14 stycznia 2016

Od Lorema cd. Anthony'ego

  Obrzuciłem chłopaka badawczym spojrzeniem, omiatając go od stóp do głów. Był niski, o drobnej budowie i jasnych włosach. Przypominał mi niziołka lub małego potliwego diablika. Spojrzałem jeszcze przelotnie na współpracownika, który twierdził, że ten dzieciak jest od nas. Czyli go widział. Wzruszyłem ramionami i odstąpiłem z drogi chłopca. Od Skrzata biło zadowolenie i radość z życia. Zdawał się niemal cały czas krzyczeć: "Mam pączki!", co rzecz jasna zdążył już wyjawić całemu światu.
  Mały przemknął koło mnie i usadowił się na jakimś podle na zapleczu, po czym w jego dłoni pojawił się pączek. Nie wdając się w dalszą rozmowę z nieznajomym wróciłem do wypełniania moich obowiązków. W tej chwili było nimi ścieranie kurzy z wyższych półek na tyłach biblioteki. Jako najwyższemu z zespołu to zajęcie prawie zawsze przypadało mi, co nie zmieniał faktu, że tam zawsze, ale to zawsze była warstwa kurzu ponad centymetrowa. Walka z nim nie miała sensu, jednak Jinny uparła się, że będziemy utrzymywać porządek w tym miejscu. W końcu propagandowe pisma naukowe i rzędy słowników nie mogą się zniszczyć. Obrzuciłem pogardliwym wzrokiem mijaną właśnie książkę, a właściwie coś, co książkę udawało.
  Tymczasem młody dalej w najlepsze zajadał pączka. Który to już? Trzeci? Po niegasnącym zapale zapewne stwierdziłbym, że to nadal pierwszy, jednak wyraźnie widziałem, jak sięgał do kieszeni po następne.
  Pracę opuściłem dość wcześnie. Moja zmiana skończyła się dokładnie w chwili, w której Skrzat skończył jeść. Niewartego uwagi popołudnia nie przerwało nic. Żaden niespodziewany najazd SJEWU-u, żaden przypadkowy patrol, żadne badania, żadna rewizja. Dzień stracony. Poświęciłem się pisaniu. W powieść, która powstawała pod moim piórem praktycznie bez udziału mózgu pojawił się mały, rozbrykany diablik, zostawiający wszędzie okruszki po pączkach...

  Następnego dnia idąc do biblioteki kupiłem kilka słodkich przysmaków w piekarni. Mama zawsze mówiła, że najedzony diablik to potulny diablik. Sprawdźmy tą teorię. Swoją zmianę odbębniłem w ciszy i spokoju. Inni pracownicy rzadko się do mnie odzywali, więc miałem czas na myślenie. Niebezpieczna, acz przydatne, nie powiem.
  W którymś momencie dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił radośnie i już wiedziałem, kto idzie. Białowłosy chłopczyk minął mnie w przejściu i poszedł na swoje najwyraźniej ulubione miejsce. Tym razem nie przyniósł jedzenia. Siedział tylko, oparty o ścianę z przymkniętymi oczami. Nie byłem pewien, czym się zajmuje na swojej zmianie. Co tak mała osoba może robić w bibliotece? Spojrzałem na miotełkę do kurzu. Na pewno nie prowadzi wojny z armią szarej masy nadszafkowej. Podszedłem do niego i położyłem przed nim dwa pączki, po czym ruszyłem do dalszego natarcia.
(Anthony? Pączek. Wyraża więcej niż tysiąc słów xD)

Od Anthony'ego

Niska postać, niemalże skacząc przemierza ulicę. W prawej dłoni ściska skórzaną teczkę, wymachując nią na wszystkie strony. Parę osób odsuwa się, chcąc uniknąć uderzenia. 
Uwagę chłopca przyciąga nagle wystawa piekarni. Zatrzymuje się gwałtownie i podchodzi bliżej, chłonąc spojrzeniem niesamowite ilości słodyczy na półkach. Oblizuje wargi i wpada do sklepu. Dzwonek do drzwi oznajmia przybycie klienta. Z zaplecza wyłania się kobieta w średnim wieku. Przerzedzone włosy ze srebrnymi pasemkami ma zaczesane do tyłu, w kok. Uśmiecha się do niego dobrotliwie. 
- Co dla ciebie, mój drogi?
Anthony wzdycha cicho. Nie jest niczyim "drogim", ale nic nie mówi. Zadowala się zapachem wypieków. 
- Prosiłbym o dwa, nie, pięć pączków. - mówi. Po chwili sprzedawczyni wręcza chłopcu dwie, jeszcze ciepłe bułki w papierowej torbie.
- Dla mamy i taty, co? Dobre z ciebie dziecko.
Anthony uśmiecha się szeroko i wychodzi. 
Szybko dociera do biblioteki. Wpada radośnie, witając się ze swoją szefową i paroma innymi osobami, niekoniecznie znajomymi. 
- Mam jedzenie. - rzuca w stronę współpracowniczki i kieruje się w stronę zaplecza, po drodze wyciągając z torby pączka. W wejściu niemalże zderza się z chudym mężczyzną. Tak wysokim, że chłopiec musi zadrzeć głowę do tyłu, że zobaczyć jego twarz. 
Mruży oczy. 
Nieznajomy spogląda na niego ze znużeniem.
- Obawiam się, że dzieciom nie wolno wchodzić na zaplecze. -mówi. Anthony wybucha śmiechem. 
- Och nie, istotnie nie. Tyle, że ja tu pracuję. 
Unosi brwi. 
- Spokojnie Lorem, on naprawdę tu pracuje! - rozlega się głos ich szefowej.
(Lorem Impsum?)

Od Sini

Wyszłam z domu wcześniej niż zwykle, gdyż o trzeciej. To było dziwne, bo zazwyczaj wychodzę tak jakoś o siódmej. Zeszłam na dół, dzień jak co dzień. Nic specjalnego nie miałam zaplanowanego. Weszłam do boksu Air i pogłaskałam ją. Wyszłam przed stajnie, a klaczka szła za mną. Kazałam jej stanąć, a ta to zrobiła. Poszłam po skrzynke z szczotkami i wyjęła twarde i miękkie zgrzebło... Po wyczyszczeniu sierść Air błyszczała. Ubrałam jej siodło i zapięłam popręg. Wesiadłam na Air i już chciałam ruszać, kiedy jedna z córek gospodarza, u którego wynajmuje boks zapytała:
-_Gdzie jedziesz?_-_Była to najwredniejsza z jego córek. Miała 17 lat i zawsze na wszystkicdonosiła. Nie lubiłam jej.
-_Nie twoja sprawa_-_wycedziłam przez zęby i cmoknęłam na Air. Samanta (wredna córka gospodarza) wyprowadziła z boksu swojego rasowego konia i mnie dogoniła. "Na_przawdę potrzebuje przyjaciółki" pomyślała i zirytowana spojrzałam na dziewczynę. Ta chytrze się uśmiechnęła i bez słowa podążała za mną... Ja w prawo ona też, no miałam jej po prostu dosyć. Jednak miałam na nią haka. Jej koń nie jest zbyt szybki, natomiast Air wręcz przeciwnie! Dałam niewidoczny dla Samanty znak klaczce, żeby przyśpieszyła. Air najwidoczniej uradowana ruszyła pełnym galopem. Samanta widząc, że przyśpieszamy również popędziłaa swojego ogiera. Po chwili dorównała mi, tyle że ona cwałowała, a ja galopowałam. Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. 
-_Ścigamy się_-_Zawołałam. Air na moje słowa zaczęła cwałować zostawiając Samante daleko w tyle... Odwróciłam głowę do tyłu, by zlokalizować dziewczynę, lecz jej nigdzie nie było."Pewnie dała sobie spokój i wróciła" zaśmiałam się. Kiedy znów popatrzyłam przed siebie zobaczyłam, że jedziemy wprost na jakąś dziewczynę. Wiedziałam, że nie zdołam się zatrzymać ani jej ominąć. Zostało_mi tylko jedno wyjście... skoczyć... Gdy_zbliżyłyśmy się do dziewczyny, jej czerowone oczy błysnęły, a ona sama kucnęła zasłaniając rękoma głowę. Air, pewna tego co robi, skoczyła nad dziewczyną i galopowała dalej. Ja nie chcąc jej tak zostawiać puściła wodze i wyciągnęłam stopy ze strzemion. Jechaliśmy akurat pod drzewami, więc miałam szansę złapać się jednej z gałęzi. Kiedy nadarzyła się taka okazja zrobiłam to, a Air pogalopowała dalej. Wisiałam parę sekund na drzewie, po czym puściłam się i zręcznie upadłam na ziemie. Pobiegłam do nieco zdezoriętowanej dziewczyny.
-_Przepraszam nie chciałam..._-_powiedziałam i pomogłam jej wstać. Ona złapała się za głowę i uśmiechnęła. 
-_Wiem, jeden z wypadków. Na szczęście nikomu nic się nie stało...
Uśmiechnęłam się do niej. Dziewczyna spojrzała mi przez ramię i powiedziała
-_No przepraszam, że musiałaś zeskoczyć z konia i on ci uciekł.
-_On nie uciekł, zaraz go zawołam_-_Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. 
-_Patrz
Po tych słowach zagwizdałam. Po minucie Air stała przy mnie. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i spoglądała to na mnie to na Air. Klaczka podeszła do nieznajomej i trąciła ją w ramię. 
-_A tak wogule to jestem Bezimienna.
- Dragonixa_-_powiedziała i podała mi rękę... W momencie, kiedy nasze ręce się spotkały, doznałam tego samego uczucia, co zawsze, kiedy kopiuje jakąś moc... Po paru sikundach sekundach wiedziałam, jaką moc ma dziewczyna i spojrzałam na nią. No dobra, moc krwi jest ciekawa, ale mam nadzieje, że nie wypróbuje jej na mnie...
(Dragonixa?)

Otrzymujesz pierwsze ostrzeżenie, za robienie nadmiernej ilości błędów. Po trzech wylecisz z bloga. A byłoby szkoda, zważywszy, że całkiem dobrze piszesz.

Od Charlotte cd. Shimera

- To idziesz czy nie?
 Nie wiedziałam jak zareagować na zaproszenie dziewczyny i jej brata. Z jednej strony nie chciałam mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Ostatnimi czasy rzadko komu ufam... Z drugiej jednak zapragnęłam z kimś porozmawiać. Już dawno tego nie robiłam. Ile to już będzie? Dzień? Dwa? Od grudnia niezbyt często ludzie potrzebują informacji, także rozmowa wydawała mi się zbędna. Im mniej osób mnie zna tym lepiej. Moje przemyślenia przerwała gromada policjantów wylewająca się za zakrętu.
 - No to jak? Ja stawiam - powiedział chłopak. Hmm. W sumie co mam do stracenia? Mogę tylko zyskać. I nie mówię tu tylko o darmowym posiłku (od wczoraj nic nie jadłam), ale i o informacjach. Może wiedzą coś o podziemiu? Ostatnio informacje na jego temat stały się bardzo popularne...
 - Idę - powiedziałam, po czym dodałam szybko - ale musimy się pośpieszyć! - krzyknęłam łapiąc futerał ze skrzypcami i blondyna za rękę. Chłopak automatyczni pochwycił rękę siostry i w takim układzie pobiegliśmy prosto przed siebie. Po paru zakrętach zgubiliśmy umundurowanych.
 - To gdzie idziemy? - zapytałam wesoło z błyskiem w oku - Proponuje restauracyjkę za rogiem.
 - Dlaczego cię gonili? - zapytał zdziwiony chłopak.
 - Ale było fajnie! - krzyknęła jego siostra - Nieważne dlaczego! Albo nie! Później nam opowiesz. Chodźmy coś zjeść! Mam ochotę na pizze!
 - To co wytłumaczenia zostawimy na później? - zapytałam uważnie przyglądając się blondynowi.

 (Shimer?)

Od Tiffany cd. Somniatisa

Tiffany rozłożyła się wygodnie w śpiworze, ale chociaż chciała, nie mogła zmrużyć oka. Niespokojne myśli krążyły jej po głowie. Czy Greckie mity były prawdziwe? Czy była okłamywana całe życie? Czy jej rodzice o tym wiedzieli? Raczej na pewno, skoro zachowywali się w taki, a nie inny sposób. Po odkryciu portalu do Erdas myślała, że nic ją już nie zaskoczy. A tu proszę... Tajemniczy człowiek, który twierdzi, że ją zna i że Tytania dokonała przemiany, opiekuje się nią i na dodatek jest obdarzony nadludzkimi mocami i wierzy w te wszystkie mity o grekach. Pozostały dwa wyjścia: albo Tytania oszalała i to wszystko nie dzieje się naprawdę albo to faktycznie jest jawa. Po dłuższej chwili zapytała:
- Somniatisie? Nie śpisz?
- Teraz już nie. - mruknął cicho mężczyzna i odwrócił się w stronę jego podopiecznej. 
- To wszystko prawda? Wiesz... o tych bogach?
- Bogowie zniknęli stąd kilka lat temu, zanim pojawili się ludzie. Wiesz... wyspa przed ludźmi wyglądała zupełnie inaczej. 
- Nie jesteś człowiekiem? - zapytała nieśmiało dziewczyna. 
- Jestem obdarzony wilczym genem. Zanim ludzie tutaj dotarli, były to tereny watahy. Watahy Krwawej Nocy. 
- Czy są inni? 
- Są. Ukrywają się pośród ludzi. 
- Czemu nie walczyliście z nimi? - dziewczyna zapytała z lekkim oburzeniem w głosie - Przecież, wy władacie magią, a ludzie... to tylko ludzie. 
- Gdyby to było takie łatwe...
- Hmm.. - mruknęła cicho Tytania - Ja wiele przeżyłam i sama się sobie dziwię, że jeszcze z mostu nie skoczyłam.
- Co masz na myśli? - zapytał Atis - Miałaś kiedyś myśli samobójcze? 
- I to nie raz, nie dwa. Zaczęło się w szkole. W klasie szóstej. Przeniosłam się z moim bratem do nowej podstawówki i od tego czasu zaczęto mi dokuczać. Nie mam zielonego pojęcia, co im zrobiłam, ale klasa mnie wyzywała, ośmieszała... Zawsze traktowali mnie jak odmieńca. Mój brat zdobył akceptację mojej chorej psychicznie klasy, a ja szczęścia nie miałam. Czasem nawet mnie wyzywał w ich towarzyskie i w końcu nie wytrzymałam. To było na lekcji. Wstałam z ławki i bez słowa wyszłam z klasy. Planowałam rzucić się pod koła samochodu. 
- Chyba trochę przesadzasz... - mruknął cicho mężczyzna.
- Gdybyś chodził do tej samej klasy, mógłbyś potwierdzić moje słowa. Oni wyzywali mnie, robili głupie kawały, obrażali i to nawet w pobliżu nauczyciela! I tego dnia przesadzili... tym bardziej, że nawet Percy zaczął mnie wyzywać. Mimo wszystko nie odważyłam się skoczyć z mostku, pociąć, czy zrobić coś innego. Jakimś cudem dotrwałam do drugiej gimnazjum. W gimnazjum dali sobie ze mną spokój. Zdobyłam pierwszą szkolną miłość i... ostatnią. Wydawał się być ideałem, ale nie wiedziałam, że jest ćpunem. Pewnego razu nakryłam go na zdradzie, jak się całował z jakąś blondynką. Spojrzał na mnie. Był naćpany. Podszedł do mnie i zaczął mnie bić. Wszędzie widziałam tylko krew. Kiedy skończył, odszedł ze swoją nową dziewczyną, a mnie zostawił samą. Zaczął padać deszcz, a ja jakimś cudem pokuśtykałam do domu. W domu nie zastałam nikogo. Rodzice byli w pracy, mój młodszy brat Anubis był na treningu, a Percy znowu poszedł na miasto. Umyłam się, opatrzyłam rany i położyłam się na łóżku głośno płacząc. Nie pojawiłam się w szkole następnego dnia. Symulowałam, że mam gorączkę i rodzice dali mi spokój. Kilka dni później mój ojciec... zginął w wypadku, w każdym razie tak mi wmawiano. Był tak naprawdę jedyną osobą, która mnie rozumiała z mojej rodziny. Brat, zawsze mnie odpychał, Anubis z niewiadomego powodu darzył mnie nienawiścią, a mama... ehh... z nią się nigdy nie dogadywałam. Po stracie ojca popadłam w depresję. Co prawda, w Erdas zawsze czułam się akceptowana, do czasu, kiedy się nie wydało, iż noszę zakazany żywioł. Zaczęli mnie nienawidzić. Co prawda, była grupka pewnych osób, którzy byli zawsze ze mną, ale cały czas ginęli i to z mojej winy. Cały czas ratowali mi życie. I tak w końcu nie mam już chyba nikogo... - zapadła niezręczna cisza. 
Somniatis nie odzywał się do Tytanii ani słowem. Nie wiedziała, co sobie teraz pomyślał. Po dłuższej chwili zapytała:
- O co w tym wszystkim chodzi? W tym całym WKN... i... dlaczego mimo wszystko do tej pory mnie nie opuściłeś? Czemu tak bardzo zależy ci na moim nędznym życiu? 
(Somniatis? No okaż że dziewczynie troche współczucia x3)

Od Adrianne cd. Ryu

(cd. tego)
Spojrzałam w dół wieżowca. Zawiał zimny wiatr, który przesłonił mi twarz włosami.
- Podoba mi się - westchnęłam i oparłam głowę na dłoni.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe - niepewnie się uśmiechnęłam. 
Jeszcze nigdy przed nikim się tak nie otworzyłam albo nawet nie czułam się tak swobodnie. Dziwne. Pewnie ośmiela mnie to, że też jest wilkiem.
Ryu odwrócił się do barierki oddalonej kawałek od miejsca, gdzie stałam i stanął plecami do mnie.
Hmm... Ciekawe co zrobi jeśli... Zaprowadził mnie w takie miejsce, więc nie zmarnuję takiej okazji. Uśmiechnęłam się przebiegle.
Stworzyłam szybko swojego klona i wysłałam go, żeby zawisł rękami na barierce z drugiej strony. Jednocześnie wrzasnęłam i schowałam się za jakimś kontenerem.
Chłopak szybko się odwrócił i podbiegł do mojego sobowtóra. Kiedy próbował złapać "mnie" za rękę i wciągnąć, a ja rozmyłam się razem z następnym powiewem zimnego wiatru odskoczył zwinnie od krawędzi. Nawet nie słyszałam czy coś mówił, a jedynie widziałam, że przeklął pod nosem.
- Ha-ha. Bardzo śmieszne. - powiedział poirytowany.
- A żebyś wiedział - roześmiałam się i wyszłam zza pojemnika.
- To jedna z twoich mocy?
- Mo-że - wysylabizowałam i wyszczerzyłam się w uśmiechu. Ryu założył ręce na krzyż i odwrócił się do mnie plecami strojąc focha.
- No nie obraaaażaj się - dźgnęłam go w plecy paznokciem. Zgrabnie się odwrócił i chwycił mnie za rękaw.
- Nie przystoi damie tak dźgać innych - teraz i on się uśmiechnął.
- Jestem dzieckiem. Mi jeszcze wszystko wolno - pokazałam mu język i zabrałam mu materiał z dłoni.
- Tak? - zapytał zdziwiony - nie wyglądasz...
- Mam siedemnaście lat. I pół - puściłam do niego oko i skierowałam się do zejścia na dół. Ryu poszedł za mną. Mieliśmy już dość mało czasu.
Jechaliśmy chwilę windą po czym wyszliśmy na ulicę.
- Może zacznijmy się zbierać do tego klubu, czy czegoś tam... - zaproponowałam.
- Coś ty taka niepewna? Nigdy nie byłaś w takim miejscu?
- Raz. I nie było fajnie.
Minęło kilka kolejnych minut, aż dotarliśmy na miejsce. Od razu przy wejściu przywitał nas odór palonego zielska i alkoholu.
- Tiaaa... Świetne miejsce na spędzanie wolnego czasu - mruknęłam pod nosem. Weszliśmy do środka.
W klubie aż roiło się od ludzi. W większości były to osoby w wieku około dwudziestu, trzydziestu lat, które pewnie szukały wrażeń na jedną noc. Kobiety tańczyły na niewielkim parkiecie, faceci pili i palili pod ścianami.
- Widzisz ją? - zapytałam.
- Nie. Musimy trochę poczekać.
- Ok. Jak już dzisiaj szalejemy to może spróbuję czegoś nowego... - spojrzałam na podświetlone menu, na podpunkt z napitkami.
- Nie piłaś jeszcze alkoholu?
- Piłam i był paskudny. Może teraz będzie lepiej - nie czekając na odpowiedź poszłam do baru.
- Witam piękną damę - uśmiechnął się do mnie barman - coś podać?
- Jeśli macie to coś różowego i najlepiej słodkiego - oparłam ręce o blat i usiadłam na wysokim stołku barowym. Moje nogi miały jakieś trzydzieści centymetrów no podłogi.
Mężczyzna podał mi kieliszek z jasno różowym płynem, w którym pływał ogórek i mała parasolka.
- Na mój koszt - mrugnął do mnie i odszedł.
Zaczęłam popijać napój. Nawet dobry.
Po chwili podszedł do mnie Ryu.
(Ryu?)

Od Keto cd. Damona

Spojrzałam na chłopaka. Szczerze nie spodziewałam się takiej reakcji chłopaka. Czy on faktycznie mnie kochał? A może tylko mi sie wydawało? Chłopak jednak stał cały czas naprzeciwko mnie i oczekiwał odpowiedzi. Wzięłam głęboki oddech.  Jeżeli muszę być szczera, nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiego uczucia. Serce biło mi w piersi  jak szalone. Uspokoiłam swoje myśli, które latały mi w głowie jak szalone. Zamierzałam powiedzieć mu prawdę, czemu to dłużej ciągnąć? On się  odważył, to i ja też sie odważę. Obym tylko tego nie zawaliła, bo będzie kiepsko! Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam recytować przemowę, utworzoną na poczekaniu: 
- Damon, jeżeli mam być szczera, to ja również od kilku dni cały czas sie w tobie podkochiwałam. Bardzo cię lubię... iii... - wyjąkałam. - Ja... znaczy... nooo... też cię kocham i tak, mogę być twoją partnerką. - gdy skończyłam, nie czekałam na reakcję Damona. Pocałowałam go. 
(Damon? #Romantyzm x3)

12 stycznia 2016

Od Roriego cd. Argony

Stałem na przystanku autobusowym i czekałem. Męczące było przyjście tu z tą głupią skręconą lub... skręconą nogą. Wreszcie przyjechał autobus, wsiadłem i zległem na najbliższym wolnym krześle. Teraz tylko czekać na dojazd do Areny 8. Po półtorej godzinie dotarłem na mój przystanek. Wysiadłem i po raz kolejny spojrzałem na współrzędne. Odpaliłem GPS i wpisałem co trzeba. Okej, miejsce-zagadka znajduje się kilka ulic stąd. Ruszyłem kulejąc w odpowiednią stronę, mam się spodziewać baru, a raczej magazynu alkoholu. No, raj dla gościa z problemami. Droga do celu nie była łatwa musiałem skręcać i przechodzić przez ulice, nawet dwa razy przeskoczyłem przez płot i raz przez ogrodzenie. Po kolejnej godzince znalazłem się na tyłach baru w starym stylu "Tawerna pod trzema kotami". Przemknięcie koło wejścia głównego i przechodniów bez wzbudzania najmniejszego zainteresowania poszło łatwo. Zbyt łatwo. Nawet przez chwilę nakazywałem sobie ostrożność, ale to nie w moim stylu. Znalazłem wejście do piwnicy i bez namysłu zacząłem wchodzić do ciemnego pomieszczenia. Zamknąłem za sobą i ogarnęła mnie cisza przerywana jedynie kapaniem wody i moim oddechem. Nie szczelne rury, co? Ponadto pachniało lochem, winem i stęchlizną, co w połączeniu dawało drażniącą nos mieszankę. Ruszyłem ciemnym korytarzem i po dość długim czasie dotarłem do dużego pomieszczenia w którym znajdowało się kilka jak nie kilkadziesiąt regałów z winami i piwami najróżniejszych roczników i pochodzenia. Zapaliłem światło i z podziwem zacząłem zwiedzanie. Przechodziłem z nieukrywanym zainteresowaniem między rocznikami od 1587 do 1776. Potem od 1890 do 2001 i wyżej. Butelki sprowadzane były z Francji, Włoch, Niemczech, Chorwacji i nie tylko. Normalnie raj, co jakiś czas na ścianie widniał jakiś napis.
- Rori mamy... co tu tak cuchnie?- Rita zawyła mi koło ucha, nie ukrywam się jej wystraszyłem i wpadłem na regał po mojej prawej.
- Jeny nie strasz! - warknąłem - Witamy w raju wszystkich pijaków. Ale zaraz zaraz... co ty tu robisz? Chyba wyraźnie powiedziałem, że masz pilnować Argony.
- Uciekła - wzruszyła beztrosko ramionami
- No nie... prosiłem cię - złapałem się za głowę - Wiesz co to oznacza? - dziewczyna pokręciła głową - Że po pierwsze zawaliłem, na całej linii, bo nikt jej nie pilnuje, a ona chodzi po mieście, gdzie na każdym kroku czają się SJEWowcy, a po drugie nawet nie wiadomo gdzie ona jest
- Z tym drugim się nie zgodzę - przerwała mi z chytrym uśmiechem
- Skro wiesz gdzie ona jest to... CO TU JESZCZE ROBISZ?! - wrzasnąłem
- Bo nie wiem. Ale ona się dowiedziała co robisz i pewnie za niedługo tu... - zasłoniłem jej usta dłonią
- Nawet nie kończ - warknąłem i podrapałem się po karku - Jak możesz zejdź mi z oczu
- Rori. Czemu tak się nią przejmujesz?
- Bo jest dla mnie ważna i...- przerwałem, bo twarz dziewczyny widocznie zmieniała się z radosnej, bo uwolniła się od Argony, na nienawistną i rządną krwi - no... Ja ten tego... jestem zajęty czy możemy przełożyć tą rozmowę na później?
- Nie będzie żadnego później. Chcę o tym rozmawiać teraz - oburzyła się
- Ale ja mam pewne rzeczy do zrobienia. Pogadamy o tym w domu
- Możemy teraz tam iść - założyła ręce na pierś - Co was łączy?
- Praca - trochę tu skłamałem... tak trochę bardzo. Bo ja ją lubię osobiście, a praca pozostaje pracą - Tylko tyle, czy możesz dać mi zająć się tym czy powinienem?
- Jasne - zmierzyła mnie z góry do dołu wzrokiem i zniknęła
Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się po pustym magazynie. Zacząłem przeszukiwać każdy regał, każdą nalepkę i każdy symbol na półkach. Na kilku etażerkach widniały duże drukowane litery które po dłuższym czasie układały się w jakiś szyfr. Świetnie, znowu kody i przekombinowane kombinacje... nie mam do tego głowy przydała by tu się... a no racja. Potrząsnąłem głową i sprawdzałem dalej w ciszy i samotności. Po około półgodzinie znudziło mi się, odpaliłem papierosa i usiadłem na podłodze w rogu za jedną z biblioteczek winiarskich bawiłem się nożem wojskowym. Siedząc w zamyśleniu złapałem pierwszą z brzegu butelkę i ją otworzyłem. Zgasiłem światło i smakowałem trunek. Wino było dobre, nie za gorzkie, nie za słodkie. Wiadomo na jednej butelce się nie skończyło. Po dłuższym czasie usłyszałem skrzypnięcie otwieranych drzwiczek piwnicznych. Dźwięk normalnie tak cichy, przeszył pomieszczenie i mnie na wskroś. Zgasiłem już chyba dziesiątego papierosa, zniknąłem butelkę z 1/3 zawartości i przygotowałem nóż do ataku lub obrony. Siedziałem w kucki w rogu i chwiałem się nie mogąc utrzymać zbyt dobrze równowagi. Usłyszałem kroki i zamarłem w bezruchu, gdy osoba stanęła po drugiej stronie stojaka z alkoholem. Cicho się podniosłem, a osoba stanęła zaraz przede mną tylko, że tyłem. Punkt dla mnie. Postawiłem krok do przodu i się zamachnąłem, gdy postać się odwróciła i sprzedała mi celnego kopa w sam środek klatki piersiowej. Uleciało ze mnie powietrze i odleciałem do tyłu natykając na coś plecami. Owe coś ustąpiło pod moim ciężarem... a raczej rozsypało się w drobne drzazgi. Jak zdążyłem zrozumieć sturlałem się po schodach i nieźle poobijałem. Zatrzymałem się dopiero na twardej i zimnej ścianie. Pomieszczenie... a raczej mały pokoik był ciemny do granic możliwości.
- Cholera
Burknąłem trochę nie zrozumiale i aby wstać złapałem się półek po obu stronach klitki. Na nieszczęście były to duże, niestabilne, pełne wódki i wina i piwa kredensy. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć co stało się dalej. Wszystko się przechyliło, a butelki poleciały na mnie. Część się zbiła na podłodze inna część na mnie, a jeszcze inna część spadła cała i mnie przygniotła. Regały na szczęście zaparły się o siebie, bo one to chyba by mnie zabiły. Tak dla zasady
- Ałaa - zawyłem i załapałem się za rozcięcie biegnące od policzka do szyi i obojczyka - Rany za co?- ktoś zaczął schodzić po chodach, było mi wszystko jedno co się teraz zemną stanie. Schowałem głowę w rękach i po prostu czekałem.
- Ro... - usłyszałem znajomy głos, a gdy podniosłem głowę, aby spojrzeć na napastnika oślepiło mnie światło - Chłopie. Jak ty wyglądasz?! - osoba wyciągnęłam nie spod butelek i szkła za bluzę pod szyją i dopiero teraz ogarnąłem, że jest to Argona. Wepchnęła mnie po schodach i rzuciła na podłogę - Wyglądasz jak siedem nieszczęść, a pachniesz jak cała gorzelnia - przez jej gniewny głos miejscami przedzierało się zakłopotanie i lekkie zmartwienie
- Tak, no wiesz - usiadłem oparty o ścianę i wyszczerzyłem się w ogroooomnym uśmiechu. Sekundę po tym syknąłem z powodu bólu rany na policzku. Odwróciłem głowę i zrobiłem dość głupią minę
- Wstawaj - warknęła, ale zanim zdążyłem zakodować co ode mnie chce złapała mnie za bluzę na ramionach i szarpnęła do pozycji stojącej - Co ty sobie wyobrażasz?! - wrzasnęła mi do ucha, przez chwilę tępo się w nią wpatrywałem
- Jak mam być szczery to nie mam pojęcia o co ci się rozchodzi - powiedziałem lekko się chwiejąc, dziewczyna przycisnęła mnie do ściany, za co z resztą byłem jej niezmiernie wdzięczny. Tam było mi łatwiej utrzymać równowagę
- O to, że mnie zostawiłeś idioto. Po co ci to było? - mówiła przez zęby
- No bo wiesz... ostatnio ktoś dobitnie mi uświadomił, że się nie nadaję - mruknąłem i zakręciło mi się w głowie
- Znaczy kto? I do czego się niby nie nadajesz? - ciągnęła dalej nic nie rozumiejąc
- To ta wredna ruda małpa. Powiedziała, że jestem do bani ochroniarz i... - tu musiałem zrobić przerwę na pomyślenie - i że następnym razem ktoś ci zrobi kuku przy mnie. A ja tego nie chcę i to bardzo nie chcę - mruknąłem i zjechałem po ścianie
- I dlatego zamiast mi o tym powiedzieć, żebyśmy coś wymyślili to przyszedłeś tu się uchlać? - zakpiła i skrzyżowała ręce na piersi
- Nieeeeee... no może tylko troszeczkę, a-ale przyszedłem tu za wspól... wspalże... ws...
- Współrzędnymi - dokończyła, a ja kiwnąłem głową i sięgnąłem po butelkę po najbliższą butelkę - Dokończymy tą rozmowę jutro. Na TRZEŹWO i co ty robisz? - zabrała mi trunek i postawiła poza obręb mojego zasięgu
- Bede pił - mruknąłem i wyciągnąłem dłoń po wino, ale dziewczyna złapała mnie za rękę i odciągnęła ją
- Tobie już wystarczy - westchnęła i usiadła koło mnie - Daj mi jakąś apteczkę i wymyśl materac poduszkę i koc - spojrzałem na nią nic nierozumiejącym i głupkowatym wzrokiem - Rori. Skup się. Apteczka. Materac. Poduszka. Koc. - powtórzyła spokojnie, a ja pokiwałem powoli głową, po kilku nie udanych próbach gdzie zamiast apteczki pojawiła się kura, a zamiast materaca zestaw zastawy stołowej wreszcie w pomieszczeniu znalazło się wszystko o co prosiła dziewczyna - A teraz choć połóż się - pokierowała mnie za łokieć i posadziła na łóżku - Będzie szczypało - powiedziała i przystąpiła do dzieła. Zaczęła mi obmywać rozcięcie i te sprawy. Po wszystkim popchnęła mnie i przykryła kocem po same uszy na co odpowiedziałem nieopanowanym rechotem - No już, spać.
- Do-dobranoc Argo - uśmiechnąłem się odkrywając sobie twarz i po ostatnim wysiłku jaki przysporzyło mi wymyślenie jeszcze jednego materaca cieplutkiej grubej kołdry i wygodniej podusi usnąłem prawie natychmiastowo.

(Argona? ^ ^)

Od Sini

Obudziłam się w środku nocy. Nie byłam śliąca śpiąca. A raczej coś nie dawało mi spać..._Weszłam Zeszłam na dół i wyprowadziłam Air. Przeczyściłam na szybko jej grzbiet i wsiadłam na nią_(Oczywiście jechałam na oklep, nie_za_bardzo lubię jeździć w siodle, choć takowe posiadam)._Pozwoliłam się jej ponieść. Klaczka stępowała. Położyłam się jej na grzbiecie z i wpatrywałam się w gwiazdy. Uwielbiam ten widok... Nagle Air podniosła gwałtownie łeb i zastrzygła uszamu. Podniosłam się i zapytałam
-_Co jest? Co się stało?
Klaczka tylko patrzyła w krzaki, w których się coś ruszało... Nie miałam przy sobie katany, a raczej deszczem nikogo nie zabije. W napięciu czekałam, jak to coś wyjdzie z krzaków... Po pewnym czasie z krzaków wyłoniła się sylwetka człowieka. Trudno było mi powiedzieć czy to była dziewczyna, czy raczej chłopak...
(Ktoś?)

Od Sini cd. Ryu

Obudziły mnie pirewsze promienie słońca._Zwlokłam się z łóżka i powędrowałam do szafy. Jak zawsze ubrałam się w to, co miałam pod ręką. Tym razem padło akutat na zwykłe jeansy, zwykłą koszulkę i czarne trampki. Po ubraniu się i rozczesaniu długich włosów spojrzałam w lusterko. 
-_Wszystko ok. Ten sam nieogarnięty ludź co zawsze..._-_Przemyłam twarz zimną woną i spojrzałam na paznokcie.
-_Nie tak na miasto wyjść nie mogę..._-_wzięłam parę pierwszych-lepszych lakierów z mojej dość sporej kolekcji i usiadłam przy biurku. Zapaliłam laplampkę i chwyciłam za wacik i zmywacz... Po skończeniu malowania paznokcie wyglądały tak:
Byłam z siebie dumna, wyszły przepięknie... Jak wychodziłam wzięłam telefon, klucze i smycz, aby wziąść ze sobą Air. Zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach na dół. Swoje kroki skierowałam w stronę stajni. Weszłam do wynajmowanego przeze_mnie boksu Air. Klaczka wesoło parsknęła i pokiwała łbem. Pogładziłam ją po czole, po czym wyprowadziłam ze stajni. 
-_Gdzie się wybierasz?_-_Zapytał jak zwylkle ciekawski gospodarz.
-_Na przejażdżkę_-_odpowiedziałam. Gospodarz pokiwał głowom i zniknął za stajnią. Wzięłam zgrzebło i zaczęłam czyścić Air. 
-_Jedziemy dziś do miasta. A konkretnie na Arenę 1. 
W odpowiedzi klaczka zastrzygła uszami. W jej oczach widać było radość. Gdy skończyłam ją czyścić bez trudu na nią wskoczyłam. Air stanęła dęba i pocwałowała polną drogą przed siebie. Mocno trzymałam się nogami, żeby nie spaść. Po jakichś piętnastu minutach cwału na oklep puściłam się rękami grzywy. Śmiałam się, a moje ręce chaczyły o liście drzew... Gdy byliśmy na tyle daleko od zabudowań. Zsiadłam z klaczki, a ta zmnieniła się w psa. Ruszyłyśmy w stronę Areny 1. Nie miałam zbyt daleko... Po jakichś trzydziestu minutach byłyśmy na miejscu. Taa... Ci wszyscy bogaci ludzie patrzący na mnie jak na dziwaczkę... To że mieszkam w Arenie 6, to nie znaczy jeszcze że jestem inna, czy dziwna... No mniejsza.. Udałam się w stronę parku. Lubiałam tam przebywać, nie wiem dla czego, ale lubiałam. Jednak coś nmnie dzisiaj zaniepokoiło. Był to jakiś chłopak, leżący na ławce. Mo ja natura kazała mi do niego podejść... Podeszłam do niego i zapytałam
-_Wszystko dobrze?_-_zapytałam 
-_Taaak_-_odpowiedział chłopak przekręcając się na drugi bok i spadając z ławki. Zachichotałam cicho. Mój pies podszedł do chłopaka i zaczął lizać go po twarzy. 
-_Air skończ...
Pies spojrzał na mnie z niewinną miną i usiadł mi przy nodze. Chłopak wstał i otrzepał się z ziemi. 
-_Na pewno nic ci nie jest?
-_No, oprócz tego, że miałem bliskie potkanie z ziemią... to nie_-_powiedział chłopak, lekko się uśmiechając. 
-_W ramach przeprosin zapraszam cię do kawiarni. Jest niedaleko i wpuszczają do niej psy_-_w tym miejscu wskazałam na siedzącą obok mnie Air_-_Idziesz?
-_A mam jakieś inne wyjście?
-_No nie za_bardzo....
Chłopak wzruszył ramionami. Poszliśmy w stronę wspomnianej kawiarni... Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy (tu powinno być co. Nie można zostawić tak tego czasownika...). Ja zamówiła koktajl z tryskawek, a chłopak kawę. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach... Lecz w sumie nadal nie znam jego imienia. 
-_Ej, słuchaj... Jak ty się w sumie nazywasz?
-_Ryu... A ty?
-_Nie mam imienia. Wołają na mnie Bezimienna..._-powiedziałam obojętnie popijając koktajl. 
(Ryu?)