Kolejny raz sprawdziłam skrzynkę. Nic, żadnych listów, rachunków, ulotek. Cisza. Czemu wszystko zamarło? Wyjrzałam za okno. Gwar niby ten sam, ale czegoś brakuje. Od dawna wataha nie daje znaku życia. Otworzyłam okno i oparłam się o parapet. Dopadł mnie chłód i zapach portu. Moje mieszkanie i tak przesiąknięte było wonią ryb zmieszaną z delikatną morską bryzą. Zapewne ja też. Nie czułam swojego zapachu.
Rozejrzałam się po ulicy. Gwar, hałas - jak zawsze. Spojrzałam na oddalające się dwumasztowce. Kończą mi się pieniądze, pomyślałam. Krótka wyprawa z poławiaczami pereł czy ryb, albo z wielorybnikami. Zamknęłam oczy. Skupiłam się na zimnym wietrze ocierającym się o moją twarz. Wsłuchałam się w uliczny hałas. Nie rozumiem jak niektórzy mogą żyć w swoich ogromnych willach wybudowanych w spokojnej okolicy. Przechadzają się całymi dniami po marmurowych posadzkach. Jedyny hałas który im towarzyszy to ich kroki. Nawet nie słychać sąsiadów. Bogaci ludzie nie zakładają dużych rodzin. Przez to rzadko kiedy słychać ganiające się dzieci. To dosyć absurdalne, że ludzie których stać na rodzinę jej nie posiadają, a ci najubożsi mają po kilkoro pociech. Może szczęście zawarte w pieniądzach chcą sobie zastąpić szczęściem rodzinnym? Ludzie są dziwni. Wilki też, temu nie można zaprzeczyć. W sumie wilki są dziwniejsze. Mają swoje "magiczne moce" przez co są prawie niezniszczalne i mają się za bohaterów wszechświata, a i tak giną jak debile. Z drugiej strony ludzie też giną jak debile. Czy będąc jednocześnie człowiekiem i wilkiem jestem narażona na jeszcze bardziej idiotyczną śmierć?
Moje rozważania przerwał podmuch wiatru, który zatrząsł okiennicą. Zamknęłam okno. Odwróciłam się w stronę mieszkania i zatrzęsłam się z zimna. Pomieszczenie było wyraźnie wyziębione. Z zewnątrz usłyszałam radosną muzykę.
- Cyrk przyjechał? - Mruknęłam pod nosem.
Ponownie odwróciłam się w stronę okna. Nie zauważyłam żadnej karawany, chociaż muzyka stawała się coraz głośniejsza. Dziwna sprawa, pomyślałam.
Przeszłam się po mieszkaniu. Muzyka stopniowo cichła. Rozejrzałam się po ścianach. Nie chciało mi się kolejnego dnia spędzać w tych nudnych kilkudziesięciu metrach kwadratowych.
Wzięłam zawieszoną na krześle bluzę i wyszłam z mieszkania. Schodziłam po klatce nucąc zasłyszaną przed chwilą melodię, jednocześnie kręcąc kluczami na palcu. Pchnęłam drzwi i wyszłam na ulice. Schowałam klucze do kieszeni. Był wyjątkowo ciepły dzień jak na tę porę roku. Wpuściłam bluzkę w spodnie, żeby wyglądać bardziej "stajlisz" i ruszyłam przed siebie. Rozejrzałam się po ludziach. Czułam się trochę wyjęta z krajobrazu. Wszyscy mieli ponure, pełne zmęczenia miny. Ja wręcz przeciwnie - z uśmiechem maszerowałam przez ulice. Miałam ochotę wykrzyczeć wszystkim w twarz jaki dzisiaj mamy piękny dzień. Nie wiem skąd we mnie te pokłady radości.
Doszłam do portu. Ludzi było mniej niż zwykle. Weszłam na pomost i usiadłam na jego krańcu. Spojrzałam na morze. Wody po horyzont. To jednoczenie zdumiewające i godne podziwu, ale i przerażające. Jesteśmy wyspą, jesteśmy odcięci od świata zewnętrznego. Czułam kroki na pomoście. Co chwilę ktoś biegł, skakał, zbliżał się i oddalał ode mnie. Wstałam i otrzepałam spodnie. Jednak siedzenie na pomoście nie jest takie wygodne. Odgarnęłam ręką włosy z oczu. Muszę iść do fryzjera. Spokojnym krokiem zaczęłam zmierzać w stronę ulicy.
Boże! Jakie moje życie jest nudne! Mam za dużo czasu. Poszłabym do klubu, może wreszcie znalazłabym męża. Ale jest dopiero południe. Załamałam ręce. Odkąd wataha nie daje znaku życia, mam mało rzeczy do robienia.
Weszłam w tłum ludzi. Wszyscy wyglądali bardzo podobnie. Mieli takie same, przeciętnej urody rysy. Zamyślona szłam przed siebie. W pewnej chwili ktoś chwycił mnie za rękę i silnie pociągnął.
<Tak bardzo brak weny. Ktoś, coś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz