29 czerwca 2016

Od Rue cd. Lorem

Odwróciła się powoli. Tunel był niewysoki, mógł mieć około dwóch metrów, oświetlony bladym światłem ulokowanych co kilka metrów lamp. W powietrzu czuć było wilgoć. Gdzieś z głębi przejścia dobiegał miarowy odgłos kapiącej wody. Obecność wody normalnie dodałaby Rue odwagi, ale odbierała ją jej kompletna nieznajomość sytuacji. Nie miała pojęcia kim jest towarzyszący jej chłopak. Powoli zaczęła żałować, że dała mu się zaciągnąć w obcy dla siebie rejon. Żałowała, że nie ma z nią Misao, która przy pomocy błyskawicy i ognia nie dość, że bez mrugnięcia okiem zneutralizowałaby obcego, to jeszcze oświetliłaby ciemne korytarze. Jednak będąc bez przyjaciółki Rue nigdy nie zdobyłaby się na to, aby zaatakować kogoś kto, bądź co bądź, ocalił jej życie.
- Zastanawiasz się jak mnie zabić? - Baznamiętny głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia.
- Ja...
- Wyluzuj, - mruknął - jestem taki jak ty.
- Skąd niby wiesz kim jestem? - Wyprostowane się i lekko uniosła głowę. Czy tak właśnie postąpiła by Misao? Rue uznała, że raczej tak.
- Musisz lepiej się kontrolować. - Rzucił znaczące spojrzenie na ziemię. Dziewczyna powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem i syknęła cicho. Pod jej nogami zbierała się kałuża wody, ciągle powiększana przez przesuwając się do niej krople przyciągane przez moc Rue. 
- Nieważne. Musimy się ruszać. - Chłopak już szedł w głąb tunelu. Ruszyła za nim. Na początku starała się iść równo, dumnie, w milczeniu - tak postąpiłaby Misao, lecz na usta cisnęło  jej się wiele pytań, ciągle musiała pobiegać, aby nie zostać za bardzo w tyle, a ciągłe milczenie potęgowało strach. W końcu nie wytrzymała. Pobiegła nieco szybciej, aby dorównać kroku chłopakowi i dla odmiany zapytała z lekkim rozbawianiem w głosie, powodowanym tym, że chciała nieco rozluźnić atmosferę i pozbyć się wrażenia ciągłego zagrożenia.
- A więc co takiego strasznego zrobiłeś, że SJEW postanowił się za ciebie zabrać? - Mimo wszelkich starań nie udało jej się ukryć lekkiego drżenia w głosie. Chłopak od razu to wyczuł i spojrzał na nią z ledwo widocznym współczuciem.
- Nie bój się. Oni tu raczej nie zejdą, a poza tym wiem gdzie iść. Za jakiś czas powinniśmy być już na powierzchni.
- Za jakiś czas czyli za ile? 
Wzruszył ramionami.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie zamierzam.
- Ta co ty, weź. - Przekrzywiła lekko głowę. - Nikomu przecież nie powiem.
(Lorem?)

Od Lorema cd. Rue

Czułem, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować z bólu. Byłem pewien, że długo nie dam rady biec, jednak póki mogę, muszę się oddalić jak najbardziej od tamtego miejsca. Podświadomie rejestrowałem, jak ludzie oglądają się za mną, gdy na złamanie karku pędzę w obranym dość losowo kierunku. Byle do najbliższego wejścia do podziemia. I to szybko. 
Za mną, jak cień podążała dziewczyna. Nie miałem pojęcia, kim jest , ani czemu powstrzymałem ją przed udaniem się w kierunku SJEWu. Przecież mogła być zwykłą obywatelką. Mimo to… jakiś wewnętrzny zmysł podpowiadał mi, że jest mi dziwnie bliska. 
Skręciłem gwałtownie w ciasną uliczkę, przytrzymując się latarni i podbiegłem do stojącego na końcu kosza na śmieci. Usłyszałem jak kroki dziewczyny za mną zwalniają. Zacząłem gorączkowo obmacywać ściany. Znalazłem. Szybko wcisnąłem cegłę i w pojawiający się ekran wpisałem fragment pieśni z powieści Adama Mickiewicza, Dziady. Klapa śmietnika uniosła się powoli, mimo że kłódka pozostała na swoim miejscu. Rzuciłem okiem na dziewczynę.
- Za mną – zawołałem, podciągając się z łatwością do przejścia. Nieznajoma spojrzała na mnie nieufnie, jednak podbiegła do śmietnika i pozwoliła się wciągnąć do środka.
Uniosłem kolejną, idealnie wpasowaną w podłoże klapę i naszym oczom ukazała się drabina, prowadząca w mrok.
- Zapraszam – powiedziałem tonem, który uważałem za nonszalancki.
- Gdzie to prowadzi? – zainteresowała się dziewczyna. 
- Podziemie – odparłem. W zaułku za nami rozległy się kroki. – Szybko.
Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Wskoczyła do dziury i wkrótce zniknęła w mroku. Zsunąłem się za nią, ostrożnie zamykając klapę. Gdy byłem mniej więcej w połowie, adrenalina opadła i poczułem silne zawroty głowy. Zagryzłem wargi i przyśpieszyłem schodzenie. Niespodziewanie drabina się skończyła i upadłem zaskoczony. Brunetka pomogła mi wstać, patrząc na mnie zaniepokojonymi, wielkimi, złotymi oczyma.
(Rue?)

27 czerwca 2016

Od Ookaminoishi cd. Hikaru

Zagryzłam zęby na dolnej wardze. Tak mało czasu i tak wiele do zrobienia. Rzuciłam Hikaru kolejne ostre spojrzenie. Ten jednak nadal się wahał. Nie widząc innych opcji, wrzasnęłam:
 - RUSZ TEN SWÓJ OTYŁY, CZARNY ZAD I ZARYGLUJ TE CHOLERNE DRZWI, BO SIEDZENIEM W NICZYM NIE POMAGASZ! – basior jakby otrząsnął się i, nadal lekko się ociągając, podbiegł do drzwi, szukając czegoś, co mogłoby mu pomóc wykonać zadanie.
Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się. Cień, cień... Przecież to nie możliwe, żeby w tym pomieszczeniu nie było ani odrobinki cienia! Upodobanie ludzi do światła zawsze mnie irytowało, a w tym momencie mogło przekreślić całą moją egzystencję. Przeklinając pod nosem spróbowałam ponownie. A jednak jest! Trochę daleko, ale może mi się uda. Skupiłam całą swoją uwagę na istocie tego małego, jedynego skrawka cienia, próbując nieco nim zamanipulować. Czułam jego obecność coraz bliżej. Jeszcze tylko trochę… Uścisk na moim prawym ramieniu i nadgarstku zaczął się powoli zmniejszać, aż wreszcie ustąpił całkowicie. Wolną ręką starałam się poodpinać resztę klamer, podczas gdy cienie zajęły się jedną z moich nóg. Do moich uszu docierały co chwilę krzyki i przekleństwa Hikaru oraz trzaski i huki. On sam wydawał się być lekko otumaniony, podtrzymując drzwi również swoją magią świeżo po pobudce z bardzo długiego snu.
Właśnie kończyłam odpinać drugi nadgarstek, który jako jedyny już dzielił mnie od wolności, gdy usłyszałam głośny trzask i wrzask Hikaru.
(Hikaru?)

Od Mixi cd. Miris

Dostrzegłam, że wokół jednej z wader zbiera się śnieżyca, więc postanowiłam podejść i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Była to jedna z osób, które kojarzyłam z wyglądu, ale za nic nie umiałam sobie przypomnieć ich imienia. Delikatnie dotknęłam jej ramienia, a w tym momencie dziewczyna zaniosła się płaczem. Mimo, że sama kiedyś przechodziłam przez depresję nigdy nie umiałam sobie poradzić z płączącą osobą. Objęłam ją ramieniem mając nadzieję, że bliskość drugiej osoby choć trochę jej pomoże. Spojrzałam na jej twarz i to była najgorsza z decyzji, bo zawsze gdy widziałam, że ktoś płacze w moich oczach pojawiały się łzy. Po chwili dziewczyna zaczęła się nieco uspokajać, za to ja zanosiłam się płaczem.
- Wszystko w porządku? - zapytała pociągając nosem i ocierając łzy.
Zanosząc się płaczem nie byłam pewna, czy dziewczyna zrozumiała moje zaprzeczenie. W każdym bądź razie nie odzywała się już więcej tylko mnie przytuliła. Pachniała wilkiem i czymś słodkim. Udało mi się uspokoić do w miarę używalnego stanu, dziewczyna puściła mnie, a ja zawstydzona napadem opuściłam głowę.
- Dziękuję - szepnęłam ledwo słyszalnie.
Ktoś dał mi chusteczkę otarłam, więc łzy i próbowałam coś zrobić z zaczerwienioną twarzą, w końcu za chwilę musiałam już jechać by mieć dobre alilbi i utrzymać aktualną posadę.
(Miris? Długość powala, ale chyba wyszłam z wprawy w pisaniu)

Od Ryu cd. Argony

Szef się wkurzył, że nie załatwiłem Michi, był na szczęście wystarczająco rozważny, by wiedzieć, że ktoś tak niedoświadczony jak ja nie jest w stanie dokonać niemożliwego w tak krótkim czasie. Wyznaczył mi, więc tymczasowo inne zadanie. Miałem eskortować jakąś niesamowicie ważną delegację. Dwadzieścia minut przed umówionym czasem czekałem, więc już pod jednym z barów. Spóźnione nieco ponad pięć minut pojawiły się dwie dziewczyny. Jedna z nich była właściwie dzieckiem, druga na oko w moim wieku. Pachniały jakoś dziwnie znajomo. Nie miałem pojęcie skąd znam ten zapach, ale był mi on dziwnie bliski.
- To na was czekam? - zapytałem dopalając papierosa.
- Najwyraźniej - starsza z nich poirytowana zlustrowała mnie wzrokiem.
- Ryu. Chodźmy już.
Dziewczyny nie odezwały się tylko zaczęły podążać za mną. Po kilkunastu minutach byliśmy już w barze, z którego prowadziło najlepsze wejście do bazy.
- Siema Ryu! - przywitał się ze mną barman. - Dawno tu nie bywałeś, działo się coś?
- Miałem zadanie w Jedynce i korzystałem z innych wejść. Mam tu jakąś super ważną delegację, więc przyjdę wieczorem ja jakiegoś drinka to pogadamy.
Weszliśmy na zaplecze baru skąd prowadziły schody na wyższe piętro, gdzie to znajdowało się biuro szefa. Dziewczyny całą drogę szeptały między sobą, ale nie interesowało mnie to. Chwilę podążaliśmy plątaniom korytarzy aż wreszcie stanęliśmy przez obstawionymi przez dwóch postawnych mężczyzn drzwiami.
- Ważna delegacja do pana von Alwas.
- Szef aktualnie jest bardzo zajęty i prosił by w ciągu najbliższej godziny mu nie przeszkadzać - odparł jeden z nich.
- Jest to niesamowicie ważna delegacja i otrzymałem wyraźny rozkaz, by doprowadzić te oto kobiety do szefa najszybciej jak się da - odpowiedziałem wbijając w niego wzrok.
- W takim wypadku ta niesamowicie ważna delegacja będzie musiała poczekać pół godziny. Idź z nimi do baru czy coś.
- Wybaczcie mi drogie panie, ale najwyraźniej nie mamy aktualnie szans spotkać się z panem von Alwas, proponuję udać się do baru, przez który się tu dostaliśmy i poczekać tam na niego.
(Argo? Tiffany?)

26 czerwca 2016

Od Mitsuki - M&K: Krok

     - ...korytarzem w lewo, czwarte drzwi po lewej, uważać, żeby nie zrzucić gaśnicy, potem do sygnału i jak w pierwszym przykładzie... wersja czwarta... piętro siedemnaste, korytarz w lewo, łazienka na końcu, ostatnia kabina... cholera, nie, to wersja z 19 piętra, tutaj mam iść do roboczego, przedostatnie drzwi po prawej, odsunąć szafkę, wrzucić za nią, przysunąć, ale tak, żeby nie zgasić, dalej jak w wersji trzeciej... aach...
     Uderzyłam głową w stół. Tego. Jest. Za. Dużo. A kawy wprost proporcjonalnie za mało. Ale choćbym miała sobie łeb rozwalić o ten głupi mebel, to musiałam się tego perfekcyjnie nauczyć. O wiele łatwiej byłoby mi się przejść tamtędy da razy i to by mi starczyło... Mój zmysł przestrzenny już powoli świrował. Jeszcze zaraz pewnie wejdzie Korso i stwierdzi, że nic nie robię tylko się... 
     Usłyszałam westchnięcie. 
     - Nawet się nie odzywaj, bo będziesz te papiery wygrzebywał z miejsca, gdzie słońce nie dochodzi. - warknęłam. 
     - Przyniosłem kawę. 
     - Zbawco! - skoczyłam do niego i wyrwałam mu z ręki dzbanek. 
     - Ej, może ja też się chciałem napić? 
     - Mój ssskarb... - syknęłam, aż nazbyt czule obejmując naczynie pełne życiodajnej substancji. 
     Korso zaśmiał się i podszedł do mojego stolika. Poprzekładał parę kartek, jakby czegoś szukał. Potem wziął do ręki długopis, pokreślił coś, a potem uśmiechnął się do mnie. Spojrzałam na niego lodowato.
     - Co ty sobie...?
     - Słuchaj, przemyślałem sobie to jeszcze raz - tu zakrył dłonią usta - i to z tą toaletą jest trochę zbyt naciągnięte, lepiej mimo wszystko nie ryzykować. Zamiast tego polecisz na... a zresztą, napisałem ci dokładnie co i jak.
     Delikatnie odłożyłam dzbanek na ziemię i rzuciłam się na chłopaka.
     - Teraz mi to mówisz? Teraz?! - wrzasnęłam okładając go po głowie. - Wiesz ile ja na to czasu zmarnowałam? Lepiej po dobroci się wypnij, bo ci te papiery razem ze spodniami wsadzę!!
     - Ała, Mitsu, no! - jęknął. - Tak wyszło! Przecież nie zrobiłem tego specjalnie! Poza tym, zrobiłem ci kawę! Jak mnie nie puścisz, to będziesz sobie sama ją robiła!
     Po krótkim rozpatrzeniu wszystkich "za" i "przeciw", puściłam jego bluzkę, którą zdążyłam już powiększyć o pół rozmiaru. Póki nie podpatrzę, jak on ją parzy, moja zemsta musi poczekać. Posłałam mu jednak kolejne złowrogie spojrzenie i podniosłam dzbanek. Korso zaśmiał się. Na chwilę w jego oczach pojawiła się stara iskra. Kolejne mrugnięcie jednak z powrotem ją zabrało.
     - Tylko wiesz, lepiej się z tym pospiesz.
     - "Pospiesz", "pospiesz", może coś nowego usłyszę od ciebie?
     - Tym razem mówię serio.
     Odwróciłam się na krześle i uniosłam brwi. Czyżby...?
     - Załatwiłem te materiały.
     - Korsoo! - zawołałam radośnie. - No tego się nie spodziewałam! Żebyś wreszcie zrobił postęp? I to w naszej misji? No, no, no! Są w piwnicy?
     Chłopak zapeszył się, znów zasłonił usta i odwrócił się. To nie znaczyło dobrze.
     - Korso? 
     Nie odpowiedział. Dobiegł mnie ciche parsknięcie śmiechem. A żeby go wzięła jasna cholera. 
     - Niech zgadnę, są dziesięć kilometrów stąd i musimy je tu dopiero przenieść, tak?
     - Trafiłaś - odpowiedział na bezdechu.
     - Ja cię udu...
     - Tylko nie przenieść, a kupić. 
     - Co? - jęknęłam. - Ty ich nawet nie kupiłeś?
     - To nie jest takie proste... - Nagle przestał się śmiać. Ta istota była naprawdę niesamowita w swojej głupocie. - Za trzy dni mamy umówioną wizytę u dilera.
     - "My"?
     - Nie będę tego sam nosił.
     - Jesteś okropny! - warknęłam. Miałam pierońską ochotę palnąć go w łeb, ale nawet na to nie miałam siły. Nalałam sobie kubek kawy, upiłam trzy łyki i położyłam głowę na stole. Podszedł do mnie.
     - Wiesz, że nie jest łatwo. Idzie to jak krew z dupy, a pomocy z zewnątrz żadnej. Wiesz, że war...
     Stęknął, gdy moja pięść spotkała się z jego brzuchem. Skulił się lekko i zaśmiał.
     - Zuch dziewczyna, teraz bierz się za papiery.
     - Nienawidzę cię, wiesz?


Od Korso do Blacka

     Przeciągnąłem się, strzelając stawami.
     Nie byłem najlepszy w tego typu rozmowach. Nie potrafiłem jakoś niesamowicie barwnie opisywać rzeczy tak prostych jak ta. Owszem, umiałem się rozpływać nad czymś banalnym (i często to robiłem), ale... to był inny typ "prostoty". A nawet gdyby było inaczej, nie miałem na to zwyczajnie humoru. Myślałem już tylko nad powrotem do herbaciarni i przedstawieniem Mitsuki kolejnych problemów, które wynikły względem naszego planu. 
     Gdy przywołałem moje myśli do porządku, zorientowałem się, że od dłuższej chwili trwa niezręczna cisza. Black jednak wyglądał, jakby mu to wcale nie przeszkadzało. Czyżby rozmawiał telepatyczni ze swoim towarzyszem? Jakkolwiek, cała ta sytuacja sprawiała, że czułem się coraz bardziej niekomfortowo. Powiedziałem więc:
     - Mówisz, że miałeś już okazję rozmawiać z Argoną? 
     - Tak, całkiem miła jest. 
     Otworzyłem trochę szerzej oczy i uśmiechnąłem się. Będą z niego ludzie. 
     - Znasz kogoś jeszcze z watahy? - zapytałem. 
     - A nom, Rin.
     - Tylko ją... Słuchaj, ja już muszę się pomału zbierać, bo mnie Mitsu zabije, ale...
     - Mitsu? Kto to? 
     - Mitsuki, moja współlokatorka. Powiedziałem jej, że jak nie wrócę przez 20, to ma zacząć chować wszystkie dokumenty. Pewnie mi już cały pokój przekopała. W każdym razie, jak będziesz miał chwilę, to wpadnij do mojej herbaciarni, tam poznasz paru naszych. 
     - A gdzie to jest? 
     - Na Kubańskiej 5. 
     Popatrzył na mnie bez większego zrozumienia. 
     - To jest jak idziesz od rynku jakieś dziesięć minut, potem odbijasz w lewo na Pracy, jeszcze dalej przez Plac Majowy aż do figury... aaaa zresztą, jak chcesz, to możesz mnie odprowadzić, to ci pokażę. 

(Black? Sorry, że tak późno, ale szkoła ;_; )

Od Argony cd. Tiffany

Zachowanie dziewczyny było jednoznaczne. Musiała już wiedzieć, co jest za oknem. Westchnęłam.
- Tak. Zaraz będziemy się zbierać – powiedziałam. – Dopiję herbatę.
Tiffany pokiwała głowa i cierpliwie zaczekała, aż dokończę swój napój. Otworzyłam szafę i wyjęłam z niej arafatkę i spokojnym ruchem zawiązałam ją sobie na szyi.
- Zabezpieczenie przed dymem papierosowym – rzuciłam w powietrze. Ruszyłam do drzwi wyjściowych z pokoiku, dalej na dół po schodach. Ubranie reszty rzeczy zajęło nam chwilę.
- Co teraz? Chyba nie zamierzasz wyjść przodem, koło SJEWu…? – spytała Tiffany z napięciem.
- Wyjdziemy przez piwnice. Do jednego z przystosowanych kanałów ZUPA’y. 
- A co z ładunkami  wybuchowymi? Masz je? 
- To plan B. Źle by było, gdyby ktoś odkrył, że je mamy. W razie potrzeby jeden telefon do Atisa i nam je dostarczy. – Poprawiając kapelusz spojrzałam z ukosa na reakcję towarzyszki. Przez jej twarz przebiegł wyraz niezadowolenia z tego pomysłu. – Ale miejmy nadzieję, że to nie będzie konieczne.
- Tak – potwierdziła.
Podeszłyśmy do niewielkich drzwiczek, mających najwyżej metr wysokości, wyglądających jak wejście do komórki pod schodami. Po otworzeniu nadal wyglądały jak wejście do komórki. Dopiero, gdy pomiędzy gratami, pochylone niemal w pół (mimo niewielkiego wzrostu obu z nas), dotarłyśmy do odrobiny przestrzeni i klapy w podłodze przestało to wyglądać tak normalnie. Przyłożyłam dłoń do klapy, a gdy pojawił się na niej słabo fluoryzujący ekran, kilkoma szybkimi pociągnięciami palca narysowałam na nim nietoperza. Urządzenie wygrało cichą, powitalną melodię i właz odskoczył.
- Zapraszam do podziemia – szepnęłam do Tiffany. Dziewczynka zsunęła się ostrożnie do kolistego otworu i zaczęła schodzić w głąb, po drabinie. Ruszyłam tuż za nią i już po chwili stałyśmy w wilgotnym, acz nie tak brudnym jakby się można było spodziewać, ścieku. 
- Prosto – wskazałam dziewczynie drogę w rozpraszanej przez dziwną, świecącą delikatnym, zielonkawym światłem, pleśń.
- Co to jest? – spytała czarnowłosa, patrząc na tą swoistą narośl.
- Kto wie – wzruszyłam ramionami. – Najważniejsze, że działa.
Głos niósł się echem po niekończących się tunelach . Obie zamilkłyśmy, czując ten sam dyskomfort, gdy wydaje ci się, że ktoś może cię usłyszeć. No cóż… mógł. Jednak prawdopodobieństwo było nikłe. Szczególnie o tej porze. Spojrzałam na towarzyszkę i uśmiechnęłam się. Wątpiłam, by zauważyła to, będą przede mną.
- Berek! – klepnęłam ją w plecy, na chwilę wytrącając z równowagi i skoczyłam na cztery łapy. Pognałam w ciemność, zwalniając lekko na zakręcie, by upewnić się, że Tiff cały czas za mną podąża. Brązowa wadera prawie na mnie wpadła, więc zrobiłam szybki unik po ściance ścieku i pognałam dalej. Szybciej.
Szalony bieg i orzeźwiająca wentylacja kanałów w futrze trwał przez pewien czas, a gdy poczułam zmęczenie, ktoś klepnął mnie w łapę.
- Berek. – Wysapał dziewczęcy głos. Zwolniłyśmy do lekkiego truchtu. – Gdzie teraz jesteśmy? 
- Gdzieś na granicy Areny 1 z Areną 4, blisko Olimpu. – odsapałam, próbując jednocześnie uspokoić oddech.
- Czyli przed nami jeszcze cała czwórka?  - Wadera patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Po co tak gnałaś?
- Wiesz… - Gdybym miała ręce pewnie podrapałabym się z zakłopotaniem za uchem. – Dawno nie byłam w tej formie. Bardzo dawno. Nie mogłam się powstrzymać.
Moja towarzyszka pokiwała tylko głową. Ponownie zamilkłyśmy. A droga pod naszymi łapami uciekała. Miło długiej przerwy od tej formy nie czułyśmy potrzeby robienia postojów. Póki ograniczałyśmy się do truchtu wszystko było w porządku. Gdy wreszcie dotarłyśmy do stosownego włazu wyjściowego oślepił nas blask poranka. Już jako ludzie spojrzałyśmy w ponure zgliszcza Areny 9. 
- Śmierdzimy – stwierdziła dziewczynka.
- Dlatego wpadniemy do Wampirniarni, umyjemy się i wtedy pójdziemy na rozmowy.
Baza nie była daleko. Szybko zmyłyśmy z siebie bród podróży, a gdy dotarłyśmy do umówionego wcześniej  z gangiem miejsca, ktoś już tam na nas czekał.
(Ryu? Tiffany? Mądra myśl na dziś? No head no tea XD)

Od Erny cd. Ashury

Zapadła cisza. Wzięłam łyk herbaty. Lekko szumiało mi w głowie, ciągle buzowała we mnie adrenalina. Dziś działo się tak wiele rzeczy, a dzień się jeszcze nie kończył. Oddychałam powoli. Włosy moczyły lekko bluzę. 
- Musimy policzyć osoby, które przeżyły. To znaczy nie my, tylko cała wataha. To znaczy Argona, ale musimy jej jakoś pomóc.
Ash słuchała mnie kiwając głową. 
- No i muszę jakoś wrócić do domu.
- Chcesz wracać teraz?
- Może lepiej, jakbym wróciła, jak wszystko się uspokoi. Tylko wtedy musiałabym zostać u ciebie jeszcze jakiś czas.
- Jasne, nie ma problemu. - Odpowiedziała Ash.
Miałam nadzieję, że nie będę dla niej problemem. W końcu do tej pory obie mieszkałyśmy same.
- Tylko tydzień, góra półtora. - Powiedziałam.
Znów wzięłam łyk herbaty. Nie smakowała mi, ale nie chciałam od samego początku robić problemów.
- Zjesz coś? - Zapytała Ashura.
- Nie, dzięki.
- Ale ja zjem.
Wstała i sięgnęła po chleb. Zwinnym ruchem wyjęła z szuflady deskę do krojenia, a zaraz po niej nóż. Ukroiła dwie kromki. Po chwili wahania ukroiła jeszcze trzecią. Odłożyła chleb. Wyjęła coś z lodówki i położyła obok. Ja znowu wzięłam łyk herbaty. Spojrzałam na swoje niewyraźnie odbicie na dnie kubka. Zamrugałam kilka razy, po czym odłożyłam kubek z powrotem na stół. Ash skończyła robić sobie kanapki i usiadła z talerzem naprzeciwko mnie.
- Na pewno nie chcesz? 
- Na pewno.
Dopiłam herbatę i odłożyłam kubek do zlewu.
- Ja... pójdę się zdrzemnąć.
Ash wyraźnie chciała mi coś powiedzieć, poczekałam aż przełknie.
- Możesz zająć pokój na piętrze. Wchodzisz po schodach, idziesz korytarzem, drugie drzwi po prawej.
Skinęłam głową. Poszłam kierując się instrukcją Ash. Po drodze zahaczyłam o łazienkę i zabrałam swoje brudne rzeczy. Weszłam do pokoju. Był przestronny. To pierwsze co zauważyłam. Byłam przyzwyczajona do mniejszych formatów. Ten pokój mógł być nawet jedną trzecią mojego małego, klaustrofobicznego mieszkania. Na prawo od drzwi stało drewniane biurko. Rzuciłam na nie brudne ubrania. Na środku pokoju stało dwuosobowe łóżko. Co za marnowanie miejsca! Rozebrałam się do bielizny, a ubrania położyłam na poręczy łóżka.
Zasnęłam.

(Ash?)

Od Rin

Wyszłam z pracy od razu do kawiarni. Poprosiłam duży deser i wyjęłam telefon. Muszę się stąd wynieść, bo oszaleję myślałam. Zaczęłam myśleć o przeprowadzce. Po chwili kelner podał mi deser. Zostawiłam 12$** i wyszłam. Podbiegłam do budynku w którym pracowałam. Było jeszcze otwarte, więc weszłam. Skręciłam w lewo i weszłam po schodach. Przede mną ukazały się drzwi mojej szefowej. Wzięłam krótki wdech i wydech. Zapukałam i weszłam.
- Dzień dobry szefowo. 
- Oh, witaj panno Rin - kobieta się uśmiechnęła. Usiadłam na przeciwko.
- Mam do pani sprawę. Chciałam odejść z pracy - odpowiedziałam jej patrząc w oczy.
- Rozumiem, że to pani prywatę sprawy - kiwnęłam głową. Kobieta wyjęła jakąś kopertę.
- Tutaj są pani pieniądze, a dokładnie 2500$** - podziękowałam i wyszłam. Wprost do domu, a raczej mieszkania. Wzięłam dużą walizkę i spakowałam wszystkie ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy się spakowałam zadzwoniłam do właściciela owego mieszkania. Kilkanaście minut później mężczyzna oddał mi pozostałe pieniądzem które dałam mu jako 2 raty. Wyszłam z bloku o godzinie 17:30 powoli na ulicach pojawiały się straże. Zaczęłam się lekko niepokoić. Poszłam do jakiegoś byle jakiego hotelu. Zameldowałam się i poszłam spać.
*Późniejsze popołudnie*
Wstałam późno. Zrobiłam poranną toaletę i wyszłam. Pojechałam na stację i kupiłam bilet. Kiedy wsiadłam zobaczyłam 3 ludzi, rodzinę: matkę z kochającym mężem i córeczką w wieku około 6 lat. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Usiadłam na przeciwko. Widziałam, skupiony wzrok tej małej po chwili uśmiechnęłam się do niej. Wstała zdziwiona.
- Yukki proszę usiądz! - powiedziała jej mama. Yukki usiadła koło mnie.
- Dotrzymama ci towarzystwa, dobrze? - kiwnęłam głową. Po chwili dodała 
- Masz dziwny kolor oczu, taki krwisty. To trochę straszne nie sądzisz? - Jej ojciec wstał i wziął ją na kolana. To było dziwne, ale prawdziwe. Była godzina ok. 9, byłam już w dzielnicy pierwszej. Po chwili usiadłam na ławce. Usiadła jakaś dziewczyna. Od razu powiedziałam zła .
- Czego chcesz, nie widzisz, że jestem zajęta!!!
(Ktoś?!)

**Jestem pewna, że już kiedyś ci mówiłam, żebyś uważniej przeczytała zakładkę z Realiami. Na Akatsuki nie używamy dolarów tylko Euro Akarsuki. Zatem nie mogłaś ani w tym zapłacić, ani otrzymać w tym zapłaty. Czy to jasne? Jeśli następnym razem powtórzysz ten błąd, opowiadanie nie zostanie wstawione, jako niezgodne z fabułą bloga.