6 lutego 2016

Od Miris Cd. Lorem

Chłopak się we mnie wpatrywał i intensywnie nad czymś myślał. Byłam strasznie ciekawa nad czym, ale nie chciałam mu przeszkadzać. Upiłam łyk herbaty i sama zaczynałam się zastanawiać. Czym był ten stwór? Czy to ten potwór mnie wezwał? Te myśli nie dawały mi spokoju. Czego ten ktoś ode mnie chciał, lub od nas.
- Nad czym tak rozmyślasz?
- Nad tym co się stało. Kto nas wezwał. Co od nas chcą i kim był ten stwór.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, które przerywało tykanie zegara. Postanowiłam przerwać tą męczącą ciszę. Ale chłopak przerwał tą ciszę przede mną.
- Jak się nazywasz?
- Miris. A ty?
- Ja jestem Lorem.
Po tym znowu zapadła cisza. Spojrzałam na chłopaka i zauważyłam, że chce coś się zapytać, ale waha się. 
- Mógłbym Cię o coś zapytać?
- Jasne. O co tylko chcesz.- odpowiedziałam z uśmiechem.

(Lorem?)

Od Rue cd. Tiffany

Objęłam się ramionami i spojrzałam na Tiffany pochmurnym wzrokiem spode łba.
- Nie znam cię i nie zamierzam ci się z niczego tłumaczyć.
- Spokojnie, po prostu nie rozumiem twoich intencji. – Dziewczyna wyglądała na lekko urażoną. Nie obchodziło mnie to. Życie dało mi ostrą lekcję – każdy ze swoimi problemami radzi sobie sam. Nie potrzebuję litości ani łaski. Tiffany i jej wybawca nie znosili Misao, więc mnie też.
- Ach. Pewnie myślałaś, że się przed tobą otworzę. Potem wykorzystałabyś to, co bym ci powiedziała przeciwko mnie. Nie dam się na to nabrać.
- Nie próbuj zachowywać się jak twoja super koleżanka, bo ci to nie wychodzi. - Tiffany spojrzała na mnie z litością i lekką drwiną.
Dobra. Może Misao nie była święta i traktowała mnie trochę chamsko, ale bez niej byłabym totalnym marginesem. Nic nieznaczącym, niewidzialnym. Misoa jako jedyna dała mi szansę, więc skorzystałam z niej. Lepiej już nie będzie, ale może być gorzej, a do tego nie zamierzałam dopuścić. Kątem oka zobaczyłam za plecami Tiffany ciemną sylwetkę. Od razu poczuła się pewniej. 
- Spadaj. – Rzuciła ostro Misao.
- Wal się. – Odparła Tiffany, obracając się do mojej koleżanki. Ta tylko uśmiechnęła się litościwie.
- Twój kumpel cię woła. Zmykaj.
Tiffany mruknęła pod nosem i ruszyła w stronę drewutni, potrącając przy okazji Misao ramieniem. Gdy oddaliła się nieco, wzrok Misao padł na mnie. Zadrżałam mimowolnie i spuściłam wzrok. Znałam to spojrzenie. Zwiastowało dla mnie kłopoty.
- Aj Rue. Zostawić cię gdzieś na chwilę samą i od razu spiskujesz.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. Brew Misao uniosła się pytająco.
- Ja przecież nic nie zrobiła. – Odparłam tępo.
- Oczywiście. Bo ty nigdy nic nie robisz. Jesteś słaba i żałosna. – Chciałam coś powiedzieć, ale uniosła rękę na znak, żebym siedziała cicho. - Pokazałaś to dziś podczas walki. – Dodała. - Albo weźmiesz się w garść i udowodnisz, że możesz się na coś przydać, ale znajdę sobie kogoś na twoje miejsce. Uwierz mi, to nie będzie trudne.
- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
- Mam nadzieję. A teraz chodź. Ten facet chce ustalić jakiś plan wydostania się stąd. A i jeszcze jedno. – Zatrzymała się z ręką na klamce do drzwi wejściowych. – Masz mi przytakiwać, cokolwiek powiem. Nie pozwolę, żeby taki bez mózg mówił mi, co mam robić. 
- Jasne. – Pokiwałam gwałtownie głową. – Robi się.
Misao uśmiechnęła się pod nosem i weszłyśmy do pomieszczenie.
Nasi nowi znajomi siedzieli koło siebie na podłodze i rozmawiali cicho. Zamilkli, gdy weszłyśmy.
(Tiffany, Somniatis?)

Od Sini cd. Dragonixy

Gwałtownie odwróciłam się do Dragonixy i spojrzałam na pub.
- Jasne, czemu nie! - zawołałam i podbiegłam do dziewczyny. Weszłyśmy razem do lokalu i rozejrzałyśmy się w poszukiwaniu wolnego stolika... Po chwili siedziałyśmy przy jednym z nich. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych ciekawych i mniej ciekawych rzeczach popijając przy tym wcześniej zamówione napoje... Nagle coś przeleciało nam nad głowami. Coś jakby nóż... Odwróciłam się powoli w tamtą stronę i przemierzyłam ludzi wzrokiem. Wszyscy patrzyli się w moją stronę, jedynie pewien chłopak bawił się drugim nożem... Jednym skokiem znalazłam się obok owego chłopaka. Wyciągnęłam z kieszeni shurikeny i jeden z nich przyłożyłam mu do gardła. Chłopak z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Co mi zrobisz, dziewczynko?
- Jeszcze raz, a pożałujesz - wyszczebiotałam przez zęby... Na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech, po czym rzucił drugim nożem w Dragonixę. Na szczęście dziewczyna zrobiła unik. Byłam poirytowana zachowaniem chłopaka. Chwyciłam go za ramię i wyprowadziłam z lokalu... 
- Czego od nas chcesz?!
- Nie od ciebie... Lecz od niej - powiedział, po czym wskazał stojącą obok mnie dziewczynę. Nie dałam za wygraną. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, nie mogłam tak tego zostawić, a nie chciałam żeby ten debil nas śledził, bądź prześladował... Chłopak stał obojętnie czekając na reakcje którejś z nas. Wykorzystując sytuację kopnęłam go w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i jęknął... Tak oto w tym momencie go sprałam, ale ominę szczegóły, gdyż jak to opiszę nikt nie będzie wiedział o co chodzi... A więc jak chłopak leżał nieprzytomny na ziemi, weszłam z powrotem do pubu i usiadłam przy stole jak gdyby nigdy nic. Wszyscy w lokalu patrzyli się na nas zdziwieni, ale po chwili wrócili do wcześniejszych czynności... Siedziałyśmy tam z Dragonixą do wieczora... Jakoś o dwudziestej pierwszej wyszłyśmy z pubu i skierowałyśmy się z powrotem. W pewnym momencie zaciekawiło mnie jedno "Gdzie mieszka Dragonixa?". To pytanie nie dawało mi spokoju. Postanowiłam więc ją o to zapytać.
- Em... Drag, gdzie ty właściwie mieszkasz?
(Dragonixa?)

4 lutego 2016

Zaległości 04.02

Słabo moje małe wilczki, słabo. Ostatnimi czasy, a wręcz w tym roku bardzo wiele osób kompletnie odpuściło sobie bloga. A czy jedno opowiadanie na miesiąc to dużo? Pisząc minimalistycznie to rocznie tylko 2400 wyrazów! 2400! Niektóre pojedyncze opowiadania osiągały takie wyniki, a wam się nie chce wyrobić tego na rok. No więc dla tych, którzy pisali ostatnio w zeszłym roku: Macie czas do 7.02.2016 do godziny 21.21. Potem polecą głowy. Są to:
Awery: 28.12.2015
Catherine: 13.12.2015
Chitoge: 29.10.2015
Elizabeth: 28.11.2015
Erna: 27.12.2015
Est: 07.12.2015
Lavi: 07.12.2015
Melo: 28.12.2015
Ookaminoishi: 30.12.2015
Xavier: 26.11.2015
Yuna: 2015

Następnie czas do 19.02.2016 mają następujące osoby:
Chizuru: 04.01.2016
Hikaru: 01.01.2016
Justice: 28.12.2016
Korso: 23.12.2016
Mitsuki: 23.12.2016
Mixi: 29.12.2016
Shimer: 05.01.2016
Vincent: 01.01.2016
Yasui: 04.01.2016

A ci tutaj poniżej co prawna nie przekroczyli jeszcze limitu, ale powinni już brać się powoli do pracy:
Adrianne: 14.01.2016
Alexander: 10.01.2016
Charlotte: 14.01.2016
Damon: 09.01.2016
Keto: 14.01.2016
Miris: 09.01.2016
Ryu: 12.01.2016

Żegnamy się również z Daiką, która nie napisała żadnego opowiadania od momentu dołączenia.
~Argona

3 lutego 2016

Od Tiffany cd. Somniatisa

Dziewczyna otworzyła powoli oczy. Była w jakimś ciasnym i cuchnącym pomieszczeniu. Okropnie bolała ją głowa. Tiffany chciała wstać, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej czekać. Czekała więc. Nagle w ciemnym kącie coś się poruszyło. Był to nieistotny ruch, ale Tytania jakimś cudem go zauważyła. Wychyliła się i od razu rozpoznała tą postać. Był nią nikt inny jak jej opiekun. Odetchnęła z ulgą. Myślała, że ją dawno zostawił.... Bała się tego. Nie chciała się jednak rozklejać, więc siedziała w milczeniu. Atis najprawdopodobniej się z kimś kłócił. Dziewczyna obserwowała z zaciekawieniem swojego opiekuna. Nagle wstała.  Usłyszał to mężczyzna i odwrócił się w stronę dziewczyny. Tytania lekko się wzdrygnęła. Bała się jego reakcji. Za mężczyzną stała Misao. Rue więc gdzieś musiała pójść. Dziewczynę jednak to w ogóle nie obchodziło. Chciała stąd jak najprędzej odejść. Chciała porozmawiać ze swoim opiekunem, ale nie w obecności tej zołzy. 
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał się Somniatis 
Szesnastolatka milczała. Nie miała pojęcia, co mu powiedzieć. Nie chciała kłamać w żywe oczy. 
- To moje prywatne sprawy.... 
- Heh, tylko mi nie mów, że chciałaś to zrobić, bo tak ci się nagle zapragnęło! - zaśmiała się Misao.
Na tę uwagę Tiffany już kompletnie puściły nerwy. Podeszła do Misao i wychrypiała:
- Ty nie wiesz, jak to jest nie mieć rodziców! Ty nie wiesz, jak to jest być samą, bo ty tego nigdy nie doświadczyłaś! Jesteś nadętą, rozpuszczoną dziewuchą, która myśli, że wszystko może! 
Somniatis spojrzał ze zdziwieniem na Tiffany. Dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia, zostawiając Misao z Somniatisem.  Dziewczyna miała wyrzuty sumienia, ale byłą po prostu wściekła po tym wszystkim. Chodziła sobie sama po polanie, ale nagle natknęła się na Rue. potrąciła dziewczynę i zmierzyła ją wzrokiem mówiąc:
- Dlaczego się jej nie postawisz? Widziałam dobrze, że chciałaś mi pomóc, podczas gdy ona ci nie pozwoliła. Dlaczego?

(Rue? Misao? Atisie? Wena powoli wraca do normy ^^)  

Od Somniatisa. cd Rue

  Mężczyzna wskoczył na siodło. Spojrzał z wysokości grzbietu rumaka na dziewczyny.
- Na waszym miejscu szybko bym się stąd zebrał. Te stworzenia wyglądają nieciekawie - mówił wyzutym z emocji głosem, po czym ciszej do Wydrwigrosza: - Zawieś nas w jakieś zamknięte miejsce.
  Koń potrząsnął łbem i zawrócił w miejscu. Somniatisowi wydało się dziwne, że zwierz stał się mniej rozmowny, jednak nie skomentował tego. Z lasu wypadali już pierwsi napastnicy. Końskie kopyta pozostawiły bruzdy na ich ciałach, jednak nie wyglądali na rannych... nie bardziej niż przedtem. Czarnowłosy był pewien, że tym razem nie przestraszy się ich tak łatwo. Ruszył galopem.
  Za sobą ujrzał jeszcze kilka piorunów, uderzających w ziemię i jęzory płomieni, wybuchające znienacka. Krzyki dziewczyn, może nawet kłótnia, kto wie? Kilka minut potem znaleźli się we trójkę w opuszczonej drewutni. Cuchnęło stęchlizną. Atis położył podopieczną na ziemi, bardzo delikatnie. Jeszcze raz dokładnie zbadał rany, po czym stwierdzając, że jest w porządku zamknął szopę i szybką pieczęcią zamknął do niej wejście.
  Wydrwigrosz zarżał i potrząsnął grzywą. Po raz kolejny czarnowłosemu przeleciało przez głowę pytanie, czemu nie mówi.
- Wracamy - oznajmił, nie tłumacząc nawet powodu tej decyzji. Wskoczył na grzbiet wierzchowca i pogalopowali z powrotem.
  Na miejscu zastali nieciekawą sytuację. Wszędzie płomienie, lód wyrastający z ziemi i popioły. Dziewczyny, zagonione w kąt stworzonego przez je same więzienia, do których coraz bliżej podchodziły zdeformowane stwory. Ta bardziej chamska, czarnowłosa wyglądała na wściekłą i z wielką determinacją metodycznie ciskała we wrogów strugami ognia, jednak ta druga kuliła się za nią, trzymając się za ramiona. Mężczyzna nie rozważając długo, dlaczego ogień ni lód nie działają na zmutowane stwory pognał konia w największy ogień, po drodze wykonując jedną z podstawowych pieczęci w takich sytuacjach. Wokół niego i Wydrwigrosza zajaśniała błękitnawa łuna. Znaleźli się w pierścieniu, stale podtrzymywanym przez czarnowłosą dziewczynę.
- Wskakuj! - krzyknął Somniatis.
- Pierdol się! - odparła wściekła. Wyraźnie było jej nie na rękę, że ten dziwak zastaje ją w takim położeniu. Nie była przyzwyczajona do przegranych.
- Już! - Mężczyzna nie ustępował, a gdy obrończyni pozostała niewzruszona mimo błagalnych spojrzeń przyjaciółki, czarnowłosy błyskawicznie przyłożył do jej głowy dłoń. Przez chwilę nie wydarzyło się nic. Dziewczyna zdążyła jeszcze nazwać go wyjątkowo paskudnie, po czym powoli się osunęła, i gdyby nie silne dłonie mężczyzny szybko spotkałaby się z twardą ziemią.
  Atis zarzuciła ją przed sobą na konia, po czym podał dłoń tej drugiej. Brunetka, mimo pewnych trudności z niejaką ulgą przyjęła jego ofertę, patrząc jednak niepewnie na nieprzytomną towarzyszkę.
  Gdy już gnali przez pole, gonieni przez potwory zauważyła cicho.
- To jej się raczej nie spodoba...
  Somniatis siedział wyprostowany w siodle i patrzył w dal. Kompletnie zignorował tą wypowiedź. Właśnie dowiedział się czegoś niezwykle ważnego o sobie. Musiał to rozważyć i poddać dokładnemu osądowi.
  Zgubienie prześladowców trochę zajęło, jednak wreszcie ostatni ścigający zniknął na horyzoncie. Mężczyzna z ulgą zwrócił ogiera w kierunku, w którym była szopa na drewno. Kilkanaście minut spokojnej jazdy - ocenił w duchu.
- Zapewne nie wiesz, co te stwory tu robiły? - spytał, jakby w przestrzeń.
  Dziewczyna, nieco skulona na siodle przed nim pokręciła nieznacznie przecząco głową. Tego się spodziewał. Był to zapewne jakiś eksperyment rządowy, na który natknęli się całkiem przypadkiem. Może nie koniecznie rządowy... Wspomniał nieco wilczy wygląd niektórych stworów. To nie musiał być on...
  Wydrwigrosz stanął. Atis, zbudzony z myśli, zeskoczył z siodła i pomógł zsiąść brunetce, po czym zdjął jej towarzyszkę. Pośpieszył jeszcze sprawdzić, czy Tytani nic się nie stało i wrócił do tej wrednej istoty.
  Jej przyjaciółka oparła ją o drzewo i siedziała tuż obok, lecząc rany.
- Kiedy się obudzi? - spytała, patrząc na czarnowłosego.
  Ten odchrząknął, po czym przyłożył ponownie palce do czoła czarnowłosej. Chciał to nieco odwlec w czasie, jednak chyba nie znajdywał powodu. Uwaga, zaraz nastąpi wybuch...
(Rue? Misao? Tiffany?)

Od Tyks cd. Rori'ego

Od niechcenia wyciągnęłam rękę po wyniki moich badań. Rori podał mi je, a sam wyszedł zapalić. Przeglądnęłam znudzonym wzrokiem po kartce papieru, na którym były nabazgrolone ludzkie runy. Gdy skończyłam czytać, odłożyłam wyniki badań na stół. "Osłabiona? Pff... Czuje się świetnie!" - mruknęłam sama do siebie, chociaż dobrze wiedziałam, że tak wcale nie było. Od czasu do czasu miałam wrażenie, że świat wiruje. Chciałam koniecznie wyjść na świeże powietrze, przewietrzyć się. Ubrałam się więc odpowiednio do pogody, i już miałam wychodzić, kiedy zatrzymał mnie Rori. 
- Dla ciebie lepiej będzie, jeżeli zostaniesz tutaj. - mruknął ponuro i zapalił kolejnego papierosa. 
Skrzywiłam się nieco. Nienawidziłam dymu z ludzkich cygar. Ogólnie, nienawidziłam ich wszystkich chorych wynalazków. Machnęłam tylko ręką i uśmiechnęłam się w stronę chłopaka.
- Daje ci słowo, że tylko pójdę się przewietrzyć. I tak nasmrodziłeś tu już wystarczająco. Ten dym czuć aż w łazience. Lepiej to odłóż, chyba, że chcesz mieć raka płuc. 
- Nic mi nie będzie. Poza tym, czemu tak strasznie ci to przeszkadza? To tylko dym.
- Dym, który truje środowisko. - mruknęłam ponuro. - I cholernie śmierdzi. Martwię się też o ciebie... - to ostanie  zdanie powiedziałam niezwykle cicho. Miałam nadzieję, że Rori tak naprawdę tego nie usłyszał, a jeżeli już, to nie zwróci na to uwagi. 
Chłopak faktycznie nie zwrócił. Machnął tylko ręką i powiedział:
- Pół godziny, nie więcej. Jak źle się poczujesz, to dzwoń. 
Po tych słowach mężczyzna wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z ryczącym telewizorem. Ściszyłam trochę to ludzkie urządzenie, wzięłam ze stołu moje ulubione słuchawki i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając niedomknięte drzwi. Zeszłam po schodach i po kilku minutach znalazłam się już w pobliskim parku. O dziwo,  parki jednak tutaj były. Odetchnęłam trochę i usiadłam na pobliskiej ławce. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam na nim grać. Po niecałych piętnastu minutach zaczynało mi sie powoli nudzić. Schowałam wiec telefon do kieszeni i rozglądnęłam się tu i ówdzie. Westchnęłam cicho i spoglądnęłam w niebo. Słońce powoli zachodziło, więc pomyślałam, że po nocy nie powinnam się włóczyć po okolicy, gdyż kręcą się tutaj jakieś podejrzane typy. Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam w stronę naszej kwatery. W połowie drogi, nagle zorientowałam się, że nie wzięłam słuchawek do  telefonu. Z jednej strony, pomyślałam, że Rori może mi "wyczarować" nowe, ale z drugiej strony bardzo lubiłam swoje stare i byłam do nich przyzwyczajona, więc zawróciłam w stronę parku. Na ławce fatycznie były małe, biało-złote słuchawki do telefonu. Wzięłam je więc i poszłam w stronę wyjścia. Za mną usłyszałam głosy. Przeraziłam się tym, więc zamieniłam się w wilka. Usłyszałam rozmowę dwóch ludzi. Zaciekawiona podeszłam bliżej. Jeden z nich niespodziewanie popatrzył w moją stronę, a ja stanęłam jak wryta. Zobaczył mnie...
(Rori? Chciałam więcej, ale czas i spokoju nie daje xD)

Od Rue cd. Somniatisa

Spojrzałyśmy po sobie z Misao, próbując zrozumieć co ma na myśli nasz nowy znajomy. Czarna kurtka Misao, ciemne jeansy i wysokie buty raczej nie pasowały do tego opisu podobnie zresztą jak mój żółty płaszczyk. Mimowolnie jednak przesunęłam palcami po włosach, jakby tam miała się znaleźć odpowiedź na to dziwne pytanie.
- Facet... jakie pióra o czym ty chrzanisz? - Misao popukała się palcem w głowę. 
Mężczyzna uśmiechnął się pogardliwie,  odwrócił się i szybko ruszył w mrok. Misao posłała mi znaczące spojrzenie. Nie musiałam zgadywać o co jej chodzi. Skoncentrowałam się i przekręciłam lekko nadgarstek. Wilgoć pod nogami mężczyzny natychmiast zmieniła się w lód. Upadł, ale nie wypuścił Tiffany z objęć. Misao wybuchnęła śmiechem.
- Zwariowałaś! - Wrzasnął mężczyzna. Z trudem zbierał się z ziemi, jego twarz była czerwona ze zdenerwowania. Poczułam lekki ścisk żołądka. To serio była przesada, mogło im się stać coś gorszego niż stłuczenia. Niestety Misao nie doszła do tego samego wniosku. Dosłownie zwijała się ze śmiechu.
- To nie ja. To ona. - Rzuciła. - Ale żałuj, że nie widziałeś swojej miny.
- Ej Misao, wystarczy. Choć już... - Ruszyłam w jej stronę. Nagle coś wypadło z lasu. Zaskoczona, złapałam Misao za ramię i pociągnęłam w bok. Koń, który stanął między nami a Tiffany i jej wybawcą był ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałam, choć po dzisiejszym dniu mało co mnie może jeszcze zaskoczyć. Zwierzę parsknęło na nas ostro. Cofnęłam się o krok.
- Coś jest nie tak. - W głosie mężczyzny wściekłość mieszała się z niepokojem. - Wynośmy się stąd, już. - Zdałam sobie sprawę, że nie mówił do nas tylko do konia.
- Za późno. Otoczyli nas. - Oświadczyła Misao.
- Raczej was. - Mruknął tamten, przerzucając Tiffany przez grzbiet konia. W jego głosie słychać było rozbawianie.
- Kto? - Spojrzałam na Misao.
- Zaraz zobaczymy.
(Tiffany, Somniastis?)

1 lutego 2016

Od Somniatisa cd. Rue

  Mężczyzna zareagował błyskawicznie. Zadziałał jakiś pierwotny instynkt, o którego istnieniu nie masz pojęcia, dopóki nie znajdziesz się w kryzysowej sytuacji. Kopnął stwora w głowę i ruszyłem biegiem, jednak nim zdołał dopaść dziewczyny, one rozeszły się w różnych kierunkach. Ułamek sekundy później pojawiły się kolejne stwory... Wypadły z lasu prosto na niego, przygniatając do ziemi. Ich szpony szarpały jego ciało, ciężar powoli zgniatał. Basiorowi powoli zaczynało brakować tchu. W ustach czuł smak zgnilizny, krwi i ziemi.
  Pieczęć... słabe lśnienie na ziemi wokół niego nie wywarło jednak żadnego wrażenia na napastnikach. W tamtej chwili nie mógł z siebie wykrzesać dość energii... Przed jego oczyma pojawiła się czerwona mgła. Somniatis wiedział, że umiera. Tak niespodziewanie i głupio... pozostawiając tyle niedokończonych spraw...
  Coś zarżało, jakby z oddali i rozległ się skowyt, a chwilę później nad osłabionym basiorem pochylał się śnieżnobiały łeb konia. Trącił go delikatnie nosem.
- Wydrwigrosz... - szepnął czarnowłosy, głaszcząc go po chrapach. - Nawet nie wiesz, jak dobrze cię widzieć...
  Koń zarżał cicho z zadowoleniem. Mężczyzna powoli podniósł się do pozycji siedzącej.
- Zabiłeś je? - spytał smętnie, jednak ku jego uldze, a zarazem zgrozie koń pokręcił przecząco łbem.
- Uciekły...
- Tiffany... - Atis poderwał się gwałtownie z ziemi, aż zakręciło mu się w głowie i musiał się wesprzeć o zatroskanego Wydrwigrosza.
- Nie pomożesz w takim stanie... - zauważył.
- To co mam robić? Położyć się i czekać aż coś ją dopadnie? Nie mówiąc już o mnie.
  Koń się dłużej nie spierał. Patrzył tylko z ukosa na mężczyznę, który w tym momencie całkiem sprawnie stworzył dla siebie wygodny długi kij, by mieć na czym się wesprzeć. A prawdopodobnie również, by mieć jak się bronić. Dlaczego więc wtedy nie mógł...?
  Czarnowłosy ruszył za świeżym zapachem. Zauważone uprzednio postacie okazały się nie odejść daleko. Gdy tylko wyłonił się z lasu jego oczom ukazało się to, czego się najbardziej obawiał.
- Tiffany... - jęknął i podbiegł do dziewczyny, wprawiając w zdziwienie dwie pozostałe, które kompletnie zignorował. Nie patrząc nawet na to, że opodal leży najwyraźniej niedawno obalony stwór zbadał puls podopiecznej. Serce biło w normie, choć na ręce zauważył pośpiesznie zaleczone blizny, a na głowie spory siniak. - Za Posejdona, co ty dziecko wyrabiasz?
- Dziecko? - zapytał drwiąco jakiś głos za jego plecami. - No, no. Taka duża dziewczynka, a wszędzie chodzi z tatuśkiem?
  Somniatis czuł na plecach kpiący uśmiech nieznajomej. Wziął Tytanię na ramiona i obrócił się połowicznie do rozmówczyni. Obrzucił ją jednym z tych spojrzeń, od których niejeden antyczny król zapragnąłby nagle schować się w mysiej norce i uśmiechnął się współczująco.
- Te pióra chyba bardzo trudno utrzymać w takim stanie, by tak pięknie lśniły na słońcu. Myślę, że mógłbym znaleźć dla nich zastosowanie jako ozdoba do zegarków. Pawie pióra są ostatnio bardzo modne...
(Misao? Rue? Tiffany?)

Od Misao cd. Tiffany

- Co to... miało być? - Zadrwiłam, gdy dziewczyna zniknęła nam z oczu. - Najpierw gada jak obłąkana, a potem gdzieś leci. Zniszczę ją. - Oświadczyłam dobitnie odwracając się do Rue. 
- Teraz? - jęknęła moja służebnica.
- Nie, oczywiście, że nie. Potrzebuję planu idealnego, aby ją załatwić. 
- Ilu jeszcze wrogów potrzeba ci do szczęścia? - W głosie Rue słychać było lekką irytację. - Masz ich już chyba... nie no niemal każdy kto przez chwilę z tobą pogada już staje się celem.
- Aj Rue. W ten właśnie sposób ćwiczy się strategię. To wyzwania. Dzięki nim życie jest ciekawsze. 
Nagle gdzieś z boku usłyszałam cichy szelest. Niby nic, ale zdałam sobie sprawę, że powoli się zmierzcha. Nie zamierzałam brnąć po ciemku w lesie. Ruszyła wiec bez słowa w kierunku w którym pobiegła Tiffany.
- Ej. Miałaś na dziś dać sobie już spokój! - Krzyknęła za mną Rue. Warknęłam poirytowana. 
- Czy ty możesz w końcu zacząć sama myśleć? Ta niunia poszła w tamtą stronę, więc prawdopodobieństwo, że tędy będzie bliżej jest duże.
Usłyszałam za sobą szybkie kroki. Rue mnie dogoniła.
- Niunia? Ty serio jej nie znosisz. - Zaśmiała się.
- Wkurza mnie. - Wzruszyłam ramionami. - Lepiej żebym już dziś na nią nie wpadła, bo...
Miałam rzucić jakiś mroczny tekst, lecz to co zobaczyłyśmy kompletnie mnie zatkało.
- Misao. - Szepnęła Rue. W jej głosie przerażenie mieszało się z podziwem. - Kiedy ty to zdążyłaś...? 
- Przecież to nie ja, idiotko. 
Przed nami, na ziemi leżała Tiffany. Była nieprzytomna, ale nic dziwnego, podcięła sobie żyły na nadgarstkach i szyi. 
Podeszłyśmy do niej powoli. Rue przyklęknęła przy dziewczynie i zaczęła szukać pulsu.
- Ech, samobójstwo. Najbardziej żałosna i haniebna śmierć jaka istnieje. Możemy już iść? 
- Ona żyje... nie rozumiem. - Rue spojrzała na mnie jednocześnie rozpoczynając ten swój magiczny proces leczenia. - Straciła za mało krwi, żeby tracić przytomność. 
Mimowolnie rozejrzałam się po okolicy. Zewsząd ogarniała nas niczym nie zmącona cisza. Było za spokojnie. Nagły ruch po lewej sprawił, że wszystkie mięśnie mojego ciała napięły się w gotowości do walki. 
- Uważaj. - Odwróciłam się gwałtownie, uderzając jednocześnie falą ognia w ciemny kształt, który usiłował wskoczyć mi na plecy.
(Tiffany, Somniatis?)