erit usque a portam ipsis, mater (Przyprowadzę. A do drzwi trafimy sami, matko) — odparł słabym głosem mężczyzna. Zobaczyłam w oczach Iliady błysk, który sprawił, że moje serce się ścisnęło. Podeszła do nas i uścisnęła mnie lekko, a swojego syna pocałowała w czoło, po czym poklepała go po ramieniu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Ruszyłam w stronę wyjścia, wciąż nie puszczając dłoni towarzysza. Zrobiłam to dopiero gdy znaleźliśmy się poza granicami jego domu. Przeczesałam dłońmi włosy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
— Przepraszam — rzuciłam cicho do niego, zaciskając oczy, by nie opuściły ich łzy spowodowane poczuciem winy — przepraszam, że przeze mnie stało się... to wszystko.
(Lorem?)

19 sierpnia 2019

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia przeciągnęła kartę po czytniku i po krótkim piknięciu już była z powrotem w swoim laboratorium. Nucąc cicho, odłożyła stertę papierów na uporządkowane biurko i kliknęła parę razy w zawieszoną przy drzwiach konsolę. W pomieszczeniu jak na zawołanie lampy przyciemniły się, tworząc przyjemny półmrok. Włoszka kliknęła w konsolę jeszcze raz, opuszczając rolety na przeszklone drzwi. Zdjęła swoje wysokie czerwone szpilki i odstawiła je pod biurko. Podeszła do pierwszego stolika, sięgnęła po fiolkę z zieloną substancją i zamieszała nią delikatnie. Gdy kolor nie zmienił nawet odcienia, mruknęła z aprobatą i przeszła z nim do kolejnego stanowiska. Postawiła fiolkę na kolejnej konsoli, która już po chwili wyświetliła w pomieszczeniu błękitny hologram. Lucia ze zmarszczonymi brwiami przyłożyła palec do jednego holograficznego elementu, tym samym go powiększając.
– Połącz z A326 – poleciła i ciche piknięcie oznajmiło jej, że następuje próba połączenia.
– Połączenie niemożliwe – oświadczył głos systemowy po chwili. – Przeszkadzający element: B34.
Włoszka przygryzła wargę, kiwając głową. Dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Podeszła do biurka, zapaliła lampkę, otworzyła właściwą teczkę i zapisała coś czarnym cienkopisem.
– Spróbujmy jeszcze raz – mruknęła, znów przechodząc do hologramu i zmieniając miejsce przybliżenia.
– Połącz z A343.
Program zapikał cicho, by po chwili przekazać jej odpowiedź.
– Połączenie możliwe.
Z triumfalnym pomrukiem znów przeszła do biurka i po raz kolejny zanotowała wynik. Już chciała wrócić do hologramu, gdy zatrzymał ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Szybko spojrzała na ekran i uśmiechnęła się. To James von Alwas, w typowy dla siebie zwięzły żołnierski sposób, przesyłał jej swój adres, pod którym miało odbyć się spotkanie. 
(James?)

Od Calii cd. Camille

Aww – zachwyciłam się. – To takie słodkie! 
Camille zaśmiała się powątpiewająco.
– Ty, ja nie wiedziałam, że z ciebie taka niepoprawna romantyczka. Powiem Steve'owi – zastrzegła, a ja machnęłam ręką, czego, oczywiście, nie mogła zobaczyć.
– A mów se, a ja i tak mam rację. On na ciebie leci! A moja piękna akcja z kwiatami tylko to potwierdza.
Niemal czułam, jak Cam przewraca oczami.
– To było całkowicie niepotrzebne – oznajmiła, jednak bez większego przekonania. Prychnęłam.
– Jasne.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza, jako że zbliżałam się do bardzo skomplikowanego manewru, jakim było pomalowanie paznokci u prawej ręki, a moja przyjaciółka najwyraźniej próbowała przetrawić pewne informacje i znaleźć na nie odpowiedź.
– Czy to znaczy – zaczęłam triumfalnie, gdy udało mi się nałożyć jedną całkiem przyzwoitą warstwę – że mogę się spodziewać Fionna na naszej domówce?
– Hola, hola, kochana – ostudziła moje zapędy Camille. – Po pierwsze, jeszcze niedawno była to twoja domówka i absolutnie nie chciałaś przyjąć moich piñat ani tancerek – wytknęła mi, co spotkało się z moim poirytowanym westchnieniem. – Po drugie, będzie dziwne, jak zaprosisz Fionna do siebie do mieszkania, nawet go nie znając – powiedziała z przekonaniem, zupełnie tak jakby liczyła na to, że odwiedzie mnie od tego genialnego pomysłu. Wzruszyłam tylko ramionami.
– Wiesz, zawsze możemy zmienić lokum, jeśli już zdecydowałyśmy, że to nasza domówka – zasugerowałam, mając nadzieję, że moja przyjaciółka odczyta tę dyskretną sugestię. 
(Cam? ;3)

18 sierpnia 2019

Od Calii cd. Argony

Widzi pani, pani podkomisarz! – zawołałam triumfalnie, pokazując na stojącą przede mną Alphę. – Mówiłam, że była w szpitalu. Biedaczka, jest taka wrażliwa! – Choć mówiłam to pełnym przejęcia głosem, moje oczy patrzyły na brunetkę zacięcie, przekazując jej jasną wiadomość. Nie. Zepsuj. Tego.
Argona chyba szybko zrozumiała, o co mi chodzi, bo pokiwała głową i podjęła temat bez zająknięcia.
– Na szczęście dali mi jakieś cud świństwo i od razu poczułam się lepiej – zapewniła, jak dla mnie całkiem przekonująco. Pokiwałam głową z aprobatą. – Postanowiłam wrócić tutaj w razie jakichś... problemów. Ale nie chciałbym bawić tu długo, miło by było się już położyć – zasugerowała. Zacisnęłam mocno usta. Funkcjonariuszka skakała wzrokiem od jednej z nas do drugiej. W końcu pokiwała wolno głową.
– Sprawdzimy to – oświadczyła. – Zapraszam za mną. I bez żadnych sztuczek.
Rzuciłam Argonie wymowne spojrzenie i obie wyszłyśmy za policjantką.
– Davies, wybierz mi numer do pobliskiego szpitala – poleciła, a jej partner natychmiast wykonał rozkaz. Już za chwilę trzymała słuchawkę przy uchu.
– Dzień dobry, podkomisarz Collins, prowadzę śledztwo w sprawie tego przywiezionego dzisiaj dziennikarza. Proszę mi tylko powiedzieć, czy na terenie szpitala była jakaś pani z tym mężczyzną? 
Recepcjonistka odpowiedziała coś, co najwyraźniej się policjantce nie spodobało, bo przewróciła ze złością oczami. 
– Lepiej żeby pani mogła, bo naprawdę nie mam czasu jechać tam i sprawdzać monitoring. 
Zamilkła, by wysłuchać odpowiedzi, która jednak nie zniwelowała jej irytacji. 
– Bardzo dobrze, a jeśli sprawca nam ucieknie, wlepię pani utrudnianie śledztwa – stwierdziła i tym razem odpowiedź recepcjonistki trwała chwilę dłużej. Podkomisarz zmierzyła nas podejrzliwym spojrzeniem. 
– Dziękuję za informację – powiedziała w końcu. – Do widzenia.
Rozłączyła się i wróciła do przeskakiwania wzrokiem ode mnie do Argony. 
– Pani alibi zostało potwierdzone – oznajmiła tylko, a ja odetchnęłam w duchu. Wtedy policjantka zwróciła się do Daviesa. 
– Dobra, daj tutaj tę gosposię, teraz trzeba z nią zamienić słówko.
Funkcjonariusz zbladł, nawet nie wysiadając z radiowozu. 
– Ale... Myślałem, że... że ona jest z panią, pani podkomisarz.
Kobieta zamrugała parę razy z niedowierzaniem. 
– Co takiego? 
Wymieniłyśmy z Argoną nerwowe spojrzenia. 
Oho. 
(Argo?)

Od Camille cd. Calii

Nie byłam pewna od czego powinnam zacząć, jednak ponaglające syknięcie Calii spowodowało , że słowa same ułożyły się na moim języku.
— Kiedy wyszliśmy, zaoferował mi ramię — zaczęłam się czerwienić, gdy usłyszałam kolejną gwałtowną reakcję Ace. — Potem spacerowaliśmy...
— I co? Tyle? — podejrzliwa odpowiedź dziewczyny sprawiła, że wywróciłam oczami, po czym westchnęłam.
— No nie... nie do końca — wyznałam.
— No to konkrety, moja panno, k o n k r e t y
— W końcu dotarliśmy do jakiegoś budynku. Powiedział, że chce mi coś pokazać. — niemal byłam w stanie zobaczyć uniesione brwi Calii, gdy wydała z siebie dziwne parsknięcie 
— Czy to była sztuczka w stylu czwartej bazy? — spytała, niemal się dusząc ze śmiechu. Fuknęłam na nią zirytowana, jednak na ustach wciąż błądził mi lekki uśmiech.
— Jak jesteś taka mądra to idź i jego spytaj jak było — rzuciłam tylko, marszcząc brwi. Nie było opcji, bym usiedziała na miejscu, więc spacerowałam właśnie po każdej możliwej powierzchni na swojej posesji.
— No dobra, dobra, już — odparła tylko, a ja wiedziałam że byłaby w stanie to zrobić. 
— Więc wjechaliśmy windą na ostatnie piętro, na dach...
— I stamtąd obserwowaliście zachód słońca, a jego delikatne promienie delikatnie otulały wasze spragnione miłości twarze — zapiała Calia, a ja byłam pewna, że za chwilkę zniesie jajko z zachwytu.
— Znowu się zapędziłaś — upomniałam ją. — I wtedy on powiedział — zrobiłam efektowną przerwę, niemal czując napięcie z drugiej strony. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu papierek wskaźnikowy w zasadzie. — zakończyłam poważniejszym tonem. Po drugiej stronie zapanowała cisza.
— Co powiedział — Calia wydawała się porządnie wytrącona z równowagi. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Moja przyjaciółka warknęła cicho, zirytowana moim żarcikiem.
— Powiedział — zaczęłam ponownie, tym razem nie siląc się na żarty. — Że moje oczy w tym świetle przypominają mu zachody nad morzem przy wybrzeżach Irlandii. Że przypominają mu dom.
(Calia?)

Od Jamesa cd. Lucii

Generał nie sądził, by całą operację można było uznać za zabawną, jednak jedynie skinął głową, decydując się nie komentować zdania Włoszki na ten temat.
— Spotkanie jest w sobotę — poinformował ją po chwili, wciąż patrząc na nią tym samym, pustym spojrzeniem — Wyślę ci wiadomość z adresem i dokładną godzina  — dodał zdawkowo. Lucia uśmiechnęła się lekko, jakby rzeczywiście cieszyła się na to spotkanie. James miał za to nadzieję, że do jej główki nie wpadnie żaden głupi pomysł, przez który mógłby później żałować wciągnięcia ją w całą tę sprawę. Miał nadzieję, że okaże się dość rozsądna. Jej znajomość z Fionnem zdawała się szczera. A jeśli jego jedyny przyjaciel komuś ufał... cóż. To musiało coś znaczyć, czyż nie? Licząc, że nie pomylił się w swoich chłodnych kalkulacjach, von Alwas ukroił sobie jeszcze kawałek tarty. Klamka zapadła, jednak nie był pewien, czy nie chce wyskoczyć z pokoju przez okno.
   Zapłacił za zamówienie ich obojga, zostawiając również napiwek dla tej dziwnej, profesjonalnej kelnerki. Wraz z Parfavro opuścił budynek i dopiero za drzwiami odwrócił się ponownie w jej stronę. Zdrową ręką przeczesał włosy, po czym wsadził dłoń  do kieszeni w nonszalanckiej pozie.
— Do soboty — rzucił tylko na pożegnanie. Sam nie był pewien, czy było to przypomnienie, czy może ostatnia opcja kobiety na wycofanie się. Ona jednak nie zmieniła zdania i skinęła mu głową. Ten oszczędny gest stał się cieplejszą, północną bliźniaczką jednego z jego ulubionych z arsenału, którym po raz kolejny obdarzył również i ją. Bez słowa ruszył do swojego samochodu.
(Lucia?)

16 sierpnia 2019

Od Argony cd. Calii

Zaczynało powoli robić się jasno. Czarny pies biegł ulicami Areny 2 jednostajnym, beztroskim tempem. Jego głowę zaprzątała myśl o tajemniczym mordercy, który uniemożliwił im wyciągnięcie dalszych informacji z ofiary w nader skuteczny sposób. Argonie w takich właśnie sytuacjach żal było, iż nie posiada mocy leczniczej. To rozwiązywałoby tyle problemów... Dom dziennikarza był już widoczny na końcu ulicy, gdy wadera zatrzymała się gwałtownie. Uniosła głowę wysoko i zaczęła niuchać w powietrzu. Szorstki materiał, skórzane buty, wciąż rozgrzana guma, stygnąca powoli na podjeździe. Jej uszy zareagowały na sugestię głosów, dobiegających z wnętrza domu. Schowała się za śmietnikiem i przemieniła w człowieka. Wychyliła się w tej formie i zyskała pewność, zauważając szczegóły stojącego przed domem samochodu. Policja. Wyciągnęła z kieszeni swój stary dowód osobisty. Spojrzała na dom. Na dowód. Znów na dom. Właściwie mogła się oddalić i ponownie zostawić Calię samą sobie, jednak nie poprawiłoby to już i tak dość napiętych stosunków pomiędzy nimi. Westchnęła, wpychając kartę głęboko do kieszeni. Raz owcy śmierć czy jakoś tak. Ruszyła pewnym krokiem w stronę domu, zabezpieczonego żółtą, policyjną taśmą. Jakiś młody policjant siedział własnie w wozie i dało się słyszeć szuby krótkofalówki, przez którą najwyraźniej usiłował się z kimś skontaktować. Argona bez problemu przeszła przed maską wozu i unosząc taśmę ruszyła w stronę domu. Dopiero, gdy była na schodach, praktycznie pod wejściem, usłyszała trzaśnięcie drzwiami pojazdu i coś, co brzmiało jak zduszone "stać!", udała jednak, że informacja do niej nie dotarła i wsunęła się do wnętrza domu. Powitała ją uśmiechnięta gosposia, wręczając jej bez słowa szklankę z zimną wodą. Alpha przyjęła ją bez słowa, postanawiając odstawić na razie wątpliwości na bok. Ruszyła w górę schodów, by nadziać się na rozmawiające Calię oraz kobietę, ubraną w mundur policyjny. Obie spojrzały na nią, przerywając w połowie wypowiedzi. Alpha wzięła łyk wody i oparła się o ścianę z nonszalancją.
- Tamten dzieciak jest nowy w zawodzie? - zapytała, uśmiechając się krzywo.
(Calia? Zaraz to ty będziesz musiała ratować mnie jak tak dalej pójdzie XD)

Od Lorema cd. Camille

Lorem odwrócił się powoli, ręce mu lekko drżały. Jego jasne oczy powoli popłynęły przez mozaiki na ścianach pomieszczeń przy wyjściu w stronę twarzy... Iliady Impsum. Cera kobiety była śniada i zupełnie nie przypominała bladej, odwykłej od słońca skóry Lorema. Jej ciemne włosy spięte były w wysoki kok, jednak kilka niesfornych loków uciekało z upiętej fryzury, opadając na twarz. Również jej oczy były czarne i nieprzeniknione. Mężczyzna przełknął ślinę. Patrząc na nią znów poczuł się jak mały chłopczyk.
- Ego... (Ja...) - zaczął niepewnie, zaplatając ręce na piersi. Czuł bijące od kobiety ciepłe emocje, co nieco go uspokajało, jednocześnie drażniąc drzemiący w nim niepokój. Jasnowłosy odwrócił głowę do Camille, cofając się do niej i ponownie kierując palce do tatuażu na szyi.
- Et quae pulchra est particeps, non ex repo in dolo ostende annorum matri suae. (A kimż jest twoja urocza towarzyszka, no nie wymykaj się po cichu, pokaż starej matce swoją kochankę.) - Kobieta podeszła żwawym krokiem i chwyciła rękę Camille, na wysokości jej łokcia i potrząsnęła nią energicznie. - Ante cibum tibi aliquid relinquit. Et Euliope parare prandium pro vobis, et vos in me loquitur interim zabawicie bene mi Mercuri? (Zanim wyjdziecie powinniście coś zjeść. Każę Euliope przygotować dla was obiad, a wy tymczasem zabawicie mnie rozmową, dobrze mój drogi Merkury?)
  I nie czekając na odpowiedź jeszcze bardziej spłoszonego Lorema zaprowadziła ich do pomieszczenia, pełniącego rolę salonu, w którym mozaiki przedstawiały sielankowe sceny z mitologii, a masywne sofy osłonięte przez białe woalki, nie przepuszczające owadów stały wokół niewielkiego stolika. Iliada ruszyła w stronę portalu, by krzyknąć na niewolnicę, a tymczasem jasnowłosy stał jak kołek przy kanapie, czując że robi mu się nienaturalnie gorąco. 
- Camille, wydostań nas stąd - szepnął cicho do towarzyszki po polsku, nim gospodyni wróciła i z matczyną troską usadziła go na sofie, delikatnie acz stanowczo i z uśmiechem poklepała po głowie. 
- Cur non mihi prius aliquis loquar ad te. Iam me ducere ad solliciti quod non decernere. Non sapiunt, videatur tu cum pueris, si placet: sed generatio hominis est: et hoc, quod valde dolendum, quod frequenti indiget femina. Nunc dic quomodo coitus? Non tamquam loci. Neque dicas seducens extera quadam regina? (Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś, że się z kimś spotykasz. Zaczynałam się już martwić, że nigdy nie zdecydujesz się na ożenek. Nie mam nic przeciwko, byś widywał się z chłopcami, jeśli tak preferujesz, jednak mężczyzna musi spłodzić potomka, a do tego niestety potrzebna mu jest kobieta. Powiedz Lorem, jak się poznaliście? Nie wygląda na miejscową. Tylko mi nie mów, że uwiodłeś jakąś egzotyczną księżniczkę!) - Kobieta roześmiała się pogodnie. - Dic puero tuo voluisti placuit ei. Et sic Avis me ferae consimilem semper fugax et dulcis pueri. Im 'certus non faciunt primum gradum; et ita oportet quod uestrum est, non est hoc? At ubi mores meus es tu, ego tamen non introduced. Cum jam probabiliter hoc quoque filio meo. Iliados ipsum est nomen meum, exoticis flores et tibi nomen est? (Powiedz dziecko, co cię w nim pociąga. Lor zawsze był tak słodkim i nieśmiałym chłopcem. Jestem pewna, że nie uczynił pierwszego kroku, musi być więc to twoją sprawką, czyż nie? Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się przecież. Chociaż mój syn zapewne zdążył już to zrobić. Nazywam się Iliada Impsum, a twoje imię egzotyczny kwiecie?)
(Camille?)