15 sierpnia 2019

Od Lucii cd. Jamesa

Lucia dotarła do domu z dużą ilością pytań.
Zdjęła swoje najnowsze szpilki i niemal z namaszczeniem włożyła je do szafki. Naprawdę podobał jej się gust Von Alwasa, w dodatku były wygodne jak każde buty tej marki. A skoro już jej myśli zahaczyły o postać dziwnego generała, postanowiła je jeszcze chwilę przy nim zatrzymać. Skąd ta krew na jego garniturze? O co chodzi z całą tą jego pracą? Zaczęła się też, całkowicie mimowolnie, zastanawiać, czy James posłuchał jej rady co do środka czyszczącego. Ciekawe, czy przeszło mu chociaż przez myśl pytanie, skąd ona wie takie rzeczy. Z westchnieniem wstała z podłogi i przeszła do łazienki, gdzie przebrała się w nieco za dużą poplamioną farbą koszulkę i krótkie spodenki. Strój z pracy wrzuciła do kosza na pranie. Związała włosy w niedbałego koka i ruszyła do gabinetu. Usiadła na stołku przed sztalugą, ale jeszcze przez chwilę po prostu wpatrywała się w widok za oknem. Promyki słońca wpadały przez wielką szybę, ogrzewając jej twarz. Zamknęła oczy, przypominając sobie o domu, o ciepłych i słonecznych Włochach. Westchnęła i z uśmiechem na ustach podeszła włączyć stereo. Następnie wybrała odpowiednich rozmiarów płótno, postawiła je na sztaludze, przygotowała paletę, pędzle i farby i znów usiadła na stołku. Zawiesiła rękę mniej więcej w połowie drogi między płótnem a paletą, aż w końcu postanowiła dać ponieść się inspiracji. I w życiu by się nikomu nie przyznała, że oddalona postać mężczyzny w garniturze, którą właśnie malowała, była wzorowana na Jamesie Von Alwasie.

(JAMES?)

14 sierpnia 2019

Od Calii cd. Camille

Cześć wszystkim – rzuciłam, gdy już się przebrałam i weszłam na salę. Sprzątające stoliki kelnerki przywitały się ze mną, nie przerywając swojej pracy. – Sorki za spóźnienie.
Podeszłam do baru i oparłam się na nim. Steve popatrzył na mnie z rozbawieniem spod uniesionych brwi.
– Już myślałem, że cię nie zobaczymy przed otwarciem, skoro szefowej dzisiaj nie ma – oznajmił. Machnęłam ręką lekceważąco.
– Daj spokój, dobrze wiesz, że traktuję swoją pracę bardzo poważnie.
Steve popatrzył na mnie sceptycznie.
– Jasne – skomentował tylko.
– Ej, no, przecież jeszcze zdążę na spokojnie ogarnąć drugą salę! – zaprotestowałam. – Poza tym – uśmiechnęłam się słodko, stawiając na ladzie papierową torebkę – przyniosłam ci śniadanie.
Jego brwi powędrowały jeszcze wyżej. Popatrzyłam na niego nierozumiejącym wzrokiem.
– Uratowałam tego rogalika z czekoladą z talerza Camille, a ty nadal nie wierzysz, że zrobiłam to całkowicie bezinteresownie z własnej woli? – westchnęłam, bezbłędnie odczytując jego minę. – Ranisz mnie, Stevie, oj ranisz.
– No już, już – zaśmiał się, zgarniając torebkę z baru. – Po prostu przyjdź po niego na przerwie, jak zgłodniejesz.
Uderzyłam go przekornie w ramię i mrugnęłam porozumiewawczo.
– Wiedziałam, że odpalisz mi połowę.
Blondyn przewrócił oczami.
– Jakbym cię nie znał.
Wyszczerzyłam do niego zęby.
– Dobra, ale teraz serio idę ogarniać drugą salę. W końcu niedługo otwieramy.
– Aham, masz godzinę, moja droga.
Machnęłam dłonią lekceważąco.
– To aż za dużo czasu.
Już chciałam odejść od baru, gdy z kieszeni mojej koszuli dobiegł charakterystyczny dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, marszcząc brwi, a po krótkiej chwili wahania odebrałam połączenie.
– No co tam, Cam? – rzuciłam nonszalancko, opierając się o ladę, przy której Steve przypatrywał mi się z zainteresowaniem.
– Calio Ace – Usłyszałam przesłodzony głosik mojej przyjaciółki. – Już na wstępie zapowiadam, że cię utłukę.

(CAM?)

Od Lorema cd. Camille

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę. Minęło wiele lat, odkąd był tutaj ostatnio, jednak w jego pamięci powoli zaczynał się układać plan domu. Sekretne pokoje? Tajne przejścia? Pokręcił przecząco głową. Nie wiedział o niczym takim. Nigdy nie udało mu się odnaleźć niczego takiego, jego rodzice też o tym nie wspominali. 
- Nie były nam potrzebne - powiedział cicho. Tak przynajmniej myśleliśmy - dokończył w duchu. Z jednego z sąsiadujących z peristilium pokoi dobiegły przytłumione głosy i Lorem rozpoznał znajome tony. 
- Claudorum aridorum expectantium aquae portans (I przynieś wody z sadzawki) - powiedział wybijający się ponad pozostałe kobiecy głos. Mężczyźnie nie było potrzeba dodatkowej zachęty. Gwałtownie chwycił Camille za rękę i wciągnął w okalającą basenik roślinność.
- Lor... - jasnowłosy przyłożył palec do ust, uciszając towarzyszkę. 
  Z portalu wyłoniła się ubrana w białą szatę kobieta o ciemnej karnacji, niosąca w dłoniach wysoką wazę. Lorem przełknął ślinę. Nieświadoma obecności dwójki obserwatorów nabrała wody do naczynie i z trudem dźwigając je z ziemi ruszyła w stronę pomieszczenia, z którego właśnie wyszła. Jasnowłosy ponownie pociągną swoją towarzyszkę, nie dając jej czasu na powiedzenie czegokolwiek i wcisnął ją do ciemnego pomieszczenia, którego wejście odgrodzone było od peristilium kotarą. Było tu nieco chłodniej, a na jego środku stało masywne łoże. Ściany pomieszczenia pokryte były... dość sprośną mozaiką, przedstawiającą Cheruba z ludzką kobietą w różnych pozach, eksponując ich nagie ciała. Dominowały tu barwy ognistego szkarłatu.
  Dopiero tutaj jasnowłosy puścił dłoń Camille i nieco zmieszany cofnął się od niej. Ponownie nerwowo zaczął drapać się po tatuażu na szyi. 
- Niech zgadnę. To był ktoś... z rodziny? - zapytała kobieta, zazkakując Lorema trafnością swoich przypuszczeń.
- Z famili. Niewolnica - uściślił. 
(Camille?)

Od Argony cd. Camille do Akiro

Akiro wzruszył ramionami. 
- Uznałem, że warto go przedstawić - oznajmił, a Faro uniósł dłoń w geście pozdrowienia, nieco nieśmiało. Na jego twarzy malowało się wyraźnie niezrozumienie słów, którymi wymieniali się Camille i Akiro.
- Super, więc jak jego szlachetna osóbka ma nas przybliżyć do powrotu do domu? - Kobieta uniosła brwi i założyła wyzywająco ręce na piersi. 
- Tu jesteśmy bezpieczni i możemy myśleć - powiedział chłopak. - A Faro nam pomoże.
  Argona parsknęła cichym śmiechem. Oczy zgromadzonych zwróciły się w jej stronę, jednak Alpha nic sobie z tego nie robiąc kopnęła lekko ścianę jakby sprawdzając, jak wytrzymały jest materiał. Nieco tynku posypało się na jej but. 
  Nieznajomy powiedział coś do Akiro w tym dziwnym języku, a jasnowłosy mu odpowiedział. Wymienili się znaczącymi spojrzeniami, co tylko bardziej rozzłościło prawniczkę. Ciemnowłosa przygryzła jednak wargę i nic i powiedział tylko: 
- Więc?
- Na razie odpoczniemy, robi się późno, zajmiemy się tym jutro skoro świt - powiedział Akiro. - Faro zaprowadzi was do waszych kwater.
- A ty? - Kobieta nie wyglądała na specjalnie zadowoloną tą ofertą. 
- Dołączę do was później.
- Cam, chodźmy - mruknęła jej nad uchem Argona, stając tuż za jej plecami. Dziewczyna nie drgnęła, nie okazała choćby cienia zaskoczenia i wadera poczuła niewielki zawód. Nie po to zachodzi się ludzi od tyłu, żeby zachowali kamienną twarz.
- Dobrze, powiedz mu, że za nim pójdziemy - oznajmiła kobieta, zwracając się do Akiro. Ten przekazał kilka słów swojemu znajomemu, po czym ten pokiwał głową i ruszył przez wioskę powolnym, spacerowym korkiem. 
  Argona obserwowała z ukosa zachowanie ich towarzysza, zanim ten nie zniknął jej z oczu wewnątrz chaty. 
  Faro zaprowadził je do niewielkiego, nieco zaniedbanego domku na końcu wioski. Wskazał im drzwi i uśmiechnął się nieco niezręcznie. Powiedział coś w tym swoim dziwnym języku, po czym ruszył w drogę powrotną, odprowadzany wzrokiem dwóch kobiet.
  Alpha otworzyła drzwi i bez wahania weszła do środka. Było tam dość ciemno, zresztą można się było tego spodziewać. W końcu w tym miejscu nie ma elektryczności, a okienka wyglądały na dość małe.  Wadera wąchając dokoła obeszła do miejsce, zaglądając w każdy kąt i kilka razy wyglądając przez okna. Camille tylko przyglądała się temu w milczeniu.
- I co? Jakieś ślady SJEWowskich pluskw? - spytała z przekąsem.
   Wadera odburknęła coś w odpowiedzi, prostując się zza skrzyni, trzymając w dłoni drobną monetę.
- Porozmawiajmy lepiej o naszej sytuacji - mruknęła, obracając monetę w palcach i gwałtownie rzucając nią do towarzyszki. - Ile wiesz o światach równoległych?
- Raczej nie wiele - Camille złapała krążek i przyjrzała się niewielkiemu symbolowi ryczącego lwa, widniejącego na niej. - Tyle co wszyscy. Brzmisz, jakbyś wiedziała coś więcej.
- Spotkanie samego siebie jest dość niebezpieczne - powiedziała i westchnęła. - Ale nie o tym chcę rozmawiać. Nie podoba mi się, że nie rozumiemy co oni mówią. I nie ufam Akiro za grosz. Wszystko co nam powiedział mogło być kłamstwem i może się okazać, że to on jest winien całemu temu zamieszani. Wcale by mnie to nie zdziwiło prawdę mówiąc. Sprawa wygląda tak: jeszcze dziś w nocy zamierzam opuścić to miejsce. Idziesz ze mną lub zostajesz?
  Kobieta uśmiechnęła się.
- Już myślałam, że nigdy nie zapytasz.
(Akiro?)

Od Camille cd. Argony do Akiro

   Gdy tylko ten głupi szczeniak je opuścił, Camille dała upust swojej irytacji i warknęła cicho. Dziwna, ukryta wioska, w której się znaleźli, fakt, że Akiro wdrapał się po drabinie nie wiadomo po co i nie wiadomo dokąd, sprawiał że odzywał się w niej jakiś dziki instynkt. Jej krew aż huczała, by wszystkich rozszarpać, jednak mimo tej wewnętrznej burzy, jej twarz była względnie spokojna, wygięta jedynie w lekko zirytowanym grymasie. Cokolwiek działo się tam na górze, dwie kobiety raczej nie miały zostać do tego dopuszczone. Belcourt rozejrzała się po okolicy, chowając dłon do kieszeni kurtki, by ścisnąć chłodny metal pistoletu, obiecując sobie w myślach, że jeśli Akiro nie przestanie się z nimi bawić, gdy zejdzie na dół, to po prostu go zastrzeli i dopiero potem będzie się martwić powrotem do domu.
— Może powinnyśmy się trochę rozejrzeć po okolicy? — spytała cicho Argony, która skinęła głową. Wioska była ładnym, spokojnym miejscem. Mieszkańcy, wyjątkowo nieufni wobec intruzów nie chcieli mieć z nimi jakichkolwiek interakcji, a nawet gdyby, to bariera językowa była zdecydowanie zbyt duża, by przebić ją w ciągu kilkunastu minut. Bez większych postępów w zrozumieniu, co tak właściwie dzieje się dookoła, wróciły pod drzewo, na którym zniknął ich jedyny łącznik ze znanym im światem. Trzeba było przyznać, że mimo tego, że aktualnie obie z chęcią rozszarpałyby go na strzępy, to tym właśnie był Akiro Ori. Ich jedyną opcją, ostatnim ratunkiem. Dlatego też, gdy chłopak zszedł na dół, wraz z jakimś obcym mężczyzną, głowa Mafii Pectis powstrzymała chęć zobaczenia, jak jego mózg rozbryzgnie się po drzewie i po prostu uniosła brew.— Czyżby kolejna osoba zeszła udowodnić twoją niekompetencję? — spytała chłodno, unosząc brew. — Czy może twój uroczy koleżka jest nieco mądrzejszy od ciebie i jest w stanie udzielić nam odpowiedzi, jak mamy wrócić do siebie? — zignorowała ich, i zaczęła oglądać swoje paznokcie, jakby nie interesowało jej zbytnio nic poza nimi — Bo chyba zdajesz sobie sprawę z tego że z każdą minutą tutaj, cena za twoją głowę rośnie? I nie zatrzyma się, jeśli będziesz próbować znowu z nami grać, Ori — dodała, a jej głos niczym okruchy lodu wbiły się w chłopaka, aż się wzdrygnął. Dopiero po chwili zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała, czy wziął sobie jej słowa do serca, czy też zupełnie to zignorował (w co wątpiła).— To jest Faro — powiedział, jakby to miało im wyjaśnić cokolwiek — Mój dawny... kompan
— Cudownie — skomentowała — I co z tego?
(Argo?)

Od Camille cd. Lorema

  Mimo tego, że biegłam za Loremem jak najszybciej mogłam, by tylko go dopędzić, nie mogłam nie zauważyć wszystkich wspaniałości budynku. Nie znałam się zbytnio na architekturze, jednak złożoność budowli, jej surowe piękno wręcz zapierało dech w piersiach. Mozaiki na ścianach wykonano na modłę potęgi dawnego Rzymu, jednak ich idealny stan sprawiał wrażenie, jakby wykonano je maksymalnie kilkanaście lat temu. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, a gdy spojrzałam na swojego towarzysza zrozumiałam, że on również nie do końca tego się spodziewał. Machnął ręką w kierunku fontanny, jakby coś tam zauważył, jednak gdy spojrzałam w tamtym kierunku, zauważyłam jedynie dziwne mignięcie jakiegoś kształtu, które równie dobrze mogło być grą światła i niczym więcej, poza tym fontanna była ładna ale zupełnie zwyczajna. Uniosłam brew, coraz bardziej zaintrygowana całą tą sytuacją. 
— Ile czasu minęło, odkąd ostatnio tu byłeś? — spytałam, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie.
— Dawno temu — odparł tylko niemrawo, a ja poczułam, że niczego konkretniejszego póki co od niego nie wyciągnę. Szok był aż nadto wypisany na jego twarzy, połączony z czymś, co mogło być wspomnieniem starego, złego wydarzenia lub po prostu grymasem - nie wiedziałam. — Bardzo — dodał po chwili, tak cicho, że ledwie go usłyszałam. Postanowiłam zostawić go na chwilę, by obejrzeć dokładniej willę w poszukiwaniu czegoś dziwnego, jednak jedynym co zwracało uwagę było piękno wnętrz, jednak wciąż nie było to nic nadnaturalnego. Chociaż jeśli miałam wierzyć słowom Lorema... W głowie zapanował mi zupełny mętlik i gdy wróciłam z powrotem do towarzysza, musiałam wyglądać niewiele lepiej od niego.
— Co tam zobaczyłeś? — spytałam w końcu — Wtedy, przy tej fontannie.
— Nimfa... albo coś w tym stylu — odparł po długiej chwili, jakby przez ten czas zastanawiał się, czy powinien mi odpowiadać.
— Może powinniśmy spróbować ją odnaleźć — zaczęłam głośno myśleć, szukając możliwego wyjścia z tej dziwnej sytuacji — Albo obejrzeć dokładnie całą tę rezydencję. Są tu jakieś tajne przejścia, pokoje albo coś w tym stylu — wzruszyłam ramionami, czując się nieco niekomfortowo z powodu utraty kontroli nad sytuacją.
(Loruś?)

13 sierpnia 2019

Od Lorema cd. Camille

To, co ukazało się ich oczom sprawiło, że serce zabiło mężczyźnie mocniej. Oblizał niepewnie wargi i bez słowa ruszył w kierunku budynku. Przystanął na chwilę przed niskimi schodkami, prowadzącymi do vestibulum i obejrzał się na kobietę. W jego oczach odbijał się jasny tynk, pokrywający ściany budowli. Poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć... niespodziewany szmer, dobiegający gdzieś od strony wnętrza domu zwrócił jego uwagę. Nie myśląc, Lorem wbiegł do środka. Po pięknych mozaikach, które tak dobrze pamiętał prosto do niewielkiego ogródka, którego bujna roślinność przywodziła na myśl prawdziwy raj, koło sadzawki - w której chłodna woda szumiała cicho wokół wizerunku konia wodnego. Jego uwaga przelotnie prześlizgnęła się po eleganckich kolumienkach okalających atrium, nim wpadł do tablinum, gdzie powitały go tak znajome sylwetki przodów... Zatrzymał się dopiero na skraju peristylium, wpatrzony w drugi basenik, na którego środku, na niewielkim podwyższeniu siedziała smukła, kobieca postać. Ogród wokół niej wydawał się blady, a światło wpadajace przez dziurę w suficie - ciemne. Jej sylwetka wyraźnie odcinała się od tego wszystkiego. Nie wyglądała, jakby była z tego świata, choć... czy można powiedzieć, że nimfy są z tego świata?
- Jak...? - Wydobyło się z garda Lorema ciche zapytanie. To wszystko było jak sen. Jeden z tysięcy snów, które nawiedzały go, odkąd przypomniał sobie swoją przeszłość. Jeden z tych, które przemieniały się w koszmar, gdy tylko tracił czujność.
  Nimfa zachichotała i chlupnęła nogami o wodę.
- Lorem. - Czarnowłosa zrównała się z mężczyzną. Jej włosy były rozwiane. Najwyraźniej biegła. - Gdy mówiłeś o willi myślałam, że będzie to ruina. Na pewno nie... to.
  Mężczyzna tylko skinął głową i wskazał palcem na nimfę. Camille spojrzała w tamtym kieurnku, jednak nie wyglądała, jakby zobaczyła tam coś szczególnego. Tamta za to przyłożyła palec do ust, mrugnęła i zanurzyła się w sadzawce, znikając zupełnie. Jasnowłosy opuścił palec i wzruszył ramionami.
- To nie powinno tak wyglądać - wyznał cicho, podchodząc do najbliższej mozaiki ściennej. Jego towarzyszka podążyła zaciekawiona za nim. Lorem nerwowo oblizał wargi i przyłożył dłoń do nierównej nawierzchni. - Dokładnie takie, jak je pamiętam... 
(Camille?)

8 lipca 2019

Od Camille cd. Calii

  Przymknęłam oczy, wzdychając zirytowana. Gdy znowu je otworzyłam, zobaczyłam wyszczerzoną jak głupi do sera twarz mojej przyjaciółki.
— Nie spóźnisz się aby, złotko? — zapytałam troskliwie.
— Niewykluczone — przyznała, jednak nie ruszyła się ani o milimetr, a z jej twarzy nie schodził głupi uśmieszek — ale każda reprymenda za to jest warta oglądania minutę dłużej twojego cierpienia i żałosnych prób wyparcia się miłości do Fionna — zamrugała niewinnie, a ja zirytowana wstałam z miejsca. Wyciągnęłam z szuflady torebkę i zapakowałam w nią jednego rogalika z czekoladą, po czym wepchnęłam go Calii w dłonie.
— Masz dziecko, jak zgłodniejesz — rzuciłam, uśmiechając się miło — czyli za jakąś plus minus godzinę. — prawie siłą podniosłam ją z krzesła i wyprowadziłam z mojego domu, machając jej na pożegnanie z nieco złośliwym wyrazem twarzy. — Dziękuję za sukienkę, pa pa! — dodałam tylko, po czym zamknęłam za nią drzwi i westchnęłam ciężko.
— Ja i tak swoje wiem! — usłyszałam rozbawiony głos dziewczyny z ich drugiej strony, parsknięcie śmiechem i odgłos schodzenia po schodach. Parsknęłam zirytowana, na wszelki wypadek zamykając drzwi na klucz (choć w gruncie rzeczy nie sądziłam, by jakikolwiek zamek był w stanie powstrzymać moją przyjaciółkę przed ponownym włamaniem mi się do domu). Wróciłam do kuchni i sprzątnęłam po naszym śniadaniu, wciąż rozmyślając nad głupimi insynuacjami Calii. Ta dziewczyna naprawdę nie znała żadnych, absolutnie żadnych granic jeśli chodziło o żarty (zwłaszcza z mojej osoby). Zaczęłam powoli poddawać pod wątpliwość sens całej naszej przyjaźni, jednak pomimo jej wszystkich głupich akcji zrobiłabym dla niej wszystko. Po raz kolejny tego dnia westchnęłam cierpiętniczo. Nie dam nikomu jej skrzywdzić, ale bogowie mi świadkami, że któregoś dnia sama ją zamorduję.
(Cal?)

6 lipca 2019

Od Jamesa cd. Lucii

 Mężczyzna zamrugał, minimalnie zaskoczony przebiegiem całej konwersacji, jednak nie zajmował zaprzątać sobie nią dłużej głowy. Po prostu skinął głową, po czym bez słowa minął ją i ruszył w swoją stronę. Mimo początkowej rezerwy wobec tego planu, postanowił zaryzykować i wstąpił do sklepu po polecany przez kobietę środek. Z teczką z pracy i Veestem w drugim wrócił do domu, gdzie w końcu mógł zdjąć z siebie zaplamione ubranie. Przebrał się w inny, równie elegancki i dobrany zestaw, i dopiero wtedy w spokoju zajął się brudnym garniturem. Wrzucił go do pralki, używając zakupionego wcześniej środka. Przeczesał dłonią włosy, po czym po raz kolejny opuścił swoje mieszkanie, wybierając się do kolejnej pracy. Tym razem wybrał się samochodem, gdyż droga do kliniki była nieco dłuższa. Kierowanie jedną ręką, nie było może najłatwiejsze, jednak z pewnością bezpieczniejsze dla rany. Nie chciał w końcu, by szwy puściły, a on musiałby zajmować się nimi po raz kolejny, czego wolałby uniknąć. Zjechał na podziemny parking i zgasił silnik. Przez chwilę siedział w ciemnym aucie, nie mogąc zebrać sił na podjęcie jakiegoś działania. Oparł czoło o kierownicę, zrezygnowany. Był to jeden z niewielu momentów, w których zaczął skupiać się na tym, co działo się w jego środku. A właściwie na tym, co powinno się tam dziać. Był to jeden z momentów, w którym wyjątkowo dotkliwie odczuwał pustkę, brak jakichkolwiek silniejszych emocji. Nawet ból - o czym wielokrotnie się już przekonał, nawet na własną rękę, nic nie zmieniał. Potrząsnął głową, wracając do obojętnego stanu i jak gdyby nigdy nic wysiadł z samochodu, zdrową ręką zbierając swoje rzeczy. Wjechał windą na parter kliniki i rozpoczął obchód, nie zaprzątając sobie dłużej głowy bezsensownymi rozmyślaniami.
(Luciaa? teraz garniak będzie taki nie za suchy XD)

Od Camille cd. Lorema

  Moją twarz rozjaśnił lekki, może nieco matczyny uśmiech.
— Bardzo chętnie — odparłam, zerkając na niego. — Ale najpierw trzeba załatwić inną sprawę. Mogę? — spytałam, zbliżając dłoń do rany na jego szyi. Po chwili niepewności, przysunął się lekko w moją stronę. Wolną ręką nieco odsunęłam jego włosy, by mi nie przeszkadzały, drugą przyłożyłam do rany delikatnie. Cieszyło mnie, że o tej porze w kawiarence było tak mało ludzi. Dzięki temu mogłam spokojnie wykonać cały zabieg nie martwiąc się, że ktoś zwróci na mnie więcej uwagi niż powinien. Po chwili puściłam mężczyznę. Skóra w miejscu, gdzie ją dotykałam znowu była gładka, jakby całe zajście sprzed chwili w ogóle nie miało miejsca. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle przyznałam się przy nim do posiadania tej umiejętności, jednak moja wewnętrzna chęć zaufania mu a także pokazania, że może na mnie polegać była wyjątkowo silna.  Wyciągnęłam z torebki mokre chusteczki i wytarłam nimi lekko zabrudzoną krwią dłoń. Wyciągnęłam w jego kierunku opakowanie, by mógł uczynić to samo.
— No — rzuciłam, gdy czyścił palce — teraz możesz mnie zaprowadzić do swojej, jak to określiłeś, "willi". Co więcej, będzie mi bardzo miło — przeczesałam dłonią włosy, nie wiedząc jak powinnam zakończyć swoją wypowiedź. Lorem skinął głową i wstał, upychając chusteczkę do kieszeni. Opuściliśmy kawiarenkę i skierowaliśmy się w bliżej nieznanym mi kierunku. Otaczający nas tłum stawał się rzadszy, co wskazywało na przenoszenie się z serca tętniącego życiem miasta w nieco inne  jego rejony. Szłam ramię w ramię z Impsumem, może nieco za nim, jednak przez większość drogi panowała między nami cisza - jedna z tych mniej niezręcznych, to trzeba było przyznać. Jakiś czas później mężczyzna zatrzymał się nagle. Zaskoczona tym, prawie na niego wpadłam, jednak udało mi się w porę tego uniknąć. Odsunęłam się kawałek, stając obok niego, mogąc w końcu w spokoju skupić się na tym, na co patrzył. Podniosłam wzrok, a widok, który jawił się przed moimi oczami, napawał mnie wyjątkowym wręcz niepokojem wymieszanym z fascynacją. Nierozumiejącym jeszcze zbyt wiele spojrzeniem zwróciłam swoją uwagę na Lorema, oczekując jakiegoś wyjaśnienia na to wszystko, co się wokół nas działo.
(Loruś?)