4 października 2016

Od Argony cd. Roriego

- Musimy iść, jeśli się nie pośpieszymy mogą się pojawić posiłki ze SJEWu – powiedziałam, nie patrząc na chłopaka, lecz w jakiś punkt przed nami. Czujnie. Udając, że nasłuchuję. Odwróciłam się do Roriego i nie zwracając uwagi na jego protesty podźwignęłam go z ziemi. Ledwo trzymał się na nogach, więc większość jego ciężaru spoczęła na mnie. A był ciężki. Miałam tylko nadzieję, że starczy mi sił, by donieść go do tamtej gospody. Ostatnimi czasy strasznie się zaniedbałam i… bądźmy szczerzy, nie byłam już tą samą Argoną co wcześniej. Już nigdy nie będę. Szliśmy powoli, w ciszy. – Tak. Płakałam – opowiedziałam na zadane wcześniej przez chłopaka pytanie. – Znów ktoś bliski mojemu sercu cierpiał z mojego powodu. Znów polała się krew. Ktoś mi bliski mógł zginąć. Za tak niewiele wartego robaka.
- Daj spokój… - mruknął bez energii Rori. Spojrzałam na niego kątem oka. Widać było, że czuje się coraz gorzej. Zaczynał odpływać. Jego coraz to bardziej bezwładne ciało zdawało się mocniej napierać na moje ramię. Już prawie go nie czułam. Opuściłam wzrok na swoje nogi. Jeśli skupię się na marszu powinnam dać radę. Zawsze dawałam. Zacisnęłam mocno zęby i maszerowałam na przód. Pachnąca potem i krwią kudłata łepetyna blondyna zwisała swobodnie na mojej piersi, obijając się rytmicznie od mojego obojczyka. Tak połączeni w ciszy, sunęliśmy na przód. Niespodziewanie poczułam, jak mój but trafia na jakąś nierówność terenu i straciłam równowagę. Wyciągając przedramiona przed siebie upadłam w miękki mech. Rori jakby się ocknął i poruszył niespokojnie, zsuwając ze mnie. Niezbyt przytomnie spytał:
- Wszystko w porządku…? 
Podniosłam się i usiadłam, obracając się do towarzysza. Miał brudną z ściółki twarz. Kiwnęłam głową i ponownie zarzuciłam sobie chłopaka na ramię.
- Jeszcze kawałek – oznajmiłam, wstając. Ponownie ruszyliśmy krok po kroku. Mozolnie i powoli, jednak w przód. Uniosłam wzrok bez zbytecznej nadziei, jednak ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam… skrawek gospody, widoczny między drzewami. Zdawała się być jeszcze dość daleko, jednak sam widok napawał otuchą. Poczułam przypływ nowych sił, jakie daje bliskość celu, jednocześnie wiedząc, że mogę nie wytrwać do samego końca, jeśli je całe zużyję teraz. Głowa Roriego znów luźno leżała na mojej piersi.  Pogładziłam ją delikatnie, by nie zbudzić blondyna i uśmiechnęłam się lekko. 
- Jeszcze kawałek… - powtórzyłam.  A kilkanaście metrów dalej byłam już pewna, że nie dam rady tam dotrzeć. Bolał mnie grzbiet, a ręka, na której opierał się chłopak już dawno straciła czucie. Jeszcze kilka kroków… powtarzałam sobie, wpatrzona w zielone runo. 
Niespodziewanie poczułam, jak ktoś zdejmuje ze mnie ciężar i niemal się przewróciłam, tracąc równowagę. Spojrzałam na przybysza z niemym życzeniem, by teraz, gdy już tak dużo przeszliśmy, nie okazał się nikim ze SJEWu. Ku mojej uldze, trzymając Roriego na swoim ramieniu i patrząc na mnie niezbyt przychylnie stała Rita. Pokiwała z pogardą głową i zniknęła. Zostałam sama w cichym lesie.
Kilka chwil trwało, nim ocknęłam się z letargu. Rozciągnęłam się i kilka razy obróciłam ramieniem do przodu. Czując się trochę lepiej, choć nadal zmęczona, ruszyłam w dalszą drogę ku gospodzie. W przeciwieństwie do wcześniejszego etapu wędrówki zajęło mi to ledwie kilka minut. Nie wzbudzając najmniejszego szmeru wślizgnęłam się do gospody, przeczłapałam koło recepcji, przy której Mortimer wypełniał jakieś papiery. Nawet mnie nie zauważył. I wdrapałam się po schodach na górę, do pokoju, w którym jeszcze poprzedniego dnia leżał Rori. Dziś znów go w nim zastałam. Przykryty kocem, spał, a jego pierś unosiła się regularnie. Nad jego posłaniem stała Rita, z rękami założonymi na piersi. Była tyłem do mnie, jednak była pewna, że zauważyła moje przybycie.
- To wszystko znowu twoja wina – powiedziała gorzko. – Powinien odpocząć. Zregenerować rany.
- Nie potrzebowałam go. Poradziłabym sobie sama – odparłam chłodno. – Wiesz jaki on jest.
- Wiem. I ty też powinnaś wiedzieć. Powinnaś wiedzieć, że nie odpuści sobie pójścia za tobą.
- Nic mu nie będzie – ucięłam.
- Oby.
Dziewczyna zamilkła, wpatrzona w twarz śpiącego. Westchnęłam cicho i nie robiąc hałasu wyszłam na korytarz. Przez chwilę stałam, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Rori pewnie znowu będzie w nienajlepszej kondycji… być może znów stracimy kilka dni. Na schodach rozległy się kroki i zza przepaści piętra wyłonił się ten mężczyzna. W rękach niósł świeżą pościel. Powoli zmierzał w moim kierunku, a gdy mnie minął przypomniałam sobie ofertę, jaką dał Roriemu. Obróciłam się na pięcie i zawołałam za nim.
- Panie Mortimer? – Mężczyzna odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.
- Coś się stało? – spytał z uprzejmym uśmiechem.
- Nie. Chciałabym porozmawiać o pańskiej ofercie. – Mężczyzna wyglądał, jakby nie był pewny, co mam na myśli. – Tej, którą złożył pan mojemu ochroniarzowi. Temu wysokiemu blondynowi.
- Ah, jemu – przypomniał sobie gospodarz. – Ty jesteś tą wspomnianą przez niego alfą?
Kiwnęłam głową, na co on zmierzył mnie badawczym spojrzeniem.
- Taka młoda… cóż… Myślę, że to nie jest odpowiednie miejsce na podobne rozmowy – oznajmił, a ja przytaknęłam. – Przyjdź na recepcję po zamknięciu gospody. Na razie mam jeszcze kilka obowiązków do spełnienia, jednak potem będę miał dla ciebie nieco czasu. Zgoda.
- Oczywiście. – Mężczyzna jeszcze raz się uśmiechnął i ruszył dalej, by zniknąć w jakimś pokoju.
Do zamknięcia było jeszcze nieco czasu. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, bym spędzała go przed drzwiami pokoju rodzeństwa. I tak Rita lepiej zadba o tego debila niż ja mogłabym to zrobić. Pozwalając myślą oddryfować, bezwiednie ruszyłam w kierunku wyjścia z budynku. Otworzywszy drzwi uderzył we mnie strumień zimnego powietrza. Wcześniej tak tego nie odczuwałam. Emocje, wysiłek fizyczny… teraz, gdy nieco ochłonęłam mogłam myśleć jaśniej. Wyszłam z gospody i okrążając ją odszukałam osłonięty od wiatru zakątek, z którego mogłam widzieć drogę, prowadzącą do budynku. Oparłam się o zimną ścianę i usiadłam. Zapatrzyłam się w szare chmury, z których na szczęście cały deszcz już wypłynął. 
Niespodziewanie przypomniała sobie o czymś. Wiadomość, którą odebraliśmy w burdelu… że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Sięgnęłam dłonią do kieszeni i wydobyłam z niej wciąż złożony kartonik. Był co prawda trochę mokry, jednak gdy go rozłożyłam okazało się, że zawartość nie ucierpiała w żaden sposób. Na eleganckim, kremowym papierze, eleganckim, pełnym zawijasów pismem, wykonanym zielonym długopisem ktoś napisał: „Spotkajmy się za tydzień, w Hause of Sun.” Nie było żadnego podpisu, symbolu… dosłownie nic. Obejrzałam karteczkę ze wszystkich stron, jednak nie znalazłam żadnych śladów ukrycia jakiegoś teksu. To była po prostu zwykła wiadomość. Czyżby znowu ta cała Piętno chciała się z nami skontaktować? Skrzywiłam się do siebie z niesmakiem. Czego ona znowu mogła od nas chcieć, co? Wiadomość ewidentnie zaadresowana była do mnie, a z tego co pamiętam nie miała z nią zbyt dobrych układów. A może to pułapka? W końcu przedostatnia wiadomość zaprowadziła nas prosto w łapy SJEWu. A jednak… Rori mówił, że spotkał tam… jak mu było? Skrybę? Chyba tak. Skrybę z wiadomością dla nas. Zapewne pułapka również i jemu przysporzyła problemów. A może przyszli za nim, a złapali nas? Nie, to było zbyt dobrze ustawione. O co tu wogóle chodzi?
Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam… gdy otworzyłam oczy niebo było bezchmurne i czarne. Nie widziałam nawet księżyca czy gwiazd. Okrywający wszystko mrok przejmował jakąś grozą. Na policzkach poczułam coś chłodnego, więc je przetarłam myśląc, że to rosa… Jednak na dłoni pozostały krwawe ślady. Płakałam…? Czy coś mi się śniło…?
Wstałam i opierając dłoń o mur gospody, by nie zgubić się w mroku, otaczającym zarówno moje ciało, jak i moją duszę, udałam się do wejścia. Dopiero wchodząc do ciepłego hallu uzmysłowiłam sobie, jak bardzo zmarzłam. Skostniałe palce piekły nieprzyjemnie. Za ladą stał Mortimer, przecierając czysty już kawałek powierzchni. Nagle drgnął i podniósł oczy na mnie. Na jego twarzy odmalowała się ulga. 
- Już myślałem, że nie wrócisz – wyznał, wychodząc zza lady i zmierzając do drzwi. – Musiałbym zostać całą noc, żeby za tobą zamknąć. – Szybko przekręcił zamek w drzwiach gospody i odwrócił się do mnie. – Skoro jednak zdecydowałaś się wrócić, zapraszam do mojego gabinetu. – Dłonią wskazał drzwi, skryte w cieniu, za ladą. Ruszyłam w tamtym kierunku i chwilę później stałam w niewielkim pokoju, pełnym różnego rodzaju sprzętów. Były tam za równo regały z segregatorami, półki z trofeami myśliwskimi oraz łóżko, czajnik, biurko i dwa krzesła. Mortimer wskazał mi miejsce, po czym podszedł do czajnika.
- Masz może ochotę na herbatę? – spytał uprzejmie.
- Herbata to jest coś, czego się nie odmawia. – Uśmiechnęłam się promiennie, na myśl o ciepłym napoju. Gospodarz przyszykował kubki i postawił wodę. A już kilka minut później siedział naprzeciw mnie, przy biurku z kubkiem w dłoni. Ja również grzałam swoje ręce o gorące naczynie, wdychając aromat zwykłej, czarnej herbaty – taki cudny po tylu dniach bez niej. Wzięłam łyka w zamyśleniu, nie patrząc na mężczyznę. – Chyba powinniśmy od razu przejść do sedna – zaczęłam, zamyślona.
- Też tak sądzę. Jest już dość późno – przyznał Mortimer – a ja jutro mam pracę. Zatem…?
- Zaoferowałeś nam, że udostępnisz miejsce do spotkań wilków – skoncentrowałam wzrok na gospodarzu, jednocześnie się prostując i odstawiając herbatę. – Jaką mamy gwarancję, że nie jesteś w zmowie ze SJEWem? 
- Już to mówiłem twojemu przyjacielowi – mężczyzna skrzywił się. – Gdybym miał was wydać, już bym to zrobił.
- Trzy wilk a cały WKN… to chyba różnica, nie sądzisz?  Ostatnio nie wyglądałeś na tak przyjaznego n a m.-  Wpatrywałam się intensywnie w twarz Mortimera, aż ten się żachnął. 
- Ostatnio było ostatnio. Zresztą nie nalegam. To była tylko propozycja z dobrego serca. – Dalej nie spuszczałam z niego oczu. Skinęłam powoli głową.
- Jesteś szczerym człowiekiem – przyznałam, rozluźniając się nieco i ponownie biorąc do rąk herbatę. – O jakiej konkretnie lokalizacji mówimy? Ile pokoi? Jaki rozmiar? Czy nie usłyszą nas inni goście lub nie zwróci ich uwagi podejrzana ilość gości, którzy wchodzą i wychodzą? Chcesz, byśmy w jakiś sposób się odpłacili?... – Pewnie dalej bym go zasypywałą pytaniami, gdyby mi nie przerwał.
- Po kolei! Do waszej dyspozycji byłaby połowa piwnicy oraz strych. Trochę zakurzone, ale miejsca jest tam dość, a i goście nie powinni na nic zwrócić uwagi. Raczej nie miewam zbyt wielu klientów, a nawet jeśli, to i tak zwykle większość pokoi na piętrze jest wolna, więc w razie czego możecie z nich korzystać. – Przerwał na chwilę, by się zastanowić. Upiłam łyka herbaty.  – Te tereny są raczej niespokojne. Mafie z Areny 9 mają tutaj swoje interesy. Myślę, że byłbym wdzięczny za ochronę.
- Ochronę? – Uniosłam brew. – Zdajesz sobie sprawę, że goszcząc nas narażasz się na większe niebezpieczeństwo, niż wchodząc w układy z mafią? SJEW cię zniszczy, jeśli dowie się, że nam sprzyjasz.
- Jestem gotów zaryzykować. Myślę, że tym razem będziecie ostrożniejsi. – Mortimer uśmiechnął się gorzko. Miał rację. Na pewno będziemy ostrożniejsi. Nie możemy sobie pozwolić na kolejną wpadkę… Tym razem moglibyśmy tego nie przetrwać.
- Zgoda – zadecydowałam wreszcie, odstawiając niedopitą herbatę na biurko. – Myślę, że możemy przystać na pana warunki. – Wstałam i wyciągnęłam do mężczyzny rękę. Ten również wstał i chwycił moją dłoń w swoją. Uścisnął krótko i usiadł ponownie. – Jeśli kiedykolwiek będzie pan czegokolwiek potrzebował to WKN jest do pańskich usług. – Powiedziałam poważnie. – Dobrej nocy.
- Wzajemnie – odpowiedział gospodarz.
Wyszłam z jego gabinetu. Gdy zamknęłam drzwi poczułam, jak kręci mi się w głowie, więc oparłam się o futrynę ciężko. Wzięłam głęboki oddech. Wszystko wróci do normy. Nie będę musiała się gnieździć po jakichś małych bazach… A Arena 6 jest dość ustronnym miejscem, byśmy nie zostali od razu wykryci. Mam tylko nadzieję, ze ten człowiek nie pożałuje swojego wyboru. Wyprostowałam się i dość szybko znalazłam w pokoju, zajmowanym przez Roriego i Ritę. Kotka, śpiąca na piersi chłopaka otworzyła jedno oko, czując że wchodzę, ale w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że zauważyła moją obecność. Przemieniłam się w wilka i położyłem pod łóżkiem mojego towarzysza. Byłam wymęczona, mimo, a może trochę z powodu drzemki, zasnęłam niemal od razu.
Sny miałam niespokojne, pełne wizji, w których Rori zamieniał się w przerażającego demona. W demona, pod którego łapami ginęli ludzie, przypadkowi ludzie, ludzie, którzy niczego nie zrobili. To z mojego powodu, z mojego. On tylko chce mnie bronić. Chce chronić przed ludźmi. Chce chronić przed światem. Oh Rori, ty debilu. Obudź się, obudź!
Zamiast obudzić przyjaciela z transu, wybudziłam siebie ze snu.  Za oknem wciąż jeszcze było ciemno, a w pokoju zalegała cisza, jednak czuć już było nadchodzący poranek. Jednak jakoś nie miałam ochoty wstawać… z drugiej strony nie miałam ochoty wracać do tych sennych mar, w których Rori…  To przerażające, jak taka moc niszczy człowieka. Furia. Chociaż mówi, że pamiętał wszystko co robił. Pamiętał… przynajmniej tyle. Przynajmniej wie, jak to się wydarzyło. Znów, nie wiadomo kiedy, zapadłam w sen. 
Tym razem znalazłam się w znacznie spokojniejszym miejscu, niż uprzednio. Sen nie był też tak chaotyczny. Właściwie to… wątpiłam by to naprawdę był sen. Otaczająca mnie ciemność była tak spokojna i cicha. Gładka tafla pod stopami, niezmącona.
~Anthitei?    ~ spytałam, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Głos utonął w ogarniającej wszystko ciemności. Dopiero po chwili, jakby z trudnością dotarł do mnie głos demona.
~Tak, pani? ~ Z gładkiej tafli przede mną wyłania się mały, patykowaty chłopiec o wychudzonej twarzyczce i zmęczonym spojrzeniu. Jego ubranie było powycierane, brudne i podarte. Był bez butów, a jego włosy pozostawały w nieładzie, wyrosłe ponad normę i jakby krzywo przystrzyżone. Nawet nie wstał, nie ukłonił się, jak to zwykł czynić. Siedział tam, gdzie się wyłonił, patrząc na mnie ponuro. Zaniemówiłam z wrażenia. Tak dawno nie widziałam się z nim…
~Co się z tobą stało? ~ Uklękłam przed nim i delikatnie dotknęłam twarzyczki demona. ~ Nigdy nie wyglądałeś tak mizernie…
~Wyglądałem ~ odparł. ~ Do niedawna byłem łysy i nagi. Przez ciebie, pani.
Omiatałam go spojrzeniem od głowy do stóp i z powrotem, nie mogąc uwierzyć, że to mój Anthitei. Ten dumny, przedwieczny, silny, lojalny, szarmancki gentelman… gdzie on przepadł? Chłopiec chyba wyczytał to mojej twarzy, bo uśmiechnął się kpiąco.
~Odkąd, pani, nie zabijasz straciłem swoją moc. Gdyby nie incydent w Haus of Sun nadal wyglądałbym jak Gollum.
~Ha…? Przecież nikogo tam nie zabiłam, co to ma do rzeczy? ~ zdziwiłam się.
~Wiele istot straciło życie w wyniku wybuchu ~ Odpowiedział Anthitei, patrząc na mnie z politowaniem. ~ A tobie, pani, nadal się wydaje, że ta klątwa ma moc po zniknięciu Olimpijczyków? Phi ~ fuknął ~ Śmiechu warte. Nie mają nad tobą, pani, żadnej władzy. Jedyne, co musisz, pani, przełamać, to twoja psychika.
Zmarszczyłam brwi.
~Nie sądzę. Gdyby tak było, już dawno bym się przemogła.
~Akurat! Ty, pani, po prostu nie chcesz już zabijać. Przytłoczył cię twój własny żal! 
Otworzyłam usta, by coś odpowiedzieć demonowi, jednak od razu je zamknęłam. Jedyne, co można powiedzieć na pewno o tym typie demonów to to, że niezależnie od sytuacji, zawsze mówią prawdę. A Anthitei zna moje wnętrze lepiej, niż ktokolwiek. Lepiej nawet, niż ja sama. Nawet, a może szczególnie.
~No dobrze, może nie chcę zabijać. Czy to źle? ~ spytałam chłopca. Ten westchnął i oparł głowę na dłoniach.
~Nie jest to złe w ogólnym zarysie. Ale pomyśl, pani, o Rorim. Dla niego jest to złe. ~ I ponownie demon miał rację. Gdybym mogła sama o siebie zadbać, nie byłby teraz w takim stanie, w jakim jest.
~Może…

Czyjeś włochate ciało przygniotło mnie całym swoim ciężarem, wyrywając ze snu. Odskoczyłam, warcząc na… kotkę, która syczała  pod łóżkiem Roriego. Przestałam grozić i otrzepałam się z resztek snu. Tym, co sprawiło, że Rita wylądowała na mnie, był jej brat, który gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej zrzucił kotkę na ziemię. Teraz właśnie spuścił nogi z łóżka i patrzył prosto na mnie. Przybrałam ludzką formę i usiadłam na podłodze, naprzeciw.
- Co? – spytałam, czując zalegającą miedzy nami ciszę.
(Rori? 4 tysięcy nie będzie... ale masz marną namiastkę. Czekam na odpis^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz