12 stycznia 2016

Od Sini cd. Ryu

Obudziły mnie pirewsze promienie słońca._Zwlokłam się z łóżka i powędrowałam do szafy. Jak zawsze ubrałam się w to, co miałam pod ręką. Tym razem padło akutat na zwykłe jeansy, zwykłą koszulkę i czarne trampki. Po ubraniu się i rozczesaniu długich włosów spojrzałam w lusterko. 
-_Wszystko ok. Ten sam nieogarnięty ludź co zawsze..._-_Przemyłam twarz zimną woną i spojrzałam na paznokcie.
-_Nie tak na miasto wyjść nie mogę..._-_wzięłam parę pierwszych-lepszych lakierów z mojej dość sporej kolekcji i usiadłam przy biurku. Zapaliłam laplampkę i chwyciłam za wacik i zmywacz... Po skończeniu malowania paznokcie wyglądały tak:
Byłam z siebie dumna, wyszły przepięknie... Jak wychodziłam wzięłam telefon, klucze i smycz, aby wziąść ze sobą Air. Zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach na dół. Swoje kroki skierowałam w stronę stajni. Weszłam do wynajmowanego przeze_mnie boksu Air. Klaczka wesoło parsknęła i pokiwała łbem. Pogładziłam ją po czole, po czym wyprowadziłam ze stajni. 
-_Gdzie się wybierasz?_-_Zapytał jak zwylkle ciekawski gospodarz.
-_Na przejażdżkę_-_odpowiedziałam. Gospodarz pokiwał głowom i zniknął za stajnią. Wzięłam zgrzebło i zaczęłam czyścić Air. 
-_Jedziemy dziś do miasta. A konkretnie na Arenę 1. 
W odpowiedzi klaczka zastrzygła uszami. W jej oczach widać było radość. Gdy skończyłam ją czyścić bez trudu na nią wskoczyłam. Air stanęła dęba i pocwałowała polną drogą przed siebie. Mocno trzymałam się nogami, żeby nie spaść. Po jakichś piętnastu minutach cwału na oklep puściłam się rękami grzywy. Śmiałam się, a moje ręce chaczyły o liście drzew... Gdy byliśmy na tyle daleko od zabudowań. Zsiadłam z klaczki, a ta zmnieniła się w psa. Ruszyłyśmy w stronę Areny 1. Nie miałam zbyt daleko... Po jakichś trzydziestu minutach byłyśmy na miejscu. Taa... Ci wszyscy bogaci ludzie patrzący na mnie jak na dziwaczkę... To że mieszkam w Arenie 6, to nie znaczy jeszcze że jestem inna, czy dziwna... No mniejsza.. Udałam się w stronę parku. Lubiałam tam przebywać, nie wiem dla czego, ale lubiałam. Jednak coś nmnie dzisiaj zaniepokoiło. Był to jakiś chłopak, leżący na ławce. Mo ja natura kazała mi do niego podejść... Podeszłam do niego i zapytałam
-_Wszystko dobrze?_-_zapytałam 
-_Taaak_-_odpowiedział chłopak przekręcając się na drugi bok i spadając z ławki. Zachichotałam cicho. Mój pies podszedł do chłopaka i zaczął lizać go po twarzy. 
-_Air skończ...
Pies spojrzał na mnie z niewinną miną i usiadł mi przy nodze. Chłopak wstał i otrzepał się z ziemi. 
-_Na pewno nic ci nie jest?
-_No, oprócz tego, że miałem bliskie potkanie z ziemią... to nie_-_powiedział chłopak, lekko się uśmiechając. 
-_W ramach przeprosin zapraszam cię do kawiarni. Jest niedaleko i wpuszczają do niej psy_-_w tym miejscu wskazałam na siedzącą obok mnie Air_-_Idziesz?
-_A mam jakieś inne wyjście?
-_No nie za_bardzo....
Chłopak wzruszył ramionami. Poszliśmy w stronę wspomnianej kawiarni... Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy (tu powinno być co. Nie można zostawić tak tego czasownika...). Ja zamówiła koktajl z tryskawek, a chłopak kawę. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach... Lecz w sumie nadal nie znam jego imienia. 
-_Ej, słuchaj... Jak ty się w sumie nazywasz?
-_Ryu... A ty?
-_Nie mam imienia. Wołają na mnie Bezimienna..._-powiedziałam obojętnie popijając koktajl. 
(Ryu?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz