3 września 2020

Od Halvarda i Kierownika cd. Miyashi

Halvard pociągnął za łańcuch, przyczepiony do obroży, znajdującej się na szyi drobnej, białowłosej dziewczynki, przyciągając ją do siebie. Mała straciła na chwilę równowagę, jednak zdołała ją odzyskać i niepewnie stanąć przed groźną postacią przedsiębiorcy. Mężczyzna pociągnął metal do góry, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Były lodowate. Małą przeszedł dreszcz i błyskawicznie spróbowała odwrócić wzrok.
- Jest w słabym stanie - powiedział po chwili, odrywając wzrok od jej jasnych jak niebo tęczówek - tyle dobrego, że nie połamaliście jej skrzydeł. Takie traktowanie towaru jest niewybaczalne.
  Dziewczynka wzdrygnęła się. 
- Mieliśmy załadowany transport. Mała trafiła się przypadkiem. - Rudowłosy młodzieniec wzruszył ramionami. - Jeśli nie kupujesz, oddaj mi łańcuch. Mam już na nią trzech innych kupców.
  Halvard zmierzył go żelaznym spojrzeniem, po czym niespodziewanie się uśmiechnął, choć w tym uśmiechu nie było za grosz wesołości. Wolną ręką skinął na Malisę. Dziewczyna bez słowa machnęła rękami, a jej demoniczne dłonie ruszyły w stronę sprzedawcy. Ochroniarze rudzielca dobyli broni, ale ten ich powstrzymał. Dłonie zatrzymały się kilkanaście centymetrów od jego ciała, a rozwierające się palce ujawniły walizkę pełną pieniędzy.
- Jak zawsze hojny. - Sprzedawca przejechał palcami po zielonych banknotach.
- W przeciwieństwie do takich śmieci jak wy, mogę sobie pozwolić na godne traktowanie procesu handlu - powiedział z wyższością, zbierając się do wyjścia.
- W przeciwieństwie do ciebie, my go tak nie musimy traktować - odparł rudy, patrząc w ślad za oddalającym się klientem. Lisi ochroniarz rzucił mu jeszcze ponure spojrzenie, zamiatając kitą o podłogę. Zgarbił się i naciągnął kaptur na głowę, po czym cała czwórka opuściła pomieszczenie, wychodząc w jedną z bocznych uliczek Areny Pierwszej. Limuzyna czekała w milczeniu na końcu ulicy.
  Inoe niespodziewanie wyminął swojego pana i stanął przed nim, łapę kładąc na rękojeści katany.
- Coś. Zwierzęczłowiek. W śmieciach - oznajmił cicho. 
  Halvard skinął dłonią, w odpowiedzi, na co ochroniarz rzucił się we wskazane przez siebie miejsce. Rozległ się pisk i po chwili wyciągnął stamtąd małą, brudną dziewczynkę. Po jej rękach spływała krew, a jej twarz wyrażała skrajne przerażenie. Inoe podniósł ją bez problemu, nie wyrywała się nawet za bardzo i trzymając ją za kołnierz, przeniósł bliżej mężczyzny. Gdy ją puścił - upadła, a kapelusz, który dotąd miała na głowie, spadł z niej, ujawniając parę kremowych uszu.
- No proszę. - Halvard wysunął dłoń z łańcuchem, na którym trzymał swój najnowszy nabytek do Malisy. - Zabierz ją do limuzyny - rozkazał, tracąc zainteresowanie białowłosą i całą swoją uwagę przenosząc na ludzką hybrydę. Pochylił się nad nią i zaskakująco delikatnie wsunął dłoń w jej włosy, po czym przesunął nimi w stronę ucha. Było miękkie i puszyste, zapewne były znakiem połączenia genetycznego z psowatym. - Mały psowaty na Ainelysnart. Nie wiesz, że niebezpiecznie jest pałętać się samemu po ulicach tego miasta? - Jego głos złagodniał, przeszedł do niższych, bardziej kojących tonów. 
- Lili! - krzyknął ktoś z końca ulicy. 
  Halvard uniósł się i spojrzał w tamtym kierunku. Wątła postać ciemnowłosego mężczyzny biegła w ich stronę. Wyraz jego twarzy był bardzo zatroskany. Inoe zareagował błyskawicznie, zastawiając mu drogę, jednak przybysz nie dotarł tak daleko. Może metr od lisa potknął się i przewrócił na ziemię, a jego galowy strój ubrudził wszechobecnym brudem. Przedsiębiorca patrzył na niego z góry. Dobrze znał tę twarz. Kierownik. Sól w oku mafii Etis i jego osobiście - osoba, która nie chciała sprzedać mu prawd do dzieci ze sierocińca. Lis dobył katany i wycelował ją w głowę przybysza, który powoli zbierał się z ziemi. Widząc przed swoimi oczami ostrze, Kierownik znieruchomiał, unosząc dłonie do góry. 
- Proszę, wybaczcie mi kłopot. To jedno z moich dzieci, Lili. - Uśmiechnął się do nich z zakłopotaniem. - Uciekła mi podczas spaceru, bardzo się o nią martwiłem. Cieszę się, że ją znaleźliście i będę mógł ją bezpiecznie zabrać do sierocińca. Proszę, niech on opuści broń. Chcę tylko zając się moim dzieckiem, to wszystko. Nie zamierzam mieszać się w...  - mężczyzna przełknął głośno ślinę - cokolwiek robicie. - To nie przejdzie. To nie przejdzie. Tylko ta jedna myśl kotłowała się w głowie Kierownika, który przeklinał siebie, że nie trafił tu szybciej. A przecież już od dłuższego czasu wiedział, że gdzieś w okolicy jest potencjalny podopieczny. Wreszcie go znalazł i musiał go uratować za wszelką cenę. Nie mógł pozwolić, by dziecko trafiło w ręce kogoś, kto właśnie wyprowadził człowieka na łańcuchu z budynku.
(Miyashi? Jak ty reagujesz na to wszystko?^^)

27 sierpnia 2020

Od Akiro cd. Somniatisa do Gabriela

Prowadziłem Somnatisa za rękę, już spokojniej niż wtedy nad morzem. Byłem mu wdzięczny i będę  chciał pomóć z odnalezieniem tamtej dziewczyny.  Wróciliśmy do jego, a chyba nie skłamałbym, jakbym powiedział naszego  sklepu. Trzymałem Somiego widząc, że się mocno zamartwia, gdy dotarliśmy pod sklep, otworzyłem drzwi i weszliśmy do środka. Zamknąłem drzwi, zostawiając zasłony spuszczone.
- Chcesz herbaty? - spytałem, podchodząc do czajnika i nastawiają  wodę.
- Tak. - odparł,  siedząc w fotelu. Boni okrył go kocem, po czym sam wziął inny koc i po przemianie w psiaka położył się pod jego nogami. Słysząc gwizd, podniosłem czajnik i zalałem zioła, z których zrobiła się herbata, a zapach rozlał się po całym pomieszczeniu. Podniosłem kupek i podałem  go Somnatisowi, wcześniej do niego podchodząc.
- Musisz odpocząć przyjacielu. - powiedziałem, gdy chwycił kubek w lekko drżące ręce. Sam wziąwszy swój, napar oparłem się o blat i  napiłem ostrożnie herbaty. - Tak naprawdę obojgu przyda nam się sen. - odparłem, czując, jak świat zaczyna mi lekko wirować. Wypiliśmy napar i postanowiliśmy się przespać. Minęło trochę czasu, w którym poinformowałem Somnatisa, że muszę wyjechać do Egiptu i muszę pozałatwiać sprawy na mieście. Los chciał, że on również miał coś do załatwienia, więc umówiliśmy się pod jedną z piekarni, a następnie się zostaliśmy. Ruszyłem na rynek blizna na twarzy niezwracana jakoś specjalnej uwagi. Nie miałem ochoty jej tym razem uzyskiwać, wszystko toczy się jak przed paroma tygodniami. Wszedłem do jednego z moich byłych ulubionych barów i skierowałem się automatycznie po paru okrążeniach na tyły i wpisałem hasła do drzwi na magazyn, po czym wszedłem do środka, oczywiście po wpisaniu odpowiedniego kodu pojawiał się korytarz prowadzących do odpowiednich drzwi. Szedłem okropnym korytarzem, gdy nagle rozbrzmiał głos.
- Kim pan jest i jak tu się dostał. - Basowy twardy głos Irosa, spowodował, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale szybko go ścigałem.
-Nieważne, mam odebrać T36.
-Umarły cię tu przysłał ten lis. Zawsze zadziwia ludzi. - zaplatał ręce na piersi, ja po trzech sekundach zrobiłem to samo. -No dobrze więc co takiego ci kazał zrobić?
-Nie gadać za dużo i odebrać T36 kamikadze. - Odparłem, beznamiętnie patrząc na owego człowieka.
-No skoro tak plan wygląda. Wszystko będzie gotowe na wpisany czas.-odparł mężczyzna. Po uzgodnieniu wszystkiego wyszedłem i poszedłem kupić mapę i ruszyłem na umówione miejsce.
Zanim się obejrzałem, skakaliśmy ze spadochronem z samolotu, ponieważ temu złomowi wysiadły silniki, po wylądowaniu Somi wysuszył mi głowę.
- Somi spokojnie mówiłem, że to nie moja wina, że się zaczęły jarać silniki. Lepiej już chodźmy. -powiedziałem, idąc z nim przed siebie, a po paru metrach złapała nas burza piaskowa i nic nie było widać. Niestety mój towarzysz musiał usunąć chroniąca nas bańkę, bo jacyś ludzie szli w naszą stronę.
(Gabriel? Somniatis?)

23 sierpnia 2020

Od Miyashi - "W nie swoim świecie"

Dzisiaj Camille zabrała mnie na zakupy – pierwszy raz od dawna zobaczę jak tutaj wyglądają centra handlowe. Czy są znacząco inne od tych, które były u mnie? I tak nie zrozumiem większości napisów, ale chociaż coś poznam. Może obrazki coś pomogą?
Ubierając się, przed wyjściem musiałam mieć swoje uszka i ogon schowane. Aby to było możliwe, dostałam kapelusz od Camille, a ogon miałam przywiązany solidnie do nogi wstążką. A już na zewnątrz cały czas trzymałam ją za rękę, do samego celu, którym było centrum handlowe.
Wielkie, ale nie tak bardzo obklejone ekranami, za to z przeszkleniami i, jeśli dobrze się domyślam, nazwami sklepów. Czy coś znaczyły? Nie wydaje mi się, a nawet jeśli, to nie rozumiem tego. Niewiele się zdołałam ich języka nauczyć, co było dla mnie co najmniej nieprzyjemne. Gdzie się nie obejrzy, coś, czego się nie zna albo wręcz nie umie przeczytać. Natomiast próby przeczytania niektórych były wręcz zabawne...
Weszłyśmy do części sklepowej z koszykiem i zaczęłyśmy zbierać jedzenie, które nas interesowało – właściwie bardziej Camille, bo ja nic nie widziałam dla siebie. Tyle nieznanych produktów... Z owoców i warzyw tylko niektóre znałam, a część była produktami, które zwykle były na półkach z żywnością zagraniczną. Zadziwiona patrzyłam co tutaj jest, próbowałam poznać o co z tym wszystkim chodzi... aż się odwróciłam. Wokoło mnie nikogo nie było. Pobiegłam na jedną stronę półek, nikogo nie ma. Na drugą – znowu to samo. Jak to, przecież by mnie nie zostawiła... Powiedziałaby... prawda...? A jeśli jej coś się stało...? Przebiegłam się jeszcze między kolejnymi półkami, ale i tam jej nie było. Zaczęłam od wtedy chodzić po całym sklepie – od elektroniki do pieczywa przez inne działy, co było męczące. Przy tym omijałam wszystkich innych jak się dało, bo co, gdy mnie ktoś o coś zapyta?
Zmęczona po około godzinie i ze łzami w oczach wyszłam ze sklepu i starałam się iść w kierunku znanych mi miejsc, ale zgubiłam się zaraz za wyjściem z centrum. Może mapa by się przydała? Na pewno byłoby coś charakterystycznego, co pozwoliłoby mi odnaleźć drogę... Jedyne co, to nie ma tu mapy. Co robić? Już kręci mi się w głowie, brakuje mi powietrza i czuję mrowienie na twarzy. Powoli musiałam chwycić się czegoś, by się trzymać na nogach... Skoro i tak się nie utrzymam, wolałabym upaść gdzieś, gdzie będę bezpieczna.
Chwiejnym krokiem i powstrzymując się od oddychania kierowałam się po prostu przed siebie. Zaraz upadnę... Z zaciśniętymi zębami skierowałam się do niezbyt uczęszczanej uliczki – tam przeczekam to, co mi się dzieje... Albo skończę tam...
(Kto chętny?)

Od Somniatisa cd. Gabriela

  Przed wyjazdem z Ainelysnart Akiro chciał jeszcze załatwić kilka spraw. Nie powiedział dokładnie Somniatisowi, o co chodziło, a mężczyzna nie pytał. Będzie miał dość czasu, by się tego dowiedzieć, gdy już wymkną się ewentualnemu pościgowi. Zresztą sam mężczyzna chciał jeszcze załatwić kilka spraw. Ochrona Akiro, jego cennego przyjaciela była jednym, pozostawała jednak jeszcze sprawa Est i Tiffany. Czarnowłosy żałował, że nie był w stanie uporać się z tym wcześniej i teraz nie może z całą trójką wyjechać gdzieś... gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie będą mogli być szczęśliwi, z dala od konfliktu rządu, artystów i wilków.
  Zamknął drzwi do warsztatu, przekręcając klucz o dwa obroty dalej, niż robił to zazwyczaj. Zamek kliknął, a gdy Somniatis wyciągnął klucz z zamka miał przed sobą pustą, szarą ścianę. Schował niewielki przedmiot do kieszeni i z cichym westchnieniem ruszył do Herbaciarni. Po drodze zaczepił o sklep ze starymi telefonami i kiosk, by zakupić sobie kilka minut rozmowy. Maszerując ulicami miasta z urządzeniem przed swoją twarzą, zastanawiał się, do kogo powinien zadzwonić. Nie miał zbyt wielu przyjaciół w Watasze, nie miał też zbyt wielu sojuszników poza nią. Wszyscy, z którymi łączyły go silniejsze więzi należeli do ZUPA-y i odwrócili od niego, gdy w świat poszły te plotki. Plotki. Żeby to były jedynie plotki. Bardziej agresywna propaganda prawdopodobnie wychodząca gdzieś od Feldgrau. Somniatis nie potrafił zrozumieć dlaczego. Rozpad sojuszu przecież nie był czymś, co powinno powodować agresję wobec drugiego stronnictwa. Podzieliły ich interesy, przynajmniej część z nich, ale nie oznaczało to, że powinni od razu całkowicie się od siebie odcinać. Czy te wszystkie razy, kiedy ratowali siebie nawzajem przed lepkimi łapami SJEW-u były tak naprawdę niczym? Przejechał kciukiem po klawiaturze, wpisując losowe cyfry, czemu towarzyszyła krótka, dysharmoniczna melodia piknięć. Skasował ciąg znaków, znów to zrobił, znów skasował. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w środku Herbaciarni. Nie zauważył też, kiedy starsza kobieta ją prowadząca wzięła od niego zamówienie. A może wcale go nie brała? Spojrzał na wiszący na ścianie obraz, przedstawiający trochę kolorowych karpi i kwiatów. Jeśli liczył, że jego zawartość będzie miała dla niego jakąś symbolikę lub do czegoś go popchnie, to wyraźnie się zawiódł. Ponownie spojrzał na telefon, na którym ciąg znaków przekroczył dopuszczalną długość, zacisnął zęby i wyłączył go, odkładając na stolik. W tym samym momencie zza kotary wyłoniła się miła twarz Xianmei, trzymająca tackę z niewielkim imbryczkiem i dwiema okrągłymi filiżankami. Wyłożyła to wszystko na stolik i odeszła bez słowa. Mężczyzna nalał sobie herbaty, po czym uniósł filiżankę do twarzy, wdychając przyjemny zapach napoju. A pachniał... pomarańczami. 
  Gwałtownie odstawił naczynie na stolik, niemal wylewając jego zawartość na telefon i parząc się w dłoń. Szybko wyciągnął serwetki z pojemnika i zaczął wycierać kałużę, a gdy sytuacja została nieco zażegnana, sięgnął po telefon. Wstukał w niego numer i nacisnął zieloną słuchawkę. W pełnej napięcia ciszy słychać było tylko cichy szum nawiązywania połączenia.
- Tak? - rozległo się krótko w słuchawce. 
- Ochra? - Somniatis poczuł niemiły ucisk w żołądku. Dodzwonił się. Co dalej?
- Kto mówi? – Głos, wyraźnie kobiecy, brzmiał rzeczowo i mężczyzna zaczynał już żałować swojego wyboru.
- Pamiętasz jak podczas ucieczki ukryłaś u mnie dzieła Glacjala i Peroroncino, i nie mieli na ciebie dowodów? Chcę odebrać przysługę. – Czarnowłosy nie lubił załatwiać spraw w ten sposób. Nie wydawało się to właściwe. Ba, taki surowy sposób przemawiania w jego własnych uszach brzmiał jak groźba.
  W słuchawce przez chwilę panowała cisza i Somniatis zaczął już się martwić, że rozmówczyni się rozłączy.
- Czego chcesz, Zegarmistrzu? – rzuciła krótko.
- Spotkajmy się... – zawahał się. – Czekam w Herbaciarni. 
  Rozłączył się. 
  Przyjdzie? Nie przyjdzie? Czekać? Czy naprawdę powinien czekać na nią? Tutaj? Ujawnił swoją lokalizację. Ma go w garści. Jeśli będzie chciała nasłać na niego SJEW… przełknął ślinę. Ale musiał podjąć ryzyko. Potrzebował tego kontaktu. Bardziej desperacko, niż kiedykolwiek. Poprawił się na poduszkach. Nieprzyjemnie uwierały go w plecy, niezależnie od tego, jak próbował się ustawić. Czas płynął powoli, herbata stygła. Mężczyzna próbował odciągnąć swoje myśli od problemu. Przynajmniej na chwilę. Próbował przekierować je na wyprawę Akiro. Nie, od tego robił się tylko jeszcze bardziej nerwowy. Na kontakt z Est… zagryzł wargę, a po chwili poczuł metaliczny posmak w ustach. Nie było dobrych tematów. Nie w tym momencie. Argona będzie wściekła, na innych członkach Watahy też wolał nie polegać. Dla dobra Akiro. Skupił spojrzenie na filiżance. Jej pomarańczowy aromat przywoływał wspomnienie nieco surowej, ale w gruncie rzeczy miłej fizjonomii rudowłosej pieguski, która dawniej nieraz odwiedzała jego warsztat. Pamiętał, jakby to było ledwie kilka dni wcześniej, jak wpadła do niego rzucając na ladę rolki zwiniętego płótna.
- Przechowaj je dla mnie! – krzyknęła, a on bez słowa schował je pod ladę, drugą ręką z tego samego miejsca wyciągając dwa inne płótna.
- Niesiesz to do Olivandera, warsztat dwie przecznice stąd – powiedział szybko.
  Nie pytała, chwyciła materiały i wybiegła ze sklepu. 
  To nie było nic niezwykłego. Wiele razy wspierał artystów. Ukrywał w sklepie. Pośredniczył w rozprowadzaniu dzieł. Ale to był pierwszy raz. Pierwszy kontakt jego z ZUPA-ą. Ochra stała się potem jego głównym pośrednikiem. Byli… byli dość blisko. Do teraz Somniatis nie był pewien, czemu zerwali znajomość. Po części wydało mu się to naturalne, ZUPA chciała odciąć się od wilków. Po części… teraz uświadomił sobie to wyraźniej. Ona po prostu nie przyszła. Nie było więcej kontaktów od niej, a on bał się napisać. Potem jego sklep został zdemolowany przez bojówkę ZUPA-y. Musiał się przenieść. Zniknąć, na jakiś czas. 
  Kotara odchyliła się delikatnie, a Somniatisowi stanęło serce. Stała tam, wpatrując się w mężczyznę. Jej przenikliwe, zielone oczy wbijały się w jego dwubarwne tęczówki w milczeniu. Zmęczona, niezbyt młoda twarz, poznaczona licznymi piegami, nieco przypominającymi blizny, okolona rudymi lokami, nieco niesfornymi i uciekającymi spod sparciałej gumki. Przeplatały je drobne pasemka siwizny.
  Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał sformułować zdania. Ostatecznie je zamknął i zamiast mówić cokolwiek wskazał miejsce na poduszkach naprzeciwko siebie. Kobieta jednak nie wykonała żadnego ruchu. Jedyną zmianą były mocniej zaciśnięte wargi.
  Niezręczną sytuację przerwało dopiero przybycie starej właścicielki Herbaciarni, która przyniosła na niewielkim talerzyku ciasteczka.
- Pieguski – zauważyła mimochodem Ochra. A po chwili dodała: - Dlaczego, Zegarmistrzu?
  Serce mężczyzny zaczęło bić ze zdwojoną prędkością. Powinien się spodziewać, że będzie miała pytania, że nie przejdzie samo poproszenie jej o przysługę i ucieczka, że kto jak kto, ale ta kobieta miała do tego jak największe prawo. Wstał, robiąc krok w jej kierunku.
- Ochro, ja… - zaczął, ale zawahał się. Spuścił wzrok. – Bałem się.
  Zacisnęła dłonie w pięści i zrobiła coś, czego mężczyzna się nie spodziewał. Wyprowadziła cios prosto w jego głowę. Zachwiał się, ale zdołał odzyskać równowagę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami.
- Bałeś? – syknęła, przymierzając się do kolejnego ciosu, który tym razem trafił w brzuch mężczyzny. – Bałeś?! – kolejne uderzenie w nos. Somniatis nie próbował się nawet bronić. Jak szmaciana lalka przyjmował cios za ciosem. Kolejne uderzenie w skroń niemal pozbawiło go przytomności i osunąłby się pewnie na ziemię, gdyby rudowłosa go nie złapała za koszulę na piersi. Przyciągnęła go do siebie. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Dygocząca z emocji kobieta i zupełnie spokojny, nieco poobijany mężczyzna. Puściła go. Opadł na poduszki, a ona sama obeszła stolik i zajęła miejsce po jego przeciwnej stronie. – Dobrze. Dam ci się wytłumaczyć, zanim wydam cię w ręce SJEW-u. Ze względu na naszą… dawną przyjaźń. To będzie moja ostatnia przysługa dla ciebie.
- Ochr…
- Dla ciebie pani Hivasser – przerwała mu ostro. Somniatis nigdy wcześniej nie widział tej zmęczonej życiem kobiety tak wściekłej. 
- Dobrze więc, pani Hivasser. O co jestem oskarżony? – zapytał poważnie, nie zadając sobie nawet trudu wyjęcia chusteczki i otarcia krwi, cieknącej z nosa. Kobieta wypuściła głośniej powietrze. Gwałtownie uniosła rękę zaciśniętą w pięść, a Zegarmistrz zamknął oczy i nieco się pochylił. Przez kilka sekund pozostawał w tym stanie, po czym uchylił jedną powiekę. Ochra przypatrywała się mu, marszcząc brwi,.
- Co chcesz tym ugrać? Co, zwołałeś swoich, by i mnie zabić? Po co tyle zachodu dla jednej osoby? Czyżbyś uważał, że mogę wiedzieć o tobie coś niebezpiecznego? Ha! Śmieszne. Gdybym wiedziała, już dawno byś wpadł. Więc czemu? Po tylu latach czemu? 
- Zabić. – Somniatis chciałby się zdziwić, jednak zamiast tego tylko sposępniał. – Naprawdę uważasz, że byłbym w stanie zrobić coś takiego? 
- Byłeś w stanie wcześniej – Ochra założyła ręce na piersi. To było coś, najwyraźniej nie zamierzała go dalej bić. 
- Och… pani Hivasser. Wiem, co o mnie mówi Feldgrau – zaczął ponuro – ale nie sądziłem, że ty, ze wszystkich ludzi im uwierzysz.
- Nie próbuj mnie oszukać, widziałam to. – Wbiła paznokcie w swoje ramiona. – Widziałam tych ludzi po tym, jak już z nimi skończyłeś. Vessel, Orphan, Jadeit, Nomad, Quo Vadis. Cała piątka. Jak wogle… jak wogle… - nie dokończyła, głos jej się załamał, a w kącikach jej oczu pojawiły łzy.
- Nie przekonam cię. – Somniatis wzruszył tylko ramionami i spojrzał na telefon. – Dobrze więc. – Przysunął go w jej stronę. – Dzwoń.
  Kobieta spojrzała na wysunięty w jej stronę telefon, po czym wyciągnęła własny z kieszeni. Wystukała na nim jakiś ciąg znaków. Zegarmistrz sięgnął po herbatę. Była już zimna, ale przyjemny zapach pomarańczy nadal się nad nią unosił.
- Chciałam zgłosić posiadacza wilczego genu.
  To nie był kierunek, w którym chciał pójść. Ale musiał postawić wszystko na jedną kartę.
- W Herbaciarni.
  Teraz gdy wiedział dokładnie, co wie Ochra miał jedną szansę.
- Może być niebezpieczny. 
  Musiało mu się udać.
- Nie.
  Albo Akiro będzie musiał wyruszyć bez niego.
- Nie.  
  Rozłączyła się i spojrzała na Somniatisa.
- Nadal tu siedzisz? – spytała.
- Nigdzie się nie wybieram – odparł ze stoickim spokojem. – Ochro, chciałem cię o coś prosić. Przyjmiesz chyba ostatnie życzenie straceńca? 
  Założyła tylko ręce na piersi w odpowiedzi.
- Kathleen Gregorson zobowiązała się znaleźć kogoś dla mnie. Dziewczynkę. Tiffany. Jeśli ją odnajdzie… przechowaj ją proszę do powrotu Akiro. To moja… cenna córka. Nie wybaczyłbym sobie, jeśli coś by jej się stało. Mam jej zdjęcie, gdzieś tu. – Gwałtownie zaczął przeszukiwać kieszenie płaszcza, wysypując z nich mniej lub bardziej dziwnie wyglądające śrubki i trybiki. – Jest! – Wreszcie z błyskiem w oku wyciągnął niewielki kartonik. Spojrzał na Ochrę. Wpatrywała się w niego nieruchomo. Położył go przed nią na stole. Nawet na niego nie spojrzała.
- Czy ty rozumiesz, o co mnie prosisz? W tej sytuacji? Praktycznie przyznałeś, że ona jest… wiesz czym. Po całej tej rozmowie? Jesteś zupełnie szalony, - Ostatnie słowa powiedziała innym tonem. Jej oblicze nieco złagodniało. – Nigdzie nie dzwoniłam. Chciałam wiedzieć, co zrobisz. - Wyciągnęła dłoń po karteczkę i obejrzała twarz dziewczynki. – Feldgrau faktycznie ma dość… radykalne poglądy w waszej sprawie. Wielu to niepokoi, ale wieści, jakie obiegły podziemie niepokoją wszystkich jeszcze bardziej. Co w takim razie stało się naszym współpracownikom? – Spojrzała na niego znad zdjęcia.
- Od momentu, w którym straciliśmy kontakt nie miałem również żadnych wieści od nich. Prawdę mówiąc zaszyłem się z dala od ZUPA-y. Bałem się, że będą mnie chcieli zabić po tym, jak Fledgrau zdemolował mój warsztat. Musiałem uciec.
- A ta dziewczynka? Tiffany, tak? Co się z nią stało?
- Pewnego dnia po prostu nie znalazłem jej w warsztacie. I od tego czasu nie jestem w stanie znaleźć jej nigdzie. Ale Kathleen…
- Jakim cudem w to wszystko zamieszana jest ta kobieta? – przerwała mu stanowczo Ochra.
- Przyjaciel mi zasugerował zwrócenie się z tym do niej.
- Nie wiem kim był twój przyjaciel, ale chyba nie do końca dobrze ci życzył. Ona jest prawą ręką premiera, Zegarmistrzu. Jeden fałszywy ruch i skończyłbyś na łańcuchu.
- Muszę ją odnaleźć. Za wszelką cenę. – Zamilkł na chwilę. – Nawet jeśli będzie to oznaczało, że zostanę wzięty na łańcuch. Ale chwilowo… muszę opuścić Ainelysnart. Jeśli się znajdzie, cóż, wolałbym, żeby nie zostawała zbyt długo u Kathleen, szczególnie jeśli masz racę. 
- Mam.
- Mogłabyś zająć się nią dla mnie przez jakiś czas? Oczywiście jeśli się znajdzie, jak mnie nie będzie.
  Ochra westchnęła. 
- Byle nie za długo. Nie jestem dobra w zajmowaniu się dziećmi. 
  Somniatis rozpromienił się. Wstał gwałtownie i z całej siły uściskał rudowłosą. 
- Dziękuję, nigdy ci tego nie zapomnę. – W trochę lepszym nastroju wyprostował się. – I obiecuję, dowiem się, co się stało Vesselowi, Orphanowi, Jadeitowi, Nomadowi i Quo Vadis. 
- Nie masz dość własnych problemów? – Ochra, również wstała.
- Oni są moim problemem. Byli naszymi współpracownikami.
- Skontaktuj się ze mną, jak wrócisz. – Uśmiechnęła się. – Albo nie, ja znajdę ciebie. Jak za starych, dobrych czasów.
- Jak za starych, dobrych czasów – potwierdził Somniatis.
  Pożegnali się, dość serdecznie. Mężczyzna zapłacił za przyniesione specjały. Na jego liście pozostała wciąż jeszcze jedna sprawa. Tym razem klucząc różnymi liniami autobusowymi i przesiadając się na metro udał się na Arenę 4, do kompleksu Uniwersytetu im. Władysława Leniniewskiego. Wchodząc do budynku uśmiechnął się miło do pani na portierni, przeszedł pustymi o tej porze korytarzami uczelni prosto do windy, w której wybrał jednocześnie piętro 1, 3 i parter oraz przycisk alarmowy. Kabina ruszyła do góry, po czym gwałtownie zatrzymała się między piętrami. Zgasło światło, by po chwili zmienić się w czerwone światło awaryjne. Na niewielkim panelu, wyświetlającym zazwyczaj numer piętra pojawiła się prośba potwierdzenie uprawnień odciskiem palca. Somniatis przyłożył kciuk do ekranu, który zapulsował i po chwili winda ruszyła w bok, a następnie w dół. Po kilku minutach mężczyzna znalazł się w betonowych korytarzach podziemnego kompleksu. Stojący przy wejściu strażnicy prześwietlili go laserem w okularach i pozwolili przejść dalej. Zegarmistrz skierował się prosto do pomieszczenia oznaczonego kodem #6445. Ponownie potwierdził uprawnienia odciskiem kciuka i wszedł do niewielkiego, zaciemnionego pomieszczenia, pełnego różnego rodzaju szumiących i świecących diodami sprzętów, którego jedna ściana w całości zastąpiona została przez lustro weneckie. Przy owej ścianie stał jakiś mężczyzna, notując coś w zeszycie, pomrukując przy tym cicho pod nosem. Somniatis podszedł do niego i stanął przy samej szybie, naruszając ledwie widoczną żółto-czarną linie, wymalowaną przed nią. Spojrzał na pokój po drugiej stronie. Było prawie puste, oświetlone przez przygaszone ledy, sprytnie rozmieszczone w ten sposób, by nie dawały cienia. Jedynym jego elementem było niewielkie łóżko, na którym spoczywała odziana w białą szatę nieruchoma postać. Jej spokojna twarzy z tej odległości wyglądała niemal jak woskowa rzeźba. 
- Długo jeszcze będzie spała? – spytał cicho Somniatis. Naukowiec spojrzał na niego, potem na notatnik.
- Nie mamy pewności. To zjawisko wciąż nie do końca daje się opisać w sposób matematyczny. Ale twoje działania zdają się przynosić skutek. 
  Czarnowłosy pokiwał głową. 
- Odnowię pieczęci. Przez jakiś czas nie będę w stanie się tu pojawić, ale jeśli coś by się stało… jeśli stałoby się coś, czemu nie byłaby w stanie podołać nauka skontaktuj się z Argoną Ryuketsu. To powinno sprawić, że niezależnie od wszystkiego przyjdzie. – To mówiąc podał naukowcowi niewielką figurkę skarabeusza. Tamten uniósł głowę. – Wystarczy, że wystawisz go na działanie światła, lampa wystarczy.
- Skoro tak mówisz. – Naukowiec wzruszył ramionami. – Ale nie wygląda, by coś miało się wydarzyć, nie powinieneś się przejmować. 
- To na wszelki wypadek. – To mówiąc Somniatis zajął się odnawianiem pieczęci.

[...]Dwie z trzech najważniejszych na tą chwilę spraw zostały załatwione. Akiro czekał już na towarzysza z torbą na ramieniu.
- Wyglądasz, jakbyś wdał się w jakąś bójkę, to do ciebie niepodobne, Som. W każdym razie, skończyłeś, co miałeś skończyć? – spytał, a Zegarmistrz pokiwał głową. – Doskonale. Zatem do Egiptu.

[...]- Jesteś pewien, że to tutaj? – Somniatis próbował utrzymać wokół nich bańkę energetyczną, jednak gwałtowne podmuchy i drobinki pyłu raz za razem szarpały jej powierzchnię i przebijały na wylot.
- Nie specjalnie coś widzę przez tą burzę – oparł Akiro.
- A tam? – Zegarmistrz wskazał kierunek, w którym w piaskowym pyle pojawiło się kilka ludzkich sylwetek. – Chyba muszę zdjąć barierę…
(Akiro? Gabriel?)

19 sierpnia 2020

Od Gabriela do Akiro i Somniatisa - "Spotkanie trzech idiotów"

  Gdy dotarli do Damanhur była już ciemna noc, lecz na szczęście miał tam przyjaciela Omara Imon.
  Chłopak ma 29 lat. Urodził się w Damanhur i nadal tam mieszka. Wygląd podobno wiele mówi o człowieku, więc o nim wygląd mógłby powiedzieć tylko tyle, że jest nigdy nie robiącym nic paniczem, który wysługuje się ludźmi i w tym problem, by się ktoś nie pomylił. Omar ma błękitne tęczówki. Czarne jak smoła włosy które są krótko ścięte. Ma czarny zarost, który pielęgnuje bardziej, niż włosy, by wyglądał na 3-4 tygodniową brodę. Jest bardzo wysportowany. Dzięki czemu po zabraniu mu wszystkich ciuchów wygląda jak młody Bóg. Wręcz jak Herkules po wykonaniu dwunastu prac. No oczywiście bardziej zadbany.
  Gabriel wyciągnął z torby telefon i szybko wybrał z niego numer. Po dwóch sygnałach odezwał się głos pełen zdenerwowania, lecz także szczęścia, że dawny przyjaciel nagle zadzwonił.
- Co jest kurwa!?
- Spokojnie przecież cię nie zjem przez telefon – odpowiedział tłumiąc śmiech.
- Może ty nie, ale ja już tak. Co się stało, że tak nagle dzwonisz?
- Hahaha, bardzo śmiesznie. Cały czas przecież pisze, dzwonię, jak do najlepszej kochanki. – Gabriel wybuchnął śmiechem. Powstrzymując się dodał – No ale jak już tak pytasz to możesz po mnie przyjść, bo strasznie piździ na tym wygwizdowie. – Wyszczerzył ząbki, jakby ktoś na chamca kazał mu się uśmiechać do rodzinnego zdjęcia. Imon przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, ponieważ nie spodziewał się Gabriela w jego rodzinnym mieście. Myślał, że szybciej krowy zaczną latać, niż Gabriel Noc zawita z powrotem w Damanhur, tym bardziej po tym, co się tu stało kilka lat temu. Na teście po chwili się otrząsnoł i odpowiedział.
- Gdzie ty jesteś!? Już po ciebie jadę!? – szybko wyskoczył z fotela, w którym siedział i nie czekając na opowieść ruszył do auta krzycząc po drodze – To nie żart zaraz Gabriela tu przywiozę! - Tak naprawdę nie potrzebował nawet jego odpowiedzi gdzie jest i czy nie robi sobie z niego żartów, ponieważ dobrze znał Gabriela i wiedział gdzie jest, i że nie robi sobie żartów z tego, że przyjechał. W słuchawce telefonu, który został obok fotela dało się usłyszeć ciche "halo, halo?". To Gabriel wołał jeszcze przyjaciela z nadzieją, że zabrał telefon. Nie słysząc odzewu rozłączył się. Chowając telefon do kieszeni skierował wzrok na kota i cichutko wyszeptał.
- Nie ważne czy uda się nam znaleźć ludzi, którzy mnie porzucili... My już mamy kochającą rodzinę... – po tym już głośniejszym i stanowczym głosem dodał, dając palec na usta. - Tylko ciiii... Leon nic im nie mów, bo poczują się zbyt docenieni. – Rudzielec puścił tylko oczko, mówiące "ok, nie puszcze pary z ust". Gabriel wygodnie usadowił się na ławce przystanku autobusowego, a Leoś na jego kolanach. Po paru ładnych i zimnych minutach na przystanek podjechał szary jeep. Chłopak szybko stanął na zastałe już nogi A kot runął na ziemię jak zamarznięty. Noc tylko lekko nogą sprawdził, czy się rusza. Ok rusza się. I ruszył do samochodu mówiąc z pretensjami.
- Dłużej się nie dało!?
  Sprawdził jeszcze, czy nic nie zostawił na przystanku i upewnił się, że jego mała leniwa zmora wpakował swój tłusty tyłek do samochodu, lecz kot był szybszy od niego, ponieważ nie miał zamiaru zmarznąć na kość w takim miejscu jak pustynia. Gabriel po sprawdzeniu także wpakował się do jeepa. Omar tylko powstrzymywał się od śmiechu. Gdy jego przyjaciel oraz tłusty kot byli usadowieni wygodnie w fotelach uściskał Gabriela krzycząc z niedowierzaniem:
- To naprawdę ty! – Gabriel odwzajemnił uścisk cicho mrucząc pod nosem:
- Tak, naprawdę to ja. - Gdy wreszcie przestali się witać zmarznięty do szpiku kości chłopak zaczął swój monolog. Tak zwany przez niego "giń ze wstydu poczwaro". - Jak mogłeś nas porzucić na tak długo na tym wygwizdowie!? Ja wiem, że to pustynia do cholery, lecz w nocy tu spada temperatura nawet do minus 2000 stopni Celsjusza. Ty wiesz co my tu musieliśmy robić, żeby przetrwać? – Omar zdał sobie sprawę, że to będzie trwało całą drogę do domu i jeszcze dłużej, więc postanowił po prostu pojechać z nim do domu. - To nie ciepłe kraje, że do jaskini sobie pójdę i miśka przytule czy panterę jakąś. Ja tu na pastwę losu z kotem zostałem ani go zjeść, ani ogrzać się nim. Co może miałem szalik z niego sobie zrobić co? Nawet futra by nie starczyło!
  Nie zanudzając nikogo przejdziemy do sceny gdzie są już w garażu Omara. Oczywiście garaż, jak na panicz przystało był napełniony różnymi samochodami i motorami. Oczywiście nie wszystkie jego, ponieważ dzieli garaż z całą rodziną. Po zaparkowania Gabriel stwierdził, że teraz kolej na Omara by palił się ze wstydu, więc dumny usiadł w milczeniu i czekał. Niebieskooki wziął głęboki oddech, by wymówić swój monolog.
- Po pierwsze na podwórku jest dopiero 17 stopni. Po drugie na pustyni dochodzi do minusowych temperatur, ale nie takich co ty niby mówisz, ponieważ to jest niemożliwe, aby była sama siebie tak niska temperatura. Po trzecie, jak byś nie był takim zmarzluchem, to byś nie narzekał. Po czwarte szybciej kot by z ciebie futerko sobie zrobił, niż ty z nich pacyfisto tylko do zwierząt. Po piąte, przyjechałem jak najszybciej, a po szóste i ostatnie wypierdalaj z wozu i idź matce się pokaż, bo stęskniła się za swoim przyszłym zieńciem. Ach teraz ostatnie, nie ze mną te numery, bo sami wymyśliliśmy tą metodę.
  Gabrielowi zżedła mina, że nie dał rady na niego wpłynąć. Z podkulonym ogonem stwierdził, że zrobi ten wypad z samochodu i pójdzie się przywitać z kobietą, kótra chce, by poślubił jej córkę.
- Co, Oksana nadal wolna. - Zapytał się, podążając w stronę schodów, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał.
- Tak, nadal czeka na księcia z bajki. – powiedział troszkę naśmiewając się. Schody doprowadziły ich do salonu. Salon był ogromny w kolorze bieli, po prawej stronie prawie całą ścianą była oszklona. Był tam drzwi, prowadzące do ogrodu, na środku ściany był marmurowy kominek, który przedzielał szklane wyjścia na ogród na dwie części. Naprzeciwko kominka stał fotel w szarym odcieniu, na którym siedział Omar, gdy zadzwonił Gabriel, popijając szklaneczkę wódki. Obok fotela stał niewielki, drewniany stolik. Między fotelem a kominkiem był brązowy dywan z długiego włosia. Naprzeciwko drzwi wejściowych do garażu stał dębowy stół na tyle wielki, by pomieścić dwie duże rodziny. Po lewej stronie ściany było przejście do przedpokoju. Znajdowało się bliżej stołu, a bliżej mężczyzy znajdowała się otwarta kuchnia, którą przedzielała z pokojem tylko wyspa, na której można było zjeść wspólne śniadanie. W kuchni były dwie osoby. Fatima, matka Omara, stała obok blatu roboczego i dekorowała jakieś dania. Kobieta maiała już siwe włosy, lecz swoją urodą przyćmiłaby najpiękniejszą dwudziestoparoletnią dziewczynę. Kobieta była szczupła. Jej talia przypomina klepsydrę. Miała czym oddychać oraz na czym siedzieć. Obok zlewu stała młodsza siostrą Omara. Oksana w kilku słowach, jakby ktoś chciał ją opisać, to piękna księżniczce. W przeciwieństwie do swojego rodzeństwa miała śnieżnobiałą karnację. Ojciec wołał na nią śnieżka, ponieważ tak jak ona posiada kruczo-czarne włosy brązowe, wręcz czarne, jak węgielki oczy. Tak jak ta bajkowa postać miała też bardzo dobre serce.
  Nie zauważyły nawet jak weszli już do domu. Omar stanął obok wyspy i obserwował co Gabriel robi. Chłopak po cichu zakradł się do mamy Omara i złapał ją za ramiona. Nie było to wcale trudne, ponieważ Fatima była o wiele niższa od Gabriela. Kobieta skończyła do góry ze strachu i powoli się obróciła, by zobaczyć chłopaka. W lewej dłoni trzymała małą ścierkę, więc użyła jej jako broni mówiąc:
- Ty draniu, kiedyś zawału przez ciebie dostanę!
- Ja też się cieszę, że cię widzę. - powiedział spokojnie ciesząc się, że nareszcie po tylu latach znów tu jest. Oksana, gdy usłyszała głos Gabriela szybko porzuciła wszystko, co robiła i rzuciła się na niego. Obwiązała swe chudziutkie nóżki wokół pasa, a ręce wokół szyi. Gabriel złapał ją za jej jędrne pośladki, by mu nie spadła. Fatima widząc to powiedziała:
- Dobra księżniczko, złaś się z niego, bo pewnie głodny jest.
  Gabriel złapał małą za biodra i posadził na blacie.
- Ja akurat to nie za bardzo, ale ten szkodnik - pokazał na kota, który korzystając z okazji zaczął się wkupować w łaski Oksany. – to na pewno jest głodny.
- Tak, jesteś ? – zapytała się Oksana głaszcząc Leona po brzuszku.
- Miał.
- Co!? Ten niedobry Pan Cię głodzi? I nie poświęca Ci czasu? – podniosła wzrok na Gabriela, jak tak możesz? – zaskoczyła z blatu, trzymając kota w ramionach i podeszła do pułki z kocim żarciem - Nie martw się, mamusia nakarmi. – popatrzyła się na Omara - co tak stoisz? Podaj mi tę puszkę - pokazała na najwyższej położoną puszkę. Omar podszedł do niej i podał jej.
- Choć Gabryś. – powiedziała Fatima łapiąc chłopaka za ramiona i prowadzić do pierwszego lepszego stołka. - Oni zajmij się kotem, a ty zjedz trochę zupy na rozgrzanie. – podała mu miskę z zupą. To była tak zwana "zupe chłopaka". Dużo warzyw i mięsa udekorowana jadalnymi kwiatkami.
- Wygląda i pachnie przepięknie. Zjem wszystko.
- Jedz kochanie, a jak zjesz, to wiesz gdzie twój pokój. Idź do niego, odświeża się i odpocznij. – powiedziała starsza kobieta. Gdy Gabriel jadł, Omar usiadł naprzeciwko niego.
- Więc co Cię tu sprowadza? Bo na pewno nie przyjechałaś w odwiedziny. – zapytał, gdy zostali sami w kuchni.
- Wiesz, że od zawsze szukam swojej matki, by dowiedzieć się kim jestem co nie?
- No i?
- Pewna osoba mi powiedziała, że na pustyni uzyskał odpowiedź, więc jestem.
- Tato razem z braćmi prowadzą wykopaliska na pustyni. Jeśli chcesz to jutro tam pojedziemy.
- Z miłą chęcią.
- Ok, to z samego rana masz pobudkę A teraz chodźmy spać. – Chłopcy dołożyli miski do zlewu i poszli do swoich pokoi.
  Pokój Gabriela nie był zbyt duży, lecz bardzo przytulny na środku po lewej stronie było wielkie łoże z baldachimem przebrane całe w purpurę. Naprzeciwko wejścia było okno z purpurowymi zasłonami po prawej stała biała szafka, a obok niej komoda w tym samym kolorze. Sprawiało to wszystko, że na tle czarnych jak smoła ścian rzucały się w oczy od razu po wejściu. Sufit też był czarny, lecz można było na nim zobaczyć cały gwiazdozbiór. Gabriel szybko po wejściu do pokoju skierował się do drzwi po prawej stronie obok mebli, które prowadziły do łazienki. Łazienka była zrobiona w stylu czarno-białym, wszystko współgrało, że sobą. Na środku łazienki była wbudowana w ziemię wanna, która spokojnie mogłaby robić za basen. Naprzeciwko był także prysznic, po lewej stronie za to była muszla klozetowa oraz dwie połączone ze sobą umywalki, na ścianie wisiało duże lustro. Gabriel szybko się rozegrał i wskoczył pod prysznic. W tym samym czasie Leon przymilał się do swojej nowej Pani i szedł spać. Gdy chłopak się umył, wytarł się czarnym ręcznikiem i stwierdził, że prześpi się nago. Więc wlazł pod puchową kordę i marząc, że jutro spełnią się jego marzenia o poznaniu matki, zasnął. Nad ranem chłopak został wybudzony ze snu słodkim zapachem perfum. Gdy się obudził Oksana z wielkim skupieniem przeglądała ciuchy w szafie. Ubrana była w białe rurki lnianą koszulę oraz w białe adidasy, włosy miała upięte w kok. Gabriel, gdy ją zauważył szybko usiadł na łóżku, przykrywając swoje genitalia poduszką.
- O, wstałeś już – powiedziała wyciągając z szafy granatowe krótkie spodenki i białą koszulkę na ramiączkach.
- Umiem sam się ubrać, a poza tym, dlaczego wpadłaś mi do pokoju, mogłem być nago! – Zapytał zbulwersowany.
- I tak jesteś nago.
- No właśnie! – wstał, nadal przykrywając genitalia poduszką – Chcesz zawrzeć umowę? – Zapytał uwodzicielskim głosem podchodzić do niej.
- Jaką? – Zapytała także uwodzicielsko obracając się do niego twarzą.
- Ty zapominasz o tym, co tu widziałaś, a ja ci wiszę przysługę. - praktycznie już szeptał.
- Hmmm... no nie wiem? Ty mi przysługę? Przecież nigdy tego nie robisz. - miwiąc to coraz bliżej się do niego przysuwała, już była tak blisko, że prawie ich usta się stykały ze sobą.
- Nie robię, lecz dla ciebie zrobię wyjątek. - W powietrzu dało się wyczuć chemie, a serca biły im bardzo szybko.
- Za całusa mogę się zastanowić na tym. – zamknęła oczy, a ich usta na chwilę się spotkały, lecz pocałunek nie trwał zbyt długo, ponieważ nagle dobiegł do ich uszu dźwięk otwierających się pomału drzwi. Zakochane gołąbki odskoczyły od siebie, jak poparzeni, a poduszka upadająca na ziemie odkryła wzwód Gabriela. Chłopak w ostatniej chwili krzyknął.
- Nie wchodzić ubieram się! Chwila! – Drzwi szybko się przymknęły, a Oksana czmychnęła do łazienki.
- Ok, czekam. Nie mam zamiaru oglądać twojej trzeciej nogi. – Zza drzwi rozległa się uchachany głos Omara. Gabriel pokrył się cały purpurą i modlił, aby jego przyjaciel nic nie widział. Szybko zaczął się ubierać.
- Mam złe wieści - powiedział Omar.
- T-tak ?- Zająknął się Gabriel zrobił głęboki wdech i wydech, i kontynuował wypowiedź. - Jaką masz tą złą wiadomość?
- No zgadnij – Zignorował fakt, że chłopak się zająknął, choć wiedział, że nigdy mu się to nie zdążą.
- Samochód się zepsuł? – Powiedział cokolwiek, aby tylko Omar nie zadał mu innego pytania.
- Nie! Oksana uparła się, by jechać z nami. – Odpowiedział wchodzić do pokoju. – Ile można się ubierać? – Gabriel właśnie w momencie, gdy przyjaciel na niego spojrzał zakładał koszulkę, którą wybrała mu Oksana. – Co ty masz na sobie ? Przecież to nie twój styl. – Zmierzył go i nie dowierzał, co widzi.
- Wiem. Założyłem na siebie cokolwiek, bo wlazłeś mi do pokoju.
- Taaa, jasne, przebieraj się. – Powiedział podejrzliwie. Gabriel bez gadania wyciągnął szafy swoje ulubione ubrania i się przebrał.
- Dobra, jedzmy. – powiedział Gabryś, biorąc torbę i machając na rudzielca, który wpakował się do pokoju. Mężczyźni wyszli z pokoju i skierowali się do garażu. Oksana korzystając z okazji, niepostrzeżenie wymknęła się z pokoju Gabriela i także szybko udała się do garażu. Na szczęście zdążyła, gdyż gdy wparowała do garażu chłopcy wchodzili do jeepa. Powiedziała stanowczo:
- Jadę z wami i koniec kropka.
- Wsiadaj szybko – Odpowiedział Gabriel. Oksana szybko wskoczyła do samochodu. Jechali w całkowitej ciszy. Po parudziesięciu kilometrach od miasta nagle samochodu stanął, a na pustyni pojawiła się burza piaskowa, w której dało zauważyć się dwie postacie idące w ich stronę.
(Akiro, Somniatis?)

7 lipca 2020

Od Somniatisa cd. Akiro

~ Zawalił Wieżę, nie jest już naszym przyjacielem Somniatisie
Surowa twarz Argony przypominała wykutą z żelaza.
~ Musisz pozwolić mu odejść inaczej zniszczy nas wszystkich. Spójrz na niego, jest potworem.
Obraz potoczył się łagodnie w stronę jaskini, której brzeg podmywany był przez morską wodę, a w której leżało zdeformowane ciało o cechach na wpół wilczych, na wpół demonicznych... być może wężowych? Somniatis podbiegł. Poznawał je, mimo deformacji. Wiedział, był pewien, kto to.
~ Akiro, tak się cieszę... 
Pochylił się, jego dłoń delikatnie powędrowała do ramienia przyjaciela. W głębi klatki piersiowej czuł to nieprzyjemne uczucie, coś jest nie tak. Jaskinia zatonęła w mroku, a postać gwałtownie obróciła się.
~ Nie potrafiszszszsz uratować niiiic.
Wysyczała nieznajoma twarz Akiro, której wężowy język smagnął twarz Somniatisa. 
~ Jedyne co możeszszszsz to ucieeeec. Wsssstawaj! Wssssssssstawaj...
- ...musimy iść. 
  Somniatis niemal uderzył czołem w twarzy przyjaciela, który na szczęście w porę odskoczył. Zamrugał gwałtownie.
- Wybacz Akiro, miałem... zły sen. - Czarnowłosy uśmiechnął się z zakłopotaniem, pocierając lewą skroń. - Nie powinno się spać... Jak tylko wrócimy... - Sposępniał. - Jeśli mamy wogle dokąd wracać...
  Chłopak przyglądał się Zegarmistrzowi z dziwnym wyrazem twarzy, ten jednak tego najwyraźniej nie zauważył, pogrążony w ciężkich myślach. Wreszcie jasnowłosy wyciągnął do towarzysza dłoń, by pomóc mu wstać i stanowczo wyprowadzić przed jaskinię. 
- Nie zamartwiaj się zbytnio. Mam plan. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, żebym w ciebie nie wierzył... jednak może być naprawdę ciężko. Teraz gdy polują na nas obie strony.
- Nie tak zaprojektowałeś warsztat, by łatwo było się ukrywać? - Chłopak dał znać Boniemu, że ruszają. 
- Niby tak, ale Argona będzie w stanie prześledzić sygnatury magiczne. No i na pewno będzie w stanie dotrzeć do Mewy i reszty. Będzie wiedziała, gdzie byliśmy, a potem ruszy za zapachem. Choć nad morzem trudno go wyśledzić... - Zmartwiona twarz Somniatisa wydawała się zupełnie oderwana od rzeczywistości. Mężczyzna zupełnie zdał się na prowadzącą go rękę Akiro.
(Akiro? To dokąd idziemy?)

Od Argony cd. Calii

- Mówisz, że nie uda się załatwić mi rozmowy z nim? - Alpha stała z założonymi na piersi ramionami przed Camille, przeglądającą coś w komputerze. 
- Na pewno nie takiej, na jakiej by ci zależało. Powiedz mi jeszcze raz, po co chcesz z nim rozmawiać? - Przywódczyni mafii Pectis uniosła pytające spojrzenie na kobietę. 
- To skomplikowane. 
- Spróbuję zrobić co tylko możliwe, ale nic nie obiecuję. Plus - zawiesiła teatralnie głos. - Wisisz mi. Coś dużego.
- Naprawdę dużą kawę z bitą śmietaną? - Argona uniosła brwi.
- Chciałabyś. Chwila, stop. - Prawniczka nagle się ożywiła. - Nie mówiłaś coś o jakichś nalepkach pandy?
- Mówiłam, a co...?
  Camille bez słowa odwróciła komputer w stronę kobiety. Na ekranie nie było prawniczych baz danych, stron sądu czy rządowych kont. Była za to strona z najnowszymi memami, a urocze kotki patrzące na Alphę sprawiły, że mimowolnie z gardła wadery dobył się cichy warkot. Właścicielka biura przewróciła oczami i wskazała palcem na reklamę w dole strony. Wesołe, biało-czarne kształty na niewielkim polu upiększały ramkę wokół uroczych kapci domowych. Argona wyjęła z kieszeni nalepkę i porównała. 
- To może być ten sam styl... - mruknęła. - Wrzucisz mi screena na pendriva? Poproszę moich...
- Znalazłam gościa, jeśli cię to interesuje. - Cichy szczęk drukarki i przywódczyni mafii wręczyła Alphie namiar na niejakiego Stefano de Value. - Kawa będzie dobrym początkiem. Z bitą śmietaną i piankami. Duża. Resztę odbiorę przy okazji. - Camille puściła do Argony oko, a ta westchnęła.

- Okej, czemu tu jest tak ciemno? - znajomy głos od wejścia do piwnicy przerwał Argonie w połowie zdania. Wyprostowała się i rozproszyła mrok, który przyciągnęła do pomieszczenia, pozwalając by światło jedynej lampy oświetliło jej bladą cerę i prawdopodobnie jeszcze bledszą cerę ciasno skrępowanego i przywiązanego do krzesła jeńca. 
- O, jesteś. - Uśmiechnęła się wilczo, podchodząc do blondynki. - Patrz, co znalazłam. 
  Z kieszeni spodni wydobyła zgięte dwukrotnie na pół kartki i podała przybyłej. Ta wzięła je i szybkim ruchem rozłożyła w palcach. Wpatrzyła się w kształtne rysuneczki na jej powierzchni. Każdy z nich przedstawiał pandę w innej pozycji, z różnymi akcesoriami i zabawnymi minami. 
- Spójrz tutaj. - Czarnowłosa z zapałem wskazała na ukrytą wśród innych małą, niepozorną pandę. - Porównaj z nalepką. 
- Widzę, nie musisz mi mówić - mruknęła dziewczyna. - Są identyczne.
  Calia spojrzała na jeńca, potem na kartkę i na Argonę. Uniosła brwi.
- To jego - potwierdziła Alpha. - Najwyraźniej zaprojektował tę nalepkę. Na komputerze zresztą miał tego więcej. Nie wydaje się być sprawcą, jednak najwyraźniej mógł mieć z nim kontakt. 
- Widzę, że próbowałaś już z nim rozmawiać. - Blondynka ponownie spojrzała na jeńca. - Knebel pewnie nie pomógł.
- Nie specjalnie chciał - Argona wzruszyła ramionami. - Gdybyś weszła pięć minut później pewnie miałby już połamane palce.
- Nikt ci nie mówił, że podczas śledztwa potrzebna jest dyskrecja?
- co krecja? - Wadera udała, że nie dokładnie słyszy rozmówczynię. - Masz na myśli tą paskudną czarną żelkę, zwijaną w ślimaki? Podziękuję.
(Calia?)

Od Argony cd. Camille - "Zegarek, prawda i konsekwencje"

- Pani Belcourt, z całym szacunkiem - Argona zaakcentowała stanowczo nazwisko kobiety - mimo że osoba Akiro strasznie mnie irytuje nie uważam, by warto było poświęcać zbytniej uwagi temu pionkowi. Proszę, usiądź. - Alpha wskazała przybyszce krzesło. - Zrobił co miał zrobić. Nie powtórzy tego wyczynu. Grupa, którą do tego zwerbował została rozbita i wątpię, by łatwo mu przyszło zwerbować nowych. Wydaje mi się, że przez jakiś czas - kobieta uśmiechnęła się, odsłaniając drapieżnie kły - nie będzie miał najlepszej opinii w półświatku. Ja wymierzyłam mu karę, którą uznałam za stosowną. - Kobieta spojrzała prosto w jasne oczy przywódczyni mafii Pectis. - Niesprawiedliwym byłoby, gdybym teraz zdecydowała wydać na niego wyrok śmierci. Być może dla prawników sprawiedliwość nie ma znaczenia, jednak dla mnie jest kluczowa. Ale jeśli tego pragniesz, Akiro nie jest pod opieką Watahy. Wynajmij zabójców, zapłać gangowi Noctis. Ja z mojego stanowiska nie mam prawa go ścigać, nawet jeśli przeżył egzekucję. 
- Nie mówię od razu o wyroku śmierci. - Wciąż wyraźnie nabuzowana Camille opadła na siedzenie. - Mówię tylko, że nie powinnyśmy pozwolić mu biegać luzem po wyspie i robić co mu się żywnie podoba. Kto wie, co będzie jego następnym celem. A jeśli tym razem sabotuje jakąś waszą siedzibę lub moje biuro? 
- Nie wydaje mi się, by poważył się na taki wyskok. - Argona wzruszyła lekko ramionami. - Ale jeśli tak bardzo chcesz coś z tym zrobić to co proponujesz? Mówisz, że nie zabić. Ale mówisz też, że cicho i szybko. Uwięzić? Wiesz, że wielu posiadaczy genów ma w nich wpisaną nieśmiertelność? Jak długo będziesz go więzić? Do końca swojego życia? Sto lat? Wieczność? A może zdecydujesz się go wziąć pod swój bat? Jeśli tak to powodzenia, dzieciak nie słucha się nikogo. - Czarnowłosa westchnęła i nieco się rozluźniła. - Camille, wiem jak bardzo chore i nierozsądne było rozsadzenie Wieży, wiem ilu ludzi zginęło, ilu zaginęło i jak dużym ciosem dla mafii musiała być wiadomość, że Władysław Leniniewski prawdopodobnie zginął pod gruzami budynku. Dlatego zrobiłam, co było najrozsądniejsze. Odebrałam mu to, co było dla niego najcenniejsze, jego wilcze pochodzenie i oddałam Akiro w ręce prawa. Jeśli prawo nie zdołało sobie z nim poradzić nie uważam, że powinnam ponownie mieszać się w sprawę tego młokosa, aż ponownie nie wejdzie mi w drogę. A, kto wie, może nawet lepiej będzie, jak jest... w końcu jest z nim Somniatis... - Argona się zamyśliła. Przez twarz jej rozmówczyni przebiegł cień, jakby zrozumienia. - Jak sądzisz? Nada się? - Alpha uśmiechnęła się po raz pierwszy od początku rozmowy. - Z tego co słyszałam znasz kilka sztuczek umysłu, a sam Zegarmistrz mógłby okazać się... całkiem dobrym obiektem.
(Camille?)

6 lipca 2020

Od Lorema cd. Camille

  Mężczyzna zamyślił się. Co jeszcze mogli chcieć uzyskać od tego człowieka?
- Nos volo redeo. (Chcemy wrócić.) - Powiedział po namyśle, patrząc chłodno w oczy filozofa. - Nos sunt moti a futurum. Per villam. Quam? (Przeniesiono nas z przyszłości. Przez willę. Jak?)
  Starzec omiótł go spojrzeniem od stóp do głów, potem przeniósł wzrok na Camille. Otworzył i zamknął usta, po czym wzruszył ramionami.
- Sunt variis theoriis circa peregrinatione tempus. Amicus meus dicit Galiusz... (Są różne teorie na temat podróży w czasie. Mój przyjaciel Galiusz twierdzi...) - zamilkł, gdy jego spojrzenie ponownie spotkało się z lodowatymi oczyma Lorema. - Ita infecta re videtur hic loqui tibi iure ire in villam abiit. Si potuit consummare haec tibi non dirigas vias tuas omnique retro. Capere, nisi si alia doctrina, quae... (To znaczy najwyraźniej macie tutaj niedokończone sprawy, które nie pozwoliły odejść willi na właściwe jej w przeszłości miejsce. Jeśli zakończycie te sprawy powinniście być w stanie odnaleźć drogę powrotną. Chyba że przyjmiemy inną teorię, która...)
- Camille? - Jasnowłosy zwrócił się do towarzyszki z pytającym wyrazem twarzy. 
- Nie brzmi głupio. - Kobieta pokiwała głową. - To by znaczyło, że musisz pożegnać się z rodziną, prawda? I powinniśmy po tym być w stanie wrócić. Atque haec aliorum doctrina? Quid hoc sibi vult? (A ta inna teoria? Co zakłada?)
- Est possibile, ut aliqua vi transtulit hic aliqui qui deos esse dixerunt tanta mirabilia praestare possunt, aliquando aliquid manes. (Możliwe, że przeniosła was tu jakaś siła, ponoć niektórzy bogowie są w stanie dokonywać takich cudów, czasem niektóre duchy). - Mężczyzna nieco nerwowo zagryzł wargi.
- Naiades? - spytał Lorem, którego serce poruszyło się gwałtowniej, słysząc słowa o duchach.
- Non dico, quod tales artes fabulas autem convertentur. (Mity nie podają, by posiadały one takie umiejętności.) - odparł wymijająco, odwracając wzrok. 
- Quis aliquid de illis scit? (Kto może wiedzieć coś o nich?) - naciskał jasnowłosy. 
- Czemu najady, Loremie? - Przerwała mu kobieta.
  Jasnowłosy nie odpowiedział. Świdrował wzrokiem filozofa. 
- Oms? (Kto?)
- Et `sacerdotes 'probabiliter ductus Neptuno Tiberinius. Non plus habere peritia in rebus, quam ego fabulares. Ita... (Prawdopodobnie kapłani Neptuna, ewentualnie Tyberiniusa. W sprawach mitologicznych mają większe doświadczenie ode mnie. Więc...) - spojrzał błagalnie w stronę czarnowłosej.
- Ode mnie wszystko - oznajmił cicho Lorem, na którego twarzy malowało się coś na kształt zamyślenia. 
(Camille?)

29 czerwca 2020

Od Akiro cd. Somnatisa

Nie sądziłem w sumie sam, że to się udało. Gdy została już nas trójka, podniosłem się z piasku i razem z Somnatisem wyszliśmy z jaskini. Po opuszczeniu plaży musiałem uważać, bo zjedzona tabletka i wężowe przekleństwo nawzajem współgrało, ale jeśli tabletka przestanie działać a ja przerwę iluzję, będziemy mogli mieć kłopoty. Boni prowadził nas teraz do podziemnego laboratorium. Po dostaniu sie do pomieszczenia usiadłem zmęczony. I widząc, że Somi też jest zmeczony, wskazałem mu łóżko.
 -Idź się, połóż. -powiedziałem, a gdy chłopak się położył i niemal od razu zasnął, zacząłem się bawić moimi fiolkami. No bo kto powiedział, że eksperymentowałem wyłącznie na Bonim. Zmieszałem fiolki i spojrzałem na Boniego, a później na śpiącego Somiego.
 -Może i lepiej, że śpisz. -powiedziałem do przyjaciela i wypiłem zawartość fiolki i wstrzyknął specyfik pod skórę. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze i zaczęło mnie wszystko swędzieć. Po paru minutach moje "stare" ciało leżało na ziemi bezwładnie.
-Musimy je przenieść nad przeg, będą go szukać. -powiedziałem do Boniego, po czym zapakowaliśmy je do wora z raną postrzałową. Bon zajął się podrzuceniem ciała, a ja czekałem, aż Somnatis się ocknie sprawdzając czy dna i zapis zapachowy się zmieniły, miło było, że się udało kolejny raz zmienić kod genetyczny.
 -Dobra musimy się zmywać. -podniosłem się i podszedłem do Somnatisa. -Wstawaj, musimy iść. -powiedziałem wiedząc, że nasz magiczny pies czeka na nas na zewnatrz. Na szczeście czarnowłosy szybko otworzył oczy.

(Czas sie wziaść do pracy. ^^ Somi nie dostań zawału)