30 sierpnia 2018

Od Calii cd. Camille

    – Co mamy? – Camille z zaciekawieniem wczytała się w wiadomość.
– Mamy informacje, moja droga. Spójrz tu. – Wskazałam palcem na określoną linijkę wiadomości.
– To znaczy że…
– Camila A. się odnalazła, tak. I wcale nie ma na nazwisko „Ace” – powiedziałam, klikając jeszcze w załącznik.
– A to co? – zapytała brunetka przechylając głowę tak, że praktycznie zasłoniła mi ekran komputera.
– Jak się odsuniesz, to powiem ci więcej – rzuciłam zgryźliwie, na co Cam przewróciła oczami. – No, to wygląda na to, że tu mamy skan jej paszportu. Zobacz, Camila Addams. No i kolor włosów blond. Imię matki Christina. Moja miała na imię Jannet. To znaczy, że nijak to się ma do ciebie.
Camille przebiegła jeszcze wzrokiem po tekście, po czym skinęła w zamyśleniu głową.
– Masz rację – stwierdziła, przyglądając się zdjęciu. – To zdecydowanie nie ja. Teraz jeszcze tylko jak się dowiemy czy naprawdę pochodzę z Francji? W końcu ostatecznie musimy wykluczyć tę bliźniaczą głupotę.
– Zgadzam się. – Westchnęłam, patrząc, jak brunetka wpisuje coś na klawiaturze. Nagle złapałam za jej dłoń.
– Hej! – zawołała ze zdziwieniem. – Co robisz?!
Pokręciłam znajdującym się na jej palcu pierścieniem.
– Czy to to – zaczęłam, patrząc na element biżuterii – nie wykrywało czasem kłamstw i nie działało również jak ja go nosiłam?
Camille uniosła brew, jakby powoli rozumiejąc, o co mi chodzi.
– Chyba już wiem, do czego zmierzasz. – Zdjęła pierścionek z palca i podała go mnie. – Spróbujmy. I tak nie mamy nic do stracenia.
– Racja – przytaknęłam, zakładając pierścień na palec. – Dajesz.
– Urodziłam się we Francji.
Uniosłam brwi.
– Prawda – powiedziałam. – Powiedz o rodzeństwie.
– Jestem siostrą Calii Ace.
Pokręciłam głową.
– Co? – Camille spojrzała na mnie z przerażeniem. Przygryzłam wargę.
– Fałsz.
(CAMILLE? :D ROZWIĄZAŁYŚMY SPRAWĘ, SZKODA, ŻE TAK PÓŹNO XD)

Od Lucii cd. Jamesa

    Zaraz za nim wyszedł Fionn. Chciał chyba jeszcze powiedzieć coś do Jamesa, bo już otworzył usta, ale przerwało mu pojawienie się Włoszki.
– Fionn, wybacz, zapomniałam, to jeszcze do tych wczorajszych dokumentów – wyjaśniła z wyrażającym poirytowanie westchnieniem, podając mu cieniutką teczuszkę. Zupełnie natomiast zignorowała Jamesa, który z jakiegoś sobie nawet nieznanego powodu przyglądał się tej scenie z umiarkowanym zainteresowaniem.
– Wiem, wiem, naprawdę przepraszam, ale mam taki bajzel w papierach, że sama ledwo się w tym odnajduję. – Przewróciła oczami, zanim rudowłosy zdążył w ogóle się odezwać. Wziął od niej teczkę z wymownym uśmiechem, przy okazji przypadkowo muskając jej rękę. Odwróciła wzrok i natychmiast odsunęła dłoń.
– Nie szkodzi, jeszcze nie zaniosłem tego von Alwasowi, więc możesz być spokojna – zapewnił ją z uśmiechem. – Przy okazji, ładnie ci w tych okularach. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie nosisz ich na co dzień.
Speszona Lucia zaczerwieniła się lekko.
– Czasem noszę – zauważyła. – To wszystko przez to, że nie zdążyłam dziś rano założyć soczewek – wyjaśniła. Fionn spojrzał na nią ze zrozumieniem, po czym przeniósł wzrok na Jamesa.
– Właśnie, Lucia, bardzo cię przepraszam za kolegę – powiedział nagle, jakby sobie o czymś przypomniał. – Naprawdę nie…
– O nie, nie – przerwała mu natychmiast. – Akurat to nie ty musisz mnie przepraszać. – Rzuciła Jamesowi wściekłe spojrzenie. Ten tylko wzruszył ramionami, ignorując nawet znaczące chrząknięcie Irlandczyka.
– A teraz wrócę już do swojej pracy, jeśli pozwolisz. – Skinęła Fionnowi głową i zniknęła za rogiem. Rudowłosy westchnął, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
(JAMES?)

26 sierpnia 2018

Od Jamesa cd. Lucii

      James von Alwas wzruszył ramionami, po czym odetchnął cicho. Cóż to była za szalona i głośna osobniczka?
- A może trochę dokładniej? - do głosu Fionna wkradła się ironia.
- Nadepnąłem jej na buta - rzucił krótko i beznamiętnie ciemnowłosy. W oczach Fionna pojawiło się zrozumienie.
- No to w takim razie dziwię się, że jeszcze żyjesz - zażartował, ale James tylko ponownie wzruszył ramionami. - Chodźmy do mojego gabinetu - poprowadził mężczyznę do niedaleko położonego pokoju, po czym zamknął za nim drzwi. Von Alwas usiadł na fotelu bliżej drzwi, a Irlandczyk usadowił się za biurkiem. Otworzył szufladę i zaczął ją przetrząsać.
- Jeśli cię to interesuje... - zaczął, ale ciemnowłosy nie dał mu skończyć.
- Nie interesuje - rzucił, ale Fionn udał że go nie usłyszał.
- Jeśli cię to nie interesuje, to wiedz, że kobieta, którą właśnie zraniłeś do żywego - James spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. - To naprawdę dobry naukowiec. Nazywa się Lucia Parfavro. Zdążyłeś już zauważyć jej włoski temperament.
- I? - von Alwas spojrzał na niego dziwnie, a O'Reilly westchnął.
- Nic. O, podpisz tutaj. - podsunął przyjacielowi, jeśli mógł go tak nazwać, kartkę, a ten podpisał się w wyznaczonym miejscu. Fionn zawsze uważał, że ma zbyt ładne pismo jak na lekarza. - Jak poszło spotkanie z ojcem? - James uniósł na niego beznamiętny wzrok.
- Lubię cię O'Reilly - rzucił - Ale zapamiętaj sobie, że ja nie mam ojca. A na pewno nie jego. - rudowłosy uniósł dłonie w geście kapitulacji. - Gorzej niż zwykle. Dużo gorzej. - Fionn westchnął i spojrzał na przyjaciela ze współczuciem, ale gdy ten to zauważył, zmroził go wzrokiem.
- Jeśli to wszystko - powiedział James, wstając - To ja już pójdę.
- Nie, nie, nie! Jeszcze jedno. Planuję zrobić bal. Dla sojuszników Menthis. Oczywiście jesteś zaproszony. Dokładne dane wyślę ci później. Będziesz?
- Von Alwas będzie wniebowzięty - zauważył ciemnowłosy. - Postaram się. - Skinął głową na pożegnanie i opuścił gabinet Irlandczyka
(Lucia?( ͡° ͜ʖ ͡°))

Od Camille cd. Calii

      Dobrze - zgodziłam się - to brzmi rozsądnie. Wróćmy do mnie do mieszkania - Calia skinęła głową, a ja odpaliłam samochód i wyjechałam na drogę. Prowadzenie częściowo mnie uspokajało, dlatego też, gdy dotarłyśmy na miejsce, byłam dużo mniej roztrzęsiona niż na początku drogi. Zgasiłam silnik i obie wygramoliłyśmy się z auta. Zabrałam ze sobą laptopa i po kilku chwilach już siedziałyśmy u mnie na kanapie. Znaczy właściwie ja siedziałam, bo Calia chodziła po pokoju, wydzwaniając chyba do wszystkich ze swojej książki telefonicznej i władczym tonem domagając się wysłania na jej e-maila aktów urodzenia i innych dokumentów ("I TO TERAZ ZARAZ, BO JAK NIE, TO SIĘ POLICZYMY JESZCZE"), następnie rozłączała się (byłam pewna, że gdybyśmy żyły parędziesiąt lat temu, to z pewnością rzuciłaby słuchawką), a potem dzwoniła do kolejnej osoby i zabawa rozpoczynała się od nowa. Ja z braku lepszych zajęć do roboty wstałam z kanapy i ruszyłam do kuchni, do mojego jedynego przyjaciela w ostatnim okresie (to jest ekspresu do kawy). Podstawiłam filiżankę, nacisnęłam przycisk z cudownym napisem "CAPPUCCINO" i po chwili wróciłam do salonu.
- Mam! - wykrzyknęła Calia tak nagle, że podskoczyłam niemal rozlewając na siebie gorącą ciecz. Zmierzyłam ją gniewnym spojrzeniem, jednak nie zwracała na to najmniejszej uwagi. - Dawaj laptopa! - pokazałam jej wolną ręką urządzenie na stoliku do kawy, a ona pochwyciła je i bez zbędnych ceregieli walnęła się koło mnie na kanapie. Syknęłam na nią zirytowana, jednak ponownie nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Zajrzałam jej przez ramię, gdy logowała się na pocztę (wcale nie podpatrzyłam jej hasła, skąąądże) i wchodziła w najnowszą otrzymaną wiadomość. Przez chwilę śledziła tekst wzrokiem. Gdy się w końcu odezwała, jej głos był pełen ekscytacji.
- Mamy to, Cam. Mamy to!
(Cal?)

Od Lucii do Jamesa

    Lucia obudziła się późno. Za późno. O tej godzinie już dawno powinna być w pracy. Nie zdziwiła się nawet, że zasnęła na kanapie przed telewizorem. Pamiętała, że o godzinie 4:05 miała oglądać powtórkę jakiegoś głupiego serialu, więc jakoś wtedy musiała zasnąć. Była wykończona zarówno psychicznie jak i fizycznie. Cała ta sytuacja z Fionnem źle na nią podziałała. Była o tym przekonana jeszcze bardziej, gdy zobaczyła na stoliku opróżnione pudełko po lodach kawowych. Natychmiast zerwała się z kanapy i pobiegła się ogarnąć. Była na siebie wściekła, dodatkowo głowa bolała ją niemiłosiernie. Wystukała krótką wiadomość do Fionna, przepraszając za spóźnienie i obiecując, że za chwilę będzie w pracy. Najwyżej nazmyśla coś o uciekających autobusach czy o czymś równie głupim. Bez znaczenia. Wiedziała tylko, że naprawdę nie ma ochoty teraz spotkać się z rudowłosym Irlandczykiem, ale nie miała wyboru. Postanowiła unikać go dziś jak ognia. Nałożyła na włosy piankę prostującą (jej wynalazku), usta pomalowała brązową pomadką (podkreślając tym samym swój beznadziejny nastrój), wybrała swoje ulubione, jedne z najwyższych szpilek (chcąc choć trochę poczuć się lepiej) i niemal w biegu zamknęła za sobą drzwi. Zdecydowała, że szybciej przejdzie na piechotę niż gdyby miała czekać na autobus, więc pewnym krokiem ruszyła przed siebie, odpalając przy tym papierosa. Zdążyła wypalić dwa, gdy znalazła się przed siedzibą Menthis Corp. Było właśnie chwilę po jedenastej. Pchnęła drzwi wejściowe przeznaczone dla pracowników, zgarnęła z szatni swój fartuch i przyczepiła do niego swój identyfikator. Ostatni raz spojrzała w lusterko. Schowała za ucho niesforny loczek, którego nakładana w pośpiechu pianka najpewniej nie dosięgnęła i paznokciem zgarnęła nadmiar szminki z kącika ust. Tak gotowa zabrała ze swojej szafki papiery (podrzucone przez Fionna z wielkim podpisem „DR PARFAVRO”) i skierowała się w stronę swojego gabinetu. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy tego subtelnego spóźnienia i przemknie tam niezauważona. Chociaż oficjalnie była już w pracy od momentu wejścia do siedziby, nie czuła się z tym dobrze. Przechodziła właśnie obok gabinetu von Alwasa, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem i wyszedł z nich mocno zirytowany wysoki mężczyzna… przy okazji nadeptując na jej wyciągniętą szpilkę. Zachwiał się lekko, jednak nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Poprawił tylko płaszcz i już chciał przejść dalej, korytarzem do głównego wyjścia, gdy zszokowana do tej pory Lucia postanowiła zawalczyć o swoje.
– Przepraszam? – rzuciła protekcjonalnie. Nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek i wiedziała, że mogła mieć problemy przez swoją arogancję, ale w tej chwili miała tak podły nastrój, że naprawdę mało ją to obchodziło. – Rodzice cię nie uczyli, żeby uważać, gdzie się stawia stopy?
Nieznajomego chyba zmroziło na chwilę, ale zaraz cofnął się kilka kroków, pochylił lekko, by lepiej widzieć jej twarz i odpowiedział dobitnie.
– Och, wybacz. Te szpilki chyba niewiele dały, bo nawet w nich cię nie zauważyłem.
Lucia otworzyła usta z oburzenia.
– No ty sobie chyba kpisz! – obruszyła się jeszcze bardziej. – Zdajesz sobie sprawę ile te buty kosztowały?
Nieznajomy zlustrował ją obojętnym spojrzeniem, wzruszył obojętnie ramionami i odpowiedział równie obojętnym tonem:
– Nie.
Chciał już odejść, zostawiając oburzoną Lucię samą, gdy zza rogu wyłonił się Fionn O’Reilly.
– James, świetnie, że jeszcze cię złapałem! – zawołał z ulgą. – Zapomniałeś podpisać… O, Lucia, cześć – powiedział zbity z tropu, gdy dobiegł do nich i zauważył jej wściekłą minę. – Coś się stało? – zapytał, marszcząc brwi.
– Nic – odpowiedziała Włoszka wyniośle. – Właśnie szłam do gabinetu. Do zobaczenia później, Fionn. Przyniosę ci tę teczkę, jak tylko skończę – odpowiedziała i, zupełnie ignorując nieznajomego, ruszyła przed siebie. Przy tym wolną ręką specjalnie odrzuciła włosy tak, by uderzyły zdezorientowanego Jamesa. Fionn chwilę przenosił nierozumiejący wzrok z oddalającej się Lucii na osłupiałego przyjaciela.
– Czy możesz mi wytłumaczyć – zaczął powoli, wolną ręką masując sobie skroń – co się tu tak właściwie między wami stało? 
(JAMES?)

Od Calii cd. Argony

    Nacisnęłam malutki guziczek przy bramie i za chwilę rozległ się dźwięk dzwonka. Stojąca obok mnie brunetka wzdrygnęła się prawie niezauważalnie. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
– Słucham? – odezwał się zachrypnięty głos.
– Dzień dobry, Lauren Williams, Irmina Petrejov, można? – powiedziałam moim najmilszym głosem. Przez chwilę słyszałam tylko trzeszczenie domofonu, jednak po chwili dziennikarz znów się odezwał.
– O co chodzi? – zapytał podejrzliwie.
– Chciałybyśmy zadać kilka pytań o jeden z pańskich ostatnich artykułów. Rozumie pan, piszę książkę o najdziwniejszych, najbardziej tajemniczych zbrodniach kryminalnych ostatniej dekady i muszę przyznać, że ta, którą pan opisywał ogromnie mnie zainteresowała, więc zastanawiałam się czy…
– Proszę wejść, porozmawiamy w środku. – Mój pełen pasji wywód przerwał głos dziennikarza, a ja niemal natychmiast wyczułam bijące od niego zadowolenie. Argona spojrzała na mnie, jakbym urwała się co najmniej z księżyca. Pchnęłam bramkę i przeszłam pięknie wyłożoną ścieżką pod same drzwi, które właśnie się otworzyły. W progu stał na oko trzydziestoparoletni mężczyzna w wytartych jeansach i porwanej białej koszulce, jednak mimo to prezentował się całkiem nieźle.
– Dzień dobry – przywitałam się ponownie z uśmiechem na ustach.
– Dzień dobry, dzień dobry. Panna Williams, jak mniemam? – zapytał, wyciągając do mnie dłoń. Skinęłam głową.
– To moja menedżerka, Irmina Petrejov. – Wskazałam na Argonę, która nadal miała minę, jakby chciała pozabijać wszystkich dookoła. W duchu prosiłam tylko o to, żeby nie odzywała się zbytnio. I nie stosowała swoich morderczych zagrywek.
– Ale spokojnie, proszę się nie martwić – rzuciła sucho. – Nie będę wam przeszkadzać. – Spojrzała na mnie kątem oka, a ja uśmiechnęłam się znacząco. Dziennikarz natomiast wydawał się lekko skonfundowany, jednak za chwilę wzruszył ramionami i ponownie przybrał zadowolony wyraz twarzy. Cofnął się trochę, robiąc przejście.
– Hm, nie ma problemu, proszę, proszę, zapraszam do środka – powiedział. – Moja gosposia poda nam zaraz ciepłą herbatę.
(ARGO? JAK SIĘ CZUJESZ JAKO MENEDŻERKA POCZĄTKUJĄCEJ AUTORKI KRYMINALNEJ? :P)

Od Calii cd. Camille

    Zmroziło mnie przez chwilę, jednak mój rozgrzany już po egzaminie umysł zaczął pracować trochę szybciej.
– Zaraz, zaraz... – mruknęłam do Camille, poważniejąc prawie natychmiast. – Z kiedy jest ten artykuł?
Brunetka zmarszczyła brwi.
– Uhm, 21 maja 2010...
– A do sierocińca trafiłaś 23 czerwca, tak?
– Noo... tak, ale co to ma...
– Co by działo się z tobą przez ponad miesiąc? – rzuciłam natychmiast. – Nie ma tego w żadnej dokumentacji, przejrzałyśmy naprawdę większość z tego okresu. Poza tym w 2010 moja mama nie miała jeszcze problemu z tymi bandziorami. I... to w ogóle chyba była inna mafia... W sensie... No, rozumiesz. Zajmowali się inną działką.
– Może wynajęli sobie kogoś innego? – podsunęła Cam, ale natychmiast obaliłam tę teorię machnięciem ręki.
– Bez sensu. Poza tym, imię Camille nadali ci już dopiero w sierocińcu, nie? Myślisz że aż takie zbiegi okoliczności istnieją? – Pstryknęłam palcami, a w mojej głowie już kształtował się plan. Myślałam szybciej niż nadążałam układać myśli w słowa, więc Camille patrzyła na mnie, jakbym urwała się z jakiejś innej planety.
– Czekaj, bo już się pogubiłam – przyznała po chwili, marszcząc brwi. – Czyli co ty teraz tak właściwie sugerujesz? Do czego to wszystko zmierza?
– Sugeruję, że nie mogłaś być Camilą A. z tego artykułu – powiedziałam natychmiast. – Ale żeby się upewnić... – na moją twarz wstąpił przebiegły uśmieszek – trzeba ją znaleźć. Albo prościej, jej rodzinę. Dzieci jest tylko czworo, więc nazwisk też będzie tylko cztery.
– I jak ty to niby zamierzasz zrobić? – Cam spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Uruchomię moje stare kontakty w Londynie. I rozwiążemy tę zagadkę. 
(Cam?)

25 sierpnia 2018

Od Fionna cd. Lucii

      Fionn w towarzystwie Lucii opuścił budynek i skierował się na parking. Wyciągnął kluczyki i otworzył swojego czarnego Mercedesa, uprzednio klepiąc lekko maskę samochodu. Otworzył Lucii drzwi pasażera, poczekał aż wsiądzie i zamknął je za nią. Kobieta położyła łokieć na oparciu, a mężczyzna w tym czasie usadowił się za kierownicą. Silnik zamruczał, gdy tylko mężczyzna przekręcił kluczyk.
- Zamknąć dach? - spytał uprzejmie, wyjeżdżając z parkingu.
- Nie trzeba - odparła szybko Lucia, przymykając oczy i czując na swojej twarzy delikatny powiew wiatru.
- Nie chcę, żebyś oskarżała mnie potem o niszczenie ci twojej misternej fryzury. - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Nie będę, obiecuję - zapewniła ciemnowłosa, teraz z kolei przyglądając się jego uśmiechowi. Poczuła, jak czerwienieje, więc szybko odwróciła głowę. Droga nie była zatłoczona, gdyż godziny szczytu już dawno się skończyły. Zapadał zmrok. Latarnie jeszcze się nie zapaliły, więc jedynymi mocniejszymi źródłami światła były lampy samochodu i okna przydrożnych bloków.
- Jeszcze raz dziękuję, że tak szybko się z tym uwinęłaś - powiedział Fionn, zerkając na nią. Machnęła lekceważąco ręką.
- To naprawdę nic takiego. - uśmiechnęła się do mężczyzny, a ten zerknął na nią kątem oka. -  A co tam w pracy? Planujesz coś konkretnego?
- Właściwie to tak - przyznał O’Reilly. - co sądzisz o tym, żeby urządzić bal?
- Bal?
- No… dla pracowników i sojuszników Menthis.
- Och. Myślę, że to naprawdę dobry pomysł. - warto było powiedzieć to zdanie tylko po to, żeby zobaczyć jak się uśmiecha.
- Dziękuję.
- Jeślibyś potrzebował pomocy, to wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? - zapytała Lucia. Już wjeżdżali na ulicę, gdzie było jej mieszkanie
- Oczywiście, że wiem - Fionn uśmiechnął się, zatrzymując się na poboczu drogi. Oboje wysiedli z samochodu
- Bardzo dziękuję za podwózkę - powiedziała Parfavro cicho.
- Ależ nie ma za co - powiedział O’Reilly podchodząc do niej o krok. - To była czysta przyjemność spędzić czas z taką kobietą jak ty - serce brunetki zabiło jakieś sto razy szybciej, gdy rudowłosy przytulił ją na pożegnanie - Jesteś naprawdę super przyjaciółką. - uśmiechnął się jeszcze raz, po czym odjechał, zostawiając ją samą z uczuciem pustki w sercu.
(Lucia?)

23 sierpnia 2018

Od Lucii cd. Fionna

    Ciemnowłosa dziewczyna założyła lekko już pokręcone włosy za ucho i przygryzła końcówkę długopisu, zostawiając na nim ślady czerwonej szminki. Przejechała palcem po papierze, zatrzymując się na najważniejszej części danych i przepisała je do drugiej tabeli. Nagle po jej twarzy przemknął cień olśnienia. Skreśliła jedną tabelę i z niemal zawrotną prędkością zaczęła zapisywać drugą. Gdy skończyła, kartka nie wyglądała co prawda estetycznie, ale Lucia była zadowolona z wyników, jakie udało jej się osiągnąć. Spojrzała na zegarek. Skończyła zleconą przez Fionna pracę trochę później niż się spodziewała. W gabinetach obok już nikogo nie było. Naukowcy z tego piętra dość rzadko zostawali po godzinach. Wstała z fotela, wyciągnęła ręce do góry, rozciągając kręgosłup i spojrzała w okno. Ciemność Areny Czwartej kontrastowała z różnymi rodzajami świateł ulicznych. Uwielbiała ten widok. Nie bez powodu wybrała sobie właśnie ten gabinet. W końcu wróciła do biurka. Zebrała wszystkie wyniki badań, założyła zdjęte wcześniej pod blatem szpilki, zgarnęła z wieszaka płaszcz i torebkę i zostawiła na ich miejscu swój fartuch laboratoryjny. W drzwiach jeszcze raz omiotła wzrokiem gabinet, a gdy upewniła się, że nie zostawiła tam niczego potrzebnego, wyszła i zamknęła za sobą drzwi, przejeżdżając identyfikatorem po czytniku. Skierowała się do gabinetu O’Reilly’ego, mając nadzieję, że jeszcze go tam zastanie. Już w połowie korytarza usłyszała ciche nucenie zza uchylonych drzwi. Uśmiechnęła się sama do siebie, a jej serce lekko przyspieszyło, jak zawsze, kiedy go widziała, rozmawiała z nim czy o nim myślała. Wzięła głęboki oddech, zapukała lekko i stanęła w otwartych drzwiach. Fionn podniósł na nią zdziwiony wzrok, zaraz jednak uśmiechnął się serdecznie.
– Lucia, no proszę – powiedział, gestem zapraszając ją do środka. – Ty jeszcze nie w domu?
– Chciałam dokończyć te badania – wyjaśniła, kładąc mu stertę papierów na biurku. – Choć tak naprawdę więcej tam było liczenia niż jakichś prób.
Rudowłosy pokiwał głową, z zaciekawieniem przeglądając efekty jej pracy.
– Von Alwas będzie zachwycony – mruknął. – Świetna robota, Lucia. – Uśmiechnął się do niej. – Wiedziałem, komu zlecić tę robotę. – Puścił jej oczko, a ona, sama nie wiedząc czemu, uciekła wzrokiem gdzieś w bok i poczuła, jak jej twarz robi się gorąca.
– Dzięki – odpowiedziała, ale głos jej się załamał. Odchrząknęła, starając się nie stracić rezonu. – A ty co tu jeszcze robisz tak późno? – zapytała. Często widywała go w biurze, gdy wychodziła długo po zakończeniu pracy. Miała niemal pewność, że zawsze wychodził ostatni.
– Wiesz, obowiązki zastępcy szefa. – Zaśmiał się, wkładając jakieś papiery do jednego z wielu segregatorów. – Przygotowywanie ważnych spotkań, uporządkowywanie dokumentów z recepcji, pilnowanie waszych badań. To wszystko zajmuje trochę czasu. Ale tak naprawdę na dzisiaj już skończyłem. – Klasnął w dłonie i wyciągnął kurtkę z szafy. – Może podwieźć cię do domu? – zapytał uprzejmie, gasząc światło w gabinecie. Lucia przygryzła wargę, czego nie widać było w przez chwilę zaciemnionym korytarzu. Gdy tylko zapaliły się światła, podjęła decyzję z uśmiechem na ustach.
– A w sumie bardzo chętnie. 
(FIONN?)

22 sierpnia 2018

Od Camille cd. Miyashi

      Zauważyłam, że ma mokre policzki i przeszklone oczy. Gdy skłamała, już wiedziałam na pewno, że nic nie jest "dobrze".
- Spokojnie, malutka - otarłam łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze. Jestem tutaj. Ze mną nic ci się nie stanie. - dziewczynka pokiwała głową leciutko. Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco. Po chwili do sali wszedł lekarz.
- Mam już wyniki. Zapraszam panią na korytarz - powiedział, po czym wyszedł. Miyashi drgnęła na myśl, że ją zostawię. Złapała mnie za rękę gdy wstałam.
- Hej - kucnęłam tak, że moja twarz znajdowała się tylko parę centymetrów od jej - Idę tylko na chwileczkę. Będzie mnie widać przez szybę w drzwiach. Wrócę za parę minut. Poradzisz sobie, prawda?
- T-ttak. - potwierdziła po chwili.
- No. Moja dzielna dziewczynka. - po chwili zastanowienia zbliżyłam usta do jej czoła i pocałowałam ją delikatnie. Gdy wstawałam, zauważyłam na jej policzkach rumieńce. Wyszłam z pokoju za lekarzem i stanęłam za drzwiami.
- I jak, panie doktorze? - spytałam cicho. Mężczyzna westchnął.
- Szczerze mówiąc. Nie tak dobrze - zmarszczyłam brwi. - Ma kilka obrażeń wewnętrznych... czy... czy ktoś ją pobił? - spytał lekarz.
- Z tego co mi wiadomo, nie - powiedziałam cicho, łapiąc się ściany by nie upaść.
- Zauważyliśmy także sporo obrażeń zewnętrznych. Blizn, siniaków. Zastanawiam się, czy nie przydzielić jej psychiatry, który nadzorowałby jej poczynania.
- Nie! - zaprotestowałam gorliwie - Sama się tym zajmę.  Proszę tego nie robić.
- Hm... No jak pani uważa. Proszę - wręczył mi kartkę - Tutaj jest wykaz leków. Jutro wypuścimy ją ze szpitala. Potem przez parę tygodni powinna odpoczywać, najlepiej leżeć. Nie powinna być także narażona na stres. To tyle - skinął mi głową. Jeszcze przez chwilę stałam sama na korytarzu, trzymając kurczowo kartkę. Zajmę się nią. Sprawię, że znowu będzie potrafiła się cieszyć. Że pozbędzie się swoich demonów. Obiecałam to sobie. Ale... czy mogłam to zrobić walcząc z własnymi?
(Miyashi?)