Otarłam łzy i ponownie spojrzałam na dziewczynkę. Trzymała się za główkę, a po jej policzkach płynęły strumienie łez.
- Miyashi - zbliżyłam się do niej kawałeczek, jednak nie zareagowała. Po chwili skuliła się jeszcze bardziej. - Kochanie, co się dzieje? - dziewczynka powoli opuściła głowę. Spodziewałam się, że mi odpowie, ale ona zachwiała się i niemalże spadła z kanapy. Złapałam ją i wtedy zauważyłam, że zemdlała. Przestraszona wzięłam ją na ręce i pobiegłam do samochodu. Musiałam ją zabrać do lekarza, Wsadziłam ją na siedzenie koło kierowcy i zapięłam jej pasy, po czym błyskawicznie wsiadłam za kierownicę i z piskiem opon opuściłam podjazd przed swoim domem. W międzyczasie wyjęłam telefon i wybrałam numer zaprzyjaźnionego lekarza. Pokrótce wyjaśniłam sytuację i wymogłam na nim obietnicę, że nie powie nikomu o uszach i ogonie mojej podopiecznej. Podjechałam pod klinikę i zgasiłam silnik. Ponownie wzięłam leciutkie jak piórko dziecko na ręce i niemalże wbiegłam po schodach kliniki. Przy drzwiach czekał na mnie mężczyzna, do którego przed chwilą dzwoniłam.
- Błagam... błagam, musisz jej pomóc.
- Zobaczę co da się zrobić - zabrał ode mnie dziewczynkę i poprowadził mnie na drugie piętro do pomieszczenia, które przypominało nieco izolatkę. Cieszyłam się jednak, że dziewczynka będzie sama i że nikt nie dowie się o niej.
- Zaraz zajmę się badaniami, jednak muszę uwzględnić pacjentkę w papierach. Imię i nazwisko proszę.
- Miyashi - zaczęłam, ale potem przerwałam na chwilę. Jeśli ludzie, którzy ją porwali mają wtyki w klinice, to na pewno poznają ją po nazwisku... - Miyashi Belcourt - rzuciłam po chwili.
- Dobrze. Proszę tu zaczekać. - Skinęłam głową. Minęła jedna godzina, druga, trzecia. W końcu lekarz wyszedł. Na jego twarzy malował się spokój.
- Sytuacja została opanowana. Jutro otrzyma pani dokumentację. Może pani wejść do pacjentki, jednak chwilowo nie jest ona "dostępna". - nie zastanawiałam się nawet, co ma znaczyć to słowo, tylko po prostu weszłam do środka. Dziewczynka leżała podłączona do jakiejś aparatury. Jej włosy były rozsypane po poduszce, była niemal tak biała jak prześcieradło. Usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam ją za wolną rękę.
- Martwiłam się, wiesz? - zaczęłam cicho, nie wiedząc, czy Miyashi mnie słyszy, czy nie. - Martwiłam się jak nigdy wcześniej. Nie rób mi tak więcej, proszę. I... pozwól sobie pomóc. Chcę ci pomóc. Może potrafię ci pomóc... Ale ty też musisz tego chcieć. - Oparłam czoło o jej dłoń leżącą na prześcieradle, równocześnie trzymając się jej lekko. - Błagam Miyashi. Wróć do mnie. Damy sobie radę... razem. Tylko do mnie wróć... Nie zostawiaj mnie samej. - Nie wiedziałam, ile tak siedziałam, jednak z każdą minutą byłam coraz bardziej zmęczona. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie usnęłam, nadal nie puszczając malutkiej rączki.
- Miyashi - zbliżyłam się do niej kawałeczek, jednak nie zareagowała. Po chwili skuliła się jeszcze bardziej. - Kochanie, co się dzieje? - dziewczynka powoli opuściła głowę. Spodziewałam się, że mi odpowie, ale ona zachwiała się i niemalże spadła z kanapy. Złapałam ją i wtedy zauważyłam, że zemdlała. Przestraszona wzięłam ją na ręce i pobiegłam do samochodu. Musiałam ją zabrać do lekarza, Wsadziłam ją na siedzenie koło kierowcy i zapięłam jej pasy, po czym błyskawicznie wsiadłam za kierownicę i z piskiem opon opuściłam podjazd przed swoim domem. W międzyczasie wyjęłam telefon i wybrałam numer zaprzyjaźnionego lekarza. Pokrótce wyjaśniłam sytuację i wymogłam na nim obietnicę, że nie powie nikomu o uszach i ogonie mojej podopiecznej. Podjechałam pod klinikę i zgasiłam silnik. Ponownie wzięłam leciutkie jak piórko dziecko na ręce i niemalże wbiegłam po schodach kliniki. Przy drzwiach czekał na mnie mężczyzna, do którego przed chwilą dzwoniłam.
- Błagam... błagam, musisz jej pomóc.
- Zobaczę co da się zrobić - zabrał ode mnie dziewczynkę i poprowadził mnie na drugie piętro do pomieszczenia, które przypominało nieco izolatkę. Cieszyłam się jednak, że dziewczynka będzie sama i że nikt nie dowie się o niej.
- Zaraz zajmę się badaniami, jednak muszę uwzględnić pacjentkę w papierach. Imię i nazwisko proszę.
- Miyashi - zaczęłam, ale potem przerwałam na chwilę. Jeśli ludzie, którzy ją porwali mają wtyki w klinice, to na pewno poznają ją po nazwisku... - Miyashi Belcourt - rzuciłam po chwili.
- Dobrze. Proszę tu zaczekać. - Skinęłam głową. Minęła jedna godzina, druga, trzecia. W końcu lekarz wyszedł. Na jego twarzy malował się spokój.
- Sytuacja została opanowana. Jutro otrzyma pani dokumentację. Może pani wejść do pacjentki, jednak chwilowo nie jest ona "dostępna". - nie zastanawiałam się nawet, co ma znaczyć to słowo, tylko po prostu weszłam do środka. Dziewczynka leżała podłączona do jakiejś aparatury. Jej włosy były rozsypane po poduszce, była niemal tak biała jak prześcieradło. Usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam ją za wolną rękę.
- Martwiłam się, wiesz? - zaczęłam cicho, nie wiedząc, czy Miyashi mnie słyszy, czy nie. - Martwiłam się jak nigdy wcześniej. Nie rób mi tak więcej, proszę. I... pozwól sobie pomóc. Chcę ci pomóc. Może potrafię ci pomóc... Ale ty też musisz tego chcieć. - Oparłam czoło o jej dłoń leżącą na prześcieradle, równocześnie trzymając się jej lekko. - Błagam Miyashi. Wróć do mnie. Damy sobie radę... razem. Tylko do mnie wróć... Nie zostawiaj mnie samej. - Nie wiedziałam, ile tak siedziałam, jednak z każdą minutą byłam coraz bardziej zmęczona. Nie wiedziałam nawet, w którym momencie usnęłam, nadal nie puszczając malutkiej rączki.
(Miyashi?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz