5 czerwca 2018

Karta postaci - James von Alwas

Dane osobowe

Imię i Nazwisko: James Liam Tristan Anthony Benedict von Alwas... jak łatwo zauważyć, ojciec niezbyt za nim przepadał już tuż po narodzinach. Przedstawia się używając tylko pierwszego imienia.
Pseudonim: Ma totalnie gdzieś to, jak będziesz go nazywać. Przez nielicznym przyjaciół często nazywany Jamie. Topaz, Dr    
Płeć: Mężczyzna
Pochodzenie: Anglia
Data urodzenia: 01.01.2007 [26 lat]
Przynależność: SJEW
Stanowisko: Opiekun Code:W
Klasa: Nadnaturalny człowiek/Posiadacz boskiej krwi
Praca: Właściciel kilku prywatnych klinik na terenie całego Ainelysnart; chirurg
Orientacja: Heteroseksualny, choć czasami zastanawia się bardzo poważnie, czy nie jest przypadkiem aseksualny
Partner/ka: Brak. Jest otwarty na znajomości, jednak jak twierdzi "jego charakter i ryj to wystarczająca ochrona przed kobietami"
Rodzina: --
Miejsce zamieszkania: Arena 2, duży dom z dwoma piętrami, pełen drogich sprzętów, lecz nie ma w nim rzeczy niepotrzebnych.  Wyposażony w wiele pokoi min: podziemny basen, siłownie, łazienki, sypialnie, a także ukrytą (od niedawna niepotrzebnie) biblioteczkę

Charakter

Coven - Carlisle by LAS-T
©LAS-T
Niezwykle małomówny. To jest pierwsza rzecz, którą z pewnością można powiedzieć o von Alwasie. Często przemilczy różne tematy, jednak gdy już zabiera głos, to zawsze mówi prawdę. Nie widzi sensu w kłamaniu, gdyż wierzy, że prawda zawsze wyjdzie na jaw. Dlatego też nigdy nie przysięga. Kolejną  nieodłączną częścią jego charakteru jest... coś w rodzaju niemal całkowitego przytępienia emocji. Nie odczuwa ich prawie w ogóle, nie mówiąc już o tych mocniejszych jak gniew czy nienawiść. Wiąże to z wydarzeniami z dzieciństwa. Czasami jest mu to na rękę, a czasami bardzo tego żałuje, bo czuje się przez to bardzo... pusty. Jednak przez większość czasu nie zaprząta sobie tym głowy. Do wszystkiego podchodzi bardzo zadaniowo i jest perfekcjonistą. Odkąd jest właścicielem klinik wszystko chodzi tam "jak w zegareczku". Spryt i ostrożność to dwie cechy, które naprawdę przydają mu się w SJEW-ie. Jest realistą i introwertykiem, ciężko stwierdzić czy to pomaga czy szkodzi. Zwykle uprzejmy, bo jak sam twierdzi "nigdy nie jest się pewnym, kto może okazać się ważny dla przedsięwzięcia", dlatego też stara się zwiększyć się coraz bardziej sieć swoich wpływów. Ma również dość niską samoocenę, jednak nie rozmyśla nad tym za często.

Aparycja

Jest dość wysokim mężczyzną, bo mierzy około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów. Szczupła wysportowana sylwetka tworzy całokształt dość miły dla oka. Ma dość twarde, męskie rysy twarzy i mocno zarysowaną szczękę i kości policzkowe. Brązowe, kilkunastocentymetrowe włosy, często spadają mu kosmykami na czoło, gdy pracuje. Prosty nos, raczej małe usta, oczy w dwóch kolorach (intensywnie niebieski i morskozielony), za długimi, jak na mężczyznę, rzęsami i dość gęste brwi idealnie pasują do jego charakteru. Sam siebie nie uważa za przystojnego, ot, typowy przeciętniak. Ubiera się bardzo elegancko, w dopasowane koszule, płaszcze, dość często garnitury, ogółem ma spore wyczucie stylu.

Historia

Urodził się pierwszego stycznia dwa tysiące dziesiątego roku w Wielkiej Brytanii, jako syn Anne (z domu Fraser) von Alwas i jej męża Nico von Alwasa. Był w miarę szczęśliwym dzieckiem. Przez jakieś trzy lata, kiedy to w podejrzanych okolicznościach ginie jego matka. Nie ma po niej żadnej pamiątki, oprócz jej obrączki, którą zawsze nosi na szyi. Po jej śmierci ojciec stał się dużo gorszym człowiekiem. Miał "nieco" psychopatyczne zapędy, bardzo często znęcał się albo próbował testować coś na własnym dziecku, do czasu aż syn urósł na tyle, by się przed nim bronić. Utrzymują sporadyczne kontakty, odkąd w wieku siedemnastu lat James uciekł z domu i rozpoczął własną działalność, jednak wtedy oboje zachowują się w stosunku do siebie z chłodną uprzejmością. Dla nich obu interesy są niezwykle ważne, więc są w stanie zignorować przeszłość, jeśli tylko jest to dla nich korzystne. Nie lubi rozwodzić się nad własną przeszłością, dlatego mało kto o niej wie.  Odkąd jest daleko od ojca,  stał się właścicielem klinik i przeprowadził się do bogatszej dzielnicy, uważa się za dość zadowolonego z życia i z tego, co osiągnął.

Moce, umiejętności i zainteresowania

  • Gdy kogoś/czegoś dotknie, jest w stanie zobaczyć całą przeszłość tej osoby/rzeczy
  • Może zwalniać lub całkowicie zatrzymywać czas, wedle swojego upodobania
  • Syn Helli - potrafi ożywiać zmarłych (ew. zmusić ich do posłuszeństwa, lecz niekoniecznie) oraz podróżować do zaświatów

W wolnych chwilach lubi majsterkować, ma w domu kilkanaście dość drogich rzeczy, które wielokrotnie modyfikował. Jest w stanie naprawić niemalże wszystko; można o nim powiedzieć "złota rączka". Potrafi gotować, jednak nie ma na to zbytnio czasu. Gra równieżna pianinie. Jest dość wysportowany, na siłownie chodzi parę razy w tygodniu.

Przedmioty

  • Wieczne pióro
  • Zegarek
  • Łańcuszek z obrączką - dostany po śmierci matki posiada magiczną umiejętność. Potrafi zbierać od ludzi sny. James może je potem "odtwarzać", usuwać, a czasem nawet modyfikować.

Ciekawostki

  • Jest oburęczny
  • Kiedyś palił, jednak rzucił nałóg. Teraz nie pije, nie pali, nie uprawia hazardu
  • Lubi różnorakie zagadki logiczne, hasła, kody i różne takie
  • Bardzo dobrze radzi sobie z przedmiotami matematycznymi i biologicznymi, gorzej jest z językami (oprócz tych dwóch, którymi posługiwali się jego rodzice i polskiego)
  • Zawsze ma zimne dłonie
  • Uwielbia chłód i raczej nie przepada za ciepłem
  • Niemalże nie je słodyczy i nie pije słodkich napoi, bo zwykle jest na diecie
  • Ma bardzo lekki sen.
  • Towarzysz: Veela aka "Wdowa"

Achievementy


Kontakt: EvangelineNobody

Od Argony cd. Calii

  -  Wydaje mi się... -  zaczęła Argona udając, że przeszukuje kieszenie - że zapomniałam je wziąć z domu mojej przyjaciółki. Cal, a mówiłam ci, że czegoś zapomniałam, tylko nie pamiętałam czego. Może się tam razem przejdziemy po nie?
- Nie wydaje mi się, żeby tam były - najwyraźniej Szafir wciąż była zła za tamto "wystawienie", bo najwyraźniej nie zamierzała w ogóle współpracować. - Jestem pewna, że je brałaś. Zresztą nie mam już czasu wracać. Może i ty nie pracujesz, ale ja jestem już prawie spóźniona. Sprawdź dobrze kieszenie i nie każ panom czekać zbyt długo. Oni też na pewno są bardzo zajęci.
  Calia poklepała po koleżeńsku Alphę po plecach po czym ruszyła szybkom krokiem wymieniając z SJEW-owcami uprzejme pożegnanie. Czarnowłosa dalej udawała, że przeszukuje kieszenie, jednocześnie wyobrażając sobie, co zrobi za to informatorce, gdy już ją dorwie i jak wybrnąć z sytuacji, możliwie nie robiąc zbytnio hałasu. Dzielnica, w której się znajdowała nie należała do takich, w których można bezkarnie rozpocząć burdę. To było jedno z tych miejsc, na których urzędowały mniejsze gangi dzielnicowe, które mogły w każdej chwili rozpętać piekło. Niespodziewanie ręka dziewczyny natrafiła na twardy kartonik i wydobyła go z kieszeni. Ku swojemu zdziwieniu rozpoznała legitymację służbową z wydziałów naukowych SJEW-u. Oczywiście wiedziała, że kiedyś ta druga Argo tam pracowała, jednak nigdy nie znalazła tamtych dokumentów. Nie sądziła, że ta kura domowa mogła trzymać je w kurtce przeznaczonej do pracy w terenie. Młody funkcjonariusz wyciągnął rękę po dokument, widząc że dziewczyna nie kwapi się samej mu go dać. Argona bez słowa podała kartonik młodzikowi i czekała na werdykt.
- Wygląda w porządku... - powiedział, przyglądając się uważnie imieniu i nazwisku.
- Oczywiście - odparła czarnowłosa pewnie, wyciągając dłoń, by odzyskać dokument. - Mogę?
- Proszę.
  Na oczach starszego oficera kartonik wrócił do rąk Argony. Plutonowemu wystarczyło jedno spojrzenie na twarz z fotografii, by nieco pobladnąć. Alpha zorientowała się, że wtedy, prawie dwa lata wcześniej on mógł być szeregowcem. Jako niski rangą mógł też przetrwać czystki, wywołane zmianą władzy. Mógł zatem...
  W jednej chwili SJEW-owiec dobył broni. Dobyła jej również wadera i chwyciła szeregowca, przyciągając do siebie. Młodzik przełknął nerwowo ślinę. Argona spojrzała w oczy starszego i uśmiechając się powoli uniosła pistolet do góry. Wystrzeliła, a w oknach pojawiły się wrogo wyglądające twarze mieszkańców dzielnicy.
  Alpha puściła szeregowca i przemieniła się w wilka. Poleciał za nią jeszcze jeden wystrzał, jednak chybiła. Usłyszała jeszcze jak drzwi otwierają się z hukiem i ktoś krzyczy.
- Kurwa, kto wam pozwolił strzelać na moim podwórku?!
(Calia? Jak tam w pracyb do której mi uciekłaś?;) )

Od Lorema cd. Camille

   - Jeszcze się nie domyśliłaś? - spytała, najwyraźniej grając na zwłokę. Jej sytuacja wyglądała na prawdę kiepsko i Lorem rad był, że role się odwróciły i już nie byli zwierzyną.
- Wolę to usłyszeć od ciebie - odpowiedziała Camille, przysłaniając swoim tyłkiem niemal cały świat Lorema. Mężczyzna pomyślał przelotnie, że od tej strony wypada równie korzystnie jak od przodu, po czym szybko wrócił myślami do martwej strefy emocji, okalającej nie-Camille.
- To jest gra - powiedziała wreszcie tamta i umilkła, spuszczając głowę, jakby w smutku. - Ani przez chwilę nie pomyślałaś, że sobowtóry mogą być ludźmi takimi jak ty, którzy też pragną żyć, co? Nie pomyślałaś, że ja też miałabym co innego do roboty, poza gonieniem za tobą i tym twoim chłopakiem?
- Raczej nie myślę o takich rzeczach, gdy próbują mnie zabić - zauważyła Cam. - Wiem, że grasz na zwłokę. Spróbuj jeszcze raz wymigać się od odpowiedzi na moje pytanie, a obudzisz się martwa.
- Nie tylko ja.
  Nagle kręgosłup dziewczyny wyprostował się i nie-Lorem poleciał na towarzyszkę oryginału. Camille odskoczyła, a jasnowłosy od turlał się, by nie zostać przygwożdżonym przez upadające ciało. Zza lecącego truchła wyłoniła się sobowtórka i rzuciła na na dziewczynę. Przez chwilę siłowały się w milczeniu, próbując zyskać przewagę i dobrać się do pistoletu, jednak ich obie były równie silne. Coś musiało przechylić szalę zwycięstwa na stronę którejś z nich. Mężczyzna zaczął czołgać się w kierunku walczących, gdy nagle jedna z Camille potknęła się o wystający kamień i obie runęły na bruk. Huknął wystrzał i Lorem zapadł w chłodny i cichy mrok.

  Dziewczyny zamarły, a nie-Camille roześmiała się szyderczo.
- Rozwaliłaś mu czaszkę! Brawo! - I korzystając z dekoncentracji oryginału, przechyliła broń i ponownie wystrzeliła... tym razem chybiając. Camille gwałtownie puściła pistolet i przywaliła z pięści w twarz tamtej, aż sobowtór upadł do tyłu, wypuszczając pistolet z dłoni. Czarnowłosa chwyciła go i wycelowała w zbierającą się, zamroczoną dziewczynę.
- Gadaj do diaska co tu się wyprawia! - krzyknęła wściekła. - Albo...
  I jakby wpadając na genialny pomysł wystrzeliła w stopę przeciwniczki. Tamta krzyknęła i chwycił się za ranione miejsce. Camille poderwała się z ziemi i zajęła bardziej komfortową pozycję z góry.
- Szybko! - rozkazała, wkładając w to całą moc, jaka jeszcze w niej pozostała.
- Mówiłam. To jest gra - nie-Camille spojrzała z nienawiścią w oczach na oryginał. - Zmusza nas, byśmy dzień w dzień mordowali się wzajemnie. Nie zauważyłaś? Minął już tydzień, a ja nie mogę ciebie dorwać! Za każdym razem. Za każdym. Jednym. Razem. - Zacisnęła zęby, a z jej wargi poleciała strużka srebrzystej mazi. - W ten spsób to nigdy się nie skończy.
- Minął jeden dzień... - powiedziała cicho czarnowłosa. - Ooooo nie nienienienienie. Tak nie będzie! Wciągnęłaś nas w jakąś waloną pętlę czasu, jak w jakimś... - szukała odpowiedniego porównania, jednak w całym tym zamieszaniu wszystkie sensowne uciekły jej z głowy - nieważne! - Kucnęła i przyłożyła lufę do uda przeciwniczki. - Jak. Się. Z. Tego. Wydostać. ?. - wycedziła przez zęby.
  Huknął wystrzał.
  Tym razem było inaczej.
  Tym razem sobowtór miał drugi pistolet. Nie-Camille tylko czekała na ten moment. Była cierpliwa i wreszcie...
  Świat pogrążył się w ciemności, w jasności i ciemności, i wszystko na raz było błękitem, smrodem i gorzkim i Lorem stał na zatłoczonej ulicy Paryża zastanawiając się, skąd się tam wziął. Czuł przeraźliwy ból i zatoczył się jak pijany, odruchowo chwytając za nogę. Czyjeś dłonie podtrzymały go, jednak nie był do końca w stanie rozpoznać, czyje. Nienawidził tak zatłoczonych miejsc jak to.
(Camille? Emm... ja na prawdę nie wiem jak to wyszło, że pół opowiadania pisałam tylko tobą. Soorry XD Chyba zaczynam czerpać satysfakcję z uśmiercania Lorema XD)

Od Argony cd. Akiro

    Raczej wrażliwą magiczną bestię - stwierdziła Argona w duchu, patrząc na Akiro i jego małego podopiecznego. Więc dzieciak był niezwykle cenny dla tego twardego i nieprzeniknionego chłopaka. Alpha nigdy nie przepadała za młodymi i ten nie budził w niej zbyt pozytywnych emocji. Zastanawiała się, czy Akiro przygarnął go ze względu na jego umiejętności (co sama skłonna byłaby uczynić w ostateczności) czy z dobroci serca.
- Boni, powinieneś pójść się umyć - powiedział chłopak do podopiecznego, gdy ten się nieco uspokoił. - A ja tu posprzątam. Dobrze?
  Dzieciak pokiwał główką i pobiegł do łazienki. Czarnowłosa zdała sobie nagle sprawę, że zaaferowany sytuacją jej nie zauważył, bo nie wyglądał na przestraszonego czy niepewnego, jak za pierwszym spotkaniem. Akiro się podniósł z ziemi i spojrzał na Alphę przelotnie, po czym udał się do kuchni po jakąś szmatę, żeby zetrzeć nią wymiociny. Argona skrzywiła się, gdy chłopak odsłonił przetrawione resztki jedzenia. Ludzkie wydzieliny zawsze budziły w niej niesmak, co jednak nie przeszkodziło jej w dopiciu resztki soku.
  Wreszcie chłopak posprzątał po podopiecznym i przypomniał sobie o swoim gościu.
- Możesz spać na kanapie - powiedział. - Potem przyniosę ci koc z góry. Ale nie wydaje mi się, byś miała mieć problemu z powodu mojego leku. Nie wyglądasz nawet bardziej blado niż na początku.
- To się okaże - mruknęła dziewczyna niechętnie. Jej też wcale nie było na rękę przebywanie w towarzystwie tamtej dwójki. Miała cały czas sporo rzeczy do zrobienia. No i dwa wilki przebywające w jednym miejscu przez dłuższy czas? To nie brzmiało jak dobry plan. Gospodarz wzruszył ramionami i skierował kroki do sypialni.
  Coś cicho zabębniło na podłodze i z łazienki wybiegł mały. Gwałtownie się zatrzymał, gdy zobaczył opartą o kanapę dziewczynę i spojrzał na swojego opiekuna zaniepokojony. Widać było, że marzy, by schować się za nogą Akiro, jednak gdy ten się poruszał to było raczej niemożliwe. Nie chcąc dłużej denerwować dzieciaka, Argona osunęła się na kanapę, siadając do niego plecami. Zamknęła oczy i nasłuchiwała, co mały zrobi.
(Akiro?)

4 czerwca 2018

Od Camille cd. Miyashi

       -Sama... to zrobiłam... - te słowa mną wstrząsnęły. Oczywiście, liczyłam się z tym, że padną, jednak z pewnością nie byłam na nie przygotowana. Zasłoniłam usta dłonią, czując, jak do moich oczu napływają łzy. Dziewczynka, cofnęła się przerażona, jakby bała się, że za chwilę ją uderzę. Zamrugałam szybko, żeby się na dobre nie rozpłakać, po czym przyciągnęłam małą do siebie i przytuliłam ją mocno do serca. - Błagam - wyszeptałam - pozwól mi się sobą zająć... Chociaż tymi bliznami. Choć tyle pozwól mi zrobić... - przez chwilę myślałam, że udusiłam dziewczynkę swoim napadem nieokiełznanej troski, jednak po chwili poczułam, jak kiwa głową. Położyłam ją delikatnie na kanapie. - Mogę? - upewniłam się, jednak mój błagalny ton chyba ostatecznie przekonał dziewczynkę, bo kiwnęła powtórnie głową. Najpierw dotknęłam delikatnie jej nogi. Drgnęła, ale nie oponowała. Uniosłam ją i przyjrzałam się jej dokładniej. Wokół kostki zobaczyłam ślady po cięciu się, jednak były one już zabliźnione i widocznie stare. To samo na drugiej nodze. Potem ostrożnie wzięłam w dłoń jej rękę. Tutaj śladów było naprawdę dużo. Te stare tylko obejrzałam, a ten nowe, które były jeszcze ranami, zamknęłam i zmieniłam w blizny. Były już tylko wspomnieniem. Złym wspomnieniem. Druga ręka też miała wiele śladów, z którymi zrobiłam tak samo. Na szyi również było ich kilkanaście, część jeszcze czerwonych, część już dużo bledszych. Zagryzłam policzki od środka, a następnie tymi również się zajęłam.
- Kochanie - zaczęłam cicho - Czy... Czy to już wszystkie? - czekałam na odpowiedź kilkanaście sekund, po czym powtórzyłam pytanie. Wtedy Miyashi zaczęła cicho szlochać...
- N-nie - wyjąkała. - Jeszcze... Jeszcze na brzuchu... - rzuciła cichutko, po czym dodała, chyba po japońsku - Nie... przestań, proszę! - zerknęłam na nią zmartwiona, ale dopóki sama mi nie powie co się dzieje, to nic nie mogłam zrobić. Na razie postanowiłam zająć się leczeniem jej ciała, mając nadzieję, że przyjdzie czas również na duszę. Zbliżyłam powoli dłonie do jej koszulki i zaczęłam ją powoli podwijać. Nagle Miyashi pisnęła i wyrwała się zwijając się w kłębek kawałek dalej.
- Proszę - zaczęłam znowu - daj mi skończyć... Nic ci nie zrobię, obiecuję. Tylko... tylko pozwól mi sobie pomóc - po kolejnej minucie zbliżyłam się do dziewczynki znowu, a ona położyła się na kanapie. Delikatnie podwinęłam jej koszulkę i położyłam dłonie na jej posiekanym, jak od noża, brzuszku. Drgnęła.
- Wybacz zimne dłonie. - uśmiechnęłam się kojąco i przepraszająco zarazem, po czym zabrałam się do roboty. Miyashi patrzyła jak zaczarowana w moje, zapewne teraz złote, oczy. Gdy skończyłam i uniosłam dłonie, blade blizny były na niemalże całym jej brzuchu. Zsunęłam jej koszulkę z powrotem na brzuch, po czym spojrzałam jej nieco poważniej w oczy.
- Błagam cię, kochanie. Nie rób tego więcej. Wiem, że to będzie trudne, ale po prostu spróbuj. Proszę. Dla mnie albo dla kogokolwiek na kim zależy ci tak, jak mi w tym momencie na tobie. - spuściłam wzrok i objęłam się dłońmi, znowu starając się nie rozpłakać...
(Miyu?)

Od Camille cd. Akiro [chyba koniec]

      Spojrzałam na niego z wściekłością.
- Nie próbuj odebrać mi Baksa - powiedział mężczyzna z ironicznym uśmiechem - On nie ufa nikomu oprócz mnie. - Miałam ochotę zetrzeć mu ten jego ironiczny uśmieszek z twarzy, choćby za pomocą pistoletu.
- Nie jestem pewna, czy syndrom sztokholmski można nazwać zaufaniem - rzuciłam cierpko. - Nie mam pojęcia jak znalazłeś to biedne dziecko, ale szczerze mu współczuję. - Ori już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, jednak nie dałam mu dojść do słowa - W każdym razie, proponuję rozejść się teraz w względnym pokoju. Nie próbuj mi grozić, bo, bez urazy, ale gdy wykorzystałeś swój wątpliwej jakości element zaskoczenia, to niewiele ci zostaje - podniosłam z ziemi swój pistolet i otrzepałam go z niewidzialnego kurzu, a potem schowałam z powrotem do kabury. - Nie przepadam za tobą, naprawdę, lecz nie sądzę, by najlepszym pomysłem było rzucanie się sobie od gardeł za każdym razem widzimy się na ulicy. - mężczyzna zmierzył mnie spojrzeniem spod przymrużonych oczu, ale potem zerknął na Boniego, który trzymał się "ufnie" jego nogi. Gdy jego uwaga wróciła z powrotem na mnie, kiwnął głową.
- Cudownie - rzuciłam z udawaną radością - W takim razie żegnam - postanowiłam całkowicie zignorować chyba jeszcze żywego bossa gangu i wyminąć Akiro, by wyjść przez drzwi. Kiedy byłam dokładnie obok niego, spojrzałam na niego z góry i powiedziałam:
- Lepiej nie próbuj łamać naszej umowy. Dobrze ci radzę.
- Mógłbym powiedzieć to samo - odparł władczo.
- Jasne, jasne - rzuciłam ironicznie, po czym wyszłam z budynku, zamykając za sobą drzwi. A potem ruszyłam w miasto nocą, mając nadzieję, że nie będę mieć więcej problemów z tym osobnikiem.
(Wybacz, Aki, ale myślę, że to jest dobry moment, żeby zakończyć naszą fabułę. Muszę zmniejszyć liczbę otwartych wątków, bo trochę nie wyrabiam się z czasem, a jeszcze trochę rzeczy do ogarnięcia. Jeszcze raz przepraszam ;c)

Od Miyashi C.D. Camille

    Wtedy popatrzyłam na nią niepewnie. Jednocześnie próbowałam przypomnieć sobie wszystko, co Camille chciała wiedzieć.
- P-przyleciałam tu... - powiedziałam cicho. - Z... Korei...
- To daleko... Jak to możliwe? - wtedy spytała i mnie pogłaskała. - Rodzice puścili cię tu samą?
Gdy usłyszałam o rodzicach, w moich oczach pojawiać się zaczęły znowu łzy. Byli wspaniali, a teraz ich zabrakło... Chciałam by znowu tu byli, ale to było niemożliwe. Kiedy ich zabili... wyglądało to okropnie...
Czułam mocne przytulenie, jeszcze głaskanie. W pierwszej chwili chciałam się wyrwać, ale widok dziewczyny mnie od tego powstrzymał. Wręcz wtuliłam się mocniej, bo to była ona.
- No już, spokojnie... - szepnęła i głaskała mnie, jednak nie powstrzymało to mojego płaczu. Chciałam przestać czym prędzej, więc zatkałam nosek. Nie wytrzymałam długo bez powietrza, jeszcze głośniej się rozpłakałam zamiast przestać. Próbowałam raz jeszcze, ale nie wychodziło.
- Ale kochanie, oddychaj... Nie rób tak... - mówiła i złapała mnie za rączki lekko. Następnie im się przyjrzała, przejechała palcami po prawej z nich. - A to... Jak to się stało?
Nie odpowiedziałam jej. Nie mogłam się odezwać. Próbowałam, ale za każdym razem mi nie wychodziło.
- Nagle mowę ci odebrało? - zaśmiał się on znowu.
Słysząc go odwróciłam się nagle w jego stronę. Przerażał mnie... Znowu się pojawił... Chciałam od niego uciec, ale Camille przytrzymała mnie mocniej i wtuliła w siebie.
- No już... nie bój się, malutka... Ja tu jestem i nic ci się nie stanie.
Nie mogłam się uspokoić. Serce mi bardzo mocno waliło, aż zaczęło to boleć. Wciąż nie wydałam z siebie ani sylaby, ale czułam, że mogłam mówić.
- I tak jej to nie obchodzi, po co masz jej mówić? - powiedział znowu.
- Zapytała... - odpowiedziałam mu cicho. - Dlaczego nie odpowiedzieć...?
- Bo coś przekręcisz...
- Ale mówię prawdę! - pisnęłam, znowu zaczynając płakać głośniej.
- Malutka... Z kim rozmawiasz? - spytała cicho, wyglądała na trochę zaskoczoną i zdezorientowaną. - Przecież tylko ja tu jestem... To było... to po japońsku?
Wtedy wskazałam na niego, patrząc jej w oczka i przytakując. Nagle poczułam mocny ból, jakby ktoś wykręcał mi palec.
- Się palcem nie pokazuje... To niegrzeczne. - powiedział pouczająco. - Przecież i rodzice, i rodzeństwo cię tego uczyli. Nie pamiętasz już? Tak słabą masz pamięć?
Przypominanie sobie wszystkiego bolało. Nie chodzi tylko o ból fizyczny, o jakim on mi nie dawał zapomnieć, ale też psychiczny. Każde zdarzenie, o którym pamiętałam, albo było złe, albo powodowało, że przypomniałam sobie jedno z gorszych. Chciałam choć na chwilę zapomnieć chociaż o tych złych. Na chwilę...
- Co jest, skarbie? - złapała mnie za rękę i ją obejrzała. Lekko ją podmuchała i pogłaskała mnie jeszcze raz. - Jestem tu, nic ci nie grozi... Może powiesz mi... Wychodziłaś gdzieś z rodzicami?
- Tak... Czasami... - cicho odpowiedziałam, ciągając noskiem co jakiś czas. - Rzadko mieli czas na to...
- Możemy gdzieś wyjść razem niedługo, jeśli chcesz. Ale powiesz mi coś jeszcze?
Niepewnie przytaknęłam patrząc na nią. Bałam się tych pytań... Ale musiałam na nie odpowiedzieć, tak jak Camille chciała.
- Więc... Skoro to nie rodzice cię tu przywieźli... kto to był? Porwali cię? - zapytała. Bojąc się o to, że znowu się rozpłaczę, tylko przytaknęłam. Usłyszałam też kolejne pytanie.
- Pamiętasz może ich wygląd?
Na to pokręciłam głową. Znałam tylko kilka nieprecyzyjnie określających ich cech wyglądu. Poza tym było wtedy ciemno. Pamiętałam tylko koreańskiego właściciela i jego rodzinę. O nich mogłam powiedzieć więcej... Nagle znowu poczułam jej delikatny dotyk na moich rękach. Na przedramieniu, od wewnętrznej strony, a potem i z zewnętrznej. Robiąc to czułam każdą bliznę lub resztkę rany, a nawet bywały niedawno zrobione rany. Różnego kształtu miałam obrażenia, między innymi otarcia, siniaki, zdarzyło się i oparzenie. Spośród tego wyodrębnić się dało całe przestrzenie pokryte bliznami, jak i świeżymi cięciami. Czasem jedne blizny i rany nakładały się na drugie.
- Spróbujmy jeszcze raz... Skąd ci się tyle tego wzięło? - popatrzyła uważnie na każdą. Przypadkiem dotknęła jednej z najświeższych, sprzed dnia, a to bolało. Pisnęłam wtedy. - Kto ci to zrobił?
- T-to... - już chciałam powiedzieć, ale zostałam uderzona mocno po policzku, krzyknęłam, a oczy zaczęły mi się znowu szklić.
- Nawet nie próbuj! - krzyknął na mnie. - Po prostu ci się należało! Powiedz jej to!
- A-ale... - popatrzyłam na niego. Skończyło się to drugim uderzeniem.
- RÓB CO CI KAŻĘ! - wydarł się. Byłam wtedy skulona i cicho powiedziałam:
- Ja... sobie...
Przy tym byłam przerażona, a głos mi drżał. Nie chciałam dostać jeszcze raz. Bolało to dużo bardziej niż jak inni to robili.
- Możesz po angielsku? Nie zrozumiałam... Wybacz, malutka.
Przez to, że musiałam mówić raz w jednym, raz w drugim języku, myliły mi się. Nie byłam pewna co mówię, czy czegoś nie przekręcam, czy nie przeplatałam ich ze sobą. Na pewno coś dodawałam z japońskiego. Ale on mówił po japońsku, był też ten, co mówił po koreańsku... A w rzeczywistości w użyciu był angielski i polski, z czego rozumiałam wyłącznie ten pierwszy. Ale spróbowałam jeszcze raz, słówko po słówku powiedzieć to samo po angielsku.
- Sama... to zrobiłam...



(CAMILLE?)

2 czerwca 2018

Od Akiro cd. Camille

     *przed opuszczeniem SJEW-u*
   Gdy poszliśmy do innego gangu i pojawił się przywódca, mojej towarzyszce coś odbiło i w każdego z nas wymierzyła bronią, prosząc o wyjaśnienia.
- Nie twój interes!
Warknąłem, a ta przeładowała broń, widziałem ten strach i bezradność w oczach Baksa.
- Tss. Jesteś upierdliwa - powiedziałem, głaszcząc się po karku, a dziewczyna zniecierpliwiona, biegała wzrokiem po sali.
- Więc?
- Dobra wszystko zaczęło się od KINERO...
   Uśmiechnąłem się, Baks zmienił się w ogromnego psa wysokości na trzy i pół piętra, ledwo mieścił się w pomieszczeniu. Pies przygniótł Camille do ziemi, zabrałem jej broń, po czym doszedłem do porozumienia, opuścił go.
- Boni. - pieseł wrócił do swojej ludzkiej postaci.
-Wybacz, ale przeszkadzałaś. To, że jestem w SJEW-ie, nie znaczy, że nie mam wtyczek w gangach.- Uśmiechnąłem się złośliwie.
-Na drugi raz skończysz gorzej niż teraz. - ostrzegłem ze złośliwym uśmiechem na twarzy. - Boni zostaw. - rozkazałem, pacząc w oczy ogromnego psa.
-On jest? On jest magiczną istotą?! - zapytała lekko zaskoczona dziewczyna, gdy Boni wrócił do ludzkiego ciała, podszedł do mnie i swoją łapką ścisnął kawałek mojej bluzy.
- Dobra robota. - powiedziałem, głaszcząc go po głowie.
- Tak?
-Tak - odparłem z miłym uśmiechem na twarzy, po czym spojrzałem na dziewczynę.
- Nie próbuj odebrać mi Baksa. On nie ufa nikomu oprócz mnie.
(Camille?)

1 czerwca 2018

Od Calii cd. Meredith

    Spojrzałam na dziewczynę dziwnie i otrząsnęłam się z chwilowego szoku. Leniniewski, grecki, Silverlake... Musiałam usiąść nad tym i spokojnie poukładać fakty w głowie.
– Z tą sprawą nie poradzi sobie żółtodziób – mruknęłam. – To... to jest jakaś grubsza akcja.
– Że co niby? – Uniosła brew Meredith, nie dowierzając moim słowom. – Jak mnie nazwałaś?
Spojrzałam na nią z uprzejmym uśmiechem.
– Nie oszukujmy się – powiedziałam pojednawczo. – Jesteś żółtodziobem.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Znam swoją wartość, Ace – wycedziła. – Myślisz że dlaczego to właśnie ja dostałam twoją sprawę?
Parsknęłam.
– Bo ja nie mogłam? – odpowiedziałam, zawieszając głos.
– I jesteś pewna, że chodzi tylko o to? – warknęła brunetka, nagle wstając z krzesła i atakując mnie. Moja dłoń odruchowo dotknęła miejsca, gdzie znajdował się ukryty sztylet. Wyczuwałam w dziewczynie złość, ale też... strach? I jakąś dziwną melancholię, jakby myślami chociaż mimowolnie wracała do dawnej przeszłości.
– Jestem pewna – powiedziałam cicho i dobitnie. – Rozmawiałam z Chloe na ten temat. I jestem pewna.
Dziewczyna zawahała się. Zacisnęła dłonie w pięści i z powrotem usiadła, tym razem po to, by wyłączyć komputer.
– Poczekaj – powiedziałam szybko, gdy klikała już w odpowiednią opcję i nachyliłam się, kładąc dłoń na biurku, tuż obok urządzenia. – Pokaż mi to zdjęcie jeszcze raz. Muszę coś sprawdzić.
– Nie będziesz mi rozkazywać – warknęła Meredith, wyłączając sprzęt. Dokładnie tak, jak przewidywałam. – W ogóle wydaje mi się, że powinnaś już iść.
– Tak, przemyślę tę sprawę w domu i skontaktuję się z tobą – powiedziałam nonszalancko.
– Nie będzie takiej potrzeby – stwierdziła brunetka sucho, odprowadzając mnie do niebieskich drzwi. Zignorowałam ją. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę centrum. Byłam okropnie zmęczona, jednak po powrocie do domu zdecydowałam się na jeszcze chwilę wysiłku. Dotarłam do swojego apartamentowca, powitałam zmęczonego ochroniarza i skierowałam się do mieszkania. Zdjęłam buty i zamknęłam kratę, a następnie drzwi na zamek. Wizyta u Northern trochę mnie rozbudziła, dlatego nie zdecydowałam się na kolejny już kubek kawy. Usiadłam na kanapie przy stoliku kawowym i odpaliłam laptopa. Z torby wyjęłam skradzione Meredith papiery, a z kieszeni pendrive'a. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zwędziła, to prawda. A udało mi się uśpić jej czujność na tyle, że przyszło mi to stosunkowo łatwo. Dokładnie tak, jak planowałam. Żółtodzioby zawsze są zbyt pewne siebie. Włożyłam pendrive'a do laptopa i wpisałam kod, gdy wyświetliła mi się jego zawartość. Były tam, tak jak podejrzewałam, wszystkie materiały dotyczące tej sprawy. Zdjęcia listu, jakieś ułomne tłumaczenia z greki, ludzie, z którymi Meredith chciała się skontaktować. Nie było tam wiele, chociaż dla mnie wystarczająco. Dużo bardziej interesowały mnie papiery z gabinetu brunetki. Papiery, z których mogłam dowiedzieć się czegoś więcej o Meredith Northern, jej przyjaciółce wronie, jej związku z Noctisem, zabójstwach i innych szemranych interesach. Przynajmniej takie miałam nadzieje. I, cóż, przynajmniej jedna z nich się spełniła.
(MER?)

Od Calii cd. Argony

    Stać! – przerwało mi głośne wołanie, aż się wzdrygnęłam. – Stać w imieniu prawa!
Spojrzałam lekko w prawo i zauważyłam dwóch żołnierzy SJEWu, którzy mijali nas wcześniej. Najwyraźniej poszli za róg po to, by skomunikować się z dowództwem czy coś takiego. Jeden z nich z krzykiem biegł w naszą stronę, drugi spokojnie szedł za nim, nie odzywając się ani słowem. Drgnęłam lekko, odruchowo chcąc rzucić się do ucieczki, ale powstrzymałam się. W końcu Calia Ace nie ma nic do ukrycia. Spojrzałam na Argonę, która po prostu mocniej zacisnęła usta. Uniosłam brew. 

– Nie wiejesz jak zwykle? – zapytałam cicho. Alphie lekko drgnęła szczęka, jednak nic nie zdążyła powiedzieć, bo zdyszany mundurowy już zdążył do nas dobiec. Spojrzałam na jego ramiona. Żadnej belki. Nowicjusz. Chłopak musiał wziąć parę głębokich wdechów, żeby wyrównać oddech. Zastanawiałam się, jak on tak właściwie zdał testy sprawnościowe. Zaraz za nim nadszedł drugi. Poklepał młodszego po ramieniu i obdarzył nas przelotnym spojrzeniem, trochę dłużej zatrzymując wzrok na Argonie. 
– Panie wybaczą tak nagłe zatrzymanie – powiedział jakby rozbawiony całą sytuacją. – Kolega ma pierwszy dzień służby w terenie i koniecznie chciał kogoś wylegitymować. 
– Och, ależ nie ma problemu, panie plutonowy – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Starszy spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakby nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś rozpoznaje jego odznaczenia na mundurze. – Mam tylko nadzieję, że dopilnuje pan, aby to wylegitymowanie odbyło się szybko i według ustalonych norm. Trochę się spieszę do pracy. 
– Do usług szanownej pani – odpowiedział z uznaniem. Wyjęłam dokumenty z wewnętrznej kieszeni kurtki i podałam szeregowemu. Ten przejrzał je ze zmieszaniem. Jego twarz przybrała kolor buraka.
– Wszystko w porządku, panno Ace – burknął, oddając mi książeczkę. Spojrzał niepewnie na Argonę i chyba przestraszył się jej trochę, bo zmieszał się jeszcze bardziej. Starszy jednak nie podzielał jego obaw. 
– Dokumenty? – zapytał, unosząc brew. Spojrzałam na Argonę. Wyglądała, jakby właśnie chciała mnie zabić. 

(ARGO?)